Witam
wszystkich bardzo serdecznie! Znowu zaskoczyliście mnie liczbą wyświetleń, w
związku z czym przestaję wierzyć w zwykłe trollstwo tylko tworzę teorie spiskowe
o przemyślanym trollowaniu. Bo nie mogę dopuścić do siebie myśli, że tyle osób
zaczęło nagle czytać. Jakoś mi to nie pasuje.
Dziś obchodzę swoje imieniny, ale nie spodziewajcie się żadnego specjału, ani czegokolwiek w tym stylu. To nie moja bajka ;)
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXV~~
Dziś obchodzę swoje imieniny, ale nie spodziewajcie się żadnego specjału, ani czegokolwiek w tym stylu. To nie moja bajka ;)
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXV~~
Chociaż
Sebastian starał się iść cały czas ze spuszczoną głową, zdając się bardziej na
zmysł orientacyjny niż polegając na swoich wrażeniach wzrokowych, nie mógł tak
całkowicie zignorować migających mu przez ułamki sekund fragmentów mijanych
obrazów. Za którymś razem nie wytrzymał i obrzucił szybkim spojrzeniem bogato
rzeźbioną ścianę i kolumnady. W głowie słyszał swój popędzający ton mówiący, by
iść naprzód i nie tracić czasu na koneserstwo wątpliwej sztuki, ale ciekawość przezwyciężyła
głos rozsądku. Zatrzymał się, spoglądając przez ramię, czy nikogo nie ma w
pobliżu i podszedł nieco bliżej, gdyż rzecz wydała mu się godna uwagi.
Klasztor znany był z wyrafinowanych maszkaronów, mających zaszczyt gościć na ścianach monumentalnej budowli. Co ciekawsze, rzeźby przedstawiały ludzkie wyobrażenia demonów, co mogłoby wydawać się dziwne w zestawieniu z faktem, że jakby nie patrzeć, znajdował się w Domu Bożym.
Scena przedstawiała najprawdopodobniej kuszenie lękliwej owieczki, pokładającej całą swoją wiarę w czuwającą nad nią Opatrzność. Osobnik musiał być doprawdy niezłomny, bo otaczały go zewsząd wyciągnięte ręce demonów, a on z przerażeniem w oczach odwracał od nich wzrok, szukając ucieczki. Powykrzywiane twarze prezentowały strwożonemu człowiekowi długie, powystawiane z rozwartych paszcz jęzory, niekiedy rozdwojone na końcach, co miało pewnie nawiązywać do utartego motywu brzydoty istot potępionych. Inne z nich miały kły. Sebastian po dokładnym przyjrzeniu się mógł stwierdzić z całą niezbita pewnością, że znakomita większość z nich miała rogi na kudłatych łbach a także wytrzeszczone oczy, na które opadała skraplająca się z sufitu woda. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zdążył się już przyzwyczaić do panującej wewnątrz wilgoci i nawet już jej nie wyczuwał. Dla pewności pociągnął parę razy nosem, ale nie wniosło to nic nowego.
Woda spadała na wyrzeźbione postacie w dość specyficzny sposób. Nie wiadomo, na ile to było przypadkiem, a na ile zaplanowanym dziełem artysty, który przewidział skraplanie się cieczy dokładnie w tym miejscu, gdy jeszcze dłutem drążył w twardej skale, tworząc cuda podziwiane do dzisiejszego dnia. Zielonkawe krople spływały po kamiennych policzkach, pozostawiając po sobie mokre bruzdy od oczu aż do brody. Następnie tworzyły ginęły na podłodze i przepadały pod tuzinami brudnych mnisich stóp.
– Demony nie płaczą – mruknął Sebastian, ocierając rękawem habitu stęchłą wodę z rzeźby. Nawet łzy potępionych nie mogły być przyjemne, jak na ironię. Wszystko, co związane z nimi, musiało odpychać i odrażać.
Usłyszał ciche kroki zmierzające w jego stronę, ale nie spodziewał się dotyku na ramieniu. Czuł się tak, jak gdyby złapano go na gorącym uczynku. A co jeśli słyszał jego strzępek myśli? Co, jeśli zauważył niedoskonałości ludzkiej powłoki, takie jak czarne paznokcie oraz krwiście czerwono oczy i trafnie połączy wnioski? Głos uwiązł mu w gardle i tylko wzdrygnął się nerwowo, zrzucając z siebie niechcianą rękę, ale nie pozbywając się nieprzyjemnego, ciążącego uczucia, które nadal mu towarzyszyło.
– Bracie, nie oddawaj się zbędnym rozmyślaniom. Zanieś te księgi do biblioteki – usłyszał głos i odwrócił się twarzą do mnicha, wbijając wzrok w podłogę.
Nie chciał widzieć jego twarzy. Nie teraz. Chciał pozostać Bezimiennym, nie pozwalając przyjrzeć się dokładnie swojemu obliczu. Jednak przykra woń stóp skutecznie zniechęciła go do tego pomysłu, a na jej podstawie wywnioskował, że nieszczęśnika prawdopodobnie trapi grzybica.
– Dobrze.
Mnich wetknął mu w dłoń kodeksy tak, że demon ledwie zdążył je przechwycić, dbając o to, by wcześniej schować dłonie w zbyt duże rękawy, które naciągnął i schwycił palcami od środka. Mnich popatrzył z politowaniem na demona, ale nie skomentował jego zachowania. Prawie każdy w zakonie miał jakieś dziwactwa, to przynajmniej było nieszkodliwe.
– Coś się stało?
– Nie, to nic takiego.
– Jeżeli coś cię trapi, powinieneś dać znać przeorowi.
Sebastian nie potrafił stłumić przyśpieszonego bicia serca, ale był zadowolony z obrotu spraw. Wszystko dobrze się składa, teraz będzie miał powód, żeby pojawić się tam, gdzie chciał bez zbędnego zawracania na siebie uwagi. Zaczekał, aż braciszek zniknął za rogiem, upominając go o czymś, co puścił mimo uszu i gorączkowo zaczął przewracać karty, rozbieganym wzrokiem biegając od akapitu do akapitu, szukając potrzebnych informacji. Ze zdenerwowania nie udawało mu się nawet przewracać stron, po których ślizgały się idealne, smukłe palce. Oblizał nawet palec wskazujący, aby ułatwić sobie sprawę. Gdy i wówczas nie udawało mu się przewrócić strony, stracił cierpliwość i chwycił ją bez wyczucia, rozrywając mocno u dołu. Zaklął cicho pod nosem i przyłożył dłoń w miejsce rozdarcia, po którym za moment nie było już nawet wspomnienia.
Szczęście mu sprzyjało. Księga na górze stosu okazała się rocznikiem, dość szczegółowo spisywanym i obfitującym w wydarzenia. Demon nie mógł powstrzymać się od zwycięskiego półuśmieszku, który wykrzywił mu twarz w grymasie, odsłaniając trochę za bardzo wystające kły poniżej linii zgryzu.
Obecnie znajdował się na terenie Normandii, a z wyczytanych pobieżnie notatek wywnioskował, że niedawno zmarł stary król, a na tron wstąpił jeden z jego synów, Ryszard III. Falaise, o którym wspominał tamten człowiek, również zamierzał znaleźć. Z niezbyt dokładnych i precyzyjnych rysunków demon z łatwością wywnioskował kierunek i postanowił się tam udać. Bunt przeciwko nowemu królowi wydawał mu się ciekawy, a jak wiadomo, tam, gdzie jest władza, tam są i niecne plany, w których z przyjemnością będzie uczestniczył. W końcu coś, na co zgodziłby się przystać.
Uradowany najpierw rzucił księgi w kąt, nie patrząc, gdzie padają ani czy nie zniszczy ich tym przez przypadek i oddalił się kilka kroków. Czuł się jednak jakoś źle, w sumie nie zdawał sobie nawet sprawy dlaczego, ale wrócił do porzuconych kodeksów, przecierając je rękawem i utwierdzając się w przekonaniu, że niechlujnie pozostawienie w taki sposób jest barbarzyństwem, do którego on nie ma zamiaru się dopuszczać. Poprawiając zwisający, zbyt luźny jak na niego habit cicho przeszedł przez brudne korytarze, dopóki nie znalazł się przed niepozornymi drzwiami, równie brudnymi co podłoga. Ostrożnie nacisnął na klamkę łokciem i przytrzymując sobie ramieniem drzwi, wszedł do środka, dbając, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi. Wmawiał sobie, że jest tu tylko po to, by uszanować kulturę i zdobyć informacje, a najważniejsze miał już w swoim posiadaniu. Nie chciał wdawać się w niepotrzebne zwady, miał zupełnie inny cel swojego pobytu na ziemi.
Tuż po przekroczeniu progu uderzył go zaduch mieszający się z wonią starego papieru, który o dziwo wcale go nie odrzucał. Przestąpiwszy parę kroków zdziwił się, że nikogo nie zastał wewnątrz. Przeszedł się między półkami, nawołując w nadziei, że znajdzie kogoś odpowiedzialnego za bibliotekę, przekaże roczniki i zniknie, tak samo niespodziewanie jak się pojawił. Nikogo takiego jednak nie znalazł, oprócz starannie zasuniętych krzeseł do pulpitów, na których leżały otwarte, ręcznie ozdabiane, jeszcze mokre od farby stronnice. Sebastian rzucił na nie przelotnie okiem, prychnął, pokręcił głową w niedowierzaniu i poszedł dalej. Następne stanowisko zajmowało się przepisywaniem dzieł, które demon poznał po przeczytaniu pierwszych kilku linijek.
– Arystoteles – szepnął sam do siebie, szczęśliwy, że jednak regres nie sięga aż tak daleko, jak mu się wydawało. Co prawda nie rozumiał, skąd się wziął pomysł na kult niemycia się, ale świadomość, że wiedza starożytnych w jakimś stopniu przetrwała, uspokoiła go. Ciekawił go tylko krąg osób, którzy będą mieli dostęp do tej wiedzy.
Następne stanowisko powielało tłumaczenie, którego nie znał do tej pory. Bez wątpienia był to nadal Arystoteles, ale opatrzony komentarzami, jakby dla szerszego audytorium. Po przejrzeniu kilku pierwszych stron powrócił na początek, w nadziei, że znajdzie tam autora.
– Boecjusz? – rzucił pytająco w przestrzeń, zastanawiając się, czy już kiedyś o nim słyszał. Samo tłumaczenie było naprawdę niezłe, więc powrócił do lektury. Autor dodatkowo przytaczał dialogi Platona, a następnie poprzez zestawienie i analizę wykazywał, że idee jednych z głównych myślicieli starożytności nie tylko się pokrywają, ale wewnętrznie uzupełniają oraz że wszelkie rozbieżności są pozorne. Sebastiana zaciekawiło to na tyle, że aż odsunął sobie krzesło i zamaszyście odrzucając poły habitu rozsiadł się wygodnie, by zapoznać się z przedstawionymi poglądami. Wygodnie oparłszy głowę na dłoni nawet nie zauważył, kiedy kaptur ześlizgnął się z głowy, odsłaniając długie, jedwabiście czarne, proste włosy i szczęśliwy wyraz twarzy człowieka zatopionego w lekturze, która go interesuje. Parę niesfornych kosmyków opadło mu na twarz, a niskie słońce wpadające do wewnątrz oświetlało jego postać, rzucając wszędzie przyjemne, niemal pomarańczowe światło.
Lekturę przerwały dopiero niewyraźne głosy dobiegające z zewnątrz. Sebastian prawie podskoczyła krześle i wytężył słuch. Po chwili absolutnej ciszy rozświetlonej ciepłymi promieniami słońca pomieszczenie wypełnił perlisty śmiech, który zaraz ucichł tłumiony w rękaw. Demon skarcił się w duchu nieco, że nie domyślił się tego wcześniej. Przecież niedługo będzie zachód słońca, a więc czas na vesperę. To dlatego nikogo nie było w pobliżu. Nieco uspokojony rozejrzał się raz jeszcze, po czym odłożył uważnie roczniki na najbliższy brzeg stolika skrybów. Opuszczając pomieszczenie wtopił się w mroczne korytarze, dopóki przez pierwsze napotkane wąskie okienko nie wyleciał jako kruk nie pozostawiając po sobie żadnych śladów obecności, tak, jak to wcześniej zaplanował.
Teraz, gdy wiedział już, gdzie się znajdował, wszystko wydawało się o wiele prostsze. Poczucie pewności przybrało na sile, a motywacja do działania aż rozpierała małe, ptasie ciało, w którym gotował się potężny, piekielny duch. Postanowił zaufać intuicji i udać się do Falaise.
Zanim dotarł do swojego celu, zdążyło się ściemnić ale nie przeszkadzało mu to. Wzrok zdążył się przyzwyczaić do zmniejszonej liczby promieni słonecznych, a ponadto był świadkiem, gdy niebo przybiera barwy od żółci poprzez czerwienie aż do wyblakłej szarzyzny. W zupełności go to satysfakcjonowało. Po świecie powoli zaczynały się błąkać mary, pozostawiając po sobie wątłe światełka, szukając osób o nieczystych pragnieniach. Demon przebywał swoją podróż w ich towarzystwie, z każda chwilą nabierając coraz większej pewności siebie. Dzięki nim, czuł się prawie tak, jakby nigdy nie opuszczał piekła.
Już z daleka spostrzegł oblężoną twierdzę z wybitymi dziurami w murach i masę namiotów rozstawionych dookoła zamczyska pod poza polem rażenia katapult. Żołnierze spali rozwaleni w najdziwniejszych pozycjach, które często można by było zakwestionować pod względem wygody i użyteczności. Ich pragnienia, które pokazywały mu mary, były odpychająco-przyziemne. Dobre wino, kobiety i śpiew plasowały się w pierwszej trójce zachcianek, rzadko kiedy ktoś wybijał się z tłumu i pragnął od życia czegoś więcej, niż tylko zaspokojenia podstawowych potrzeb i nieco niewyrafinowanych uciech.
Niezwykle wyczulonym słuchem wychwycił fragment rozmowy, która go zaciekawiła. Zakrakał, wzbijając się w powietrze i frunąc na słuch, usiadł przy ściance namiotu, z którego dochodziły głosy.
– Dowódca zaginął. Wyruszył na podchód i do tej pory nie wrócił. Nie możemy tyle czekać! – pieklił się jeden z obecnych wewnątrz mężczyzn.
– Uprzedzał, że tak może być. Mieliśmy odczekać tydzień, a gdyby nie wrócił, wybrać nowego dowódcę spośród nas. Chcesz, aby cały ten trud poszedł na marne?
– Chcę konkretów! Wystarczy, że mamy tego osła Ryszarda na tronie!
– Ciszej, mówisz przecież o królu…
– Miłościwie nam panującym? – tutaj dyskusję przerwał potężny wybuch śmiechu, od którego ziemia zdawała się drżeć. Po chwili przyłączyły się do niego inne głosy, a wśród ogólnego zadowolenia Sebastian wyłowił uchem brzęk pucharów.
– Szkoda Roberta.
– Racja. Był niezłym strategiem. I przegrać z kim? Z własnym bratem!
– Myślicie, że go tam przetrzymuje?
– Pewnie! Byłby głupi, gdyby wypuścił go stamtąd żywego! W końcu zagraża mu w drodze do tronu.
– Więc jednak wybierzmy nowego dowódcę. Proponuję…
Dalszej części Sebastian już nie słuchał. Wzbił się w powietrze i przeleciał przez mury, chcąc się przyjrzeć temu człowiekowi. Walka o królestwo? Sebastian aż zapalił się cały do tego pomysłu. Przynajmniej nie będzie nudno, bo będzie uczestnikiem i świadkiem wielu intryg.
Chwilę krążył wokół ponurych murów skąpanych w ciemności, dopóki nie zobaczył kłębiącej się mary przy jednej z baszt. Minąwszy ją obojętnie, zerknął przez okno. W ciemnym lochu na kupce słomy leżał jakiś mężczyzna, do którego mary aż lgnęły. Kiedy Sebastian usłyszał, jakie pragnienia skrywała ta osoba, aż ciepło mu się zrobiło w środku. Dusza wyglądała smakowicie, cel był niebanalny…
– Powtórzę to tylko raz. Czy chcesz zawrzeć pakt? – spytał, ciągle przebywając w ptasiej formie.
Przykry brzęk łańcuchów przeszył nocne powietrze, zanim mężczyzna obolałe odwrócił się na bok i z wielkim wysiłkiem usiadł. Widać było, że odniósł rany, ale nikt nie zatroszczył się o ich należytą pielęgnację. Niepewnie zamrugał oczami, wodząc wzrokiem po okrągłej celi i zatrzymując się na moment na grubych drzwiach z niewielkim okienkiem. Nie był pewien, czy to nie halucynacje spowodowane wysoką gorączką. Przyłożył dłoń do rozpalonego czoła i wówczas zauważył czerwonookiego kruka siedzącego w szparze okna.
Nie miał nic do stracenia. Do był jego cel, dążył do niego przez całe życie, powołał zbrojnych, a gdy pomoc sama nadciągnęła, tyle, że z nieco niekonwencjonalnej strony, miałby zrezygnować?
– Chcę pokonać mojego brata Ryszarda i zostać królem Normandii.
Sebastian uśmiechnął się do siebie. Ludzie, kruche istoty śniące o potędze. I będzie ją miał, już on się o to postara.
– To wszystko? – zapytał kpiąco.
Czarna mgła zaczęła się kłębić nad oknem, w którym ptasie widmo zaczęło się rozszerzać, wyciągać, dopóki nie osiągnęło humanoidalną postać skrytą za gęstym, czarnym dymem o różanym, nieco zbliżonym zapachu do woni kadzideł.
– Naturalnie, z sukcesją dla moich synów, demonie – odpowiedział bezczelnie mężczyzna i uśmiechnął się do szansy, którą nieopatrznie zesłał mu los.
Raum nie śpiesząc się podszedł bliżej i wyciągnął dłoń do swojego przyszłego kontrahenta. Robert uniósł odważnie głowę i zdumiał się nad urodą swojego nowego sługi. Szlachetne, karmazynowe oczy z długimi, czarnymi rzęsami osadzone w bladej, pociągłej twarzy nie pozwalały oderwać od siebie wzroku, jednak przemógł się, by chociaż rzucić okiem na resztę. W ogóle, dziwił się, że osoba podająca się za demona wygląda tak młodo. Dałby mu góra nieco ponad dwadzieścia lat, nie więcej.
– Wobec tego spełnię twoje życzenie. Zostaniesz królem Normandii, a tron przypadnie w udziale twojemu synowi – odpowiedział Sebastian i uścisnął dłoń, z której zaczęła skapywać krew. Jednocześnie rozbłysło fioletowe światło rozpraszające mrok celi i na dłoni demona zaczął się kształtować symbol paktu. Dokładnie taki sam umieścił na swojej nowej ofierze, na ramieniu, tak, by nie mógł mu już nigdy uciec.
Klasztor znany był z wyrafinowanych maszkaronów, mających zaszczyt gościć na ścianach monumentalnej budowli. Co ciekawsze, rzeźby przedstawiały ludzkie wyobrażenia demonów, co mogłoby wydawać się dziwne w zestawieniu z faktem, że jakby nie patrzeć, znajdował się w Domu Bożym.
Scena przedstawiała najprawdopodobniej kuszenie lękliwej owieczki, pokładającej całą swoją wiarę w czuwającą nad nią Opatrzność. Osobnik musiał być doprawdy niezłomny, bo otaczały go zewsząd wyciągnięte ręce demonów, a on z przerażeniem w oczach odwracał od nich wzrok, szukając ucieczki. Powykrzywiane twarze prezentowały strwożonemu człowiekowi długie, powystawiane z rozwartych paszcz jęzory, niekiedy rozdwojone na końcach, co miało pewnie nawiązywać do utartego motywu brzydoty istot potępionych. Inne z nich miały kły. Sebastian po dokładnym przyjrzeniu się mógł stwierdzić z całą niezbita pewnością, że znakomita większość z nich miała rogi na kudłatych łbach a także wytrzeszczone oczy, na które opadała skraplająca się z sufitu woda. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zdążył się już przyzwyczaić do panującej wewnątrz wilgoci i nawet już jej nie wyczuwał. Dla pewności pociągnął parę razy nosem, ale nie wniosło to nic nowego.
Woda spadała na wyrzeźbione postacie w dość specyficzny sposób. Nie wiadomo, na ile to było przypadkiem, a na ile zaplanowanym dziełem artysty, który przewidział skraplanie się cieczy dokładnie w tym miejscu, gdy jeszcze dłutem drążył w twardej skale, tworząc cuda podziwiane do dzisiejszego dnia. Zielonkawe krople spływały po kamiennych policzkach, pozostawiając po sobie mokre bruzdy od oczu aż do brody. Następnie tworzyły ginęły na podłodze i przepadały pod tuzinami brudnych mnisich stóp.
– Demony nie płaczą – mruknął Sebastian, ocierając rękawem habitu stęchłą wodę z rzeźby. Nawet łzy potępionych nie mogły być przyjemne, jak na ironię. Wszystko, co związane z nimi, musiało odpychać i odrażać.
Usłyszał ciche kroki zmierzające w jego stronę, ale nie spodziewał się dotyku na ramieniu. Czuł się tak, jak gdyby złapano go na gorącym uczynku. A co jeśli słyszał jego strzępek myśli? Co, jeśli zauważył niedoskonałości ludzkiej powłoki, takie jak czarne paznokcie oraz krwiście czerwono oczy i trafnie połączy wnioski? Głos uwiązł mu w gardle i tylko wzdrygnął się nerwowo, zrzucając z siebie niechcianą rękę, ale nie pozbywając się nieprzyjemnego, ciążącego uczucia, które nadal mu towarzyszyło.
– Bracie, nie oddawaj się zbędnym rozmyślaniom. Zanieś te księgi do biblioteki – usłyszał głos i odwrócił się twarzą do mnicha, wbijając wzrok w podłogę.
Nie chciał widzieć jego twarzy. Nie teraz. Chciał pozostać Bezimiennym, nie pozwalając przyjrzeć się dokładnie swojemu obliczu. Jednak przykra woń stóp skutecznie zniechęciła go do tego pomysłu, a na jej podstawie wywnioskował, że nieszczęśnika prawdopodobnie trapi grzybica.
– Dobrze.
Mnich wetknął mu w dłoń kodeksy tak, że demon ledwie zdążył je przechwycić, dbając o to, by wcześniej schować dłonie w zbyt duże rękawy, które naciągnął i schwycił palcami od środka. Mnich popatrzył z politowaniem na demona, ale nie skomentował jego zachowania. Prawie każdy w zakonie miał jakieś dziwactwa, to przynajmniej było nieszkodliwe.
– Coś się stało?
– Nie, to nic takiego.
– Jeżeli coś cię trapi, powinieneś dać znać przeorowi.
Sebastian nie potrafił stłumić przyśpieszonego bicia serca, ale był zadowolony z obrotu spraw. Wszystko dobrze się składa, teraz będzie miał powód, żeby pojawić się tam, gdzie chciał bez zbędnego zawracania na siebie uwagi. Zaczekał, aż braciszek zniknął za rogiem, upominając go o czymś, co puścił mimo uszu i gorączkowo zaczął przewracać karty, rozbieganym wzrokiem biegając od akapitu do akapitu, szukając potrzebnych informacji. Ze zdenerwowania nie udawało mu się nawet przewracać stron, po których ślizgały się idealne, smukłe palce. Oblizał nawet palec wskazujący, aby ułatwić sobie sprawę. Gdy i wówczas nie udawało mu się przewrócić strony, stracił cierpliwość i chwycił ją bez wyczucia, rozrywając mocno u dołu. Zaklął cicho pod nosem i przyłożył dłoń w miejsce rozdarcia, po którym za moment nie było już nawet wspomnienia.
Szczęście mu sprzyjało. Księga na górze stosu okazała się rocznikiem, dość szczegółowo spisywanym i obfitującym w wydarzenia. Demon nie mógł powstrzymać się od zwycięskiego półuśmieszku, który wykrzywił mu twarz w grymasie, odsłaniając trochę za bardzo wystające kły poniżej linii zgryzu.
Obecnie znajdował się na terenie Normandii, a z wyczytanych pobieżnie notatek wywnioskował, że niedawno zmarł stary król, a na tron wstąpił jeden z jego synów, Ryszard III. Falaise, o którym wspominał tamten człowiek, również zamierzał znaleźć. Z niezbyt dokładnych i precyzyjnych rysunków demon z łatwością wywnioskował kierunek i postanowił się tam udać. Bunt przeciwko nowemu królowi wydawał mu się ciekawy, a jak wiadomo, tam, gdzie jest władza, tam są i niecne plany, w których z przyjemnością będzie uczestniczył. W końcu coś, na co zgodziłby się przystać.
Uradowany najpierw rzucił księgi w kąt, nie patrząc, gdzie padają ani czy nie zniszczy ich tym przez przypadek i oddalił się kilka kroków. Czuł się jednak jakoś źle, w sumie nie zdawał sobie nawet sprawy dlaczego, ale wrócił do porzuconych kodeksów, przecierając je rękawem i utwierdzając się w przekonaniu, że niechlujnie pozostawienie w taki sposób jest barbarzyństwem, do którego on nie ma zamiaru się dopuszczać. Poprawiając zwisający, zbyt luźny jak na niego habit cicho przeszedł przez brudne korytarze, dopóki nie znalazł się przed niepozornymi drzwiami, równie brudnymi co podłoga. Ostrożnie nacisnął na klamkę łokciem i przytrzymując sobie ramieniem drzwi, wszedł do środka, dbając, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi. Wmawiał sobie, że jest tu tylko po to, by uszanować kulturę i zdobyć informacje, a najważniejsze miał już w swoim posiadaniu. Nie chciał wdawać się w niepotrzebne zwady, miał zupełnie inny cel swojego pobytu na ziemi.
Tuż po przekroczeniu progu uderzył go zaduch mieszający się z wonią starego papieru, który o dziwo wcale go nie odrzucał. Przestąpiwszy parę kroków zdziwił się, że nikogo nie zastał wewnątrz. Przeszedł się między półkami, nawołując w nadziei, że znajdzie kogoś odpowiedzialnego za bibliotekę, przekaże roczniki i zniknie, tak samo niespodziewanie jak się pojawił. Nikogo takiego jednak nie znalazł, oprócz starannie zasuniętych krzeseł do pulpitów, na których leżały otwarte, ręcznie ozdabiane, jeszcze mokre od farby stronnice. Sebastian rzucił na nie przelotnie okiem, prychnął, pokręcił głową w niedowierzaniu i poszedł dalej. Następne stanowisko zajmowało się przepisywaniem dzieł, które demon poznał po przeczytaniu pierwszych kilku linijek.
– Arystoteles – szepnął sam do siebie, szczęśliwy, że jednak regres nie sięga aż tak daleko, jak mu się wydawało. Co prawda nie rozumiał, skąd się wziął pomysł na kult niemycia się, ale świadomość, że wiedza starożytnych w jakimś stopniu przetrwała, uspokoiła go. Ciekawił go tylko krąg osób, którzy będą mieli dostęp do tej wiedzy.
Następne stanowisko powielało tłumaczenie, którego nie znał do tej pory. Bez wątpienia był to nadal Arystoteles, ale opatrzony komentarzami, jakby dla szerszego audytorium. Po przejrzeniu kilku pierwszych stron powrócił na początek, w nadziei, że znajdzie tam autora.
– Boecjusz? – rzucił pytająco w przestrzeń, zastanawiając się, czy już kiedyś o nim słyszał. Samo tłumaczenie było naprawdę niezłe, więc powrócił do lektury. Autor dodatkowo przytaczał dialogi Platona, a następnie poprzez zestawienie i analizę wykazywał, że idee jednych z głównych myślicieli starożytności nie tylko się pokrywają, ale wewnętrznie uzupełniają oraz że wszelkie rozbieżności są pozorne. Sebastiana zaciekawiło to na tyle, że aż odsunął sobie krzesło i zamaszyście odrzucając poły habitu rozsiadł się wygodnie, by zapoznać się z przedstawionymi poglądami. Wygodnie oparłszy głowę na dłoni nawet nie zauważył, kiedy kaptur ześlizgnął się z głowy, odsłaniając długie, jedwabiście czarne, proste włosy i szczęśliwy wyraz twarzy człowieka zatopionego w lekturze, która go interesuje. Parę niesfornych kosmyków opadło mu na twarz, a niskie słońce wpadające do wewnątrz oświetlało jego postać, rzucając wszędzie przyjemne, niemal pomarańczowe światło.
Lekturę przerwały dopiero niewyraźne głosy dobiegające z zewnątrz. Sebastian prawie podskoczyła krześle i wytężył słuch. Po chwili absolutnej ciszy rozświetlonej ciepłymi promieniami słońca pomieszczenie wypełnił perlisty śmiech, który zaraz ucichł tłumiony w rękaw. Demon skarcił się w duchu nieco, że nie domyślił się tego wcześniej. Przecież niedługo będzie zachód słońca, a więc czas na vesperę. To dlatego nikogo nie było w pobliżu. Nieco uspokojony rozejrzał się raz jeszcze, po czym odłożył uważnie roczniki na najbliższy brzeg stolika skrybów. Opuszczając pomieszczenie wtopił się w mroczne korytarze, dopóki przez pierwsze napotkane wąskie okienko nie wyleciał jako kruk nie pozostawiając po sobie żadnych śladów obecności, tak, jak to wcześniej zaplanował.
Teraz, gdy wiedział już, gdzie się znajdował, wszystko wydawało się o wiele prostsze. Poczucie pewności przybrało na sile, a motywacja do działania aż rozpierała małe, ptasie ciało, w którym gotował się potężny, piekielny duch. Postanowił zaufać intuicji i udać się do Falaise.
Zanim dotarł do swojego celu, zdążyło się ściemnić ale nie przeszkadzało mu to. Wzrok zdążył się przyzwyczaić do zmniejszonej liczby promieni słonecznych, a ponadto był świadkiem, gdy niebo przybiera barwy od żółci poprzez czerwienie aż do wyblakłej szarzyzny. W zupełności go to satysfakcjonowało. Po świecie powoli zaczynały się błąkać mary, pozostawiając po sobie wątłe światełka, szukając osób o nieczystych pragnieniach. Demon przebywał swoją podróż w ich towarzystwie, z każda chwilą nabierając coraz większej pewności siebie. Dzięki nim, czuł się prawie tak, jakby nigdy nie opuszczał piekła.
Już z daleka spostrzegł oblężoną twierdzę z wybitymi dziurami w murach i masę namiotów rozstawionych dookoła zamczyska pod poza polem rażenia katapult. Żołnierze spali rozwaleni w najdziwniejszych pozycjach, które często można by było zakwestionować pod względem wygody i użyteczności. Ich pragnienia, które pokazywały mu mary, były odpychająco-przyziemne. Dobre wino, kobiety i śpiew plasowały się w pierwszej trójce zachcianek, rzadko kiedy ktoś wybijał się z tłumu i pragnął od życia czegoś więcej, niż tylko zaspokojenia podstawowych potrzeb i nieco niewyrafinowanych uciech.
Niezwykle wyczulonym słuchem wychwycił fragment rozmowy, która go zaciekawiła. Zakrakał, wzbijając się w powietrze i frunąc na słuch, usiadł przy ściance namiotu, z którego dochodziły głosy.
– Dowódca zaginął. Wyruszył na podchód i do tej pory nie wrócił. Nie możemy tyle czekać! – pieklił się jeden z obecnych wewnątrz mężczyzn.
– Uprzedzał, że tak może być. Mieliśmy odczekać tydzień, a gdyby nie wrócił, wybrać nowego dowódcę spośród nas. Chcesz, aby cały ten trud poszedł na marne?
– Chcę konkretów! Wystarczy, że mamy tego osła Ryszarda na tronie!
– Ciszej, mówisz przecież o królu…
– Miłościwie nam panującym? – tutaj dyskusję przerwał potężny wybuch śmiechu, od którego ziemia zdawała się drżeć. Po chwili przyłączyły się do niego inne głosy, a wśród ogólnego zadowolenia Sebastian wyłowił uchem brzęk pucharów.
– Szkoda Roberta.
– Racja. Był niezłym strategiem. I przegrać z kim? Z własnym bratem!
– Myślicie, że go tam przetrzymuje?
– Pewnie! Byłby głupi, gdyby wypuścił go stamtąd żywego! W końcu zagraża mu w drodze do tronu.
– Więc jednak wybierzmy nowego dowódcę. Proponuję…
Dalszej części Sebastian już nie słuchał. Wzbił się w powietrze i przeleciał przez mury, chcąc się przyjrzeć temu człowiekowi. Walka o królestwo? Sebastian aż zapalił się cały do tego pomysłu. Przynajmniej nie będzie nudno, bo będzie uczestnikiem i świadkiem wielu intryg.
Chwilę krążył wokół ponurych murów skąpanych w ciemności, dopóki nie zobaczył kłębiącej się mary przy jednej z baszt. Minąwszy ją obojętnie, zerknął przez okno. W ciemnym lochu na kupce słomy leżał jakiś mężczyzna, do którego mary aż lgnęły. Kiedy Sebastian usłyszał, jakie pragnienia skrywała ta osoba, aż ciepło mu się zrobiło w środku. Dusza wyglądała smakowicie, cel był niebanalny…
– Powtórzę to tylko raz. Czy chcesz zawrzeć pakt? – spytał, ciągle przebywając w ptasiej formie.
Przykry brzęk łańcuchów przeszył nocne powietrze, zanim mężczyzna obolałe odwrócił się na bok i z wielkim wysiłkiem usiadł. Widać było, że odniósł rany, ale nikt nie zatroszczył się o ich należytą pielęgnację. Niepewnie zamrugał oczami, wodząc wzrokiem po okrągłej celi i zatrzymując się na moment na grubych drzwiach z niewielkim okienkiem. Nie był pewien, czy to nie halucynacje spowodowane wysoką gorączką. Przyłożył dłoń do rozpalonego czoła i wówczas zauważył czerwonookiego kruka siedzącego w szparze okna.
Nie miał nic do stracenia. Do był jego cel, dążył do niego przez całe życie, powołał zbrojnych, a gdy pomoc sama nadciągnęła, tyle, że z nieco niekonwencjonalnej strony, miałby zrezygnować?
– Chcę pokonać mojego brata Ryszarda i zostać królem Normandii.
Sebastian uśmiechnął się do siebie. Ludzie, kruche istoty śniące o potędze. I będzie ją miał, już on się o to postara.
– To wszystko? – zapytał kpiąco.
Czarna mgła zaczęła się kłębić nad oknem, w którym ptasie widmo zaczęło się rozszerzać, wyciągać, dopóki nie osiągnęło humanoidalną postać skrytą za gęstym, czarnym dymem o różanym, nieco zbliżonym zapachu do woni kadzideł.
– Naturalnie, z sukcesją dla moich synów, demonie – odpowiedział bezczelnie mężczyzna i uśmiechnął się do szansy, którą nieopatrznie zesłał mu los.
Raum nie śpiesząc się podszedł bliżej i wyciągnął dłoń do swojego przyszłego kontrahenta. Robert uniósł odważnie głowę i zdumiał się nad urodą swojego nowego sługi. Szlachetne, karmazynowe oczy z długimi, czarnymi rzęsami osadzone w bladej, pociągłej twarzy nie pozwalały oderwać od siebie wzroku, jednak przemógł się, by chociaż rzucić okiem na resztę. W ogóle, dziwił się, że osoba podająca się za demona wygląda tak młodo. Dałby mu góra nieco ponad dwadzieścia lat, nie więcej.
– Wobec tego spełnię twoje życzenie. Zostaniesz królem Normandii, a tron przypadnie w udziale twojemu synowi – odpowiedział Sebastian i uścisnął dłoń, z której zaczęła skapywać krew. Jednocześnie rozbłysło fioletowe światło rozpraszające mrok celi i na dłoni demona zaczął się kształtować symbol paktu. Dokładnie taki sam umieścił na swojej nowej ofierze, na ramieniu, tak, by nie mógł mu już nigdy uciec.