Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

sobota, 27 lutego 2016

Wspomnienia demonów, część 25




Witam wszystkich bardzo serdecznie! Znowu zaskoczyliście mnie liczbą wyświetleń, w związku z czym przestaję wierzyć w zwykłe trollstwo tylko tworzę teorie spiskowe o przemyślanym trollowaniu. Bo nie mogę dopuścić do siebie myśli, że tyle osób zaczęło nagle czytać. Jakoś mi to nie pasuje.
Dziś obchodzę swoje imieniny, ale nie spodziewajcie się żadnego specjału, ani czegokolwiek w tym stylu. To nie moja bajka ;)
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXV~~





            Chociaż Sebastian starał się iść cały czas ze spuszczoną głową, zdając się bardziej na zmysł orientacyjny niż polegając na swoich wrażeniach wzrokowych, nie mógł tak całkowicie zignorować migających mu przez ułamki sekund fragmentów mijanych obrazów. Za którymś razem nie wytrzymał i obrzucił szybkim spojrzeniem bogato rzeźbioną ścianę i kolumnady. W głowie słyszał swój popędzający ton mówiący, by iść naprzód i nie tracić czasu na koneserstwo wątpliwej sztuki, ale ciekawość przezwyciężyła głos rozsądku. Zatrzymał się, spoglądając przez ramię, czy nikogo nie ma w pobliżu i podszedł nieco bliżej, gdyż rzecz wydała mu się godna uwagi.
            Klasztor znany był z wyrafinowanych maszkaronów, mających zaszczyt gościć na ścianach monumentalnej budowli. Co ciekawsze, rzeźby przedstawiały ludzkie wyobrażenia demonów, co mogłoby wydawać się dziwne w zestawieniu z faktem, że jakby nie patrzeć, znajdował się w Domu Bożym.
            Scena przedstawiała najprawdopodobniej kuszenie  lękliwej owieczki, pokładającej całą swoją wiarę w czuwającą nad nią Opatrzność. Osobnik  musiał być doprawdy niezłomny, bo otaczały go zewsząd wyciągnięte ręce demonów, a on z przerażeniem w oczach odwracał od nich wzrok, szukając ucieczki. Powykrzywiane twarze prezentowały strwożonemu człowiekowi długie, powystawiane z rozwartych paszcz jęzory, niekiedy rozdwojone na końcach, co miało pewnie nawiązywać do utartego motywu brzydoty istot potępionych. Inne z nich miały kły. Sebastian po dokładnym przyjrzeniu się mógł stwierdzić z całą niezbita pewnością, że znakomita większość z nich miała rogi na kudłatych łbach a także wytrzeszczone oczy, na które opadała skraplająca się z sufitu woda. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zdążył się już przyzwyczaić do panującej wewnątrz wilgoci i nawet już jej nie wyczuwał. Dla pewności pociągnął parę razy nosem, ale nie wniosło to nic nowego.
            Woda spadała na wyrzeźbione postacie w dość specyficzny sposób. Nie wiadomo, na ile to było przypadkiem, a na ile zaplanowanym dziełem artysty, który przewidział skraplanie się cieczy dokładnie w tym miejscu, gdy jeszcze dłutem drążył w twardej skale, tworząc cuda podziwiane do dzisiejszego dnia. Zielonkawe krople spływały po kamiennych policzkach, pozostawiając po sobie mokre bruzdy od oczu aż do brody. Następnie tworzyły ginęły na podłodze i przepadały pod tuzinami brudnych mnisich stóp.
            – Demony nie płaczą – mruknął Sebastian, ocierając rękawem habitu stęchłą wodę z rzeźby. Nawet łzy potępionych nie mogły być przyjemne, jak na ironię. Wszystko, co związane z nimi, musiało odpychać i odrażać.
            Usłyszał ciche kroki zmierzające w jego stronę, ale nie spodziewał się dotyku na ramieniu. Czuł się tak, jak gdyby złapano go na gorącym uczynku. A co jeśli słyszał jego strzępek myśli? Co, jeśli zauważył niedoskonałości ludzkiej powłoki, takie jak czarne paznokcie oraz krwiście czerwono oczy i trafnie połączy wnioski? Głos uwiązł mu w gardle i tylko wzdrygnął się nerwowo, zrzucając z siebie niechcianą rękę, ale nie pozbywając się nieprzyjemnego, ciążącego uczucia, które nadal mu towarzyszyło.
            – Bracie, nie oddawaj się zbędnym rozmyślaniom. Zanieś te księgi do biblioteki – usłyszał głos i odwrócił się twarzą do mnicha, wbijając wzrok w podłogę.
            Nie chciał widzieć jego twarzy. Nie teraz. Chciał pozostać Bezimiennym, nie pozwalając przyjrzeć się dokładnie swojemu obliczu. Jednak przykra woń stóp skutecznie zniechęciła go do tego pomysłu, a na jej podstawie wywnioskował, że nieszczęśnika prawdopodobnie trapi grzybica.
            – Dobrze.
            Mnich wetknął mu w dłoń kodeksy tak, że demon ledwie zdążył je przechwycić, dbając o to, by wcześniej schować dłonie w zbyt duże rękawy, które naciągnął i schwycił palcami od środka. Mnich popatrzył z politowaniem na demona, ale nie skomentował jego zachowania. Prawie każdy w zakonie miał jakieś dziwactwa, to przynajmniej było nieszkodliwe.  
            – Coś się stało?
            – Nie, to nic takiego.
            – Jeżeli coś cię trapi, powinieneś dać znać przeorowi.
            Sebastian nie potrafił stłumić przyśpieszonego bicia serca, ale był zadowolony z obrotu spraw. Wszystko dobrze się składa, teraz będzie miał powód, żeby pojawić się tam, gdzie chciał bez zbędnego zawracania na siebie uwagi. Zaczekał, aż braciszek zniknął za rogiem, upominając go o czymś, co puścił mimo uszu i gorączkowo zaczął przewracać karty, rozbieganym wzrokiem biegając od akapitu do akapitu, szukając potrzebnych informacji. Ze zdenerwowania nie udawało mu się nawet przewracać stron, po których ślizgały się idealne, smukłe palce. Oblizał nawet palec wskazujący, aby ułatwić sobie sprawę.  Gdy i wówczas nie udawało mu się przewrócić strony, stracił cierpliwość i chwycił ją bez wyczucia, rozrywając mocno u dołu. Zaklął cicho pod nosem i przyłożył dłoń w miejsce rozdarcia, po którym za moment nie było już nawet wspomnienia.
            Szczęście mu sprzyjało. Księga na górze stosu okazała się rocznikiem, dość szczegółowo spisywanym i obfitującym w wydarzenia. Demon nie mógł powstrzymać się od zwycięskiego półuśmieszku, który wykrzywił mu twarz w grymasie, odsłaniając trochę za bardzo wystające kły poniżej linii zgryzu.
            Obecnie znajdował się na terenie Normandii, a z wyczytanych pobieżnie notatek wywnioskował, że niedawno zmarł stary król, a na tron wstąpił jeden z jego synów, Ryszard III. Falaise, o którym wspominał tamten człowiek, również zamierzał znaleźć. Z niezbyt dokładnych i precyzyjnych rysunków demon z łatwością wywnioskował kierunek i postanowił się tam udać. Bunt przeciwko nowemu królowi wydawał mu się ciekawy, a jak wiadomo, tam, gdzie jest władza, tam są i niecne plany, w których z przyjemnością będzie uczestniczył. W końcu coś, na co zgodziłby się przystać.
            Uradowany najpierw rzucił księgi w kąt, nie patrząc, gdzie padają ani czy nie zniszczy ich tym przez przypadek i oddalił się kilka kroków. Czuł się jednak jakoś źle, w sumie nie zdawał sobie nawet sprawy dlaczego, ale wrócił do porzuconych kodeksów, przecierając je rękawem i utwierdzając się w przekonaniu, że niechlujnie pozostawienie w taki sposób jest barbarzyństwem, do którego on nie ma zamiaru się dopuszczać. Poprawiając zwisający, zbyt luźny jak na niego habit cicho przeszedł przez brudne korytarze, dopóki nie znalazł się przed niepozornymi drzwiami, równie brudnymi co podłoga. Ostrożnie nacisnął na klamkę łokciem i przytrzymując sobie ramieniem drzwi, wszedł do środka, dbając, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi. Wmawiał sobie, że jest tu tylko po to, by uszanować kulturę i zdobyć informacje, a najważniejsze miał już w swoim posiadaniu. Nie chciał wdawać się w niepotrzebne zwady, miał zupełnie inny cel swojego pobytu na ziemi.
            Tuż po przekroczeniu progu uderzył go zaduch mieszający się z wonią starego papieru, który o dziwo wcale go nie odrzucał. Przestąpiwszy parę kroków zdziwił się, że nikogo nie zastał wewnątrz. Przeszedł się między półkami, nawołując w nadziei, że znajdzie kogoś odpowiedzialnego za bibliotekę, przekaże roczniki i zniknie, tak samo niespodziewanie jak się pojawił. Nikogo takiego jednak nie znalazł, oprócz starannie zasuniętych krzeseł do pulpitów, na których leżały otwarte, ręcznie ozdabiane,  jeszcze mokre od farby stronnice. Sebastian rzucił na nie przelotnie okiem, prychnął, pokręcił głową w niedowierzaniu i poszedł dalej. Następne stanowisko zajmowało się przepisywaniem dzieł, które demon poznał po przeczytaniu pierwszych kilku linijek.
            – Arystoteles – szepnął sam do siebie, szczęśliwy, że jednak regres nie sięga aż tak daleko, jak mu się wydawało. Co prawda nie rozumiał, skąd się wziął pomysł na kult niemycia się, ale świadomość, że wiedza starożytnych w jakimś stopniu przetrwała, uspokoiła go. Ciekawił go tylko krąg osób, którzy będą mieli dostęp do tej wiedzy.
             Następne stanowisko powielało tłumaczenie, którego nie znał do tej pory. Bez wątpienia był to nadal Arystoteles, ale opatrzony komentarzami, jakby dla szerszego audytorium. Po przejrzeniu kilku pierwszych stron powrócił na początek, w nadziei, że znajdzie tam autora.
            – Boecjusz? – rzucił pytająco w przestrzeń, zastanawiając się, czy już kiedyś o nim słyszał. Samo tłumaczenie było naprawdę niezłe, więc powrócił do lektury. Autor dodatkowo przytaczał dialogi Platona, a następnie poprzez zestawienie i analizę wykazywał, że idee jednych z głównych myślicieli starożytności nie tylko się pokrywają, ale wewnętrznie uzupełniają oraz że wszelkie rozbieżności są pozorne. Sebastiana zaciekawiło to na tyle, że aż odsunął sobie krzesło i zamaszyście odrzucając poły habitu rozsiadł się wygodnie, by zapoznać się z przedstawionymi poglądami. Wygodnie oparłszy głowę na dłoni nawet nie zauważył, kiedy kaptur ześlizgnął się z głowy, odsłaniając długie, jedwabiście czarne, proste włosy i szczęśliwy wyraz twarzy człowieka zatopionego w lekturze, która go interesuje. Parę niesfornych kosmyków opadło mu na twarz, a niskie słońce wpadające do wewnątrz oświetlało jego postać, rzucając wszędzie przyjemne, niemal pomarańczowe światło.
            Lekturę przerwały dopiero niewyraźne głosy dobiegające z zewnątrz. Sebastian prawie podskoczyła krześle i wytężył słuch. Po chwili absolutnej ciszy rozświetlonej ciepłymi promieniami słońca pomieszczenie wypełnił perlisty śmiech, który zaraz ucichł tłumiony w rękaw. Demon skarcił się w duchu nieco, że nie domyślił się tego wcześniej. Przecież niedługo będzie zachód słońca, a więc czas na vesperę. To dlatego nikogo nie było w pobliżu. Nieco uspokojony rozejrzał się raz jeszcze, po czym odłożył uważnie roczniki na najbliższy brzeg stolika skrybów. Opuszczając pomieszczenie wtopił się w mroczne korytarze, dopóki przez pierwsze napotkane wąskie okienko nie wyleciał jako kruk nie pozostawiając po sobie żadnych śladów obecności, tak, jak to wcześniej zaplanował.
            Teraz, gdy wiedział już, gdzie się znajdował, wszystko wydawało się o wiele prostsze. Poczucie pewności przybrało na sile, a motywacja do działania aż rozpierała małe, ptasie ciało, w którym gotował się potężny, piekielny duch. Postanowił zaufać intuicji i udać się do Falaise.
             Zanim dotarł do swojego celu, zdążyło się ściemnić ale nie przeszkadzało mu to. Wzrok zdążył się przyzwyczaić do zmniejszonej liczby promieni słonecznych, a ponadto był świadkiem, gdy niebo przybiera barwy od żółci poprzez czerwienie aż do wyblakłej szarzyzny. W zupełności go to satysfakcjonowało. Po świecie powoli zaczynały się błąkać mary, pozostawiając po sobie wątłe światełka, szukając osób o nieczystych pragnieniach. Demon przebywał swoją podróż w ich towarzystwie, z każda chwilą nabierając coraz większej pewności siebie. Dzięki nim, czuł się prawie tak, jakby nigdy nie opuszczał piekła.
             Już z daleka spostrzegł oblężoną twierdzę z wybitymi dziurami w murach i masę namiotów rozstawionych dookoła zamczyska pod poza polem rażenia katapult. Żołnierze spali rozwaleni w najdziwniejszych pozycjach, które często  można by było zakwestionować pod względem wygody i użyteczności. Ich pragnienia, które pokazywały mu mary, były odpychająco-przyziemne. Dobre wino, kobiety i śpiew plasowały się w pierwszej trójce zachcianek, rzadko kiedy ktoś wybijał się z tłumu i pragnął od życia czegoś więcej, niż tylko zaspokojenia podstawowych potrzeb i nieco niewyrafinowanych uciech.
            Niezwykle wyczulonym słuchem wychwycił fragment rozmowy, która go zaciekawiła. Zakrakał, wzbijając się w powietrze i frunąc na słuch, usiadł przy ściance namiotu, z którego dochodziły głosy.
            – Dowódca zaginął. Wyruszył na podchód i do tej pory nie wrócił. Nie możemy tyle czekać! – pieklił się jeden z obecnych wewnątrz mężczyzn.
            – Uprzedzał, że tak może być. Mieliśmy odczekać tydzień, a gdyby nie wrócił, wybrać nowego dowódcę spośród nas. Chcesz, aby cały ten trud poszedł na marne?
            – Chcę konkretów! Wystarczy, że mamy tego osła Ryszarda na tronie!
            – Ciszej, mówisz przecież o królu…
            – Miłościwie nam panującym? – tutaj dyskusję przerwał potężny wybuch śmiechu, od którego ziemia zdawała się drżeć. Po chwili przyłączyły się do niego inne głosy, a wśród ogólnego zadowolenia Sebastian wyłowił uchem brzęk pucharów.
            – Szkoda Roberta.
            – Racja. Był niezłym strategiem. I przegrać z kim? Z własnym bratem!
            – Myślicie, że go tam przetrzymuje?
            – Pewnie! Byłby głupi, gdyby wypuścił go stamtąd żywego! W końcu zagraża mu w drodze do tronu.
            – Więc jednak wybierzmy nowego dowódcę. Proponuję…
            Dalszej części Sebastian już nie słuchał. Wzbił się w powietrze i przeleciał przez mury, chcąc się przyjrzeć temu człowiekowi. Walka o królestwo? Sebastian aż zapalił się cały do tego pomysłu. Przynajmniej nie będzie nudno, bo będzie uczestnikiem i świadkiem wielu intryg.
            Chwilę krążył wokół ponurych murów skąpanych w ciemności, dopóki nie zobaczył kłębiącej się mary przy jednej z baszt. Minąwszy ją obojętnie, zerknął przez okno. W ciemnym lochu na kupce słomy leżał jakiś mężczyzna, do którego mary aż lgnęły. Kiedy Sebastian usłyszał, jakie pragnienia skrywała ta osoba, aż ciepło mu się zrobiło w środku. Dusza wyglądała smakowicie, cel był niebanalny…
            – Powtórzę to tylko raz. Czy chcesz zawrzeć pakt? – spytał, ciągle przebywając w ptasiej formie.
            Przykry brzęk łańcuchów przeszył nocne powietrze, zanim mężczyzna obolałe odwrócił się na bok i z wielkim wysiłkiem usiadł. Widać było, że odniósł rany, ale nikt nie zatroszczył się o ich należytą pielęgnację. Niepewnie zamrugał oczami, wodząc wzrokiem po okrągłej celi i zatrzymując się na moment na grubych drzwiach z niewielkim okienkiem. Nie był pewien, czy to nie halucynacje spowodowane wysoką gorączką. Przyłożył dłoń do rozpalonego czoła i wówczas zauważył czerwonookiego kruka siedzącego w szparze okna.
             Nie miał nic do stracenia. Do był jego cel, dążył do niego przez całe życie, powołał zbrojnych, a gdy pomoc sama nadciągnęła, tyle, że z nieco niekonwencjonalnej strony, miałby zrezygnować?
            – Chcę pokonać mojego brata Ryszarda i zostać królem Normandii.
            Sebastian uśmiechnął się do siebie. Ludzie, kruche istoty śniące o potędze. I będzie ją miał, już on się o to postara.
            – To wszystko? – zapytał kpiąco.
            Czarna mgła zaczęła się kłębić nad oknem, w którym ptasie widmo zaczęło się rozszerzać, wyciągać, dopóki nie osiągnęło humanoidalną postać skrytą za gęstym, czarnym dymem o różanym, nieco zbliżonym zapachu do woni kadzideł.
            – Naturalnie, z sukcesją dla moich synów, demonie – odpowiedział bezczelnie mężczyzna i uśmiechnął się do szansy, którą nieopatrznie zesłał mu los.
            Raum nie śpiesząc się podszedł bliżej i wyciągnął dłoń do swojego przyszłego kontrahenta. Robert uniósł odważnie głowę i zdumiał się nad urodą swojego nowego sługi. Szlachetne, karmazynowe oczy z długimi, czarnymi rzęsami osadzone w bladej, pociągłej twarzy nie pozwalały oderwać od siebie wzroku, jednak przemógł się, by chociaż rzucić okiem na resztę. W ogóle, dziwił się, że osoba podająca się za demona wygląda tak młodo. Dałby mu góra nieco ponad dwadzieścia lat, nie więcej.
            – Wobec tego spełnię twoje życzenie. Zostaniesz królem Normandii, a tron przypadnie w udziale twojemu synowi – odpowiedział Sebastian i uścisnął dłoń, z której zaczęła skapywać krew. Jednocześnie rozbłysło fioletowe światło rozpraszające mrok celi i na dłoni demona zaczął się kształtować symbol paktu. Dokładnie taki sam umieścił na swojej nowej ofierze, na ramieniu, tak, by nie mógł mu już nigdy uciec.

sobota, 20 lutego 2016

Wspomnienia demonów, część 24


Witam Was wszystkich w kolejnej części!
Ostatnia notka sięgnęła niebotycznej liczby wyświetleń, ponad pięciuset! Jestem szczęśliwa z tego powodu, chociaż dopuszczam do siebie myśl, ze to może być zwykły trolling.
Miłego czytania!
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~XXIV~~


                Przez ciężkie bramy Exmes przetaczały się liczne wozy zwożące dobytek do miasta jak i te zmierzające w zupełnie przeciwnym kierunku, skrzypiąc niemiłosiernie na drewnianym pomoście oddzielającym podjazd od fosy okalającej miasto wypełnionej stęchłą, zielonkawą wodą. Łatwo zgadnąć, że trafiały do niej nie tylko opady atmosferyczne, ale i wszelkie nieczystości skwapliwie wylewane przez mieszkańców wprost na ulicę, a także zdechłe szczury, gołębie i inne, równie skutecznie rzeczy zatruwające zbiornik wodny tak, że nikomu by nawet nie przyszło do głowy, by zaczerpnąć z niego wody, a już nie daj boże się napić, by ugasić pragnienie. W niektórych miejscach dno gęsto porastały pałki wodne i trzcina, ale trzeba przyznać, że były regularnie usuwane przez nieszczęśników, którzy musieli brodzić w śmierdzącej wodzie przez wiele godzin, nabawiając się potem różnych przykrych dolegliwości, którymi sowicie dzielili się ze swoimi rodzinami.
             Przy podniesionej, kratowanej bramie stali żołnierze z wyszytymi herbami na ubraniach i z pikami w dłoniach, krzyżującymi się przed każdym niepowołanym gościem. Między nimi tłoczyła się niezliczona, szara ciżba składająca się z dziesiątek mieszkańców, każdy udając się w swoim celu. Niektórzy wybierali się po kryjomu do lasu, mając nadzieję, że uda im się zastawić sidła i wrócić z jakąś zwierzyną do domu, nie będąc złapanym i ukaranym za złamanie królewskiego dekretu. Według prawa tylko hrabia miał przywilej polowania, a każdy inny, który dopuścił się kłusownictwa, był srogo karany za swój występek. Jednak bieda i głód zaglądający ludziom w oczy na przednówku popychał ich do wszystkiego, byle by tylko zdobyć pożywienie.
             Sebastian minął niepostrzeżenie całe te zgromadzenie, przelatując jako kruk ponad murami miasta, niezatrzymywany ani niezauważony przez nikogo. Teraz był nikim więcej niż ptakiem,  jednym z wielu tysięcy, które o tej porze przelatywały przez mury i chmarami obsiadały okoliczne drzewa porośnięte ogromnymi wiechciami jemioły, wypełniając powietrze krakaniem. Sebastian skierował się na pobliską gałąź, a siedzące na niej wrony z lękiem odleciały stamtąd, robiąc mu miejsce. Zwierzęta wiedziały, że nie jest jednym z nich, a w dodatku Sebastian odczuwał niejaką dumę, że zwierzęta czują przed nim respekt. Zresztą, chciał zatrzymać się właśnie tam, więc tym bardziej cieszył go pusty konar.
            Nie za długo nacieszył sie spokojem. Wzdłuż ulicy biegła grupka bosych, umorusanych chłopców, krzycząc i wymachując kijami. Pewnie wyobrażali sobie, że są niezwyciężeni, ale prawda była taka, że musieli trwożnie przyciskać się do ścian domostw, ilekroć jeźdźcy galopowali wzdłuż ulic, ochlapując błotem wszystkich w zasięgu końskich kopyt. Dzieci niewiele robiły sobie z pokrzykiwań mijanych tęgich matron w czepkach na głowie z wielkimi koszami w rękach, wygrażającym im za łobuzerstwo i hultajstwo, a przed każdym potężniejszym chłopem rozbiegali się jak kurczęta na boki, przy okazji odcinając co mniej uważnym sakiewki od pasów.
            Zobaczywszy majestatycznego kruka w zasięgu wzroku, nie mogli przejść obok niego obojętnie, zwłaszcza, że emanowała od niego specyficzna aura, która wręcz kazała im zatrzymać się na moment przed nim. Ludzie wyrzekając się wiary w istoty wyżej usytuowane w hierarchii nad nimi nigdy nie wyzbyli się do końca przeczucia, które ich zawsze ostrzegało, lecz na swoje nieszczęście, wcale nie potrafili go właściwie zinterpretować.
             Sebastian przestępował z nogi na nogę, ciekawy, o co im chodzi. Wtem jeden z chłopców sięgnął po procę niedbale wetkniętą w spodnie, a drugi schylił się, by podać mu pokaźny kamień, który przed chwilą znalazł na ziemi. Chwilę przedyskutowali, który z nich ma się popisać zmysłem łowieckim, aż rozstrzygnęli swój spór w najprostszy z możliwych sposobów. Wyznaczyli trzeciego spośród swoich towarzyszy, który stanął pomiędzy nimi w roli sędziego. Rywale założyli ręce zaciśnięte w pięści za plecy, a na dany sygnał szybko wyciągnęli je przed siebie, układając we wcześniej zaplanowaną figurę. Oczywiście, jeden z nich zaczął podskakiwać i wymachiwać rękoma, a drugi odszedł posępny jak chmura gradowa. Zwycięzca z uśmiechem od ucha do ucha puścił swoją amunicję celując w demona, ale na próżno. Sebastian natychmiast poderwał się, i wzleciał na wyższą gałąź, oburzony takim postępowaniem. Jak te ludzkie śmiecia, a zwłaszcza ich dzieci, mają czelność rzucać w niego z procy?! I on ma z kimś takim zawrzeć kontrakt i im usługiwać? Niedoczekanie.
            W tej chwili demon poczuł nagły przypływ dumy, że jego praprzodkowie odmówili Bogu opieki nad tymi robakami. Naturalnie, zapłacili za to straszliwą cenę, ale widząc ich na własne oczy, był pewien, że gdyby miał możliwość wyboru, postąpiłby tak samo. Niegodne, plugawe, śmierdzące stworzenia. Gdyby nie rozkaz ojca, zabiłby ich, ale i tak nie zamierzał puścić im tego płazem. Nauczą się na własnej skórze, co to znaczy zadzierać z tym, komu powinni schodzić czym prędzej z drogi.
            Łypnął na nich karmazynowym okiem, którego chłopcy nieco się wystraszyli. Ten, co celował uprzednio, drżącą ręką napiął linkę i próbował oddać strzał raz jeszcze, ale nie dał rady. Cisnął procą w kolegę stojącą obok, najwyraźniej najsilniejszego z grupy lub najodważniejszego. Blondyn przycisnął do piersi ciśniętą broń, początkowo chcąc ją przekazać następnemu, jakby broń była obarczona klątwą, przed którą każdy chce się ustrzec. Przełknął ślinę i obejrzał się za ramię, co na to jego kumple. Cała gromadka cofnęła się za niego, więc nie mógł stchórzyć.
              No dalej, pokaż, co potrafisz, gnojku – myślał w duszy Sebastian, wymyślając, jak bardzo ich nastraszy. Całe droczenie się z ludźmi budowało jego dobry nastrój. Nie obchodziło go w tej chwili, co pomyślą o nim inni, ani jaką renomę tworzy demonom w ludzkim świecie, ale nie będą w niego bezczelnie celować z procy, jak w byle kurę.
            Dryblas ponownie przełknął ślinę i odważnie uniósł procę, celując w ptaka. Sebastian zerknął na pędzący kamień i roztrzaskał go w locie, sypiąc okruchami na boki tak, jakby ktoś wystrzelił w niego przeciwny ładunek o tej samej mocy, żeby uległy anihilacji. Osłupiali chłopcy wpatrywali się tępo przed siebie, nie wierząc w to, co widzieli na własne oczy. Oprócz nich, nikt nie zwracał na to uwagi, co się właśnie stało. Gdyby chcieli komuś o tym opowiedzieć, nie dano by wiary ich słowom. Ciężki łopot skrzydeł był jedynym, który towarzyszył krukowi, zanim nie zniknął w przestworzach, pozostawiając za sobą przerażającą nauczkę dla potomnych istot, którymi otwarcie pogardzał na każdym kroku.
            Wrzask dzieci spłoszył pozostałe ptaki, które podążyły za Sebastianem w przestworza, a gapie zaczęli się odwracać i zakrywać usta z przerażenia. Chłopiec, który jeszcze przed chwilą celował w demona, teraz stał nieruchomo. Opuścił ręce bezwładnie wzdłuż ciała, a z rozwartych palców wypadła mu proca. Świat w jednej chwili zamarł mu przed oczami.
            – Medyka! – rozlegały się wrzaskliwe głosy ludzi, którzy byli świadkami zdarzenia. Z miejsca, w którym powinny znajdować się oczy, chłonęły teraz dwie dziury, zalewając krwią resztę twarzy. Matki zakrywały oczy swoim dzieciom, by nie widziały tej makabrycznej sceny, a inne kobiety chwytały otępiałych przyjaciół nieszczęśnika i próbowały ich ocucić, kiedy wymiotowali im na spódnice.
            Przez tłum zaczęli się przepychać urzędnicy i mnisi, każde próbując dociec, co się właśnie stało. Panika ogarniająca zebranych była zbyt wielka, żeby wydusić z nich racjonalne zeznania jako świadków. Płacz, krzyki i złorzeczenia mieszały się ze sobą, tworząc obraz nędzy i rozpaczy.
            Krople krwi szybko spłynęły z sebastianowych pazurów, nie pozostawiając po sobie żalu ani wyrzutów sumienia. Owszem, ludzie miewali smakowite dusze, ale służenie im to dobre dla słabeuszy. Przeklinał w tym momencie Kurarę. Ze swojej chronicznej zazdrości zmusiła go do zawiązywania kontraktów, czego szczerze nienawidził, a czego ona sama nie mogła zrobić. Gdyby leżało to w jego mocy, umożliwiłby jej zajmowanie się tymi niewdzięcznikami. A tak jedno i drugie musiało się męczyć: on robiąc coś, czego nienawidzi, a ona nie będąc w stanie osiągnąć swoich marzeń. Może właśnie o to jej chodziło, by zatruć mu każdą chwilę, żeby wyrzekł się swojej prawdziwej natury i zamienił w uległą owieczkę pod rozkazami jakiegoś pyszałkowatego człowieka, który będzie sądził, że może wszystko?
            No to się bardzo rozczaruje na końcu, ale to nie jego sprawa. On musi tylko wypełnić wolę ojca i może spokojnie wracać do piekła. Nawet gry rankingowe nie wydawały mu się tak uciążliwe, jak przebywanie w ludzkim świecie.
            Żałobne krakanie wysycało powietrze, kiedy ludzie zaczęli się powoli rozchodzić do domów. Sebastian podśmiewywał się w duchu z ich głupoty. Oślepionego chłopca zabrano przez mnichów do ich opactwa, by opatrzyć rany i odprawić mszę w intencji odgonienia zła z miasta, by podobna klątwa nie dosięgła innych mieszkańców. Coś udało mu się perfekcyjnie – zasiać panikę i niepewność w sercach mieszkańców.  Reszta trwożliwie pouciekała do domostw, żegnając się nabożnie za każdym razem, gdy ktoś nieopatrznie dotknął ich ramienia, powodując nagły wzrost ciśnienia i podejście serca pod gardło. Miasto nadal tętniło życiem, ale wyraźnie przyćmionym ręką niespodziewanego nieszczęścia. Jeszcze jedna rodzina miała się niedługo dowiedzieć o śmierci bliskiego im członka, którego zwłoki leżały zmasakrowane w otaczającym lesie, stając się łatwym łupem dla padlinożerców, ale to było równie obojętne dla demona, co zeszłoroczny śnieg, który tak na dobrą sprawę, nigdy nie padał w piekle.
             Sebastian pokrążył jeszcze odrobinę, sądząc, że w takim zamieszaniu może znajdzie kogoś wartościowego, na kogo zwróci uwagę. Zaproponuje kontrakt, który nie będzie zbyt wymagający dla niego, zrobi to, co musi i już nikt nie będzie mu w stanie zagrozić na dworze, nawet Kurara. Postanowił, że zemści się na niej, gdy będzie odpowiednia okazja. Nie zamierza się z tym śpieszyć, im dłużej na to poczeka, tym będzie ona słodsza i bardziej satysfakcjonująca. Na samą myśl o tym ciepło przyjemnie zalało jego serce i nawet nabrał ochoty, by rozejrzeć się bardziej uważnie.
            Miał dosyć krążenia po mieście, więc wybrał się na jego krańce, razem z grupką praczek, taszczących ogromne kosze i śmiejących się co chwila. Demon nieco zaintrygowany poleciał za nimi, sądząc, że może z ich rozmów wychwyci jakąś wskazówkę, gdzie znaleźć kontrahenta, który by mu odpowiadał, a przynajmniej liczył na jakąś rozrywkę, bo jak na razie, ludzie zawodzili go na każdym kroku. Próbował sobie wyobrazić, że ma komuś takiemu powierzyć swoje ciało i zdrowie we władanie, a nawet życie, jeżeli życzenie byłoby naprawdę dobrze przemyślane, ale wstręt, jaki odczuwał w związku z podobną propozycją nie wydawał się słabnąć, a wręcz przeciwnie.
            – Pamiętasz tamtą wstążkę, którą kupiłam na niedawnym jarmarku, prawda? ­ – jedna z dziewczyn o wybitnie piskliwym głosie trudnym do zignorowania przyciągnęła uwagę demona swoim nieprzyjemnym brzmieniem i chcąc nie chcąc, Sebastian dołączył do rozmowy w roli biernego słuchacza – Adeline teraz kupiła taką samą i rozgłasza wszystkim, że to ja od niej ściągnęłam! Wstrętna krowa!
            Twarz dziewczyny przybrała czerwony kolor od tryskającej z niej złości, gdy niemal rzuciła koszem z brudną bielizną na ziemię. Zalewała potokiem słów swoją sąsiadkę, która przytakiwała od czasu do czasu, ale była bardziej skupiona na pracy niż jej towarzyszka. Sebastian zupełnie ich nie rozumiał. Co za różnica, jaki mają kolor czegoś tak nieistotnego, jak wstążka? I robić o to tyle hałasu, nakręcać się i rzucać obelgami na nieobecną… jak jej było? Adeline? Mniejsza o to. Ograniczenie dziewczyn przerażało go do tego stopnia, że sfrunął do kolejnej grupki z ulgą opuszczając dwie nadęte praczki, mając nadzieję, że tam jednak będzie mógł posłuchać o czymś ciekawszym.
             Przywitał go głośny śmiech, tłumiony przez rękawy bluzek, w których dziewczyny chowały swoje twarze. Z zmrużonych oczu ciekły łzy, a zdrowe, rumiane twarze szczerzyły się, odsłaniając ładne zęby, nieco brzydsze lub ich brak, zależy, ile szczęścia dotychczas miała ich posiadaczka.
            – I... I wówczas… – jedna z nich opowiadała z przejęciem, jąkając się od duszącego śmiechu i kiwając się na boki, co znacznie utrudniało złożenie myśli w wersji odpowiedniej do przekazania reszcie – Philippe powiedział Lydie, że ją tak kocha, że zarżnąłby nawet ostatniego kozła, jakiego miałby w zagrodzie, i na potwierdzenie własnych słów wziął nóż, i… i… Trafił w ukochanego koziołka Lydii! Była tak wściekła, że płacząc, cisnęła mu w twarz cały kosz pomidorów wrzeszcząc na pół miasta, żeby nie śmiał się jej więcej na oczy pokazywać! Ale, wiecie co w tym było najlepszego? Że tym koszykiem złamała mu nie tylko serce, ale i nos! – ryknęła dziewczyna i zaniosła się głośnym śmiechem, w którym momentalnie zawtórowały jej towarzyszki.
            Sebastian już nie miał takiej pewności, czy przypadkiem nie stał się obiektem drwin ze strony własnego losu. I on, pierwszy książę piekieł, istota, przed którą trwożliwie usuwano się z drogi, ma służyć komuś tak ograniczonemu w swoim małym światku, w którym jedynie liczy się trajektoria i siła przyłożenia koszykiem, aby złamać natrętnemu delikwentowi nos? Początkowo sądził, że być może spełni rozkaz ojca zawiązując kontrakt właśnie z jakąś dziewczyną. Spełniłby niewymagające życzenie, pożarł jej duszę i zadowolony, że nic go tu już nie trzyma, powróciłby w chwale. Rozwiązanie sprawy po linii najmniejszego oporu wcale nie raziło w jego dumę, jedyne, co chciał zrobić, to szybko się uwinąć ze sprawą. Tymczasem głupota ludzkich córek przerażała go na tyle, że obiecywał sobie w duchu nigdy nie mieć z żadną o czynienia więcej, niż to konieczne. Zresztą, mężczyźni wcale nie byli lepsi. Westchnął ciężko i spróbował wyczuć chociaż, czy ich dusze mają jakiś zapach. Niby był, ale jakiś taki nieokreślony, zupełnie niepociągający. Już nawet niekiedy lepsze okazy trafiały się na placach boju, dokąd zwykle udawał się z matką.
            Nie mając ochoty na więcej tego typu porywających historii, wzbił się w powietrze, załamany dotychczasowymi poszukiwaniami duszy, która by go w jakimś stopniu zadowoliła. Już widział, że będzie musiał sporo zejść z tonu i obniżyć wymagania, jeśli w ogóle chce wypełnić rozkaz otrzymany w piekle. Skoro nie widać, by jakakolwiek z dusz wyróżniała się na pierwszy rzut oka, będzie musiał bardziej dokładnie im się przyjrzeć i poszerzyć swój krąg poszukiwań.
            Wszyscy wydawali mu się tacy sami. Jednakowe, szare, bezimienne masy o niskich pobudkach i nędznych marzeniach. Lecąc nad miastem, widział ich mozolny trud codziennego życia, który miał zabezpieczyć ich przed nieobliczalnym losem. Budowali kamienne klasztory, sami żyjąc w lepiankach. Łudzili się lepszym życiem, chowając swoich bliskich, których zabrała śmierć. Uważali się za najbliższych Bogu, gdy byle drzewo ich przerastało, a swoim zachowaniem dalecy byli od głoszonych przez siebie reguł.
            Przypomniał sobie, co wieśniak mówił mu o oblężeniu, zanim roztrzaskał jego ciało o drzewo. Na polu bitwy zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie potrzebował pomocy, niekoniecznie z najczystszego źródła. Przez dłuższą chwilę nie mógł sobie przypomnieć, dokąd ma się udać, aż nazwa sama zaświtała mu w głowie. Falaise. Tylko gdzie to jest?
            Zawrócił nagle i wleciał przez wąskie okno  strzelnicze do klasztoru cystersów. Grube mury ścian pochłaniały skutecznie wszelkie światło z zewnątrz i hodowały w swoich wnętrzach pleśnie rozszerzające swoją ekspansję terytorialną nie tylko na opuszczone kąty, ale odważnie podbijając sufity, a nawet miejscami ściany. Dawało to tylko jasny znak, że nikt nie dbał o należyte ogrzanie siedziby sług bożych. Demon przysiadł w cieniu, mając w planach dobranie się do jakichś ksiąg. Zerknął przelotnie na mijanych zakonników, po czym gdy tylko był pewien, że jest sam, zmienił się w człowieka, chowając nieszczęsne paznokcie w habit, a smoliście czarne, długie włosy schował pod ubranie, narzucając dla pewności kaptur na głowę.

sobota, 13 lutego 2016

Wspomnienia demonów, część 23



Witam w kolejnej, sebastianowej części.
Znów zmieniłam ścieżkę dźwiękową, bo przecież to ja, ale tym razem potraktuję to w formie prezentu urodzinowego, bo w mijającym tygodniu stałam się starsza o cały rok!
Postępów w mądrości w związku z powyższym nie zauważyłam.
Kilka słów zanim przejdziemy do czytania: googlowanie boli, myślenie też, ale zarówno miejsca, jak i władcy oraz przedstawione wydarzenia miały miejsce w historii.
Od tej pory, co stwierdzam z dumą, wkracza wątek historyczny, a przedstawione wydarzenia działy się w jedenastowiecznej Normandii.
W razie pytań ciocia Wikipedia służy pomocą.
``````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~XXIII~~


            Czym prędzej chciał się oddalić od sali tronowej, aby wszystko przemyśleć na spokojnie. Dopiero, gdy uznał, ze jest bezpieczny, mgła powoli zaczęła się skłębiać, otulając jego ciało, dopóki całkiem się nie zmaterializował. Starając się nie hałasować obcasami, szedł na palcach w stronę drzwi, kiedy usłyszał, że nie jest sam.
            Gwałtownie obrócił głowę, spoglądając przez ramię na intruza, a oczy, jak zwykle w takich przypadkach, błysnęły niebezpieczną czerwoną poświatą. Nieco się uspokoił, gdy zobaczył za plecami własną matkę, której nie umknęło nienaturalne zachowanie syna. Wypuścił powoli zgromadzone powietrze w płucach, kładąc dłoń na klamce, która ustąpiła pod delikatnym naciskiem z jego strony.
            – Byłaś tam? – spytał, wpuszczając ją przed sobą do środka.
            Isztar zmierzyła go chłodnym wzrokiem, po czym weszła do środka roznosząc wokół siebie woń perfum. Sebastian przez chwilę poczuł, jak bardzo ten zapach kojarzył z bezpieczeństwem i z domem.
            – Kurara tam była, a mnie miało zabraknąć, zwłaszcza, gdy sprawa dotyczyła mojego dziecka? Za kogo ty mnie masz? – spytała z lekkim wyrzutem.
            – Jak? Przecież …
            Matka ponownie się uśmiechnęła i wyciągnęła rękę, żeby go poczochrać po rogatej głowie. Raum musiał przełknąć tę chwilę słabości, ale w głębi serca cieszył się z tego prostego gestu. Odrobinę zawstydzony, odwrócił głowę, po czym oddalił się do okna, z którego rozciągał się widok na dalekie równiny, przerywane pasmem wzgórz, które tonęły w krwawej mgle zachodzącego bladego słońca.
            – Następnym razem nie kręć się tak jak oparzony, gdy będziesz przed obliczem władców – rzuciła, siadając na rogu fotela i zastanawiając się nad rozwojem wydarzeń.
            Kurara wykonała mistrzowskie posunięcie. Szykowała się wielka lekcja pokory dla jej dziecka, a na tym polu wybitnie niedomagało. Sebastian od zawsze był niezwykle dumny, więc już nawet sam wybór kontrahenta może okazać się sporym problemem. Jest zasadnicza różnica w wybraniu duszy, a wybraniu dobrze. W dodatku, musi być całkowicie posłuszny swojemu panu, inaczej nie będzie mógł spożyć jego duszy. Sama myśl o tym, że ktoś będzie decydował o własnym losie, była nieprzyjemna.
            – Pamiętasz, jak to się odbywa? – zapytała po chwili ciszy.
            Demon westchnął, skrzyżował ręce na piersiach i zaczął odtwarzać w myślach przebieg rytuału.
            – Nie mogę go okłamać, prawda? Ale mogę zdobyć podstępem jego zgodę na kontrakt, mogę wykorzystywać jego emocje, uczucia, słabości… Właściwie, mogę wszystko, lepiej powiedz mi, czego nie wolno mi zrobić – poprosił, pobieżnie segregując potrzebne wiadomości w głowie. Skoro mógł tak wiele, lepiej było znać swoje ograniczenia, aby nie wpakować się w gorsze problemy.
            – Tego jest zdecydowanie mniej – zaczęła ostrożnie Isztar, wyliczając na palcach, żeby niczego nie zgubić i o niczym nie zapomnieć – Po pierwsze: nie ujawniamy naszych sekretów dotyczących rasy nikomu, bez różnicy, czy to będzie nasz kontrahent, czy Shinigami, czy anioł. Jedynym wyjątkiem jest to, gdy człowiek, który sprzedał nam duszę zapyta nas konkretnie o coś. W innym wypadku pozostajemy wiernym cieniem, który ma obowiązek zrobić wszystko, aby dusza osiągnęła swój cel na ziemi, a tym samym umożliwi nam pożarcie jej. Po drugie: nie mówimy, czy jej cel jest dobry, czy zły. Nie ujawniamy swojego zdania. Jesteśmy tam, by spełnić wszystkie zachcianki, a nie doradzać, by wyszła z sytuacji jak najlepiej. Po trzecie: nie zostawiamy jej bez opieki, bo inny demon z przyjemnością pozbawi ją życia. Po czwarte: nie zabijamy jej, dopóki kontrakt nie upłynie do końca, nieważne, jak zła by nie była. W przeciwnym razie jej duszę osądzą Shinigami, więc nici z posiłku.
            Jeszcze przez chwilę siedziała, burcząc pod nosem i kiwając głową, zaginając kolejne palce, dopóki nie oznajmiła z pewną ulgą w głosie:
            – To z grubsza wszystko. Resztę znasz.
             Sebastian ostatni raz spojrzał przez okno, żegnając się w myślach na jakiś czas z piekielnym krajobrazem. Pamiętał, że czas na Ziemi płynął zupełnie inaczej, niż w ich wymiarze, więc rozłąka z ukochanym miejscem upłynie mu znacznie szybciej, niż zakładał.
            – Dziękuję – szepnął, zbierając się do wyjścia.
            – Odprowadzę cię. Chyba jeszcze mogę.
            Demon nie odpowiedział, tylko uchylił nieco okno i zeskoczył z piętra na ziemie, lądując zgrabnie na cztery łapy, zupełnie jak kot. Zadarł głowę w górę, z niemym wyzwaniem w oczach.
            – Nigdy się nie nauczy – westchnęła Isztar sama do siebie i sfrunęła na swoich czarnych skrzydłach na dół, zupełnie takich samych, jakie miał Sebastian. Wylądowała obok z o wiele większą godnością, niż jej rozpustne dziecko. Jeszcze nie tak dawno był małym brzdącem, a teraz musi się pogodzić, że wyrósł na dumnego, trochę zamkniętego w siebie demona, który potrafi pakować się w różne kłopoty. Po cichu zaklinała każdy dzień, żeby nie ściągnął tym na siebie nieszczęścia. Chociaż o wiele bardziej woli go takiego, niż gdyby miał być równie bezbarwny, co jego brat Seth.
            Z tyłu głowy miała tę przepowiednię, którą ułożono dla niego w dniu narodzin. Będzie zawiązywał kontrakty ze śmiertelnikami, pomimo swojego pochodzenia i przybierze drugie, ludzkie imię. Czy to się zacznie od tego razu? Ucieczka od przeznaczenia nie miała sensu, Isztar doskonale o tym wiedziała. Chciała tylko, aby w miarę możliwości, stawił temu odważnie czoła i wyszedł jako zwycięzca.
            Nie odprowadziła go do samego przejścia. Parę metrów przed zatrzymała się, popędzając go, aby już sobie szedł, wołając z tyłu, aby nawet przez myśl mu nie przyszło, by wpakować się w jakieś kłopoty. Rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając Rauma samego przed wrotami czasoprzestrzeni. Nie chciała, żeby widział, że się denerwuje jego wyprawą na ziemie, to nie wypadało. Wróci za chwilę do pałacu i odnajdzie Efsedarum, ale najpierw dopilnuje, aż Raum zniknie z piekła. Dopiero wtedy z czystym sumieniem będzie mogła stąd odejść.
             Sebastian zerknął w kierunku, w którym jeszcze przed chwilą stał jego matka. Uśmiechnął się półgębkiem i uniósł rękę w górę w geście pożegnania. Wiedział, że nadal tam jest. Oprócz nich nie było nikogo innego, więc pomimo, że zrobiła się niewidzialna, wyczuwał jej obecność.
            Same przejście było niezwykle ozdobne. Mówiono, że stanowi dziewiątą bramę piekła, ostatnią, która skrywała ten świat przed zbłąkanymi podróżnymi, a nie przejdzie przez nią nikt, kto nie pożegnał się ze swoim doczesnym życiem. Masywne filary, poczerniałe ze starości, ale ciągle mocne i wydzielające aromatyczną woń drzewa sandałowego połączone były cienką błoną, mieniącą się wszystkimi kolorami tęczy, zupełnie jak ogromna bańka mydlana. Pociemniałe drewno nie było zwyczajnymi wyciosanymi pniami, przedstawiało mityczne potwory, rogate głowy z wystawionymi językami i wyłupiastymi oczyma ustawione jedne na drugich. Nieco wyżej, w drewnie zostały wyrzeźbione sceny strącenia pierwszych aniołów i powstania piekła. Miniaturowe postacie zachwycały dokładnością i precyzja wykonania. Każdy element wyglądał jak żywy: najmniejsza fałdka ubrania zdawała się drżeć, sierść sprawiała wrażenie kłującej, a twarze wyglądały tak, jakby niemo jęczały z bólu. U góry zapisane były dwa wyrazy w języku demonów, oznaczające „przemijanie” i „śmierć”.     Opuszczając ten padół, Sebastian nie czuł nic specjalnego. Błona wciągnęła go, niemal zasysając do swojego wnętrza. Czasoprzestrzeń była drogą do wielu miejsc i tylko od niego zależało, gdzie będzie chciał iść. Nie namyślając się wiele, ruszył dziarsko na wprost, nie zwracając uwagi na pełzające pod nogami robactwo. Wybrał szeroki tunel, którym zbliżał się do Ziemi, dopóki nie oślepiło go rażące światło, które sprawiało mu ból. Zmrużył oczy, lecz na wiele się mu to nie zdało. Przesłonił wrażliwe oczy dłonią, próbując zobaczyć, dokąd dotarł.
            Pierwszy z pomocą przyszedł mu węch. Poczuł zapach traw, mokrych ziół i żywicy. Podążył za nim, wychwytując wyczulonym uchem szmer wody. Zza szparek, którymi oglądał świat, zaczęły cieknąć łzy. Jak na razie, ziemski klimat mu nie służył. Wszystko było takie jasne, nie tak jak w piekle, gdzie cały czas panował mrok. Śpiew ptaków mieszał się z miarowym stukaniem gałęzi, którymi poruszał niesforny wiatr. Woń wilgotnej, wiosennej ziemi sprawiła, że odrobinę zakręciło mu się w głowie, więc przysiadł na moment na świeżej trawie, tuż obok szemrzącego strumienia. Przyjemna mieszanka bodźców otuliła zmysły demona, pozwalając przybrać ludzką formę. No, powiedzmy, że prawie ludzką. Demon nachylił się nad taflą wody, przyglądając się swojemu odbiciu. Sebastian okazał się przystojnym mężczyzną z czerwonymi oczami i czarnymi paznokciami, które ile by nie próbował zmienić, to zwyczajnie mu to nie wychodziło. Poirytowany, uderzył dłonią w lustrzaną taflę, rozbryzgując krople wody na strony.
            Ludzki wygląd nie tylko poważnie ograniczył jego zdolności, ale sprawił, że momentalnie poczuł się lepiej. Ciasna powłoka uwierała, brak skrzydeł dokuczał niemiłosiernie, ale mus, to mus. Przynajmniej był w stanie spojrzeć na ten zbyt jaskrawy świat.
            Wówczas zobaczył, że małe wiewiórki otoczyły go i ciekawie się mu przyglądają. Rozczarowany swoimi zdolnościami, odwrócił się i uśmiechnął nieśmiało do stworzonek, wyciągając do nich przyjaźnie dłoń, w której trzymał opuszczony przez jedną z nich orzeszek. Jedna z nich, zachęcona jego spokojem, w podskokach zabrała prezent i wdrapała się małymi łapkami na jego ramię, zawzięcie obrabiając twardą skorupkę ostrymi ząbkami. Demon był zaskoczony niebywałą ufnością stworzonek, nigdy dotąd mu się to jeszcze nie zdarzyło. Parę chwil później siedział w otoczeniu lisów, zajęcy, jeży, żab, a rozśpiewane słowiki i skowronki tańczyły mu nad głową, prześcigając się w ćwierkaniu, jak to ładnie jest teraz, a jak cieplutko, a ile robaczków można znaleźć w glebie. Demon z zaskoczeniem odkrył, że rozumie, o czym one mówią, i chociaż to było nieco ograniczone w swoim zwierzęcym światku, to nadal mu wierzyły i z jakieś irracjonalnej przyczyny ufały, że nie zrobi im krzywdy.
            – Niech będzie pochwalony, święty człowieku! – usłyszał jakiś głos, który zignorował, ale gdy nachalnie się powtórzył, nieco głośniej niż poprzednio, ze zdziwieniem odkrył, że to było adresowanie do niego. Nie miał pojęcia nawet, co to za język, ale o dziwo, rozumiał go, a jego myśli zaczęły się momentalnie w nim kształtować.
            – Na … wieki wieków? – odpowiedział niepewnie, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu intruza. Nieopodal, jakieś kilka metrów przed nim wieśniak zatrzymał swój wóz, by przypatrzyć się bajkowemu obrazkowi w jego mniemaniu człowieka, którego kochała cała natura. Zmęczony koń ciężko zwiesił głowę w poszukiwaniu czegoś, czego mógłby poskubać. Natarczywy wzrok chłopa ciężko było zignorować, a ludzie nie potrafili w swym ograniczeniu zrozumieć, że demony tak jak koty, przysiadywały na chwilę, by nacieszyć się pięknem otaczającego świata, bo w głębi duszy, której nie mieli, a która pochodziła od Boga, byli wielkimi estetami, jak wszystkie wyższe byty.
            – Jak daleko stąd do najbliższego miasta? – zapytał, wykorzystując fakt, że skoro już się nawinął mu pod rękę, to się czegoś dowie o miejscu, w którym wylądował. Zwierzęta nie były zbyt biegłe w geografii, nad czym niezmiernie ubolewał.
            – Przed zmrokiem będziemy w Exmes. Siadajcie, to was zabiorę tam. – zaproponował, wskazując dłonią swój pusty wóz, równie brudny co on sam.  
            Sebastian powoli wstał, otrzepał się z wilgotnej ziemi, chowając swoje dłonie w fałdy ubrania. Wieśniak pożerał go wzrokiem, a demon walczył, by nie skrzywić się na cały smród, który od niego bił. Czyżby kultura mycia była już nieaktualna? Na wszelki wypadek usiadł na samym końcu wozu, zęby nie znaleźć się zbyt blisko natrętnego osobnika.
            – Jesteście z daleka, panie? – zapytał, zbierając lejce i smagając zmęczonego konia, który aż przysiadł na zadzie, zanim ruszył, gwałtownie szarpiąc wóz z miejsca. Koła zaskrzypiały, ponownie wprawione w ruch i podróżni rozpoczęli mozolne podskakiwanie na własnych zadkach ilekroć koło najechało na wystający konar lub porozrzucane szyszki.
            Pytanie trochę zaskoczyło Sebastiana, więc zawahał się z odpowiedzią.
            – Tak, podróżuję z daleka – odpowiedział ostrożnie, ważąc każde słowo i bawiąc się w duchu z dwuznaczności, którą on bez problemu widział w swojej odpowiedzi. Piekło jest wystarczająco odległe by to, co powiedział, było prawdą.
            – To widać po twoim ubraniu, chociaż po akcencie nigdy bym nie zgadł, że nie jesteś stąd. Odkąd książę Robert objął hrabstwo, coraz częściej przybywają ludzie z północy. Świergoczą tak, że nie sposób ich zrozumieć – narzekał wieśniak, nawijając jak nakręcony, chociaż nikt go o to nie prosił. Sebastian profilaktycznie odwrócił lekko głowę od niego. Smród był nie do zniesienia.
             Uwaga o ubraniu wydała mu się wartościowa. Zerknął pobieżnie na to, co miał na sobie. Wygodne buty, dłuższą togę i futro niedbale narzucone na ramiona, które doskonale chroniło od zimnego powietrza.
            – Książę Robert? – upewnił się, zastanawiając się, który rok jest obecnie na ziemi. Pewnie musieli wymyśleć nową, idiotyczną modę. Nie przypominał sobie żadnego ludzkiego króla, którego by znał o takim imieniu. Najgorzej, że nie wiedział, gdzie dokładnie się znajdował, a przecież nie może o to spytać tak bezpośrednio. Chociaż, czemu nie?
            – Kto teraz obecnie rządzi tymi ziemiami? Widać, że są dostatnie. Musi być dobrym władcą – rzucił lekki komplement w nadziei, że chłop połknie haczyk i swoją bezowocną gadaninę skieruje na  bardziej wartościowe tory.
            – Panie, jakie dostatnie! To cud, że tu w ogóle coś rośnie, odkąd książę Robert przeszedł tędy ze swoimi zbrojnymi. Oblegają właśnie twierdzę Falaise, buntując się w ten sposób przeciwko królowi Ryszardowi. Ściągają wszystko z okolicznych wiosek, chociaż jest przednówek i ludzie przymierają głodem...
            Sebastian westchnął w duchu, oglądając mijane krajobrazy. Jakieś podstawy podstaw już wie. Przypominał sobie geografię, której musiał się uczyć w Piekle. I tak wygląda na to, że najbliższe dni spędzi na poznawaniu okolicy, zanim podejmie jakąś decyzję. W ciemno obstawiał, że jest mniej więcej na terenie imperium karolińskiego, może nieco dalej na północ. Jednak ubiory mijanych mieszkańców znacznie się różniły w swojej brzydocie od wygodnych tog, które zapamiętał z okresu wcześniejszego, kiedy razem z braćmi brali udział w wyścigach rydwanów w murach wspaniałej budowli, jakim było Koloseum. Tłumy wiwatujące na ich cześć, gdy skąpani w słońcu jako najprzystojniejsi uczestnicy zawodów odbierali laury za swoje dokonania. Tutaj wszystko było nijakie, w porównaniu do rozgrzanych ziem cesarstwa rzymskiego.
            – Jesteśmy na miejscu – znienacka odwrócił się do zaskoczonego Sebastiana, przyglądając mu nóż do gardła – Oddawaj wszystko co masz. Srebra, złota, a nie, to ci poderżnę gardło!
            Demon autentycznie roześmiał mu się w twarz, co niezwykle zbiło z tropu wieśniaka, który mocniej przycisnął nóż w celu uzyskania okupu. Kiedy zobaczył kły nieznacznie wystające ponad linie zgryzu jego pasażera, serce zaczęło mu się kołatać jak przestraszone zwierze, które nieopatrznie zaatakowało silniejszego od siebie. Sebastian pewnie wykręcił mu rękę tak, że przestraszony wieśniak krzyknął z bólu, płosząc okoliczne ptactwo z drzew. Nóż wypadł z drżących palców gdzieś pomiędzy koła wozu, a wówczas ogłuszył go silnym uderzeniem w twarz, po którym wypluł z ust wyłamane zęby.   
            – Odejdź. Cuchniesz – odezwał się słodkim tonem demon, po czym rzucił człowiekiem o drzewo tak mocno, że zmiażdżył mu głowę i plecy, a z kory ściekała krwawa maź. Jego dusza była równie odrażająca, co zapach. Niematerialna substancja zaczęła nieznacznie wydobywać się z ciała. Sebastian wytarł dłonie o futro i rozejrzał się w oczekiwaniu na bogów śmierci. Zaraz któryś powinien się tu zjawić, o ile nie obserwował go z tyłu, pozostając w ukryciu. Następnie podszedł do konia, odwiązał go i klepnął mocno w zad, aby stąd uciekał.
            – Jesteś wolny. Możesz iść – zwrócił się łagodnie do zwierzęcia, a sam zmienił się w kruka, żeby dostać się przez mury miasta niezauważonemu i nie narażać się na kolejną niepożądaną przygodę. Sam wybierze ludzi, z którymi będzie się zadawał.
            – Exmes, tak? Niedługo nie będziesz mieć przede mną żadnych tajemnic – mruknął wesoło, wzbijając się w powietrze.