Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

sobota, 30 stycznia 2016

Wspomnienia demonów, część 21





Witam w kolejnym odcinku, z którego jestem dumna, bo jednak powstał na czas!
Dla waszej wygody zrobiłam spis treści. Znajduje się na górze, obok zakładki „Opowiadania” i „Tłumaczenia mangi”. Klikając w niego, otrzymacie stronę z linkami przekierowującą do dowolnie wybranego opowiadania i ich poszczególnych części. Nawet dodałam obrazki, z których niezwykle się cieszę, tak po prostu, bez jakiegoś ważniejszego powodu.
Trzecia pozycja na ścieżce dźwiękowej również uległa zmianie.
Kocham koncerty organowe <3

```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~XXI~~

           
              Jako Shinigami z całkiem pokaźnym stażem, nie musiał czekać na kogokolwiek, by zająć się czyimś zgonem, jeśli na taki się przypadkiem natknie, tak jak teraz. Chciał wziąć Andatejkę za rękę, oszczędzić  przykrego widoku. Z zaskoczeniem poczuł, jak dziewczyna odtrąca jego dłoń, kierując się jakby wewnętrznym instynktem, który mówił jej, co ma zrobić. Powziął o niej całkiem mylne wyobrażenie. Z jakiegoś powodu sądził, że jako delikatna, wrażliwa dziewczyna, kochająca świat i jego piękne strony, przestraszy się widoku śmierci z tak bliska. Chwilę później mógł naocznie potwierdzić, że jego hipoteza była oparta na idiotycznych stereotypach, kompletnie naiwna i bezpodstawna. Doszedł do wniosku, że kompletnie nie opanował złożoności natury swojej podopiecznej i że zajmie mu to o wiele więcej czasu, niż podejrzewał.
             Andatejka podeszła do umierającej  i zamiast wykazać się typowym dla bogów nieokazywaniem uczuć bądź też nieprzejmowaniem się losu odchodzących z tego świata, uklękła przy dziewczynie, kładąc jej głowę sobie na kolana i położyła palec na ustach, dając znak, żeby nic nie mówiła. Powiększająca się w zastraszającym tempie krwawa, mokra plama na koszuli jednoznacznie informowała o rychłym końcu. Konwulsyjne drgawki kończyn przy każdej próbie poruszenia szarpały za serce białowłosą. Raniona nożem chciała coś powiedzieć, ale tylko odkasłała krew, zalegającą w jej drogach oddechowych i z największym wysiłkiem podniosła rękę, która po chwili bezwładnie upadła obok na kamienny chodnik.. Bezdźwięcznie poruszała ustami, ciągle powtarzając jedno słowo, dopóki Andatejka nie zaczęła robić tego samego, próbując się dowiedzieć, co chce jej przekazać. Jeśli to byłoby ważne, a ona by nie zrozumiała lub przekręciłaby ostatnie słowa, czuła, że nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
            – Dziękuję? – szepnęła zdziwiona.
            Dziewczyna delikatnie skinęła głową, a bogini kompletnie nie miała pojęcia, za co. Objęła tylko swoją dłonią rękę dziewczyny. Była już zimna, wraz z uchodzącym z niej ciepłem uciekało życie.
            Nie była pewna, czy widzi ją, czy kogoś innego. Kilka razy odwróciła się za siebie, ale mieszkańcy byli zbyt zapatrzeni przed siebie i zaślepieni swoimi problemami, by zwrócić uwagę na wykrwawiającą się osobę w brudnej, wąskiej uliczce. Nie mogło być mowy o pomyłce, oprócz nich nie było nikogo, a mimo to, mięśnie niestrudzenie poruszały niewidzącymi oczami, jakby kogoś szukały. Umysł podpowiadał Andatejce, ze chyba ta druga opcja ma większą rację bytu. Przecież widzi ją pierwszy raz, a zachowywała się tak, jakby ją znała, albo wreszcie spotkała długo wyczekiwanego gościa. Zerknęła na Heptlinga, który dosiadł się obok, jakby na coś czekając.
             Na początku taśmy zaczęły się kłębić nad coraz ciężej unoszącą się klatką piersiową, sprawiając mylne wrażenie, jakby ją uciskały i nie pozwalały zaczerpnąć pełnego oddechu. Andatejka chciała rozpędzić je dłonią, ale Hepling spojrzał na nią groźnie, a pod naciskiem z jego strony cofnęła rękę. Następnie klisze wystrzeliły pętlami w górę, by opaść i w spokojnym, uregulowanym tempie zacząć wyświetlać przed ich oczami cinematic records zmarłej, w nieco przyśpieszonej wersji.
            – Nie możesz tego zrobić. To retrospekcja życia, zapis wszystkich doświadczeń, z jakim odchodzi osoba z tego świata ­– odezwał się głosem wypranym z jakichkolwiek uczuć.         Dziewczynie przyszło na myśl, że zachowywał się jak maszyna, powtarzając te same czynności aż do znudzenia. Może dlatego pracownicy wydali się jej tacy zgorzkniali? Widząc wiele historii ludzkich istnień, dźwigając ich ciężar i żyjąc z nimi, mogli powoli tracić nadzieję na lepsze jutro.
            – Nie mogą ulec zniszczeniu, prawda? – zapytała przytomnie, przysuwając rękę dziewczyny do korpusu. Puls był już ledwie wyczuwalny.
            – Nie. Inaczej, nie będzie mogła opuścić tego padołu. W dodatku, nie będzie wiedziała, kim jest.
            Wydało się jej to gorsze niż wieczne potępienie, o którym zdążyła się już nasłuchać. Błąkać się przez całą wieczność, nie zaznając spokoju, będąc zupełnie anonimowym. Zacisnęła palce na dłoni dziewczyny i skupiła się na obrazach, które zaczynały się pojawiać na kliszy.
            Ukochana córka, z dobrego domu, poznaje swoją wielką miłość, dla której poświęca wszystko. Rodzina się jej wyrzeka, ukochany rzuca po krótkim czasie, gdy mu się już znudziła, a sama skończyła w nędzy. Przykry widok, bo jeśli wierzyć nagraniom, wcale nie była jakaś szczególnie zła czy nieprzeciętnie głupia.
             Andatejka ze stoickim spokojem przyglądała się, jak jej opiekun ogląda nagrania, a następnie wyciąga gruby plik z aktami i szuka czystej strony. Wydało to się jej trochę dziwne, bo przecież nie miał żadnego bagażu, więc gdzie przechowywał te dokumenty? Wątpiła, że wzięły się ot tak, z powietrza. Chyba jego kieszenie były bardzo pojemne. Nie przypuszczała, że był aż takim służbistą.
             Heptling zapisał na niej imię i nazwisko zmarłej, najważniejsze dane personalne, z nagrań wyciął zdjęcie i kilka innych ujęć oraz przystawił pieczęć, na której widniały wyraźnie dwa słowa: zgon zatwierdzony. Plask zamykanych kart potwierdził ostatecznie jej odejście ze świata żywych. 
             Bogini osunęła się pod ścianę. Czuła, jakby na jej ciało spłynęło pewne otępienie. Nie zadawała żadnego pytania, nie krzyczała, nie histeryzowała, ale zamknęła się w sobie. Przed oczami ciągle miała obrazy z życia, które zakończyło się tak gwałtownie, jakby było płomykiem świecy, które zgasił szalejący po korytarzach podmuch wiatru. Odgoniła od siebie te wizje, potakując na zadawane pytania przez Heptlinga, niezbyt nawet zwracając uwagę na ich treść. Wbrew jego zakazom, przesunęła ciało na bok i zakryła dłonią oczy, po czym pożegnała się z nią w myślach, zanim odeszła w ślad za opiekunem, do miejsca, do którego zmierzali.
            – Dokąd idziemy? – zapytała tak, że rzeczowy ton jej głosu przyprawił opiekuna o niemały szok. Jeszcze przed chwilą wyglądała tak, jakby nie do końca akceptowała czyjąś śmierć, a teraz próbuje się zachowywać tak, jakby nic się nie stało.
            – Do świętego miejsca Shinigamich. Wybacz, nie chcę ci robić o nim złudnych wizji. Zobaczysz, gdy dotrzemy na miejsce – odpowiedział, ciągle odwracając się przez ramię sprawdzając, czy idzie za nim i czy nic jej nie jest. Spróbował zwolnić swoje tempo, żeby się z nią zrównać, ale ona jakby odczytała jego intencję i zaczęła bardziej opieszale przebierać nogami.
            Dopiero teraz go uderzyło, że ciągle szła boso. Wówczas zeskoczyła z dachu, pędząc w sobie tylko wiadomym kierunku, wymachując trzymanymi w ręce butami, które najwyraźniej gdzieś zgubiła, ale jeszcze nie zdała sobie z tego sprawy.
            – Nie przeszkadza ci to, ze idziesz boso? – zapytał lekko zaintrygowany, przyglądając się jej reakcji. I znowu się zawiódł, bo na jej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Zatrzymała się na chwilę, żeby spojrzeć w dół na swoje nogi, po czym ruszyła dalej przed siebie, wyprzedzając go znacznie.
            – Nie – odpowiedziała, gdy zrównała się z nim, a złośliwy wiatr znowu musnął twarz Heptlinga końcówkami białych włosów. On się nie chciał dzielić z nią informacjami, więc postanowiła się mu odpłacić pięknym za nadobne.
            Zresztą, to nawet nie był temat, w którym czułaby się swobodnie, rozmawiając z nim. Widok życia dziewczyny wstrząsnął nią, ale jednocześnie kompletnie jej nie rozumiała. Dlaczego zdecydowała się opuścić swój dom, porzucić wszystko w imię jakiejś tam miłości, cudo-tworu wymyślonego przez ludzkość i opiewanego przez poetów? I co jej to przyniosło? Ból, zgryzotę, cierpienie. Czy to było warte tych paru nielicznych chwil szczęścia?
            Jej chód z równomiernego przeszedł w powolny, potem że wręcz ociągający się. Zaczęła drapać głowę, chociaż wcale ją nie swędziała, by wydać z siebie coś na kształt prychnięcia.
            – I co jej z tego przyszło? – wypowiedziała na głos, naprowadzając momentalnie Heptlinga na przedmiot jej myśli.
            Poczuł ulgę wiedząc, co było jej powodem roztargnienia. Niespodzianką było to, że to nie zgon sam w sobie, ale motyw pogrążył ją do tego stopnia w rozmyślaniach, że uwidaczniały się jej odruchy zdenerwowania.
            – Każdy bóg się z tym prędzej czy później zmierza. W twoim przypadku wcześniej – skwitował wybitnie nieczule.
            Kompletnie zignorowała jego słowa, odwracając się do niego przodem i blokując sobą przejście, domagając się w tak dziecinny sposób odpowiedzi. Na podkreślenie tego, że nie ustąpi, splotła ręce na piersiach i wypuściła powoli powietrze ustami. Heptling bezceremonialnie chwycił ją za ramiona i odsunął na bok, żeby nie opóźniała wyprawy niepotrzebnymi dąsaniami.
            – Dlatego bogowie nie mieszają się do spraw ludzkich. I tak niesiemy na sobie duże brzemię: własną śmierć, widoki niezliczonych zgonów, którym asystujemy niczym akuszerki przy narodzinach dziecka, więc dlaczego mielibyśmy jeszcze przejmować się ich losem? Pomagamy im przejść na drugą stronę, zapobiegamy bałaganowi. To i tak dużo. Wystarczająco.
            Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem mrożącym krew w żyłach. Tylko tyle? Tylko tyle miał jej do powiedzenia? To nie było ani przydatne, ani nie tłumaczyło zachowania zmarłej.
            – Zupełnie jej nie rozumiem – wyznała, wzruszając ramionami.
             W tamtej chwili nie była nawet pewna, czy naprawdę chciała wiedzieć, czy w jakiś sposób ugodziło to w jej psychikę. Sama nie kochała nikogo nigdy, no z wyjątkiem swojego brata, ale to nie był ten typ miłości, o który jej chodziło. Ona chciała odnaleźć w życiu przyjaciela, do tego dążyła z całych sił i dzięki temu zdołała się odrodzić w nowym świecie.
            – Miłości nie da się wytłumaczyć – odrzekł ciepło Heptling – Kochałaś kiedyś kogoś?
            Dziewczyna zawzięcie pokręciła głową na boki, wkładając w to tyle serca, że aż strzyknęła jej szyja. Wydobyło się z niej ciche stęknięcie, po czym zaczęła rozmasowywać dłonią obolałe miejsce.
            – Przez jej miłostki to mnie boli szyja! – jęknęła niezadowolona – daleko jeszcze? Chcę to już mieć za sobą.
            – Zawsze jesteś taka bezpośrednia i kapryśna? – zakpił z niej, nie odpowiadając na żadne z poprzednich pytań.
            – To źle?
            – Pytanie za pytanie? Taka jest twoja strategia na poradzenie sobie z problemem?
            Miał rację. Zgryźliwością niczego nie naprawi. Chyba rzeczywiście weźmie sobie do serca jego radę o nieprzejmowaniu się i przejdzie nad tym do porządku dziennego. Są ważniejsze sprawy. A ona? Ona była głupia i poniosła za to odpowiednią karę.
            I coś ważniejszego. Zawsze słyszała, jak uczono dzieci, że trzeba wyciągać odpowiednie wnioski i uczyć się na cudzych błędach. Więc czas najwyższy zastosować to w praktyce.
            – Nigdy się nie zakocham. I… Zgubiłam buty – przyznała, gdy idąc w milczeniu minęli róg domu, by skręcić w pasaż wiodący przez podwórza. Kręcący się po nich mieszkańcy nie zwracali na nich najmniejszej uwagi, zupełnie tak, jakby ich nie było. Półnagie dzieci biegały dookoła, radośnie ochlapując się wodą, mamki siedziały na krzesłach pod drzewami, a kaczki podnosiły krzyk, gdy któreś z dzieci w porę przed nimi nie wyhamowało.
            – Czy oni naprawdę nas nie widzą? – zapytała, oglądając się czujnie przez ramię. Nie mogła przywyknąć do tej myśli. Czuła się dwojako: albo przeważała opcja, że jest intruzem, albo miała wrażenie, że jest śledzona. Żadna z opcji nie była komfortowa.
            – Śmierć mogą zobaczyć jedynie umierający i bardzo rzadko małe dzieci, w tym niemowlęta. Potem tracą tę zdolność. Wyjątkiem od reguły są ludzie, którzy zawiązali pakt z siłami nieczystymi.
            – To znaczy, że niektórzy jednak mogą nas zobaczyć? – upewniła się, nerwowo oglądając za siebie – A ci tutaj?
            – Są niczego nieświadomi. Zresztą, nawet kontrahenci demonów, którzy mogą nas zobaczyć, milczą o tym. Zastanów się, kto o zdrowych zmysłach mówiłby, ze w jego otoczeniu przebywa upadły, a w dodatku widzi upersonifikowaną śmierć w naszych osobach? Śmiałkowie zwykle kończyli w domu dla obłąkanych albo ginęli bez wieści.
            – Ginęli? – zdziwiła się dziewczyna, powtarzając ostatnie słowo, w nadziei, że rozwinie swoją myśl.
            – Ich opiekunowie przenosili się wraz z nimi do innego miejsca. Mogli też ich zabić i w ten sposób rozwiązać uciążliwy kontrakt – westchnął Heptling, nagle wyrzucając z siebie cały potok słów.
             – Demony to podstępne istoty. Wykorzystują ludzkie słabości, by osiągnąć swój cel. Wykradają nam dusze ze spisu, wprowadzają harmider, są cyniczne i bezczelne. Uważają, że mogą wszystko – mówił coraz bardziej rozżalonym tonem, unosząc się coraz bardziej gniewem – Gówniane skurwysyny niegodne uwagi. Szkoda, że nie zdechli co do jednego podczas wielkiej wojny! – wykrzyczał w złości, hamując się nieco z uwagi na uczennicę.
             Andatejka chciała spytać, czy kiedyś jakiegoś spotkał, ale czuła, że to nienajlepszy moment na tego typu pytania. Poza tym, z tonu jego wypowiedzi wnioskowała, że najwyraźniej tak. Nie wiedziała, czy naprawdę są takie złe, na jakie ich kreowano, ale zaskoczyło ją w miarę zgodne stanowisko ludzi i bogów śmierci. Obydwie strony uważały je za co najmniej zbędne. Ale przecież, jeśli się dogłębniej nad tym zastanowić, Shinigami byli kiedyś ludźmi, więc może dlatego?
            Jakoś nie potrafiła przyjąć tego tak bez żadnego sprzeciwu do wiadomości.


sobota, 23 stycznia 2016

Wspomnienia demonów, część 20


          Witam w kolejnym odcinku tego, co piszę, a nie wiem, jak mi dalej pójdzie, bo zbliża się SESJA. Mityczny stwór pożerający czas, energię i duszę studentów, nie dając nic w zamian. Nieliczni mężnie stanęli z nią twarzą w twarz, broniąc resztek swojego honoru i godności, walcząc ze stosem książek i ogromem przytłaczającej wiedzy, którą należy przyswoić w możliwie jak najkrótszym czasie i jak najbardziej efektywnie. Bohaterom, którym się to udało, nalewają potem pełne puchary ( chciałabym napisać, wina, ale bądźmy realistami, piwa) i wznoszą pieśni na ich cześć. Ci, którzy nie mieli tyle szczęścia, będą się uczyć na poprawki, które zalewają z każdej ze stron...
To tyle tytułem wstępu. Dla niekumatych: nie mam zapasu. Znowu, a dzięki sesji mogę o nim śmiało zapomnieć.
I jeszcze coś.
Chciałam serdecznie wszystkim podziękować, bo właśnie przekroczyliśmy magiczny próg wyświetleń! Razem uzbierało się już ponad 10 tysięcy. Dziękuję wam i mam nadzieję, że zostaniecie dalej, by towarzyszyć bohaterom historii <3

```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~XX~~


            Uporawszy się z wątpliwą przyjemnością towarzyszenia w zakupach, Heptling odetchnął pełną piersią, gdy opuścił już sklepy po kilku godzinach z rzędu spędzonych na ławeczce z gazetą w ręku. Groźba cukrzycy została zażegnana, przynajmniej dopóki nie sięgnie po kolejną przekąskę, aby zabić czas. Andatejka szła tuż za nim w nowej, żółtej sukience i wiązanych sandałach za kostkę. Jak przystało na gentelmana, przytrzymał jej drzwi, żeby nie musiała wspomagać się łokciem lub, co gorsza, kolanem. Dziewczyna ginęła za ilością przesłaniających ją pudeł i toreb, które uparcie sama taszczyła, potykając się o wystające z chodnika kamienie. Na każdej nierówności zahaczonej przez nią noskiem bucika podskakiwały ustawione jedne na drugich okrągłe, owalne, kwadratowe, z drapowanej materii, ozdabiane kokardkami i wstążkami pudełka. Heptling złośliwie oświadczył, że nie ma najmniejszego zamiaru pomóc jej to nieść, co skwitowała jedynie pogardliwym prychnięciem. Swoje stare ubranie wyrzuciła na pobliski śmietnik, nie chcąc mieć już z nim nic więcej do czynienia, raz a definitywnie kończąc ze swoją przeszłością. Najchętniej by je spaliła, ale nie miała ani czasów, ani warunków do zrealizowania tego pomysłu, a poganiający ton jej opiekuna nie cierpiał zwłoki.
            Zachodzące słońce raziło jego i tak już przymrużone oczy. Zrobił z dłoni mały daszek i przez jakiś czas wpatrywał się w obłędnie pomarańczowy horyzont. Opisanie go tylko za pomocą jednej barwy byłoby haniebnym zaniedbaniem. Nieboskłon tonący tuż przy ziemi w soczystej, żywej żółci, która płynnie przechodziła w odcień dojrzałej brzoskwini, by mieszając się z wszystkimi odcieniami łososiowej barwy w jednym, ledwo dostrzegalnym miejscu na niebie utworzyć zieloną linię. Mało kto umiał ją dostrzec i wypatrzyć na horyzoncie. Stare księgi wypatrywały w tym niezwykłym znaku portal między światami, tak samo jak ta niezwykła barwa oddzielała żółcie od błękitów kończących na granatach i purpurze zlewającej się w czerń.
             Heptling oparł się o ścianę budynku i odwrócił się, czekając, aż dziewczyna go dogoni. Czy legendy mówiły prawdę? Nawet jeśli tak, ci, którzy o tym wiedzieli, dawno nie żyli. Patrząc się na jej drobną postać zdał sobie sprawę, że jak zwykle, każda legenda skrywała w sobie ziarno prawdy. Stojąc na granicy życia i śmierci, ciepłej żółci i chłodnych odcieni błękitu, łyskali na nagrania z ludzkich egzystencji swoimi jaskrawozielonymi oczyma.
            Wbrew swemu postanowieniu w niepomaganiu, zabrał jej sprawunki i pomógł jej zanieść większość bagażu do powozu. Nagłą zmianę zdania uzasadnił chwilowym kaprysem. Kazał woźnicy zawieść wszystko na adres nowego mieszkania, które zamierzał jej później pokazać. Teraz była ważniejsza kwestia do rozwiązania, o której mógł do woli myśleć, gdy ślęczał bezproduktywnie nad gazetą.
            Dla niej mogło to być bardzo dużo na raz, ale stwierdził, że tak będzie najlepiej. Musiała mieć swoją broń, to była jej przepustka i identyfikator w świecie bogów śmierci. Bycie bezbronnym nie wchodziło w grę. Zresztą, to, co zamierzali zrobić, wcale nie musiało udać się za pierwszym razem, więc chciał mieć jeszcze potem szansę, aby spróbować drugi raz.
             Jak zwykle, ograniczeniem był czas. Tej nieuchwytnej substancji nigdy nie bywa za dużo, chyba, że trzeba cierpliwie czekać. Wówczas jego ogromem można się śmiało udławić.
            – Andatejko, zatrzymaj się na moment.
            Uważne oczy spoczęły się na jego okularach, czekając co miał jej do przekazania. Znowu wyszła bez butów? Bez obaw, tym razem upewniła się dwa razy zanim wyszła, że jest w sandałach. Może coś się zaplątało jej we włosy? Odruchowo poprawiła spadający kosmyk, zakładając go za ucho. Jeszcze nie zdążyła go poznać na tyle dobrze, by wiedzieć, czego chce.
            Po czasie, który z nim spędziła, miała mieszane uczucia. Z jednej strony wydawał się dziwakiem, który nie mówił jej wszystkiego. Czasami miała do niego żal, ponieważ czuła się bardzo samotna w nowym świecie, a od niego oczekiwała zwłaszcza informacji i porad, jak ma się tutaj zachowywać, a jak do tej pory, to sama musiała je z niego wyciągać, w ten czy w inny sposób. Wydawało się jej, że to trochę niewłaściwe zachowanie, bo zwyczajnie bała się jeszcze użyć w odniesieniu do swojego nauczyciela słowa nieodpowiedzialne. Osąd ma być bezstronny, a takie wyrażenia, nacechowane emocjami do ostatniej literki, wcale w tym nie pomagają. Da mu szansę, zobaczy, jaki jest naprawdę, a za kilka tygodni będzie mogła śmiało określić, co o nim sądzi.
            Druga strona medalu przedstawiała go w o wiele bardziej korzystnym świetle. Miał pogodne usposobienie i tchnęła od niego dobra aura, taka, której nie sposób nie wierzyć. Ciągle kierowała się swoimi odczuciami w stosunku do osób, które widziała po raz pierwszy lub znała niedługo. Ufała swojemu wewnętrznemu instynktowi. Nie zawsze były to trafione decyzje, ale w coś wierzyć trzeba.
            – O co chodzi? – zapytała uważnie, splatając ręce z tyłu na plecach za nadgarstki.
            – Później obejrzysz zachód słońca. Jest sprawa bardziej niecierpiąca zwłoki. Nożyce – uściślił Heptling, uciekając wzrokiem na skrawek jej opadającego rękawa. Co za dziwny krój. Zmęczony umysł podsunął mu wspomnienie, gdy go przez przypadek musnęła włosami. Niby nic wielkiego, ale zostawiło  to po sobie miłe wspomnienie. Zbyt miłe.
            Andatejka nie odezwała się ani słowem, czekając, aż skończy lub rozwinie swoją myśl, ale nic takiego się nie stało. Dopiero po dłuższej chwili udało się jej ponownie nawiązać kontakt wzrokowy z opiekunem. Jego twarz nie wyrażała niczego szczególnego. Ani strachu, ani złości, ani nawet specjalnego zainteresowania.
             Poczuła nieprzyjemny dreszcz biegnący wzdłuż całego ciała na samo wspomnienie tamtej chwili. Wykluczona ze społeczności uczniowskiej, bo urodziła się nie taka, jak powinna. Dudniące w głowie pytanie „A jaka powinnam?!” zbywała milczeniem, uparcie spychając go na krańce świadomości i gorączkowo myśląc o czymś, co lubiła. Szelest liści, promienie słońca przenikające przez spleciony zielony gąszcz i zapach żywicy.
            – Chodź za mną. Musimy się udać w pewne miejsce – Heptling przerwał niezręczną ciszę, podejmując w duchu decyzję, z którą oczywiście nie podzielił się z dziewczyną, ani tym bardziej nie wprowadził ją w szczegóły.
            – Dokąd? – zapytała ciekawsko, przestępując z nogi na nogę – Gdzieś można kupić nożyce? – próbowała rozwiać domysły, werbalizując rodzące się w jej głowie pomysły. Ten wydał się jej całkiem sensowny. Więc niepotrzebnie się tym zamartwiała. Skoro są one dostępne, to dlaczego dyrektor kazał ich tak bardzo pilnować? Głęboki oddech ulgi oczyścił jej umysł z nieprzyjemnego ciężaru, który nieświadomie wyniosła z sali, w której odbyło się powitanie nowych uczniów.
            Wbrew temu, czego oczekiwała, Heptling podał jej dłoń i miękko odbił się od ziemi, lądując na dachu budynku, pociągając ja za sobą bez żadnego trudu.
            – Pan żartuje! Przecież my się zabijemy, jeśli spadniemy! Poza tym, jak mam się utrzymać na śliskim goncie?! – gorączkowała się, coraz bardziej popadając w panikę.
            Głębokie malachitowe oczy w tym momencie wypełnione były po brzegi przerażeniem. Dlaczego dach? Jeszcze po tych płaskich, gdyby koniecznie musiała, może próbowałaby przejść na czworakach, ale zdecydowana większość była pokryta płytkami ceramicznymi, chybotliwie zamocowanych do belek za pomocą gwoździ lub wystających haczyków. Czy nie można dojść tam normalnie, po ziemi? W głowie rodziły się pytania, popędzane kolejnymi, na które nie znała odpowiedzi. Nie dane jej było usłyszeć też wyjaśnień. Najwyraźniej Heptling postanowił od razu rzucić ją na głęboką wodę i przekonać się naocznie, ile warte są te bzdury rozpowiadane wokół o jej rzekomej potędze.
            Trzęsąc się ze strachu machała rękoma na boki, gorączkowo próbując utrzymać równowagę na niedużych koturnach. Serce waliło jej jak młotem, a jego uderzenia czuła aż na gardle, które pulsowało nieprzyjemnie, jakby zaraz miało rozerwać się na strzępy. Podmuchy wiatru, na które nie zwracała uwagi idąc po chodniku, teraz stały się wrogiem publicznym. W dodatku nieprzyjemnie chłodziły jej twarz, na którą wystąpiły drobne kropelki potu. Za nic by się nie przyznała, że potrzebowała teraz ochłody. Irytowało ją to do granic możliwości. Potrzebować czegoś i odpychać jednocześnie, to takie niepoważne, a tej cechy szczególnie nie lubiła. O wiele lepiej by sobie poradziła, gdyby mogła być boso. Uparcie zabierała dłoń z silnego uścisku nauczyciela, przy okazji kilka razy niechcący uderzając go po twarzy, niebezpiecznie przechylając się na którąś ze stron.
            – Zostaw mnie! – krzyczała, usilnie próbując się utrzymać o własnych siłach, dygocząc w panice –  Nie dotykaj mnie, ja się przewrócę!
            – Spokojnie, potraktuj to jako pierwsze zajęcia praktyczne – ironizował Heptling, próbując ją złapać za nadgarstek, w obawie przed jej upadkiem z wysokości, który nie zakończyłby się najlepiej.
            – Chcesz mnie zabić?! – wydarła się z łzami w oczach.
            – A co bym z tego miał?
            – Nie mam pojęcia!
            – Nie jesteś ptakiem, nie odlecisz, nie musisz wystawiać rąk do boku… – tylko cyrkowcy chodzący po linie dla uciechy tłumu robili różne sztuczki tego rodzaju, ale one bardziej rozpraszały, niż pomagały. Przynajmniej tak właśnie uważał.
            – Ale inaczej się zabiję!
            – Zabijesz się sama, jeśli nie podasz mi ręki – zauważył dość trzeźwo Heptling.
            – Nie podam, jeszcze czego! Sama to zro…
            Upartość, która pewnie w prostej linii wywodziła się od tej oślej, właśnie ją zawiodła. Nie skończyła jeszcze mówić, a dzięki nieskoordynowanemu machaniu rękoma na boki straciła równowagę i poślizgnęła na jednym z dachów. Rozległ się potworny pisk, na który poderwały się wszystkie gołębie będące w okolicy. Razem z kawałkiem gontu, na którym stała, spadała w dół. Świat zawirował jej przed oczami, kiedy wychyliła się niebezpiecznie w tył, zapominając, że musi się czegoś schwycić. Nieprzyjemne pieczenie na jej łokciu i brodzie pojawiło się zupełnie niespodziewanie. Znowu spadała, ale tym razem to było dziwne i nazbyt krótkie. Zacisnęła oczy ze strachu, kiedy poczuła silne szarpnięcie i to, że wisi, znoszona trochę przez wiatr, a może jeszcze przez coś innego?
            Kolejne silne szarpnięcie, ale tym razem w górę przywróciło jej jako taką trzeźwość umysłu. Niepewnie otworzyła najpierw jedne, potem drugie oko.
            – Podaj mi rękę.
            Posłusznie spełniła prośbę, mrugając oczami, nie bardzo nawet kojarząc głosu, choć wydawał się jej znajomy. Zmusiła swoje ciało do dźwignięcia opuszczonej kończyny, na której poczuła mocny uścisk. Jakby ktoś założył jej kajdany na ręce. Jeszcze chwila i siedziała już na dachu, kołysząc się w przód i w tył, dopóki się nie opamiętała i jak na komendę zastygła w bezruchu. Jakiś czas bała się zrobić cokolwiek, bo wszystko mogło w jej mniemaniu doprowadzić do powtórki sceny sprzed chwili. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Wciągać powietrze przez nos, a wypuszczać ustami. Serce nadal biło jak oszalałe, a teraz przekonała się, że słyszy jeszcze jakiś szum. To dobrze czy źle? Niepewnie dotknęła opuszkami palców swojej głowy, sprawdzając, czy jest na miejscu, gdyż w tej chwili wydało się to jej niezwykle ważne. Jest, włosy też są. Coś jej przeszkadzało, ale nie umiała powiedzieć, co, dopóki nie odszukała tego rozbieganym wzrokiem. Założyła nogę na kolano, żeby zdjąć nieszczęsne buty. Dotyk własnej skóry okazał się bardzo nieprzyjemny. Zaraz zrozumiała, dlaczego. Jej wzrok przykuła krwawiąca rana na nodze. Musiała uderzyć się o spadające płytki, albo zahaczyć o wystający gdzieś gwóźdź. Ciche westchnienie było jedyną reakcją, jakiej doczekał się opiekun. Zdecydowanym ruchem odwiązała krępujące rzemyki, wyswabadzając swoje nogi z niewoli narzuconej przez elegancie buty. Z wolna oddech powracał do normy. Szok opadł, a jego miejsce zajęła pustka. Zerknęła nieprzekonana na swoje bose stopy i trzymane w rękach sandały.
            - Przepraszam, czy mogę iść bez butów?
            Heptling, który dosiadł się tuż obok niej, kiwnął tylko głową bez słowa. Wyjął z kieszeni paczkę tytoniu. Sprawnie skręcił go w palcach, oprawiając w bibułkę i zapalił. Szczególną przyjemność odnajdywał w puszczaniu kółek z dymu, które, jeśli naprawdę się postarał, potrafiły przybierać niezwykłe kształty. Lubił od czasu do czasu oddać się nałogowi, szczególnie, gdy potrzebował spokoju. Pozwalało mu to ukoić nerwy i przemyśleć sytuację.
            Chyba za dużo od niej oczekiwał jak na pierwszy raz. Możliwe, że się przeliczył i ją przecenił. Przecież to wszystko jest dla niej nowe. Miejsce, otoczenie, szkoła… A legendy to stek bzdur, opowiadane przez babcie gromadom wnucząt. Ich miejsce jest właśnie tam.
            – Jeśli nie dasz rady, to mi o tym powiedz ­– westchnął, osypując popiół palcem. Żarzący się niedopałek stracił cały swój kolor, zanim upadł na dach.
            – Dam. Chodźmy – odparła cicho, ale twardo, wstając z dachu i czekając na niego.
            Nie spodziewał się takiego zacięcia z jej strony. Powinna to przemyśleć, taką decyzję przypisywał jej szokowi. Na powtórzone pytanie uzyskał dokładnie taką sama odpowiedź. Dogasił niedopałek, który wyrzucił przez ramię, gdy dziewczyna odwróciła głowę. Czy powinien dać jej szansę? To już nie miało znaczenia, bogini podjęła decyzję za niego, stawiając wyważone kroki na dachu. Tym razem szedł powoli, nie goniąc jej, pozwalając, by sama znalazła w końcu ten złoty środek, jak należy chodzić po stromych powierzchniach, przeciwdziałając prawom fizyki. Prawie jak kot.
            Andatejka najpierw ostrożnie wymacała nogą powierzchnię dachu. W duchu była niezmiernie rada. Nareszcie, bez butów. Czuła się bez nich wspaniale, w ogóle, dla niej buty mogłyby nie istnieć. Większość dzieciństwa spędziła bez nich, więc nie widziała potrzeby, by nagle je używać non stop.
             Dach. Rozgrzane, rozpalone słońcem płytki. Jedne bardziej stabilne, inne mniej. Pierwszy krok, drugi. Nim się obejrzała, już swobodnie szła po dachu, gdy chód przekształcił się w truchcik, a potem, zupełnie intuicyjnie, lekko wybiła się z dachu jednego budynku, by zakończyć swój łukowaty tor lotu na drugim, przyciskając lekko spódnicę do siebie.
             Wówczas wyczuła to. Śmierć. Życie młodej dziewczyny zakończy się za minutę. Odwróciła głowę w jej kierunku i zupełnie nie przejmując się upomnieniami Heptlinga, zeszła na ziemię.
            Ledwie zdążyła zejść z drogi jakiemuś mężczyźnie, gdy nieomal nie wpadła pod rozpędzony wóz. Znów z pomocą przyszedł jej Heptling, odciągając w porę za róg.
            – Przecież oni cię nie widzą, musisz być bardziej ostrożna – upomniał karcącym tonem.
            A skąd ona ma to wiedzieć?! Pewnie gniewałaby się w myślach na niego trochę dłużej, gdyby nie ten zew śmierci, który otulał ją jak szal i przyciągał do miejsca przeznaczenia. Potem porozmawia z opiekunem.
            – Tamta kobieta zaraz umrze. Zajmiesz się nią?
             Heptling z przerażeniem w oczach spojrzał najpierw na nią, a potem na wypadek, który rozegrał się bezpośrednio przed nim. Dziewczyna w kraciastej chuście na głowie wpadła na nożownika, który przeraził się tym, co właśnie się stało. Napastnik zakrył usta obiema rękoma, gdy zobaczył gwałtownie powiększającą się plamę krwi na ubraniu jego niechcianej ofiary. Z ciężkim jękiem dziewczyna osunęła się na kolana i uderzyła głucho głową o ziemię, przymykając opadające powieki. Sprawca cofnął się nieznacznie, potykając o własne nogi, po czym rzucił zakrwawiony nóż na ulicę i opętany panicznym lękiem przed odpowiedzialnością, uciekał przed siebie, zderzając się z przypadkowymi osobami.
             Zaczynał rozumieć ludzi, dlaczego się jej bali. Straszna umiejętność, przewidywanie śmierci.  I orzekła to z taka pewnością, bez zawahania, po prostu  t o  w i e d z ą c.
            Za dużo lekcji na bieżąco, ale nie miał na to żadnej rady.