Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

niedziela, 21 sierpnia 2016

Wspomnienia demonów, część 44



~~ XLIV ~~


            Jeszcze nigdy dziewczynie nie towarzyszyło tak silne przeświadczenie, że robi nieodwracalny błąd jak teraz, gdy szła posłusznie za garbusem. Demon, w zamian za swoje usługi zażądał oddania sztyletu, którym groziła mu na samym początku, i chociaż Andatejka przehandlowała go, aby być na arenie wówczas, gdy Sebastian będzie walczył, czuła wyrzuty sumienia, że rozstaje się z czymś tak ważnym. Raum dał jej go, aby użyła w razie niebezpieczeństwa, prosił, aby na niego uważała. Nie dające spokoju, ciążące uczucie sprawiał, że nawet przestawienie stopy wydawało się o wiele trudniejsze niż zazwyczaj, a przecież jeśli nie zrobi kroku na przód, nie zobaczy go.
            Kreatura zabrała się do swojej części zadania nadzwyczaj starannie. Z lekkiej sukienki dziewczyny stworzył odrażający, szarawy i niezwykle podrażniający skórę płaszcz z kapturem, a co do włosów boginki wyraził się jasno: albo je ścina tu i teraz, albo wiąże tak ściśle, aby żaden z kosmyków nie ważył się wychylić zza szerokiego kaptura, który gdy dziewczyna założyła na głowę, przykrywał jej twarz do połowy. Collette nawet nie chciała słuchać o pierwszej opcji, dlatego związała dookoła głowy, aby wyglądało to w miarę naturalnie i spojrzała błagalnie na swojego towarzysza. Niemo wyrażona aprobata w zupełności jej wystarczyła, ale za to ciekawiło ją to, że nie stworzył dla niej czegoś nowego.
            – Tylko w bajkach magowie tworzą cos z niczego – zaśmiał się, przepuszczając ją w przejściu.
            Był zupełnie inny. Nie wiedziała, po co chce jej pomóc, ani co może z tego wyniknąć. Dotknęła lekko palcami wisiorek, który dostała od Sebastiana. Miał jej pomóc, chronić ją, niechże spełnia teraz swoją powinność! Nie wiedziała, dlaczego, ale czuła, że powinna dzisiaj być razem z nim.
            Całą drogę od zamku, aż do murów areny przeszli na piechotę, idąc tuż przy samych ścianach, jak para wyrzutków. Niekiedy musieli brodzić po kostki w ściekach, byleby tylko zejść z drogi reszcie i nie ściągnąć na siebie ich gniewu ani uwagi.
            – Wejdziemy bocznym wejściem – zadecydował demon, odciągając Collette od głównego wejścia, przy którym kłębił się już spory tłumek. Kiedy szła tutaj z Raumem, wszyscy trwożliwie uskakiwali na boki, kryjąc się po kątach. Teraz role zupełnie się odwróciły. To ona musiała przepychać się i przeciskać, aby nie zgubić się w zbiorowisku, a często i gęsto dostawała z kopyta czy innej kończyny, kończąc na ścianie i ciesząc się, że nadal jest w jednym kawałku.
            Rozpoznała tunel. Szli już nim raz, ale wówczas, razem z Raumem wspięli się po schodach, a teraz kierowali się do wyjścia na najniższym poziomie.
            – Spójrz – poprosił demon, przystając na chwilę przed jednym z gargulców, który w zamurowanym oknie pokazywał jeden z widoków piekielnego prawa. Collette posłusznie podeszła do malowidła.  Z początku spokojna, z czasem objęła się rękoma, trzęsąc z uderzenia zimna, a gdyby cokolwiek zjadła wcześniej, była pewna, że niechybnie zwróciłaby to po bardziej wnikliwej analizie dzieła.
            Obraz dzielony był na dwie części, ale główna osoba znajdująca się w nim mogła wybrać dwojaki los. W pierwszym wariancie zbiorowisko kukieł tkało materiał z jelit nieszczęśnika, w który pakowano potem prawą rękę surowca i taki elegancki prezencik był dostarczany dla władcy, a przy okazji zabijano jeszcze kogoś, ale to było na tyle pogmatwane, że dziewczyna nie rozumiała, o co chodzi. Chociaż był na dole przypis, w języku, który Sebastian kazał się jej uczyć, była w stanie zaledwie odczytać co któryś wyraz, a i to nie była pewna, czy czegoś nie przekręciła.
            – Wiesz, co tutaj jest napisane? – spytała trwożliwie, czując się tak samo głupią, jak na ziemi. Bardziej martwiło ją, dlaczego tego nie rozumie. Przecież tyle czytała, dobrze jej szło! Czy to możliwe, że to może jest coś innego niż przerabiała z Raumem? Ale zdawało się jej, że nie. Literki wyglądały znajomo, ale nie miała aż tyle czasu, aby powoli składać wyrazy.
            – Nie wiesz? – zdziwił się niewolnik, powoli czytając jej, aby zrozumiała, chociaż sądząc z jej miny, domyślił się, że nadal dla dziewczyny było to jedną wielka czarną magią. – „Nikomu nie opowiesz o Piekle, kto się tutaj nie urodził”. A obrazy pokazują karę, jaka czeka za złamanie prawa. Osoba, która się tego dowiedziała, ginie, a ta zza długim językiem ma wybór. Albo decyduje się oddać rękę władcy i dopilnować, aby nie odrosła, albo jest skazywany na wieloletnią banicję. O tym traktuje to prawo – podsumował demon, pobrzękując łańcuchami i kierując się do wyjścia.
            – A za co ty zostałeś ukarany? – zapytała dziewczyna, byleby odwrócić swoje myśli od wizji, jaki los czeka na Sebastiana, jeśli się wyda, że jej pomaga. To dlatego wszyscy Shinigami byli zabijani, tak samo jak reszta intruzów, która wtargnęła do piekielnego królestwa!

                Demon nie odpowiedział jej wprost. Uśmiechnął się jedynie, jakby do nieuchwytnej osoby, która im towarzyszyła, albo do strzępka przeszłości, z której wynikało, że nie żałował tego, co zrobił.
                – Nie powinnaś się tyle interesować nieswoim sprawami.
            To przypadkowe odkrycie uświadomiło jej, jak wielkie ryzyko dźwigał na sobie Sebastian, a z jaką łatwością ona je zaprzepaszczała. Po co wychodziła z pokoju! Gdyby tylko wiedziała, schowała by się pod wszystkie z dwudziestu poduszek i drugie tyle materacy, aby nikt jej nie znalazł! Nagle oczywistym się też stało, dlaczego Sebastian zamknął ją na takim odludziu i dlaczego z uporem maniaka ściągał ją co rano z łóżka i zmierzał do źródła, aby zatrzeć ślady na tyle, na ile był zdolny. Nie mogła o to spytać swojego przewodnika, ale nie miała pojęcia, dlaczego Raum zdecydował się na tak wielką odpowiedzialność, skoro był świadom konsekwencji. A jeśli nie był?!
            Przygnębiona wyszła z tunelu, oślepiona jasnością zewnętrznego świata. Zakryła ręką oczy, broniąc je przed strzępkami blasku, który zdołał się przedrzeć przez opoki kaptura. W głębi ducha zaczęła się cieszyć, że materiał zakrywał większość jej twarzy.  W swej naiwności wierzyła, że może zdoła ujść niespostrzeżenie, ale nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła.       W ostatniej chwili demony zaczęły uskakiwać na boki przed schodzącymi z areny, a zagapioną Andatejkę szarpnięciem za łokieć odciągnął na bok jej towarzysz, ale siła, z jaką to zrobił, była wystarczająca, by kaptur spadł jej z głowy, odsłaniając na ułamek sekundy czerwony kamień medalionu oraz ciasno uplecione, białe włosy.
            Tyle wystarczyło, by zwrócić uwagę jednego z demonów, z którym Collette miała wątpliwą przyjemność się spotkać. Odłączył się od szeregu zwycięzców, pobrzękując żelaznymi elementami zbroi na nogach i przedramionach. Sposób, w jaki zostały ozdobione z nieludzką precyzyjnością spowodował, że dziewczyna gorączkowo szukając czegoś, w co mogła skierować wzrok, zatrzymała się właśnie na metalu, z którego wzrok niezwykle lekko prześlizgnął się na półnagi tors, ozdobiony jedynie pasem, z którego wystawały strzępy materiału. Nie wyglądało to tak, jakby ktoś rozerwał ubranie, raczej jako zamysł ekstrawaganckiego projektanta. Taka kreacja przynajmniej miała jeden znaczący plus: nie krępowała skrzydeł, które właściciel właśnie składał, aby nie zawadzały niepotrzebnie.
            Seth podszedł cały zakrwawiony w swojej zbroi i skłonił lekko głowę przed dziewczyną. Garbus czmychnął co prędzej pod ścianę, klnąc w duchu, że nie zdołał odebrać od dziewczyny zapłaty za przysługę, a także, że najwyraźniej wziął ją za kogoś zupełnie innego, niż z początku zakładał. A tak bardzo pragnął zdobyć coś, co dziewczyna obiecała mu z taką łatwością, a co było niezwykle niebezpieczną bronią.
            – Witaj, piękna – szepnął czule złotooki demon, zdejmując kaptur, który dziewczyna pośpiesznie na siebie naciągnęła – cóż to za paskudztwo nosisz na sobie? Pozwól, że się tym zajmę.
            Delikatnie położył dłoń na plecach dziewczyny, aby udała się z nim, podczas gdy na arenę wychodziła ostatnia szóstka demonów. Oczy dziewczyny automatycznie szukały tylko jednej twarzy. On tam był! Nie miała teraz możliwości, aby spokojnie mu kibicować.  Seth zaprowadził ją do siebie i machnięciem ręki zafundował jej dwuczęściowy strój ledwo zakrywający cokolwiek, ale za to wybitnie eksponujący wdzięki młodej dziewczyny. Sam tym samym sposobem – subtelnego ruchu przegubu dłoni – doprowadził się do porządku, spychając w niebyt szakrałtny dowód jego męstwa.  
            – Dlaczego nie masz mojej kolii ze sobą? – zapytał takim smutnym głosem, sięgając dłonią do szyi dziewczyny – Nie podobała ci się? Tak mi przykro. Nie sądziłem…
            Rumieniec na twarzy był jedyna odpowiedzią, jakiej się doczekał.
            – Ta jest brzydka… Raum nie ma gustu, że każe ci ją nosić. Oszpeca cię. Czy wiesz, jaki on jest naprawdę? – zapytał, gładząc śnieżnobiałe włosy, odplatając je pasmo za pasmem, dopóki nie pokryły luźno karku. Wyszczerzył lekko zęby w uśmiechu, gdy zobaczył, jak dziewczyna drży, gdy tylko ją dotyka i jak za wszelką cenę stara się zachować dystans, który on z dziecinną łatwością obracał w pył. – Nie zawahał się podać ci zatrutego pucharu. Jak można ufać takiej osobie? Oszukuje cię w żywe oczy, a ty przy nim trwasz. Musiałaś bardzo cierpieć, skoro ta trucizna cię nie zabiła – ciągnął, smutno patrząc w jej twarz.
            Przerażona dziewczyna odwróciła w jego kierunku głowę, ale Seth położył jej palec na ustach. Nie zamierzał tłumaczyć, skąd mu wiadomo o takich niuansach. Wystarczy, że zasieje ziarno niepewności w sercu dziewczyny, reszta dokona się sama.
            – Zastanawiasz się, skąd wiem? Przykro mi, że posądzasz mnie o tak niecny czyn, widzę to w twoich oczach. Znam tę demonicę, która wam przyniosła krew. Miała nieco inny zapach – kłamał jak z nut, tworząc w miarę spójną historyjkę na poczekaniu. Taka idealna. Te malachitowe oczy, małe, słodkie usta i drżące ciało… Po co ją wówczas Raum zabrał na zamek, nie miał zielonego pojęcia.
            – Przepraszam, powinnam wrócić do Rauma – zaryzykowała dziewczyna, ale wtem poczuła na sobie mocne, śniade ramiona i rozgrzany oddech demona tuż nad swoim uchem.
            – Obawiam się, że teraz jest to niemożliwe. Spójrz w dół, na arenę.
*
            Sebastian nie musiał wychodzić, aby czułym uchem wyławiać rzężenie rannych, szczęk broni i inne odgłosy dobiegające z areny. Ostatnie chwile, które dzieliły go od walk spędzał w samotności, wpatrując się w czubki swoich butów. W duchu był niezmiernie rad, że los oszczędził mu chociaż jednego cyrku, jakim byłaby walka z Sethem. Ktoś, kto ustalał kolejność rozdzielił ich, właściwie nie wiedział, dlaczego, ale grupa, która mu się trafiła, mogła śmiało zostać nazwaną przyszłą śmietanką towarzyszką, o ile przeżyją. Wśród jego przeciwników były między innymi dwie córki Azazela i następca tronu z linii Lucyfera. Jego obawiał się najbardziej. Słyszał, że jest niezwykle utalentowany, ale jakoś tak się złożyło, że nie miał okazji się z nim zmierzyć. Westchnął przeciągle, wyciągnął się i pomyślał o Andatejce, która powinna być teraz bezpieczna w jego domu, wśród książek i z dziką satysfakcją pożerająca kolejna demoniczną czytankę dla dzieci. Po krótkim namyśle uznał, że to będzie najlepszy materiał, z jakiego powinna korzystać. Nawet, jeśli pozna podstawy, będzie jej później łatwiej, gdy będzie się zmierzała z zaklęciami takimi jak te, przez które znalazła się w piekle. Nawet teraz, gdy o tym myślał, nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Ile trzeba mieć pecha, by tak sprowokować los, a ile szczęścia w nieszczęściu, by mieć szansę stąd wrócić? I po co on się w to wmieszał?
            Dalej nie widział żadnej sensownej odpowiedzi, dlatego wolał pomyśleć o swojej naznaczonej umiejętności, którą odkrył przypadkiem na Wilczym Wzgórzu. Wydawała się całkiem przydatna w starciu z resztą. Tworzenie znikąd jęzorów ognia i szybowanie jako ptak było przyjemne. Od tamtego czasu nie miał żadnych wizji, a i tamte, które wówczas go spotkały, wydawały mu się skrajnie dziwne. Dotychczas nie ujawniał swojej umiejętności, wolał zachować w tajemnicy. W odpowiedniej chwili popisze się, a popłoch i dezorientacja, jaką uda mu się wywołać, będą na jego korzyść.
            Na rozpostartej dłoni próbował wykrzesać iskierkę, tak w ramach treningu, ale mina mu zrzedła, gdy nie mógł tego wykonać. Spróbował raz i drugi, ale nadał to było nie to. Czyżby coś zaczęło się psuć? W takim momencie?!
            Zbyt przerażony, by cokolwiek usłyszeć, zakrył dłońmi uszy i skulił się w kłębek. Na pytanie co się dzieje nie potrafił udzielić sam sobie jednoznacznej odpowiedzi. Czuł, że głowa robi mu się powoli ociężała, a nieznośny szum w uszach doprowadzał go do szaleństwa.
            – Czego chcesz? – usłyszał w końcu głos, który wydał mu się znajomy. Spojrzał na boki, ale nikogo obok niego nie było. Skupił się mocno, próbując ustalić, skąd może go znać.
            W końcu przypomniał sobie. To TAMTEN głos.
            – Gdzie jesteś? To twoje obrazy widziałem? – zapytał na tyle cicho, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi.

piątek, 12 sierpnia 2016

Wspomnienia demonów, część 43



~~ XLIII ~~


            Dziewczyna okazała się wyjątkowo pojętną uczennicą a dzięki olbrzymiemu skupieniu chłonęła materiał jak gąbka. Sebastian nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo. Do wieczora przebrnęli przez lwią część materiału, który jutro Andatejka miała sama powtarzać, dopóki demon nie wróci z igrzysk.         
            – Sebastian, ale…      
            – Ale co? – zapytał ciekawie, podchwytując urwany koniec pytania.        
         – Dopiero zdałam sobie sprawę, że przecież ty swobodnie rozmawiasz ze mną po francusku! – zawołała odkrywczo dziewczyna, zerkając na zapisane szlaczkiem stronnice księgi, które nabierały dla niej z wolna coraz więcej sensu. – W ilu językach potrafisz tak swobodnie rozmawiać?        
            – Obawiam się, że we wszystkich.    
        – Wszystkich?!  – powtórzyła zszokowana dziewczyna, blednąc nieco. Myślała, że może się przesłyszała, ale gdy Sebastian powtórzył jej dokładnie to samo, zakręciło jej się w głowie z nadmiaru wrażeń.  
            – Jeśli słyszę jakiś język, nawet gdy wcześniej nie miałem z nim do czynienia, od razu w mojej głowie myśli kształtują się tak, abym mógł się porozumieć. Staje się to tak automatyczne, że większość demonów nie zwraca nawet na to uwagi. Niektóre, gdy wracają z długiej służby na ziemi, z przyzwyczajenia jeszcze przez jakiś czas rozmawiają w języku, który przyszło im używać – tłumaczył spokojnie Sebastian, ale nie dotarł do końca, bo dziewczyna, oparłszy mu się o ramię, zasnęła.       
            Książę westchnął pod nosem, a następnie ułożył ją wygodnie na poduszkach, postanawiając z nią zostać, skoro już to obiecał. Lubił obserwować ludzi podczas snu. Zachowywali się wówczas całkowicie naturalnie i swobodnie. Gdy było im zbyt gorąco – rozkrywali się, kiedy niewygodnie – kręcili,  a to wszystko robili zupełnie nieświadomie. Chociaż nic nie mogło się równać mówieniu przez sen. Raum wielokrotnie był świadkiem, jak treści wypowiadane przez sen, a przypomniane rano wprawiały ich autorów w zakłopotanie a często i zażenowanie.            
            Przyjaciółka, tak? Coś ciekawego, niezwykle irytującego, namolnego, ale jednocześnie miłego – przemknęło mu na myśl. Fascynował go sam fakt posiadania kogoś o takim statusie. Dotychczas nie miał okazji, a dziewczyna, chociaż stanowiła większy kłopot niż pożytek, urozmaicała jego życie.        
            Nad ranem, jeszcze śpiącą dziewczynę wziął na ręce udał się do źródła. Żałował, że nie mógł wziąć jakiegoś zapasu tej wody, bo codzienna pielgrzymka była uciążliwa, a i niebezpieczna z tego względu, że ktoś mógł ich zauważyć, pomimo że Raum dbał o bezpieczeństwo najlepiej, jak potrafił. Jednak nie oszukiwał się, że istnieją w tym świecie o wiele starsze i silniejsze byty, w porównaniu do których był tylko dzieckiem z inteligencją powyżej przeciętnej.    
            Odświeżeni, wracali do zamku, korzystając z dobrodziejstw klucza otwierającego przejście w każdym możliwym miejscu. Sprawdził stabilność bariery, wsłuchiwał się przez chwilę, czy nikogo nie ma i korzystając z mocy przypisanych dzieciom ciemności, przygotował się do wyjścia.       
             Kolejne dwa dni wyglądały dokładnie tak samo. Andatejka budziła się sama, żałując, że nie zobaczyła rano twarzy Sebastiana, ale z ogromnym zacięciem wracała do nauki z pozostawionych specjalnie dla nich książek. Materiał opanowywała w zastraszającym tempie z taką łatwością, że nie potrzebowała żadnych demonicznych zdolności, aby powoli, lecz swobodnie czytać teksty w kodeksach, nie zrażając się nawet przy tych trudniejszych. W książkach było spisane tyle wiedzy, która była na wyciągnięcie ręki, wystarczyło tylko umieć czytać! Dlatego nie zamierzała się poddawać. Gdy wróci, pochwali się bratu i pomoże mu w nauce, tak, jak on zawsze pomagał jej tak, jak umiał.       
            Nagle cały jej entuzjazm ulotnił się równie szybko, jak powstał. Gdy stąd wróci, prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy swojego przyjaciela. A tego z całego serca nie chciała. Mimo że tak mało o nim wiedziała, polubiła jego sposób bycia i co ważniejsze, był jedyna osobą oprócz jej brata, przy którym czuła się bezpiecznie.          
            No i… pocałował ją, a tego zapomnieć nie potrafiła. To nic, że raz, gdy w ten sposób podawał jej lekarstwo, a drugi na arenie, dla pozorów, ale coś się wówczas stało, coś w dziewczynie pękło i całe jej serce zalało ciepło.  Bezwiednie wracała myślami do tego momentu, zakrywając się włosami i zakopując w poduszkach, czekając, aż oczyści swój umysł i będzie mogła powrócić z czystym sercem do nauki. 
            Ćwicząc się w czytaniu, zaczęła również przyswajać podstawowe zwroty w naturalnym, demonicznym języku. Jakież było zdziwienie Sebastiana, gdy trzeciego dnia, wynudzony wracał do białowłosej dziewczyny, a ta go powitała bezbłędnie w jego naturalnej mowie. Natychmiast poczuł się zobowiązany do wyjaśnienia dziewczynie, jak niewłaściwym byłoby używanie tego narzecza wśród innych bogów śmierci, a także ludzi i żeby dla własnego dobra nigdy nikomu nie mówiła, że go zna w jakimkolwiek stopniu. Marsowa mina malująca się na jego twarzy nie skłaniała do dyskusji i dziewczyna musiała przyjąć to do wiadomości, że dla własnego dobra powinna wieloma szczegółami z tej wycieczki z nikim się nie dzielić.              
            Tego ranka również siedziała sama, z książką na kolanach, dopóki przez okno nie wpadła mucha. Bogini ostrożnie odłożyła czytankę i na palcach podeszła do okna, by nie spłoszyć owada. Wyglądała zwyczajnie, zupełnie jak te ziemskie.         
            – A sio! – machnęła zdecydowanie ręką w kierunku okna. 
            Czerń przechodząca miejscami w fiolet majaczyła się nawet w najbardziej oddalonych dachówkach, które ciągnęły się dokąd tylko sięgał wzrok. Dziewczyna oparła smętnie brodę na dłoniach, spoglądając w zielonkawe niebo. Ani grama słońca takiego jak na ziemi. Było cały czas pochmurno i ponuro, a im dłużej była tutaj w charakterze zbłąkanego gościa, tym bardziej dziwiła się, jak demony wytrzymywały w takiej markotnej pogodzie.            
            Wówczas przypomniała sobie, jak Heptling po raz pierwszy kazał jej iść po dachach. Właściwie, dlaczego by nie spróbować? Tylko na troszeczkę, podejdzie do tamtego daszku i wróci. Rozejrzy się tylko, czy z dachów widać coś jeszcze, nigdzie nie będzie chodzić. Tylko tak na rozruszanie kości i zaczerpnięcia świeżego powietrza, nic poza tym. Żadnych nieostrożności.           
            Tak zaklinając rzeczywistość i własne szczęście, dziewczyna wdrapała się na parapet, zrzuciła buty i ostrożnie przerzuciła nogi na druga stronę, stawiając stopy na zaskakująco ciepłym metalu. Powoli, wspomagając się rękoma, zaczęła iść do bluszczu, który pierwszego dnia tak namiętnie próbowała zerwać. Dzisiaj pachniał nie mniej przyjemnie, a im dłużej wąchała zielono-fioletowe liście, w tym większy wpadała błogostan, dopóki nie zakręciło się jej w głowie i nie spadła na ziemię.    
            Krzyk zwabił w miejsce osobę, którą Andatejka chyba jako ostatnią spodziewała się tu zobaczyć. Odruchowo wymacała ukryty na piersi sztylet, który podarował jej Sebastian i wymierzyła go w zbliżającego się demona.
            Poznała go bez trudu. Zbliżał się na czterech łapach, pobrzękując łańcuchami, a kolce porastające jego garb kołysały się miarowo z każdym stawianym przez niego krokiem. Spojrzawszy w jego zeszpeconą twarz nie miała wątpliwości. To na niego wpadła pierwszego dnia i próbowała przeprosić.         
            – Panienko, co tutaj robisz? – zapytał demon, o dziwo po francusku. Widocznie zapamiętał, w jakim języku wówczas zaczęła go odruchowo przepraszać. Serce podeszło jej do gardła, a dłonie kurczowo zacisnęła na sztylecie i zaczęła się cofać pod ścianę. A Raum mówił nie wychodzić!       
         – Nie podchodź – krzyknęła, robiąc krok w przód i taki ruch, jakby chciała ugodzić niespodziewanego gościa ostrzem. Grymas na twarzy demona sprawiał, że wyglądał na jeszcze bardziej szpetnego i odrażającego, niż był w rzeczywistości. Łagodny głos, jakim się posługiwał, zupełnie nie pasował do jego zewnętrznej skorupy. Może tylko udawał?         
            – Spokojnie. Nic ci nie zrobię. Boję się twojego sztyletu i księcia Rauma. Dlaczego nie jesteś z nim? Dzisiaj walczy na arenie. Nie jesteś ciekawa, jak sobie poradzi? – zapytał, przysiadając na ociężałym zadzie, przez co wyglądał tak, jakby zwinął się w kulkę.        
            – Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? – zapytała nieufnie.         
          – Nie mam powodu – odparł od razu, rozkładając ręce i wzruszając głową, co sprawiło, że jego obwisłe uszy zaczęły się machać na boki – Widzisz te kajdany? Jestem niewolnikiem. Zabicie cię nie przyniesie mi pożytku. Oddanie mojemu panu… I tak nie dostanę nagrody. Nie jestem lojalny. Więc jak? – zapytał, wyciągając rękę.
            – Pozwolisz, że nie uścisnę – mruknęła dziewczyna, ani na moment nie spuszczając gardy.       
         – Twoja decyzja – skwitował demon, zabierając dłoń. – Nie wąchaj tego ziela. To narkotyk. Widziałem, że się kręciłaś na górze i spadłaś – wyjaśnił, gestykulując dłonią.      
             Andatejka przełknęła ślinę. Nie rozumiała, dlaczego Raum jej nie powiedział, że dzisiaj był taki ważny dzień. Mogłaby mu przynajmniej życzyć z wieczora powodzenia. A jeśli przegra?! Widziała pierwszego dnia, jak okrutne były demony i z jaką łatwością szczątki zasilały nawierzchnię areny. A jeśli zginie?! Jak wówczas wróci do domu?
            – Proszę, zabierz mnie na arenę.     
*
            Kroki rozbrzmiewające echem po korytarzu zmusiły Kurarę do podniesienia głowy i porzucenia dotychczasowego zajęcia. Wyraźnie zmierzały w jej stronę, ale były inne niż zazwyczaj. Przede wszystkim stukot był nierównomierny, co niezmiernie zdziwiło złotooką demonicę. Niesforne kosmyki opadły jej na czoło, czekając w napięciu połączonym z ekscytacją, że być może to Metis wróciła z wyprawy, o czym świadczyłaby subtelna malinowa nuta unoszącej się w powietrzu. Nie pomyliła się. Tylko czemu wyraźnie słyszała, jakoby kobieta z trudem przemierzała pozostałą jej odległość?         
            Rozległo się pukanie do żeliwnych drzwi, które księżna otworzyła wykonując w powietrzu niedbały ruch ręki, jakby zmiatała niewidzialny paproch.          
            – Co ci się stało? – zapytała zdziwiona, otwierając oczy szeroko ze zdumienia. Noga demonicy była wykrzywiona pod nienaturalnym kątem w taki sposób, że Metis utykała, ciągnąc ją niezdarnie po onyksowej posadzce.       
            – Proszę o wybaczenie, pani – odezwała się pokornie, pochylając nisko głowę – zajmuję się nią, niedługo nie powinno być już żadnego śladu.       
            – No dobrze, ale kto ci to zrobił? – dopytywała się coraz bardziej rozbawiona Kurara. Wszakże kazała śledzić białowłosą przybłędę, którą widziała pierwszego dnia obok Rauma na arenie. Czyżby dzieciak Isztar niczego się nie nauczył i próbował znowu swoich sił tak, jak postąpił w przypadku Zabu?            
            – Pani, to ta dziewczyna. Ona jest nienormalna! – krzyknęła zrozpaczona służka, pokazując na swoją nogę. – Przylatywałam jako mucha wówczas, gdy książę zostawiał ją samą, bez opieki. Przez barierę przeszłam uczepiona końcówki jej włosów, chociaż cały czas drżałam w obawie, że coś pójdzie nie tak i Raum wyczuje moją obecność. Tak jak mówiłam, obserwowałam ją, gdy księcia nie było w pobliżu, gdy wtem ta dzikuska zaczęła za mną ganiać jak szalona i próbowała trafić we mnie pantoflem. Rzuciła nim beztrosko o ścianę, a mnie dzieliły milimetry od okrutnej śmierci przez rozpłaszczenie na ścianie! – łkała demonica.         – Jestem już stara, niejednego pokonałam, wiele rzeczy widziałam na świecie, ale żeby mnie ktoś próbował rozpłaszczyć jako muchę, to mi się jeszcze nie zdarzyło. Przetrąciła mi nóżkę i oto efekt – dokończyła, prezentując księżnej dzieło zniszczenia dokonane przez but bogini śmierci.      
            Kurara z początku słuchała uważnie całej historii, czekając na jakąś emocjonującą potyczkę, a z czasem tylko otwierała coraz szerzej oczy ze zdziwienia, dopóki nie zaczęła się histerycznie śmiać, co w krótkim czasie przerodziło się w głupawkę. 
            – Nie wierzę! Czy ona jest idiotką, czy jak? Tylko głupim tak sprzyja szczęście – chichotała, przykrywając wachlarzem swoje idealne kły. Gdy tylko próbowała to sobie wyobrazić, śmiech napadał ją ponownie. Dopiero kilka głębszych wdechów zdołało doprowadzić ją do porządku, chociaż wewnątrz czuła, ze siedzi na tykającej bombie i wystarczy, że pofolguje swoim myślom, aby znów wpaść w obłąkańcze koło śmiechu.   
            – No dobrze, więc teraz mów wszystko, czego się dowiedziałaś.   
            – Jak księżna zdążyła zauważyć, dziewczyna była tylko pierwszego dnia. Przez resztę przebywała w apartamentach księcia, gdzie uczyła się staroichirańskiego i podstaw języka demonów.
            – Język demonów? – zdziwiła się Kurara. To było nielogiczne. Czyżby była aż taką analfabetką, czy Raum wziął ją jedynie dla koloru włosów? 
            – To nie wszystko, pani – dodała Metis – Każdego dnia, o świcie, razem znikali. Wówczas zapach dziewczyny był… zbyt ludzki. A gdy wracali, nie wyczuwałam nic takiego.
            Kurara usiadła w fotelu, zastanawiając się nad tym, co usłyszała. Wydawało się jej to wszystko bez sensu, ale z każdą chwilą na jej twarzy malowała się coraz większa euforia, dopóki, nie klasnęła w dłonie, zanosząc się głośnym śmiechem.  
        – Niemożliwe, a jednak! Raum, przeszedłeś sam siebie! Ona nie jest demonem – krzyczała, sprawiając wrażenie obłąkanej, aż w obawie przed jej nieprzewidywalnym zachowaniem Metis wolała się usunąć pod ścianę.            
          – Księżno, to absurd. Inaczej nikt by się tu nie dostał.        
          – To jest możliwe – zaprzeczyła natychmiast księżna, wlepiając w służącą gorące spojrzenie złocistych oczu. – To jest możliwe! Mocni tego świata, Raum, podpisałeś na siebie wyrok! Jak cudownie! Nareszcie twoje miejsce zajmie Seth!

wtorek, 9 sierpnia 2016

Wspomnienia demonów, część 42



~~ XLII ~~


            Początkowo przyjemne ciepło uderzyło w nią teraz z dwukrotnie większą siłą, sprawiając, że białe włosy tuż przy samym karku dziewczyny pozlepiały się, wilgotniejąc od coraz gęściej pojawiających się kropelek potu. Zawroty głowy rozpraszały nieznacznie, lecz nie na tyle, by nie mogła typować demonów, które miały niedługo zginąć na arenie, co wcale nie poprawiało jej humoru.     
            – N… Nie dotykaj, Raum – szepnęła do demona, co z boku wyglądało niezwykle kusicielsko, a w rzeczywistości było rozpaczliwą próbą poczucia się lepiej.
            Czujne, karmazynowe oczy ślizgały się po ciele dziewczyny, dopóki ich właściciel nie przeniósł uwagi na arenę. Dopiero, gdy pierwszemu z zawodników poderżnięto gardło na oczach widzów, a jego krew zabarwiła piasek, zrozumiał, że popełnił błąd. 
            Jak zdołał zaobserwować, trucizna w jakimś stopniu oddziaływała na dziewczynę. To ta gorsza z opcji, które do siebie dopuszczał. Nie wiedzieć czemu, założył i uczepił się kurczowo myśli, że substancje zatruwające ich ciała nie są w stanie wyrządzić krzywdy ludziom i byłym członkom ich społeczeństwa. Jeszcze nigdy nie mylił się tak bardzo jak w owej chwili. Chociaż wcześniej rozważał myśl o jej zabójstwie, teraz cały jego umysł krzyczał, że nie chce jej stracić w tak głupi sposób.  
            Jeśli pokaże się z nią jutro, gdy zdoła w porę podać odtrutkę, dałby niezbita poszlakę, że Andatejka nie jest demonem. Wówczas ten, kto wsypał truciznę mógłby zacząć drążyć temat, rozsiewając niepotrzebne plotki. A że jutro pojawiłby się sam – ot, zwykły kaprys księcia. Drugą sprawą, która niezwykle dręczyła jego umysł, było pochodzenie żabieńca. Mogła to zrobić jedna i ta sama osoba. Lekko otruć, chcąc coś przekazać. Bądź zastraszyć przed igrzyskami.      
            Jednak równie dobrze mógł to zrobić ktoś inny. Problem tkwił w tym, że Sebastian nie znał żadnej z tych osób. Pewną była za to inna rzecz. Ten, kto wrzucił kamień do pucharu z trucizną, wyświadczył dziewczynie wielką przysługę. W ten sposób ilość trucizny była niewystarczająca do spowodowania zgonu, gdyż część związków lotnych została związana przez – zdawałoby się – tak bezwartościową rzecz, jak jakiś okruch.    
            Beznamiętnym wzrokiem chłonął kolejne wyczyny demonów. Jeden z nich, który pozbawił życia dwóch pierwszych, przypłacił zbytnią pychę stratą nogi, zmiażdżonej w pazurach jego współzawodników. Ściekające krwią ochłapy odrzucono pod ścianę, a rozszalały tłum domagał się więcej krwi. Szaleństwo powoli obejmowało coraz większe kręgi, mącąc w umysłach obserwatorów. Cała konstrukcja zdawała się drżeć od krzyków dopingujących walczących, przypłacających zdrowiem i życiem swoje osiągnięcia.         
            Tak, jak się spodziewał, pierwsza drużyna sama wycięła się w pień. Może niezupełnie, bo ostatecznie został jeden zwycięzca. Całe ciało pokrywały szczelnie rany, a sam stwór był zbyt zmęczony, by podjąć następną walkę. Wcale się nie prezentował, a momentami tracił nawet panowanie nad swoją humanoidalną postacią, co objawiało się niekontrolowanymi zaburzeniami wyglądu na rzecz kolców, szponów i nijak dających się wytłumaczyć wyrastających pęków włosów.         
            Tłumowi się to nie spodobało. Domagał się unicestwienia kandydata. Raum, uprzednio oszacowawszy nastroje i oczekiwania demonów, a także realne szanse samego wojownika, zagłosował przeciwko. Collette była zbyt zmęczona, by cokolwiek zdecydować, a reszta czekała już tylko na decyzję któregoś z władców.   
            Chęci tłumu stało się zadość. W miejscu, gdzie stał nieszczęśnik, który nie miał talentu podobania się obcym, rozstąpiło się podłoże, a sam zwycięzca spadł w dół, wydając z siebie przeraźliwy krzyk. Chwile później wyjaśniło się, dlaczego. Na arenę zostały wciągnięte kopie i długie miecze, na które nadział się pechowy zwycięzca.  Jeszcze chwilę zdołał zadygotać w śmiertelnym tańcu, dopóki nie rozsypał się w proch i, niesiony wiatrem, nie zasilił podłoża areny, które w tym momencie wydawało się dla młodej dziewczyny sprowadzonej tu zupełnie przypadkiem, istną makabrą.           
            Nawet nie chciała pytać, czy cały ten żwir to tak naprawdę piasek, za jaki go wzięła na początku. Teraz, gdy zobaczyła na własne oczy, co się dzieje z demonami, gdy umierają, uzmysłowiła sobie, że to mogło być wielkie cmentarzysko. Biedaczka skuliła się i zakryła usta, walcząc z odruchem wymiotnym. Nie dość, że było jej gorąco, miała wrażenie, że dudni jej w głowie, to jeszcze zaczęły ją boleć mięśnie, a pulsująca krew w skroniach zdawała się za chwilę rozsadzić czaszkę.          
            Sama uważała, że groby i szczątki należy traktować z szacunkiem. Tutaj spotykała się z kulturą, która podchodziła do sprawy zupełnie inaczej. Nawet nie miała siły, by zapytać demona. Obawiała się tego, co może usłyszeć. Zdała sobie sprawę, że chyba nawet nie chce wiedzieć, pomimo ciekawości, jaką zwykle przejawiałaby w podobnych sytuacjach. Męczyły ją nudności, zawroty głowy i najchętniej zniknęłaby gdzieś.      
            Cholera, nie najlepsze określenie. Ten mężczyzna przede mną zniknął. Nie chcę tak ginąć – przemknęło jej przez myśl.  Wówczas byłaby rozdeptana przez tuziny kopyt, racic i nóg. Im dłużej trwały igrzyska, tym większy chaos panował w jej umyśle. Kolejne, zbliżające się śmierci demonów nie wywoływały u niej aż tak silnego przeczucia, jak w przypadku ludzi, ale nadal była w stanie wytypować, kto właśnie stoi jedną nogą w zaświatach, a ogółem kiepskie samopoczucie wpędzało ją w silny dyskomfort.  
             Na arenę zawitali kolejni zawodnicy. Z zapałem psychopaty chwycili dostępną broń i w starciu próbowali dowieść swojej wartości. Im dłużej trwały walki, tym lepsi wychodzili zawodnicy, dzięki czemu tłum wcale się nie nudził, bo mógł oglądać coraz bardziej popisowe techniki, co zauważała nawet półprzytomna Collette.           
             Sebastian, śledząc rozgrywki, podjął decyzję. Obawiał się wcześniej takiego posunięcia, ale teraz wolał zostawić Andatejkę samą w czterech ścianach. Naturalnie, zadba o to, by w tym czasie się nie nudziła.           
            Z niecierpliwością doczekał do końca, kiedy mógł wreszcie się oddalić. Objął lekko boginkę w pasie i pocałował w policzek. Strasznie kłopotliwi ci przyjaciele. Reszta demonic zazdrościła jej miejsca przy boku księcia, za to nie miały bladego pojęcia, że Raum koncertowo wyprowadził ich w pole. Po pierwsze, dziewczyna była bardzo osłabiona, a tak mógł z nią spokojnie zniknąć w korytarzach, po drugie, tym pocałunkiem podziękował jej, że wypiła za niego truciznę, o czym wcale nie zamierzał ją informować.

*

            Kurara rozsiadła się wygodnie tuż obok loży królewskich, taplając się w blasku chwały. Niezbyt interesowało ją, co się działo na trybunach, tak samo zresztą, jak przebieg walk. Sama zbyt dobrze pamiętała swoją i nie chciała do tego wracać. Owszem, niektóre demony potrafiły ująć ją za serce, a wówczas gorąco zagrzewała je do walki w drodze do zwycięstwa, ale zwykle poświęcała im jedynie minimum należytej uwagi.     
            Były ciekawsze rzeczy niż ślepienie w zakrwawiony piasek. Na przykład, słuchanie, czy Belial nie wezwie jej do siebie. Wysyłanie w jego stronę czułych uśmiechów. Eksponowanie swych wdzięków na złość wszystkim, a w szczególności Isztar, której akurat nie zdołał wypatrzeć na trybunach. Albo nie przyszła, co raczej było niemożliwe, albo siedziała gdzieś nad nią.           
             Ciekawszym było również pojawienie się młodego następcy tronu, który głównie za jej sprawą zostało karnie zesłany na ziemię. W dodatku pokazał się w towarzystwie pięknej demonicy. Kurara okiem znawcy oszacowała dziewczynę od stóp do głów, a im dłużej lustrowała ją wzrokiem, tym bardziej pragnęła się dowiedzieć o niej czegoś więcej i wykorzystać to, przeciwko Raumowi, tak, jak to sobie obiecała w duchu, że osobiście doprowadzi go do upadku, nie przykładając nawet ręki do tego dzieła, a jedynie wykorzystując ekscesy młodego demona.        
            – Metis, chodź tutaj – rozkazała, przywołując jedną ze swoich służek – Masz śledzić dziewczynę. Na razie tylko tyle.       
            Machnęła niedbale dłonią w powietrzu, dając znak, że może odejść. Po chwili usłyszała oddalające się brzęczenie muchy, które przyjęła z zadowoleniem. Kobieta potrząsnęła krótką czuprynką, poprawiła uciskające nadgarstki bransolety i wyciągnęła się wygodnie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

*

            Droga do piekielnych apartamentów nieco się wydłużyła. Trucizna dała o sobie znać, jak również organizm dziewczyny, który wcale nie zamierzał się poddać. I tak była zażenowana, że Sebastian musiał być świadkiem, jak zwraca całe śniadanie. Czerwona ze wstydu, ze wzrokiem wbitym w ziemię porządnie płukała usta, zadowolona, że w miejscu ich przymusowego lądowania była sadzawka. Nawet nie przeszkadzało jej, że w większości została opanowana przez trzciny i pałki wodne. Liczyło się to, że była tam woda. Nawet nie zwracała uwagi na jej mętność ani smak.       
            – Przepraszam. Sprawiam sam kłopoty. Naprawdę nie ma jakiegoś sposobu, żebym już wróciła do domu? – spytała pełna nadziei.           
            – To moja wina – Sebastian wyraźnie zignorował drugi człon wypowiedzi. –Nie powinienem dawać ci tamtych przekąsek. Teraz sama widzisz, że piekielne jedzenie szkodzi ludziom – skłamał lekko. Właściwie, nawet nie zupełnie skłamał, bo to, co powiedział, było prawdą. A nie zamierzał jej straszyć, że padła ofiara otrucia, szczególnie, że nie miał pojęcia, komu to zawdzięczał. Był za to pewien kilku rzeczy.     
            Odsunął od kręgu podejrzeń Setha. Jego brat miał wyraźną chęć na dziewczynę, więc otrucie jej nie przyniosłoby mu żadnych korzyści. Nie byłby też na tyle głupi, by atakować go tak otwarcie, przy ogólnie znanej niechęci względem siebie obu braci. Wszystkie podejrzenia spadłyby od razu na niego.
            Co do żabieńca nie mógł stwierdzić nic podobnego.          
            – Lepiej? – nachylił się nad dziewczyną, co poskutkowało tylko większym rumieńcem na jej twarzy. Mruknęła jakieś niewyraźne „uhu” czy też „buru” w odpowiedzi, więc demon wziął ją na ręce i wrócił do zamku, korzystając z dobrodziejstw swego klucza, by umieścić ją w bezpiecznej sferze.  
            – Jutro nie nigdzie nie pójdziesz.      
            – Dlaczego, Raum? – zapytała, a oczy dziewczyny przybrały rozmiar małych spodeczków.         
            – Zostaniesz tutaj sama i poczekasz, aż wrócę.       
            – Nie chcę! – zaprotestowała żywo, ale widząc zacięty wyraz twarzy demona, zrezygnowała z dalszego oporu, rozumiejąc, że będzie on bezskuteczny. Poza tym, poczuła względem niego coś na kształt respektu i strachu. Może dlatego, że jego oczy momentalnie zmieniły barwę z krwistoczerwonej na wściekłą, jaskrawa czerwień?           
            – Zostaniesz tutaj i zaczniesz się uczyć zaklęcia – powtórzył raz jeszcze, upewniając się, że wszelki sprzeciw został odrzucony. – Inaczej siedziałabyś na trybunach tak, jak dzisiaj i możliwe, że znowu czymś byś się otruła, a tego bym nie chciał.  
            W tym punkcie dziewczyna przyznała demonowi świętą rację. Nie zamierzała powtórnie wymiotować. Chociaż jeśli tak się nad tym zastanowić, to od tamtego czasu nieprzyjemne objawy systematycznie ustępowały długo oczekiwanemu spokojowi.      
            – Ale… Zostaniesz ze mną, dobrze? – poprosiła łamiącym się głosem – znaczy, na noc. Trochę tu u was strasznie…      
            Słysząc to, książę wpadł w dobry nastrój. Nie zdołał ukryć śmiechu, więc z przyzwoitości chociaż odwrócił głowę w bok, aby doprowadzić się do porządku.     
            – Bogowie śmierci to straszne tchórze – zakpił, siadając po drugiej stronie łóżka. – Dobrze, zostanę, ale wykorzystasz ten czas najlepiej, jak możesz. Zaczniesz się uczyć czytać. Jeśli to opanujesz, bez trudu poradzisz sobie z zaklęciem powrotnym. Nie mam zamiaru powtórzyć błędu, dzięki któremu się tu znalazłaś, każąc ci wyklepać bezmyślnie coś z pamięci.
            – Czytać? – powtórzyła pełna pasji dziewczyna. – Naprawdę nauczysz mnie czytać?! Jeeeej, dziękuję, Raum! Tak się cieszę! – Powtarzała,  dopóki nie objęła mocno demona i nie zaczęła go ściskać, przewracając go swoim ciężarem. – Raum, dziękuję! Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy rozumieli te szlaczki, falbanki i wężyki nad kropeczkami! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Będę się starać, obiecuję! Kiedy zaczynamy?           
            Młodemu księciu spodobał się zapał, a radosne szczebiotanie przepełnione wdzięcznością zachęciły go do pracy.
            – Możemy chociażby zaraz. Wyjdę tylko po odpowiednią księgę. Zostań na miejscu – poprosił, tworząc w ścianie ozdobne drzwi i znikając po drugiej stronie.           
            Andatejka westchnęła i z piskiem upadła plecami na łóżko. Nareszcie nie będzie się czuła jak kula na wykładach! Tyle książek z Biblioteki Shinigamich będzie mogła przeczytać! Z radości nie mieszczącej się w jej drobnym ciele zaczęła kopać nogami i bić rękoma w poduszki, wzbijając nie kurz, jak można by było się spodziewać, a przyjemną woń różanego kadzidła, dopóki uporczywe brzęczenie nie przerwało jej radosnej zabawy.            
             W oknie siedziała mała, czarna mucha. Kiedy dziewczyna podeszła do niej, przypatrzyła się, że swoim zwyczajem, ocierała jedną nóżkę o drugą, dopóki nie odleciała w sobie tylko wiadomym kierunku.