Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

niedziela, 15 września 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność część 12, finał


                  Sebastian był w kropce. Pakt zobowiązywał go do spełnienia wszelkich rozkazów panicza, a jednocześnie musiał dbać o jego zdrowie. Na chwilę obecną nie mógł wykonać wszystkiego, co tylko ubodło demoniczne ego. Czyżby tym razem miał sobie nie dać rady jako idealny kamerdyner?
Ciel zaczynał coraz bardziej się dusić, byle oddech był dla niego walką o być albo nie być.
                – Paniczu, proszę wytrzymać dwie minuty. Da panicz radę? – zapytał zmartwiony, kucając przy swoim kontrahencie. Jeśli da mu tyle czasu, znajdzie rozwiązanie, z tym że ono zjawiło się samo, zupełnie nieoczekiwanie dla obu stron.
                – Pa-panie  Sebastianie! – wtem usłyszeli dobrze znany głos. Z czeluści tunelu wyłoniła się postać pokojówki, z tym że najpierw obydwaj zobaczyli jej buty na obcasie i białe, bufiaste pantalony na niewątpliwie zgrabnych nogach. Do łydek i ud były przyczepione pasy ze schowkami na różnoraką broń. Noże, sztylety, pistolety i naboje to zaledwie drobny ułamek tego, co miała przy sobie dziewczyna. Sebastian złapał się na myśli, że chętnie by ją całą rozebrał, aby przekonać się, gdzie jeszcze pokojówka potrafiła ukryć przydatne rzeczy do walki. Kiedy przenieśli wzrok nieco wyżej, zobaczyli że dziewczyna naciągnęła sobie na głowę spódnicę, która była momentami przypalona i jednocześnie przemoczona, tak samo zresztą jak i cała postać, czego wcześniej nie dostrzegli.
               Wraz z jej pojawieniem się, do pomieszczenia zawitał podmuch spalenizny, zaniesiony przez ruch powietrza.
                 – Ktoś podłożył ogień, więc musiałam tędy uciekać. – wyrzuciła szybko, jakby na usprawiedliwienie. – Panie Sebastianie, tamta ciecz, która była we flakonach i ta, która leciała z rur strasznie szybko się zapalała! Czułam się, jakbym przebiegała przez piekło do wyjścia, wszystko stało w płomieniach!
                – Dobrze, że jesteś – wyrzucił pomiędzy kaszlem Ciel, odwracając z zażenowania głowę.
                – To nawet i lepiej – szepnął sam do siebie Sebastian, po czym zapytał już na głos. – Mey, nic ci się nie stało?
                – Nie, jestem cała i zdrowa! – zapewniła dziewczyna, doprowadzając się do porządku. Demon domyślił się, że skłamała, bo jeszcze wcześniej dostrzegł na nodze dziewczyny sporych rozmiarów oparzenie, ale tym zamierzał się zająć, kiedy już wrócą do posiadłości. Kiedy spódnica wróciła na miejsce, poprawiła swoją broń, którą trzymała na ramieniu. – Myślę, że udało mi się postrzelić tego, który to zrobił – dodała, chowając pistolety na wyraźny znak ze strony kamerdynera.
                – Doskonale – pochwalił Chinkę. – Ale teraz musimy się stąd wydostać. Weźmiesz Anabelle, ja panicza i wyjdziemy poprzez szpital. Nie zatrzymuj się nigdzie, tylko od razu kieruj się do posiadłości. Powinna się obudzić za parę godzin – poinstruował ją Michaelis, pomagając przywiązać jej dziecko do pleców za pomocą prześcieradła. – Tak będzie ci wygodniej. Wiązanie nie powinno się poluzować, ale mimo wszystko, uważaj na siebie.
                – Oczywiście! Może pan na mnie liczyć! Nie zawiodę! – zasalutowała Mey-Rin.
                Ciel dusił się coraz bardziej i bardziej, więc nie mieli chwili do stracenia. Sebastian wziął swojego panicza delikatnie na ręce, uważając na zwichniętą rękę swojego pracodawcy i kopnięciem otworzył sobie i pokojówce drzwi. Teraz wszystko zależało od nich. Pocieszała go świadomość, że chociaż Chinka była beznadziejna jako pomoc domowa, o tyle jako jej umiejętności jako skrytobójcy nie musiał się martwić. Był pewien, że uda im się uciec tak szybko jak tylko się da, bez zbędnego zwracania na siebie uwagi. I teraz tylko to się liczyło.
                Gnali schodami do góry, aby dostać się na poziom parteru, a gdy tylko demon uznał, że to już, skierowali się korytarzem wprost do drzwi. Szczęśliwie, nikt w tym czasie nie zmierzał w kierunku kostnicy, skąd kierowali się do wyjścia. Demon był z siebie równie dumny, że wybrali przejście, którymi wynoszono zwłoki ze szpitala. Budowniczy zadbali o to, aby to było inne wyjście niż to, którymi wchodzili pacjenci o własnych siłach.
                Gdy tylko znaleźli się na powietrzu, pary rozdzieliły się. Mey-Rin pobiegła w kierunku, w którym pozostawili swoje konie, natomiast Sebastian zaniósł swojego panicza w ustronne miejsce, aby tam podać mu na jednej ze swoich czarnych macek szklankę wody do wypicia i papierową torebkę.
                Ciel niechętnie patrzył, jak demon używa swoich mocy przy nim, jednak nie miał lepszego wyjścia. Jego wierny sługa pomógł mu podsunąć torebkę i pilnował, aby panicz oddychał przez jakiś czas tylko przez nią, dopóki nie uspokoi swojego oddechu.
                Stało się to, czego najbardziej się obawiał. Co prawda, tym razem choroba pokrzyżowała mu plany, ale zawsze mogła przecież zaatakować w o wiele gorszej sytuacji. Przez to stawał się coraz bardziej zawodny, a to z kolei prowadziło do tego, aby jeszcze bardziej polegał na swoim podwładnym.
                – Sebastian, to rozkaz – powiedział ciężko Ciel – masz znaleźć osobę, którą postrzeliła Mey Rin. Upewnij się, że Mallcote nie żyje. Po tym wrócisz tutaj – zażądał. Po prawdzie nie chciał, aby demon oglądał go w takim stanie. Mimo, że widział go już w o wiele gorszych położeniach, duma szlachcica cierpiała katusze, kiedy myślał o tym, że jest tak słaby.
                – Jak rozkażesz – skłonił się demon, znikając momentalnie.
Ciel miał wrażenie, że tuż zanim rozpłynął się we mgle, spojrzał na niego z niepokojem, jednak szybko wyrzucił ten obraz ze swojej głowy.
                Cieszył się, że udało im się znaleźć dziewczynkę. O jej bezpieczeństwo teraz się nie martwił, była w dobrych rękach. Mey-Rin zatroszczy się o to, aby dotarła  do domu cała i zdrowa. Kiedy jednak pomyślał o swojej służącej, przed oczyma stanęła mu tak, jak ją zobaczył w kostnicy, tuż kiedy wybiegła zdyszana z tunelu. Hrabia ponownie zaczerwienił się po same czubki uszu, ale musiał przyznać sam przed sobą, że Mey Rin miała śliczną figurę. Był ciekawy, czy Elizabeth będzie chociaż w połowie tak ponętna jak jego własna pokojówka.
                Zmęczony atakiem astmy spojrzał w górę, a ręka mimowolnie dotknęła przepaski na oku, które oznaczone było znakiem paktu.
                Ciężkie chmury kłębiły się nad miastem, nie przepuszczając ani jednego promyczka słońca. Cóż za paskudna pogoda przeszło mu przez myśl.
                Chwile samotności zadziałały zbawiennie na młodego hrabiego. Czuł się zdecydowanie lepiej, a poczucie względnego bezpieczeństwa odniosło w tym niewątpliwie ogromną rolę. Mimo to, cały czas trzymał rewolwer w ręce w pełnej gotowości, gdyby ktoś postanowił go sprzątnąć. Już raz próbowano go utopić, teraz ktoś podpalił piwnicę przy Longwood. Zdecydowanie bardzo komuś zależało, aby zatrzeć wszelkie ślady.
                Po chwili rozmyślań, zobaczył zbliżającą się sylwetkę swojego kamerdynera.
                – Znalazłem go, paniczu. Nie zgadnie panicz, kto to był.
                Ciel zmrużył brwi w geście skupienia.
                – Sir Manfred Lucas?
                Usta demona rozciągnęły się w uśmiechu.
                – W rzeczy samej.
                – Gdzie teraz jest? – zapytał ponaglającym tonem Ciel.
                – Udał się do swojej posiadłości w mieście. Jest ranny – dodał spokojnie kamerdyner, wlepiając swoje uważne spojrzenie w twarz ponurego Psa Jej Królewskiej Mości.
                – W takim razie, złożymy mu niezapowiedzianą wizytę – uśmiechnął się złowieszczo Ciel.
                – Naturalnie – odpowiedział równie zadowolony demon. – Panicz pozwoli, że wezmę go na ręce, będzie się nam szybciej podróżowało.
                – Zgoda – rzucił hrabia.
                Sebastian z gracją odbił się od ziemi, a Ciel miał po raz kolejny okazję przekonać się, jak niezwykły był jego kamerdyner. W mgnieniu oka dostali się niezauważeni do ogrodów przy posiadłości sir Lucasa, a stamtąd Sebastian był w stanie stwierdzić bez cienia wątpliwości, gdzie znajduje się poszukiwany mężczyzna.
– Proszę się trzymać – poprosił demon, po czym zupełnie jak kot wdrapał się po rozłożystym drzewie orzechowym wprost do okna, które było otwarte. W ten sposób dostali się do zupełnie pustego korytarza. Ciel przez chwilę nadsłuchiwał, czy ktoś się nie zbliża, ale kiedy utwierdził się w przekonaniu, że naprawdę są sami, kazał Sebastianowi zaprowadzić się wprost do gabinetu sir Manfreda.
Zastali go samego, tak jak obiecywał demon. Miał zabandażowane ramię, z którego ciągle ciekła krew. Łatwo to było zauważyć, bo bandaże zdążyły przesiąknąć.
– Przepraszam za wtargnięcie, sir Lucasie, jednak sprawa jest niecierpiąca zwłoki – odezwał się Ciel, na głos którego mężczyzna odwrócił się w fotelu. Widać było, że z początku jest skonsternowany i nie kojarzy swoich gości zupełnie, co Ciel zdołał zauważyć.
– Przepraszam, nie przedstawiłem się, mój błąd. Pies Jej Królewskiej Mości. Tyle powinno wystarczyć – stwierdził chłodno, stając dokładnie przed mężczyzną i bez ogródek celując rewolwerem prosto w czoło, uprzednio odbezpieczywszy zamek.
– Phantomhive – wyrzucił z siebie z lękiem sir Lucas, gorączkowo szukając czegoś ręką w szufladzie ogromnego biurka.
– Nie radzę. Byle krok, a mój kamerdyner się tobą zajmie, o ile ja wcześniej nie zdążę przestrzelić ci czaszki. Przedtem, mam jednak parę pytań – uprzedził, wcale nie zmieniając zimnego, rzeczowego tonu. – Od udzielonych odpowiedzi zależy twoje życie. Radzę podejść do sprawy poważnie.
– Słucham – mruknął wyraźnie niezadowolony, jednak w jego głosie wciąż było słychać pewnego rodzaju obawę.
– To ty stałeś za nielegalnym dostarczaniem zwłok, które później sprzedawałeś jako fragmenty mumii przywiezionych tutaj z Egiptu – bardziej stwierdził niż zapytał Ciel, a twarz sir Lucasa skrzywiła się nieznacznie.
– Ja nikogo nie zabijałem. To był tylko bardzo dobry biznes – odpowiedział zniesmaczony. – Nie macie na mnie nic. Zarabianie pieniędzy nie jest przestępstwem – odpowiedział bezczelnie, wyczuwszy nieco pewności siebie.
Ciel spojrzał wymownie na Sebastiana.
– Przedostatnie pytanie: W jaki sposób zostałeś zraniony?
– Przechodziłem ulicą. W jednym z szynków wybuchła jakaś awantura i nim się spostrzegłem, zostałem postrzelony przypadkową kulą. Możecie nawet ją zobaczyć – tutaj odwrócił się i pokazał kulę Cielowi i później wyciągnął rękę w stronę kamerdynera. – Może to potwierdzić mój woźnica.
– Identyczna, jakich używa Mey-Rin – Michaelis zwrócił się uniżenie do swego pracodawcy. – Chyba powinniśmy do listy grzechów dopisać jeszcze kłamstwo.
– Kto jeszcze wiedział o tym? – Ciel zadał ostatnie pytanie, dając dłonią pozwolenie, aby Sebastian zajął się intruzem. Uradowany demon w końcu postąpił kilka kroków do przodu, z szalejącym obłędem w oczach. Za oknem zerwał się silny wiatr, a także stało się niespotykanie ciemno. Drzwi do gabinetu zablokowały się samoistnie od środka, tak że nikt nie przeszkodziłby im nawet, gdyby się zorientował co planie młodego hrabiego.
– Co… Co się dzieje – zapytał zaniepokojony Manfred, instynktownie odpychając się na fotelu w tył, aby oddalić się od zbliżającego się demona.
– Kto był twoim wspólnikiem? – Ciel powtórzył pytanie chłodnym i niewzruszonym tonem. Nic sobie nie robił ze strachu swojej ofiary, uważał, że to zupełnie nic w stosunku do tego, co zgotował niewinnym mieszkańcom, którzy przez niego stracili życie. Sebastian z wolna zatracał ludzką formę, przyjmując najbardziej odrażające wcielenie, jakie mógł zobaczyć jedynie umierający, którego nie czekało nic innego, jak Otchłań. Pokój zupełnie utonął w mroku, jaki miał swoje źródło w jestestwie jednego z synów Piekła.
– Powiem, wszystko powiem! – krzyczał Manfred, gorączkowo uciekając przed zbliżającą się Ciemnością. W pewnym momencie przewrócił się z fotela i zaczął uciekać na kolanach, podpierając się zdrową ręką. Kierował się do zamkniętych drzwi, ale po drodze jedna z macek mroku dopadła go i przycisnęła do ściany. Dopiero wówczas zaczął wyrzucać z siebie wszystkie nazwiska wraz z małą charakterystyką. Na jaw wyszło, że nikt ze służby nic nie wiedział o zajęciu ich pracodawcy. Ciel, wysłuchawszy wszystkiego do końca, zgodnie z Sebastianem stwierdzili, że nikt z nich nie został się przy życiu i że czas najwyższy ukarać ostatniego z nich.
– Paniczu, proszę zamknąć oczy i nie otwierać ich, dopóki nie powiem – poprosił go Sebastian, co też Ciel i uczynił. W tym czasie usłyszał agonalny krzyk i dźwięk łamanych kości oraz poczuł przejmujący chłód. Mimo wszystko w tej kwestii wolał posłuchać się swojego jedynego w tym rodzaju Michaelisa.
Kiedy demon wyraził zgodę, Ciel zobaczył, że byli już na zewnątrz, z dala od posiadłości, skąd kierowali się po zostawione wcześniej konie.
– Szybko poszło – stwierdził bez grama złośliwości.
– Dziękuję serdecznie, paniczu – odpowiedział zadowolony kamerdyner.
Niespełna parę minut później pomagał mu już wsiąść na ślicznego, dorodnego siwka, a sam odwiązywał swojego karego konia.
– Kiedy wrócimy, chciałbym zjeść… pieczeń ze śliwkami – zdecydował chłopak, co wzbudziło zainteresowanie lokaja. Wreszcie coś nowego, a nie tylko słodycze i słodycze.
– Naturalnie, paniczu. Zanim jednak, proszę pozwolić mi opatrzyć swoją rękę. Wydaje mi się, że będzie trzeba ją nastawić – wtrącił ostrożnie, badając reakcję chłopca.
Ku jego ogromnemu zaskoczeniu, Ciel jedynie wzruszył ramionami.
– Jeśli tak uważasz, wówczas pozostawiam to w twoich rękach – odpowiedział, a na jego ustach błąkało się coś na kształt uśmiechu.
– Mey Rin również należy opatrzeć. Widziałem, że spaliła nogę – dodał, wciąż doszukując się przyczyny tego niezwykłego nastroju swego panicza.
– W takim razie najpierw zajmij się nią i Anabelle. Ja mogę poczekać, chociażby do późnej nocy – wtrącił lekko, zadzierając głowę, aby spojrzeć w niebo.
– Sebastianie, odpowiedz mi. Czy dla ciebie te wszystkie chwile… Albo inaczej. Jak odbierasz to wszystko, co się dzieje wokół ciebie? Jak na nie spoglądasz? Czym one dla ciebie są? – zapytał Ciel, dzięki czemu demon w końcu miał nieco większy wgląd w to, o czym myślał jego panicz. Zanim jednak odpowiedział mu, zastanowił się dobrą chwilę, chcąc udzielić jak najlepszej odpowiedzi.
Mroczny lokaj popędził nieco swojego konia, aby zrównać się w jednej linii ze swoim panem i pozwolić zwierzętom kroczyć we wspólnym tempie.
– Nie jestem pewien paniczu, ale są niezwykle ulotne. Są piękne, ale i nietrwałe, jak wszystko, co jest na tym świecie. Ludzie, zwierzęta, kwiaty, pory roku. Wszystko jest ulotne.
– A więc to nas łączy. Ulotność. Miło to wiedzieć – przyznał zadowolony Ciel, po czym obydwaj popędzili swoje zwierzęta, aby jeszcze przed zmrokiem powrócić do ukochanej rezydencji młodego hrabiego.



W ten sposób rozstajemy się z kolejną historią. Nie martwcie się, na pewno pojawi się tutaj coś jeszcze, i to w całkiem niedługim czasie (obiecuję, nie zniknę na rok jak ostatnio).  
W międzyczasie wpadajcie na Wattpada, znajdziecie mnie tam pod pseudonimem Sugardemononme. Obecnie ukazuje się tam nowa opowieść - "Siła ulotna też cierpi".

Trzymajcie się,
Andatejka

niedziela, 1 września 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, część 11



               Na wszelki wypadek hrabia uszczypnął się w ramię, aby upewnić się, że nie śni, ale gdy nic się nie zmieniło nawet po jego doświadczeniu i powtórnym szczypaniu zdrową ręką w łokieć na temblaku, postanowił od razu przejść do rzeczy.
                – Sebastian, postaw mnie. A ona to… – urwał, pokazując ręką w kierunku dziewczyny, której w żaden sposób nie mógł skojarzyć.
                – Rebecca, starsza siostra małej Anabelle, która znacząco pomogła nam w śledztwie – odpowiedział pewnie kamerdyner, spełniając życzenie młodego Phantomhive’a.
                – Do usług, panie – dygnęła równie przerażona, co reszta służby – proszę pomóc naszej siostrze! Wiem, że powiedziała panu o tych morderstwach – zaczęła, po czym natychmiast zaczęła żałować za swoją inpertynencję. Przygryzła się w język i spoglądała niepewnie to na Sebastiana, to na Ciela, nie będąc do końca pewnej, do kogo powinna się zwrócić aby nikogo nie urazić. – Będziemy do końca życia wdzięczni za okazaną nam pomoc, gdyby nie pan, nadal nie mielibyśmy na chleb – tu skłoniła się przed Michaelisem – ale nie mogę pozwolić, aby stała się jej krzywda!
Rebecce zabłysły łzy w jasnych oczach. Była każdej chwili gotowa, by rzucić się na kolana przed hrabią. Jedynie stojąca obok Mey-Rin powstrzymywała ją od tego zamiaru. Pokojówka dzielnie podtrzymywała załamaną dziewczynę fizycznie i psychicznie, zapewniając o dobrym sercu ich panicza.
                – Proszę się uspokoić – Ciel zwrócił się do Rebecki – Nie zostawię dziecka na pastwę losu. – Jego głos był stanowczy, pewny, a nawet zdawałoby się, nazbyt dojrzały. – Odnajdziemy ją. Nie możemy ją tak zostawić po tym, co dla nas wszystkich uczyniła.
                – Dziękuję! Paniczu, do śmierci nie zapomnimy pańskiej dobroci…
                – Nie ma czasu do stracenia. Sebastian, zmiana planów – rozkazał swojemu słudze, wchodząc w słowo siostrze porwanej. – Zbieramy się. Natychmiast jedziemy na Longwood. Mey-Rin, jedziesz z nami, przygotuj się. W razie czego zabierzesz Anabelle ze sobą do posiadłości. Snake, wyślij swoje węże do małej leśniczówki na południe od Londynu, mają się zająć wszystkimi, którzy tam jeszcze będą. Niech mają oko na wszystko i wszystkich. Sebastian – tu zrobił chwilę przerwy, jakby nie miał pojęcia, jakie zadanie przydzielić swojemu najlepszemu słudze – idziesz ze mną. Finnian, Bard, zadbacie o Rebeckę i przypilnujecie posiadłości.
                – Tak jest! – rozległ się zgodny chór.
                – Pojedziemy konno. Sebastian, siodłaj konie, Mey, ty po dotarciu masz się nimi zająć i do nas dołączysz. Będziesz ubezpieczać tyły.
                – O-oczywiście, paniczu – przytaknęła zdeterminowana pokojówka. Zdecydowanym ruchem zasunęła swoje okulary za długą grzywkę i pobiegła po niezbędne rzeczy, by po niespełna trzech minutach i czterdziestu dwóch sekunach, jak raczył pedantycznie zauważył kamerdyner, spoglądając na swój kieszonkowy zegarek, być w pełni uzbrojonej po zęby już na grzbiecie konia i to o zgrozo, w męskim siodle. Mey jednak to nie przeszkadzało, poprosiła jedynie, aby nie zawracać sobie głowy mało istotnymi szczegółami.
                Cała trójka popędzała swoje konie tak, że zwierzęta gnały niemal od samego początku galopem, nie szczędząc sił. Towarzyszył im jedynie wiatr smagający policzki i włosy oraz miarowy, zsynchronizowany tętent kopyt.
Ciel miał nadzieję, że zdążą. Mógł zdać się tylko na Sebastiana, ale uznał, że będzie miał wystarczająco dużo zadań, jeśli będzie musiał chronić jego i pozbyć się całej grupy odpowiedzialnej za nielegalny handel zwłokami. Wolał mieć zapasową figurę w grze, zupełnie jak w szachach. Gdyby był złośliwy… Gdyby miał inny humor, pewnie kazałby mu się tym zająć w pojedynkę, ale na chwilę obecną naprawdę niepokoił się o małą Anabelle. Poniekąd zaczynał rozumieć, dlaczego ludzie bali się mówić, nawet jeżeli cokolwiek wiedzieli. Zapewne Anabelle nie była jedyna. Wiele spośród ofiar mogło być podobnie zastraszonych, w zabójczo skuteczny sposób.
                Ciel rozkazał, aby zatrzymali się trzy przecznice wcześniej, na wszelki wypadek. Gdy tylko zeskoczył z konia, a w ślad za nim demon stanął na kamiennym trotuarze, pobiegli od razu przed siebie pod wskazany adres na Longwood, pozostawiając Mey ze zwierzętami.
                – Przede wszystkim, ratujesz małą. Kiedy Mey dostanie się do nas, przekazujesz ją i załatwiasz resztę – wydał szybkie dyspozycje demonowi.
                – Oczywiście, paniczu – odpowiedział demon i nim Ciel zdołał się obejrzeć, brunet był już daleko przed nim i z lekkością otworzył drzwi, wchodząc i na dzień dobry łapiąc między śnieżnobiałe rękawiczki parę kul, które go chybiły.
                Ciel nigdy nie mógł się pochwalić dobrą kondycją fizyczną, jednak dzisiaj biegło mu się o wiele gorzej, chociażby przez uszkodzoną rękę, którą nie mógł wspomagać się w biegu. Zanim dogonił swojego piekielnego sługę, udało mu się po omacku wyciągnąć niewielki rewolwer i odbezpieczyć spust. Miał nadzieję, że trening Sebastiana w celności przyniesie zamierzone efekty, inaczej mogłoby być bardzo ciężko trafić kogoś ręką, której nie zwykł używać jako wiodącej.
                Sebastian za to zdawał się być w swoim żywiole.
                – Najmocniej przepraszam za wtargnięcie – odezwał się z kurtuazją, wypluwając resztę łusek, które utkwiły w jego ciele, wprawiając resztę zebranych osób w piwnicy w stan pewnego przerażenia. – Z czego robione są te pociski? – zapytał sam siebie, spoglądając na zawartość zakrwawionej rękawiczki, którą dopiero co wypluł. – Kiedyś to były bronie, nie to co teraz.
                – Ani kroku dalej, bo pożegnacie się z życiem! – krzyknął jeden z bandy, mierząc w demona srebrnym bagnetem.
Demon przewrócił oczyma.
                – Obawiam się, że nie masz takiej mocy, aby pozbawić mnie życia. Aczkolwiek, nie zniechęcam do próbowania, zawsze to będzie ciekawszy pojedynek niż te, które stoczyłem dotychczas.
                – Sebastian, do roboty – mruknął Ciel – Nie przyszliśmy tu na pogaduszki… – dodał, gdy tylko stanął za plecami kamerdynera i wycelował swoją broń.
W tym momencie demon zasłonił sobą panicza, wyjmując z ręki wbitą strzykawkę, a drugą odrzucając postać w białym fartuchu. Ciel zdążył jedynie zauważyć, że nie był to Mallcote.
                – Paniczu, proszę się nie wychylać – poprosił uprzejmym tonem Sebastian, po czym odkopnął zbliżającego się do niego mężczyznę tak, że ten bez trudu poleciał na sąsiednią ścianę, popychając kolejnego, który wpadł na stół, przewracając stojącą na nim butelkę z ciemnego szkła. Ciel mógł w tym momencie przysiąść, że z ust idealnego kamerdynera wydostało się ciche przekleństwo, szczególnie kiedy ciecz zaczęła ściekać ze stołu, a do jego nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach, z którym już się wcześniej obydwaj spotkali.
                Z butelki, którą przypadkiem rozbili, wypływał spreparowany, nierozcieńczony fenol.
                – Paniczu, proszę postarać się oddychać przez rękaw i nie zbliżać do rozlanej cieczy w miarę możliwości – poprosił demon, wybijając łokciem szybę w oknie, aby nieco usprawnić wentylację pomieszczenia. Odłamki szkła posypały się na podłogę, ale szkarłatnooki nic sobie z tego nie robił, jak i z nieco zakrwawionej ręki. Strzykawka napełniona śmiercionośnym środkiem na pewno mu się jeszcze przyda, więc nie zamierzał jej wyrzucać.
                Zanim jeszcze ruszył, w akcie desperacji rzucili się na niego ostatni z bandy, jednak Sebastian poczęstował ich wystrzelonymi wcześniej łuskami i sam wyminął ich z gracją, tak że zanim się zorientowali, ich przeciwnik nie tylko zdołał ich pokonać, ale już był w zupełnie innym pomieszczeniu.
                Tu, gdzie dotarł, zauważył schody prowadzące w głąb piwnicy. Zapach, który się stamtąd wydobywał wskazywał na to, że prawdopodobnie to właśnie tutaj zajmowano się tworzeniem podrabianych zwłok na sprzedaż. Już na wejściu zauważył identyczne maszyny do spryskiania karbolem, jakie zauważył w szpitalu, kiedy rozmawiali z Mallcotem, a ponadto szpitalna woń przemieszana była dokładnie z zapachem alkoholu, substancji drażniących i łzawiących oraz nasilonym zapachem macierzanki, lebiody i cząbru.
                – Ciekawe – mruknął sam do siebie demon, kiedy usłyszał trzask otwieranych z zewnątrz drzwi.
                Do środka wpadła zdyszana Mey i gdy tylko uderzyło ją w twarz powietrze wewnątrz pokoju, natychmiast zakryła nos i usta kawałkiem swojego fartucha.
                – Mey, zostań z paniczem, kiedy przyniosę ci Anabelle, masz ją natychmiast stąd wywieźć – rozkazał dziewczynie.
                – Oczywiście!
                Ciel, chociaż od razu zastosował się do prośby demona, czuł, że dzieje się to, czego obawiał się najbardziej. Wydobywający się fenol podrażniał jego i tak wrażliwe drogi oddechowe, prowokując zbliżający się atak astmy. Mimo to postanowił nie mówić o tym nikomu, zaklinając w duchu własną przypadłość, aby objawiła się dopiero wtedy, kiedy już wyjdą stąd. Nie wcześniej. Wystarczy mu na razie kontuzjowana ręka.
                – Sebastian, idę z tobą – mruknął, wstając z podłogi.
                – Paniczu, wolałbym, abyś został – odpowiedział cierpliwie Sebastian, ale Ciel był nieugięty.
                – To rozkaz.
Demon westchnął męczeńsko i skierował się do nowo odkrytego przejścia. Będzie miał więcej pracy, ale powinien podołać.
                Im niżej schodzili, tym więcej dostrzegali prowizorycznych zbitych szaf, na których leżały stosy bandaży i innych preparatów, których przeznaczenia jedynie się domyślali. W zbitych drewnianych skrzyniach leżały piły, szczypce i inne narzędzia, którymi oddzielano poszczególne członki, aby je później oddzielnie sprzedawać, prawdopodobnie zgodnie z zamówieniami. Na samym końcu Sebastian uciszył paru strażników, ale stojący dalej zdołali podnieść alarm, który uruchomił całą lawinę zdarzeń.
                Z sufitu niemal natychmiast został uruchomiony deszcz żrącego fenolu, przed którym Michaelis musiał ochronić swojego panicza. Zrobił to najbardziej instynktownie, jak tylko mógł: osłonił postać chłopca samym sobą, pozwalając, aby to on został zmoczony, a panicz bezpiecznie przeniesiony pod połami jego płaszcza. W takich sytuacjach demon niezwykle się cieszył, że ludzkie środki nie są w stanie wyrządzić mu aż taką krzywdę, jak im samym. Co prawda, jego ludzka postać zaczynała być nieco uszkodzona, ale pocieszał się faktem, że wystarczyła później jedynie chwila, aby znów mógł pokazać światu swoje nienaganne oblicze.
Na samym końcu korytarza znajdowały się cztery pomieszczenia. Michaelis z ulgą stwierdził, że deszcz fenolu nie sięga aż tak daleko. Z jego obserwacji wynikało, że rury były tylko rozprowadzone na długości korytarza, a tu, gdzie obecnie się znaleźli, nie zagrażało im już podobne niebezpieczeństwo. Zadowolony, postawił panicza na ziemię, po czym wyciągnął się na boki, zupełnie jakby rozgrzewał się przed zawodami.
Na umówiony znak wchodzili do każdego z nich, likwidując pracujących nad zwłokami chirurgów, lekarzy i pomocników, którzy zajmowali się ściśle bandażowaniem. Niektóre ze zwłok były już częściowo opatrzone, inne były dopiero poddawane procesowi mumifikacji.
Dopiero od trzeciego z pracowników udało się im dowiedzieć, gdzie przetrzymują resztę „materiałów” i że Mallcote właśnie tam się udał. Ciel niemal zbladł, gdy to usłyszał i nim Sebastian skończył swoją pracę, wybiegł z pomieszczenia, trzymając przed sobą rewolwer i zmierzając prosto w opisane przez współpracowników miejsce. Pchnął ostatnie z drzwi, jakie tutaj się znajdowały i zagłębił się w mrok.
Podziemny korytarz, oficjalnie nieużywany, prowadził do podziemi szpitala, w którym pracował sam Mallcote oraz inni, zaangażowani w proceder sprzedawania zwłok. Im dłużej się nim przemieszczali, tym wyraźniejsze było światełko na końcu tunelu. Kiedy do niego dobiegli, ich oczom ukazała się sala szpitalna, którą zaaranżowano na kostnicę. W łóżkach leżały nakryte zwłoki z przyczepioną karteczką do nogi, kto to był i na co zmarł. Biedaków po których nikt się nie zgłosił, prawdopodobnie czekał los zostania mumią po swojej śmierci.
                Nad jednym z łóżek pochylał się Mallcote ze strzykawką w ręku.
                Sebastian w mgnieniu oka dopadł do niego, wykręcając mu rękę, a Ciel znalazł się przy łóżku. Leżała w nim nieprzytomna dziewczynka, której szukali. Hrabia natychmiast odrzucił przykrycie na bok i spróbował potrząsnąć Anabelle, ale dziewczynka nadal nie dawała znaku życia. Dopiero kiedy zbadał jej puls i upewnił się, że żyje, podszedł do człowieka, którym w tej chwili gardził nawet bardziej, niż swoimi własnymi oprawcami.
                – Co jej zrobiłeś – wysyczał, zaciskając zęby.
                – Uśpiłem – odpowiedział Mallcote, wzruszając rękoma, mimo że Sebastian trzymał go w żelaznym uścisku.
                – Paniczu, mogę? – zapytał demon, a jego oczy zalśniły szkarłatem.
                – Momencik. Co dokładnie powoduje ta trucizna, która była w fiolce? Mów – zwrócił się do Mallcote’a, podsuwając mu pod nos fiolkę zdobytą przez Sebastiana w starciu.
                – Wstrzyknięta w serce powoduje prawie natychmiastowy zgon. Podana doustnie niszczy drogi oddechowe i pokarmowe. Wyżera je od środka. Zastrzyk jest o wiele bardziej humanitarnym sposobem – odpowiedział, pod wyraźnym naciskiem ze strony demona. Końcówką dzielił się już z wyraźnym strachem w głosie, bowiem Michaelis zaczynał powoli zatracać swoją człowieczą formę. Macki ciemności snuły się po podłodze, subtelnie otaczając ciało ofiary.
                – Sebastian, kieliszek – rozkazał Ciel, wyciągając rękę w stronę swojego lokaja. Demon, początkowo zaskoczony prośbą, z wolna zaczynał rozumieć, do czego zmierzał jego podopieczny.
                – Gotowe, paniczu – podał misternie zdobione naczynie wprost w ręce Psa Jej Królewskiej Mości.
                Ciel zdecydowanym ruchem zabrał kieliszek od Sebastiana i przez igłę wylał zawartość strzykawki wprost do kieliszka, ku rosnącemu przerażeniu w oczach Mallcote’a, który zaczynał się szamotać i krzyczeć oraz błagać o litość.
                – Pij – rozkazał suchym głosem Ciel, podsuwając mu kieliszek do ręki.
                – Błagam! – jęczał James.
                – Nie miałeś litości nawet dla dziecka. Zgnijesz w piekle – odpowiedział Ciel, przemocą biorąc usta mężczyzny i wlewając mu żrący środek, a Sebastian dopilnował, aby wszystko wypił. Chociaż James próbował walczyć do ostatniej chwili, wystarczył piekielny wzrok kamerdynera, aby zrozumiał, że to już koniec. Czarne macki coraz ciaśniej oplatały jego ciało, a kiedy zaczął pluć krwią, demon rzucił go na ziemię, pozwalając, aby Ciel mógł się napatrzeć, jak jeden z głównych winnych odbiera zasłużoną karę.
                – Skrócę twoją mękę, jeżeli powiesz, kto był waszym szefem – zaproponował Phantomive, odmierzając na zegarku dokładnie dwie minuty.
                – Sir… Manfred… Lucas… – wykrztusił wśród krwi Mallcote, wyciągając rękę w stronę stojącej dwójki. – Błagam, dobij…
                – Nie zasługujesz. Jesteś w dodatku zdrajcą. Dla takich jak ty jest ostatni krąg piekła – odpowiedział bezwzględnie Ciel. – Sebastian, zabierz Anabelle, ja zostanę i upewnię się, że skończył – rozkazał demonowi, chociaż duszności zaczynały przeszkadzać nawet mu coraz bardziej i bardziej.
                – Paniczu – zwrócił się zaniepokojony sługa, widząc, co się święci.
                – Rób co mówię! Mey i Anabelle nie mogą ucierpieć! – zdenerwował się hrabia, a jego oddech stał się świszczący. Nerwowym ruchem starał się poluzować kołnierzyk koszuli, wyrywając przy tym guzik.  


Część szybciej, niż się spodziewałam :) Nie ma to jak zaskoczyć samą siebie :P Łapcie ją na osłodę pierwszego dnia w szkole.
Przy okazji, wszystkim uczniom życzę samych dobrych ocen i wspaniałych prowadzących, 
studentom zdanych poprawek lub udanego ostatniego miesiąca studenckich wakacji, 
a całej reszcie czytelników, aby szczęście was nie opuszczało na krok.

Wasza Andatejka

Tradycyjnie proszę o jakiś znak, że jesteście, że czytacie, czy się podobało czy nie.