Na wszelki wypadek hrabia uszczypnął się w ramię, aby
upewnić się, że nie śni, ale gdy nic się nie zmieniło nawet po jego
doświadczeniu i powtórnym szczypaniu zdrową ręką w łokieć na temblaku,
postanowił od razu przejść do rzeczy.
–
Sebastian, postaw mnie. A ona to… – urwał, pokazując ręką w kierunku
dziewczyny, której w żaden sposób nie mógł skojarzyć.
– Rebecca,
starsza siostra małej Anabelle, która znacząco pomogła nam w śledztwie –
odpowiedział pewnie kamerdyner, spełniając życzenie młodego Phantomhive’a.
– Do
usług, panie – dygnęła równie przerażona, co reszta służby – proszę pomóc
naszej siostrze! Wiem, że powiedziała panu o tych morderstwach – zaczęła, po
czym natychmiast zaczęła żałować za swoją inpertynencję. Przygryzła się w język
i spoglądała niepewnie to na Sebastiana, to na Ciela, nie będąc do końca
pewnej, do kogo powinna się zwrócić aby nikogo nie urazić. – Będziemy do końca
życia wdzięczni za okazaną nam pomoc, gdyby nie pan, nadal nie mielibyśmy na
chleb – tu skłoniła się przed Michaelisem – ale nie mogę pozwolić, aby stała
się jej krzywda!
Rebecce zabłysły łzy w jasnych oczach.
Była każdej chwili gotowa, by rzucić się na kolana przed hrabią. Jedynie
stojąca obok Mey-Rin powstrzymywała ją od tego zamiaru. Pokojówka dzielnie
podtrzymywała załamaną dziewczynę fizycznie i psychicznie, zapewniając o dobrym
sercu ich panicza.
–
Proszę się uspokoić – Ciel zwrócił się do Rebecki – Nie zostawię dziecka na
pastwę losu. – Jego głos był stanowczy, pewny, a nawet zdawałoby się, nazbyt
dojrzały. – Odnajdziemy ją. Nie możemy ją tak zostawić po tym, co dla nas
wszystkich uczyniła.
–
Dziękuję! Paniczu, do śmierci nie zapomnimy pańskiej dobroci…
– Nie
ma czasu do stracenia. Sebastian, zmiana planów – rozkazał swojemu słudze,
wchodząc w słowo siostrze porwanej. – Zbieramy się. Natychmiast jedziemy na
Longwood. Mey-Rin, jedziesz z nami, przygotuj się. W razie czego zabierzesz
Anabelle ze sobą do posiadłości. Snake, wyślij swoje węże do małej leśniczówki
na południe od Londynu, mają się zająć wszystkimi, którzy tam jeszcze będą. Niech
mają oko na wszystko i wszystkich. Sebastian – tu zrobił chwilę przerwy, jakby
nie miał pojęcia, jakie zadanie przydzielić swojemu najlepszemu słudze –
idziesz ze mną. Finnian, Bard, zadbacie o Rebeckę i przypilnujecie posiadłości.
– Tak
jest! – rozległ się zgodny chór.
–
Pojedziemy konno. Sebastian, siodłaj konie, Mey, ty po dotarciu masz się nimi
zająć i do nas dołączysz. Będziesz ubezpieczać tyły.
–
O-oczywiście, paniczu – przytaknęła zdeterminowana pokojówka. Zdecydowanym
ruchem zasunęła swoje okulary za długą grzywkę i pobiegła po niezbędne rzeczy,
by po niespełna trzech minutach i czterdziestu dwóch sekunach, jak raczył
pedantycznie zauważył kamerdyner, spoglądając na swój kieszonkowy zegarek, być
w pełni uzbrojonej po zęby już na grzbiecie konia i to o zgrozo, w męskim
siodle. Mey jednak to nie przeszkadzało, poprosiła jedynie, aby nie zawracać
sobie głowy mało istotnymi szczegółami.
Cała
trójka popędzała swoje konie tak, że zwierzęta gnały niemal od samego początku
galopem, nie szczędząc sił. Towarzyszył im jedynie wiatr smagający policzki i
włosy oraz miarowy, zsynchronizowany tętent kopyt.
Ciel miał nadzieję, że zdążą.
Mógł zdać się tylko na Sebastiana, ale uznał, że będzie miał wystarczająco dużo
zadań, jeśli będzie musiał chronić jego i pozbyć się całej grupy
odpowiedzialnej za nielegalny handel zwłokami. Wolał mieć zapasową figurę w
grze, zupełnie jak w szachach. Gdyby był złośliwy… Gdyby miał inny humor,
pewnie kazałby mu się tym zająć w pojedynkę, ale na chwilę obecną naprawdę
niepokoił się o małą Anabelle. Poniekąd zaczynał rozumieć, dlaczego ludzie bali
się mówić, nawet jeżeli cokolwiek wiedzieli. Zapewne Anabelle nie była jedyna.
Wiele spośród ofiar mogło być podobnie zastraszonych, w zabójczo skuteczny
sposób.
Ciel
rozkazał, aby zatrzymali się trzy przecznice wcześniej, na wszelki wypadek. Gdy
tylko zeskoczył z konia, a w ślad za nim demon stanął na kamiennym trotuarze,
pobiegli od razu przed siebie pod wskazany adres na Longwood, pozostawiając Mey
ze zwierzętami.
–
Przede wszystkim, ratujesz małą. Kiedy Mey dostanie się do nas, przekazujesz ją
i załatwiasz resztę – wydał szybkie dyspozycje demonowi.
–
Oczywiście, paniczu – odpowiedział demon i nim Ciel zdołał się obejrzeć, brunet
był już daleko przed nim i z lekkością otworzył drzwi, wchodząc i na dzień
dobry łapiąc między śnieżnobiałe rękawiczki parę kul, które go chybiły.
Ciel
nigdy nie mógł się pochwalić dobrą kondycją fizyczną, jednak dzisiaj biegło mu
się o wiele gorzej, chociażby przez uszkodzoną rękę, którą nie mógł wspomagać
się w biegu. Zanim dogonił swojego piekielnego sługę, udało mu się po omacku
wyciągnąć niewielki rewolwer i odbezpieczyć spust. Miał nadzieję, że trening
Sebastiana w celności przyniesie zamierzone efekty, inaczej mogłoby być bardzo
ciężko trafić kogoś ręką, której nie zwykł używać jako wiodącej.
Sebastian
za to zdawał się być w swoim żywiole.
–
Najmocniej przepraszam za wtargnięcie – odezwał się z kurtuazją, wypluwając
resztę łusek, które utkwiły w jego ciele, wprawiając resztę zebranych osób w
piwnicy w stan pewnego przerażenia. – Z czego robione są te pociski? – zapytał
sam siebie, spoglądając na zawartość zakrwawionej rękawiczki, którą dopiero co
wypluł. – Kiedyś to były bronie, nie to co teraz.
– Ani
kroku dalej, bo pożegnacie się z życiem! – krzyknął jeden z bandy, mierząc w
demona srebrnym bagnetem.
Demon przewrócił oczyma.
–
Obawiam się, że nie masz takiej mocy, aby pozbawić mnie życia. Aczkolwiek, nie
zniechęcam do próbowania, zawsze to będzie ciekawszy pojedynek niż te, które
stoczyłem dotychczas.
–
Sebastian, do roboty – mruknął Ciel – Nie przyszliśmy tu na pogaduszki… –
dodał, gdy tylko stanął za plecami kamerdynera i wycelował swoją broń.
W tym momencie demon zasłonił sobą panicza, wyjmując z ręki
wbitą strzykawkę, a drugą odrzucając postać w białym fartuchu. Ciel zdążył
jedynie zauważyć, że nie był to Mallcote.
–
Paniczu, proszę się nie wychylać – poprosił uprzejmym tonem Sebastian, po czym
odkopnął zbliżającego się do niego mężczyznę tak, że ten bez trudu poleciał na
sąsiednią ścianę, popychając kolejnego, który wpadł na stół, przewracając
stojącą na nim butelkę z ciemnego szkła. Ciel mógł w tym momencie przysiąść, że
z ust idealnego kamerdynera wydostało się ciche przekleństwo, szczególnie kiedy
ciecz zaczęła ściekać ze stołu, a do jego nozdrzy dotarł charakterystyczny
zapach, z którym już się wcześniej obydwaj spotkali.
Z
butelki, którą przypadkiem rozbili, wypływał spreparowany, nierozcieńczony
fenol.
–
Paniczu, proszę postarać się oddychać przez rękaw i nie zbliżać do rozlanej
cieczy w miarę możliwości – poprosił demon, wybijając łokciem szybę w oknie,
aby nieco usprawnić wentylację pomieszczenia. Odłamki szkła posypały się na
podłogę, ale szkarłatnooki nic sobie z tego nie robił, jak i z nieco
zakrwawionej ręki. Strzykawka napełniona śmiercionośnym środkiem na pewno mu
się jeszcze przyda, więc nie zamierzał jej wyrzucać.
Zanim
jeszcze ruszył, w akcie desperacji rzucili się na niego ostatni z bandy, jednak
Sebastian poczęstował ich wystrzelonymi wcześniej łuskami i sam wyminął ich z
gracją, tak że zanim się zorientowali, ich przeciwnik nie tylko zdołał ich
pokonać, ale już był w zupełnie innym pomieszczeniu.
Tu,
gdzie dotarł, zauważył schody prowadzące w głąb piwnicy. Zapach, który się
stamtąd wydobywał wskazywał na to, że prawdopodobnie to właśnie tutaj zajmowano
się tworzeniem podrabianych zwłok na sprzedaż. Już na wejściu zauważył
identyczne maszyny do spryskiania karbolem, jakie zauważył w szpitalu, kiedy
rozmawiali z Mallcotem, a ponadto szpitalna woń przemieszana była dokładnie z
zapachem alkoholu, substancji drażniących i łzawiących oraz nasilonym zapachem
macierzanki, lebiody i cząbru.
–
Ciekawe – mruknął sam do siebie demon, kiedy usłyszał trzask otwieranych z
zewnątrz drzwi.
Do
środka wpadła zdyszana Mey i gdy tylko uderzyło ją w twarz powietrze wewnątrz
pokoju, natychmiast zakryła nos i usta kawałkiem swojego fartucha.
– Mey,
zostań z paniczem, kiedy przyniosę ci Anabelle, masz ją natychmiast stąd
wywieźć – rozkazał dziewczynie.
–
Oczywiście!
Ciel,
chociaż od razu zastosował się do prośby demona, czuł, że dzieje się to, czego
obawiał się najbardziej. Wydobywający się fenol podrażniał jego i tak wrażliwe
drogi oddechowe, prowokując zbliżający się atak astmy. Mimo to postanowił nie
mówić o tym nikomu, zaklinając w duchu własną przypadłość, aby objawiła się
dopiero wtedy, kiedy już wyjdą stąd. Nie wcześniej. Wystarczy mu na razie
kontuzjowana ręka.
–
Sebastian, idę z tobą – mruknął, wstając z podłogi.
–
Paniczu, wolałbym, abyś został – odpowiedział cierpliwie Sebastian, ale Ciel
był nieugięty.
– To
rozkaz.
Demon westchnął męczeńsko i skierował się do nowo odkrytego
przejścia. Będzie miał więcej pracy, ale powinien podołać.
Im
niżej schodzili, tym więcej dostrzegali prowizorycznych zbitych szaf, na
których leżały stosy bandaży i innych preparatów, których przeznaczenia jedynie
się domyślali. W zbitych drewnianych skrzyniach leżały piły, szczypce i inne
narzędzia, którymi oddzielano poszczególne członki, aby je później oddzielnie
sprzedawać, prawdopodobnie zgodnie z zamówieniami. Na samym końcu Sebastian
uciszył paru strażników, ale stojący dalej zdołali podnieść alarm, który
uruchomił całą lawinę zdarzeń.
Z
sufitu niemal natychmiast został uruchomiony deszcz żrącego fenolu, przed
którym Michaelis musiał ochronić swojego panicza. Zrobił to najbardziej
instynktownie, jak tylko mógł: osłonił postać chłopca samym sobą, pozwalając,
aby to on został zmoczony, a panicz bezpiecznie przeniesiony pod połami jego
płaszcza. W takich sytuacjach demon niezwykle się cieszył, że ludzkie środki
nie są w stanie wyrządzić mu aż taką krzywdę, jak im samym. Co prawda, jego
ludzka postać zaczynała być nieco uszkodzona, ale pocieszał się faktem, że
wystarczyła później jedynie chwila, aby znów mógł pokazać światu swoje
nienaganne oblicze.
Na samym końcu korytarza
znajdowały się cztery pomieszczenia. Michaelis z ulgą stwierdził, że deszcz
fenolu nie sięga aż tak daleko. Z jego obserwacji wynikało, że rury były tylko
rozprowadzone na długości korytarza, a tu, gdzie obecnie się znaleźli, nie
zagrażało im już podobne niebezpieczeństwo. Zadowolony, postawił panicza na
ziemię, po czym wyciągnął się na boki, zupełnie jakby rozgrzewał się przed
zawodami.
Na umówiony znak wchodzili do
każdego z nich, likwidując pracujących nad zwłokami chirurgów, lekarzy i
pomocników, którzy zajmowali się ściśle bandażowaniem. Niektóre ze zwłok były
już częściowo opatrzone, inne były dopiero poddawane procesowi mumifikacji.
Dopiero od trzeciego z pracowników
udało się im dowiedzieć, gdzie przetrzymują resztę „materiałów” i że Mallcote
właśnie tam się udał. Ciel niemal zbladł, gdy to usłyszał i nim Sebastian
skończył swoją pracę, wybiegł z pomieszczenia, trzymając przed sobą rewolwer i
zmierzając prosto w opisane przez współpracowników miejsce. Pchnął ostatnie z
drzwi, jakie tutaj się znajdowały i zagłębił się w mrok.
Podziemny korytarz, oficjalnie
nieużywany, prowadził do podziemi szpitala, w którym pracował sam Mallcote oraz
inni, zaangażowani w proceder sprzedawania zwłok. Im dłużej się nim
przemieszczali, tym wyraźniejsze było światełko na końcu tunelu. Kiedy do niego
dobiegli, ich oczom ukazała się sala szpitalna, którą zaaranżowano na kostnicę.
W łóżkach leżały nakryte zwłoki z przyczepioną karteczką do nogi, kto to był i
na co zmarł. Biedaków po których nikt się nie zgłosił, prawdopodobnie czekał
los zostania mumią po swojej śmierci.
Nad
jednym z łóżek pochylał się Mallcote ze strzykawką w ręku.
Sebastian
w mgnieniu oka dopadł do niego, wykręcając mu rękę, a Ciel znalazł się przy
łóżku. Leżała w nim nieprzytomna dziewczynka, której szukali. Hrabia natychmiast
odrzucił przykrycie na bok i spróbował potrząsnąć Anabelle, ale dziewczynka
nadal nie dawała znaku życia. Dopiero kiedy zbadał jej puls i upewnił się, że
żyje, podszedł do człowieka, którym w tej chwili gardził nawet bardziej, niż
swoimi własnymi oprawcami.
– Co
jej zrobiłeś – wysyczał, zaciskając zęby.
–
Uśpiłem – odpowiedział Mallcote, wzruszając rękoma, mimo że Sebastian trzymał
go w żelaznym uścisku.
–
Paniczu, mogę? – zapytał demon, a jego oczy zalśniły szkarłatem.
–
Momencik. Co dokładnie powoduje ta trucizna, która była w fiolce? Mów – zwrócił
się do Mallcote’a, podsuwając mu pod nos fiolkę zdobytą przez Sebastiana w
starciu.
–
Wstrzyknięta w serce powoduje prawie natychmiastowy zgon. Podana doustnie
niszczy drogi oddechowe i pokarmowe. Wyżera je od środka. Zastrzyk jest o wiele
bardziej humanitarnym sposobem – odpowiedział, pod wyraźnym naciskiem ze strony
demona. Końcówką dzielił się już z wyraźnym strachem w głosie, bowiem Michaelis
zaczynał powoli zatracać swoją człowieczą formę. Macki ciemności snuły się
po podłodze, subtelnie otaczając ciało ofiary.
– Sebastian,
kieliszek – rozkazał Ciel, wyciągając rękę w stronę swojego lokaja. Demon,
początkowo zaskoczony prośbą, z wolna zaczynał rozumieć, do czego zmierzał jego
podopieczny.
–
Gotowe, paniczu – podał misternie zdobione naczynie wprost w ręce Psa Jej Królewskiej
Mości.
Ciel
zdecydowanym ruchem zabrał kieliszek od Sebastiana i przez igłę wylał zawartość
strzykawki wprost do kieliszka, ku rosnącemu przerażeniu w oczach Mallcote’a,
który zaczynał się szamotać i krzyczeć oraz błagać o litość.
– Pij –
rozkazał suchym głosem Ciel, podsuwając mu kieliszek do ręki.
–
Błagam! – jęczał James.
– Nie
miałeś litości nawet dla dziecka. Zgnijesz w piekle – odpowiedział Ciel, przemocą
biorąc usta mężczyzny i wlewając mu żrący środek, a Sebastian dopilnował, aby
wszystko wypił. Chociaż James próbował walczyć do ostatniej chwili, wystarczył
piekielny wzrok kamerdynera, aby zrozumiał, że to już koniec. Czarne macki
coraz ciaśniej oplatały jego ciało, a kiedy zaczął pluć krwią, demon rzucił go
na ziemię, pozwalając, aby Ciel mógł się napatrzeć, jak jeden z głównych
winnych odbiera zasłużoną karę.
–
Skrócę twoją mękę, jeżeli powiesz, kto był waszym szefem – zaproponował
Phantomive, odmierzając na zegarku dokładnie dwie minuty.
– Sir…
Manfred… Lucas… – wykrztusił wśród krwi Mallcote, wyciągając rękę w stronę
stojącej dwójki. – Błagam, dobij…
– Nie
zasługujesz. Jesteś w dodatku zdrajcą. Dla takich jak ty jest ostatni krąg
piekła – odpowiedział bezwzględnie Ciel. – Sebastian, zabierz Anabelle, ja zostanę
i upewnię się, że skończył – rozkazał demonowi, chociaż duszności zaczynały
przeszkadzać nawet mu coraz bardziej i bardziej.
–
Paniczu – zwrócił się zaniepokojony sługa, widząc, co się święci.
– Rób
co mówię! Mey i Anabelle nie mogą ucierpieć! – zdenerwował się hrabia, a jego
oddech stał się świszczący. Nerwowym ruchem starał się poluzować kołnierzyk
koszuli, wyrywając przy tym guzik.
Przy okazji, wszystkim uczniom życzę samych dobrych ocen i wspaniałych prowadzących,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz