– Towarzystwo Cambridge? Te, które
babra się czarną magią i spekulacjami duchownych średniowiecza? – Lau zaciągnął
się dymem i pogładził po nodze wylegującą się mu na kolanach niczym kot Ran
Mao.
– Jakie ma powiązania z podziemiem?
– spytał hrabia. – W końcu ofiarami padają tylko i wyłącznie hinduski. To dość
rzadkie.
Lau w odpowiedzi puścił kłąb dymu.
Ran Mao przeniosła wzrok na hrabiego, który zaczął się krztusić i kaszleć.
– Przestań smrodzić tym ohydztwem! –
krzyknął Ciel pokasłując i machając dłonią w powietrzu, aby rozpędzić opary.
– Oficjalnie, jako towarzystwo, nie
mają powiązań z podziemiem, których szukasz, hrabio. Ale – tu zmrużył oczy i
sięgnął po dwa bilety leżące na stole – jest pewna impreza tylko dla tego
towarzystwa i nie wejdziesz na nie jeżeli nie będziesz mieć zaproszeń.
– Zgaduję, że trzymasz właśnie te
zaproszenia? – spytał.
– Jakiś ty sprytny, hrabio. Czy mówi
ci coś nazwa "Brydż?"
– To gra popularna w wielu kołach
arystokracji – wtrącił Sebastian.
– Otóż to. To jest właśnie
przepustka na "Brydż" Towarzystwa Cambridge. Wszelkie szczegóły są w
środku.
– Dziękuję. Sebastian, idziemy.
– Wedle rozkazu.
Wychodząc z tego miejsca, Ciel
zawsze miał wrażenie, jakby te korytarze nigdy się nie kończyły. Jakby chciały
pochłonąć przypadkowych nieproszonych gości i nie dopuścić do opuszczenia
informacji poza te mury. Naprawdę, idealne miejsce dla informatora. Gdy tylko
znalazł się na zewnątrz, odczuł ulgę i wziął głęboki oddech, pozwalając całemu
ciału na chwilkę błogości.
Wyglądał naprawdę mizernie. Uparł
się, by od razu po załatwieniu bałaganu po nocnym incydencie wybrać się do Lau.
Pierwsze słońce powoli pojawiało się znad dachów i ukazywało biedaka w najmniej
korzystnym świetle. Brudny, podrapany, bez butów, z ogromnymi sińcami pod
oczyma i zakrwawioną koszulą oraz ręką.
Wsiadając do powozu, Ciel był tak
zaabsorbowany sprawą i rozmyślaniem, że nawet nie zauważył schodków. W jednym
momencie stracił równowagę, potknął się i upadł do tyłu. W ostatnim momencie
Sebastian zdążył go złapać.
– Wszystko w porządku, paniczu? Nie
wyglądasz najlepiej.
– Oczywiście – burknął Ciel i
skrzywił się, gdy lokaj dotknął ręki, na którą wczoraj upadł.
– Kłamiesz, paniczu – uśmiechnął się
lokaj i w jednej chwili odwinął cały rękaw.
Ręka była cała
spuchnięta i zaczerwieniona.
– A mówiłem, żeby przedtem wrócić do
posiadłości – westchnął demon i pomógł mu się usadowić w powozie.
– To nie było konieczne – przerwał
mu Ciel – w tej sprawie mamy bardzo mało czasu.
– Tak, jednak uchybia to mojej dumie
jako kamerdynera rodu Phantomhive, gdy pozwalam ci załatwiać sprawy w takim
stanie – mówiąc, jednocześnie delikatnie badał palcami, czy kość nie jest
złamana.
Ciel odwrócił
głowę.
– Masz szczęście, kość nie jest
uszkodzona. Jednak naderwałeś ścięgna padając i bardzo stłukłeś rękę, czego
efektem jest ta niemal purpurowa plama na ramieniu. Ponadto, trochę wybiłeś ją
ze stawu. Jakby tego było mało, upadłeś na ostry kamień i rozciąłeś ją sobie
prawie do mięsa. Jestem zmuszony to naprawić.
– Rób, co uważasz – odpowiedział
Ciel, patrząc na skaleczone ramię.
– Ponieważ to przyjęcie jest
organizowane dziś wieczorem, zrobię to tylko raz, na drodze wyjątku.
Zanim Ciel zdążył otworzyć buzię,
obok niego na siedzeniu pojawiło się czarne pióro. Jedno, następnie dwa, potem
wiele. Ograniczona przestrzeń powozu wypełniła się najciemniejszym z odcieni
czerni, sprawiając wrażenie nieskończoności. Poprzez wszechogarniający mrok
Ciel zobaczył czarne pazury oplatające się wokół jego ramienia, które pod
wpływem ich dotyku, goiło się w oczach. Wirujące pióra muskały zadrapania, po
których chwilę później nie było już śladu. Hrabia podniósł głowę – te dwoje
krwistoczerwonych oczu, które tak dobrze znał, wpatrywało się ze skupieniem w
skaleczone miejsca.
Nagle wszystko
się ulotniło, jak gdyby to zdarzenie nigdy nie miało miejsca.
Znów był w powozie, a Sebastian
siedział na przeciwko wyprostowany, elegancki i nienaganny, jak zwykle.
Spojrzał odruchowo na swoje ramię.
– Nie boli... – szepnął.
Sebastian tylko
się uśmiechnął i spytał:
– Chcesz teraz przeczytać
zaproszenie?
Ciel kiwnął
głową na znak, że się zgadza. Lokaj wręczył mu jedną z kopert. Chciwie otworzył
ją i przebiegł wzrokiem po linijkach tekstu.
– Dzisiaj, o godzinie dwudziestej
trzeciej przy Farrington Lodge. Aby zapewnić członkom anonimowość, prosimy o
przybycie w czarnych płaszczach oraz maskach.
Chciał już
zgnieść kopertę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
– Dlaczego ludzie tak bardzo kochają
przebieranki? – wybuchnął zezłoszczony hrabia.
– Pragnę zauważyć, że o wiele lepiej
być przebranym w czerń, niż za młodą damę – rzucił złośliwie Sebastian.
– Akurat w tym masz rację – zgodził
się – no i jestem znany jako Pies Królowej.
– Więc to nawet lepiej – podsumował
lokaj.
– Tym razem, to ty zagrasz pierwsze
skrzypce, Sebastian – odpłacił się za poprzednią złośliwość hrabia – Ja będę
jedynie twoim pomocnikiem.
– Twoje życzenie jest dla mnie
rozkazem.
– Zagrasz w tę elitarna grę. Decyzja
należy do ciebie, co będzie korzystniejsze. Wygrać czy przegrać i osiągnąć
informacje. Ja będę obserwował Williberta. czego się o nim dowiedziałeś?
– Dokładnie pasuje do roli
podejrzanego. Studiował malarstwo w Eton. Później ożenił się i wyjechał do
Indii. Tam poznał brytyjkę Auris, swoją przyszłą żonę. Niestety, zmarła przy
porodzie w Indiach, a on sam nigdy nie pogodził się ze stratą. Później wstąpił
do Towarzystwa Cambridge.
Ciel słuchał,
wpatrując się w okno.
– Możliwe, że to on. Wszystko się
wyda na przyjęciu. Jednak skąd by brał chętne do zabójstw?
– Brydż to tylko przykrywka –
uśmiechnął się Sebastian – w rzeczywistości na każdym z przyjęć odbywa się 8
rozdań, w których są wyłaniani zwycięzcy. Zwycięzca zachowuje prawo do
uczestnictwa w czarnej mszy oraz aukcji, na której handluje się niewolnicami.
Ciel uniósł
głowę i pytająco popatrzył na Sebastiana.
– Dlaczego wcześniej mi nie
powiedziałeś?
– Dowiedziałem się o tym dopiero
dzisiaj, w podziemiu.
– Nieważne – mruknął niezadowolony –
jeszcze coś wiesz?
– To wszystko.
– Jestem głodny. Gdy wrócimy do
rezydencji, przygotuj... coś smacznego – rozkazał hrabia.
– Oczywiście. Właśnie dojeżdżamy.
Dorożka objechała półokrągły
dziedziniec, po czym zatrzymała się tuż przed drzwiami frontowymi. Hrabia
zręcznie wyskoczył i poszedł w głąb rezydencji.
– Ach, mało czasu – jęknął w myślach Sebastian.
Od razu skierował się do kuchni i
wyprosił stamtąd resztę służby. Musiał sam na szybko zająć się przygotowaniami.
Po upływie pół godziny, z szerokim
uśmiechem na ustach powędrował na górę, aby przebrać panicza i zanieść mu
śniadanie.
– Dzisiaj przygotowałem chrupiące
pieczywo francuskie nadziewane topionym serem i warzywami, prosto z naszego
ogrodu, doprawione aromatycznymi ziołami. Do tego najlepszy Ceylon z mlekiem i
miętą.
– Ciekawe, skąd wiedział, że nie mam
ochoty dziś na Earl Grey'a – mruknął pod nosem.
Demon obserwował, jak świeży posiłek
niknie w oczach. Rzadko panicz miewał aż taki apetyt. Przez twarz przebiegł mu
grymas.
– Paniczu, mam prośbę – odezwał się
nieśmiało.
– Słucham – odpowiedział
zaintrygowany Ciel.
– Proszę się przespać. Odwołam
dzisiejsze zajęcia i spotkania. Dzisiaj prawdopodobnie rozwiążemy zagadkę
morderstw, więc musisz być w formie. Zbudzę cię na obiad.
– Chętnie bym się nie zgodził, ale
chyba nie mam wyboru. Nieczęsto mnie o coś prosisz – odparł zaskoczony.
– Dziękuję.
Poczuł prawdziwą ulgę. Przeczuwał
swoim demonicznym instynktem: nie, nie pójdzie to tak łatwo jak dziś. Poza tym,
jego metody leczenia również należało podeprzeć solidnym wypoczynkiem. W
międzyczasie będzie mógł wydać odpowiednie rozporządzenia służbie oraz
zorganizować całą wyprawę.
Musi też odebrać swoją przesyłkę:
paczkę nowych sztućców stołowych, wykonanych z najlepszego srebra. Na pewno
przydadzą się dzisiejszego wieczoru. Był tego pewien.
Wyszedł cicho z pokoju, zamykając za
sobą delikatnie drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz