Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

niedziela, 1 września 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, część 11



               Na wszelki wypadek hrabia uszczypnął się w ramię, aby upewnić się, że nie śni, ale gdy nic się nie zmieniło nawet po jego doświadczeniu i powtórnym szczypaniu zdrową ręką w łokieć na temblaku, postanowił od razu przejść do rzeczy.
                – Sebastian, postaw mnie. A ona to… – urwał, pokazując ręką w kierunku dziewczyny, której w żaden sposób nie mógł skojarzyć.
                – Rebecca, starsza siostra małej Anabelle, która znacząco pomogła nam w śledztwie – odpowiedział pewnie kamerdyner, spełniając życzenie młodego Phantomhive’a.
                – Do usług, panie – dygnęła równie przerażona, co reszta służby – proszę pomóc naszej siostrze! Wiem, że powiedziała panu o tych morderstwach – zaczęła, po czym natychmiast zaczęła żałować za swoją inpertynencję. Przygryzła się w język i spoglądała niepewnie to na Sebastiana, to na Ciela, nie będąc do końca pewnej, do kogo powinna się zwrócić aby nikogo nie urazić. – Będziemy do końca życia wdzięczni za okazaną nam pomoc, gdyby nie pan, nadal nie mielibyśmy na chleb – tu skłoniła się przed Michaelisem – ale nie mogę pozwolić, aby stała się jej krzywda!
Rebecce zabłysły łzy w jasnych oczach. Była każdej chwili gotowa, by rzucić się na kolana przed hrabią. Jedynie stojąca obok Mey-Rin powstrzymywała ją od tego zamiaru. Pokojówka dzielnie podtrzymywała załamaną dziewczynę fizycznie i psychicznie, zapewniając o dobrym sercu ich panicza.
                – Proszę się uspokoić – Ciel zwrócił się do Rebecki – Nie zostawię dziecka na pastwę losu. – Jego głos był stanowczy, pewny, a nawet zdawałoby się, nazbyt dojrzały. – Odnajdziemy ją. Nie możemy ją tak zostawić po tym, co dla nas wszystkich uczyniła.
                – Dziękuję! Paniczu, do śmierci nie zapomnimy pańskiej dobroci…
                – Nie ma czasu do stracenia. Sebastian, zmiana planów – rozkazał swojemu słudze, wchodząc w słowo siostrze porwanej. – Zbieramy się. Natychmiast jedziemy na Longwood. Mey-Rin, jedziesz z nami, przygotuj się. W razie czego zabierzesz Anabelle ze sobą do posiadłości. Snake, wyślij swoje węże do małej leśniczówki na południe od Londynu, mają się zająć wszystkimi, którzy tam jeszcze będą. Niech mają oko na wszystko i wszystkich. Sebastian – tu zrobił chwilę przerwy, jakby nie miał pojęcia, jakie zadanie przydzielić swojemu najlepszemu słudze – idziesz ze mną. Finnian, Bard, zadbacie o Rebeckę i przypilnujecie posiadłości.
                – Tak jest! – rozległ się zgodny chór.
                – Pojedziemy konno. Sebastian, siodłaj konie, Mey, ty po dotarciu masz się nimi zająć i do nas dołączysz. Będziesz ubezpieczać tyły.
                – O-oczywiście, paniczu – przytaknęła zdeterminowana pokojówka. Zdecydowanym ruchem zasunęła swoje okulary za długą grzywkę i pobiegła po niezbędne rzeczy, by po niespełna trzech minutach i czterdziestu dwóch sekunach, jak raczył pedantycznie zauważył kamerdyner, spoglądając na swój kieszonkowy zegarek, być w pełni uzbrojonej po zęby już na grzbiecie konia i to o zgrozo, w męskim siodle. Mey jednak to nie przeszkadzało, poprosiła jedynie, aby nie zawracać sobie głowy mało istotnymi szczegółami.
                Cała trójka popędzała swoje konie tak, że zwierzęta gnały niemal od samego początku galopem, nie szczędząc sił. Towarzyszył im jedynie wiatr smagający policzki i włosy oraz miarowy, zsynchronizowany tętent kopyt.
Ciel miał nadzieję, że zdążą. Mógł zdać się tylko na Sebastiana, ale uznał, że będzie miał wystarczająco dużo zadań, jeśli będzie musiał chronić jego i pozbyć się całej grupy odpowiedzialnej za nielegalny handel zwłokami. Wolał mieć zapasową figurę w grze, zupełnie jak w szachach. Gdyby był złośliwy… Gdyby miał inny humor, pewnie kazałby mu się tym zająć w pojedynkę, ale na chwilę obecną naprawdę niepokoił się o małą Anabelle. Poniekąd zaczynał rozumieć, dlaczego ludzie bali się mówić, nawet jeżeli cokolwiek wiedzieli. Zapewne Anabelle nie była jedyna. Wiele spośród ofiar mogło być podobnie zastraszonych, w zabójczo skuteczny sposób.
                Ciel rozkazał, aby zatrzymali się trzy przecznice wcześniej, na wszelki wypadek. Gdy tylko zeskoczył z konia, a w ślad za nim demon stanął na kamiennym trotuarze, pobiegli od razu przed siebie pod wskazany adres na Longwood, pozostawiając Mey ze zwierzętami.
                – Przede wszystkim, ratujesz małą. Kiedy Mey dostanie się do nas, przekazujesz ją i załatwiasz resztę – wydał szybkie dyspozycje demonowi.
                – Oczywiście, paniczu – odpowiedział demon i nim Ciel zdołał się obejrzeć, brunet był już daleko przed nim i z lekkością otworzył drzwi, wchodząc i na dzień dobry łapiąc między śnieżnobiałe rękawiczki parę kul, które go chybiły.
                Ciel nigdy nie mógł się pochwalić dobrą kondycją fizyczną, jednak dzisiaj biegło mu się o wiele gorzej, chociażby przez uszkodzoną rękę, którą nie mógł wspomagać się w biegu. Zanim dogonił swojego piekielnego sługę, udało mu się po omacku wyciągnąć niewielki rewolwer i odbezpieczyć spust. Miał nadzieję, że trening Sebastiana w celności przyniesie zamierzone efekty, inaczej mogłoby być bardzo ciężko trafić kogoś ręką, której nie zwykł używać jako wiodącej.
                Sebastian za to zdawał się być w swoim żywiole.
                – Najmocniej przepraszam za wtargnięcie – odezwał się z kurtuazją, wypluwając resztę łusek, które utkwiły w jego ciele, wprawiając resztę zebranych osób w piwnicy w stan pewnego przerażenia. – Z czego robione są te pociski? – zapytał sam siebie, spoglądając na zawartość zakrwawionej rękawiczki, którą dopiero co wypluł. – Kiedyś to były bronie, nie to co teraz.
                – Ani kroku dalej, bo pożegnacie się z życiem! – krzyknął jeden z bandy, mierząc w demona srebrnym bagnetem.
Demon przewrócił oczyma.
                – Obawiam się, że nie masz takiej mocy, aby pozbawić mnie życia. Aczkolwiek, nie zniechęcam do próbowania, zawsze to będzie ciekawszy pojedynek niż te, które stoczyłem dotychczas.
                – Sebastian, do roboty – mruknął Ciel – Nie przyszliśmy tu na pogaduszki… – dodał, gdy tylko stanął za plecami kamerdynera i wycelował swoją broń.
W tym momencie demon zasłonił sobą panicza, wyjmując z ręki wbitą strzykawkę, a drugą odrzucając postać w białym fartuchu. Ciel zdążył jedynie zauważyć, że nie był to Mallcote.
                – Paniczu, proszę się nie wychylać – poprosił uprzejmym tonem Sebastian, po czym odkopnął zbliżającego się do niego mężczyznę tak, że ten bez trudu poleciał na sąsiednią ścianę, popychając kolejnego, który wpadł na stół, przewracając stojącą na nim butelkę z ciemnego szkła. Ciel mógł w tym momencie przysiąść, że z ust idealnego kamerdynera wydostało się ciche przekleństwo, szczególnie kiedy ciecz zaczęła ściekać ze stołu, a do jego nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach, z którym już się wcześniej obydwaj spotkali.
                Z butelki, którą przypadkiem rozbili, wypływał spreparowany, nierozcieńczony fenol.
                – Paniczu, proszę postarać się oddychać przez rękaw i nie zbliżać do rozlanej cieczy w miarę możliwości – poprosił demon, wybijając łokciem szybę w oknie, aby nieco usprawnić wentylację pomieszczenia. Odłamki szkła posypały się na podłogę, ale szkarłatnooki nic sobie z tego nie robił, jak i z nieco zakrwawionej ręki. Strzykawka napełniona śmiercionośnym środkiem na pewno mu się jeszcze przyda, więc nie zamierzał jej wyrzucać.
                Zanim jeszcze ruszył, w akcie desperacji rzucili się na niego ostatni z bandy, jednak Sebastian poczęstował ich wystrzelonymi wcześniej łuskami i sam wyminął ich z gracją, tak że zanim się zorientowali, ich przeciwnik nie tylko zdołał ich pokonać, ale już był w zupełnie innym pomieszczeniu.
                Tu, gdzie dotarł, zauważył schody prowadzące w głąb piwnicy. Zapach, który się stamtąd wydobywał wskazywał na to, że prawdopodobnie to właśnie tutaj zajmowano się tworzeniem podrabianych zwłok na sprzedaż. Już na wejściu zauważył identyczne maszyny do spryskiania karbolem, jakie zauważył w szpitalu, kiedy rozmawiali z Mallcotem, a ponadto szpitalna woń przemieszana była dokładnie z zapachem alkoholu, substancji drażniących i łzawiących oraz nasilonym zapachem macierzanki, lebiody i cząbru.
                – Ciekawe – mruknął sam do siebie demon, kiedy usłyszał trzask otwieranych z zewnątrz drzwi.
                Do środka wpadła zdyszana Mey i gdy tylko uderzyło ją w twarz powietrze wewnątrz pokoju, natychmiast zakryła nos i usta kawałkiem swojego fartucha.
                – Mey, zostań z paniczem, kiedy przyniosę ci Anabelle, masz ją natychmiast stąd wywieźć – rozkazał dziewczynie.
                – Oczywiście!
                Ciel, chociaż od razu zastosował się do prośby demona, czuł, że dzieje się to, czego obawiał się najbardziej. Wydobywający się fenol podrażniał jego i tak wrażliwe drogi oddechowe, prowokując zbliżający się atak astmy. Mimo to postanowił nie mówić o tym nikomu, zaklinając w duchu własną przypadłość, aby objawiła się dopiero wtedy, kiedy już wyjdą stąd. Nie wcześniej. Wystarczy mu na razie kontuzjowana ręka.
                – Sebastian, idę z tobą – mruknął, wstając z podłogi.
                – Paniczu, wolałbym, abyś został – odpowiedział cierpliwie Sebastian, ale Ciel był nieugięty.
                – To rozkaz.
Demon westchnął męczeńsko i skierował się do nowo odkrytego przejścia. Będzie miał więcej pracy, ale powinien podołać.
                Im niżej schodzili, tym więcej dostrzegali prowizorycznych zbitych szaf, na których leżały stosy bandaży i innych preparatów, których przeznaczenia jedynie się domyślali. W zbitych drewnianych skrzyniach leżały piły, szczypce i inne narzędzia, którymi oddzielano poszczególne członki, aby je później oddzielnie sprzedawać, prawdopodobnie zgodnie z zamówieniami. Na samym końcu Sebastian uciszył paru strażników, ale stojący dalej zdołali podnieść alarm, który uruchomił całą lawinę zdarzeń.
                Z sufitu niemal natychmiast został uruchomiony deszcz żrącego fenolu, przed którym Michaelis musiał ochronić swojego panicza. Zrobił to najbardziej instynktownie, jak tylko mógł: osłonił postać chłopca samym sobą, pozwalając, aby to on został zmoczony, a panicz bezpiecznie przeniesiony pod połami jego płaszcza. W takich sytuacjach demon niezwykle się cieszył, że ludzkie środki nie są w stanie wyrządzić mu aż taką krzywdę, jak im samym. Co prawda, jego ludzka postać zaczynała być nieco uszkodzona, ale pocieszał się faktem, że wystarczyła później jedynie chwila, aby znów mógł pokazać światu swoje nienaganne oblicze.
Na samym końcu korytarza znajdowały się cztery pomieszczenia. Michaelis z ulgą stwierdził, że deszcz fenolu nie sięga aż tak daleko. Z jego obserwacji wynikało, że rury były tylko rozprowadzone na długości korytarza, a tu, gdzie obecnie się znaleźli, nie zagrażało im już podobne niebezpieczeństwo. Zadowolony, postawił panicza na ziemię, po czym wyciągnął się na boki, zupełnie jakby rozgrzewał się przed zawodami.
Na umówiony znak wchodzili do każdego z nich, likwidując pracujących nad zwłokami chirurgów, lekarzy i pomocników, którzy zajmowali się ściśle bandażowaniem. Niektóre ze zwłok były już częściowo opatrzone, inne były dopiero poddawane procesowi mumifikacji.
Dopiero od trzeciego z pracowników udało się im dowiedzieć, gdzie przetrzymują resztę „materiałów” i że Mallcote właśnie tam się udał. Ciel niemal zbladł, gdy to usłyszał i nim Sebastian skończył swoją pracę, wybiegł z pomieszczenia, trzymając przed sobą rewolwer i zmierzając prosto w opisane przez współpracowników miejsce. Pchnął ostatnie z drzwi, jakie tutaj się znajdowały i zagłębił się w mrok.
Podziemny korytarz, oficjalnie nieużywany, prowadził do podziemi szpitala, w którym pracował sam Mallcote oraz inni, zaangażowani w proceder sprzedawania zwłok. Im dłużej się nim przemieszczali, tym wyraźniejsze było światełko na końcu tunelu. Kiedy do niego dobiegli, ich oczom ukazała się sala szpitalna, którą zaaranżowano na kostnicę. W łóżkach leżały nakryte zwłoki z przyczepioną karteczką do nogi, kto to był i na co zmarł. Biedaków po których nikt się nie zgłosił, prawdopodobnie czekał los zostania mumią po swojej śmierci.
                Nad jednym z łóżek pochylał się Mallcote ze strzykawką w ręku.
                Sebastian w mgnieniu oka dopadł do niego, wykręcając mu rękę, a Ciel znalazł się przy łóżku. Leżała w nim nieprzytomna dziewczynka, której szukali. Hrabia natychmiast odrzucił przykrycie na bok i spróbował potrząsnąć Anabelle, ale dziewczynka nadal nie dawała znaku życia. Dopiero kiedy zbadał jej puls i upewnił się, że żyje, podszedł do człowieka, którym w tej chwili gardził nawet bardziej, niż swoimi własnymi oprawcami.
                – Co jej zrobiłeś – wysyczał, zaciskając zęby.
                – Uśpiłem – odpowiedział Mallcote, wzruszając rękoma, mimo że Sebastian trzymał go w żelaznym uścisku.
                – Paniczu, mogę? – zapytał demon, a jego oczy zalśniły szkarłatem.
                – Momencik. Co dokładnie powoduje ta trucizna, która była w fiolce? Mów – zwrócił się do Mallcote’a, podsuwając mu pod nos fiolkę zdobytą przez Sebastiana w starciu.
                – Wstrzyknięta w serce powoduje prawie natychmiastowy zgon. Podana doustnie niszczy drogi oddechowe i pokarmowe. Wyżera je od środka. Zastrzyk jest o wiele bardziej humanitarnym sposobem – odpowiedział, pod wyraźnym naciskiem ze strony demona. Końcówką dzielił się już z wyraźnym strachem w głosie, bowiem Michaelis zaczynał powoli zatracać swoją człowieczą formę. Macki ciemności snuły się po podłodze, subtelnie otaczając ciało ofiary.
                – Sebastian, kieliszek – rozkazał Ciel, wyciągając rękę w stronę swojego lokaja. Demon, początkowo zaskoczony prośbą, z wolna zaczynał rozumieć, do czego zmierzał jego podopieczny.
                – Gotowe, paniczu – podał misternie zdobione naczynie wprost w ręce Psa Jej Królewskiej Mości.
                Ciel zdecydowanym ruchem zabrał kieliszek od Sebastiana i przez igłę wylał zawartość strzykawki wprost do kieliszka, ku rosnącemu przerażeniu w oczach Mallcote’a, który zaczynał się szamotać i krzyczeć oraz błagać o litość.
                – Pij – rozkazał suchym głosem Ciel, podsuwając mu kieliszek do ręki.
                – Błagam! – jęczał James.
                – Nie miałeś litości nawet dla dziecka. Zgnijesz w piekle – odpowiedział Ciel, przemocą biorąc usta mężczyzny i wlewając mu żrący środek, a Sebastian dopilnował, aby wszystko wypił. Chociaż James próbował walczyć do ostatniej chwili, wystarczył piekielny wzrok kamerdynera, aby zrozumiał, że to już koniec. Czarne macki coraz ciaśniej oplatały jego ciało, a kiedy zaczął pluć krwią, demon rzucił go na ziemię, pozwalając, aby Ciel mógł się napatrzeć, jak jeden z głównych winnych odbiera zasłużoną karę.
                – Skrócę twoją mękę, jeżeli powiesz, kto był waszym szefem – zaproponował Phantomive, odmierzając na zegarku dokładnie dwie minuty.
                – Sir… Manfred… Lucas… – wykrztusił wśród krwi Mallcote, wyciągając rękę w stronę stojącej dwójki. – Błagam, dobij…
                – Nie zasługujesz. Jesteś w dodatku zdrajcą. Dla takich jak ty jest ostatni krąg piekła – odpowiedział bezwzględnie Ciel. – Sebastian, zabierz Anabelle, ja zostanę i upewnię się, że skończył – rozkazał demonowi, chociaż duszności zaczynały przeszkadzać nawet mu coraz bardziej i bardziej.
                – Paniczu – zwrócił się zaniepokojony sługa, widząc, co się święci.
                – Rób co mówię! Mey i Anabelle nie mogą ucierpieć! – zdenerwował się hrabia, a jego oddech stał się świszczący. Nerwowym ruchem starał się poluzować kołnierzyk koszuli, wyrywając przy tym guzik.  


Część szybciej, niż się spodziewałam :) Nie ma to jak zaskoczyć samą siebie :P Łapcie ją na osłodę pierwszego dnia w szkole.
Przy okazji, wszystkim uczniom życzę samych dobrych ocen i wspaniałych prowadzących, 
studentom zdanych poprawek lub udanego ostatniego miesiąca studenckich wakacji, 
a całej reszcie czytelników, aby szczęście was nie opuszczało na krok.

Wasza Andatejka

Tradycyjnie proszę o jakiś znak, że jesteście, że czytacie, czy się podobało czy nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz