Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

wtorek, 27 września 2016

Wspomnienia demonów, część 47

Cześć!
Słabo wyświetlacie bloga, ale jest też w tym trochę mojej winy. Rzadko dodaję posty, gdyż długo je tworzę i nie za bardzo mam czas, ale mam nadzieję, że utrzymam, chociaż to tempo, które obecnie prezentuję.
No, a ten rozdział w całości powstał w Wordzie 2016! Pomału odkrywam jego możliwości, jak również mojego nowego lapuńka <3 Dlatego jestem dobrej myśli. Jeśli będę miała pomysł, zawsze zdołam cos tam nastukać.
No i piszcie, co byście zmienili w fabule, czy macie jakieś uwagi, co wam się nie podoba, a co jest kawaii i takie tam, no :)
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~ XLVII~~


            Czas upływał Garbusowi na bezowocnych rozmyślaniach wśród rozwalonej grupy pośród zaśmieconego resztkami namiastki pożywienia stołu, dlatego postanowił opuścić towarzystwo opojów i udać się w celu odzyskania przyobiecanej nagrody. Nie miał co liczyć na jakąkolwiek pomoc z ich strony, chyba, że chciał, aby cały jego starannie opracowany plan diabli wzięli. Wolał sam pokierować nim tak, jak uważał za słuszne, a nie zdawać się na czyjś osąd. Zresztą, sama wyprawa na Dwór Cieni ocierała się o szaleństwo. Nie było pewności, czy ich pan jeszcze żyje w tym przeklętym miejscu, a jeśli nawet, to czy nie postradał zmysłów. Demoniczna medycyna znała lekarstwo i na takie przypadki, ale było ono bardzo trudno dostępne, a ryzyko jego zdobycia było porównywalne z tym, co szajka planowała zrobić.
            Cicho wyszedł na zewnątrz, okręcając łańcuchy dookoła rąk. Nie powinny dzwonić przy każdym kroku, jego samego strasznie to irytowało. Wyciągnął z kieszeni włos, który zdobył od dziewczyny, zaciągnął się jego zapachem i postanowił ją wytropić jak pies.
             W ten sposób mijał uliczki wokół areny, którymi razem rano podążali, rynsztoki, dotarł nawet w miejsce, w którym spotkał ją, gdy spadła z okna, ale nigdzie jej nie było. Nawet najmniejszego śladu podobnego do tego, który ulatniał się z białego włosa. Sama nitka była na tyle cenna, że Garbus nie wypuszczał go ani na chwilę, a gdy tylko obawiał się, że mógłby zostać przez kogoś potrącony, zwijał się w kulkę strosząc swoje kolce gęsto porastające plecy, łokcie i kolana. Niech spróbuje go przemieścić, to sam tego pożałuje. Bynajmniej nie zamierzał się poddawać. Dziewczyna, która towarzyszyła obu książętom istotnym elementem planu. Sztylety, z których jeden miała w posiadaniu, były niezwykle cenne, o czym zapewne nie zdawała sobie sprawy. Inaczej nie mógł sobie wyjaśnić w żaden sposób, dlaczego zgodziła się tak bez wahania na wymianę.
            – Głupia dziewczyna – mruknął sam do siebie.
            O ile w duchu mógł ją nazywać głupią do oporu, o tyle ślad po niej rozmył się. Ani pod Zamkiem Królów jej nie wyczuwał, ani wśród ulic. Wątpił, że dziewczyna tak ukrywała swoją obecność. Po czasie – krótkim, co prawda – który spędzili razem ze sobą mógł śmiało stwierdzić, że była na to zbyt roztrzepana. Nie mógł jednak wiedzieć, że Zamku broniła bariera postawiona przez Sebastiana przed intruzami, a Seth również zatroszczył się, aby mu nie przeszkadzano, robiąc coś, co śmiertelnicy określiliby rozpłynięciem się w powietrzu.
            W dodatku, włos zdawał się z czasem tracić swój zapach, a zaczynał śmierdzieć i to specyficzną, ludzką wonią. Garbus jęknął w duchu, tłumacząc to sobie ogarniającym zmęczeniem. Skąd u licha, miałby się wziąć człowiek wśród tylu demonów? Ponadto, żaden śmiertelnik nie pomieszkiwałby tak bezkarnie, bezczeszcząc swoją obecnością święte mury zalążka demonicznej potęgi i arystokracji. Schował swoją zdobycz do sakiewki z obrzydliwej, starej skóry kozła i ruszył naprzeciw siebie.
            Chociaż nie planował, zaszył się w ciemnym rogu, pilnując, aby nikomu się nie rzucić w oczy i postanowił chwilkę odpocząć. Skoro umysł płatał mu już takie figle, że nie odróżnia już zapachu demonicy od człowieka to najwyższa pora na przerwę albo wizytę u lekarza. Pomacał się dłonią u pasa, gdzie schował jedyny drogowskaz, dzięki któremu mógł odnaleźć boginkę. Świadomość, że jednak ma jakiś trop, a nie błądzi zupełnie po omacku, dodawała mu otuchy. Oparł głowę o przechylony pień suchego drzewa, potwierdzając swoje przypuszczenia, że padło ofiarą robactwa, które pasożytowało na podobnych roślinach. Może nawet one miały by całkiem niezły smak? Był zbyt głodny, by o tym rozmyślać. Na dusze nie miał co liczyć, niewolnicy tacy jak on mogli tylko wypatrywać końca swojej egzystencji, słabnąc z każdym przebytym z wielkim trudem dniem. Rozłupał palcem korę w jednym miejscu, wyciągając z niej glistę i wkładając bez zastanowienia do ust. Trójkątne zęby w mgnieniu oka rozprawiły się z przekąską i były świadkami, jak z porównywalną szybkością mężczyzna spluwa rozmemłaną papkę za siebie, przyrzekając uroczyście, że nigdy więcej nie weźmie do ust takiego paskudztwa.
            Leniwie obserwował okolicę, dopóki przed oczami nie przemknęła mu jedna ze służących, które zwykle przebywały w otoczeniu księżnej Kurary. Skoro ona tu jest, to może i władczyni zaraz się zjawi? Lepiej w takim razie ewakuować się w bezpieczne miejsce albo przynajmniej dowiedzieć, o co chodzi. Miał tylko nadzieję, że to nie ma związku z planowaną przez nich akcją. Inaczej byłoby bardzo źle, a odkładanie skoku w nieskończoność nie zapowiadało niczego dobrego.
            Dyskretnie ruszył w ślad za kobietą, chcąc się dowiedzieć możliwie jak najwięcej, a że przezornie postanowił ukryć się we mgle, której nigdzie nie brakowało, nie musiał się obawiać, że ktoś go zobaczy. Gra warta była świeczki, co wywnioskował po zachowaniu kobiety. Demonica kilkukrotnie odwracała się gwałtownie do tyłu, przy czym jej długie, czarne włosy furkotały na wietrze, a w dodatku mógł do woli podziwiać sploty, jakie zdobiły jej głowę tuż przy skroni, a w końcu stanowczym ruchem dłoni spowodowała, że całą drogę za nią zaległo robactwo, od glist przez robaki na larwach kończąc, a sama zamieniła się w muchę i chociaż widok sam w sobie był przykry, o tyle do szpiega dotarł przyjemny, malinowy aromat, którego źródła upatrywał w mijającej go czarnowłosej pani owadów.
            Ktokolwiek szedłby teraz za nią, utonąłby w pladze obrzydliwości. Garbus gratulował sobie w duchu posunięcia. Niezauważony przez nikogo, w miarę bezpieczny od plag pędził teraz za małym owadem, dopóki mucha nie wylądowała na ziemi, zajmując się rytualnym zajęciem typowym dla swego gatunku: pocierając o siebie tylnymi nóżkami i poruszając swoją trąbką umieszczoną gdzieś w rejonie między nosem a ustami na oryginalnej twarzy, dopóki z powrotem nie przyjęła bardziej szlachetnego wizerunku.
            Metis podeszła do starej studni i usiadła na gładkich kamieniach. Wiatr plątał jej lekkie włosy, zarzucając non stop na twarz, dopóki nie zmieniła pozycji oczekiwania. Widać było, że się obawiała. Zerkała ukradkiem na boki, tak, jakby na kogoś czekała, zataczała kółka kciukami i stukała obcasem w ziemię, dopóki nie wybiła dziury na tyle głębokiej, że cały obcas zagłębił się w ziemię. Mruknęła coś niewyraźnie, a następnie poderwała się, gdy dostrzegła na horyzoncie osobę, o której Garbus mógł powiedzieć, że ma na pewno zeszpeconą twarz. Postać przybliżyła się szybko, idąc sprężystym krokiem, ubrana w płaszcz z kapturem, w którym ginęła prawie cała twarz, pokazując tylko to, co do tej pory udało mu się wypatrzeć.
            – Znalazłaś ich? – zapytał gość, na co demonica schyliła przed nim głowę i zaczęła drżeć.
            – N-nie, pani – szepnęła. – I książę, i dziewczyna zniknęli i chociaż szukałam…
              – Więc to też kobieta? – Przemknęło mu przez myśl.
            – Jak mogłaś ich zgubić! – wydarła się zakapturzona postać – Seth się z tego nie pozbiera! Przecież wiesz, że ta dziewczyna jest… – urwała nagle. – Kto tu jest? Pokaż się! – zażądała postać, zrywając z głowy kaptur, odsłaniając wściekła złote spojrzenie. Przerwała swoją myśl, odwracając się w kierunku chmury, w której ukrywał się Garbus. Nie miał już wątpliwości, kim okazał się tajemniczy gość. Zupełnie zrezygnowała z kamuflażu i oczom przerażonego, szpetnego dziecka ciemności ukazała się jedna z najbardziej wpływowych kobiet piekła w całej swojej wspaniałości. Jednego był pewien: umierać nie zamierzał, nieważne, kto by mu się przed nosem nie objawił.
               Z początku chciał udawać głupiego i udawać, że tu nikogo nie ma, ale gdy władczyni zaczęła dłonią kreślić zaklęcie mające moc uśmiercenia go i obrócenia w popiół, zdecydował się zaryzykować. Nie miał chwili do stracenia.
            – Pani, zaczekaj! Mogę ci pomóc! – zawołał, porzucając mgłę i natychmiast zasłonił głowę skutymi rękoma z kilku powodów. Po pierwsze, w obawie przed ewentualnym uderzeniem, a po drugie, był świadom, jak odpychające jest jego lico, a z jakiegoś powodu demonica nadal świdrowała go swoim spojrzeniem, pod którym najchętniej ukorzyłby się jej do stóp. To tylko kilkuminutowy dyskomfort, który był niczym przy wizji zakończenia swojego nędznego żywota.
            – Ty? Jesteś nikim – prychnęła, kontynuując rysowanie zaklęcia, ale dalsze słowa garbusa kazały jej się powstrzymać.
            – Jeżeli szukasz białowłosej dziewczyny, która była dziś rano z księciem Sethem, mogę ci pomóc. Znajdę ją i oddam w twoje ręce – wyrzucał z siebie kolejne słowa w wielkim pędzie i stresie. Zgodzi się czy nie? Da mu szansę?
            Księżna zamilkła na chwilę, zerkając na demona. Był odrażający, ale… Czuła się przy nim swojsko. Pofolgowała swoim myślom, przenosząc się do czasów, kiedy była dzieckiem. Wówczas żyła właśnie wśród takich osób, z tego, co ukradli albo zdobyli, licząc na własną chytrość, na obrzeżach i peryferiach, jako jedna z niższej kasty. Mała, obdarta, brudna dziewczynka z wielkim marzeniem.
            – Jak masz na imię? – zapytała nagle przyjaznym tonem, bez tej zwyczajowej szorstkości w głosie.
            Garbus podniósł niepewnie na nią głowę, nie wiedząc, czy sobie żartuje, czy jak.
            – Nie mam imienia. Straciłem je, odkąd kajdany zagościły na moich przegubach, pani – przypomniał na wszelki wypadek. Kiedyś był psotą, hulajduszą, bawiącą się ludzkim kosztem. Nie grzeszył siłą, ale nie był też ostatnią miernotą. Ot, taki zwykły, przeciętny demon. Tymczasem, jego imię przepadło, przynajmniej dopóki, dopóty jego pan, nieważne, stary czy nowy, nie zdejmie z niego brzemienia.
            – Co chcesz w zamian? – zapytała rzeczowo, jednak wciąż błądząc jako swoja młodsza wersja po zalewających ją falach wspomnień.
            – Pani, dziewczyna ma przy sobie broń. To alderański sztylet. Ja przyprowadzę ci ją, a w zamian chciałbym odzyskać te ostrze. Tylko tyle – oświadczył od razu, nawet nie wahając się. Jeśli mu się uda, to wkradnie się w łaski dworu, a nawet, jeśli nie, to będzie pierwszy wiedział, czy ich wyprawa nadal jest tajemnicą. W innym przypadku zasili piasek miejsca, w którym właśnie targował się o swój los.
            Kurara zamyśliła się chwilę. Dobrze znała demony jego pokroju, ale wizja posiadania w miarę lojalnego sługi nawet jej odpowiadała. Potrząsnęła głową, odganiając ostatnie myśli niezwiązane z odnalezieniem ludzkiej dziewczyny, a jej krótkie, brązowe włoski zaczęły podskakiwać jak sprężynki. Na razie wolała nie wspominać, że przedmiot ich umowy jest prawdopodobnie człowiekiem, dopóki do jej nozdrzy nie dobiegł subtelny zapach. Domyśliła się, że pochodził z sakiewki garbusa, ale uśmiechnęła się w duchu. Przynajmniej wie, jak będzie ją szukał.
            – Niech będzie. Znaj moją dobrą wolę: jeśli się spiszesz, otrzymasz nie tylko sztylet, ale i imię – zapewniła księżna – Dam ci na imię Chobaliel. Nie zawiedź mnie, a zyskasz na tym – zapewniła Kurara, wyciągając rękę. Jej nowy podwładny bał się uścisnąć szlachetną dłoń pani, za co został obdarzony salwą śmiechu. Spuścił swoją szpetną twarz, prosząc w duchu, aby nie okazało się to tylko czczą obietnicą, jakie często składano sobie w piekle i jakich on sam złamał w przeszłości na pęczki. Nie wiedział tylko, po co księżnej ta dziewczyna, a zapach człowieczeństwa zaczynał go niepokoić.
            – Pani, ale ona prawdopodobnie… Nie jest jedną z nas – zasugerował delikatnie. Nie uśmiechało mu się zostanie późniejszym kozłem ofiarnym, a Kodeks Piekła jasno się wyrażał o karze. Zbyt drogie mu były własne dłonie, by tak szafować nimi na prawo i lewo w prezencie przebłagalnym.
            – Wydaje ci się – uśmiechnęła się księżna, po czym zawróciła w miejscu – Masz mało czasu, nie jestem cierpliwa. Metis będzie tutaj codziennie czekała przez tydzień. Jeśli ci się nie uda – tutaj głos Księżnej na powrót stał się na tyle ostry, jaki bywał na co dzień, a twarz ponownie przyozdobiły blizny, aby zapewnić porządny kamuflaż – zawiodę się, a co za tym idzie, obudzisz mój gniew. Wówczas nikt cię nie ochroni – ostrzegła, odchodząc.
*

Sebastian opuścił arenę ze strasznym bólem głowy. Czuł się tak upokorzony, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że odkąd zmusił drzemiącą w nim świadomość do podporządkowania się jego woli, czuł się coraz gorzej i gorzej, z uwagi na ból rozsadzający czaszkę. Wychodząc sprawiał wrażenie nietrzeźwego, tak bowiem zataczał się na boki, a każdego, który miał nieszczęście stanąć mu na drodze i w porę nie uskoczyć, spychał na bok, nie licząc się z siłą. Uparcie próbował wyprzeć ze swojego umysłu moment, w którym bogini wyciągnęła do niego dłoń, lecząc jego ranę. Że gniewał się na nią – to było za mało powiedziane, a nawet można by to uznać za śmieszne niedopowiedzenie. Nie znajdował wyrazów, by określić, jak bardzo jest na nią wściekły. Pulsujący ból nie pomagał w znalezieniu rozwiązania, a sam modlił się już tylko o to, aby jak najszybciej oddalić się od tego zgiełku, dać upust swoim nerwom i móc odreagować. Nogi same zaniosły go na Wilcze Wzgórze, gdzie położył się na ziemi, wzniecając wokół siebie pożar i krzycząc. Żywioł nie robił mu krzywdy, a sam, dając sobie upust negatywnym emocjom, które się w nim uzbierały, zaczynał się czuć coraz lepiej, postanawiając, że bez znaczenia, kiedy ją zobaczy, po prostu otworzy oficjalny portal i ją tam wyrzuci, pozbywając się kłopotu raz na zawsze.
            Wówczas stąpiło na niego oczyszczające katharsis. Poczuł się lepiej, a nawet pozwolił na to, aby powieki przymknęły jego zmęczone oczy, podsuwając kawałek wizji, którą już wcześniej widział. Rozpoznał miejsce od razu.
            Okrągły, kamienny plac spowity we mroku, tym razem pokazał mu coś jeszcze. Na środku, siedziała skulona postać. Nie widział jej twarzy, ani znaków szczególnych, był jednak pewien, że jest to ktoś ważny. Jeden z nielicznych szczegółów, jakie udało mu się zauważyć, to że ta osoba miała złociste bransolety na chudych nadgarstkach. Te dwanaście twarzy, które widział wówczas w drzwiach prowadzących na plac zebrało się tutaj w jednym i tym samym celu, by osądzić tę białowłosą istotę.
            – Czy żałujesz swojego czynu? – dotarł do niego potężny głos, ale istota nawet nie zadrżała. Uniosła głowę i równie hardym tonem odpowiedziała, że nie. Po sali poniósł się pomruk ni to niezadowolenia, ni to zdziwienia, a oczy, które widział w korytarzach, zaczęły spoglądać po sobie, szepcząc między sobą imię, które Raum chciał koniecznie usłyszeć.
            – Zhańbiłaś dobre imię Walkirii, pomagając demonom. Dlatego zostaniesz pozbawiona swej boskości i odrodzisz się na Ziemi jako zwykły człowiek – zapadła decyzja, która spotkała się z wielkim sprzeciwem. Książę nie wiedział, o co chodzi, a gdy obraz zaczął się rozmywać, gorączkowo próbował usłyszeć imię skazanej. Jednak nic z tego, wizja, jak przyszła niespodziewanie, tak samo odeszła w zapomnienie, zostawiając Księcia z pewnym niesmakiem. 


poniedziałek, 19 września 2016

Wspomnienia demonów, część 46

Witajcie. Dużo się działo.
Przede wszystkim, dziękuję za liczne wyświetlenia! Dzięki Wam dobiliśmy do czterdziestu tysięcy wyświetleń bloga. Naprawdę, ogromnie się cieszę z tego powodu, tak bardzo, ze nawet sobie nie wyobrażacie.
Po drugie, z wielką przykrością muszę się z Wami czymś podzielić. Ostatnio chciałam wrzucać swoją twórczość na Wattpada, a tam... Ech.
Zwyczajnie skradziono moje własne dzieło.
Co lepsze, dziewczyna, która to zrobiła, nie napisała, że udostępnia opowiadanie z blogosfery, tylko perfidnie kłamie i upiera się przy swoim, że to nie jej a niby "tłumaczone". Ciekawe tylko, z jakiego języka na jaki, bo z polskiego na polski z zachowaniem moich, charakterystycznych błędów o raczej mało prawdopodobne. I w tym momencie jest mi podwójnie przykro.
Te opowiadanie wymyślam całkowicie sama. Jest to twór mojej wyobraźni, a ludzie zaczęli się pytać, czy ja naprawdę tego nie tłumaczę. Otóż nie, jest różnica w tłumaczeniu czegoś, a pisaniu w oparciu o inne dzieło, prawda? Ale to podkreślam na każdym kroku, a ponadto nigdy nie ukrywałam, gdy coś od kogoś pożyczałam, nawet, jeśli to była istna pierdoła.
W dodatku, tamte komcie typu" och, jak cudownie tłumaczysz!" Jeszcze bardziej mnie dobiły. Bo na blogu cisza przeważnie i posucha, a złodziejom się przyklaskuje.
Naturalnie zgłosiłam to jako plagiat, ale efekty są mizerne, a raczej w ogóle ich brak.
W dodatku zakup nowego laptopa okazał się fiaskiem, więc znowu posucha twórcza, bo do starego komputera czasami nie mam już sił. Ale przynajmniej klawiatura obcykana, bo nie robię tyle literówek :D
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~ XLVI ~~

            Czas jakby zatrzymał się w miejscu, kiedy ponownie wśród rozentuzjazmowanego tłumu dostrzegł jej twarzyczkę tak wyraźnie, jak gdyby stał tuż obok niej. Wszystko dookoła złało się w nieistotną, kolorową masę, poruszającą się zbyt wolno, niż to wynikałoby z praw rządzących naturą. W tej przestrzeni znalazła się tylko ich dwójka, odgrodzona od reszty świata niewidzialną barierą, która tłumiła wszystko, co niezwiązane było z tym, co działo się w ich sercach. Można powiedzieć, że połączyły się ze sobą na moment, wypaczając płynący czas. Z jednej strony stał Raum, ze sztyletem w dłoni i drugą dociskając do krwawiącego boku, a z drugiej strony tunelu zerkała na niego wzrokiem przepełniony bólem, prośbą o wybaczenie i smutkiem białowłosa. Chociaż znajdowali się bardzo daleko od siebie, nie potrzebowali nawet mówić. Emocje, uczucia i niewypowiedziane słowa same płynęły tym mistycznym tworem, jaki się wokół nich utworzył.
             Dziewczyna wyciągnęła do niego dłoń, powoli, jakby bała się go spłoszyć i czekała na to, co zrobi. Jaka będzie odpowiedź osoby, której dobre intencje i rady tak okrutnie zlekceważyła, a która teraz przez nią cierpi. Tak bardzo chciała mu pomóc, ale jeszcze nie widziała, czy jego życie jest zagrożone, tak jak w innych przypadkach. Za to ignorując ostrzeżenie i upominanie kotki, tchnęła w niego odrobinę własnej mocy, aby nieco ulżyć w bólu, gojąc odniesioną ranę. Była świadoma, że przypłaci to własnym życiem, ale czuła się winna całemu swojemu zachowaniu.
             Sebastian miał do niej przede wszystkim żal. Nie potrafił o tym myśleć na spokojnie, nie teraz. Gniew, przez cały czas duszony na dnie jego serca, nie znajdował ujścia i zaczynał się wylewać, jak kipiące mleko opuszczające swoje naczynie. Nawet nie zwracał uwagę na swojego przyrodniego brata, siedzącego tuż obok. Zdrada Collette bolała go o wiele bardziej. Wielokrotnie ją ostrzegał, żeby mu nie ufała, że nie jest osobą, przy której mogłaby wrócić i wcale nie dlatego, że chciał ja do siebie przywiązać. Wręcz przeciwnie, gdyby mógł, chętnie zrzuciłby z siebie tę wątpliwą przyjemność. Szkopuł tkwił jedynie w tym, że gdyby ktokolwiek się dowiedział, że przyprowadził boginię śmierci pod swój dach, co równało się ze złamaniem masy obowiązujących praw, zostałby bardzo surowo ukarany, a w najgorszym wypadku straciłby życie.
            Zakrwawiona ręka mimowolnie drgnęła, unosząc się w kierunku bogini, i chociaż wciąż dzieliła ich odległość, poczuł ciepło na sercu, a rana na boku zaczęła się jeszcze szybciej zasklepiać niż to było możliwe. Jednak nie mógł znieść jej wdzięcznego spojrzenia.
             Gwałtownie odwrócił wzrok w stronę, w której stał ostatni demon, z którym przyszło mu walczyć. Tym samym brutalnie przerwał mistycyzm chwili i odwrócił się całą postawą do swojego przeciwnika, Lucyniela. Obydwaj nie śpieszyli się, a spokój malujący się na ich twarzach tylko podgrzewał atmosferę na trybunach, która zaczynała wrzeć. Bezruch, jaki panował, podkreślał wiatr, przesuwający pojedyncze ziarenka piasku na arenie, czekając, aż się na siebie rzucą. Tymczasem nic na to nie wskazywało.
             – To będzie zaszczyt z Toba walczyć – powiedział spokojnie Raum, lekko skłaniając głowę przed swoim przeciwnikiem, który odpowiedział mu tym samym na miły gest.
             Może jego matka miała rację? Zdradzić może każdy, a on nie może sobie pozwolić na chwilę słabości. Przyjaźń, prychnął w myślach. To dobre dla śmiertelników. Ostatnie sekundy spokoju i zacznie się walka.
*
             Odkąd książę się oddalił, Andatejkę nie przestawały dręczyły wyrzuty sumienia. Nie czuła nawet głodu, przez ciągłe emocje kłębiące się w niej od początku dnia i niespodziewane wydarzenia. Do tej pory demon zawsze zostawiał jej coś do zjedzenia zanim wychodził, czego był absolutnie pewien, że na pewno się nim nie zatruje. Dzisiaj również czekał na nią skromny posiłek, składający się w przeważającej części z owoców i mięsa czegoś, czego dziewczyna zapomniała, jak się nazywa, ale pamiętała, że było bardzo delikatne w smaku i niezwykle sycące. Teraz leżało pewnie dalej nietknięte w jej pokoju, bo nawet nie miała okazji go dzisiaj powąchać, nie mówiąc o jedzeniu, odkąd wyszła na moment – jak jej się zdawało – przez okno i do tej pory nie wróciła, jak również nic nie wskazywało na to, że ma wrócić w najbliższym czasie, by zasiąść do stołu i dać ulgę swojemu brzuchowi.
             Teraz nie była pewna, czy jej pragnienie, aby być z nim podczas ważnej chwili było do końca słuszne. Wiedziała, że nie wybaczy jej nieposłuszeństwa, a w czarnych scenariuszach, które podsuwał jej umysł, widziała, jak zostawia ją na pastwę losu w piekielnych krainach. Przeraźliwy chłód zmroził jej serce, a zimno powoli rozlewało się na pozostałe członki, powodując, że mimo ciepła dziewczyna drżała, nawet gdy Seth ją objął. Przyczyniało się też do tego niezwykle skąpe ubranie, którego teraz zaczęła się wstydzić jeszcze bardziej niż dotychczas. Myśl, że Raum ją tak widział, napawała ja strachem, obrzydzeniem i chęcią zaszycia się w najczarniejszej dziurze, do której nie dochodzi żaden promień światła.
             Tymczasem zacisnęła dłonie w pięści i skupiona pożerała wzrokiem, co się dzieje na arenie. Przez to nawet nie zauważyła, jak Seth otula swoimi rękoma jej drobne piąstki i delikatnie manipulując naciskiem rozprostowuje jej palce , a następnie przysuwa jej nadgarstek do ust, składając na nim delikatny pocałunek. Jego oczy hipnotyzowały, przyciągały spojrzenie, dlatego gdy spotykał się z jeszcze większą ignorancją ze strony dziewczyny, nie miał pojęcia, jak ma to zinterpretować. Umysł krzyczał, że go lekceważy, ale uciszył ten głos, dochodząc do wniosku, że walka dwójki następców tronu zwyczajnie ją pochłonęła, tak, jak i resztę widowni. Przez moment panowała taka cisza, że miał poważne wątpliwości, czy przypadkiem czas nie stanął w miejscu. Wszak bardzo się mylił, gdyż bystry obserwator widział, że ostatnia walka była ciekawsza niż pozostałe, polegające jedynie na rozlewie krwi. Za to jej drżenie doprowadzało go do szaleństwa i gdyby mógł, rzuciłby się na nią, nie zważając na dzikie tłumy upominające się o jeszcze więcej atrakcji.
             Raum dokładnie obserwował swojego przeciwnika, w tym pozornym spokoju i  odkrył strategię, jaką postanowił przyjąć Lucyniel. Jako syn księcia światła, sam władał… mrokiem. Dlatego, nieznacznie się poruszając i cały czas zachowując dystans, subtelnie poszerzał swój cień, z początku niezauważenie, by na koniec zaczął pędzić jak szalony w kierunku przeciwnika.
             Wówczas przez arenę przebiegł głośny wiwat, przerywając śmiertelną ciszę. Publiczność nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji, co było Sebastianowi niezwykle na rękę. Po prostu nie zawahał się i zmusił głos w sobie, aby z nim współpracował. Dzięki temu wystarczył jeden, stanowczy ruch sztyletu, a cień się rozpołowił, rozegnany przez strzelający w niego, silny płomień, który okrążył całą arenę, dosłownie podgrzewając atmosferę i pozbawiając przeciwnika możliwości zagrania cieniem.
            Szkarłatne oczy błyszczały niezdrowym światłem w pożodze, gdy bez pardonu uderzył na swojego kuzyna. Coś kazało mu pokazać, że jest warty tego, aby być pierwszym księciem.
             Jego czarne, długie włosy, rozsypane na tle ognistej łuny wyglądały przerażająco, a każdy ruch był nie mniej przerażająco precyzyjny. Bez trudu zepchnął Lucyniela w kąt, odgrodził go widowiskowo językiem ognia od reszty, gdy na swoje nieszczęście uniósł na moment głowę, zerkając na widownię. Znowu znalazł się niebezpiecznie blisko białowłosej, a dokładnie mówiąc, tuż pod nią, gdzie siedziała. Zlekceważył dumny wzrok Setha, ale ta chwila wystarczyła, by jego przeciwnik schwycił go za włosy i powalił na ziemię i gdyby nie jego zwinność, dzięki której w ostatniej chwili zmienił położenie, przypłaciłby to życiem, a tak, Lucyniel został tylko z pękiem czarnych włosów w dłoni, osmalony przez języki ognia, które znacznie go oszpeciły, a skóra jeszcze nie zdążyła się tak szybko zregenerować.
             Tłum szalał. Obrażenia odniesione na grach rankingowych były na tyle ważne, że istniał nawet zwyczaj pozostawiania ich, aby w pewien sposób utrwalić swoje błędy i być żywym dowodem sukcesu przeciwnika. Dlatego Sebastian czuł palący ból w sercu. Stracił niby nic nie znaczącą rzecz, bo przecież włosy odrosną, ale strata bolała go tak samo jakby stracił kończynę. Krótkie kosmyki spadały mu na twarz, a nieprzyzwyczajony do nich, nerwowo potrząsał głową, starając się je zrzucić z czoła i policzków. Już miał się rzucić rozwścieczony, kiedy Azazel wstał i zażądał zawieszenia walki w tym momencie, uznając, że obydwaj są godni swoich pozycji.
            Po arenie przemknął pomruk niezrozumienia. Obydwaj byli dalej zdolni do walki, Lucyniel nieco poparzony, Raum tylko zmęczony i zdołowany, ale furia, która rozgościła się w jego duszy, nie dawała mu spokoju.         
            – Chcesz uniknąć rozlewu krwi? – zapytał zdziwiony Belial, unosząc brew. Sam liczył skrycie w duchu na pozbycie się któregoś z książąt, ale trzeźwa opinia jednego z władców kazała mu się zastanowić zanim podejmie decyzję. Właściwie, było mu bez różnicy, kto zginie. Jeśli trafiłoby na jego syna – to będzie znak, że nie był godzien, by zajmować tak wysokie stanowisko. Tym bardziej, że Azazel rzadko o coś wnosił, zawsze trzymał się na uboczu. Nie czuł potrzeby brylowania, przewodnictwa, za to jego mocy obawiano się na równi z jego spokojnym usposobieniem.
            – Nie. Uważam, że są wystarczająco dobrzy po tym, co nam zaprezentowali – wyjaśnił, nie wdając się w żadne dyskusje, chociaż porywczy Lewiatan już był gotów tylko na złość Belialowi domagać się walki do ostatniej kropli krwi. Spokojny król doczekał się poparcia Lucyfera, więc rogaty władca machnął ręką, zgadzając się, ku ogromnemu niezadowoleniu Kurary. Jakby dzisiaj było mało złych nowin. Przez cały czas łowiła uchem rozmowę, nie roniąc z niej ani słowa, aby dokładnie wiedzieć, co planują odnoście rywala Setha w kolejce do tronu. W myślach krzyczała, że to niesprawiedliwe, bo jej dziecko musiało walczyć do ostatnich sekund i w tym momencie zgadzała się z Lewiatanem, ale nie mogła nic zrobić. Głośno prychnęła tylko, obnosząc się ze swoim niezadowoleniem i rozczarowaniem, a następnie opadła na fotelu, domagając się przyniesienia natychmiast kolejnego pucharu z krwią.
             Trąby rozbrzmiały ponownie i ogłoszono wyniki, dla jednych łaskawe, dla innych przekreślające szansę i marzenia na przyszłość. Raum miał szczęście znaleźć sie w pierwszej grupie, ale niewiele go to w tym momencie obchodziło. Czuł się zdruzgotany, a krótkie kosmyki dodatkowo go irytowały. Najchętniej spaliłby je w płomieniach, gdyby mógł, ale bycie zupełnie łysym wcale mu się nie uśmiechało. Nie pamiętał nawet czasów, kiedy nie miał swojego warkocza. To było zdecydowanie zbyt dawno temu.
             Publika powoli zbierała się, okupując wyjścia i blokując wszystko, co tylko się dało. Seth, korzystając ze swoich przywilejów, wziął Andatejkę za rękę i skierował się do najbliższego wyjścia, nie martwiąc się o nic. Tymczasem dziewczyna próbowała mu grzecznie odmówić, upierając się, że poczeka na Sebastiana, ale Seth wydawał się głuchy na jej prośby, dopóki nie przechyliła czarę goryczy swoimi prośbami.
            – Co ty w nim takiego widzisz ? – Szorstkość rzuconych słów przeraziła nawet samego adresata, dlatego zaraz dodał na swoje usprawiedliwienie. – Przepraszam, nie chciałem, aby tak to zabrzmiało. Na pewno chciałabyś się z nim spotkać. Ale obiecaj, że mnie też odwiedzisz. Będzie mi cię brakowało – szepnął, pochylając się nad nią, jednak dziewczyna powstrzymała go ruchem dłoni, na co musiał niechętnie się zgodzić.
            – Obiecuję – szepnęła nieśmiało, zabierając rękę z jego piersi – mógłbyś mnie ubrać normalnie?
            – Dlaczego? W tym wyglądasz bardzo ładnie – zdziwił się demon, mierząc ją wzrokiem.
            – Ale źle się czuję.
            – Niech ci będzie, ale nie mów, że w ten worek, w którym tu przyszłaś – jęknął niepocieszony, zakreślając palcem koło tuż wokół jej pępka. – W ogóle, z którego regionu piekła pochodzisz? Tak sie wstydzisz swojego pięknego ciała, że to aż nieprawdopodobne. Wiesz, ile Południc chciałoby wyglądać tak ponętnie jak ty? Ile Rusałek uganiałoby się, byleby posiąść chociaż część twojego czaru? Twoje oczy zrobiły ze mnie twojego sługę, zrobiłbym dla ciebie wszystko, a ty ciągle traktujesz mnie tak, jakbym chciał zrobić ci krzywdę…
            Seth doskonale bawił się w duchu, bo widział, że stawianie się w świetle znacznie skuteczniej otwierało drogę do serca dziewczyny, niż wcześniejsze próby. Jeśli zdoła obudzić w niej poczucie winy, to będzie krok milowy w kierunku, aby skończyła w jego łóżku.
*
            – Zdobyłeś sztylet? – przywitał go szorstki, nieprzyjemny i lekko zachrypiały głos. – Do reszty skretyniałeś? Jaja sobie robisz? Gdzie go ukryłeś, złodzieju?!
            Garbus zrzucił z siebie ręce swojego towarzysza, a gdy nie mógł się od niego odkleić, uderzył go łańcuchem po skrzywionej mordzie.
            –Zamknij się. Chyba, że chcesz się mierzyć z księciem Sethem. Proszę bardzo – burknął. Zrzucił zniesmaczony kamieniem, który znalazł mu się pod nogami w zaśmiecony stół, przewracając wszystko, co na nim było. Głaz skończył swoją wycieczkę na czole zaspanego kompana, na co reszta ryknęła śmiechem. Obleśny rechot niósł się jeszcze przez parę chwil, jednak zdołał rozładować zbyt napiętą atmosferę, a także wprowadzić pewien spokój.
            – Więc dziewczyna dalej go ma przy sobie? Jesteś pewien?
            – Taaak – mruknął przeciągle. – Mignął mi przed oczami, gdy wchodziła na arenę.
            – Więc ją do tego zmuś. Obiecała, że ci go odda. Nie chciałeś jej porywać ze względu na książęta, znalazłeś idealny sposób, by pokojowo i bez rozlewu krwi go od niej zdobyć, więc teraz musi się zgodzić! – ryknął garbatemu wprost do ucha jeden z białoskórych demonów. Miał przeźroczyste tęczówki, tak jak gdzieniegdzie skórę, przez którą prześwitywały wnętrzności. Złośliwi twierdzili, że genitalia również były przeźroczyste, dlatego żadna z najpodlejszych wywłok piekła nawet nie chciała spędzić z nim nocy. Śmiertelnicy, którzy go zobaczyli w pełnej krasie nie dożyli do chwili, w której mogliby opowiedzieć innym, jak dokładnie wyglądał, a w rodzimych stronach uważano go za obrzydliwego.
            Garbus splunął na bok. Nie miałby nic przeciwko, gdyby… Wtedy, gdy na niego wpadła, przepraszała go jak wartościowego członka społeczeństwa, a nie jak śmiecia, za którego uchodził. Dlatego, gdy zobaczył, że demonica dolewa trucizny do pucharu, pokręcił się w pobliżu i wrzucił tam żabieniec, aby nie przypłaciła poczęstunku życiem. Wcale nie musiał, ale już wówczas w jego głowie zrodził się plan. Inaczej nawet nie mieli co myśleć o wyprawie na Dwór Cieni.

środa, 7 września 2016

Wspomnienia demonów, część 45



Witam po przerwie! Dużo się działo.
Przede wszystkim, otrzymałam swoją ocenę bloga, na którą czekałam od stycznia! Znajdziecie ja na ocenialni Wspólnymi Siłami ( klik ). Dlatego wstrzymałam się z obecną notką, bo chciałam zapoznać się z uwagami, a także przemyśleć nieco fabułę. Zastanawiałam się nawet nad urlopem twórczym, ale ostatecznie zadecydowałam, że będę powoli coś dopisywać, choćby i mniej regularnie, niż dotychczas.
Po drugie, miesiąc praktyk za mną! Nie macie pojęcia, jak się cieszę! ^^ Co nie zmienia faktu, że od września znowu idę do pracy i to w weekendy, najpłodniejsze twórczo dni. Więc nie narzekajcie na krótkie wakacje, ja miałam tylko miesiąc :P Nie wiem, jak uda mi się pogodzić studia z pracą i nauką na tyle dobrą, aby Sebastian był ze mnie dumny ( bo według niego, ocena „dobra” to wpadka – czyli w zasadzie cały mój blog jest wpadką o nim, albo z nim XD Wybierzcie wersję w miarę swojego zepsucia). Będę się starać, aby nie porzucić swojej twórczości, bo w przeciwnym razie byłoby mi szkoda mojego czasu, poświęconego na stukanie w klawiszki i wyszukiwanie błędów.
W dodatku wyjeżdżam (wreszcie) w moją wakacyjna trasę. Więc znowu opóźnienia w twórczości.
Zastanawiałam się tez nad przesłaniem, które chcę Wam przekazać w tym opowiadaniu. Ono jest, będzie pewnie bardziej wyraźne pod koniec, ale mam nadzieję, że i do tej pory zdołałam coś pokazać.
Jakby coś, dzielcie się wątpliwościami. Najwyżej Was zjem.

`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~XLV~~


            W arcyświetnym humorze Kurara weszła na trybuny i rozsiadła się wygodnie, czekając na ostatni dzień igrzysk z równą niecierpliwością, co przed laty na pierwszą noc z władcą Piekła. Nogi w fikuśnych obcasach – na których poruszanie się stanowiło istną zagadkę dla reszty dworu, bo były ażurowe i w dodatku wypełnione w środku powietrzem, co zapewniało lekkość i wytrzymałość, która była w stanie udźwignąć ciężar jej ciała, a przede wszystkim oczarowywała misternością wyciętych kwiatów i muszek zaplątanych w ich liście – odsłoniła ze zwiewnych warstw szaty. Dzisiaj kazała włożyć do pustego środka złociste kadzidełko, aby przyciągało oczarowane spojrzenia migotliwym blaskiem i jeszcze bardziej eksponowało wzorzystą dłubaninę. Głowę zdobił diadem w kształcie młodych pędów oplatających czoło, podtrzymujący niesforne, krótkie włosy, które opadały by jej w przeciwnym razie na twarz. Dzięki temu jej twarz zyskiwała nieco powagi, można by nawet rzec, że szlachetności, którą w przeważającym stopniu zawdzięczała niezwykłemu kolorowi tęczówek.
            Nic nie mogło jej ucieszyć dzisiaj bardziej, niż wiedza, w którą niedawno weszła w posiadanie. Ani dopracowana pod każdym szczegółem kreacja, ani bardziej ciekawe walki, niż do tej pory, ani nawet bliskość Beliala, choć akurat z tym mogłaby podyskutować. Bardzo dobrze, że był tak blisko. Wystarczy, że zjawi się za nim, ucałuje jego szyję, wciągnie głęboko przez nozdrza jego cudowny zapach skóry kojarzący się z drzewem sandałowym, muśnie ustami jego miękkie wargi i wsączy mu przez nie truciznę, prawdę o własnym synu.
             Ta dziewczyna, którą przyprowadził Raum, była człowiekiem! Serce skakało z radości, gdy tylko pomyślała o karze, jaka czeka za tak zuchwały postępek. Na pewno złamał prawo, była o tym święcie przekonana. Teraz wystarczyło tylko powiedzieć, ba! Napomknąć o tym w sposobnej chwili, by rozpętać prawdziwe piekło wśród zgromadzonych. A która okazja byłaby do tego lepsza, niż igrzyska, na których w jednym miejscu zgromadziły się wszystkie demony? Efekt byłby oszałamiający, a sama dziewczyna musiałaby zginąć.
            Posłała parę wdzięcznych uśmiechów do Beliala, upijając nieco krwi z kielicha, kiedy dostrzegła po przeciwnej stronie Setha. Była z niego prawdziwie dumna, jak każda matka z dziecka, które osiągnęło planowany sukces. Nieco żałowała, że nie mógł zmierzyć się z Raumem, ale biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, była nawet całkiem zadowolona z obecnego obrotu spraw i nie domagała się niczego więcej od losu, jak tylko unicestwienia jej najbardziej znienawidzonego wroga i pokazanie Isztar, kto tak naprawdę z ich dwójki jest silniejszy.
            Nigdy nie zapomniała, jak jeszcze niedawno nierozważnie próbowała zabić jedną z najsilniejszych osób w królestwie w imię lepszej przyszłości. Ich ciągłe potyczki, dogryzanie sobie nawzajem, cicha rywalizacja we wszystkim obierała niezdrowy kierunek i gdyby Kurara nie opamiętała się, na pewno skończyło by się to o wiele gorzej. A tak, była panią sytuacji. Nie zawsze siła jest najsilniejszą kartą, jaką można się posłużyc.
            Tak szybko, jak ujrzała syna, tak prędko zrzedła jej mina, a w złości rzuciła niedopitym kielichem w najbliżej stojącą służkę. Ta umknęła z nadludzką prędkością, łapiąc puchar i rozlewający się trunek. Profilaktycznie usunęła się w cień, czując zbierające się chmury nad głową swojej pani.
            Złotooka księżna nie dowierzała przez chwilę swoim zmysłom, podejrzewając jakieś halucynacje. Ten idiota pociągnął ze sobą oczywiście kogo? Białowłosą piękność! Kurara przez chwilę był pewna, że trafi ją szlag i wiatr rozwieje jej szczątki. Jak on mógł zrobić coś tak głupiego, w dodatku TERAZ! Przecież… Pokrzyżował jej doszczętne swoje plany. Jeśli teraz ogłosi to, co wie, to ucierpi nie tylko pierwszy książę, ale i jej dziecko!
            Wyprowadzona – koncertowo – z równowagi natychmiast zadbała o pozory, aby nie zdradzić, ze coś ją aż tak zdenerwowało. Złociste oczy utkwiła w skalnej ścianie, beznamiętnie się wpatrując i szukając najlepszego wyjścia z sytuacji. Przez moment nawet zaczęła obgryzać krótko przycięte paznokcie, ale zgania się w duchu za to i z nienawiścią, która byłaby spalić wszystkich zebranych, spojrzała w dół, na arenę, gdzie zaraz powinna stawić się ostatnia szóstka.
            – Przynieś mi jakąś duszę. Natychmiast – zażądała, krótkim ruchem ręki odprawiając służącą. Musiała pomyśleć, co robić dalej. Ma w rękawie asa, lecz nie może go użyć przez głupotę jej własnego syna! A im dłużej im się przyglądała, tym bardziej słabo jej się robiło.
            – Seth, ja zawsze wiedziałam, że masz beznadziejny gust co do kobiet, ale żeby aż tak?
*
            Głos zachichotał, a Sebastian obejrzał się trwożliwie dookoła, nie będąc pewnym, czy wyjdzie mu to na dobre.
            – Spokojnie, nikt inny nas nie słyszy. Kształtuj zdania w swoim umyśle, usłyszę cię. Tak jak ty słyszysz mnie.
            – Jak teraz? – upewnił się demon, wykonując ściśle polecenie od słyszanego głosu.
            – Dokładnie.
Dziwnie mu było rozmawiać samemu z sobą tym bardziej, że nie miał nigdy rozszczepienia osobowości ani o nic takiego się nie podejrzewał.
            – Wiesz, co się stało? Dlaczego nie mogę wykrzesać z siebie ognia?
Głos zachichotał jeszcze bardziej, zanim odpowiedział.
            – Nigdy nie potrafiłeś. To ja to potrafiłem, ale jakimś trafem, twój umysł narzucił mi bezwzględne posłuszeństwo. Zarówno kruk, jak i moc panowania nad żywiołem to moje zdolności. Twoją jest jedynie charyzma do zmuszenia mnie, abym wykorzystywał swoje dary w twoim interesie i chyba właśnie coś poszło nie tak.
            Książę był bliski załamania. Na kilka minut przed wyjściem dowiaduje się tak istotnej rzeczy?! Tak, jak siedział zgarbiony, tak teraz jeszcze bardziej się zmniejszył, chowając twarz w dłoniach.
            – Zatem to, co widziałem…
            – To były wspomnienia z mojego życia. Zginąłem wówczas, podczas tej wielkiej bitwy, chociaż starano się mnie ocalić. Uczestniczyłem w pewnym sądzie, który też miałeś okazję widzieć. A teraz mam szansę przebywać w tobie. Co za ironia.
            – Więc chciałeś mnie zdobyć, by samemu narzucać swoje zdanie innym? – To był najbardziej oczywisty wniosek, jaki nasuwał się w obecnej sytuacji, ale demon czuł, że musi go głośno powiedzieć. Jak na ironię: po cichu we własnej głowie, żeby jakoś dopasować się do zaistniałej sytuacji.
            – Dokładnie, Raum. Nie różnisz się niczym szczególnym od innych, z wyjątkiem twego umysłu. Ta mała jeszcze ci to pokaże.
            – Jak na razie jest niewyczerpywanym źródłem kłopotów. Ale – dodał, czując przyjemne ciepło – Jest również moją przyjaciółką. A przynajmniej lubi się tak nazywać.
            – Naprawdę cię lubi i dla własnego dobra powinieneś ją jak najszybciej odesłać.
            – Wiem.
            – Nic nie wiesz – zaprzeczył głos, a wówczas bramy otwarto i wyszedł na arenę, witany gromkimi głosami zachwytu nad najbardziej okazałą i obiecująca gromadką. Czas odrzucić swoje wątpliwości i zaprezentować się najlepiej, jak potrafi. Jest demonem, synem samego Beliala, nie będzie się załamywał z powodu paru niepowodzeń. Musi zrobić jak najlepsze wrażenie, inaczej nici po dobrym wyniku. Jak również fiasko z pomyślnego odesłania przyjaciółki do domu.
            Stanął w szeregu, nie przykładając wagi do tego, gdzie się znajduje. To nie było istotne. Skupił się za to na tym, co sam potrafił. Walka nie była dla niego niczym nowym ani nadzwyczajnym. Skoro nie może polegać na żywiole, poradzi sobie bez niego.
            Wysoki, jasnowłosy demon był dla niego największym zagrożeniem, po krótkiej analizie zgromadzonych. Syn Lucyfera odziedziczył po ojcu urodę i dobry gust oraz mądrość. Nawet cząstka jego imienia potwierdzała jego przynależność do oświeconych, Lucyniel.
            Plan na walkę był prosty: nie dać się zabić. Reszta była zmienna i Raum nawet nie zamierzał marnować czasu, aby układać  jakieś zawiłe strategie, plany awaryjne, na wypadek gdyby plan a nie wypalił, a strategia b zawiodła. Liczba możliwych kombinacji z szóstką zawodników i ich możliwościami była zbyt wielka i demon nawet nie chciał zaczynać bawić się w dogłębną analizę, która z góry była pozbawiona sensu.
            Czarna mgła zgromadziła się wokół jego obcasów, na co dyskretnie zwrócił uwagę Lucyniel. Naama i Sitra wpatrzone były w trybuny, a ostatnia para demonów, chociaż Raum znał ich z widzenia wydawali się niegroźną konkurencją. Na tyle niegroźną, że nawet nie potrafił sobie na chwilę obecną przypomnieć ich imion.  
            Z nieba zaczęły spadać czerwone płatki róż, zapowiadając ostatnie chwile spokoju. Tak, jak za każdym poprzednim razem krew zabarwiła piasek areny, a ostatnia szóstka oddała pokłon swoim władcom, licząc na przychylność z ich strony. Piekielni trębacze zadęli w swoje instrumenty i złowieszczy tryton rozdarł powietrze. Demony z miejsca uskoczyły, starając się albo od razu zadać cios śmiertelny, albo uskoczyć w bok i zaatakować nieodsłoniętego. Zawrotne tempo, jakie im towarzyszyło, godne było najlepszych osobistości przyszłego społeczeństwa.
            Raum wybrał opcję numer dwa i z bezpiecznej odległości zaatakował na odległość jedną z sióstr, trafiając ją ostrzem. Wyrzucał je z taką łatwością, jakby nie walczył, a prezentował zgromadzonym taniec z nożami przy specyficznym akompaniamencie szczęku broni. Naturalnie, to nie wystarczyło, by powalić przeciwnika, ale dawało minimalną ilość czasu, aby rozejrzeć się i ocenić sytuację.
            Lucyniel walczył z Sitrą, należącą do assasynów, bezimienna tworzyła barierę z ziemi, która robiła za żywą tarczę, a tak naprawdę okazała się obleczonym piaskiem zaginionym szóstym kompanem. A więc przynajmniej jego miał z głowy. Pora zająć się Naamą, bądź tamtą demonicą.
            Spróbował wykrzesać z siebie ogień, ale wcale mu nie wyszło. Parsknął rozzłoszczony i z całym impetem natarł na córkę Azazela, urywając je rękę i odrzucając na bok. Kończyna zaczęła pełznąć w kierunku właścicielki, dlatego schwycił z areny jedno z ostrzy i przebił włócznią kończynę, unieruchamiając ją na dłuższą chwilę. Dalej próbowała się wyrwać, a rozwścieczona dziewczyna uderzyła w niego z całej siły, przewracając na piach.
            Gdyby chociaż mógł teraz polegać na ogniu! A tak spleceni okładali się wzajemnie, raniąc jak mogli najczęściej. Mimo wszystko, upływ krwi i ręka, której nie mogła zregenerować męczył przeciwniczkę i Raum odrzucił ją, nabijając uprzednio na swoje pazury aż pod samą ścianę, gdzie z głuchym uderzeniem odbiła się od kamieni.
             W międzyczasie zdyskwalifikowano demona, który został uduszony w piasku. Pozostała piątka nieco się przegrupowała, bo o ile Naama walczyła o to, by dotrzeć do odciętej kończyny, o tyle jej siostra wraz z przeciwnikiem zawiązali tymczasowe porozumienie i wbijali włócznie w ciało swojej piaskowej siostry, dopóki jej ust nie ozdobiła krwawa posoka. Zdawało się, jakby plusk gniecionych narządów i wylewającej się na potęgę krwi zadawał się ich bawić, dlatego sobie nie żałowali i kiedy tylko demonica straciła czujność, Lucyniel grotem strzaskał jej piszczel. Tłum rozgorzał na nowo, domagając się jeszcze więcej atrakcji.
            Raum zadowolony z obrotu akcji przypominał sobie jeszcze raz przebieg rozmowy z duchem, a także emocje, dzięki którym bez problemu pokonał Zabu, co zapoczątkowało jego zesłanie. Wówczas był pewny siebie i nie miał zmartwień. A czy teraz miał? Wystarczy, że narzuci swoją wolę temu ożywieńcu, o Collette nie musi się martwić, bo przecież siedzi teraz bezpieczna w Zamku Królów z demoniczną czytanką i walczy z kolejnym fragmentem. Zaraz…
            Uderzył tak mocno Sitrę, że nie była już zdolna walczyć tylko dlatego, że zauważył coś niepokojącego na arenie. Rzucił szybko okiem na resztę i na trybuny. Nie przewidziało mu się, białe włosy nie są w piekle czymś pospolitym. Wypatrzył ją razem ze swoim bratem, a to odkrycie spowodowało, że powietrze wokół niego zaczęło gęstnieć i ciemnieć. Z oczu biły mu pioruny, a sama aura stała się przytłaczająca. Po co ona wyszła? Dlaczego tutaj jest i to w dodatku z nim?!
            Został już tylko jeden przeciwnik, ale Raum był załamany. Jak on ją stąd wyciągnie? Zamiast rozumu, kontrolę nad jego umysłem zaczęły przejmować emocje, które zatruwały jego zdolność obiektywnej oceny sytuacji. Przede wszystkim, czuł się zdradzony i to go chyba bolało najbardziej. Nie rozumiał, nawet nie chciał kombinować, dlaczego ona się tu znalazła. Na razie musiał tylko pokonać jednego z przyszłych współwładców.
            Zmierzyli się wzrokiem, co trwało ułamki sekund i ruszyli na siebie. Lucyniel zdołał uniknąć ciosu Rauma, ale on sam nie zdążył, co przypłacił dość znaczną raną na boku. Przyłożył do niej słoń, która natychmiast zabarwiła się szkarłatem. Podniósł ją do ust, a następnie spróbował krwi, co natychmiast objawiło się w morderczym błysku w oku. Nie miał czasu na więcej, bo musiał odparować kolejny atak, a w dodatku, cały czas miał wrażenie, że jest pod wpływem nieco innej umiejętności swego przeciwnika, nieco mniej przydatnej w walce, ale wystarczającej, by przeszkadzać w starciu, a mianowicie: wszechobecnego wdzięku, który roztaczał z taką łatwością, jakby robił to od niechcenia.