Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

poniedziałek, 13 lutego 2017

Wspomnienia demonów, część 56

Długo nic nie pisałam. Powodów było sporo. Sesja, praktyki, praca, totalny brak czasu a w końcu i chroniczne przemęczenie, które doprowadziło do tego, że leżę chora z niespadającą gorączką. Co tu dużo mówić: wypadłam z wprawy pisania. Znowu będą trochę gorsze rozdziały, ale powiem wam jedno: nie porzucam bloga, jeszcze nie teraz. Nie, kiedy mam pomysł na kolejne dwa kryminały, jak w końcu skończę obecną historię XD Także przepraszam wszystkich znużonych oczekiwaniem i proszę o wyrozumiałość.
Chciałabym jeszcze podziękować za 50 tysięcy wyświetleń, które się uzbierało w międzyczasie. Jesteście wspaniali!

LVI
                Heptling słuchał, w absolutnej ciszy, skręcając nieco za mocno momentami swojego papierosa, rolując go w palcach, niekiedy gniotąc i przede wszystkim wypuszczając niestrudzenie kółeczka siwego dymu. Przez cały czas, gdy jego podopieczna dzieliła się z nim swoimi wspomnieniami, nie odezwał się ani słowem. Było to trochę straszne, bo dziewczyna w obecnym stanie nie potrafiła jednoznacznie określić, czy może się na nią gniewać albo być złym za to co zrobiła, czy w ogóle ma do tego jakiś stosunek, czy jedyne emocje przelewał tylko do swojego nałogu. Gdyby nie była aż tak pochłonięta beznadzieją miłością pewnie zauważyłaby, że chociaż Heptling nie mówił, to dl uważnego obserwatora pokazywał – właśnie w sposobie, w jaki oddawał się nałogowi – co myśli o zaistniałej sytuacji.
              Zgodnie z wcześniej przyjętym założeniem, nie mógł się nudzić. Nie z tą dziewczyną, sama jej obecność wykluczała te dwie rzeczy w jednym miejscu: jej istnienie oraz zastój spraw. Coś w niej było, co przyciągało kłopoty. Nie umiał tylko jeszcze dostrzec, co to było takiego. Czy upartość, przekora, z pomocą której brnęła przez nowe dla siebie życie, czyniąc wcale niezłe postępy na tle reszty, czy też coś jeszcze, co cały czas umykało jego uwadze.
                Tylko jedna sprawa go zdziwiła. Nie bardzo umiał sobie wyobrazić, że piekło tak po prostu zignorowało intruza i że jeszcze żaden demon nie kręcił się tak ściśle wokół niej. Anomalie, które działy się na przestrzeni ostatniego czasu były znamienne w skutkach. W męskim świecie zaczęli się pojawiać coraz młodsi kandydaci na opiekunów śmierci, a wśród nich ostatnio fenomenem było zaledwie kilkuletni chłopiec z krwawą czupryną. Na razie nie wdrożono go do szkoły, czekając na jakieś zarządzenia z góry i spodziewając się lada chwila wyjaśnienia zaistniałych okoliczności. Tymczasem malec beztrosko bawił się wśród niemrawego, zastałego towarzystwa, wprowadzając swoją mała osóbką tyle życia, że co starszym z nadmiaru wrażeń pękały głowy, a młodsi co i rusz skarżyli się na migreny i niemożność wypoczynku.
                Sam nie miał okazji spędzić z nim zbyt wiele czasu. Widywał go parę razy przelotnie, gdy zuchwały malec gnał po korytarzach, udając, że tnie nagrania śmierci. Kiedy zapytał się go, czy takie widział, odpowiedział, że nie, ale starsi o nich rozmawiali w bibliotece, więc on też będzie je ciął. Później spotkał się z nim, gdy z kubkiem dobrej kawy przemierzał korytarz, a chłopiec siedział skulony w kącie, żałośnie szlochając.
                – Co się stało? – zapytał serdecznie, przykucając przed płaczącym dzieckiem.
                – Powiedzieli, że mam brzydkie włosy! – zachlipał – że są odrażające!
                – Nieprawda. Są nietypowe, szkarłatne.. Powinieneś o nie dbać, to będzie coś odróżniającego cię w tym świecie.
                – Ale powiedzieli, że wyglądam jak dziewczynka! – załamał się maluch.
                 Heptling westchnął ciężko i przewrócił oczami. No tak, zaiste straszna obelga dla małego chłopca, być dziewczynką. Jakby bycie kobietą było jakąś karą albo czymś gorszym. Zupełnie bez sensu, no ale zrozumie to dopiero po czasie. Teraz mógł jedynie pogładzić chłopca po krwawych lokach i zauważyć, że strasznie mrużył oczy, by na niego spojrzeć.
                – Źle widzisz?
                – Nie! – zaprzeczyło dziecko, trąc rękawem oczy.
                Wówczas stary bóg wziął malucha za rączkę i zaprowadził do okulisty, dobierając niezwykle męskie, czarne gumowe okulary dla dziecka, aby nie musiało nadwyrężać swojego boskiego wzroku i by tak często nie kończył potykając się o krawędzie lub ślepiąc w cokolwiek. Dumny uśmiech, którym mały Grell promieniał przez następne dni, gdy popisywał się swoim zaopatrzeniem na twarzy wśród starszych kolegów, którzy jeszcze nie tak dawno mu dokuczali z powodu koloru czupryny, powodował, że dziecko chodziło na nieustającym, nieschodzącym uśmiechu z ust i wręcz jaśniało radością na korytarzach.
                Heptling nie musiał oczekiwać na wyjaśnienia zarządu odnośnie zmieniających się realiów ich świata, miał swoją własną teorię na ten temat. Według niego, pojawiła się zbyt wielka liczba demonów grasujących na ziemi, co wpłynęło na zmianę struktury w ich społeczeństwie. Pytanie tylko, czego tutaj szukali. Jako że niezbyt wierzył w przypadki, próbował połączyć nasiloną liczbę dzieci ciemności, pojawienie się kobiety Shinigami i jej podróż w nieznane rejony. Ciągle miał jednak zbyt mało informacji, a te, które były w zasięgu jego rąk, rozpadały się bez spoiwa w okruchy jeszcze mniejsze i niemożliwe do pozbierania. Chociaż dziewczyna rzuciła mu nowe światło na sprawę, nadal czuł, że to jeszcze nie to.
              Pomijając przeczucie, że Collette nie powiedziała mu wszystkiego, resztę mógł sobie dośpiewać z jej zakochania, zdradzającego wszelkie symptomy zadurzenia w obiekcie zupełnie dla niej niekorzystnym.
                – Powiem ci prosto z serca: wyrzuć go z pamięci – dodał, skręcając kolejnego papierosa. Na powrót było jeszcze za wcześnie, musiał przemyśleć sobie parę spraw.
                – To nie takie proste. Przecież mnie uratował.
                – I spłacił swój dług, pomagając ci. To o wiele więcej, niż mogłaś się spodziewać po którymkolwiek z nich – zauważył racjonalnie. – Myślisz, że będzie cię pamiętał? Po takim czasie?
                – Heptling – jęknęła dziewczyna, przykrywając rękoma głowę. Zwinęła się w kulkę, jakby chciała się odgrodzić od wszystkiego, i gdy już stary bóg miał wygłosić tyradę, zobaczył, jak dwie łzy spadają po jej policzkach i znikają przy bosych stopach dziewczyny, zasilając nocną rosę. Widząc to, zrezygnował. Ni zamierzał walczyć z dziewczęcą głupotą, ani ogłupiającym uczuciem, nie lubił podejmować czegoś bez szans na powodzenie.
                – Przemyśl to. Zastanów się, po co się odrodziłaś. Kiedy pierwszy raz cię spotkałem, biła od ciebie chęć życia, tak silna, że… – machnął ręką. Chciał dodać, że sam był zszokowany, że ktoś może tak bardzo pragnąć istnieć, że samą siłą woli jest w stanie zmieniać rzeczywistość. Od tamtej pory, ani razu nie widział aż tak silnej potrzeby. Owszem, widywał pasję w jej oczach, zacięcie, ale tego, co go wówczas ujęło, już nie, aż zaczynał się wahać momentami, czy sobie tego nie wymyślił wówczas, szukając powodu, aby zmienić wyroki przeznaczenia.
                – Nadal chcę żyć. Ale odnalazłam jeszcze coś – szepnęła cicho, przyciskając ręce do piersi. – Zawsze chciałam znaleźć przyjaciela. Wydaje mi się, że znalazłam coś więcej.
                – Wydaje mi się, że będzie lepiej, jeśli ograniczysz się do tego mniej – wtrącił złośliwie Shinigami.
                – Nigdy nikogo nie kochałeś?
                – To było dawno temu i nieprawda – uciął temat, rzucając niedopałek do sadzawki obok.
                – To powiesz mi chociaż, czemu nienawidzisz całej rasy? – zapytała zrezygnowana dziewczyna, czując, że o co by nie zapytała, to sprawa i tak jest przegrana. Zielonooki pokręcił głową, zachowując stoicyzm, zupełnie zgodnie z jej przewidywaniami.          – Więc skoro tak bardzo są źli, dlaczego dał mi to, żebym mogła się obronić? – zapytała białowłosa w akcie desperacji, wyciągając ukryty sztylet i pokazując go opiekunowi. Na swoje nieszczęście, zacięła się nim niechcący w rękę i gdy tylko poczuła spływającą strużkę krwi, pod jej nogami pojawiło się czarne pióro. Heptling momentalnie przywołał swoją lancę i przebił je, ale wówczas zniknęło tak samo szybko, jak się pojawiło, a jedynym śladem, że coś się stało był odcisk w ziemi jego ostrza i nieprzyjemna, metaliczna woń, która zdawała się wabić wszystkie nieszczęścia do siebie.
                – Wracamy – zadecydował stanowczo, biorąc dziewczynę jak paczkę na ręce, oglądając się przez ramię, czy tą głupotą nie ściągnie kolejnego dramatu

*
– Sprzedałeś się za sztylet – zaśmiał się przeźroczystoskóry demon, przyciągając stopę do własnej twarzy. Z nudów zaczął bawić się kończynami, obwąchując, gryząc i niestrudzenie badając ich gibkość, zakładając za głowę, rękę i wszędzie, gdzie tylko mógł i gdzie pozwalało mu na to ciało. Wraz z czasem spędzonym z Garbusem zaczynał wątpić, ze mu się uda. Nie zamierzał mu nawet pomagać, po prostu był żądny wrażeń. Ani razu nie wyruszał w teren, by na wszelki wypadek poszukać dziewczyny, odkąd umknął jej kosie i dołączył do Garbusa, sprzedając mu doskonałą wiadomość.
                – Nie sprzedałem się, to po pierwsze. A nawet jeśli, to za imię, sztylet jest tylko drugą, słodką nagrodą zabezpieczającą mój start w przyszłość – westchnął znużony, tłumacząc mu jak upośledzonemu dziecku największą z oczywistości.
                – Szukasz jej już ponad trzy lata. Ludzkie lata – dodał, kładąc szczególny akcent na wyraz ludzkie, jakby chciał podkreślić bezsens jego działań. – Wiesz, że w piekle już dawno nikt na ciebie nie czeka? – zagadnął, ziewając. Tuż nad jego głową przeleciał puchacz, którego złapał za nogi i teraz próbował zębami, czy martwy ptak jest smaczny. Ciepła krew mu jak najbardziej odpowiadała.
                – I tu się mylisz. Myślisz, że przyjąłem zlecenie tylko od księżnej?
                Przez chwilę jego towarzysz nie wierzył w to, co słyszy. Odsunął zakrwawione i pokąsane truchło od ust, wpatrując się w lekko zarysowane kolce wystające z miejsca, gdzie hipotetycznie powinna znajdować się głowa. Garbus potrafił siedzieć w takich połamańcach na drzewie, że nawet nie chciał próbować zgadnąć, jakim cudem to potrafi.
                – Nie mów, czyżby? – zaczął, a z kącika ust wyciekła strużka śliny.
                – Dobrze kombinujesz.
                – Książę Seth! – wrzasnął, śmiejąc się przez chwilę, a potem zaczął klaskać i turlać się w miejscu, tuląc do siebie resztki kolacji. – Ależ mu ta mała musiała dać popalić! Nie wierzę! Ten książę nieudaczników, pan „mam skały na głowie”! – chichotał, wstając za chwile na równe nogi i za pomocą piekielnych umiejętności, przebrał się za Setha, tworząc jego niedoskonała kopię. – Winien ci jestem zwrot imienia za zwrot dziewczyny ­– udawał, naśladując ton głosu księcia, by zaraz zabrać sztylet sprzed nosa i schować go w ciele dziewczyny-kukły. – Odtąd możesz pocałować mnie w mój królewski, niewydarzony zadek! Nie ma nagrodyyy, wysłużyłem się tobą jak wycieraczką i jesteś wolny jak wiatr! Więc dlaczego on sam nie może przyjść? – dokończył, wracając do swojej skóry. Garbus wzruszył beznamiętnie ramionami.
                – Przecież znasz go. Zresztą, jeśli ci się wydaje, że przepuści taką okazję do zemsty, to się głęboko myślisz. Zaczekaj – uniósł nagle w górę dłoń, ruszając szybko nozdrzami i przerywając rozmowę. – Czujesz?
                Na chwile zapanowało milczenie, które przerywały jedynie odgłosy nocy, dopóki tęczówki demonów nie rozbłysły, czując dokładnie to samo.
                – Pewnie. Ale ty idziesz, ja z tego nie mam nagrody – mruknął bladoskóry, rozpływając się w powietrzu, zanim kolejna gałąź nie poleciała w jego stronę. Poczekał chwilę, patrząc z perspektywy kałuży, jak garbus zrywa się i gdzieś pędzi, a sam ponownie przybrał humanoidalną postać, zbliżając się do pnia, na którym przesiadywał całymi dniami Garbus.
                – Ale ja tak długo nie zamierzam czekać. Nudzę się – szeptał sam do siebie przeźroczystoskóry, wykradając z torby ampułkę, w której jego towarzysz trzymał włos dziewczyny. Co z tego, że to był dowód? Mało mają na nią obciążających dowodów? Przeciwko słowu książęcemu będzie bezradna. A on ma dosyć czekania. Zasadniczą wadą Garbusa było zbytnie zaślepienie, gdy chodziło o służbę.
                Wyciągnął włos, opluł go, a następnie zaczął rytuał przywołania. Miał część należącą do człowieka, który był mu potrzebny, więc wystarczyło tylko pomóc szczęściu. Jedynym mankamentem był akt, że użyta raz rzecz ginęła bezpowrotnie, dlatego wolał to zrobić, gdy jego towarzysz był nieobecny. Nieodstępująca go pewność tylko utwierdzała w doskonałym humorze, gdy artefakt błysnął silnym, niebieskim światłem, które zwiastowało pomyślne ukończenie sprawy. Teraz demon-niewolnik powinien być mu wdzięczny.
Bo w byciu szują najbardziej cenił sobie to, ze był wolny i nie krępowały go żadne zobowiązania, których nie zwykł dotrzymywać.
*


                Andatejka zrozpaczona pobiegła do Biblioteki Shinigami, biorąc pod rząd książki, jakie wpadały jej w ręce, byleby tylko się uspokoić. Jak mógł to powiedzieć? Zapomnij?! O osobie, której oddała serce? Nigdy! Nawet specjalnie z premedytacją założyła pamiątkę po ich wspólnym spotkaniu, a karmazynowy wisiorek połyskiwał na jej falującej piersi, gdy dumnym krokiem przemierzała bibliotekę, rozsiewając wokół siebie atmosferę zguby i nieszczęścia. A także niespełnionej miłości. Szła tak, zaślepiona, dopóki nie zderzyła się czołowo z czerwonowłosym malcem, którego nawet nie zauważyła, rozsypując książki i lądując na podłodze.
                –  Ja, bardzo przepraszam – szepnęła, obejmując się i przygarniając rozsypane księgozbiory do siebie.
                Chłopczyk za to wpatrywał się w nią jak zaczarowany, zapominając nawet się rozpłakać po gwałtownym lądowaniu na tyłku. Podsunął nawet książkę, która leżała najbliżej niego do dziewczyny, a potem zerwał się i pobiegł schować za róg komody, przyglądając ukradkiem zagubionej bogini.
                – Nie ma okularów – westchnął zachwycony malec, poprawiając rączką spadające bryle z noska. Nie przeszkadzała mu brzydka, niemodna czarna oprawka, dzięki nim widział o wiele lepiej, niż na co dzień bez nich. Za to z zafascynowaniem i oddaniem godnym dziecka zakradł się za róg, by podglądać bożyszcza swoich marzeń, bo w jego mniemaniu widział najpiękniejszego mężczyznę, który się tutaj znajdował. Dzielnie znosił upływające z wolna minuty, byleby tylko zobaczyć, co dalej zrobi. Bogini wierciła się, przebierała nogami w miejscu, poprawiała nerwowo raz za razem włosy, po czym wyskoczyła jak oparzona z miejsca, nawet nie zauważając, że pędzi za nią wesoło chłopczyk. W ten sposób dotarli aż do nieznajomego miejsca dla czerwonowłosego. Schował się za kamiennym murem, bojąc się dalej iść. Czuł, ze nie powinien tego robić. Później zobaczył rozdzierający słup światła i wszystkie osoby, które widział, zniknęły. Zerwał się i co sił w nogach wrócił do Instytutu, drąc się na całe gardło, wołając Heptlinga. Kiedy wreszcie ktoś życzliwy zaprowadził go do starego mężczyzny, którego bardzo polubił, odkąd zaprowadził go do okulisty.
                – Heptling, taki ładny chłopiec zniknął!
                – Niby kto? – zapytał z dobrotliwym uśmieszkiem, odwracając się do dziecka, z którego twarzy wyczytał, że nie należy lekceważyć niczego, co teraz powie.
                – Białowłosy! Powiedział – zamyślił się, próbując sobie przypomnieć, ale za chiny mu nie wychodziło – Siurum…burum… Abra-kadabra? Nie wiem… No ale zniknął! Tak zupełnie, jak słoneczko, było tak jasno!