Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

wtorek, 29 grudnia 2015

Wspomnienia demonów, część 16



Święta, święta i po świętach.
Koniec z marudzeniem ( przynajmniej w tym poście).
Jak to jest, że nigdy nic mądrego tu nie piszę…
Nie umiem. Foszek.
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XVI~~


            Po apelu świeżo upieczeni uczniowie ponownie zalegli korytarz, wypływając bezwładnie długimi masami, zadeptując wszystko po drodze i wzniecając drobinki kurzu, które ledwo zdążyły osiąść na meblach i antycznych ramach. Uczelnia zawsze szczyciła się dbałością o estetykę i wykształcenie swoich podopiecznych w kwestii dobrego smaku, które przeszłe pokolenia zdołały wypracować. Dlatego na korytarzach stały rzeźby największych starożytnych twórców, a ściany pokrywały dzieła mistrzów pędzla i farb olejnych, bądź tempery na desce, przedstawiających panteon bóstw greckich i rzymskich. Diana zgodnie z Hekate uganiały się na płótnie po zielonych dolinach w polowaniu, Bachus przekazywał uniwersalną wiedzę o tym, że wino jest lekarstwem na wszystko, co złe, a żadna uczta nie obędzie się bez jego błogosławieństwa. Afrodyta prezentowała każdemu chętnemu swoje wdzięki z każdej strony, a najlepszym obserwatorem tego wszystkiego był kurz, osiadający we włosach bogini Ateny, tuż pomiędzy misternie wykutym hełmem zdobiącym potężny umysł rozsądnej władczyni, a jej wierna towarzyszką sową, nie opuszczającej ramienia. Może dlatego, że jej nogi były z kamienia, tak jak, zresztą, cała rzeźba.
            Przez jakiś czas uczniowie kłębili się bezmyślnie, wśród dzieł sztuki spoglądających na nich z wyższością i pogardą, dopóki jakiś głos nie przedarł się przez ogólny jazgot informując, że nastąpi zakwaterowanie w akademikach, więc wszyscy mają się teraz udać za tym kimś, kto tonął w tłumie. Dostojne arcydzieła nie dostąpiły zaszczytu poświęcenia im ani chwili uwagi.
            Dojrzenie przewodnika z dala było karkołomną misją, więc szczęśliwcy, którzy uniknęli stłoczenia pośrodku kolejki, zwyczajnie go nie widzieli. Zmuszeni byli w ten sposób zaufać instynktowi owczego pędu i iść za plecami kolegów.
            Undertaker należał do tej grupy, która jako ostatnia opuściła duszne pomieszczenie, więc również nie był w stanie dojrzeć przewodnika. Zniesmaczony, ruszył opieszale, rozglądając się po mijanych korytarzach, dopóki nie wyszli na zewnątrz. Jemu nie umknęło, że niektóre obrazy wiszą trochę zbyt krzywo, a rzeźbom momentami nie wiele brakuje, aby odwróciły się szanownym mięśniem pośladkowym większym, bez którego życie ludzi byłoby ciężkie i nieznośne, pozbawione miękkiego oparcia w najbardziej krytycznych chwilach, gdy grunt umywa się spod stóp, a nie ma niczego, by się schwycić i odzyskać utraconą równowagę.
            Urywki rozmów otaczały go z każdej strony, tak, że chociaż nie rozmawiał z nikim, czuł się tak jakby był w centrum co najmniej kilku prowadzonych dyskusji. Po wstępnej analizie mógł śmiało stwierdzić, ze większość uczniów była zwyczajnie tępa. Może mieli siłę, by się odrodzić, ale nic poza tym. Nie była to jakaś wybitna złośliwość z jego strony – bo czy złośliwością jest mówienie prawdy?
            Był wręcz pewien, że co najmniej połowa z nich umrze już po pierwszym roku. Bez żadnego zastanowienia ani nawet mrugnięcia okiem przyjmowano do wiadomości, że jego imię to w dosłownym tłumaczeniu „grabarz”, a informacje rozprzestrzeniano między sobą, w ogóle nie zastanawiając się nad nimi. Idąc obok tych przygłupów, potrafił słuchać ze stoickim spokojem, jak rzekomo wygląda, gdzie stał, a nawet co robił podczas apelu, co było bredniami wyssanymi z palca.
            Kilku osobom był zmuszony się przedstawić, bo tego wymagały zasady. Grzeczny uśmiech, wzajemna wymiana uprzejmości, uścisk ręki i pytanie o imię. Białowłosy umiejętnie sterując rozmową doprowadził do tego, że nikomu nie musiał wyjawić swojego prawdziwego nazwiska, a co więcej, mógł dowiedzieć się co tylko chciał o swoich rozmówcach. Uczniowie mówili mu wszystko, bez żadnych obaw, że te informacje mogą być kiedyś wykorzystane przeciwko nim.
            Może po części zasługą tego było, że Undertaker potrafił słuchać. Nie popędzał swojego rozmówcę, cierpliwie słuchając gawędzenia, nawet jeżeli to było dwudziesty raz z rzędu opowiadanie o tym, jak ciotka stryjeczna Pulcheria z domu Kłapoucha wylała kawę na dywan pośrodku salonu, czyniąc tym niemały afront domownikom. Ludzie w rozmowie przez nieuwagę podają o sobie tyle istotnych informacji, że grzechem by było nie skorzystać z ich lekkomyślności i braku powściągliwości. Słowo raz puszczone w obieg można dowolnie przekształcać i wykorzystać dla własnych interesów. Jeżeli ktoś miał coś przeciwko, powinien się wówczas zastanowić, czy w ogóle warto otwierać usta.
            – Byłbym dobrym informatorem – przemknęło mu przez myśl. W sumie, dlaczego nie? Zwolnił nieco kroku, aby uchwycić tę wątłą nić, która przemknęła mu przed oczyma, pozostając nieco w tyle. Może kiedyś, kiedy będzie już starym, emerytowanym bogiem śmierci, tak jak jego opiekun, zacznie własną działalność?
            Myśl była tak niedorzeczna, że zaczął się delikatnie trząść ze śmiechu. Osoby, które stały bliżej niego odwróciły się, by obrzucić zdziwionym wzrokiem. Dlaczego idąc zupełnie sam zaczyna się śmiać? Może ma nie po kolei w głowie?
            Skierowano ich do starego, wysłużonego wielu pokoleniom budynku. Obdrapany tynk bynajmniej nie wyglądał zachęcająco, ale paradoksalnie tchnął w to miejsce trochę jakby… domową atmosferę. Żeby zachować jakieś pozory porządku, wymagano, aby uczniowie ustawili się w kolejkę. Może jeszcze na początku był to jakiś wężyk, skręcający raz na lewo, raz na prawo z bardziej zdyscyplinowanymi osobami. Im bardziej oddalał się od kwatermistrza, tym większy panował nieład, aż w końcu rząd przerodził się w luźne zbiorowisko, w którym zawzięcie omawiano przebieg apelu, wygląd ich przyszłego domu na najbliższy okres czasu, podział pokoi tak, aby bardziej zaprzyjaźnione osoby mieszkały razem i oczywiście, wygląd jedynej dziewczyny na roku.
           
– Ej, ej, ale widziałeś ją w ogóle? – dopytywał jakiś niecierpliwy głos – gdzie ona stała? Cały czas jej szukałem, ale ona się jakby zapadła pod ziemię! A Teddy mówił, że ją widział.
           
– Teddy sam nie wie, co widzi. Była szkaradna. Jakaś czarnowłosa pokraka.
            – No przecież ona ma BIAŁE włosy – wybił się bardziej zbulwersowany głos z tłumu – więc jak mogła mieć czarne? Na kogo ty się patrzyłeś?
            – Stała w kącie. Byłem jakieś dwa rzędy dalej. I nie dostała nożyczek.
            – Jak to? – ciekawość zgromadzonych rosła z każdym kolejnym zdaniem. Undertaker postanowił nie wtrącać się, tylko posłuchać, żeby mniej więcej stwierdzić, jak bardzo zdążyli ją znienawidzić. Aby nie stać już tak całkiem bezczynnie, jakby z niemym przekazem „jestem jej bratem, idioci, wszystko słyszę”, zajął się baczną obserwacją swoich paznokci. Fakt, przydałoby się je przyciąć.
            – Mówię wam, no nie wiem, o co chodzi.
            – Nazwisko? – białowłosego obudził z pewnego transu głośny skrzek. Przeniósł nieprzytomny wzrok na człowieka z książką na stoliku, tuż przy drzwiach. Był tak wyrwany z własnego świata, że nie umiał nawet powiedzieć, jak on właściwie wyglądał.
            – Undertaker – odpowiedział, ignorując fakt, że pytał przecież o nazwisko, a nie imię. Jednak tutaj zdawało się to nie mieć zbytniego znaczenia.
            – Andateeejkaaaa – westchnął, przerzucając strony – To nie tutaj, musisz pójść z opiekunem do kamienicy do oddzielnego mieszka… aaa nieeee, to ty .
Całkiem szybko zrozumiał swoją pomyłkę. Nie przypatrywał się im, mechanicznie, odtwórczo wykonywał swoją pracę. Uśmiechnął się lekko zakłopotany do zbitego z tropu chłopca i zaczął szukać go w spisie, by tym razem już nie popełnić żadnej pomyłki.
            – Pokój 103. Masz szczeście, to jednoosobowy – klepnął Undertakera na zachętę w ramię i lekko popchnął do przodu, aby nie torował kolejki.
            Białowłosy odetchnął z wyraźną ulgą. Siostrę zakwaterowano w miejscu, które z założenia powinno być bardziej bezpieczne, chociażby dlatego, że mieściło się w bloku mieszkań nauczycielskich, z dala od tego rozwydrzonego zbiorowiska. Naprawdę, miał poważny problem, aby nabrać dla swoich rówieśników chociaż odrobinę szacunku. Bo i z jakiej racji niby miałby to robić?
            Jesteś zbyt dumny – szepnął mu stary przyjaciel, jego sumienie. Na razie nie miał ochoty z nim rozmawiać, więc zagłuszył je i zepchnął gdzieś do krańców świadomości, obiecując sobie, że kiedy indziej z nim porozmawia.
             Krążąc myślami wokół siostry, znowu poczuł niewytłumaczalną sympatię względem jej opiekuna. Przeczucie mu mówiło, ze nie bez powodu znalazła się właśnie tam, musiała to poprzedzić interwencja, albo wstawiennictwo z jego strony. Bezsprzecznie zawdzięczała to jego decyzji, do tego nie miał wątpliwości. Widział zarząd, niewiele razy, ale wystarczająco, by wyciągnąć odpowiednie wnioski na ten temat. On się gubił we własnych papierach, przekręcał imiona i nazwiska, w całym spisie panował chaos… Nigdy by sami nie wysunęli takiej propozycji.
            Wdrapał się na pierwsze stopnie prowadzące po wyślizganych stopniach na górę. Pokój sto trzeci… Na jego gust to musiało być na pierwszym piętrze, gdzieś na samym początku. To nawet lepiej, wolał bezpieczne, boczne stanowisko do obserwacji. Świadomość bycia podsłuchiwanym tylko z jednej strony również działała budująco.
             Może przesadzał, zresztą, nawet na pewno był na tym punkcie przewrażliwiony. Ciągle zdawało mu się, że ktoś go obserwuje, ale ilekroć się odwracał, nikogo nie było w pobliżu. Jedynie głuche uderzenia serca podskakujące aż do gardła były świadkami nerwowego odwracania się do tyłu.
            Dedukcja okazała się trafna, co odbiło się uśmiechem na jego ustach i odgonieniem dziwacznego przeczucia na dalszy plan. Wraz z naciskiem ręki drzwi do jego pokoju ustąpiły, odsłaniając skrywane za sobą pomieszczenie.
            Wystrój, a raczej jego brak, był zaskakująco przyjemny. Łóżko, stolik przy oknie, krzesło i szafa. Niewiele, ale Undertaker nie potrzebował niczego więcej do szczęścia. Z rogu okna widok wychodził na plac, na którym stały ostatki kolejki, którą należało skierować do przydzielonych pokoi. Z dołu przeniósł wzrok na niebo, szukając ułożenia słońca. Było już dobrze po południu, a tutaj tarcza słoneczna dopiero się pojawiała, ginąc w oddali za wierzchołkami drzew. Z tego wynikało, że pokój był położony na północnym zachodzie. Pogratulował sobie w duchu wyboru. Niczego bardziej nie znosił, jak rażących promieni słońca budzących go wczesnym rankiem ze snu.
             Odwrócił się i raźno dotarł do szafy. Chciał wrzucić tam swój niewielki dobytek, żeby nie leżał całkiem bezpańsko porzucony na materacu, ale woń stęchlizny, która wydostała się z wnętrza, gdy tylko otworzył drzwi, zmusiła go do natychmiastowego otwarcia okna. Chyba nikt nie dbał o ten cały budynek, a kwestia utrzymania zależała tylko od woli mieszkańców.  Zdziwiony zaczął trzeć oczy i kaszleć. Od kiedy to on był taki wrażliwy?
              O tym, że zapach był silniejszy od jego woli przekonał się już wkrótce, gdy postanowił opuścić na jakiś czas pokój, aby się porządnie wywietrzył. W między czasie rozejrzy się po piętrze. Pomysł został przegłosowany jego jednym, najsilniejszym  w tej dyskusji z samym sobą głosem i zdecydowanie opuścił swoje nowe lokum na czas nieokreślony, włócząc się bez celu po boskim internacie.
            Z satysfakcją przekonywał się, że inne pokoje były w nie lepszym stanie. Ogółem ciągle kręciły się jakieś osoby wzdłuż korytarza, podchodząc dziwnie blisko pod numerki przy drzwiach, by z rezygnacją i cichym westchnieniem oddalić się o parę metrów dalej i znów powtórzyć wszystko od początku.
           
– Przepraszam, wiesz może, gdzie jest numer 47? – odezwał się jakiś zrezygnowany głos, niemal wpadając nosem na Undertakera.
             – Nie jestem pewien, ale szukałbym na dole .
            W podzięce za dobra radę otrzymał jedynie niewyraźne burknięcie, które w swoim uniwersum zrozumienia mogło pomieścić szerokie spektrum znaczeniowe, od „dziękuję” aż na „spadaj” kończąc.

wtorek, 22 grudnia 2015

Wspomnienia demonów, część 15



Rozdziału na pewno nie będzie 26 grudnia, możecie o tym zapomnieć ;)
Weny trzeba nabrać, coś napisać, a i tak zaliczam to do kategorii bożonarodzeniowego cudu, że dzisiejszy odcinek ujrzał światło dzienne.
Jeszcze raz życzę wszystkim Wesołych Świąt <3
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````


~~XV~~




            W porównaniu do siostry, Undertaker dość szybko odnalazł się w nowym środowisku, niewątpliwie za sprawą swojego wrodzonego wdzięku i daru przyciągania obcych do siebie. Nie znaczy to jednak, że przenosiny w zupełnie inne miejsce, jakim była Akademia Shinigamich, odbyły się tak zupełnie bez echa. Owszem, obfitowały w równie ciekawe wydarzenia, które zamierzamy przybliżyć, jednak może nie tak wypełnione tajemnicą i zupełnym odepchnięciem, co dawano wyraźnie odczuć w stosunku do Andatejki.
            Jako opiekuna przydzielono mu sędziwego boga śmierci, zgorzkniałego i zniechęconego życiem. Czy to był los na loterii? Na pewno, biorąc pod uwagę zarówno plusy, jak i minusy takiego wyboru. Śmiało można założyć, że będzie się różnił diametralnie od opiekuna siostry, którego czytelnik miał przyjemność już wcześniej poznać.
            Nigdy nic mu się nie chciało, a kiedy już okoliczności brutalnie zmusiły go do jakiegokolwiek niezbędnego wysiłku, całą swoja postawa reprezentował skrajne niezadowolenie i zmęczenie sprawą, przejawiające się w postawie, mowie, gestykulacji, a nawet tak prozaicznych i wydawałoby się, niewartych uwagi rzeczach, jak specyficzne przymrużenie powiek. Wówczas, spod lekko spuszczonej głowy i na wpółprzymkniętych oczu, wydzierały połówki wściekle jaskrawozielonych tęczówek, wzbudzające strach w rozmówcy, który miał nieszczęście znaleźć się zbyt blisko i przynieść złą nowinę.  
            Najchętniej zwalał większość pracy na swoich podopiecznych, którzy należeli już do wyjątków, jeśli w ogóle tacy istnieli. Towarzyszył im tylko wówczas, kiedy było to absolutnie niezbędne, w przeciwnym razie zaszywał się w cichym miejscu i znikał na całe godziny, oddając się zupełnie swojej jedynej pasji – twórczości literackiej. Nikt dokładnie nie wiedział, co tworzy, ani uczniowie, ani inni wykładowcy i nauczyciele.  Co ciekawsi i bardziej odważni, próbowali kiedyś zakraść się potajemnie i odnaleźć to, co spędzało sen z powiek tak wielu. Wyprawa zakończyła się niepowodzeniem, gdy tylko przekroczyli próg pokoju starego boga. Kosa śmierci na gardle gości subtelnie, acz dobitnie przekazywała, że ich obecność jest w tym miejscu niewskazana i na pewno mają jakieś ciekawsze rzeczy do roboty, niż rozwikłanie tej zagadki. Kto nie był biegły w odczytywaniu emocji małomównego Shinigamiego z języka jego broni, temu jego wściekły wzrok wystarczał do końca swojej edukacji, aby w jego obecności mieć się na baczności.
            Zakazany owoc smakuje najlepiej, więc jeżeli niemożliwym było się dowiedzieć, czym jest dokładnie jego praca, powstawały niezliczone plotki na ten temat, rosnące jak grzyby po deszczu i rozmnażające się jak drożdże piekarskie, które, nomen omen, też są grzybami używanymi w piekarnictwie. Gdy nakreśliliśmy już mniej więcej szybkość, liczebność i zasięg zjawiska, nikogo nie powinno dziwić, że pomysły miały niezwykle szeroki zakres. Jedni wychodzili z założenia, że skoro nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze i stary Shinigami jest głównym księgowym, prowadzącym rachunki wszystkich kont uczniowskich i jest odpowiedzialny za sytuację finansową Akademii. Oponenci podważali jednak tą myśl, argumentując to tym, że kto o zdrowych zmysłach oddawałby się z taką pasją rachunkom, marnując tyle lat nieśmiertelnego życia. Moglibyśmy teraz rozwinąć myśl, czy bogowie śmierci w ogóle są zdrowi na umyśle, bo w tej sprawie głosy są podzielone. Trzymajmy się jednak myśli, że nie ma bytów zdrowych, są tylko niezdiagnozowane.
            Sentymentaliści i romantycy, których nigdzie nie brakuje, wysuwali na czoło tezę, że stary bóg pisze pamiętniki z młodości. Myśl wydawała by się bardziej racjonalna z ludzkiego punktu widzenia, który wcale nie był obcy bogom. Powagi wymagano u nich tylko podczas wykonywania swoich obowiązków, natomiast po pracy ujawniały się ich najróżniejsze dziwactwa. Niektóre były przeniesione jeszcze z życia, które urwało się za wcześnie, inne nabyte później jako antidotum na nudę i uporządkowanie. Stara prawda była taka, że nawet najciekawsze zajęcie powtarzane w nieskończoność przynosi ze sobą zabijającą rutynę, i to w znaczeniu dosłownym.
            Mniej liczny, ale nie ostatni odłam frakcji pt: „ Co pisze jedna z zagadek Akademii” szeptał po kątach, że to może być powieść. Możliwe, ale niech nasz uważny czytelnik zauważy, że uczniowie bardzo przywiązali się do myśli, że bóg pisze, na podstawie tego, że używa artykułów piśmienniczych. Niech was to nie zwiedzie, bo to wcale nie prawda. Stary bóg mógł wprawdzie pisać, ale także  s z k i c o w a ć. W każdym bądź razie, wiadomo było, że nie wiadomym jest, co go tak pochłania na długie godziny sam na sam w towarzystwie starych ksiąg, piór i tuszu.
            Z przyczyn nieznanych żadnemu z nowoprzyjętych uczniów, pomimo swoich dziwactw, cieszył się olbrzymim szacunkiem ze strony współpracowników. Sprawy, którymi się zajmował, jako Shinigami, który musi ocenić niebezpieczeństwo i wagę duszy, były stosunkowo nieliczne, ale dorównywały tysiącom innych żmudnych procesów swoim stopniem zagmatwania  i wprawnego oka, które się nabierało z czasem. Albo nigdy.
            Undertaker po zapisaniu się w księgach przyjętych i rozminięciu w drzwiach z siostrą, wyszedł na schody, zmęczony tym wszystkim. Sytuacja była zwyczajnie przytłaczająca. Już na wstępie w mury nowej uczelni doszedł do wniosku, że tutaj na pewno nauczy się hartu ducha i ogromnej kontroli emocji.
            Można mieć mądre myśli, ale one nie pomagają w rzeczach prozaicznych. Tak też było w przypadku białowłosego chłopca. Odkrycie nie pomogło mu w podjęciu decyzji, w którą stronę ma się teraz udać. Przystanął na chwilę pośrodku rzędu schodów prowadzących w dół, do przestronnego holu. Dobiegały stamtąd piskliwe głosiki przeplatające się z buczeniem basów, innymi słowy cała kakofonia, jaka prezentuje nam przebywanie w tłumie, w którym, aby się usłyszeć, każdy stara się mówić jeszcze głośniej, napędzając to swoiste perpetuum mobile. Nieufnie dołączył do zgromadzonych, starając się wtopić w tłum. Przesuwał się w wyznaczonym wcześniej kierunku, ocierając o plecy i ramiona nieuważnie i bezmyślnie powystawiane, rzucając od czasu do czasu oględne „przepraszam”. Nie silił się na razie na nic innego, chciał dobrze wniknąć w tę strukturę, poznać zasady jej funkcjonowania i przyjąć jak najlepszą taktykę, aby nie być odtrąconym i zapewnić siostrze minimum zrozumienia.
            Przemieszczając się, chcąc nie chcąc był świadkiem urywków rozmów, które wyrwane z kontekstu często miały zabawne, a wręcz idiotyczne zabarwienie.
            Widzisz, jak ważny jest kontekst rozmowy. Dzięki niemu, można odczytać prawdziwe znaczenie przekazywanej informacji – rozmawiał sam ze sobą w głowie, uśmiechając się pod nosem, gdy usłyszał co zabawniejszy urywek.
            Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, a przynajmniej nie jemu. Dzięki temu, upewnił się, ze tutaj zgromadzili się pierwszoroczni, czyli on też powinien, przed jakąś ceremonią otwarcia. Undertaker nic sobie po niej nie obiecywał, sceptycyzm służył mu za rodzaj ochrony. Dotarł sobie bezpiecznie przez masy ludzi do ściany pomiędzy dwoma oknami i oparł się o nią plecami, splatając ręce na piersiach i krzyżując nogi. Na razie nie miał ochoty z nikim zawiązywać znajomości, wolał ich poobserwować z boku.
            Jego opiekun zaginął gdzieś po drodze, a przynajmniej teraz, w tym tłumie Undertaker nie był w stanie go wypatrzeć. Niezbyt to go jednak zmartwiło. Nie potrzebował chodzącej niańki z tyłu. Akceptował potrzebę istnienia takiego urzędu, jednak nic sobie po nim nie obiecywał. Pod tym względem, dobrali się do siebie idealnie.
            Jego chłodna postawa, idealnie korespondująca z kolorem włosów, tak bliskim krajobrazowi północy, zwyczajnie intrygowała. Skończył się czas, w którym mógł sobie pozwolić na bycie incognito w tłumie, plotki i przeciętna spostrzegawczość w końcu dała o sobie znać. W końcu był jednym z tego niezwykłego rodzeństwa, a to stwarzało zagrożenie bycia rozdeptanym przez napierający, ciekawski tłum. Nie można winić ograniczonych bogów za to, że każdy chciał go zobaczyć na własne oczy, to było raczej takie… ludzkie.
             Ucieczka była niemożliwa, więc musiał stanąć twarzą w twarz z czekającym wyzwaniem. Pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę, były jaskrawozielone tęczówki wszystkich tutaj zgromadzonych. Mimowolnie, gdy o tym pomyślał, uniósł dłoń i dotknął powiekę, która broniła dostępu do oka. Jego miały przecież taki sam odcień, ale dałby sobie rękę uciąć, że Andatejka zachowała swój szlachetny, malachitowy odcień. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, ale nieco go to zaniepokoiło. Prychnął rozbawiony ze swego odkrycia.
            Malachit, kamień życia – przemknęło mu przez myśl. Słyszał kiedyś taką opowieść o bogini przywracającej do życia, mieszkającej daleko w mroźnych górach Skandynawii. Uśmiechnął się lekko i poruszył niecierpliwie dłonią, jakby chciał odegnać niepotrzebną teraz myśl od siebie.
            Gdy wszyscy zajęli miejsca w sali, na środek wyszedł jeden z okularników i rozpoczął przemówienie. Undertaker powitania wysłuchiwał obojętnie, podśmiewując się w duchu z oklepanych frazesów, takich jak „ jest nam niezwykle miło”, „cieszę się z …”. Wszystko było dla niego obłudą, fałszem pod maską kulturalności. Jednak takie coś wystarczało, aby utwierdzić większość tu zgromadzonych o swojej wyjątkowości i niepowtarzalności, niecnie dokładając się do podbudowywania i tak nazbyt wybujałego ego co po niektórych. Obserwacja dostarczała mu niezwykle dużo wiadomości na temat zgromadzonych. Starając się nie kręcić głową na boki, dyskretnie odszukał wzrokiem Andatejkę. Stała na przeciwnym końcu sali, miętoląc w dłoniach nerwowo sukienkę. Bała się. Nie umiała chować swoich emocji, była jak otwarta księga, tylko trzeba było umieć z niej czytać.
             Zaniepokoił się poważnie, gdy zauważył zamieszanie z nożyczkami w tamtym rogu. Chłodno zanalizował sytuację i domyślił się, co się stało. Natychmiast wzrokiem odnalazł jej opiekuna. Dzięki swojemu zamiłowaniu, nigdy nie miał problemu z zapamiętaniem czyichś twarzy. Heptling, czy jak mu było, kojarzył mu się przede wszystkim z dobrodusznością. Nie wiedział do końca czemu, ale był zadowolony, że właśnie pod jego skrzydła trafiła jego siostra.
            Był gotowy oddać jej swoje własne, gdy zauważył spokojny wzrok opiekuna. O co tam chodziło? Mniejsza z tym, potem ją złapie i dowie się na spokojnie, co się stało.
            Szlachetny plan nie wypalił. Po zakończeniu został otoczony przez grupkę ciekawskich, usilnie próbującej zwrócić na siebie jego uwagę i pozyskać w grono znajomych kogoś, kto już pierwszego dnia był sławny.
             Ociągał się, jak tylko mógł, by wyjść jak najpóźniej. Liczył na to, że jakoś uda mu się zaczekać na Andatejkę. Wodził oczami po ścianach, suficie, przepuszczał kulturalnie innych, wykręcając się, że zaraz do nich dołączy. Nic z tego. Wychodząc z sali, odwrócił się jeszcze na moment, by spojrzeć na siostrę. Stała samotnie, pod ścianą, z głową spuszczoną w dół. Jednak nie czuł już od niej smutku. Coś się zmieniło. Zerknął ostatni raz na Heptlinga, po czym doszedł do wniosku, że jednak lepiej będzie ich jeszcze zostawić. Na rozmowę z siostrą zawsze znajdzie się odpowiednia pora.


sobota, 19 grudnia 2015

Wspomnienia demonów, część 14





Coraz bliżej święta ^^ Ten rozdział był pisany w towarzystwie święcących lampek choinkowych na karniszu, ale w opowiadaniu tego za nic w świecie nie znajdziecie ^^
Przepraszam, że jest krótki, ale cierpię na niemoc twórczą. Chciałabym bardzo napisać nawet pół strony więcej, ale boję się, że zepsuję, że to nie będzie dobre, w porządku, a takie myśli dopadają mnie ostatnio częściej, niż wena dobrego pisania.

Nie wiem jeszcze, co będzie z odcinkami w święta. Jeżeli zdążę je napisać, będzie wspaniale, ale jeśli nie, to już dzisiaj załączam wam świąteczny arcik z Andatejką w roli głównej.
Więc, kończąc wstęp, chciałabym Wam, drodzy czytelnicy, życzyć radosnych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia, spełnienia marzeń, ciepła przy rodzinnym stole, najpiękniejszej choinki i wzruszeń, bo je zapamiętujemy najdłużej.




`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

 ~~XIV~~





            Widmo nabierało coraz bardziej wyrazistych konturów, przybierając rysy właściwe Sebastianowi. Zszokowany demon ledwo uniósł głowę z ziemi, nie dowierzając własnym oczom. Błądził wzrokiem po całej postaci, nie mogąc się skupić na jednym, konkretnym punkcie. Zajmowana pozycja nie pozwalała mu na objęcie całościowe swego uzurpatora, przejmującego ciało pierwszego księcia piekieł. Doskonale widział czarne, połyskujące buty na artystycznie zdobionym obcasie , mniej więcej na odległości metra od siebie. Zadarte noski zdawały się rzucać mu wyzwanie, gdy pewnie zatrzymały się tuż przy jego twarzy.
             – Właściwie powinienem ci podziękować. Nie sądziłem, że dziecko mi tak pomoże  – usłyszał w swojej głowie głos.

             Sebastian z wielkim trudem wyciągnął przed siebie rozpadającą się dłoń. Trafiła w pustkę, przechodząc bez żadnego problemu przez ciało zjawy, ciężko upadając na ziemię. Fatamorgana nie zdawała się odczuwać żadnego związanego z tym dyskomfortu. Wydala tylko z siebie lekkie, pogardliwe prychnięcie. Kucnęła tuż obok demona, głaskając go po głowie ręką ozdobioną długimi, czarnymi szponami.
             – Nawet nie muszę ci nic robić. Przejmę twoje ciało i umysł, a ty zajmiesz moje miejsce. Twój ojciec i wujowie naprawdę postarali się, aby było tam zupełnie nieprzyjemnie – spojrzał zaciekawiony na leżącego demona. Pomimo opłakanej sytuacji, ciągle się nie poddawał, a z jego twarzy przebijała niezłomna wola i upór.
              – Ale co ja ci będę opowiadał, sam się niedługo przekonasz.           
            Sebastian gwałtownie potrząsnął głową, zrzucając z niej natrętną rękę uzurpatora. Nie jest jakimś pieskiem pokojowym, żeby dawać się głaskać. Nawet przegranym powinno się okazywać jakąś odrobinę szacunku. Zasługiwali na to, ponieważ mieli odwagę stanąć do walki. Gdy to nie pomogło, demon przyczaił się i wgryzł się dotkliwie w niepożądaną rękę. Tym razem jego kły dosięgły widmo, bo z ręki spłynęła wąska strużka krwi, a przynajmniej tak mu się zdawało, dopóki nie usłyszał głośnego śmiechu.  

            Pieczęć na jego piersi, pomimo ogromnej mocy, która została w niej zabezpieczona, głównie na wypadki takie jak ten, ledwo pozwala na utrzymanie funkcji życiowych przy postępującej degradacji ciała. Demoniczne zdolności regeneracyjne nie nadążały za spustoszeniami dziejącymi się na jego oczach, a także za tymi, które nieświadomie sam sobie zadawał, próbując opędzać się od widma.
            Teraz jego ręka nosiła ślady ukąszenia. Nie rozumiał tego. Przecież był pewien, że dosięgnął upiora. Widział to, co więcej, pamiętał, chociaż powoli zaczynał się zastanawiać, czy to wszystko jest prawdą, a nie jakąś halucynacją, która wywołała trucizna. W sumie to bardzo możliwe, jest już jakiś czas w krwioobiegu. Cierpiąc katusze, Sebastian ledwo wodził oczyma za zjawą, która już prawie cały jego wygląd, łącznie z charakterystycznymi butami.

            – Więc oddaj mi teraz swój umysł, czyli to, co masz najcenniejsze – sprecyzowało drugie ja, spoglądając prosto w jego oczy, świdrując go aż do dna duszy, o ile takową miał.
            Nie dał rady znieść tego spojrzenia. Czuł, jak oddziera mu mięso od kości, jak podporządkowuje sobie całkowicie jego osobę do własnej woli, zupełnie tak, jakby był szmacianą pacynką, którą ktoś porusza wedle własnego uznania w przedstawieniu, w którym wcale nie zamierzał brać udziału.
             Nie tyle gniewał się na swoją ciekawość, która go do tego pchnęła, ile na sam fakt, że przegrał, w dalszym ciągu nie wiedząc z kim. Palące spojrzenie szkarłatnych tęczówek czuł nawet przez powieki. Naprawdę jego wzrok był aż tak nieprzyjazny dla otoczenia? Czy to dlatego tak się go obawiano? Przed oczyma stawały mu urwane, wyrwane z kontekstu fragmenty wspomnień, obrazy, do których najwyraźniej próbowało się dostać widmo. Próbował zgadnąć, jaką korzyść miałby ze swojego posunięcia. Przez zaciśnięte gardło nie wydobył się żaden dźwięk. Nie da mu tej satysfakcji, chociaż ból był nie do zniesienia.

            Jeszcze godzinę temu bez problemu zabił w imię swoich przekonań, bez wahania wydzierając serce. Więc co takiego się stało, że teraz przerastał go każdy ruch? Czy to dlatego, że jego przeciwnikiem był poniekąd on sam? Czy dlatego, że był tchórzem?
            Siłą woli zmusił się, by spojrzeć mu prosto w twarz. Nie chciał umierać jak zając pod miedzą, tonąc w otchłani strachu. Serce powoli wypełniało się gniewem na samego siebie. Co to za postawa? Czy właśnie to próbowała mu wpoić matka, ucząc najważniejszych zasad panujących w piekle?! Niedoczekanie. Jest pierwszym księciem piekła, to do czegoś zobowzuje. Na przykład do opanowania sytuacji.
            Uniósł wściekły wzrok na widmo. Z jego karmazynowych tęczówek płonących mocą, wyzierał niezłomny upór. Nie podda się. Nie teraz. Nie da mu tego, czego chce. Jego umysł jest tylko do jego dyspozycji i nie pozwoli nikomu ot tak sobie do niego zaglądać, ilekroć przyjdzie komuś na to ochota. 
Zjawa nieco odsunęła się od niego, chwytając na głowę. Wzrok Sebastiana spowodował rozchodzące się w jej ciele nieprzyjemne dreszcze. Zaczęła krzyczeć i miotać się na boki, dopóki nie upadła na kolana. Demon poczuł silne szarpnięcie z tyłu głowy i zapadł się w nicość, tracąc to, co miał przed oczami na rzecz jakichś urwanych obrazów przemieszczających się jak w kalejdoskopie. 
           Obraz z każdą chwilą nabierał głębi. Raum czuł się tak, jakby otworzył starą, zapomnianą księgę z rysunkami, które nagle ożyły i powracały do trójwymiaru, wciągając go w swój świat. Zobaczył stare, opustoszałe krainy, podobne do tych z opowieści, kiedy jeszcze ludzkość nie zasiedliła ziemi. Całe równiny przykryte białym puchem, sponad którego sterczały suche drzewa, prezentując swoje połamane kikuty. Pędzący srogi wiatr wzbijał tumany śniegu, zalegające na pierwszy rzut oka opuszczoną ziemię, która okazała się być pobojowiskiem.          
             Zwłoki aniołów i demonów spoczywały przemieszane z powbijanymi palami, lancami, połamanymi masztami. Nagie miecze leżały niedbale porzucone, jakby czekając na swoich mistrzów, którzy zniknęli tylko na chwilę. Krwawy zachód słońca odbijał się w połyskującej broni i zbrojach wśród bezpańskich powyrywanych piór, otulając wszystkich do wiecznego snu. Teraz już nie było różnicy, z którego obozu pochodzili. Zwłoki leżały zgodnie obok siebie, niektóre w uścisku, chroniąc swoich towarzyszy, inne samotnie porzucone na boku.
       Jedynymi żywymi istotami byli zielonoocy, którzy w oddali kończyli spisywanie z relacji ich nagrań filmowych. Shinigami. Sebastian prychnął na ich widok. Idiotyczni pedanci, wiecznie polujący na ich rasę, bo rzekomo kradną im dusze. Zwyczajnie w to nie wierzył. Przecież mają dokładne zapiski w swoich księgach losów wszystkich na tym świecie, więc o utracie duszy tez powinna być dołączona stosowna notka. O ich broniach też słyszał wystarczająco. Przeraźliwe kosy, posiadające moc odebrania im, demonom życia. Wystarczył jeden cios w serce, by stać się kupką popiołu.
            Zaczął żywić do nich głęboką urazę i niechęć znacznie wcześniej, zanim dowiedział się o kosach bogów śmierci, ale po tym, co zobaczył, tylko utwierdził się w swoim przekonaniu. Czy słusznym, czy nie, to nie miało znaczenia. Całą winą za to, co zobaczył obarczył znienawidzoną rasę.
           Nie przepadał za aniołami, byli zwyczajnie nudni, a poza tym nie mieli tej odwagi, by przeciwstawić się Bogu tak jak jego przodkowie. W odróżnieniu do uosobienia śmierci, do nich miał zupełnie obojętny stosunek. Byleby mu nie wchodzili w drogę, a wszystko było w porządku.

             Niekiedy pojedyncze osoby wychodziły z pobliskiego lasu okalającego równinę, żeby przemieszczać się jak wierne cienie pomiędzy poległymi, szukając bliskich osób. Anioły i demony, które przeżyły, nie zwracały już na siebie uwagi. Ich wymizerowane twarze były wyprane z uczuć. Nawet sprawiały wrażenie, jakby wraz z życiem ukochanych osób z nich również to życie odeszło, tylko dziwnym trafem pozostawiono im możliwość poruszania się. Widział także, że jedni pocieszali drugich, gdy odnajdywali swoich bliskich. Wspólne nieszczęście stworzyło niemy sojusz, zapewne tymczasowy, bo nigdy nie słyszał o tak wielkiej potyczce, a stosunki z pozostałymi rasami a piekłem były ściśle określone i nie podlegały dyskusji.            Towarzyszyły im całe stada wron i wilków, przybyłych tu z nadzieją na obfity posiłek. Pokrakiwanie i wycie zlewało się z przeciągłym płaczem tych, którzy przeżyli.            
            – Dlaczego? Co tu się stało? – przemknęło mu przez myśl.
            Wtedy, pod zwałami ciał, dostrzegł kogoś bardzo podobnego do siebie. Takie same połamane skrzydła, zakręcone rogi… Już miał biec w tamtą stronę, gdy wizja uległą całkowitej zmianie.
            Dziwny, okrągły kamienny plac, do którego prowadziło co najmniej dwanaście ciemnych tuneli, by na środku spotkać się w jednym miejscu. Kolorystyka nie napawała optymizmem. Gdy jego wzrok przywykł do ciemności, zobaczył, że w każdym z tych korytarzy stoi jakaś osoba. Kto, tego nie mógł dokładnie określić. Nie był nawet w stanie orzec, do jakiej rasy należą, tak jak w poprzedniej wizji. Czy to było jakoś powiązane ze sobą? Wówczas w jednym z korytarzy dostrzegł znajomy, szkarłatny błysk oczu. Znowu ktoś, kto wygląda tak jak on. Co miał wspólnego z tymi wszystkimi miejscami? Dlaczego wydawały mu się tak bliskie, że wręcz znajome, pomimo, że widział je pierwszy raz? Czy może to była jakaś wiadomość, którą miał odszyfrować?
            Kolejne wspomnienie nie trwało już długo. Migawka pożaru, a na jego tle krążącego czarnego ptaka. Nic jasnego ani oczywistego. Wyrwał się z letargu otwierając nieśpiesznie oczy, żeby stwierdzić, że nadal jest sobą, a także, że już nic go nie boli. Widmo zniknęło, tak jak i jego wszelkie rany.
           Znowu znajdował się na wilczym wzgórzu, leżąc bezwładnie na ziemi. Pieczęć otulała go fioletową poświatą, dzieląc się ożywczym ciepłem i przywracając do życia. Oczami szukał widma, które jeszcze przed chwilą stało tak blisko, że mógł wyczuć jego oddech. Podniósł się do siadu, pożerając wzrokiem zmiany, jakie toczyły się w tej okolicy. Wszystkie kości, rozłamane płyty cofały się samoistnie do stanu sprzed uwolnienia ducha, tak samo jak jego ciało. Zaniepokojony zaczął dotykać wszystkiego, co było w zasięgu jego rąk. Nie miał pewności, czy jeszcze ciągle jest sobą, ponadto cały czas wyczuwał jego obecność.
            Kamienne filary poruszane przez niezidentyfikowaną siłę ciągle odbudowywały coś, co najwyraźniej kiedyś stało w tym miejscu. Kości i wilcze truchła zapadły się razem ze szczelinami do wnętrza ziemi, a ich miejsce zajmowała zielona roślinność. Kamienna tablica stopiła się na powrót w jedno i rozrosła się do rozmiarów małego sanktuarium. Wszystko to odbywało się przed oczyma Sebastiana, ciągle i bez przerw, dopóki nie osiągnęło statusu quo ante.
            Zszokowany demon podniósł się, podpierając rękoma z tyłu. Lekko rzucało nim na boki, więc postanowił postać w miejscu przez moment, dopóki nie wyrówna mu się oddech i jako tako nie złapie równowagi. Kiedy w końcu postawił przed sobą stopę, cała roślinności uciekała przed nim na boki. Przypisując to jeszcze halucynacji, cofnął nogę i zboczył odrobinę z kursu, obierając bardziej okrężną ścieżkę, ale znów powtórzyła się sytuacja sprzed chwili, więc tym razem poszedł dalej. Wysokie trawy szeleszcząc uginały się przed nim jakby w ukłonie, odsłaniając ścieżkę do tablicy, która pod wpływem jego obecności rozlała się, tworząc kamienną ławeczkę.
           Miejsce wyglądało na jakieś stare sanktuarium, mogące służyć do pożerania dusz. W każdym bądź razie wiedział, że wstęp do niego ma tylko jedna wybrana osoba. Zatrzymał się na chwilę, bojąc się wysunąć wniosek, który podpowiadał mu umysł, a który wydawał się taki oczywisty.
            Odwrócił się i już miał zamiar wychodzić, gdy mały języczek ognia zaczął trawić zaschniętą trawę w rogu. Wnętrze podsunęło mu wizję tego pożaru, którą przed chwilą wdział, ale szybko ją od siebie odgonił. Pomyślał tylko, że mogłoby go tu nie być. Starczy wrażeń na dzisiaj. Ogień zagasł w tym momencie, gdy to sobie uświadomił, a gdy zobaczył w swojej wyobraźni tamten wielki pożar, sucha roślinność zajęła się w mgnieniu oka.
            Wreszcie dotarło do niego, że potrafi kontrolować żywioł, rozszerzając go i kurcząc wedle własnego uznania. Za pociągnięciem ręki cała polana stanęła w ogniu, sięgającym swymi językami coraz wyżej i wyżej. Czuł bijące od niego ciepło i pasję. Co dziwniejsze, zupełnie się go nie obawiał. Instynktownie wiedział, że to jest jego umiejętność, która właśnie wypłynęła na wierzch. Był tylko ciekawy, jak bardzo może na niej polegać.
            Zamknął oczy, czując, jak całe jego ciało pokrywa się piórami, od stóp do głów. W pewnej chwili po prostu wzbił się w powietrze, jako mały, czarny ptak, zupełnie tak, jak w tej migawce, ale dobrze się z tym czuł. Tak, jakby po latach poszukiwań odnalazł wreszcie coś naprawdę interesującego.