Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, cz. 3



                Pomimo powierzonego na noc zadania, nic nie zwalniało Sebastiana z przygotowania jego paniczowi posiłku oraz filiżanki gorącego naparu, o który upomniał się hrabia tuż po przyjściu do rezydencji. Jego zniesmaczenie, a raczej olbrzymie rozczarowanie odbytą podróżą, okazał poprzez nieco lekceważące, zmęczone, samotne „Oolong”, rzucone w przestrzeń, a przeznaczone dla uszu jego wiernego kamerdynera. Teraz, gdy stał nad czajniczkiem, odmierzając skrupulatnie łyżeczki suszu, śmiał się z młodego panicza w duchu i po raz kolejny gratulował sobie wyboru ciekawego kontrahenta, z którym po prostu nie mógł się nudzić.
                Herbata Oolong charakteryzowała się tym, że liście były poddane w niewielkim stopniu fermentacji, tak, aby zachować kompromis pomiędzy herbatą czarną i zieloną, a jednocześnie uniemożliwić przypisanie otrzymanego naparu do żadnej z wymienionych poprzednio grup. Naturalnie, od stopnia fermentacji zależał kolor i smak. Ten przygotowany przez Michaelisa był koloru jasnożółtego, o słodkawym, owocowym smaku. Idealny dla wyrafinowanego podniebienia dziedzica.
                Wybór herbaty nieco kojarzył mu się ze sprawą, nad którą teraz głowił się Pies Jej Królewskiej Mości. Kompromis okazany między brakiem dowodów a koniecznością rozwiązania sprawy, z której miał do dyspozycji lekko nadpsute rozkładem zwłoki. Sam nie zastanawiał się jeszcze nad sprawą, wolał poobserwować, jak jego pan będzie się do tego zabierał. Gdyby kazał mu to rozwiązać, na pewno zdołałby, ale po co sobie odbierać przyjemność bycia widzem jednego z najbardziej porywających spektakli, jakiego mógł być uczestnikiem i świadkiem? Każdy jego ruch w prosektorium miał ściśle określone zadanie. Nawet, jeśli teraz nie poinformuje Ciela o swoich przemyśleniach, na pewno przydadzą się one później.
                Dopiero zaczynała się pora obiadowa, więc Sebastian miał jeszcze chwilę, aby przyrządzić posiłek, ale przedtem musiał zanieść paniczowi jego herbatę, upewnić się, czy służba nie wysadziła przypadkiem jakiegoś skrzydła rezydencji oraz czy Bard nie postanowił przypadkiem wykazać się swoimi umiejętnościami szefa kuchni i nie zniweczył jeszcze rano przygotowanego mięsa na pieczeń, którą przezorny sługa pozostawił w marynacie z orientalnych przypraw. Ku jego zupełnemu zaskoczeniu, wszyscy wywiązali się wzorowo, za co Michaelis nie poskąpił im pochwały, a następnie nie wysłał w bezpieczne miejsce, aby mogli się cieszyć swym sukcesem jeszcze przez jakiś czas. Wyjątkiem była Mey-Rin, której powierzył zupełnie inne zadanie. Miała udać się do miasta, aby odebrać przygotowaną dla niego paczkę. Naturalnie, wystarczyło poprosić o to spokojnie, z pełnym wdzięku spojrzeniem, aby dziewczyna wpadła w lekki popłoch, potknęła się o własny obcas i zapewniła, że wróci najszybciej, jak się da. Lokaj musiał bardzo się powstrzymywać, aby nie roześmiać się z dziewczyny. Doskonale wiedział, że był jej obiektem cichych westchnień, ale póki nie przeszkadzało im to we wzajemnych relacjach, nie widział powodu, aby wybijać z głowy komukolwiek przelotne miłostki.  Na odchodne demon zapewnił pokojówkę jeszcze, że nie ma powodu do pośpiechu, zależy mu bowiem, aby paczka dotarła bezpiecznie. Pouczył też, że nie ma prawa nigdzie zaginąć, co już uspokoiło nieco młodą morderczynię. W jej oczach widział, że cokolwiek się stanie, przesyłka dotrze pod wskazany adres. Chwilę jeszcze widział, jak krząta się po korytarzu w poszukiwaniu butów, a następnie chusty na głowę i paręnaście minut później już opuszczała bramy rezydencji Phantomhive, niosąc w ręku solidny, wiklinowy koszyk.
                W ten sposób uratowana została zastawa, pokrowce, a także podłogi przed niezamierzoną powodzią. Niebo na nowo zanosiło się szarymi, kłębistymi chmurami, a chociaż był jeszcze sierpień, podmuchy zimnego wiatru były na tyle przenikliwe, że wysłał Finniana po węgiel, bo tego nie dało się zniszczyć, najwyżej ze swoją siłą zmiecie go na proch. Bardowi dał wolne popołudnie, obiecując, że jutro zajmie się kuchnią. Wprawdzie było to nieco naciągane, ale w zupełności poprawiło humor blondynowi i zapewniło kamerdynerowi niezbędny spokój, w którym przygotowanie posiłku, szczególnie z użyciem jego nadnaturalnych zdolności, miało zająć tylko chwilkę.
                Ewentualnej wizyty kogokolwiek mogli się spodziewać dopiero po godzinie szesnastej trzydzieści, tuż po zakończeniu pory obiadowej. Srebrny zegarek na łańcuchu wskazywał dopiero siedem minut po trzynastej. Zadowolony, wsunął go energicznym ruchem do kieszeni fraka i rozpoczął energiczne krzątanie się po swoim tymczasowym królestwie. Panienka Elżbieta miała zjawić się dopiero wieczorem. Sumiennie pilnująca dobrego wychowania Frances nigdy nie pozwoliłaby jej zjawić się rano, albo podczas pracy hrabiego. Wprawdzie nie powinno to przeszkodzić w jutrzejszych planach, ale na wszelki wypadek Sebastian zajrzał do oranżerii, aby upewnić się, że rosną tam wystarczająco piękne róże na bukiet z przeprosinami. A niech się dziewczyna pocieszy, wystarczy jej gburowaty narzeczony. Zresztą, to jeszcze dzieci. W opinii demona w ogóle absurdem było wymaganie od nich brania na siebie roli narzeczonych, jednak czego nie robiło się dla wspólnych interesów i w dążeniu do fuzji majątków. Tak, jak doradziła osobiście królowa Wiktoria swojej córce: „Zamknij oczy i myśl o Anglii”.
                Równo kwadrans po czternastej srebrny wózek zastawiony potrawami wjeżdżał bezszelestnie do jadalni, gdzie siedział już, znużony oczekiwaniem, hrabia Ciel. Jego wygląd wybitnie rzucił się kamerdynerowi w oczy. Brak przepaski na oku, potargane włosy, rozpięty kołnierzyk i leżąca obok na stole wstążka nie przepowiadała nic dobrego.
                ­– Paniczu, jeśli wolno mi zwrócić uwagę, gdyby ktoś zobaczył panicza w takim stanie, nie byłoby to nam na rękę – westchnął męczeńsko, odstawiając wózek z lewej strony chłopca. – Pokazywanie się w takim stanie służbie również nie działa budująco – dodał, mając nadzieję na jakąś reakcję, ale się zupełnie przeliczył. Przedłużający się brak odpowiedzi wziął jako zachętę i zbliżywszy się do hrabiego, chciał nieco okiełznać chociaż jego strój, ale Ciel zdecydowanie odepchnął, co nieco go zaskoczyło. Zamarł w bezruchu, z tkwiącą w jego dłoni wstążką, próbując domyślić się, o co chodzi.
                – Nie mam pojęcia, co łączy topielca, ofiarę przemocy i zdradzonego – jęknął, chowając dłonie w i tak potargane włosy, a demon odetchnął z ulgą. – Przez moją niewiedzę zginą kolejne osoby. Może kolejna zostanie zepchnięta z Londyńskiej Tower, chociaż nie, to zbyt luksusowe miejsce, chyba że morderca, o ile w ogóle jest jeden, nie zmieni preferencji! – Irytował się chłopak.
                – Smakowała paniczowi herbata? – zapytał spokojnie lokaj, wprawiając go na chwilę w osłupienie.
                – Co? A… Herbata. Tak. Zapomniałem zadzwonić, żebyś zabrał. Dopilnuj tego po obiedzie – odpowiedział zdawkowo, sprawiając wrażenie, że wcale jej nie wypił.
                – Nikt nie jest doskonały, na pewno istnieje jakaś poszlaka – dodał spokojnie, kątem oka zerkając w okno, które wychodziło na frontową część rezydencji. – Czy zwrócił panicz uwagę, że Scotland Yard również uległ modzie i zamówił sobie w gablotce fragment ciała mumii? Chciałby panicz mieć coś takiego tutaj?
                – Nie jestem Undertakerem, żeby lubować się otaczaniem fragmentami zmarłych. Doprawdy, widziałem już wystarczająco pourywanych kończyn i rozczłonkowanych ciał, aby jeszcze ozdabiać sobie dom czymś takim… Przywracającym wspomnienia.
                – Tak jest.
                Zawsze wolał się upewnić, czy paniczowi odpowiadają obecne trendy, bo i sam uważał to za coś niezwykle delikatnego i sprzecznego. Swoich bliskich chowano na cmentarzach i opłakiwano, dbano o ich pamięć, a niezwykle dalekich przodków ze spokojem sumienia rozczłonkowywali i ozdabiali makabrycznymi szczątkami domostwa. Dwulicowość ludzi nigdy nie przestanie go chyba zadziwiać.
                – Skoro i tak już się pojawił w rozmowie, to nie zamierzam do niego iść. Sam to rozwiążę. W niczym raczej mi nie pomoże – dodał już mniej pewnie, spoglądając w oczy kamerdynera, jakby szukał w nim oparcia. – Co się stanie z ciałami w prosektorium?
                – Zapewne posłużą przyszłym pokoleniom lekarzy do nauki – odpowiedział lakonicznie Sebastian.
                W tym momencie oczy Ciela rozbłysły. Popełnili błąd i wreszcie to dostrzegł. Nie można tak po prostu pozostawić ciał, które były na chwilę obecną jedynym dowodem rzeczowym w sprawie. Nawet, jeśli mogły coś im przekazać, dać jakąś wskazówkę, to istniała obecnie możliwość, że szansa ta zostanie zaprzepaszczona przez bandę żądnych wiedzy ludzi.
                – Sebastian, musimy natychmiast wrócić i zakazać im pracy z tymi ciałami. Koniecznie – uniósł się, ale z nadmiernie okazanych emocji dopadł go atak kaszlu. Chociaż się zarzekał, próbując odganiać rękoma demona, aby szedł przygotować powóz, Sebastian nie dał za wygraną i trzymał go w silnym uścisku za ramiona, dopóki nie uspokoił się na tyle, by oddychać przez szmacianą torebkę równomiernie.
                – Co tak stoisz, nic mi nie jest, zaprzęgaj powóz albo stracimy dowody! – zdenerwował się, ale tym razem Sebastian skłonił się lekko i spokojnym, acz śpiesznym krokiem opuścił pomieszczenie, a Ciel opadł plecami na krzesło za nim. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Niby to wydawało się oczywiste, ale dla bezpieczeństwa wolał wrócić i przekonać się zupełnie niezapowiedzianie, jak wygląda opieka nad ciałami w chwili, kiedy zostały już poddane oględzinom i czekały albo na pochówek, albo, co gorsza a co zasugerował Sebastian, na materiał dla przyszłej wiedzy. Dopił szybko resztę herbaty z obiadu i wstał, kierując się prosto do wyjścia. W drzwiach czekał już kamerdyner, z jego laską i płaszczem przewieszonym przez ramię.
                Droga minęła niezwykle szybko, lecz z każdą kolejną minutą Ciel wyrzucał sobie, że mógł zapomnieć o czymś tak istotnym. Dlatego gdy tylko dotarli na miejsce, a Sebastian ledwo zdołał usadzić wierzgające konie w miejscu, hrabia już niecierpliwie zastukał w podłogę laską, dając mu znak, aby się pośpieszył, zszedł z kozła i towarzyszył mu do wejścia. Stratował parę osób zmierzających leniwym krokiem do wyjścia, odtwarzając z pamięci drogę, którą przebył dzisiaj zaledwie przed paroma godzinami.
                – Gdzie są ciała? – Zapytał, pchnąwszy drzwi i zastawszy całkiem puste pomieszczenie. Nawet stoły sprzątnięto pod ścianę. – Gdzie jest Mallcote?
                – Asystuje przy zajęciach Towarzystwa Chirurgicznego – odpowiedział mu jakiś głos, a Ciel, niewiele się zastanawiając, schwycił jego właściciela za fraki i odnajdując w sobie niespodziewaną siłę, pchnął człowieka w białym kitlu na ścianę.
                – Gdzie to jest? Masz mnie zaprowadzić, rozkaz Psa Jej Królewskiej Mości! W imię Królowej, prowadź! Rusz się, jeśli ci życie miłe!
                – Już, już spokojnie… Proszę się uspokoić – mężczyzna próbował na niego wpłynąć, ale widząc, że to nie przelewki, zaprowadził ich ciemnymi, wąskimi schodami w dół, do ciemnej, długiej Sali, gdzie przy stole stało właśnie nieduże zbiorowisko osób.
                – Panie Mallcote, ktoś do Pana – odezwał się grzecznie, a wówczas ze zbiorowiska wychyliła się znajoma twarz, która na widok niskiego szlachcica i jego demonicznego kamerdynera uśmiechnęła się ciepło. Dopiero teraz Ciel zauważył, że Mallcote nosił okulary. Przeprosił grzecznie resztę, a zanim zdołał dojść do czekającej na niego dwójki, Ciel zdołał mu niemal wykrzyknąć w twarz:
                – Gdzie są ciała ofiar, które dzisiaj oglądaliśmy?!
                – Spokojnie, zaraz panów zaprowadzę – odpowiedział nadal tym samym, pogodnym tonem, sprawiając wrażenie człowieka, którego nie da się wytrącić z równowagi. – Przenieśliśmy je do sekcji naukowej, gdzie studenci mogą się na nich uczyć anatomii i podstaw chirurgii.
                – Macie natychmiast je przenieść i nie ruszać, dopóki śledztwo zostanie zakończone – warknął Ciel. Powoli zaczynał tracić równowagę, a spokój bycia tutejszych pracowników wcale mu to nie ułatwiał.
                Przeszli przez kręte korytarze, dokładnie wentylowane, do kolejnego pomieszczenia. Te od poprzednich różniło się tym, że całą ściana naprzeciw drzwi była pokryta dość sporych rozmiarów szufladami, a pod ścianą stał jeden wózek inwalidzki, a obok takie same stoły z wyciętymi fragmentami, zbite z desek, jak te, na których leżały ciała. Mallcote podszedł do ściany i otworzył trzy szuflady obok ciebie, dając znak, aby podeszli bliżej. Po odsłonięciu fragmentu chusty, ukazały się im twarze niedawnych ofiar, zupełnie obojętnych na to, co się wokół nich działo i na zamieszanie, jakie spowodowali swoim przemieszczeniem.
                Ciel, tknięty instynktem, podszedł nieco bliżej, przez moment lustrował wzrokiem twarze zmarłych, a potem zamaszystym ruchem zrzucił prześcieradła ze wszystkich ciał, dopóki nie zauważył, że kobiecie brakuje dłoni.
                – Rano przecież była… – szepnął, trochę przerażony tym, co widzi. – Człowiek nie może po prostu tak zniknąć… Przecież to nie jest nawet narząd. Jak Pan to wytłumaczy, panie Mallcote? – zapytał niespodziewanie takim srogim tonem, aż asystent poczuł zimny dreszcz na plecach. Znowu stał się tym zimnym, nieco despotycznym hrabią z rana, którego nie dało się ułaskawić byle bzdurą. Surowe spojrzenie wbitego w niego jednego, błękitnego oka potwierdzało te domysły.
                – Najwyraźniej studenci mieli zajęcia i wykorzystano właśnie to ciało…
                – Najwyraźniej? – Powtórzył Ciel, a kąciki jego ust wykrzywiły się w złowrogim uśmiechu. – Najwyraźniej to Pan nie zdaje sobie z powagi sprawy. Czy Pan wie, że to były dowody w sprawie? A jeśli doszło do takiego zaniedbania, to osobiście dopilnuję, aby odpowiednio to ukarać. Proszę zaprowadzić nas do tych młodych ludzi, którzy dostąpili zaszczytu zbezczeszczenia dowodu zbrodni.
                – Ależ, hrabio Phantomhive, to nie ich wina! To dopiero początkujące, młode talenty, oni nie wybierają sami dla siebie preparatów…
                – Więc kto je dał? Pan? – zapytał, kładąc wybitny nacisk na ostatnie słowo.
                – Tak, ja – przyznał się, o dziwo ze skruchą w głosie.
                – Więc proszę pokazać nam, gdzie znajduje się ręka zmarłej. 


Cześć, witam z kolejną częścią kryminału pt.: "Ulotność", ale o tym już chyba wiecie. Nie spodziewałam się tak dużego odzewu od was pod ostatnim postem i za wszystkie ciepłe słowa chciałabym serdecznie podziękować. Coś ode mnie... Znowu, całe tło historyczne jest zgodne z prawdą. Z wyjątkiem morderstw ;) Zmieniłam ścieżkę dźwiękową, mam nadzieję, że kojarzy wam się z całą serią w równym stopniu, co i mi. Dajcie znać, kogo typujecie na morderce, co sądzicie o sprawie, wiecie, żebym miała lepsze rozeznanie, co mi wychodzi, a co nie.
Ach, i co ważne, 9 sierpnia mój blog obchodził swoje drugie urodziny. Hip-hip hurrra! 

niedziela, 6 sierpnia 2017

Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, cz. 2

                Sir Randallowi nie pozostawało nic innego, jak powstrzymanie się od nienawiści jeszcze na jakiś czas, przynajmniej dopóki Pies Jej Królewskiej Mości wraz ze swoim nie odstępującym go na krok lokajem nie obejrzą ciał. Podejrzewał, że tak będzie, właściwie był przekonany, że właśnie to było powodem ich wizyty, bo informacje, jakie mieli w posiadaniu, były doprawdy żałosne. Mężczyzna wbrew pozorom wcale nie był taki głupi, za jakiego można by było wywnioskować po stylu, w jaki traktował go hrabia Phantomhive. Chłodne relacje między nimi wynikały głównie z olbrzymiej dozy nietolerancji, jaką do siebie żywili. Gdyby nie siła zwierzchnia w postaci królowej Wiktorii, zapewne kiedyś skoczyliby sobie do gardeł, a tak, i jeden i drugi cierpiał niewyobrażalne katusze w obecności drugiego, podsycany tylko myślą, że to dla dobra Anglii.
                Ciel milczał. We trójkę zeszli w dół, zmierzając do policyjnego powozu. W bramie dołączył do nich czwarty uczestnik wyprawy: młody Mallcote, który miał towarzyszyć sir Randallowi i przy okazji obserwować młodego szlachcica. Komisarz Scotland Yardu dał krótki rozkaz do jazdy, a gdy powóz ruszył, nieco poprawił okulary na nosie. Przynajmniej potrzebują jego pomocy, aby wejść do prosektorium, w którym obecnie przebywały znalezione ciała. Ta krótka myśl poprawiła mu humor na tyle, że jego angielskie wąsy drgnęły w wyrazie uznania względem siebie samego i na powrót skierował uwagę w kierunku młodego chłopca, siedzącego naprzeciwko.
                Prawdę mówiąc wątpił, aby sam był na tyle genialny, by rozwiązywać wszystkie zlecane mu zadania przez królową. Jakby nie patrzeć, to zaledwie trzynastoletnie dziecko. Znał nie za dobrze jego przeszłość, a to nie za dobrze wiązało się przede wszystkim z tym, że bardzo rzadko o niej napominał, tylko wtedy, kiedy było to niezbędne i takimi ogólnikami, że po paru minutach słuchacz zwyczajnie chciał zrezygnować i przejść do nieco przyjemniejszych, bardziej porywających tematów. Kiedyś, z ciekawości, próbował znaleźć coś na temat jego zniknięcia, w aktach znalazł tylko artykuł o wielkim pożarze w rezydencji Phantomhive, w wyniku której znaleziono zwęglone ciała poprzednich właścicieli i kilkoro ze służby. Kilku uważało się za zaginionych, w tym młodego panicza. Jego rodziców rozpoznano po drobiazgach, jakie przy nich znaleziono. I wszystko było by piękne i nawet do przyjęcia i uwierzenia, gdyby nie fakt, że z pomocą jakichś diabelskich sił ten dzieciak powrócił i, jakby tego było mało, wykonywał wszystko, aby przywrócić ród do należytej mu pozycji.
                Dobrze wiedział, z jakich niewyrafinowanych sposobów korzystał jego ojciec, Vincent Phantomhive. Dla niego, sir Artura Randalla, taki typ ludzi był właściwie gorszy niż robactwo.  Podczas gdy on stał na straży sprawiedliwości, pracując oddanie królowej i Anglii wkładając całe swoje siły i zdrowie, aby rozsławić dobre imię Scotland Yardu, ta szlachetka parała się czarnymi interesami, kontrolując nielegalne podziemia londyńskiego półświatku. Nie miał pojęcia za to, w jaki sposób działał jego syn. Czy również korzystał z takich metod, jakie przypadły jego rodzinie w udziale? Mało wiarygodne. Na pewno część może by mu w czymś pomogła, ze względu na bliskie stosunki z domem Phantomhive, ale reszta nie chciałaby współpracować z dzieckiem. Jak ono mogłoby zagrozić ich pozycji? Nie ma siły sprawczej, czegoś, czego inni mogli by się bać, jeśli nie liczyć jego paskudnego charakteru.
                Tak byłoby w przypadku zwyczajnego dziecka, a Ciel Phantomhive zdecydowanie takim dzieckiem nie był. Skoro do tej pory rozwiązywał trafnie zlecenia dawane mu przez królową, to musiał mieć coś, czego on nie miał. I ten brak potrafił irytować komisarza całymi godzinami.
                Dyliżans policyjny wjechał kołami w kałuże, rozchlapując błoto na boki, zanim się zatrzymał przy wyjściu. Najpierw wysiedli przedstawiciele Scotland Yardu, na końcu Ciel i Sebastian, który zamknął drzwi. Budynek znajdował się niemal przy samym brzegu Tamizy, z jego okien położonych na piętrze musiał się rozciągać naprawdę zapierający dech w piersiach widok na majestatyczne koryto rzeki.
                ­– Proszę za mną – odezwał się Mallcote. – Jestem co prawda z katedry medycyny, ale pomagam Scotland Yardowi. Specjalizuję się w medycynie sądowej, więc gdybyście mieli jakieś pytania…
                – Nie omieszkam – urwał mu Ciel. Sprawiając wrażenie zupełnie ignorującego swoich towarzyszy, zdjął pośpiesznie rękawice i szedł, korzystając ze swojej laski. – Proszę nas zaprowadzić.
                – Mogę zapytać, czego spodziewa się hrabia po tej wizycie? – zagadnął go pogodnie, licząc, że może ta nieuprzejmość jest jedynie chwilowa, spowodowana jakąś drobnostką.
                – Dowodów – odpowiedział jednym słowem Ciel, grzebiąc i tak nikłe szanse na ocieplenie wzajemnych stosunków.
                Bo też nie miał hrabia zupełnie do tego głowy, zbyt zajęty przypuszczeniami, które rodziły się w jego głowie. Prawdę mówiąc, wiele sobie obiecywał po tej wizycie. Jeśli zobaczy ciała, będzie mógł przyjąć albo odrzucić którąś z hipotez.
                – To może być nieprzyjemny widok… – zaczął Mallcote, aż poirytowany hrabia zatrzymał się i obrzucił go od stóp do głów pogardliwym spojrzeniem.
                – A czy uważa pan moją pracę za przyjemną? – zapytał.
Cień uśmiechu przemknął przez twarz jego kamerdynera. Jak zwykle ludzie, którzy próbowali traktować Ciela jak dziecko, bardzo szybko przekonywali się na własnej skórze, że to nie do końca mądre rozwiązanie.
                – Na pewno jest niezwykle odpowiedzialna – wtrącił pokojowo mężczyzna, najwyraźniej nie mając nic złego na myśli. – Niemniej jednak ja musze uprzedzić was, że to może robić wstrząsające wrażenie – dodał i otworzył drzwi znajdujące się po ich lewej stronie, wpuszczając kolejno wszystkich do środka.
                Na środku jasnej, czystej sali stały trzy stoły, na których leżały przykryte białymi prześcieradłami zwłoki. Każde z nich miało przyczepione do palca na nodze karteczki z niezbędnymi danymi. Nie wszystkie dało się zdobyć, to zauważył już na pierwszy rzut oka Ciel, gdy dostrzegł puste, niewypełnione pola.
                – Czy to wszyscy? – zapytał rzeczowo.
                – Tak. Dotychczas znaleziono trzy osoby – potwierdził Randall.
                – I nikt ich nie rozpoznał? Ani z rodzin, ani ze znajomych? – dopytywał Ciel z lekkim niedowierzaniem. – Więc skąd te dane?
                – Scotland Yard ma swoje metody – odpowiedział sir Randall. – Odkrywamy pierwsze ciało. Imienia nie udało się niestety ustalić, prawdopodobna przyczyna zgonu to utopienie. Znaleziono go na brzegu Tamizy nad ranem, gdy przechodziły tamtędy praczki.
                – Sekcja to potwierdza – dodał Mallcote, wskazując na szeroki ślad na piersi po rozcięciu ciała. – W płucach znajdowała się woda. Nie znaleźliśmy śladów trucizny, nawet jakiejś bójki… – urwał, gdy znikąd wyrósł tuż pod jego łokciem milczący kamerdyner, biorąc dłoń zmarłego i uważnie przyglądając się jego paznokciom.
                – Najmocniej przepraszam, proszę kontynuować – odezwał się Michaelis.
                – Ekhem… Tak… Z kolei druga ofiara to kobieta. Jej głowa została roztrzaskana o ścianę budynku. To naprawdę nie jest najprzyjemniejszy widok – zaczął.
                – Proszę pokazać – powiedział chłodno Ciel, aż Mallcote’owi przeszły ciarki po plecach. Ta dwójka była w jakiś sposób bardziej straszna od martwych!
                – To ciekawe. Najpierw utopienie, teraz rozbicie czaszki… Naprawdę sądzą panowie, że to ta sama osoba mogła to wykonać? – odezwał się niezwykle kulturalnie Michaelis, przekawiając żywe zainteresowanie tematem.
                – Prawdę mówiąc, nie mamy dowodów. Świadek słyszał, jak zamordowana krzyczała, błagając o litość, a potem słyszał głuche uderzenia. Sam bał się o swoje życie, więc uciekł i powiadomił nas o tym. Niestety, nic nie widział, za bardzo bał się podejść bliżej. Faktycznie, jeśli tak na to spojrzeć, to utopienie mogło być przypadkowe. Jedyne, co je łączy, to że nikt nie rozpoznał ofiary z ich najbliższych.
                – Więc może to byli podróżni? – zagadnął hrabia, opierając rękę na brodzie. – To na razie zbyt mało, by je ze sobą połączyć. No a trzeci?
                - Trzeci skończył z nożem w plecach – westchnął Randall, sam czując, że ciężko mu to powiązać gdy tak na to patrzył, ale jego intuicja mówiła mu, że te ofiary naprawdę były czymś połączone. Niestety, nie miał pojęcia, czym. Ani sposobów, by to odkryć.
                – Ciekawe, czy nie został zdradzony w jakiś sposób… Tak uciszając osoby, trzeba mieć powód, by to zrobić. Na pewno ani drugi, ani trzeci nie były wypadkiem – zastanawiał się na głos Ciel. – Poproszę przygotować odpis medyczny sekcji i danych osobowych, które zostały ustalone – zadecydował, zerkając ostatni raz na ciała. – Dziękuję, Mallcote, sir Randallu. Myślę, że nie będę was więcej niepokoił. Pożegnam was, gdy dojedziemy z powrotem do siedziby Scotland Yardu – zapowiedział.
                Tak też się i stało. Czwórka podróżujących rozstała się, a powóź z herbem Phantomhive’wów ruszył z drogę powrotną, gdzie Ciel w milczeniu oczekiwał, aż Sebastian obierze mu pomarańczę.
                – Co o tym sądzisz? – zapytał, patrząc prosto przed siebie.
                – Myślę, że sir Randall się wścieka – odpowiedział złośliwie Sebastian, czerpiąc dziką satysfakcję z tego, jak jego panicz przewraca wzrokiem. – Ma rację, te ofiary mogą być połączone. Wystarczy przyjąć, że zabójca nie ma jedynego, wybranego sposobu na pozbawianie swoich wybrańców życia. Poza tym, pod paznokciami tego mężczyzny, oprócz mułu, zauważyłem nitki z ubrania. Po zapoznaniu się z protokołem, łatwo będzie stwierdzić, czy to było jego.
                – Jakiego były koloru?
                – Jasnobrązowego. Wątpię, aby zabójcy chciało się przebierać w ubranie właściwe biedakom, skoro nie zdecydował się na jeden sposób zabijania. To nieprofesjonalne, a więc można wykluczyć, ż eto osoba bogata i wpływowa – zakończył, wręczając w skórce oddzielone cząstki owocu.
                – Może masz rację… Ale będziesz miał zadanie na wieczór. Dowiesz się, jak wszyscy z nich się nazywali, innymi słowy, sprawdzisz to, co zebrał Scotland Yard. Po drugie, spróbujesz się dowiedzieć czy trzecia ofiara nie padła w jakimś lokalnym porachunku i czy pierwsza na pewno nie jest przypadkowa – zadecydował młody hrabia.
                Twarz kamerdynera rozszerzyła się w uśmiechu, kiedy wypowiadał dobrze znaną im obu regułkę. Przez chwilę delektował się smakiem swoich słów i ledwo słyszalnym echem, którego resztki wsiąknęły w materię, którą obito wnętrze powozu.
                Wkrótce już wysiadali na półokrągłym podjeździe, kiedy z rezydencji wypadło trio zniszczenia, ze szczerymi uśmiechami witając powracającego dziedzica i machając do niego jak stadko stęsknionych, nieco głupawych dzieci. Ciel westchnął cicho, ale spojrzał w ich stronę z uśmiechem. Mimo, że byli beznadziejni w wielu sprawach, często po prostu im wybaczał za ich przywiązanie i szczere serca. Aż dziw, że ktoś taki chciał służyć w ich domu, gdzie do tańca grał sam diabeł. A ich przeszłość… Cóż, któż z nas nie ma nic do ukrycia? Nie za wszystko ponosimy odpowiedzialność, jak wielu chciałoby wmówić, czasem rzeczy są zupełnie niezależne, albo rasa ludzka wobec nich zupełnie bezsilna.


Wyszłam z wprawy, więc i notka krótka. Stosunkowo, ma się rozumieć. Za to tak długiej przerwy to jeszcze nie miałam. W trakcie niej zdziwiło mnie to, że nadal były osoby, które tutaj zaglądały. Dzięki wam chyba zacznę pisać na nowo.