Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

poniedziałek, 17 października 2016

Wspomnienia demonów, część 49

Nigdy w to nie uwierzycie, ale całe szczęście, że jestem chora, to chociaż mogłam napisać rozdział, będąc w domu na zwolnieniu lekarskim. Chyba po raz pierwszy płakałam w tym rozdziale, dałam upust merysujkowatości, za co bardzo przepraszam, ale wiecie, ten motyw z deszczem miałam w głowie od dawna, a czekałam tylko na dobry moment, aby się pojawił. No i tak naprawdę, to wszystko było zaplanowane, nie znałam tylko okoliczności ;)

~~ 49 ~~

                Ucieczka dziewczyny z komnat księcia nie wzbudziła początkowo większego zainteresowania innych mieszkańców ciemności, zadziwiająco przyzwyczajonych do ekscesów Setha. Na tle reszty młodych demonów w jego zachowaniu nie było nic nadzwyczajnego, niemal każdy z nich miał jakieś zamiłowanie, które ludzki sposób myślenia zakwalifikowałby jako odchył od normy. Niezwykle często miały miejsca podobne przypadki, z tym, że złotooki książę bawił się wówczas w polowanie na swoją ofiarę lub zwyczajnie kazał jej zejść sobie z oczu. Dlatego przerażona, wybiegająca dziewczyna wybrudzona krwią wzbudziła zaledwie kpiące uśmieszki na twarzach arystokracji, naturalnie do czasu.
                Nawet jęk Setha nie zwrócił takiej uwagi, jak właśnie zapach, który po paru sekundach zaczął się ulatniać, a mieszając się w powietrzu z innymi drobinkami i wciągany do płuc zasiedlających potępioną ziemię potworów, postawił momentalnie na nogi większą część szlachty piekielnego dworu. Na Zamku był intruz! Tego nie wolno było zlekceważyć. Kodeks jasno określał postępowanie wobec nieproszonych gości, dlatego nikt nie miał zamiaru ponosić z tego powodu konsekwencji. Wieść piorunem okrążyła korytarze, schodziła do piwnic, przemykała pomiędzy drzwiami, przekazywana między sobą słowami, gestami i nieszczęsnym zapachem. Co do niego demony nie miały wątpliwości. Rzecz była na tyle charakterystyczna, że nie było miejsca na błąd czy niewłaściwą interpretację.
                Niezwykle szybko skojarzono ze sobą poszczególne fakty. Zapach towarzyszył uciekinierce, a jeszcze nie tak dawno Seth otwarcie prowadził ją przed wszystkimi do swoich komnat najbardziej uczęszczaną trasą. Pycha i chęć zemsty na bracie obróciła się teraz przeciwko jemu samemu. W oczach wielu został podejrzanym numer jeden, a także objęty natychmiastowym aresztem i zakazem oddalania się ze swojego mieszkania, dopóki nie zostaną wydane inne rozporządzenia. Aby zapobiec ewentualnym ucieczkom na ściany zostały nałożone bariery, podobne do tych, którymi Sebastian próbował ukrywać boginię, ale jednocześnie o wiele potężniejsze, bo wykonawcy posiadali o wiele więcej doświadczenia. Kurara domagała się sprowadzenia medyka, sugerując, że przecież został ranny, a że nie znają dokładnej tożsamości intruza, należy przyjąć, że jego atak mógł być niebezpieczny dla księcia, a już na pewno demon musiał dożyć do procesu i przesłuchań. Co innego, że lekarza można było odpowiednio przekupić, aby przekazywał niezbędne informacje, jak ma się zachowywać i co robić.
                Księżna chodziła jak struta, czekając na powrót wiernej Metis, która korzystając z zamętu pod postacią muchy przemierzała zamek wzdłuż i wszerz.
                Oby się teraz nie rozpadało – przeszło przez myśl demonicy. Jednocześnie podeszła do okna i oparła się o nie w sposób sugerujący, że na jej barkach zagościł ogromny ciężar, a śmiało można rzecz, że jeszcze z takim się dotąd nie zmagała.
                Niebo powoli zmieniało kolor. Ze zwyczajowego, zielonkawo-zgniłego zaciągało się głębokim odcieniem bordo, miejscami przechodzącym w czerń. Nie był to zwyczajny widok, niemal każdy z demonów trwożliwie spoglądał tego dnia w niebiosa, oczekując zmian.
                Myśli Kurary zaprzątnięte były zgoła czymś odmiennym od rzadkiego zjawiska, które właśnie miało miejsce. Po pierwsze, wytrącono jej asa w postaci wiedzy, że dziewczyna była człowiekiem. Chciała go wykorzystać w odpowiedniej chwili, a teraz, w związku z rozwojem sytuacji stało się to niemożliwe. W dodatku, przez niezmierzoną głupotę jej syna sam teraz znalazł się w tarapatach. Po co do niej polazł, po co ciągał i pokazywał się o wiele częściej niż jego brat? To pozostawało dla matki zagadką. Jedyne, na co mogła teraz liczyć to dyskretne zwrócenie uwagi, że przecież pierwszym, kto pojawił się z dziewczyną, był właśnie książę Raum. Jednak w obecnym położeniu wszystko wydawało się jej równie fatalne, bez sensu, a rzeczywistość zdawała się z niej kpić, bo chociaż planowała wszystko tak, aby było jak najlepiej dla jej jedynego dziecka, to właśnie ono z lekkością rujnowało jej wysiłki, doprowadzając do załamania nerwowego.
                Rozmyślania przerwało jej nadejście równie wytrąconej z równowagi co ona Metis. Co gorsza, czarnowłosa nie miała dobrych wieści do przekazania. Ślad się po niej rozmył, nawet ona nie była w stanie ją znaleźć, a zaróżowione policzki świadczyły o tym, jak szybko starała się jak najdokładniej skontrolować jak największą przestrzeń i że naprawdę przykładała się do zadania. Kurara po wysłuchaniu rewelacji zgięła się wpół z jękiem, a potem rzuciła z pazurami na demonicę, krzycząc, aby nie pojawiała się, dopóki jej nie znajdzie.
                O Garbusie w tej chwili nie myślała – zwyczajnie nie miała kiedy – ani nie wydawało się jej to ważne, chociaż nie doceniając swojego nowego pomocnika popełniała może nie rażące, ale jednak zaniedbanie. Tymczasem kaleka była najbliżej ośrodka zdarzeń i z wytrwałością godną pozazdroszczenia ścigała dziewczynę, odkąd udało mu się ją namierzyć, uciekającą wzdłuż korytarzy. Ten zapach nie pozostawiał złudzeń: miał rację, i chociaż księżna to przemilczała, na pewno miał za zadanie ścigać ludzką córkę. Byłby już ją schwycił, gdyby nie pobrzękujące łańcuchy, a nie mógł tak swobodnie przebywać na zamku i tłumienie znienawidzonego kawałka metalu dawało nieznaczną przewagę dziewczynie. Nawet słyszał, jak spadła ze schodów oraz towarzyszące temu krzyki, ale gdy dobiegł na miejsce, niczego już nie było, nawet śladu obecności, chociaż dałby sobie rękę uciąć, że tu była. Ktoś jej pomógł? Ale jeśli ktoś, to mogła to być jedna osoba. Ta sama osoba, która ulokowała ją na peryferiach zamku, gdy spotkali się pierwszy raz, jak nierozważnie spadła z dachu. Dziewczyna wówczas chciała iść właśnie do niego.
Do księcia Rauma.
Tylko po co on tyle ryzykuje, pomagając jakiejś przybłędzie? Tego Garbus nie wiedział, za to był pewien, że informacja niezwykle usatysfakcjonowałaby piekielną królową. Ale póki nie wszystko stracone, próbował wpaść na trop, dopóki za oknami niebo nie zasnuło się bordowymi chmurami i nie lunął obfity, rzęsisty deszcz.
                Można powiedzieć, że w Piekle nigdy nie pada. Susza, panująca tam przez lwią część roku, jest czymś naturalnym i pożądanym przez każde dziecko ciemności. Nie oznacza to bynajmniej, że tu się kurzy, nie bardziej niż na Ziemi. Za to deszcz padał tylko raz w roku i o ile, w odróżnieniu od ludzi, ten dzień byłby wyczekiwany z niecierpliwością, aby smugi wody zmyły osiadający wszędzie brud i dały ulgę zmęczonym roślinom od nadmiaru suchości, w piekle dzień ten był skrajnie niepożądanym, a nawet zaobserwowano wzrost osłabienia mieszkańców po wystawieniu bezpośrednio na działanie czynników atmosferycznych, dlatego każdy w tym dniu chował się, gdzie mógł i nie wyściubiał nosa na zewnątrz, do czasu zakończenia feralnego dnia.
                Istniała legenda, że ten deszcz to dar aniołów dla swoich potępionych braci, aby mogły w tym specjalnym dniu żałować za swoje dotychczasowe czyny i dostąpić łaski odkupienia. Czy tak było naprawdę, trudno powiedzieć. Pewnym było, że ich czarne owce rodziny odchorowywały ekspozycję na zbawczą wodę, więc można to między baśnie włożyć. Żadne też z piekielnych źródeł nie wspominało o takim śmiałku. Bo któryż demon będzie czynił dobro? Za to mu nie płacą.
*


                Przerażony, stłumiony dźwięk odbijał się  samotnie pośród masywnych ścian. Jeszcze przez moment Collette podejmowała heroiczną próbę wyszarpnięcia się, ale zbyt przerażona tym, co się zdarzyło i ograniczona własnymi słabościami,  nie potrafiła przeciwstawić się sile, która zmuszała ją do ustania w miejscu, a właściwie zastygnięcia w bezruchu i która w dalszym ciągu zasłaniała jej usta własną dłonią. Próby gryzienia i plucia również nie przyniosły pożądanego efektu, aż w końcu dotarł do niej ciepły, męski głos:
                – Długo zamierzasz jeszcze utrudniać mi życie?
                Dopiero wówczas dziewczyna zdołała się jako tako opamiętać, a przy przypływie świadomości dotarło do niej, że właśnie Raum odciągnął ją od głównego korytarza, na którym robiło się coraz tłoczniej, a także, że nie boi się jego silnego uścisku, a przynajmniej nie tak, jak w pierwszej chwili.
                Demon zerknął przez ramię, po czym przyłożył swój klucz do ściany. Natychmiast w tym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były same kamienie, zaczęło się formować przejście, ozdobione motywem powielanym z klucza: pnączem róż. Po chwili, drwi były gotowe, a demon uchyliwszy klamki wydostał się na zewnątrz, po czym drzwi zniknęły równie szybko, co się pojawiły.
                Gromadzące się chmury nie zwiastowały niczego dobrego, ale Sebastian postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli nie zdążyłby przed deszczem, opady przynajmniej będą w stanie rozmyć jej zapach, a to pomoże w ucieczce. Wszelkie ślady również zostaną zaniechane, tylko… Było jedne, poważne ale. Siła demonów podczas deszczu malała niepomiernie. I tylko podczas tego jednego, piekielnego deszczu, ziemskie opady były dla nich zupełnie obojętne. Może kiedyś, któryś z intruzów przekazał w jakiś sposób zniekształconą wieść, dzięki czemu poszła plotka o święconej wodzie.
                Sebastian wziął dziewczynę na ręce i w demonicznym pędzie zaczął się oddalać od Zamku Królów. Wiadomo, nieobecność będzie podejrzaną, ale zawsze mógł się wykpić, że musiał wracać do kontrahenta, gdyż jego życie było w niebezpieczeństwie. Naprawdę planował zmyć się razem z dziewczyną, przynajmniej dopóki sytuacja nie ucichnie. Jeśli będzie na tyle poważnie, wezwą go. A jeśli nie, bezpieczniej będzie zejść na jakiś czas z oczu. Tylko tyle mógł zrobić.
                Andatejka z kolei nie myślała o niczym. Zaplotła ręce wokół szyi Rauma, wtuliła się w jego bark i zamknęła oczy. Bała się. Wcale nie chciała źle, a sytuacja zdecydowanie ją przerosła. Książę co prawda od początku starał się jej uzmysłowić rozmiar niebezpieczeństwa, ale dopiero stanąwszy nim twarzą w twarz doskonale go zrozumiała. Wiedziała jednak jedno – że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie, a pod tym względem czerwonooki rogaty przyjaciel spisywał się wyśmienicie.
                Po jakimś czasie poczuła na swojej twarzy mokre krople. Z początku zdziwiła się, bo nie płakała zbyt często, nie wydawało się jej też, aby i teraz to robiła, a potem, gdy podniosła zaciśnięte powieki, jej oczom ukazało się krwiste niebo, z którego na ziemię spadały pojedyncze krople. Razem z nimi dało się wyczuć pewne spięcie u demona.
                – Przeczekamy deszcz – oświadczył stanowczo, i chociaż nie zdążyli nawet wyraźnie zmoknąć, widziała, że jej towarzysz słabnie. Tempo biegu znacząco spadało, oddech stawał się bardziej urwany, a kiedy skręcili pod urwisko, Sebastian posadził dziewczynę i osunął się po powierzchni ze zwieszoną głową, równie zmęczony wszystkim co matka jego przyrodniego brata. Z oddali było widać majaczące na tle pożogi rozgorzałe szczyty wulkanów, wyrzucające co jakiś czas z siebie złocista maź i czyniąc krajobraz sroższym, niż to się mogło wydawać. Wydobywający się dym z kraterów mieszał z burgundowymi chmurami, przenikając powoli czerwienią. Zdawać by się mogło, że niebo opada w drobinkach na ziemię, a niedługo nastanie zagłada całego tego terenu. Ciemność rozświetlały nieregularne, ogniste plwociny, wystrzeliwujące w niebo i gasnące niebawem.
                – Co teraz? – zapytała niepewnie dziewczyna, przysuwając się na kolanach do demona.
                – Odeślę cię do domu, ale dopiero kiedy skończy padać. Zrobiło się tutaj zbyt niebezpiecznie, abyś mogła zostać, poniekąd na twoje własne życzenie – odpowiedział zmęczonym tonem Raum. Odgarnął mokre włosy z twarzy i spojrzał w zielone oczy, w których panował nieopisany smutek. Nie powiedziała nic, zresztą, co miałaby mówić?
                – Ja… Przepraszam za wszystko. I cieszę się, ze cię poznałam – odparła po dłuższej przerwie, z trudem dobierając słowa, chociaż nie powiedziała niczego wybitnie odkrywczego.
                – Ja też – skrzywił się nieznacznie demon.
                – Mamy czas do końca deszczu, prawda? – upewniła się dziewczyna, szukając czegoś, co podtrzyma jej nadzieję. Z jakiegoś powodu czuła w piersi dławiący ból na myśl o pożegnaniu, bo chociaż to było i nierozsądne, i niepoprawne, czuła, że go polubiła. – Ale spotkamy się jeszcze kiedyś?
                – Nie – uciął zdecydowanie Raum – Nigdy więcej się nie zobaczymy. To jest pożegnanie. Dziękuję ci za uratowanie życia, spłacam jedynie swój dług. Miło było cię poznać i mieć za przyjaciółkę. Chociaż może to zabrzmieć okrutnie, nigdy tutaj nie wracaj. To nie miejsce dla ciebie. Spaliłaś za sobą wszelkie mosty. Zresztą, to nierozsądne – przestrzegał ją, ale zmuszony był przerwać, gdy poczuł, jak drobne rączki zaciskają się na jego ciele.
                – Nie mów tak – przerwała mu – skoro tak mówisz, znajdę cię na ziemi.
                – Lepiej nie.
                – Rozumiem – szepnęła, a w jej oczach błysnęły łzy. Chociaż spędzili ze sobą niewiele czasu, za to był on wypełniony ciepłem i dobrocią, której nie doznała aż tyle nigdy od nikogo w swoim przeszłym życiu. Ścisnęła dłoń demona w niemych słowach podziękowania, chociaż nawet nie wiedziała, co miała by mu powiedzieć. Za tyle serca, czy znajdzie wystarczająco dużo słów, by powiedzieć mu, jak bardzo mu dziękuje i że chyba…  Jest najcudowniejszą osobą, jaką spotkała na swojej drodze.
                Czas odmierzały rozbijające się o ziemię krople deszczu, a także pojedyncze pociągnięcia nosem Andatejki. No cóż, nic nie mogła na to poradzić. Powinna być raczej wdzięczną za to, co dostała.
                – Czy na ziemi będzie coś w staroichirańskim? – zapytała nagle, ożywiając się. – Nie chcę niczego zapomnieć, co mi pokazałeś. Nigdy o tobie nie zapomnę! – zapewniła żarliwie.
                – Zapomnisz. Ludzie mają to do siebie. Z czasem zapominają o wszystkim, pozbywają się ciężarów i układają swoje życie na nowo. Ty też powinnaś – zasugerował, ale nie spodziewał się takiego sprzeciwu ze strony dziewczyny.
                – Nie zapomnę! Tak długo, jak będę boginią. Nie rzucam słów na wiatr! – oznajmiła poważnie.
                – Więc się prześpij. Będziesz potrzebowała siły – zaproponował Sebastian, zastanawiając, czy nawet nie lepiej będzie usunąć jej pamięci.
                – Wyśpię się, gdy powrócę, a tymczasem… Tymczasem… Chcę być z tobą! Chcę cię przytulić, rozmawiać, śmiać się, zapamiętać jak najwięcej, póki jeszcze mogę! Chcę, żebyś uwierzył w naszą przyjaźń! – wykrzykiwała mu w twarz, dopóki się nie zadyszała i nie zaczęła kaszleć. Demon obawiał się, czy przypadkiem nie uderzyła się za mocno w głowę, spadając ze schodów, ale nic na to nie wskazywało. Za to te marzenie zaczęło przedzierać się przez maskę obojętności i robić nieporządek w jego sercu.
                Zapanowała milcząca umowa i aż do końca starali się wykorzystać czas, tak, aby nie żałować i być zapamiętanym przez tę drugą stronę z uśmiechem. Dziewczyna naturalnie zapytała, po co aż tyle poduszek w sypialni i parę innych drobnostek i chociaż to nie było istotne, to pomagało im jakoś radzić sobie z budzącymi się emocjami.
                 – Pewnego dnia – zaczęła nagle Andatejka – chciałabym obudzić się wolna. Nieobciążona żadnymi klątwami, obowiązkami bogini ani ludzkimi wyobrażeniami. Wówczas przyszłabym do ciebie, wzięła za rękę i razem ruszylibyśmy przez świat, nieosądzani jedynie za przynależność. Chciałabym ci pokazać, że przyjaźń jest prawdziwa, że warto wierzyć w dobro, że w ogóle warto wierzyć…
                Demon uśmiechnął się tylko lekko pod nosem z jej marzycielskiej natury, ale ciepło, które rozrastało się w jego duszy, nie mógł ignorować. Dlatego odczekał jeszcze moment, a potem, pomimo wątpliwości, czy mu się uda, wstał i otworzył portal dla dziewczyny. Mimo deszczu, który powinien odbić się negatywnie na tworzeniu Heksametonium, prezentowało się ono wybitnie solidnie i bezpiecznie.
                Collette już miała iść, już puściła powoli palce, rozplatając ich ręce, ale w ostatnim momencie się zawróciła, uwiesiła mu u szyi i pocałowała, a długie białe włosy w wyniku nagłego ruchu okręciły się wokół demona, muskając jego policzek, szyję i osuwając się po ramieniu, odgradzając na ułamek sekundy od świata. Raum z trudem odepchnął ją od siebie do połyskującego złocistymi drobinkami portalu, obawiał się, że w innym razie nie zdecyduje się na powrót, a na to pozwolić nie mógł. Zdawał sobie sprawę, że to pożegnanie, jednak nie umiał podejść do tego tak uczuciowo jak shinigami. Kiedy dziewczyna znikała w tunelu między wymiarami, nie widział na jej twarzy gniewu czy żalu. Widział tylko, jak porusza ustami, w swoim rodzinnym języku, a gdy uświadomił sobie, co mu powiedziała, zrobiło mu się trochę słabo, aż wyciągnął przed siebie dłoń, chcąc ją zatrzymać na chwilę, żeby się upewnić, że to, co słyszał, było prawdą. Nie zdążył, Heksametonium zaczęło się zamykać, o czym świadczył złocisty pęd spawający obie strony materii. Zszokowany, stanął w deszczu i bezwiednie powtórzył to, co na odchodne chciała mu przekazać.
                – Je t’aime.  

czwartek, 6 października 2016

Wspomnienia demonów, część 48


Przechodząc w deszczu kolorowych liści uświadomiłam sobie, że niedługo mija rok, odkąd zaczęłam publikować ( jak również tworzyć) poniższe opowiadanie. To właśnie one zainspirowały mnie do pierwszych, nieporadnych prób Grella w oszukaniu przeznaczenia. Z początku nawet nie wiedziałam, czego wspomnienia konkretnie będą dotyczyć. Naprawdę. Z czasem powstały bohaterowie, ich dylematy, razem z powolnym rozwojem akcji. Zdaję sobie sprawę, że większość chciałaby zapewne częściej się ukazujących rozdzialików. Ja też, zapewniam. Jednak… Trochę zaczęło mnie przerażać, co wyrosło w mojej głowie ( i wciąż się kształtuje! Bo ja nie wiem, co się stanie, dlaczego… O wszystkim dowiaduję się od mojej Wyobraźni, która jest niezwykle kapryśna. Dlatego czasami jak każdy czytelnik zadaje sobie e same pytania: Co będzie dalej? Jak ktoś postąpi? Kto to mógłby być? ) jak również staram się utrzymać pewien poziom. Chcę wam coś w tym opowiadaniu przekazać, zresztą, jak każdy autor. Chyba.
Tyle tytułem wstępu. Trzymajcie kciuki, aby plan nie kolidował mi z resztą zajęć, przyda mi się odrobina wsparcia.

~~ 48 ~~
               Wizja się rozmyła, ale myśli, które wówczas powstały, zagnieździły się w umyśle księcia na dobre. Kim była tamta osoba? Usilnie starał się wszystko zapamiętać, ponieważ tak mu podpowiadało przeczucie. Drobna, białowłosa postać, koścista, ze zbyt ciężkimi ozdobami na dłoniach, które równie dobrze mogłyby spełniać rolę naramienników. Mówiono o niej, że była Walkirią. W każdym razie, wpakowała się w wielkie kłopoty, tego był pewien.
                – Co to ma być? – zapytał, postanawiając zmusić ducha, aby powiedział mu coś. Skoro to ma być jego umiejętność, nie powinien się nawet wahać tylko wykorzystać go w najlepszy dla siebie sposób.
                – A jeśli ci nie powiem? ­– zakpił głos.
                – To źle skończysz. Skoro mam nad tobą realną władzę, wykorzystam ją.
                – Zaczynasz rozumieć – ucieszył się, o czym książę wywnioskował z tonu, który rozjaśniał w uszach tak samo, gdy usiłowało się coś powiedzieć, szeroko uśmiechając.  – Nie chciałem w ogóle tego pokazywać – dodał jeszcze, po sporej przerwie.
                – W to nie wątpię. Jednak pytam raz jeszcze: co to jest?
                – Skazanie Walkirii za poważne wykroczenia – zakpił głos, ale wówczas Sebastianowi skończyła się cierpliwość. Skupił się, masując swoje skronie, dopóki nie osiągnął zamierzonego efektu. Głos zaczął wyć i błagać, a demon specjalnie jeszcze bardziej znęcał się nad nim, błyskając jadowicie oczami, dopóki skomlenie nie zaczęło działać mu na nerwy. Nawet wtedy uśmieszek zadowolenia nie schodził z jego twarzy.
                – Byłem na tym. Zajmujesz wszędzie moje miejsce i widzisz świat moimi oczami. Żałuję tamtego czynu – wyznał w końcu, wyczerpany po bólu, jaki musiał znieść. – Nie do wiary, jesteś bardziej podobny do swego ojca, niż sądziłem – prychnął niezadowolony.
                – Dlaczego?
                Książę nie doczekał się odpowiedzi, jednie znienacka w jego umyśle zagościło imię. Hildr. Wówczas zrozumiał, że to było to imię, które próbował wówczas usłyszeć, gdy wizja się rozmywała, a gdy każde usłyszane słowo było wypaczane tak, jakby ktoś celowo nie chciał, aby wyszło kiedykolwiek na jaw. A więc nazywała się Hildr i była Walkirią. Poszukiwania czas zacząć. Podniósł się energicznie z ławki, na której nieomal już niedbale leżał, zarzuciwszy nogi na kamienne oparcie. Te miejsce było naprawdę niezwykłe.
                W szalonym pędzie dotarł od Wilczego Wzgórza do drzwi biblioteki demonów, centralnym punkcie, w którym mogłyby się ukrywać a informacje. Znano go tam, więc nikt nawet nie zareagował, gdy młody demon wparował na dobrze znane sobie terytoria, mijając strażników przy wejściu bez zbędnego przedstawiania się.
               W tym sanktuarium słowa pisanego potrafił znikać na całe godziny. I nic w tym dziwnego, bo każda półka, każdy korytarz i piętro było dla niego równie znane, co własna kieszeń. Dlatego nie tracił zbędnego czasu, napędzany dopiero co rozgorzałą potrzebą sprawdzenia wiadomości. Jeśli istniał chociaż cień szansy, musiał ją odesłać jak najszybciej na ziemię. Lepiej, żeby nigdy więcej nie  powróciła tutaj.
                Jeszcze w biegu kombinował, gdzie powinien szukać informacji. Wyciągnął z kieszeni swój klucz i nie trudząc się przechodzeniem po rozległych korytarzach, otwierał przejścia w ścianach, byle jak najszybciej dostać się na miejsce. Demoniczna moc spoczywająca w zdawałoby się, tak nieznaczącej rzeczy zwyczajnie pozwalała zaoszczędzić cenne minuty.
                Zdenerwowany chciał odłożyć opadające włosy za ucho, ale gdy ponownie poczuł, jakie są krótkie, gdy wymsknęły mu się z palców, wpadł w szał. Gwałtownie wyrywał mijane w biegu księgi z ich miejsc na półkach, przerzucając i często rozrywając księgi, aż w końcu ryknął na całe pomieszczenie nowopoznane imię, sprowadzając na miejsce znikąd ogromny poryw wichru, który zaczął przerzucać wszystkie stronnice zebranych dział w pomieszczeniu. Cząsteczki przemieszczały się bez żadnego przekaźnika dalej i dalej, dopóki nie opanowały każdego regału. Zgroza przejęłaby każde z serc, gdyby zobaczyli, jak słowa zdają się ożywać, unosić w powietrzu i szepcząc dookoła poszukiwaną frazę, której nie napotykano. Opasłe tomiszcza opuszczały swoje miejsca, krążąc wokół pogrążonego w gniewie demona, szukając tego, czego nakazywała jego wola. Dźwięk przewracanego papieru to wzrastał, to znów się kurczył, dopóki trzy kodeksy ze zbioru nie upadły na podłodze z otwartymi stronnicami, a reszta pochowała się z powrotem na swoje miejsca, przywracając martwą ciszę miejscu, które jeszcze przed chwilą było samym sercem chaosu.
                Jedna z notek zawierała nawet portret pióra bądź pazura nieznanego artysty, który ze względów bezpieczeństwa wolał pozostać anonimowy. Wszak Walkirie miały odznaczać się obojętnością wobec innych ras, zupełnie jak Shinigami. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio o jakiejkolwiek słyszał, poza legendami. Wiedział, że kiedyś były, jak również, że obawiano się ich i poczucia sprawiedliwości, jakim zwykły się odznaczać. Potem ustąpiły miejsca męskiej załodze do spraw zbierania dusz. Dlaczego? Tego za bardzo nie wiedział nikt, nieliczni przebąkiwali jedynie, że jako bóstwa, wymarły razem ze śmiercią ostatniego z ich wyznawców, gdy przeprowadzano masowe nawrócenia na jedyną, słuszną wiarę… Taki los podzieliło wielu. Bóstwa zapomniane umierają.
                Z portretu spoglądała na niego niezwykle pogodna twarz młodej dziewczyny.
              – Nawet podobna – odezwał się głos intruza w jego głowie.
                – Znałeś ja? – zapytał Sebastian, wodząc palcem po zdjęciu. Chropawy papier działał w jakiś sposób relaksacyjnie.
               Widmo nie odpowiedziało od razu. Nieprzyjemne wrażenie, że coś kombinuje, unosiło się w powietrzu, zagęszczając atmosferę, ale gdy tylko czerwonooki rozważył opcję zastraszenia głosu, tak jak niedawno, niechętnie się odezwał.
                 – Tak. Chcę jej to wynagrodzić – dodał ni z tego ni z owego.
                Opis potwierdzał to, co zobaczył: białowłosa, drobna, o pięknych oczach. Umysł podsuwał mu wówczas uparcie obraz boginki, która niechcący zgubiła się w piekle i chociaż sam sobie tłumaczył, że to niemożliwe, zbieg okoliczności, to dziewczyna była zbyt podobna i trudniła się niepokojąco podobnym fachem.
                Serce niemal w nim stanęło, gdy przypomniał sobie, że przecież według wizji miała się odrodzić jako człowiek! Nadal miał wątpliwości, dlatego rzucił się do lektury, pochłaniając każdy wers, który mógł wnieść coś nowego. I bez tego miała trochę cech wspólnych z tamtą kobietą, a z każdym kolejnym  odkryciem coraz bardziej obawiał się, że jego przypuszczenia mogą okazać się prawdziwe.
                Jeśli jego przypuszczenia były słuszne, to… Bał się o tym myśleć.
                Gdyby istniał chociaż cień szansy na to, że Andatejka byłaby wcieleniem tamtej Walkirii, odesłałby ją niezwłocznie nie bacząc na konsekwencje. Tymczasem, nawet nie wiedział, gdzie jest. Bzdura, doskonale wiedział, gdzie. Razem z Sethem, co tylko doprowadzało go do szewskiej pasji, z której znane były Gorgony. Najchętniej obydwoje rzuciłby w ręce wściekłych kobiet, przy okazji prosząc Furie o pomoc. Bo z niewiadomych przyczyn, zawsze był ich ulubieńcem.
                Opuścił miejsce posługując się swoim niezastąpionym kluczem. Gdy już wyszedł na tyłach, niezauważony przez nikogo, pewnie poszedłby dalej, gdyby nie usłyszał kawałka bardzo cicho prowadzonej rozmowy.
                – Kiedy w końcu idziemy? I gdzie ta twoja białowłosa piękność? – dopytywała się paskudna, białoskóra kreatura. Więcej Sebastian nie mógł dojrzeć bez ryzyka, że sam nie zostanie wykryty.
                – Kiedy będziemy mieli sztylet. Wiesz, gdzie jest dziewczyna?
                – Razem z księciem Sethem.
                – Szlag.
                – Garbus ułożył się z samą księżną. Podła szuja. Ma odnaleźć demonicę i dokonać wymiany.
                – Dokładnie – zawtórował w myślach Raum, dopowiadając sobie resztę. Zgraja szumowin coś planowała, a jakimś cudem Andateja się w to wplątała. Przynajmniej się nie nudzi, to musiał przyznać uczciwie, bo gdzie tylko postawiła stopę, tam ciągnęło się widmo kłopotów.
                Nie było czasu do stracenia. Musi znaleźć ją pierwszy, w przeciwnym razie jego i jej przyszłość wisiała na włosku. Znał piekielny kodeks zbyt dobrze, by móc tak spokojnie ryzykować.
*

Seth tak łatwo nie zrezygnował, mamiąc Andatejkę dopóty, dopóki nie wymógł na niej, aby poszła  razem z nim. Zarzucał jej między innymi, że faworyzuje, a co ważniejsze, przeszkadza jego bratu ciągłą swoją obecnością, a jak na ironię, miał odrobinę racji. Wykorzystując swój wdzięk, oczarował dziewczynę i nie musiał się uciekać do żadnych innych sztuczek. Wystarczy, że od czasu spoglądał na nią długo swoimi złocistymi oczami.
Drogę przerwało dopiero burczenie w brzuchu dziewczyny.
                – Biedaczysko, burczy ci zupełnie jak u tych ludzkich śmieci! Tak dawno nie jadłaś żadnej duszy, prawda? – zapytał troskliwie i uparł się, aby go odwiedziła, podczas gdy on zamówi najlepsze specjały, jakie mieli dostępne na miejscu. W swej naiwności, w wyobraźni Collette najpierw zobaczyła coś, co serwował jej Raum, a dopiero potem skarciła siebie w duchu, że przecież nie ma pojęcia, co tak dokładnie jedzą demony. Sebastian nic przy niej nie jadł, a spytać… Nie przyszło jej to do głowy.
                Czoło pokryły jej maleńkie kropelki potu. Ścisnęła kurczowo naszyjnik, który dostała od Rauma i zaczęła powtarzać w myślach jego imię, próbując zwilżyć śliną zaschnięte gardło. Jeśli się wyda, że jest człowiekiem, będzie zgubiona, a fizjologia była nieubłagana. Niezjedzone śniadanie mściło się na niej w tak okrutny sposób, że gdyby mogła, rzuciła by to wszystko, usiadła na środku i by się rozpłakała. Ale nie mogła tak postąpić, czuła, że była to winna Raumowi. Zrobiła jedną głupotę idąc na arenę, na dzisiaj starczy.
                Przechodzili razem przez zamkowe podwórza, mijając same nieznajome twarze. Tutaj szlachetność była widoczna jak na dłoni: brak było takich istot, jakie oblegały wejścia, pokrzywionych i zniekształconych, obrzucanych wyzwiskami. Piękne, niebezpieczne istoty nigdzie się nie śpieszyły, nic nie było na tyle ważne, aby chociaż na chwilę zaburzyć tę całą idealną otoczkę.
                 Teraz było zupełnie inaczej, niż gdy szła z Sebastianem. Czerwonooki książę dbał o dyskrecję, złotooki wręcz przeciwnie, aż momentami dziewczyna zaczynała wątpić, że naprawdę wiąże ich jakiekolwiek pokrewieństwo.
                – Seth, chciałabym cię o coś zapytać – Collette odezwała się w końcu, przerywając nieznośną ciszę, podczas której w zupełności ogarniał ją strach i niemoc. Chciała wierzyć, że to się skończy dobrze.
                – Ależ proszę, służę pomocą.
                – Który z was jest starszy? Ty czy Raum? – zapytała, mając nadzieję, że nie popełnia niczego głupiego.
                Demon przewrócił wymownie oczami, wyraźnie niezadowolony, ze dziewczyna ciągle potrafiła mówić tylko o znienawidzonym bracie, jakby i ona z niego kpiła. Zawsze wszyscy porównali ich ze sobą, to było normalne, ale w pojęciu Setha szybko nabrało to niezdrowego zabarwienia. Potrafił jej wybaczyć ten nietakt jedynie z przeogromnej chęci spędzenia z nią nocy, podczas której raz na zawsze pokaże, który z nich jest lepszy.
                – Ja jestem tym młodszym. Czemu pytasz?
                – A bo widzisz – zaczęła dziewczyna, machając rękoma podczas tłumaczenia – byłam ciekawa.
                – Tylko tyle? – spytał zaskoczony.
                – Tak – odparła, po czym przymknęła oczy i wzięła głębszy wdech. – Wiesz, ja chyba nie jestem głodna, naprawdę przyjdę kiedy indziej…
                – Księciu się nie odmawia – schwycił ją za rękę i przysunął twarz do jej twarzy tak blisko, że czuł na sobie jej ciepło i upojny zapach. Już niedługo będzie tylko jego… Obsesyjna myśl i pragnienie pokazania w ten sposób bratu swoją wyższość jako jedyna trzymała go jeszcze w ryzach.
                – Czujesz? – zapytał nagle, odwracając głowę. – Człowiek. Gdzieś tu jest człowiek.
                Serce podeszło dziewczynie do gardła. Zacisnęła mocno pięść na medalionie, starając się oddychać najpłycej, jak się da. Właściwie była przekonana, że gdyby jeszcze moment tak postali bez ruchu, jej nogi odmówiłyby posłuszeństwa i przewróciłaby się, rozbijając głowę o onyksowe posadzki.
                – Wydaje ci się – odparła ciepło, chociaż każda komórka jej ciała krzyczała, aby uciekała.
                – Może masz rację. Chodźmy – zaproponował, prowadząc i wskazując drogę.
                Niecały kwadrans później Andatejka siedziała na jednym z foteli w ciemnym pokoju. Przez zamknięte okiennice nie wpadało nawet najmniejsze światło, pokój tonął w mroku, a całe umeblowanie również utrzymane było konsekwentnie w ciemnych, matowych barwach z elementami złota.
                Teraz, gdy na chwilę wyszedł, mogła się swobodniej rozejrzeć po wnętrzu. Próbowała zapamiętać kierunek, w którym szli, ale Zamek był tak rozbudowany, że poddała się na czwartym skrzyżowaniu, a nie miała też czym zaznaczać drogi. Pod koniec rwała sukienkę i zostawiała nitki, ale szybko zrezygnowała, bo Seth miał zbyt dobry słuch.
                Niedługo było jej dane cieszyć się samotnością. Spokojniejsze chwile przerwało nadejście gospodarza, za którym do pomieszczenia wkroczyła para służących. Jeden przyniósł trunek, który zaczął rozlewać do pucharów stojących na stoliku nieopodal, z których dobiegała niepokojąco metaliczna woń. Drugi przyniósł dla shinigami prezent: błyskotki, za które inne demonice zabiłyby się, byle je otrzymać.
                Książę wyprosił służących od razu, gdy przestali być potrzebni i przysiadł się do białowłosej. Najpierw podał trunek swojemu gościowi, zachwalając krew, jaką kazał przynieść, a następnie wzniósł toast. Błoniaste skrzydła złożył tak, aby mogła się nimi zachwycać, a sam upił spory łyk, bacznie obserwując swoją ofiarę.
                Widząc swoje szkarłatne odbicie w nierównej tafli, drobna ręka zaczynała drżeć. Zamoczyła usta, cierpiąc najgorsze katusze i błagając w myślach, aby gdzieś to wylać. Obrzydzało ją picie czegoś, co płynęło w jej żyłach, a czego sam zapach doprowadzał ją do odruchu wymiotnego. Co innego asystować przy czyjejś śmierci, a co innego spożywać cokolwiek, co miało z nim związek.
                – Ależ nie krępuj się. Pij tak, jak masz ochotę, nie takimi małymi łyczkami – roześmiał się śniadoskóry demon.
                Nachylił się nieco w przód i wyciągnął dłoń w kierunku Andtejki, aby wytrzeć kropelkę, która uchowała się w kąciku jej ust, rozmazując ją na policzku. Kiedy na niego spojrzała, taka skąpana we krwi, oczami o lekko rozszerzonych źrenicach, przez jego ciało przebiegł przyjemny dreszcz. Nie może już dłużej czekać, nie chce. Upił nieco krwi z kieliszka, po czym stanowczym ruchem przesunął do siebie dziewczynę i pomimo protestów, odnalazł jej usta, aby podzielić się najszlachetniejszym z trunków i złamać poniekąd jej hart ducha.
                Nie pomogło rzucanie się dziewczyny ani kopanie, demon robił o, na co miał ochotę. Zdecydowanym ruchem zdjął z niej wisiorek, a chwilę później zamarł w bezruchu, opierając się nad przerażoną dziewczyną.
                – Miałem rację… – odezwał się zszokowany, jeszcze raz przybliżając twarz do szyi, piersi, a następnie włosów dziewczyny. – Ty cuchniesz! Jesteś czło… – zaczął, a z każdym wypowiedzianym słowem jego oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.
                Nie zdążył dokończyć. Andatejka zdołała schwycić ze stołu butelkę i rozbiła ja na pooranej skalnymi wyrostkami głowie demona. Ciemne szkło rozprysło się na kawałeczki, część została w skórze, część wypłynęła w bruzdach z krwią, zlewając najpierw przystojną twarz demona, a potem skapując na piersi dziewczyny. 
                W ułamku sekundy dziewczyna była już na korytarzu, skąd słyszała wycie księcia. Przerażona przyciskała czerwony kamień do serca, który schwyciła z podłogi, gdy wybiegała, zostawiając demona samego. Nie miała dokąd uciekać, ale tak kazał jej instynkt. Mijane twarze zlewały się jej w jedno, tak samo jak korytarze, w których błądziła po omacku, nie mogąc w stresie znaleźć ani jednej nitki. Dobiegając do schodów, odwróciła się nerwowo, słysząc czyjś głos, a wówczas noga poślizgnęła się na stopniu i poleciała na łeb na szyję, dotkliwie się obijając i cudem tylko nie łamiąc karku. Nie czuła jednak bólu, zebrała się tak szybko, jak tylko potrafiła i pobiegła dalej, dopóki ktoś jej nie szarpnął za ramię i nie zaciągnął w ciemny kąt, zakrywając usta dłonią, aby nie krzyczała.