Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

wtorek, 30 lipca 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, część 8


                – Dwieście pięćdziesiąt.
Przez salę przebiegł szmer pomrukiwań, uznania i kręcenia głowami zebranych z niedowierzania. Cena została przebita po raz kolejny, a suma, o jaką została podwyższona jasno sugerowała, że nabywca jest zdecydowany i nie zamierza odpuścić tak łatwo. Adrenalina podnosiła ciśnienie i sprawiała, że rozgrywka stawała się dla wszystkich o wiele bardziej ekscytująca, nawet jeśli nie brali w niej czynnego udziału. 
                Michaelisowi przemknęło przez myśl, że mogła to być ozdoba wykonana na zamówienie, stąd tak niezwykła determinacja kobiety, która chciała mieć we własnej posiadłości taką właśnie a nie inną makabryczną ozdobę. Z zaciekawieniem odwrócił głowę, aby przyjrzeć się swojej rywalce. Może powinien wykorzystać swój urok, aby zrezygnowała? Albo… Dlaczego by nie kupić to za jej pieniądze, a otrzymać dowód w prezencie? Jeśli tylko by chciał, kobieta nie miała by szans, zrobiłaby wszystko, co tylko by chciał. Jednakże na razie szkoda było rezygnować z zabawy. Zdecydowanie wolał podkręcić nieco atmosferę. Tym bardziej, że czarne oczy ukryte za wachlarzem aksamitnie czarnych rzęs skupiły się na jego posturze, a zza wachlarza wyjrzały karminowe, małe usta, delikatnie rozchylające się w uśmiechu. W tym momencie był już pewien: jego demoniczna powierzchowność działała jak należy na kobiece dusze.
                Doktor Pettigrew obserwował z zaniepokojeniem te nieme porozumienie między dwoma najważniejszymi licytatorami, ocierając nerwowo chusteczką pot lejący mu się z twarzy. Wnioskując, że już więcej prawdopodobnie nie wyciągnie, chciał zakończyć sprzedaż, przerywając ciszę, tym bardziej, że cena była naprawdę satysfakcjonująca.
                – Dwieście pięćdziesiąt po raz pierwszy, po raz drugi… – zaczął pośpiesznie, w obawie aby nikt się nie rozmyślił.
                – Trzysta funtów – Przerwał mu spokojnie Sebastian, wzbudzając jęk zachwytu. Dlaczego by nie pozwolić kobiecie na zakup? Mógłby wyciągnąć od niej naprawdę potrzebne zeznania, które mogłyby pomóc w śledztwie. Skoro zamówiła konkretną część, mogłaby wskazać pośrednika. Szczerze wątpił, aby był nim Mallcote, nie miał na to aż tyle czasu jako lekarz i pracownik Scotland Yardu oraz osoba, która zajmowała się, brzydko mówiąc, dostawami. Żałował jednie, że hrabia rozkazał mu wykupić dowód, co stawiało go w kłopotliwej sytuacji. Im bardziej chciał się oddalić od wykonania rozkazu, tym bardziej pieczęć Fausta paliła jego ciało. W końcu bezwarunkowe posłuszeństwo było jedną z trzech filarów, które związały ich umowę. Szkoda to było kończyć w taki sposób, jednak nie miał innego wyjścia.
                – Trzysta pięćdziesiąt! – usłyszał rozgorączkowany głos kobiety, który jakby błagał go o jeszcze jedną szansę na wspólne chwile.
                – Czterysta – odpowiedział z ciężkim sercem. Myśll, że będzie mógł ją potem pocieszyć, bardzo pokrzepiła jego samopoczucie.
                – Sprzedane! – Huknął doktor Pettigrew, nawet nie odliczając do końca. – Ta piękna dłoń wędruje właśnie do pana! Zapraszam do wypełnienia formalności! – grzmiał przeszczęśliwy mężczyzna, a jego twarz przybrała niemal buraczkowy kolor, niezwykle kontrastujący z jasnymi włosami. Michaelis nie dziwił mu się ani przez chwilę: w końcu zrobił naprawdę doskonały biznes. Z Phantomhivem porozumieli się bez słów, młody hrabia jedynie skinął głową, aby szedł, wydając nieme pozwolenie.
                Ciel przez cały czas nie mógł usiedzieć w miejscu, szczególnie odkąd zauważył tutaj Jamesa. Kiedy już wiedział, że dowód był w ich rękach, poczuł ulgę, nie mniej nie mógł się oprzeć pokusie, aby nie zacząć śledzić Mallcote’a.
                Tym czasem kamerdyner młodego hrabiego zszedł energicznym, sprężystym krokiem z amfiteatru, gdzie zgromadzeni byli licytujący i udał się w kierunku gabinetu, gdzie podpisywano umowy zakupu. Specjalnie obrał taką trasę, aby przejść obok jego pięknej rywalki i niby przypadkiem dał jej znać, aby udała się za nim. Zauroczona dama odczekała stosowną chwilkę, wachlując się swoim koronkowym wachlarzem, rzucając uważne spojrzenia na boki i kiedy już było jej wystarczająco gorąco, postanowiła pójść na chwilę do sąsiedniego pokoju, aby ochłonąć, co miało tłumaczyć jej tymczasowe opuszczenie licytacji. Michaelisowi bardzo przypadła do gustu ta niewinna wymówka. Co więcej, zaimponował mu rozsądek owej damy. Odwrócił na chwilę głowę, aby ponapawać się widokiem swojej nowej ofiary. Uwielbiał łączyć przyjemne z pożytecznym, a właśnie taka okazja stawała przed nim po raz kolejny. W dodatku mógł stwierdzić, że była niezwykle gibka i miała piękne, czarne włosy, upięte pod niedużym toczkiem. Lepiej dzisiaj wybrać nie mógł.
                Księgowy odnotował w okazałym, grubym tomiszczu dowód wpłaty, przy którym Michaelis złożył własnoręczny podpis. Ujął pióro z taką lekkością i niewymuszoną gracją, że nawet urzędnik śledził z zapartym tchem, jak pięknie kaligrafuje poszczególne litery, ozdabiając niektóre z nich wyszukanymi zawijasami. Kiedy postawił ostatni przy literze s i odłożył pióro na miejsce, z rozbawieniem zauważył, jak na twarzy mężczyzny maluje się zachwyt i jak chwilę później otrząsa się i powraca do rzeczywistości, ciągle próbując zachowywać się jak na profesjonalistę przystało. W zamian demoniczny lokaj dostał dokument poświadczający legalność nabycia makabrycznej ozdoby prosto z odpadków mumii, które uległy uszkodzeniu podczas transportu morskiego do Brytyjskiego Muzeum Narodowego, jak dumnie głosił dokument. Niemal z pedantyczną dokładnością złożył go i schował do kieszeni fraka, kiedy zrównał się ze swoją piękną rywalką.
                – Jestem zaszczycony, że mogłem konkurować z tak piękną damą. Jednocześnie proszę o wybaczenie: od tego zakupu zależało zbyt wiele, abym mógł odpuścić – odezwał się z niezwykłą kurtuazją, delikatnie uchylając melonik przed swoją rozmówczynią.
                – Domyślam się. Wyłożył pan niemałą fortunę – przyznała szlachcianka, żywo zainteresowana, aby przedłużyć rozmowę. Jej czarne oczy od razu zaczęły się badawczo przyglądać demonowi.
                – Doprawdy, to nie jest wygórowana cena za rzecz powiedziałbym, bezcenną. W końcu to żywy ślad naszej historii – dodał, uśmiechając się zalotnie. – Najmocniej proszę o wybaczenie, nie przedstawiłem się. Sir Sebastian Michaelis – skłamał gładko, dodając sobie szlachecki przydomek do nazwiska. Niemniej nie widział żadnej potrzeby, aby dama znała jego prawdziwą tymczasową tożsamość. – Podróżnik, fascynat historii, do pani usług.
                – Przyjmuję przeprosiny. Byłabym byt okrutna, gdybym postąpiła inaczej. Skruchę widać w całym pana zachowaniu – odparła łagodnym głosem szlachcianka, subtelnie flirtując z demonem. – Kimberly Olivia Southpathern. Wystarczy samo Kimberly – dodała, wyciągając dłoń w stronę bruneta, którą to skrzętnie ozdobił lekkim muśnięciem warg godnym najznakomitszego gentlemana.
                – To zaszczyt móc panią poznać – zapewnił Sebastian, proponując swoje ramię, aby dama mogła się na nim oprzeć. Po prawdzie chciał też odejść w nieco bardziej ustronne miejsce, aby się upewnić, że nie będzie miał świadków, co byłoby w tej chwili bardzo nie na rękę, zarówno dla niego, jak i dla panny Southpathern. Kobieta przyjęła propozycję i w ten sposób demon zbliżał się krok po kroczku do zrealizowania swojego planu.
                – Przy pani czuję się tak, jakby odnalazł prawdziwy skarb – zapewnił Sebastian, chcąc sobie zyskać przychylność dzięki małym pochlebstwom.
                – Pan raczy żartować! Sam pan mówił, że jest pan podróżnikiem, musiał pan widzieć o wiele bardziej fascynujące rzeczy – przyznała roztropnie Kimberly.
                – Naturalnie, jednak często przekonujemy się po takich podróżach, że najcenniejsze przeważnie znajduje się wcale nie gdzieś daleko, za wzburzonymi wodami oceanów, a zupełnie blisko, jednak na nasze nieszczęście tak często tego nie zauważamy. – Ostatnią część demon powiedział z takim przejmującym smutkiem, że dziewczyna gotowa była mu uwierzyć, że mówi prawdę.
                – Panie Michaelis, dopóki żyjemy, zawsze mamy szansę naprawić to, czego wcześniej nie zrobiliśmy – odezwała się łagodnie, chcąc nieco pocieszyć przystojnego bruneta. Po tym wyzwaniu obydwoje zatrzymali się naprzeciwko siebie. Odeszli już na tyle, że nie musieli się martwić o swoją prywatność. Sebastian spojrzał na dziewczynę z lekko wpółprzymkniętych powiek, tak jakby właśnie wstydził się, że został przyłapany na chwili słabości.
                – Tak pani uważa? – zapytał żarliwie, a w jego czerwone tęczówki rozbłysły. Nachylił się nieco nad Kimberly, badając reakcję dziewczyny.
                – Tak – szepnęła. Serce zaczęło się jej szamotać w piersi jak uwięziony ptak. Wiedziała, że powinna już wracać, nie mniej urok osobisty tego mężczyzny kazał jej pozostać w miejscu tak długo, jak on będzie sobie tego życzył.
                – A więc pozwoli pani, że naprawię to, czego nie zrobiłem, a co dyktuje mi serce – stwierdził, po czym objął dziewczynę w talii i przysunął do siebie, dopóki nie stykali się ciałami. Zamarli jeszcze na moment, tonąc w swoich żądzach i namiętnościach, by w końcu dać im upust w namiętnym pocałunku, który przerodził się w kolejny, a ten w jeszcze jeden i jeden. Zachowywali się tak łapczywie i zachłannie, jakby za chwilę świat miał się skończyć, a oni sami mieli pozostać na zawsze rozdzieleni. Chwilę później toczek spadł na ziemię z głuchym uderzeniem, a w ślad za nim kolejne części garderoby, zarówno damskiej jak i męskiej. Ciel nie zginie przez tę parę minut jego nieobecności, a przynajmniej przysłuży się śledztwu. Później już Sebastian wyrzucił sobie z głowy uciążliwego dzieciaka i nie myślał o nim wcale, by w całości oddać się o niebo bardziej pochłaniającym zajęciom.
                Po wszystkim obydwoje nie mogli złapać tchu, ale byli przeszczęśliwi. Widział to w oczach rozgrzanej, zarumienionej kobiety, która tuliła się do niego. Sam również nie żałował sobie przyjemności, a kiedy Kimberly obdarowała go komplementem, mówiąc, że nawet z jej własnym mężem nigdy nie było jej aż tak wspaniale, to nastrój demona jeszcze bardziej poszybował w górę.
                – Właściwie, Kim, skąd wiedziałaś, że ta ręka będzie tutaj? – zagadnął, niby od niechcenia. Dłonią delikatnie gładził ramię swojej nagiej towarzyszki, która roześmiała się wesoło, słysząc pytanie.
                – Trudno nie wiedzieć, jeżeli samemu zamawia się taki… produkt – odpowiedziała, spoglądając głęboko w oczy brunetowi. Uniosła od niechcenia dłoń i przesunęła zalotnie palce po ustach i szczęce demona. – Mąż się uparł, że chciałby mieć to paskudztwo w domu… Ale nie mówmy już o nim – dodała, puszczając oczko.
                – Zdecydowana racja, kochana – dodał wesoło Sebastian. – Ale moja droga, skoro to dla męża, to pozwól, że sam załatwię następną rączkę, w ramach zadośćuczynienia za dzisiejszą. Gryzie mnie sumienie przez dzisiejszy incydent.
                – Przemyślę to – odpowiedziała ze śmiechem, choć po całej mowie jej ciała już wiedział, że nie będzie to konieczne.
                – Nalegam – dodał poważnie. – Do kogo powinienem złożyć takowe zamówienie?
                – Do Atkinsa Jeffrey’a. Znajdzie go pan w szynku „Czerwony kogut”, przeważnie tam przesiaduje w popołunia od czternastej do osiemnastej – poinformowała go Kimberly.
                Sebastian wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dostał dokładnie to, co chciał, w zasadzie za nic. I dlatego ubóstwiał kobiety. Wycałował jeszcze ramię i pierś kobiety, po czym jak przystało na gentlemana, zaproponował swoją pomoc dziewczynie w ubieraniu. Kimberly chętnie przystała na jego propozycję, w końcu sama nie była w stanie założyć swojego wyszukanego stroju, ani nawet zasznurować gorsetu.
                Kolejne minuty upłynęły w przyjemnej atmosferze. Demon zaoferował, że odprowadzi brunetkę, a ta z chęcią przystała na jego propozycję. Rozstali się w tak dobrych stosunkach, że nawet obiecali sobie, że jeszcze kiedyś na pewno spotkają się na niezobowiązujące spotkanie, a Kimberly podarowała Michaelisowi swoją wstążkę, którą z dumą przypiął do klapy surduta. Miałą głęboki, brązowy odcień wpadający w toffi, ale idealnie podkreślał ciemne włosy kobiety i jasny ton jej skóry. Sebastian z kolei podarował jej pierścionek, który sporządził na poczekaniu dzięki swoim piekielnym umiejętnościom. Co więcej, dzięki niemu mógł namierzyć kobietę w dowolnym miejscu, ale Kimberly o niczym nie wiedziała.
                W tym samym czasie Ciel postanowił spróbować swoich sił i udowodnić Michelisowi, że nie jest zależny od niego w każdym aspekcie. Po cichu wstał i skierował się w stronę drzwi, w których widział Mallcote’a. Udawał, że po prostu tam idzie, że nie śledzi nikogo, aby wyglądało to jak najbardziej naturalnie i przykuło uwagę jak najmniejszej ilości osób. Udało mu się bezgłośnie przekręcić klamkę i wślizgnął się do środka, trzymając rękę na broni, aby w razie potrzeby być w każdej chwili gotowym do strzału.
                Wewnątrz nikogo już nie było. Przez na wpół zasłonięte okiennice wpadało blade, księżycowe światło. Hrabia rozejrzał się. Wokół stały jeszcze zapieczętowane skrzynie. Kiedy przykucnął i przyjrzał się im, bez trudu mógł rozpoznać oznaczenia celne, jakim podlegały ładunki przewożone drogą morską. W dodatku były opisane jako zmumifikowane zwłoki egipskie, które zostały tutaj odesłane z Narodowego Muzeum Brytyjskiego. Wszystko zgodnie z prawem. Znowu spudłował ze swoim tropem. Ze złości uderzył ręką w skrzynię, zanim pomyślał o konsekwencjach, a kiedy już to się stało, zrozumiał, że zdradził swoje położenie i że mowy o jakimkolwiek dyskretnym śledztwie być już nie może. Wybrał gwałtownym ruchem pistolet i wycelował przed siebie, obracając się, aby ogarniać wzrokiem jak największą przestrzeń.
                – Mallcote, wyłaź! – powiedział spokojnie, acz niezwykle lodowatym tonem. Odpowiedziała mu cisza. Powoli stawiał kolejne kroki na drewnianej posadce, szukając jakiegoś znaku, że on tu jest. Nigdzie nie widział fartucha, więc był przekonany, że albo wciąż tu jest, albo musiał już się ulotnić. Każda sekunda zdawała się dłużyć i zawieszać w czasie. Powoli otworzył uchylone drzwi, licząc na to, że uda mu się go złapać. Wtem nagle ktoś zarzucił mu worek na głowę, ścisnął sznurkiem, obezwładnił i związał, zanim w ogóle zdołał krzyknąć. Gdzie jest ten Sebastian, do jasnej cholery! Chłopak próbował się szamotać, kopał się, ale trafiał jedynie w pustkę. Czuł za to, że ktoś go przerzucił przez ramię i wybiega pośpiesznie na zewnątrz. Zdawało mu się, że to raczej nie był Mallcote, nie był aż tak potężny, chociaż…
                Każda z prób oswobodzenia kończyła się fiaskiem. Potężne ręce trzymały hrabiego jak w żelaznym uchwycie. W pojedynkę nie miał żadnych szans, dlatego poddał się, postanawiając zaczekać na dogodną okoliczność. Nie mniej kiedy do jego uszu zaczął dobiegać szum wody, sytuacja stała się poważna. Zimny pot zlał chłopca od stóp do głów.
                – Sebastian! – zdążył krzyknąć, po czym poczuł, jak leci bezwładnie w powietrzu i ląduje po chwili z pluskiem w nurtach zimnej wody. Próbował gorączkowo uwolnić ręce albo zrzucić z głowy płócienny worek, jednak na próżno. Panika dodatkowo mąciła umysł, nie pomagając w przeżyciu. Woda z wolna zalewała mu nozdrza i gardło.
                Wtem ktoś jednym cięciem wyswobodził go i chwilę później był już na powierzchni, kasłając. Bez trudu rozpoznał swojego wiernego kamerdynera, niemniej nie miał zamiaru puszczać mu płazem, że tym razem omal nie utonął.
                – Najmocniej proszę o wybaczenie. Spóźniłem się. To było karygodne i niewybaczalne, to hańba dla kamerdynera rodu Phantomhive – wyrecytował demon, pośpiesznie osuszając swojego panicza suchym ręcznikiem, którego zaiste diabli wiedzą skąd wytrzasnął.
                – Dobrze, że chociaż jesteś tego świadom – burknął w odpowiedzi Ciel. Nie podobało mu się to ani odrobinkę, że jego ambitny plan odnotował takie niepowodzenie, ale nie bardzo mógł coś poradzić. Czuł wstyd, ale nie zamierzał się z tym obnosić przed Sebastianem.
                – Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że zdobyłem cenne informacje o naszej sprawie – dodał Sebastian, licząc, że ta informacja zdoła pokrzepić jego młodego pana.
                – Jakie? – zapytał suchym, wypranym głosem z emocji.
                – Imię wspólnika oraz miejsce, gdzie przebywa – odpowiedział zagadkowo kamerdyner.
                Oczy Ciela rozbłysły.
                – Czy to możliwe, że to jest ta sama osoba, którą dzisiaj słyszeliśmy? – zapytał Chłopak. Tym razem nie udało mu się ukryć w głosie narastającego podekscytowania.
                – Tego niestety, nie wiem jeszcze. Niewykluczone – odpowiedział brunet, kładąc rękę na piersi i schylając się przed hrabią.
                Chłopiec stanął nad brzegiem i zapatrzył się przez chwilkę w toń wody. Skoro chciano się go pozbyć w ten sposób, to oznaczało, że musiał być naprawdę blisko i cała zgraja będzie się teraz miała na baczności. Czemu musiał aż tak się zapomnieć! Niemniej jednak to, co powiedział mu Sebastian, bardzo podnosiło go na duchu. No i co więcej, w domu czekał naoczny świadek jednego z morderstw!
                – Czy złapałeś tego, który mnie tu wrzucił? – zapytał na powrót chłodnym tonem, jednak sposób, w jaki to zrobił, zdradzały Michaelisowi, że w głowie chłopaka rodzi się jakiś plan.
                – Proszę o wybaczenie. Pańskie życie było dla mnie priorytetem – wyraził skruchę.
                – Na przyszłość bardziej przykładaj się do swoich obowiązków – pouczył go hrabia. – Wracamy. Zanieś mnie do powozu – rozkazał swemu słudze.
                – Jak sobie panicz życzy.
                Niecały kwadrans później dorożka z liberią rodu Phantomhive zmierzała już do siedziby głównej. Chłopak siedział wewnątrz sam. Dzięki temu miał chwilę, aby dokładnie przemyśleć, co się stało tego wieczora. Nadal żałował, że dał się złapać w taki głupi sposób, nie mniej uważał również, że Sebastian powinien go lepiej pilnować. Czyżby to była kolejna z ich niekończących się potyczek?
                Dotarli późną nocą. Na ich spotkanie wyszedł Finny, który dostał za zadanie odprowadzenie koni do stajni. Sebastian miał nadzieję, że tym razem nie weźmie ich na plecy, chociaż z takim siłaczem wszystko było możliwe. Grunt, że nie skrzywdzi zwierząt, na to miał zbyt dobre serce. O ile FInnian w ogóle nie nadawał się do pilnowania szklarni i parku, o tyle trudno było znaleźć kogoś, kto miał lepszą rękę do żywego inwentarza. Od niego Sebastian dowiedział się, że świadek czeka nadal w środku i że jest pod czujną opieką Snake’a i jego węży. Z tego co zrozumiał z radosnej paplaniny chłopca, chyba nawet jednym związali mu kostki, aby uniemożliwić ucieczkę. Demon westchnął ciężko, podziękował im za pracę, po czym zaniósł panicza do środka i przygotował do snu. Grunt, że posiadłość nadal była w jednym kawałku. Sebastianowi przemknęło przez myśl, że gdyby dziś musiał jeszcze naprawiać szkody po swoich współpracownikach, to prawdopodobnie zrobiłby coś Cielowi.
                Rankiem, kiedy kończył sprawy związane z prowadzeniem gospodarstwa, a pierwsze promienie wschodzącego słońca wpadały mu przez okno, pieszcząc smukłe dłonie bruneta, poczuł, jak bardzo ma napięte mięśnie karku i z niemałym zaskoczeniem po raz kolejny przekonał się, że nawet demony mogą się zwyczajnie męczyć. Taki stan przeważnie świadczył o tym, że byli już bardzo głodni, w innym przypadku to nie powinno mieć miejsca. Sebastian wyciągnął się, wykonał parę ćwiczeń, to jest wymachów i skłonów, po czym narzucił sobie marynarkę na plecy i udał się do kuchni, gdzie zastał już Mey Rin na nogach, która czyściła palenisko.
                – Dzień dobry – zwrócił się do dziewczyny, której momentalnie wypadł z rąk pogrzebacz.
                – Dz-dz-dz-dzień do-do-do-dobry pa-panie Sebastianie! – odpowiedziała zupełnie zbita z tropu pokojówka, rumieniąc się jak truskawka. Sebastian zaśmiał się w duchu. Nic nowego – przemknęło mu przez myśl, po czym schylił się, żeby pomóc dziewczynie.
                – Przygotuj naszego świadka, po śniadaniu przyprowadzę go do panicza. Daj mu jeść, pić, niech się umyje, jeśli potrzebuje – poprosił, po czym wyszedł, aby dopełnić obowiązków, tym razem jako kamerdynera rozpieszczonego dzieciaka. Rozsunął zasłony, wpuszczając światło do środka, które pomogło mu rozbudzić śpiącego dziedzica, po czym pomógł w porannej toalecie, a następnie przyniósł do gabinetu hrabiego śniadanie. Ciel nie przepadał za posiłkami w jadalni, twierdził że czuje się pusto sam jeden w tak wielkim pomieszczeniu.
                – Wypiję herbatę później. Wprowadź go – poprosił Ciel. Widać było, jak bardzo nie może się doczekać tego spotkania. Tym większe było jego zaskoczenie, kiedy do pokoju weszła ośmioletnia dziewczynka. Tyle dał jej na oko Ciel, może miała nieco więcej lub mniej, ale nie było to teraz najistotniejsze. Była chuda, drobna, o wielkich oczach i ciemnych, brudnych włosach. W ręku wciąż jeszcze kurczowo trzymała resztkę bułki, którą Mey Rin dała jej na śniadanie. W kieszeni spódnicy Sebastian dopatrzył się resztek jedzenia z wczorajszych posiłków. Nietrudno było wyciągnąć wniosek, jaka bieda musiała panować tam, skąd pochodziła.
                – Usiądź, nie bój się. Tutaj nic złego ci się nie stanie – odezwał się Ciel, zaskoczony, że stać go na względne ciepło wobec dziecka, w którym być może widział jakieś podobieństwo do siebie. Dziewczynka była nieco przytłoczona, ale kiedy Sebastian podstawił jej stołeczek, usiadła na nim bez wahania. – Wiem, że widziałaś, jak jeden człowiek roztrzaskał głowę kobiety o ścianę. Czy to prawda?
                – Tak – skinęło głową dziecko, kuląc się nieco. Odruchowo spojrzała  bok na Sebastiana i chociaż ten uśmiechnął się do niej ciepło, to zmrużyła brwi, jakby nie dowierzając mu ani odrobinę, co bardzo spodobało się Cielowi.
                – Czy wiesz, kto to zrobił? – zapytał Phantomhive, chociaż nie spodziewał się tutaj nic usłyszeć. Tymczasem odpowiedź umorusanej dziewczynki niemalże wbiła go w stołek, a herbata, którą właśnie zamierzał wypić, wylądowała na jego koszuli i spodniach.
                – Wiem i powiem to panu, bo nie chcę, żeby jeszcze ktokolwiek z nas musiał umrzeć i tak bardzo się bać. Tą panią zabił Howard – odpowiedziała pewnie dziewczynka, ściskając w dłoniach swoją nadgryzioną bułeczkę.


Tym razem część dość szybko. Nie spodziewaliście się, co? Ja na pewno nie.
Dajcie znać, co sądzicie.
Andatejka

wtorek, 16 lipca 2019

Opowiadanie. Kuroshitsuji. Ulotność, część 7


                Przez moment Ciel patrzył na swojego kamerdynera z takim wyrazem twarzy, jakby zupełnie nie rozumiał, co ten drugi ma mu do powiedzenia. Jego umysł ogarnęła wszechobejmująca pustka, która zjawiła się równie szybko, co ustąpiła miejsca normalnemu natłokowi myśli, które po tym chwilowym resecie zaczęły tłoczyć się z jeszcze większą siłą i dynamiką niż wcześniej.
                – Dobrze. Zadbaj o to, abyśmy mogli zostać. Ja zajmę się Elizabeth – zwrócił się pewnym głosem do demona, pozostawiając sprawy w jego piekielnie zdolnych rękach. Przynajmniej miał pewność, że nie zostanie ona spartaczona. Dzięki temu poczuł się niezwykle lekko, tak jakby fizycznie został zdjęty z jego barków ogromny, zalegający ciężar. To była jedna z cech, za które szanował Michaelisa jako demona. Jeśli coś miało być wykonane, to było, na najwyższym poziomie, zgodnie z umową, bez konieczności składania reklamacji co do świadczonych usług.
                – Naturalnie – kamerdyner skłonił się i zniknął tak szybko, że hrabia miał wrażenie, że jego podwładny potrafi rozmywać się we mgle. A mówił mu, żeby nie używał piekielnych sztuczek w obecności osób trzecich! Chyba że to z jego refleksem coś nie tak.
                Ciel obejrzał się raz jeszcze przez ramię, jakby chciał się upewnić, wpatrując się przez chwilkę w miejsce, w którym ostatni raz widział kamerdynera, po czym ostatecznie oderwał się od niego myślami. Ponownie zbliżył się do swojej narzeczonej i Pauli, stając jednak za nimi w pewnej odległości, aby nie naruszać zbytnio przestrzeni osobistej obu dam, zachowując stosowny dystans.
                – Elizabeth – zaczął spokojnie, a jego głos zdradzał, że nie chowa do niej urazy – nie powinnaś dłużej zostawać w takim stanie. Powinnaś wrócić do domu i tam odpocząć – zasugerował spokojnie, odkrywając przy okazji, że właściwie to by było mu bardzo na rękę. Iskierka nadziei, że narzeczona posłucha jego rady i będzie miał wolna rękę w pracy powoli zamieniała się w ogień szalejący w jego duszy i tylko ogromna samokontrola pozwalała mu utrzymać to w tajemnicy przed otoczeniem.
                – Cielu, nic mi nie jest – odpowiedział mu drżący głosik, po czym Lizzy odwróciła się do niego twarzą. Pomimo, że było już ciemno i jedynym źródłem światła był księżyc, który świecił dziś wyjątkowo jasno, dostrzegał zaczerwienione oczy i nos dziewczyny. W powietrzu unosiły się jeszcze reszki żaru, jaki był za dnia, a brzęczenie świerszczy i inne odgłosy natur skutecznie stwarzały pozory, jakoby ta trójka była zupełnie oderwana od zgiełku miasta, stwarzając idealne warunki do spędzenia paru chwil sam na sam.
                Zapanowała dość niezręczna sytuacja. Żadne z nich nie zmniejszyło dystansu, który ich oddzielał, chociaż był on co najmniej nienaturalny dla każdej ze stron. Mimo to, Ciel nie chciał się narzucać, a Lizzy wstydziła się minionej chwili słabości. To wystarczyło, aby trzynastolatkowie nie potrafili znaleźć odpowiedniego wyjścia z sytuacji. Milczenie, które trwało parę chwil, przerwał dopiero szloch blondynki i słowa otuchy Pauli, szeptane na ucho panienki.
                – Nie chodzi o to! – pokręciła głową szlachcianka, naprowadzając Ciela na trop, o co właściwie jej chodzi. – Ten pokaz był straszny! Jak tak można… Przecież to byli ludzie! Nie powinno się z nimi tak postępować! Zwłoki zasługują na szacunek i spoczynek bez zakłóceń, aż do dnia Sądu… – urwała, spoglądając nagle na twarz swego narzeczonego, jakby zupełnie wypraną z emocji. – Boże… Cielu, przepraszam! Ty na pewno widziałeś podobne rzeczy – podzieliła się z nimi nagłym odkryciem, po czym zrobiło się jej jeszcze bardziej przykro. Zawiodła jako narzeczona Psa Jej Królewskiej Mości. Powinna być oparciem dla swego przyszłego męża. Spuściła smutno głowę i pośpiesznie otarła ręką twarz, przyczyniając się do powstania kolejnych rumieńców, które prawdziwie zakochany mężczyzna mógłby uznać za urocze.
                Ciel nie poganiał narzeczonej. Przede wszystkim, nie chciał jej zaprzeczać ani potwierdzać. Uważał, że najlepsze, co w tej chwili może zrobić, to zapewnić warunki, aby dziewczyna sama doszła do siebie bez zbędnych świadków. To zostanie tylko między nimi, jego dyskrecji mogła być pewna. Zresztą, on sam był pewien swojej dyskrecji. Dlatego pozwalał się jej wypłakać i tylko czekał na odpowiedni moment, aby pomóc jej podnieść się na duchu.
                – Nie płacz – zwrócił się do niej niebywale ciepło, jak na swoje możliwości – rozumiem cię. To nie jest odpowiedni widok dla dam. Przepraszam, nie pomyślałem – dodał, biorąc ją nieco niezgrabnie za rękę i kierując się w stronę, gdzie były pozostawione wszystkie powozy, w tym także i ich. – Przeproś w moim imieniu swoją mamę. Nie mogę cię odwieźć do domu osobiście. Obowiązki – przyznał jej niebywale szczerze, czym ujął za serce blondynkę, zupełnie nieświadomie powoli budzącego się w nim męskiego czaru. Tuż przed wejściem do powozu uścisnął ją, w sumie sam nie wiedząc czemu. Przeważnie szalenie się cieszył, kiedy opuszczała jego posiadłość, kiedy znowu mógł się delektować ciszą i spokojem oraz zamknąć w niezwykle wygodnej dla siebie aspołecznej otoczce, niczym w wygodnej skorupce, a jednak… Elizabeth, jak bardzo nieznośną by nie była i jak bardzo natrętnie nie okazywałaby mu swoich uczuć, to robiła to szczerze. Nawet, jeśli miały być one przeznaczone dla jego starszego brata, za którego objął zastępstwo, a o czym wiedzieli tylko on sam i jego demoniczny kamerdyner, to były one szczere. Miał świadomość, że pewnego dnia okrutnie ją zrani, żywił jednak nadzieję, że znajdzie to tego czasu sposób, aby miało to możliwie jak najłagodniejszy przebieg. Elizabeth, jako jego bliska przyjaciółka z dzieciństwa i jego jedna z najbliższych krewnych, zasługiwała na to.
                – Cie… Cielu… – szepnęła zszokowana dziewczyna – to nie wypada – dodała po chwili, jednak tak fałszywym tonem, że to było bardziej niż oczywiste. W głębi serca ogromnie się cieszyła, że nawet po drobnej niedyspozycji nie jest odpychająca dla swojego narzeczonego.
                – To nic – uzyskała w odpowiedzi, po czym Ciel odsunął się już na stosowną odległość. – Nie martw się niczym i wracaj. Odwiedzę cię, kiedy będzie już po wszystkim – dodał na wszelki wypadek, aby nie musieć spędzać kolejnych godzin z myślą o niespodziewanej wizycie. Następnie, jak przystało na angielskiego gentlemana, asystował Lizzy, kiedy wsiadała do powozu i upewnił się, że Paula sama da radę poprowadzić. W to nie wątpił. Paula pod pewnymi względami w niczym nie ustępowała umiejętnościami jego służących. W końcu Frances nie pozostawiłaby byle kogo przy swojej ukochanej córeczce.
                Powóz znikał już za zakrętem, a hrabia ciągle stał, obserwując czy nikt nie śledzi jego narzeczonej. Bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności. Wmawiał sobie, że nie warto pozostawiać okazji dla przeciwnika, które mogłyby być wykorzystane przeciwko niemu. Pomachał na koniec dziewczynom i zadowolony z korzystnego obrotu spraw, dziarskim krokiem wracał do sali, w której miała odbyć się aukcja.
                Miał w końcu trop. Mallcote jak szczur doprowadzi go do gniazda, a wówczas on zakończy to bezprawie. W głowie układał sobie to, co do tej pory już wiedział: ludzie znikali bez śladu, a Mallcote dostarczał zwłoki. Niewykluczone, że dzięki współpracy ze Scotland Yardem mógł nieco fałszować dowody i zeznania. Czy to by wyjaśniało te nierozpoznawanie zwłok? Jak na gust hrabiego, pieniądze były bardziej przekonujące. Odpowiednia łapówka albo groźba potrafiły otworzyć wiele nowych możliwości. Jednakże skąd Mallcote miałby na to środki? Musiałby uczestniczyć czynnie w sprzedaży części mumii i co więcej zgarniać część dochodu. Jaki to mógłby być procent? Na pewno miał wspólnika, ale ilu jeszcze? Im dłużej o tym rozmyślał, tym większa ekscytacja narastała w jego sercu. Dzisiejsza aukcja powie mu tak wiele, że nie mógł się już jej doczekać!
                Podobne nastroje unosiły się wśród zebranej szlachty. Z łatwością zauważył, że większość dam opuściła już lokal, a zostali jedynie dziwacy i osoby z ekscentrycznymi zamiłowaniami, oraz tacy, którzy chcieli być za wszelką cenę modni. Rozglądał się w nadziei, że wypatrzy w tłumie swojego służącego, jednak mimo wysiłków nie mógł go nigdzie dostrzec.
                – Panicz mnie szuka? – usłyszał nagle cichy, aksamitny baryton tuż przy swoim uchu. Brwi Ciela uniosły się, jednak nie zaszczycił demona spojrzeniem.
                – Spóźniłeś się – odpowiedział jedynie, spoglądając na scenę, na której zaczęły się kręcić osoby, przygotowując się do oficjalnego otwarcia.
                – Panicz wybaczy, ale ośmielę się nie zgodzić – usłyszał w odpowiedzi, a po tonie i sposobie, w jaki były wymawiane poszczególne słowa mógł przysiąść, że demon się uśmiechał, chociaż dalej uparcie siedział do niego tyłem i nie zamierzał się odwracać, jednak bezczelność jego kamerdynera spowodowała, że nie wytrzymał i zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. Chyba powinien go ukarać po powrocie, stanowczo się zapomina. Michaelis najwyraźniej wyczuł swoje rażące zaniedbanie, bo sam z siebie kontynuował: – Czy pamięta panicz to, o czym mówił nam sir Randall?
                Hrabia zwiesił na chwilę głowę i utkwił wzrok na kolumnie nieopodal nich. Na jego gładkim czole pojawiła się zmarszczka.
                – Nie wiem, o czym myślisz. Mów jaśniej.
                – Świadek drugiego morderstwa – odpowiedział Sebastian, delektując się reakcją chłopca. Na rękach wystąpiła mu gęsia skórka, a oczy momentalnie się rozszerzyły, kiedy wpatrywały się w niego z niedowierzaniem. Za dobrze go znał, by nie wiedzieć, że właśnie się złości na siebie samego, że przeoczył ten element który mu właśnie zręcznie podsuwa pod nos.
                – Dlaczego mi mówisz o tym dopiero teraz? – zaakcentował ostatnie słowo dobitnie, niemal sycząc zapytanie przez zaciśnięte zęby. Jak ma teraz spokojnie obserwować aukcję, kiedy myślami będzie krążył wokół tak istotnej poszlaki!
                – Spokojnie, paniczu. Jest bezpieczny, Bard go pilnuje – dodał uspokajającym tonem brunet.
                – Powinieneś kiedyś zawisnąć – skomentował Ciel, wracając do swojej wyjściowej pozy.
                – Po paniczu spodziewałbym się bardziej wyrafinowanej kary – odparł potulnie demon na tyle cicho, aby dotarło to jedynie do uszu Ciela i skłonił się z pełną kurtuazją, akurat wówczas, kiedy zgasły światła.
                Szmery rozmów zebranych momentalnie ucichły, a na scenę wystąpił nie kto inny, a sam doktor Pettigrew we własnej osobie. Jeszcze raz powitał zebranych, winszując im i sobie niebanalnych zainteresowań i z dumą przedstawił pierwszy eksponat do nabycia za niezwykle niską cenę wywoławczą w wysokości dziesięciu funtów. Cielowi przemknęło przez głowę, że najwyraźniej nie chcą mieć ze sobą żadnych dowodów albo zwyczajnie są zbyt leniwi, aby ciągać się z towarem. Albo towar jest zbyt delikatny i nie wytrzymałby zbyt wielu podróży, choć w to akurat powątpiewał, skoro niektóre okazy wytrzymały podróż morską. Nie wszystkie, ale jednak.
                Audytorium szybko zaczęło windować cenę w górę, mimo że to było jedynie kolano w szklanej gablocie. Ciel przypatrywał się z niedowierzaniem temu wszystkiemu. Nie wpadło mu w oko nic szczególnie podejrzanego, a jednak cały czas miał się na baczności, gdyż wskazówki, jakie dawał mu Michaelis, zawsze okazywały się trafne. To takiego zobaczył ten czarci pomiot, czego on sam nie mógł dostrzec? Co gorsza, ze wszystkich tajnych aukcji, na jakich do tej pory miał wątpliwą przyjemność bywać czy to w roli nabywającego dobra czy też towaru, to ta była najbardziej zwyczajna. Co lepsze, nosiła znamiona dobrze zorganizowanego biznesu. Szczęśliwy nabywca był kierowany do jednego z pokoi obok, gdzie był oficjalnie wypisywany czek na daną sumę. W kwestii odbioru było już różnie: jeśli eksponat był oprawiony, można go było zabrać choćby dzisiejszej nocy. W innych przypadkach sprawa była do uzgodnienia.
                Oprócz Pettigrewa, który prowadził sprzedaż widział kilku członków Towarzystwa Chirurgicznego, to jest hrabiego Hamiltona oraz dwóch bliżej mu nieznajomych, ale nigdzie nie widział Mallcote’a. To go irytowało na tyle, stracił zainteresowanie sprzedażą i dopiero kiedy usłyszał głos swego kamerdynera, wypowiadającego cenę dwudziestu funtów, spojrzał ze zdziwieniem na niego, a następnie na licytowany przedmiot. Ręka, też mi coś… Jednak po chwili zrozumiał, o co chodziło jego podwładnemu. Przecież to jest niepodważalny dowód w ich sprawie! Umysł błyskawicznie połączył fakty. Brakująca dłoń, zmyłka Mallcota i nagłe cudowne odnalezienie ręki.
A więc to tutaj trafiały szczątki, które sprzedawano jako części egipskich mumii!
                – Piękna, zadbana dłoń egipskiej księżniczki za jedyne czterdzieści… Nie, już pięćdziesiąt funtów! Pan w szarym meloniku po raz pierwszy! Prawa ręka pięknej, młodej kobiety, może być oszklona już na przyszły tydzień!
                – Sto funtów – odezwał się głośno hrabia Phantomhive, budząc ogólny pomruk przechodzący przez salę. Ciekawe, ile z tych eksponatów faktycznie pochodziło od mumii, a ile z zabronionego procederu. Hrabiemu przemknęło przez myśl, że chyba wizyta u Lau stanie się koniecznością.
                – Sto dziesięć – przebił cenę wysoki głos z wnętrza sali. Należał do damy, która zasłaniała swoją twarz czarnym, koronkowym wachlarzem.
                – Sebastian, masz wykupić dowody – rozkazał Ciel, zwracając się bezpośrednio do demona.
                – Dwieście funtów – usłyszał w odpowiedzi od czerwonookiego kamerdynera, kiedy spojrzał na jego twarz.
                I w tym samym momencie dostrzegł kątem oka, jak przez szczelinę za prawie zamkniętymi drzwiami w ścianie Mallcote zdejmuje swój fartuch, a następnie domyka drzwi z cichych trzaskiem.

Żeby kontynuować historię, musiałam przeczytać ją dokładnie od pierwszej części, żeby mieć pewność, że nic nie zmienię. Nie ma to jak stałe pomysły na fabułę!
Jednak to, co najbardziej mnie wzruszyło, to były Wasze komentarze. Wiem, że już tu nikt nie zagląda, ale nawet po czasie czytanie ich sprawiło, że miałam niezłą motywację, aby tu wrócić. I aby skończyć historię. Dziękuję wam, że czytacie moje wymysły! I dziękuję, że jesteście.
Mam nadzieję, że wakacje to czas, który sprzyja twórczości. Jak wyjdzie - zobaczymy!
Pozdrawiam Was serdecznie,
Wasza Andatejka