Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

czwartek, 27 sierpnia 2015

Przyjęcie urodzinowe, część 7 FINAŁ

Dziękuję za tak liczne wyświetlenia :)
Nie wiem, kiedy rozpocznę kolejne opowiadanie, w każdym bądź razie spodziewajcie się go już niedługo :)

```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
     Sebastian wracał szczęśliwy do rezydencji. Miał już serdecznie dość przebywania u lady Midford i jej obsesji na punkcie starannie ułożonych włosów kamerdynera. Wszystkie kosmyki zebrane i zaczesane, na co najmniej tuzin spinek. Żaden nie miał prawa przebywać wolno na uroczej twarzy lokaja. Bezdyskusyjnie i bezsprzecznie.
     Wejście od tej strony do domu prowadziło przez park. Demon przypomniał sobie, jak całkiem niedawno właśnie tutaj pokonał całą wynajętą ekipę do zabicia Psa Jej Królewskiej Mości. Idąc, zauważył jedną łuskę głęboko wbitą w ziemię, tak, że poprzednim razem nie zwrócił na nią uwagi. Zmarszczył czoło i przejechał dłonią po włosach, burząc wizerunek starannego uczesania. Uwolnione pasma włosów zajęły swoje naturalne miejsce: w nieładzie rozsypały się po bokach, na czole. Od razu lepiej, pomijając, że i tak to było nic w porównaniu do możliwości chodzenia swobodnie w demonicznej formie. "Czyżby nerwica?" zastanowił się Sebastian i palcami zamienił stara łuskę w kupkę lotnego popiołu.
     Swoim niezawodnym instynktem wyczuł dłuższą obecność Snake'a w jednym miejscu. Po chwili już wiedział: wejście frontowe. Czyli nici z cichego pojawienia się przez drzwi kuchenne. Zawsze pozostawało jeszcze okno, ale nie chciał robić w dzień takiego zamieszania, zwłaszcza przy tylu postronnych osobach.
     Ciekawe, co miał mu do przekazania panicz poprzez Snake'a. I jak bardzo zdewastowano dom pod jego nieobecność. Zrezygnowany, wyjął zegarek z klapy kamizelki: za pięć dwunasta. Idealnie.
     Zdecydowanym ruchem poprawił swoje ubranie i ruszył do głównego wejścia. Ostrożnie wszedł po schodach. Kątem oka zauważył ruch w jadalni. I hrabiego za zasłoną. O mało co nie zakrztusił się śmiechem. Co on tam wyrabia? Co się działo pod jego nieobecność?
     Gdy uchylił ciężkie mahoniowe drzwi na tyle, aby móc swobodnie wejść do środka, tak jak przypuszczał, czekał na niego Snake opleciony swoimi podopiecznymi. Węże wystawiły swoje rozdwojone języki, gdy tylko przekroczył próg domu.
-Hrabia prosi Cię o jak najszybsze stawienie się w jadalni, mówi Oscar - przywitał go Snake - Proszę, chodź za mną.
     Sebastian poczuł się zaskoczony. Nie wierzył w zmuszenie Ciela do wzięcia udziału w jakimkolwiek przyjęciu, ale po co by się chował za zasłoną? No i co tutaj robi zapach Księcia Somy i Agniego? Nie było tu ich, gdy wyjeżdżał. Że też nie zwrócił na to uwagi wczorajszej nocy.
     Snake doszedł do jadalni i usunął się z drogi, dając tym znak Sebastianowi, aby wchodził pierwszy. Sebastian skinął głową. Dostojnie przekręcił klamkę w drzwiach i zaczął wypowiadać jedną ze swych zwyczajowych fraz:
-Witam paniczu, o czym chciałeś ze mną rozma...
-NIESPODZIANKA!!! - wtargnęli mu wszyscy w słowo i zgromadzili się przy drzwiach.
-Wszystkiego najlepszego panie Sebastianie- krzyczał Finny ze łzami w oczach.
-Sto lat, żyj jak najdłużej - dodał od siebie Agni.
     Demon w pierwszej chwili był tak zbity z tropu, że nie zrozumiał o co im chodzi. Przecież nigdy im nie mówił, że obchodzi urodziny, a nawet jeśli, to że nie wypadają one dzisiaj! Najśmieszniejsze w tym wszystkim były zachwycone miny zgromadzonych życzących nieśmiertelnemu sto lat ludzkiego życia.
-Ech, więc chcieliście świętować... moje...urodziny? - lokajowi ledwo przeszły przez gardło te słowa, ale musiał się upewnić, czy nie popełnił gdzieś straszliwego faux pas.
-Oczywiście, panie Sebastianie - odezwała się radośnie Elizabeth - przecież jest pan częścią naszej rodziny. Może nieoficjalnie, ale jednak. Odkąd stał się pan oparciem dla Ciela.
     Kamerdynera totalnie zatkało. Jeszcze nigdy nie słyszał o żadnym wysłanniku piekieł, którego urodziny z taką radością obchodziliby ludzie. Doprawdy, tego nie mógł przewidzieć w żaden sposób, to sprawa bezprecedensowa. Jakim cudem to w ogóle ma miejsce?
-Jestem ogromnie zaszczycony - odezwał się, gdy tylko zdołał trochę ochłonąć - Jako lokaj domu Phantomhive nie jestem godzien, aby pamiętano o tako mało znaczącym dniu, jakim są moje urodziny.
"W dodatku rzekome" dodał w duchu sam do siebie.
Ciel podszedł do niego i objął całego wzrokiem.
-Skoro już tyle wiesz, to nie marudź, tylko dołącz się do nas.
-Oczywiście - uśmiechnął się Sebastian.
-Chodźmy wszyscy do stołu - zaproponowała Elizabeth, która przyjęła rolę "Pani domu" - Pan, panie Sebastianie usiądzie obok hrabiego - dodała z uśmiechem.
-Naturalnie - zgodził się lokaj i zastanawiał, dokąd go to zaprowadzi.
-Wszystkie potrawy przygotowywał Agni z pomocą Barda i samego panicza - Szepnęła Meyrin do ucha demona, obok którego zajęła miejsce.
-Naprawdę? - spytał Sebastian odrobinę za głośno. Ile jeszcze niespodzianek go czeka? Co tu się działo? Hrabia w kuchni?! Jak Agni to wytrzymał?!
-Naprawdę - odpowiedział znudzony hrabia z drugiej strony - tylko nie myśl sobie nie wiadomo co. Każdy z nas miał po prostu przypisane jakieś zadanie.
-Wobec tego, jestem zobowiązany spróbować wszystkich potraw, hrabio. To dla mnie zaszczyt - odpowiedział kamerdyner.
     Kolejno wjeżdżały na stół dania, przekąski, słodycze i ostatecznie tort. Sebastian był na bieżąco informowany o różnych drobnych przygodach podczas przygotowań. Zgodnie ze swoja obietnicą, próbował po kawałeczku każdej z potraw. Wzniósł nawet toast za swoje zdrowie.
     Kiedyś mówił paniczowi, że demony nie mają takiego smaku jak ludzie. Dla niego to wszystko smakowało jak papier z piaskiem, choćby było najsmaczniejszym daniem dla człowieka. Diabły za to smakowały ludzkie dusze. Mógł opisać z lubością swój ulubiony wariant. Tylko one dawały im energię niezbędną do funkcjonowania. Ewentualnie krew śmiertelników podczas zawierania paktu. Pomimo takich ograniczeń, nie wyobrażał sobie nic innego, jak przełknięcie tych paru kęsów, które pomógł przygotowywać jego panicz, o uwielbionym przez niego smaku duszy. Dzisiaj nabrała jeszcze jednego szlachetnego odcieniu.
     Po jedzeniu ustawiono gramofon i Lizzy razem z hrabią sunęli po pokoju. W końcu, obiecał jej. Sebastian zdołał odmówić udziału i spokojnie obserwował resztę z kąta pokoju. Naprawdę się cieszył. I wiedział, jaką Ciel mu chciał sprawić przyjemność... Żeby dobrowolnie pójść do kuchni i pomagać w przygotowaniach. Naprawdę, był wyjątkowy. I warty bycia Jego Paniczem.
-Sebastian - wyrwał go z rozmyślań ich obiekt - rozkazuję Ci zatańczyć przynajmniej raz z panienką Lizzy.
-Oczywiście - uśmiechnął się i skierował do dziewczyny.
     Na zakończenie, na prośbę Księcia Somy umilił wszystkim zebranym czas grając na skrzypcach. Ciel uwielbiał obserwować jego grę. Tym razem stał niedbale z jedną nogą opartą o ścianę, a w dłoniach trzymał instrument. Zaczął powoli, sennie, śpiewnie. Impromptu. Grał pewnie, z zamkniętymi oczyma, a palce przebierały po strunach z niezawodną precyzją. Gdy muzyka stawała się coraz bardziej burzliwa, stanął pewnie obiema nogami na ziemi, wprawiając słuchaczy w dreszcz. Burzliwe allegro con furioso znalazło ujście w całej jego osobie. On i jego muzyka stanowiło jedność. Gdy w końcu, po ostatnim pasażu brawurowego finału odjął zamaszystym ruchem smyczek od twarzy, otrzymał natychmiast gorące oklaski.
Sebastian ukłonił się tylko i schował skrzypce z powrotem do pudła, prosząc zgromadzonych o udanie się na wieczorny spoczynek.
     Postanowił sprzątnąć wszystko, gdy domownicy zapadną w sen. Przedtem zaniósł do pokoju hrabiego jego wieczorną herbatę.
-Sebastian - zaczął Ciel - czy ty w ogóle obchodzisz... urodziny?
Lokaj przyjrzał mu się z półprzymkniętych powiek i roześmiał głośno.
-Oczywiście, tylko nie w takim sensie jak ludzie. To były moje PIERWSZE ludzkie urodziny. Naprawdę mnie zaskoczyłeś, hrabio.
-Nie pochlebiaj sobie - burknął Ciel, jak zwykle, gdy sytuacja wymykała mu się spod kontroli- więc były one dzisiaj?
-Nie- odparł zdumiony demon - w ogóle, skąd wytrzasnęliście tą informację?
-Meyrin usłyszała, jak w nocy stwierdziłeś dość głośno: "To będzie w tą sobotę". - przegryzł usta i dopowiedział resztę wesołym tonem - Jakimiś tylko sobie znanymi metodami wywnioskowali, że mówiłeś o swoich urodzinach i postanowili je razem uczcić. Plan podchwyciła Elizabeth, która sprowadziła Somę i Agniego. Resztę już znasz.
-Doprawdy - podrapał się w głowę Sebastian - Ludzie nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać. Czy wiesz hrabio, co wówczas miałem na myśli?
-Co?
-Podaj mi rękę - powiedział Sebastian i nim Ciel się obejrzał, demon trzymał go w ramionach i wyskoczył przez okno na dach rezydencji.
-Co ty robisz? - szarpał się Ciel, póki nie posadził go na dachówce.
-Uważaj, aby nie spaść, paniczu i spójrz w niebo - powiedział Sebastian i odwrócił głowę ku gwiazdom.
     Ciel naburmuszony spojrzał najpierw na lokaja, aby się przekonać, czy pomimo wszystko nie zwariował, a potem spojrzał w niebo i wyrwało mu się ciche: "aaach". Niebo przemierzało tysiące spadających gwiazd. Każda, umierając, ciągnęła za sobą wspaniały warkocz, który jeszcze przez chwilę był widoczny.
-Deszcz delta akwaryd - odpowiedział mu na głos kamerdyner.
-Sebastian, one są...piękne - wyszeptał Ciel, wtulając się we frak lokaja. Sebastian uśmiechnął się i westchnął. Od teraz mógł bezkarnie uprawiać swoje hobby. Wyglądało nawet na to, że znalazł towarzysza.
-A wracając do moich urodzin - Sebastian zniżył ton i pochylił się nad uchem hrabiego - To one są...jutro.

`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

środa, 26 sierpnia 2015

Przyjęcie urodzinowe, część 6

Opowiadanie, cz. 6

Tym razem, dam z siebie wszystko... Wszystko dzięki małemu wsparciu, jakie okazujecie mi pod postami. Nawet nie wiecie, jak to zachęca i ile dla mnie znaczy. Inaczej miewam wrażenie, jakbym pisał do ściany...
```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
    Pozostałe godziny upłynęły cicho, spokojnie i monotonnie. Rankiem każdy z gości rezydencji nie śpieszył się ze wstawaniem, toteż służba miała pełne ręce roboty. Kompot jabłkowy dla Lizzy (młodym damom wówczas nie wypadało pić tak często herbatę, jak w dzisiejszych czasach ), cydr dla Księcia Somy, i naturalnie filiżanka wytwornego Earl Grey'a dla Hrabiego. Oczywiście, każdy chciał co innego o innej porze. Nie wspominając o posiłku. Zanim wszyscy zdążyli się w końcu zebrać, było już dobrze po jedenastej.
     Zgodnie z planem Lizzy, wszyscy mieli się spotkać w gabinecie Ciela, aby omówić ostatnie szczegóły planu-niespodzianki.
-Uważam, że powinniśmy wszyscy zaczekać na Sebastiana przy drzwiach frontowych - stwierdziła stanowczo Lizzy, spoglądając na resztę, aby zobaczyć ich wyraz twarzy.
-Ale on często wchodzi kuchennymi drzwiami - zmartwił się Finny.
-No to przecież można je zamknąć na klucz i po problemie - dorzucił Bard, przegryzając zdźbło trawy.
-Święte słowa! -Zachwyciła się Meyrin.
-No to postanowione. Cielu, jak uważasz, lepiej, żebyśmy się schowali za schody i kiedy Sebastian się pojawi zawołali razem "Niespodzianka!", czy Meyrin zaprowadzi go niby z twojego rozkazu do jadalni i tam powiemy "Niespodzianka!", czy...
-Chwileczkę, dlaczego ja?! -przerażona Meyrin aż podskoczyła na krześle - zawszę gdy widzę pana Sebastiana zaczynam się jąkać i boję się, aby w jego obecności nie dostać krwotoku.
-A obyłoby się bez tego "Niespodzianka!"? - burknął niezadowolony Ciel.
Elizabeth zebrała usta w dziubek i podparła ręką brodę.
-W takim razie to będzie Snake. Węże nie miewają krwotoków.
-Osobiście uważam, że Wordsworth jest o wiele bardziej ponętny niż Sebastian, mówi Emily - odezwał się Snake - Naprawdę? Nigdy nie przypuszczałam, że wykażesz się takim bezguściem, skomentowała Bronte.
Ciel chichotał w duchu. Węże mówiące o gustach? Tego jeszcze nie było.
-Mniejsza o to. Snake, może być? - dopytywała Elizabeth.
-Pewnie. Ja mu to powiem, mówi Oskar - odezwał się Snake.
-Wspaniale. Będzie to wyglądało bardziej prawdopodobnie.
-Eeee- mruknął zawiedziony Soma - myślałem, że będzie szampan i wielkie bum!, a tu tylko "Niespodzianka!"
-Agni o wszystko się zatroszczył, włącznie z trunkami. Mam rację? - powiedział pojednawczo Ciel.
-Oczywiście. Wszystko zostało przygotowane - uśmiechnął się profesjonalnie hindus.
-Wspaniale! -Lizzy poderwała się z krzesła - Już nie mogę się doczekać! Muszę koniecznie zatańczyć chociaż raz z panem Sebastianem...- tu wzniosła oczy ku niebu i odleciała w krainę fantazji, pomrukując tylko na głos i przesuwając sie tanecznym krokiem po parkiecie- ta-tarararam-tarararam-tarararararammmm...
-Lizzy, jak ty dobrze tańczysz! - zdziwił się książę Soma, zmieniając swoją pozycję półleżącą na bardziej półsiedzącą.
Elizabeth wyrwała się z transu i spojrzała na księcia nieprzytomnym wzrokiem pełnym bólu.
-W sumie, racja, nie mogę zatańczyć z nim pierwszego tańca, bo to by oznaczało, że staram się o jego względy, co nie wchodzi w rachubę, zarówno ze względów społecznych, bo przecież ja jestem szlachcianką, w dodatku zaręczoną, a on kamerdynerem, co z tego, że piekielnie przystojnym, jak również z tego, że mój narzeczony również na nim będzie, no chyba że mnie zaprosi, ale to niemożliwe...- złożyła dłonie i przebierając kciukami w kółko, na jednym oddechu analizowała chłodno sytuację.
     Słysząc to Soma z Agnim aż otworzyli buzię ze szczerego zdziwienia. Mey z całej siły powstrzymywała się, by nie wybuchnąć śmiechem i zastanawiała się w duchu, czy ona kiedykolwiek miała taki problem. Paula wychodziła z siebie, dając znaki na migi, że jej pani myśli na głos i żeby zaprzestała natychmiast. Ciel westchnął, podparł ręką czoło, pokręcił głową niedowierzając i postanowił ulżyć w cierpieniu swej narzeczonej. Wstał od swojego biurka, podszedł do stojącej w bezruchu Elizabeth i wziął ją za rękę.
-Lizzy, posłuchaj...
-Ee? - wyrwało się dziewczynie.
Ciel przegryzł wewnętrzną stronę policzka i wziął głęboki oddech.
-Elizabeth, chciałbym Cię prosić o dwa pierwsze tańce. I postaram się, abyś chociaż raz zatańczyła z moim kamerdynerem.
-Ci-cielu... - Elizabeth miała łzy w oczach - Jak ja się...Cieszę! Cielu, jesteś najukochańszą osobą, jaką znam! Cielu!
     Hrabia wolał nie wiedzieć, co sprawiało jej większą radość, ale powieszona dziewczyna na jego szyi była wystarczającym naocznym dowodem. Elizabeth aż piszczała z uciechy. W pewnym momencie spojrzała na zegar stojący w rogu pokoju i natychmiast wróciła jej trzeźwość umysłu.
-Cielu, kochanie, o której kazałeś wrócić Sebastianowi dzisiaj?
-O dwunastej - odparł zaskoczony hrabia, cofając się o krok.
-O DWUNASTEJ?! Paula! Mamy pół godziny! Nie! Sukienka, włosy, paznokcie, perfumy... - lamentowała narzeczona - Nie wyrobimy się... Więc reszta na stanowiska, a my dołączymy później! - krzyknęła na odchodnym, gnając czym prędzej do pokoju.
-Panienko Elizabeth, proszę poczekać! Wyrobimy się! - Paula wyleciała zaraz za swoją panią z pokoju.
-Idę im pomóc - zdecydowała Meyrin i również opuściła pomieszczenie.
     Całe męskie towarzystwo spojrzało po sobie, zupełnie nie rozumiejąc, w czym tkwi problem. Po chwili absolutnej ciszy, którą nie zakłócił nawet lot muchy, wszyscy wybuchnęli serdecznym śmiechem.
-Nie wierzę!- płakał ze śmiechu książę - Nigdy nie zrozumiem kobiet.
-Ani ja - zgodził się Bard.
-Myślę, że powinniśmy się już zbierać, dodała Bronte. Mamy mało czasu. Emily, Jak moje łuski, dopytuje się Bronte. Tak samo jak wczoraj, przecież niedawno wyliniałaś, odpowiedziała Emily - Snake również trząsł się ze śmiechu, relacjonując rozmowę swoich podopiecznych.
Ciel skierował się do drzwi.
-Naprawdę powinniśmy się zbierać. Snake, liczę na ciebie. Tylko bez wygłupów- dorzucił Ciel.
Snake schylił głowę i zniknął w przepastnych korytarzach.
     Pozostali udali się do suto zastawionej jadalni. Wszystko było idealne. Jednak w tym hrabia musiał przyznać rację Lizzy, że poprosiła Agniego o pomoc. Choć raz się z nią całkowicie zgadzał. To było tak zaskakujące, że książę musiał mu dwa razy powtórzyć, aby się w końcu schował.
-A, tak tak, już - odpowiedział nieobecnie i wpakował się za zasłonę. Co z tego, że po wypukłości widać, że on tam jest?
     Spojrzał przez okno i roześmiał się w duchu. Doprawdy, hrabia Ciel Phanomhive chowający się za zasłoną bo reszta urządza dla jego kamerdynera przyjęcie-niespodziankę z okazji jego domniemanych urodzin. Takie rzeczy niecodziennie się zdarzają. Dokąd ten świat zmierza?

wtorek, 25 sierpnia 2015

Przyjęcie urodzinowe, część 5

Opowiadanie, cz. 5


    Nie wiem, czemu, ale zawsze uważam, że Ciel jednak lubi Sebastiana... Tak jakoś.

``````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

     Dzień się zbliżał ku końcowi i wszyscy byli na półmetku wyznaczonych prac przez Lizzy. Sprzątano po ozdabianiu jadalni i wynoszono zbędne pudła.  Ciel pożegnał się z towarzystwem i udał się na spoczynek. Po dzisiejszym dniu był wykończony i chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku.
     Zamknął za sobą drzwi. Beznamiętnie podszedł i rzucił się w poduszki w ubraniu. Chwilę poleżał na brzuchu, po czym wystawił rękę po długi sznur, którym zawsze wzywał do siebie kamerdynera. W połowie drogi ręka zatrzymała się i zawisła bez ruchu. Faktycznie. Nie ma go dzisiaj i nie będzie. Ale nie zamierzał z tego powodu rezygnować z filiżanki Ceylonu przed snem. Cofnięta dłoń jeszcze raz otrzymała impuls do działania.
Pociągnął energicznie za sznur i usiadł na łóżku. Dzwonek w kuchni poinformował resztę służby o zachciance hrabiego.
      Po chwili przybiegła zdyszana Meyrin.
-Coś się stało, paniczu?
-Nic takiego. Poproś Agniego, aby zrobił mi filiżankę Ceylonu i przyniósł tutaj. To wszystko.
-Już biegnę! - odpowiedziała Mey i odwróciła się, szeleszcząc długą spódnicą.
      Hrabia nie ufał zdolnościom Barda, aby jego poprosić  o tą przysługę. Zależało mu na naprawdę dobrym trunku tej nocy. Miał cichą nadzieję, że Książę Soma wybaczy mu to podkradanie służącego.
     Po kwadransie oczekiwania rozległo się spokojne pukanie do drzwi. Agni we własnej osobie z tacą w rękach przekraczał próg sypialni.
-Dziękuję, Agni. I przepraszam, że musiałeś się tu fatygować - pomimo wszystkiego, Ciel czuł się trochę niezręcznie.

-Drobiazg, hrabio - uśmiechnął się - I tak jesteś o wiele mniej wybredny niż mój pan.
-Miło mi to słyszeć - skomentował hrabia, biorąc do rąk filiżankę - Możesz już iść.
Agni ukłonił się, kładąc rękę na piersi i opuścił pokój.
-Spokojnej nocy - usłyszał Ciel, gdy hindus znikał za drzwiami.
     Filiżanka emitowała przyjemne ciepło, a gorący napój rozgrzewał całe ciało młodego Phantomhive'a. Chłopiec patrzył się przez okno, popijając od czasu do czasu. Nie dowierzał sobie, że odczuwa brak swojego lokaja. Zaliczał to do najbardziej absurdalnych myśli jakie zdążyły zagościć w jego umyśle. Przecież nie zawsze przy nim był. Więc dlaczego tak bardzo czuł się od niego uzależniony? Dlaczego jedna jedyna noc tak bardzo mu się dłużyła?
     Odstawił filiżankę na bok i zakopał się w mięciutkiej pościeli. Nawet nie zdejmował butów. Zwyczajnie mu się nie chciało. Poza tym, naprawdę był zmęczony i chciał jak najszybciej zasnąć, nie trudząc się o zbyteczne rzeczy takie jak przebranie się. Nieważne, co na ten temat miałby do powiedzenia Sebastian. Nie ma go tu przecież.
     Jednak sen nie chciał nadejść. Hrabia przewracał się z boku na bok, doliczył do 2000 baranów, wyrecytował alfabet od tyłu po czym stwierdził, że mu nie wygodnie. Wstał, i zniechęcony przebrał się w koszulę nocną, po czym ponownie zakopał się w pierzynie.
      Nawet nie zauważył kiedy, przeniósł się do świata marzeń sennych. Najpierw wędrował przez bezkresną zieloną łąkę. Trawa porastała mu aż do pasa, ale nie sprawiało mu to trudności w poruszaniu się. Błękitne cykorie i białe krwawniki oraz inne niezliczone polne ziele porastało całą przestrzeń. Chmary motyli unosiły się nad kwiatami, przemieszczając się z jednego na drugi. Ciel zwrócił uwagę na jednego z nich. Wspaniały, olbrzymi o błękitnych skrzydłach ozdobionych fantazyjnymi czarnymi wzorami, jakby nie z tej ziemi. Przyglądał się, jak unosi się majestatycznie nad nim i zbytnio nie oddala. Momentalnie wszystko zniknęło i znalazł się znów w tamtej klatce. Tamtego dnia, w tamtym pokoju, z tamtymi ludźmi. Znowu miał przeżyć swoją śmierć.
     Zaczął się rzucać po pościeli, jak gdyby miał jakiś atak. Niespokojny oddech przeszedł w ciężkie sapanie, które wkrótce przerodziło się w walkę o każdy haust powietrza. Pomału zaczynał się dusić. Po chwili zdołał wyszeptać przez sen z zaciśniętym gardłem:
-Se-sebas-tian...
Przez pokój przemknął czarny cień. Natychmiast rozrzucone ubrania znalazły się na swoich miejscach, a pościel poprawiona. Demon zatrzymał się przy wezgłowiu łóżka.
-Se-sebastian... pomóż...
      Nigdy nie mówił paniczowi, czy wzywał go przez sen. Nie widział takiej potrzeby. Ale wiedział, dlaczego go potrzebował. Zmęczony umysł drwił sobie z niego przypominając chwilę, które tak desperacko próbował zepchnąć do podświadomości. Ciel nie przestawał się rzucać. Lokaj usiadł na skraju łóżka i wziął go za rękę. Drugą pogłaskał go po policzku. Chłopiec pomału przestawał. Delikatnie odwrócił się na bok, a z jego przymkniętej powieki stoczyła się łza. Niemy świadek ogromnego bólu, który gościł w jego duszy.
     Demon został jeszcze chwilę, aby upewnić się, czy koszmar odszedł już w niepamięć. Oddech śpiącego powoli wrócił do normy, temperatura spadła. Odetchnął z ulgą. Tym razem jego przeczucie również go nie zawiodło. Odrzucił kosmyk włosów z czoła śpiącego hrabiego i pocałował po ojcowsku.
-Do zobaczenia jutro w południe, hrabio - rzucił i wymknął się oknem tak samo cicho i niepostrzeżenie, jak przybył.
 

niedziela, 23 sierpnia 2015

Przyjęcie urodzinowe, część 4

Opowiadanie, cz. 4

Zanim zacznę, zachęcam do pozostawiania po sobie wpisów :) Dzięki temu będzie mi się milej tworzyło.

```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

     Ciel podreptał do kuchni razem z Agnim i Bardem, przeklinając w duchu Lizzy najbardziej wyszukanymi obelgami. Bądź co bądź, była jego narzeczoną, więc przynajmniej mogła postarać się zrozumieć jego charakter, a nie robić wszystko według własnego widzimisię. Co jej przyszło znów do głowy, by go oddelegować do kuchni jako pomocnika? Doprawdy, czasami rozgryźć Elizabeth było o stokroć gorzej niż samego Sebastiana.

     Jednomyślnie, komendę w kuchni przejął Agni. Bard był niezwykle zadowolony z sytuacji, ponieważ gwarantowało to nie tylko zjadliwość potraw, lecz również doskonały smak i zachwycający wygląd. Hrabia nieśmiało zaproponował, że zajmie się drobnymi pracami typu przynieś/wynieś. Na nic innego w towarzystwie tej dwójki nie miał siły ani ochoty. Pocieszał się myślą, że hindus tak samo dobrze zagospodaruje przestrzeń kuchni jak jego lokaj, więc nie miał się czego obawiać. 
     Agni po przejrzeniu zapasów i składników dostępnych w posiadłości zadecydował, że jako danie główne przyrządzą dziczyznę nadziewaną jabłkami, śliwkami i gruszami a na deser przygotuje tort morelowo-kawowy. Sprzeciwów nie było, więc od razu zajęli się przygotowaniami.
     Ciel dostał za zadanie umycie i obranie wszystkich śliw, resztą miał zająć się Bard. Chłopak podszedł z szefem do spiżarni, aby przynieść potrzebne owoce. Już sama wyprawa była dla niego ciekawa- nigdy się nie zapuszczał w te strony, nie miał też nawyku podkradania żywności ze spiżarni, toteż ta część domostwa była dla niego niczym labirynt Minotaura.
     Szef wręczył hrabiemu cały kosz dorodnych, pysznych śliw. Sebastian miał swój ulubiony gatunek, który chętnie gromadził w spiżarni jako dodatki do różnych dań. Ciel nigdy nie zastanawiał się, jak je konserwował. Suszył, marynował a może jeszcze jakoś inaczej? W każdym bądź razie, w każdym daniu były przepyszne, uzupełniały całą kompozycję niezapomnianym bukietem smaków.
     Kiedy wrócili do kuchni, Agni już mył mięso i wycinał podroby. Szło mu nad wyraz sprawnie. Ciel przez moment stał i patrzył, jak hindus olbrzymim nożem nacina, wycina i wykrawa. Przyglądając mu się z boku, miał wrażenie, jak gdyby nie zajmował się obiadem, lecz rzeźbił co najmniej dzieło sztuki. Widać było, że powoli przejmuje nad nim kontrolę jego zapieczętowana moc - prawa ręka bogini Kali. Wprawnymi ruchami sięgał po najróżniejsze przyprawy, nacierał nimi, dodawał aromatu i smaku jak gdyby był w transie. Oczy zaszły mu mgłą, a usta lekko rozchyliły w szaleńczym uśmiechu.
     Bard trącił w ramię stojącego hrabiego.
-Lepiej się pośpieszmy, inaczej nie będzie ciekawie.
     Chłopiec obrzucił go nieprzytomnym wzrokiem i postawił swój bagaż obok niedużej drewnianej miednicy z wodą. Bezmyślnie przesypał wszystkie śliwki do miski, ochlapując przy okazji pół kuchni i cały przód swoich spodni. Zacisnął zęby i podsunął sobie drewniany stołek, żeby nie stać przy pracy. Zaczął wybierać owoce z wody i odrzucać nadpsute. Kiedy skończył, Bard zaproponował, że go wyręczy przy krojeniu i zaproponował, żeby hrabia poszedł się przebrać. Ciel chciał się zgodzić, ale przyszło mu na myśl, że lepiej jednak zostanie. Nie miał ochoty przebierać się trzy razy.
     Chwilę później Agni w swoim transie kończył swoje danie główne, które czekało już tylko na pieczenie i ostateczne udekorowanie. Przyszła kolej na ciasto. Ciel miał już serdecznie dość owoców, dlatego dostał za zadanie wykonanie kremu z notatki, którą na szybko skreślił dla niego khansama.
     Niepewnie wziął do ręki ubijaczkę i zaczął trzepać pianę jajeczną. Po chwili miał tak zacięty wyraz twarzy, jakby to była nie zwyczajna prozaiczna czynność, ale co najmniej walka o być, albo nie być. Cały się zasapał, kiedy w końcu osiągnął zamierzony efekt. Otarł dłonią czoło, brudząc włosy w krem. Zerknął jeszcze raz do przepisu, aby sprawdzić, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Pozostało już tylko dodać zmielonej kawy, aby wydobyć charakterystyczny smak. Spytał Barda, gdzie stoi młynek do kawy. Szef od razu podał mu worek z ziarnami i maszynkę. Ciel przyjrzał się dokładnie urządzeniu, po czym ostrożnie otworzył szufladkę i nasypał ile wlezie ziaren. Oczywiście, młynek nie wytrzymał tej próby. Coś w nim zgrzytnęło, coś chrupnęło, i rozpadł się na przerażonych oczach hrabiego na kawałki.
-Aaagni - zawołał roztrzęsiony - chodź tutaj.
Hindus spojrzał na połamany młynek, po czym westchnął, rozwiązał zupełnie swój bandaż, wziął deskę i olbrzymi tasak. Chwilę później zaczął zapamiętale ciąć, że powstały proszek był nawet drobniejszy niż powinien. Na jego twarzy wstąpił szaleńczy wyraz, a włosy zdawały się lewitować w powietrzu. Ciel z Bardem odsunęli się w kąt, aby nie popaść przypadkiem pod nóż Agniego. Kiedy skończył, odwrócił się w ich kierunku, i uśmiechnął się do hrabiego.
-Dziękuję. Już sobie dalej sam poradzę. Możecie iść pomóc innym.
     Cielowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Chyłkiem umknął z kuchni i poszedł zerknąć co się dzieje w jadalni. Już po drodze dobiegł do niego głos Lizzy spierającej się o coś z Somą. Nawet nie chciał się mu przysłuchiwać. Idąc, spotkał Paulę pędzącą z całym stosem obrusów, wołającą Meyrin. Zatrzymała się tylko na moment, aby przekazać, że u nich wszystko w porządku i nie musi się martwić.
     Nie miał odwagi, aby wejść i spojrzeć co się dzieje w jadalni. Nawet nie chciał tego widzieć. Jednak drzwi same się otworzyły i jego oczom ukazał się niespotykany widok.
     Nawet nie było zbyt dużo różu, jak na Elizabeth. Delikatne różowe kokardy na filarach i biało-różowe róże to wszystko, na co sobie pozwoliła. Książę wylegiwał się w fotelu i mówił Lizzy, kiedy coś krzywo wisiało. Wówczas Finny biegł po drabinę i starał się poprawić niedoskonałości.
-Nie wierzę...-wyszeptał Ciel - Jeszcze niczego nie zepsuli.
     

sobota, 22 sierpnia 2015

Przyjęcie urodzinowe, część 3

Opowiadanie, część 3

     Ciel wyszedł z pokoju razem z kamerdynerem, zostawiając w nim zdziwioną dziewczynę. Skierowali się w stronę biblioteki. Hrabia nadal był zbyt wściekły, że dał się wpakować w tak absurdalną sytuację. Chciał się znaleźć możliwie gdzieś na tyle daleko, by spokojnie pomyśleć i wydać Sebastianowi odpowiednie rozkazy.
     Diabeł podążał za nim w milczeniu. Zdawał sobie sprawę, że gdy wróci, będzie na niego istne pobojowisko: niezjadliwe potrawy, masa pobitej zastawy i ogólny harmider ukraszony słodkimi różowymi kwiatkami, kokardkami i balonikami. Tylko po co z tego robić taką tajemnicę? Nie widział w tym najmniejszego sensu.
     Ciel nagle zatrzymał się w połowie drogi. Ciągle stał tyłem, patrząc się uparcie w czubki swoich butów. Sebastian obserwował go ze zdziwieniem. Spiął ramiona, jakby mu było zimno i zacisnął pięści. Już chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili rezygnował, czego efektem było tylko głośno zasysane powietrze. Jeszcze chwilę taki stan rzeczy trwał, gdy w końcu udało mu się zakłócić ciszę.
-Sebastian, masz spełnić wszystkie zachcianki Lizzy dokładnie do jutra do południa - w tym momencie teatralnie się obrócił przez lewa stronę ciała i stanął przodem do demona, mierząc go chłodnym wzrokiem - To rozkaz.
-Oczywiście. Czy otrzymam jeszcze jakieś wytyczne od ciebie? - spytał uniżenie.
Minęła dobra minuta, zanim Ciel zaprzeczył i odprawił go. Demon ukląkł przed nim na jedno kolano, odchylając poły fraka, po czym skierował się do wyjścia.
     Hrabia odprowadził go wzrokiem, dopóki nie zniknął za ścianą. Gdy się upewnił, że nikogo nie ma, wziął głęboki haust powietrza, jakby miało mu to pomóc i osunął się plecami po ścianie. Dlaczego tego nie przewidział? Cholerny Sebastian!
      Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Jego prawdziwą, potworną formę i zadziwiająco lekki chód. Obezwładniającą, dominującą kruczoczarną czerń nocy i krwistoczerwone tęczówki. Chociaż był tak paskudny, zawiązał z nim pakt. Później, był z nim już zawsze i ciągle. Tym razem jednak jako niezwykle przystojny kamerdyner.
     Wielokrotnie się zastanawiał nad pewnym fenomenem. O ile demonom zawsze się zarzucało okrutność i interesowność, one bynajmniej się z tym wcale nie kryły. Wręcz przeciwnie- były pod tym względem uczciwsi niż wiele osób z otoczenia hrabiego, które zakładały przeróżne maski, aby się wybielić. A zestawienie słów uczciwy demon było czystym oksymoronem. Czymś, co nie powinno istnieć w tym świecie.
     Wrócił jeszcze pamięcią do momentu, w której nadał mu imię. Specjalnie, na złość demonowi dał mu imię swojego byłego psa. Pomimo takiej ceny, jaką mu przyszło zapłacić, chciał, aby znał swoje miejsce i jego zdanie o nim. Z upływem czasu, zaczął go postrzegać inaczej, jednak nigdy by się do tego nie przyznał. Stał się czymś w rodzaju substytutu jego rodziny, którą zbyt wcześnie stracił. A jak wiadomo, nawet najlepszy zamiennik nie zastąpi oryginału. Ma jednak tę własność, że zajmuje jego miejsce i pozwala pracować tak, jakby nic się nie stało.
     Jednak Sebastian naprawdę stał mu się w pewnej mierze bardzo bliski. Znał jego obawy, radości, smutki, przeżycia. Wszystko. Dlatego, pomimo wiecznych docinków z obu stron, chciał mu zrobić przyjemność. Wiedział, że demon wykorzysta to w późniejszych grach słownych, ale czuł silna wewnętrzną potrzebę, której nie potrafił stłamsić. Zastanawiał go tylko jeden fakt. Jakim cudem służba szybciej od niego się dowiedziała o jego rzekomych urodzinach i czy on wówczas naprawdę je obchodzi. Również chciałby wiedzieć, czy demony w ogóle się rodzą, a jeśli tak, to czy przywiązują do tego aż taka wagę jak ludzie.
     Hrabia wyciągnął się na podłodze i postanowił wstać, tym bardziej, że czyjeś kroki zmierzały w jego stronę. Szybko otrzepał rękoma spodnie, aby nie widać było na nich ewentualnego kurzu.
-Cieeeeluuuuu! Gdzie jesteś? Cieeeeluuuuu, Cielu... Cieluuuuuuu, widzę cię!
Lizzy schwyciła spódnicę w obie ręce i pokonała dystans dzielący ją od jej obiektu westchnień, zalewając go od razu potokiem słów.
-Cielu, gdzie ty byłeś? Już zaczynałam się martwić! Choć, wszyscy cię szukają. Wysłałam Paulę po Księcia Somę i Agni'ego. Agni to taki wspaniały kucharz, na pewno się nam przyda podczas przygotowań! A Książę to bliski znajomy hrabiego, wiec pomyślałam, że chętnie by się zobaczył.
-Tylko ich jeszcze brakowało...- szepnął załamany hrabia.
-Chodź, chodź - Lizzy pociągnęła go za rękaw- Idziemy do holu. Tam rozdzielimy obowiązki i zaczniemy przygotowania.
     Wykluczając wszelki sprzeciw, wzięła Ciela za rękaw marynarki i pociągnęła za sobą w dół schodów. Pomimo delikatnych uwag jej narzeczonego, że potrafi sam iść, nie zgodziła się go wypuścić, argumentując to tym, że wówczas znowu ucieknie. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że swoim zachowaniem jeszcze bardziej potęgowała sensowność cichej ewakuacji.
     Czy Paula również była demonem, czy książę był w pobliżu, dość, że kiedy schodził schodami do głównych drzwi, zobaczył w nich indyjskich gości. Soma, jak zwykle zresztą, był bliski płaczu, gdy widział młodego Phantomhive'a.
-Cieluuuuuuu! Czemu się nigdy do mnie nie odzywasz i nie wpadasz z wizytą? - rzucił się na hrabiego, którego omal nie poddusił w przyjacielskim uścisku
-Sebastianie! - przemknęło błagalne wołanie przez myśl hrabiego.
W tym dokładnie momencie, Sebastian, chociaż był już daleko od rezydencji, uśmiechnął się złośliwie do siebie i stwierdził w duchu: "Sam tego chciałeś, paniczu. Naucz się egzystować wśród ludzi. W końcu, jesteś jednym z nich".
-A tak w ogóle, nie widzę nigdzie Sebastiana - skwitował Agni.
-Czy coś się mu stało? Może jest chory? - gorączkował się Soma.
-Wszystko w porządku, zapewniam - odpowiedział Ciel, gdy tylko udało mu się złapać trochę powietrza.
     Lizzy zaborczo popatrzyła na wiszącego na jej narzeczonym Księciu, toteż podeszła do niego i delikatnie wzięła pod rękę chłopca i odprowadziła na bok, kierując na siebie powszechną uwagę.
-Panienka Lizzy jest taka słodka - mamrotał Agni gryząc swój bandaż i zalewając się łzami.
-No nie wiem - burknął Książę - Ona ma Ciela na co dzień. Mogłaby się z nim od czasu do czasu podzielić.
-Proszę wszystkich o uwagę! - Lizzy odchrząknęła i poczekała, aż wszyscy umilkną - Teraz przydzielę wszystkim zadania, które będziecie wykonywać. Proszę o uwagę.
-Ho-ho-ho! - zakłócił idealna ciszę Tanaka.
-Wysprzątanie pokoi i jadalni oraz wyczyszczenie srebra stołowego i obrusów: Paula, Meyrin ( tylko zdejmij okulary) - deklamowała Elizabeth - następnie: ozdabianie. Ja z Finnim oraz Księciem. Jakiś sprzeciw?
-Żaden - odpowiedzieli przydzieleni.
-Dobrze! A więc kuchnia: Przydzielam tam Agniego jako szefa, Barda i Ciela, aby pomógł wykonać tort dla Sebastiana!
-Co?! - wrzasnął Ciel.
-A nadzór nad wszystkim będzie sprawował Pan Tanaka!
-Ho-ho-ho- skwitował to znad obłoczków pary staruszek.

piątek, 21 sierpnia 2015

Przyjęcie urodzinowe, część 2

Opowiadanie, cz. 2

-Więc? Co to tym sądzicie?
-Hmm.. - Bard jednocześnie próbował przeżuć kawałek bułki i złapać końcówkę myśli. Faktycznie, to, co opowiedziała Meyrin sprawiało wrażenie, jak gdyby nareszcie byli w stanie czegoś nowego się dowiedzieć o tajemniczym przełożonym.
-Uważam, że to musi być jakaś rocznica - skwitowała Meyrin - Tylko czyja i która?
-Moja nie- odparł rozczarowany Finnian - Nie wiem, kiedy się urodziłem i nigdy się nad tym nie zastanawiałem. A do posiadłości dołączyłem na wiosnę.
-Nasza też nie, mówi Oskar - odezwał się Snake - Nic nie wiem na ten temat, dodała Emily.
-Cóż...- Bard podrapał się za głową- Moja też nie. Zresztą, nie sądzę, aby to było na tyle ważne dla Sebastiana, aby pamiętał o tym z wyprzedzeniem.
-Więc to może dotyczyć albo panicza, albo jego samego, powiedziała Bronte - Snake zwyczajowo objaśniał pozostałym mowę swoich podopiecznych.
-Dość logiczne- zgodziła się Meyrin - Tyle, że urodziny panicza wypadają 14 grudnia. Czyli kawał czasu.
-A co z imieninami? - zapytał Finny.
-Nie obchodzi ich. Nawet jeśli, to wypadają one 31 lipca - zrezygnowana podsumowała Meyrin.
-Więc... To naprawdę chodzi o Sebastiana?! - Bard aż o mało co nie udławił się śniadaniem, po czym zaczął głośno kaszleć, uderzając się w pierś. Nagła zmiana wyrazu twarzy towarzysza wystraszyła pokojówkę, że biedna aż podskoczyła na swoim miejscu, strącając kubek z herbatą dla Tanaki prosto na kamienną podłogę.
-Mey, uważaj - krzyknął Finny, rzucając się uratować szczątki naczynia. Jednak jakimś zbiegiem okoliczności na tyle niefortunnie się poślizgnął na rozlanej herbacie tak, że padając, upadł wprost na worki z mąką, rozrywając je i wzbijając tuman mącznej zawiesiny w powietrze.
     Kiedy mąka zaczęła opadać i nareszcie można było rozpoznać osobę siedzącą obok, wszyscy zamarli, spoglądając na drzwi kuchenne. Stał w nich nienagannie uśmiechnięty, idealny w każdym calu obiekt całego zamieszana - Sebastian we własnej osobie. Z lekka przymrużonych powiek objął całą kuchnię jednym spojrzeniem. Wyjął zegarek, sprawdził godzinę, po czym go schował do kieszeni we fraku i zwrócił się do pozostałych, zakłócając śmiertelną ciszę:
-Co tutaj się stało, aby w 15 minut doprowadzić to miejsce do TAKIEGO stanu? - sam jego widok już budził przerażenie, pomimo udawanego spokoju, ale zwerbalizowanie jego myśli przyprawiało resztę służby o zawroty głowy, palpitację serca i drżenie rąk - Nie ważne. Wyjdźcie stąd kiedy skończycie posiłek i zabierzcie się za swoje prace - rzucił na odchodne, znikając we drzwiach.
     Wordsworth chyłkiem sunął po podłodze w kierunku znikającego kamerdynera. Na chwilę wspiął się, wysunął swój rozdwojony język i badał teren. Uspokojony, wrócił do swego pana, okręcając mu się na ręce.
-Możemy spokojnie mówić dalej, już sobie poszedł, powiedział Wordsworth - zakomunikował Snake.
-Echhh, znowu rozzłościliśmy pana Sebastiana - westchnęła pokojówka - mam wrażenie, że nigdy nie nauczę się być ostrożniejsza.
-Nie martw się - pocieszył ja Finny i poklepał przyjacielsko po łopatce- gdyby za takie przewinienia pan Sebastian nas wyrzucał, zostalibyśmy już wyrzuceni niezliczoną ilość razy.
-A wracając do tematu - wtrącił się Bard, który zdążył już trochę ochłonąć - To jesteście pewni, że to chodzi właśnie o niego?
-Inne opcje odpadły, mówi Bronte.
-Nawet jeśli, to co to by mogło być? - drążył temat Bard.
-Pomyślmy - powiedziała na głos Meyrin- "To będzie w tą sobotę". Może być data, kiedy panicz go zatrudnił. Lub jego urodziny.
-Urodziny! - Ucieszył się Finnian- Jestem pewien, że to jest właśnie to! Każdy czeka z przejęciem na swoje urodziny!
-Z wyjątkiem dojrzałych kobiet - dorzuciła ironicznie Meyrin.
-Więc może zorganizujemy takie małe przyjecie tylko dla domowników?- zaproponował Bard- Zrobiłbym swoje danie szefa kuchni! I oczywiście wspaniały tort!
-Tak! Koniecznie! - podtrzymywał go Finny, który zdążył się już zarazić optymizmem i energią Barda.
-Proponowałbym najpierw, aby zapytać się panicza, co o tym sądzi, mówi Wordsworth - powiedział Snake.
-Racja. Chodźmy! To w końcu już jutro.
      W ten sposób cała czwórka ( piątka, jeżeli liczyć Tanakę pijącego zieloną herbatę i nie wtrącającego się do niczego) stanęła przed gabinetem hrabiego i spojrzała w drzwi dzielące ich od wnętrza pokoju.
-A co, jeśli on tam jest? - Spytała cichutko Meyrin.
-Spokojnie, nie wyczuwam jego ciepła, mówi Emily. Widziałam, jak kierował się do ogrodu, dodała Bronte- relacjonował Snake.
-Więc kto puka? - denerwował się Finny.
-To był pomysł Barda, więc niech on się tym zajmie- skwitowała krótko Meyrin.
     Bard popatrzył na nią, po czym zrobił krok do przodu, energicznie zapukał, usłyszał zaproszenie do wewnątrz i przekroczył próg pokoju jako pierwszy.
     Ciel siedział pochylony nad dzisiejszą gazetą i czytał interesujące go fragmenty. Obok stała niedopita filiżanka z Earl Grey'em, której cytrynowo-korzenny aromat zdążył wypełnić już całe pomieszczenie. Podniósł głowę i przez jego twarz przebiegł grymas zdziwienia, widząc całą swoją służbę naraz.
-Czy coś się stało? - spytał po chwili.
-Wszystko w porządku, hrabio. Mamy tylko małą prośbę - odpowiedział Bard.
Hrabia obrzucił wzrokiem każdego po kolei, po czym powrócił do swojej lektury.
-Słucham.
-Chcielibyśmy zorganizować jutro małe przyjęcie, tylko dla domowników.
-Z jakiej okazji? - dopytywał się Ciel.
-To będzie niespodzianka. Przyjęcie urodzinowe. I bardzo byśmy chcieli, gdyby panicz również wziął w tym udział.
-Jeżeli nic mi wówczas nie stanie na przeszkodzie, z pewnością się pojawię - skwitował Ciel.
     Nagle drzwi się otworzyły i wpadła przez nie narzeczona hrabiego Phantomhive. Obrzuciła zebranych wzrokiem i od razu udzielił się jej entuzjazm tworzenia.
-Przyjecie? Czy ja dobrze słyszę? Cieluuuuuu! Koniecznie, koniecznie trzeba jakieś zrobić, żebyś mógł się rozerwać. Cieeeeluuuu! - rzuciła mu się na szyję, i śmiejąc się prosto w ucho, powiedziała - oczywiście, ty też weźmiesz udział w przygotowaniach. Ostatnio tak ciężko pracowałeś! Należy ci się jakaś rozrywka.
-Lizzy - szepnął błagalnie Ciel - nie wrzeszcz mi do ucha...
-Ale kiedy ty jesteś taki kochanyyyy- mówiąc, tuliła się dalej i piszczała z uciechy - Cielu, jak ja cię dawno nie widziałam!
-Jest tylko jeden szkopuł. Sebastian nie może o niczym wiedzieć, ani brać udziału w przygotowaniach - dorzuciła Mey.
-O, to dla niego? - rozentuzjazmowała się Lizzy - Oczywiście, że pomogę, Cielu też. No dalej, dalej, Cielu, wyślij Sebastiana na cały dzień aż do jutra do miasta.
-Ale po co? - jęknął Ciel, a w duszy dodał - Mnie też niech ktoś wyśle stąd jak najdalej...
-Byle po co. Zajmę się tym. Możecie się rozejść - zwróciła się Lizzy do zgromadzonej piątki.
-Dzię-ku-je-my!- krzyknęła reszta chórem i rozeszła się do swoich zajęć.
     Ciel był załamany. Nie sądził, ze sprawy przybiorą taki obrót. Nie mógł przecież zabronić zorganizować przyjęcia dla swoich podwładnych, szczególnie, że naprawdę nigdy o nic nie prosili. A nie przewidział, że właśnie wówczas wpadnie jego narzeczona Lizzy. Czuł, że zostanie wciągnięty w wir idiotycznych przedsięwzięć bez jego aprobaty czy zgody. Szykował się naprawdę ciężki dzień. Może jednak wymigać się i wykręcić pilną pracą w bibliotece?
     Podczas gdy załamany siedział nad biurkiem, Lizzy podeszła do okna, wypatrzyła kamerdynera i dała mu znak ręką, aby przyszedł tutaj. Zjawił się dosłownie minutę  później.
-Czy czegoś potrzebujesz, panienko Lizzy?
-Tak, Sebastianie. Chciałam cię prosić o przysługę.
-Jaką?
-Chciałabym, abyś wyjechał teraz do posiadłości Midford i został tam aż do jutra do obiadu. Mama prosiła o pomoc przy polowaniu - uśmiechnęła się grzecznie.
     Ciel aż otworzył buzię z oburzenia, ale nic nie powiedział. Oczywiście, Sebastianowi to nie umknęło.
-Oczywiście, zaraz wyruszę. Jakieś inne dyspozycje, paniczu?
-Nie...A raczej tak. Chodź ze mną.




wtorek, 18 sierpnia 2015

Przyjęcie urodzinowe, część 1

Opowiadanie, cz.1

     Po skończonym dniu w rezydencji, Sebastian wraz z kandelabrem w ręce kierował się do swego pokoju. Ciepło światła rozpraszającego mrok powoli sunęło po ścianach, odsłaniając kolejne pejzaże, jednak demon nie zwracał na nie najmniejszej uwagi.
     Zbliżająca się noc miała być jedną z nielicznych, które mógł poświęcić samemu sobie. Jak wielokrotnie mówił paniczowi, demony nie potrzebują snu; był to luksus, na który rzadko mogły sobie pozwolić. Dzisiaj nie miał od hrabiego żadnych wytycznych. Resztą służby pokierował już odpowiednio, zadbał o jutrzejsze menu, słowem: wszystko dopracowane.
     Dotknął ręką klamki, obrócił i wszedł do pomieszczenia, stawiając świecznik na biurku. Drzwi same cichutko się zatrzasnęły. Podszedł do okna, przysłuchując się cykaniu świerszczy. Panował przyjemny półmrok. Wprawnym ruchem poluzował, a następnie całkiem rozwiązał krawat, kładąc go na poręcz krzesła. Chociaż mogło się to wydawać dziwne, poczuł się wspaniale, prawie jakby był zupełnie wolny, nie mając żadnych zobowiązań czy kontraktów. "Jakie to cudowne uczucie, zrzucić z siebie chociaż część ograniczeń" przemknęło mu przez myśl. Przymknął oczy i głęboko zaczerpnął powietrza, jakby pozbył się o wiele większego ciężaru. W ślad krawatu momentalnie poszedł frak, kamizelka, spinki z herbem rodowym, zegarek. Zdecydowanym ruchem uniósł rękę do ust i zębami ściągnął rękawiczkę, potem drugą. Złożywszy je jedna na drugą, rzucił w kąt biurka.
     Przeczesał dłonią włosy i odwrócił się. Niedbale rozpięta koszula odsłaniała wspaniałe, wysportowane ciało. Spojrzał na łóżko i westchnął. Nie miał ochoty na bezczynne leżenie, ale i tak musiał poprawić poduszkę, jeżeli chciał tu spędzić noc. Z powrotem podszedł do okna i otworzył je na rozcież. Świeże nocne powietrze uderzyło go w twarz.
"Sierpniowe noce" pomyślał Sebastian " Tak, tego mi było trzeba".
     Usiadł na krawędzi posłania, zdjął resztę ubrań i oparł dłonie z tyłu na posłaniu, zadarwszy głowę w górę. Mógł nareszcie poudawać że śpi, a tak naprawdę miał już plan na dzisiejszą noc. Chciał poobserwować gwiazdy. Pamiętał wspaniałe deszcze perseid oglądane w jego rodzinnym domu, kiedy był jeszcze mały. Uśmiechnął się do siebie. Ileż to już czasu minęło, odkąd był tam ostatnio?
     Raz pokierowana myśl dalej drążyła wspomnienia. Przypomniał sobie, kiedy w jego piąte urodziny  matka zabrała go po raz pierwszy obejrzeć gwiazdy. Wówczas był nimi zafascynowany, uczył go sam mistrz Barakijal. Demony widzą zupełnie inaczej niż ludzie, dlatego trudno opisać słowami, jakie wrażenie wywarło to na nim. Ten przepiękny deszcz spadających gwiazd, mocne perfumy i czarne warkocze matki, szczęście dziecka. Słyszał w głowie swój radosny śmiech i ciągłe: "Mamo, patrz! Patrz tam!"
     Matka... Najpiękniejsza ze wszystkich, Wielka Księżna Isztar. Pamiętał jej łagodny głos, krwistoczerwone oczy obramowane długimi czarnymi rzęsami, sprawiające wrażenie miękkości aksamitu. Włosy długie i czarne jak noc, smukła sylwetka, bardzo wysoki wzrost. Kiedy szedł z nią, demony chowały się ze strachu i usuwały z drogi, drżąc, aby nie rozgniewać wielką panią. Często mówiono, że jest do niej niezwykle podobny.
     Po chwili otrząsnął się i spojrzał na zegarek. Druga w nocy. Nie wierzył, że oddał się czemuś tak trywialnemu jak rozpamiętywanie przeszłości. Czyżby nabierał coraz więcej ludzkich cech? Niedorzeczność.

 -To będzie w tą sobotę... - mruknął do siebie.
     Natychmiast odwrócił głowę i znalazł się pod drzwiami, nakładając w diabolicznym pędzie szlafrok. Instynkt, mgnienie oka, przelotne uczucie. Przekręcił klamkę i uchyl je na tyle, aby zobaczyć, co się dzieje i jednocześnie na tyle, aby nikogo nie wpuścić do środka. Miał rację. Na korytarzu stała Meyrin z przerażeniem wymalowanym w oczach.
-Pa-pa-pa-nie Sebastianie! Ja szłam po wodę, bo mi w gardle za-zasłcho i nie mogłam spać...
-Już dobrze, nie musisz się tłumaczyć- odparł zrezygnowanie- tylko nie obudź nikogo.
     Drzwi do pokoju kamerdynera zamknęły się bezszelestnie, zostawiając ogłupiałą dziewczynę i wąski cień światła wydobywający się spod drzwi. Meyrin dopiero po chwili przypomniała sobie o oddechu, kiedy zaczęła sie już na dobre dusić. Jakim cudem ją usłyszał?
     Spojrzała na świece w swojej dłoni i na kubek z wodą w drugiej. Westchnęła głęboko i poszła przed siebie. Po nim można się było wszystkiego spodziewać. Nigdy się z niczego nie zwierzał, nawet z takich błachych rzeczy, jaka pogoda sprawia mu największą radość. Dla nikogo nie robił wyjątku. Nawet sam panicz nie za wiele o nim wiedział, lecz on z kolei sprawiał wrażenie, jakby kompletnie go to nie interesowało.
     Przystanęła na chwilę. Tak, nareszcie przypomniała sobie, dlaczego się wówczas tam zatrzymała. Jego cichy, ciepły głos. Hipnotyzujący, aksamitny, sprawiał wręcz materialne wrażenie. "To będzie w tą sobotę..." Ziewnęła, zakrywszy dłonią usta. Dosyć, jutro o tym pomyśli. Na pewno nie było to nic niebezpiecznego, z dwóch przyczyn. Po pierwsze, gdyby to miał być napad, cała załoga zostałaby powiadomiona. Po drugie, powiedział to z takim spokojem, że możliwość jakiegoś brudnego zadania również odpadała. Wówczas okryłby tę kwestię milczeniem.
      "Tak, rankiem pogadam o tym z bardem, Finnym i Snake'm. Co cztery głowy, to nie jedna, w dodatku w środku nocy" przemknęło jej przez myśl i spokojnie udała się do siebie, aby kontynuować swój sen.

    

środa, 12 sierpnia 2015

Zagadka porzuconych zwłok, część 8 FINAŁ

OPOWIADANIE, cz.8
```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
     Powoli oddalali się od jasnego salonu z bawiącymi się ludźmi, a zmierzali ponurym korytarzem wgłąb tajemniczej posiadłości. Idąc Ciel widział wiszące na ścianach portrety nieznanych mu osób: pięknej kobiety w towarzystwie pewnego dżentelmena. Ich podobizny były na większości z umieszczonych tam dzieł. Najprawdopodobniej byli to właściciele rezydencji, jednak nie miał pewności, jak rzeczywiście wyglądali.
     Nagle hrabia poczuł się nieswojo. Nikt za nimi nie podążał, a towarzyszyło im tylko echo miarowego stukotu obcasów. Ponadto miał wrażenie, jakby kręcili się w kółko, zamiast zmierzać do celu. W końcu przewodnicy zatrzymali się i otworzyli potężne mahoniowe drzwi prowadzące do obszernego pomieszczenia po prawej stronie.
     Nikogo w nim jeszcze nie było. Pomieszczenie było całkowicie bez okien, wręcz surowe w swym braku jakichkolwiek mebli. Mogło przywodzić na myśl cele więzienne. Jedynym źródłem światła były świece rozmieszczone w rogach. Znajdowały się tam również jedne jedyne zamknięte drzwi prowadzące gdzieś dalej w nieznane. Wkrótce wyszło z nich sześciu mężczyzn i dwoje przewodników.
-Wreszcie cię znalazłem, Cielu Phantomhive, Psie Jej Królewskiej Mości - odezwał się jeden z przybyłych.mówiąc to splunął na podłogę.
     Hrabia zmierzył wzrokiem postać, która się do niego odezwała. Wyglądał jak ów dżentelmen z obrazów, więc domyślił się, że ma przed sobą samego Sortona.
-Starczy tej maskarady. Zapłacisz mi dzisiaj za wszystko. Jednak muszę ci pogratulować, naprawdę szybko wpadłeś na nasz trop. Zupełnie tak jak ostatnio.
-Ostatnio? - spytał hrabia, nie bardzo wiedząc do czego się odwołuje.
-Zniszczyłeś mi życie. Odebrałeś mi wszystko, co miałem najcenniejszego. Przez ciebie zginęła moja Auris. Gdybyś tylko nie zniszczył naszej siatki działającej w Indiach...
-Willibert Sorton... tak jak myślałem - odezwał się głośno hrabia.
Ciel zamyślił się. Faktycznie, kiedyś zajmował się sprawą handlu ludźmi w Indiach, ale nigdy by nie przypuszczał, że nie załatwił wszystkiego jak należy.
-Oni również mają z tobą porachunki - dodał, zrywając swoją maskę z twarzy i wskazując ruchem głowy mężczyzn stojących z tyłu. Każdy z nich zdążył wybrać już broń: od pistoletów do noży. Od czasu do czasu uderzali nimi w swoje dłonie, dodając sobie tym pewności siebie.
-Pewnie chciałbyś wiedzieć, co wspólnego ze mną mają tamte ofiary. Powiem ci to -kontynuował Wilibert -Te porzucone kobiety miały cię tylko ściągnąć tutaj- powiedział w pełni z siebie zadowolony - odnowiłem swoje kontakty i wykupiłem je. Co jakiś czas jedną z nich zamykałem w pokoju z jadowitymi wężami, co było doskonałą przynętą na ciebie - powiedział i momentalnie zmienił się na twarzy, która kipiała chęcią zemsty - Zapłacisz za moje zniszczone życie! Dziś skończy się twoja dobra passa!
-Więc i ja rezygnuję z przebieranek - stwierdził Ciel zrzucając maskę i perukę na ziemię - Nie jesteś nawet godny aby być człowiekiem. Zabijać zupełnie bez powodu niewinnych ludzi. 
-Giń, sukinsynu! -zawył Sorton i wystrzelił z pistoletu prosto w głowę hrabiego. 
     W jednej chwili Sebastian znalazł się przy chłopcu, trzymając w dłoni dymiący jeszcze pocisk. Mężczyźni cofnęli się przerażeni. Demon odwrócił głowę, zdjął swoją maskę ujmując ją w palce środkowy i wskazujący, po czym się do nich uśmiechnął i odpowiedział:
-Chyba muszę oddać zgubę, prawda, paniczu?
Ciel zerwał opaskę z oka, w którym rozbłysł soczyście fioletowy znak kontraktu.
-To rozkaz! - powiedział głośno i dobitnie, bez cienia zawahania - zabij te ścierwa.
-Yes, my lord. 
     Jeden ze zgromadzonych bandziorów ponownie w akcie paniki wystrzelił w demona, a reszta rzuciła się w ich kierunku. Sebastian natychmiast sięgnął do kieszeni fraka i wyrzucił w kierunku dwóch najbliższych zastawę stołową, którą niedawno skompletował.
     "Wiedziałem, że się przyda" pomyślał w duchu "noże są takie wygodne. Można nimi zabić zarówno w krótkim, jak i długim dystansie". 
     Dwa trupy. Trzeciego skompletował w bezpośrednim zbliżeniu, przecinając mu aortę. Jaskrawoczerwona krew wypłynęła pod dużym ciśnieniem z ofiary. Czwartego na razie unieruchomił, przebijając mu nożem rękę i przytwierdzając ją do ściany. Odwrócił się, by zerknąć, czy z hrabią wszystko w porządku. W tej chwili dwójka napastników z tyłu próbowała uderzyć go w kark. Sebastian zrobił gwałtowny unik, po czym jednego z nim z całej siły kopnął tak mocno, że zatrzymał się dopiero na ścianie z pękniętym kręgosłupem. Drugiemu wsadził rękę w klatkę piersiową i wyrwał bijące serce, a oczy zabłysły mu malinowym odcieniem. Pięć trupów. 
     Willibert ruszył w stronę panicza, gdy Sebastian unicestwiał pozostałą dwójkę, miażdżąc im czaszki. 
-Nie możesz mnie zabić! Jesteś tylko człowiekiem! -wył jak opętany, próbując udusić Ciela gołymi rękoma. Hrabia uderzył go z kolana w brzuch. Sorton zatoczył się i usiadł. Z kącika ust sączyła się mu krew.
     Pies jej królewskiej mości powoli i majestatycznie podszedł do niego. Z każdym jego krokiem gasły świece i pomieszczenie wypełniała absolutna ciemność. Sylwetka kamerdynera nikła w mroku, a kontur postaci stawał się coraz bardziej niewyraźny.
-Żyjesz o sto lat za mało, aby mścić się na mnie - hrabia spojrzał na niego swoim gniewnym wzrokiem z góry -Jesteś mordercą. Zabijałeś z zimną krwią i handlowałeś ludźmi. Nie zasługujesz na litość.
     Czarne cienie wypełniły pomieszczenie, a przed twarzą hrabiego przeleciało czarne pióro, które złapał w rękę. 
-Sebastian, zakończ to. 
     Krwistoczerwone oczy mignęły nad głową skazanego. Rozległ się głuchy łomot. Wszystkie pióra się poderwały i zaczęły wirować w pomieszczeniu. Czarny wir pochłoną i unicestwił wszystkich nieproszonych gości. 
     Gdy wszystko ucichło, Sebastian podszedł do panicza i uklęknął przed nim na jedno kolano, odrzucając w tył czarny płaszcz.
-Wracamy. Nic tu po nas. Reszta członków towarzystwa jest czysta - powiedział Ciel, rozglądając się po pomieszczeniu.
-Jak rozkażesz - uśmiechnął się lokaj i spojrzał na swojego pana. Jak zwykle na jego twarzy gościł chłód i powaga. Zwichrzone włosy zasłaniały prawie całe czoło.
Demon wstał z klęczek i podszedł do hrabiego, biorąc go na ręce. Hrabia oparł spokojnie głowę o jego tors i patrzył beznamiętnie w przestrzeń. Sebastian nie miał najmniejszej ochoty wychodzić przez główne drzwi, dlatego zbliżył się do ściany i wymierzył jej cios nogą. Od razu pojawiła się rysa, która rozbiegła się w wielu kierunkach i zaczęła się kruszyć. Minutę później, Wyjście było gotowe.
-Musiałeś aż tak kurzyć tynkiem? - mruknął niezadowolony Ciel.
-Wybacz, ale wychodząc we dwójkę głównym wejściem spowodowalibyśmy o wiele większe zamieszanie -uśmiechnął się Sebastian, po czym dodał złośliwie - a na kurz nawet same władze Piekieł nie mają sposobu.
-Więc jest czymś równie uciążliwym co Shinigami?
Demon roześmiał się i wyszedł na zewnątrz.
-Całkiem trafna uwaga, paniczu - odparł, chichocząc - Chciałbym widzieć miny naszych znajomych, gdyby to usłyszeli.
     Przez twarz chłopca przebiegł grymas. Sebastian przyjrzał się dokładnie: Ciel najwyraźniej wyobraził sobie domniemaną sytuację i nie mógł się opanować. Dobrze wiedział, że lepiej nie uświadamiać go o tym, wobec czego zmienił temat.
-Co myślisz o naszym mordercy?
-Źle to rozegrał. Postawił wszystko na głupią zemstę.
-Głupią? - spytał Sebastian patrząc w oczy.
- Moja to zupełnie co innego - odpowiedział, unikając wzroku demona. Przez chwilę patrzył na znikające z zawrotną prędkością korony drzew - Ja przynajmniej zebrałem do tego odpowiednich graczy.
-Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. A to już twoja rezydencja, hrabio - odparł, wskazując ruchem głowy zabudowania przed nimi - Czy masz jakieś życzenia odnośnie kolacji?
-Nie. Zrób, co uważasz. 
     Kwadrans później hrabia siedział już w swoim łóżku, przebrany i z kubkiem gorącego mleka w dłoniach. Demon zabrał tacę i ukłonił się, opuszczając pokój. Już zamykał klamkę, gdy dobiegł go głos panicza.
-Sebastian?
-Tak, bocchan?
-Zostań ze mną dopóki nie zasnę - burknął pod nosem, patrząc się uparcie w pierzynę. 
-Oczywiście - odparł uśmiechnięty i z powrotem postawił tacę ze świecą na stoliku nieopodal łóżka. 
     Ciel przypatrywał się mu i walczył z zamykającymi się powiekami. Nie chciał, aby Sebastian wyszedł zbyt szybko jak również nie chciał, aby wiedział, że potrzebuje jego towarzystwa. W końcu zmęczenie wzięło górę i Ciel zasnął spokojnym, zdrowym snem. 
Sebastian cicho wyszedł z pokoju i spojrzał na swój kieszonkowy zegarek.
     Teraz musi naprawić wszystkie niedociągnięcia służby przez ostatnie dni i przygotować się na jutrzejszy dzień. To będzie pracowita noc.
-Śpij dobrze, paniczu.
     Noc ogarnęła całe domostwo i tylko czarne pióro przemierzało wszystkie korytarze, pozostając w wiecznym ruchu.