Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

sobota, 23 stycznia 2016

Wspomnienia demonów, część 20


          Witam w kolejnym odcinku tego, co piszę, a nie wiem, jak mi dalej pójdzie, bo zbliża się SESJA. Mityczny stwór pożerający czas, energię i duszę studentów, nie dając nic w zamian. Nieliczni mężnie stanęli z nią twarzą w twarz, broniąc resztek swojego honoru i godności, walcząc ze stosem książek i ogromem przytłaczającej wiedzy, którą należy przyswoić w możliwie jak najkrótszym czasie i jak najbardziej efektywnie. Bohaterom, którym się to udało, nalewają potem pełne puchary ( chciałabym napisać, wina, ale bądźmy realistami, piwa) i wznoszą pieśni na ich cześć. Ci, którzy nie mieli tyle szczęścia, będą się uczyć na poprawki, które zalewają z każdej ze stron...
To tyle tytułem wstępu. Dla niekumatych: nie mam zapasu. Znowu, a dzięki sesji mogę o nim śmiało zapomnieć.
I jeszcze coś.
Chciałam serdecznie wszystkim podziękować, bo właśnie przekroczyliśmy magiczny próg wyświetleń! Razem uzbierało się już ponad 10 tysięcy. Dziękuję wam i mam nadzieję, że zostaniecie dalej, by towarzyszyć bohaterom historii <3

```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~XX~~


            Uporawszy się z wątpliwą przyjemnością towarzyszenia w zakupach, Heptling odetchnął pełną piersią, gdy opuścił już sklepy po kilku godzinach z rzędu spędzonych na ławeczce z gazetą w ręku. Groźba cukrzycy została zażegnana, przynajmniej dopóki nie sięgnie po kolejną przekąskę, aby zabić czas. Andatejka szła tuż za nim w nowej, żółtej sukience i wiązanych sandałach za kostkę. Jak przystało na gentelmana, przytrzymał jej drzwi, żeby nie musiała wspomagać się łokciem lub, co gorsza, kolanem. Dziewczyna ginęła za ilością przesłaniających ją pudeł i toreb, które uparcie sama taszczyła, potykając się o wystające z chodnika kamienie. Na każdej nierówności zahaczonej przez nią noskiem bucika podskakiwały ustawione jedne na drugich okrągłe, owalne, kwadratowe, z drapowanej materii, ozdabiane kokardkami i wstążkami pudełka. Heptling złośliwie oświadczył, że nie ma najmniejszego zamiaru pomóc jej to nieść, co skwitowała jedynie pogardliwym prychnięciem. Swoje stare ubranie wyrzuciła na pobliski śmietnik, nie chcąc mieć już z nim nic więcej do czynienia, raz a definitywnie kończąc ze swoją przeszłością. Najchętniej by je spaliła, ale nie miała ani czasów, ani warunków do zrealizowania tego pomysłu, a poganiający ton jej opiekuna nie cierpiał zwłoki.
            Zachodzące słońce raziło jego i tak już przymrużone oczy. Zrobił z dłoni mały daszek i przez jakiś czas wpatrywał się w obłędnie pomarańczowy horyzont. Opisanie go tylko za pomocą jednej barwy byłoby haniebnym zaniedbaniem. Nieboskłon tonący tuż przy ziemi w soczystej, żywej żółci, która płynnie przechodziła w odcień dojrzałej brzoskwini, by mieszając się z wszystkimi odcieniami łososiowej barwy w jednym, ledwo dostrzegalnym miejscu na niebie utworzyć zieloną linię. Mało kto umiał ją dostrzec i wypatrzyć na horyzoncie. Stare księgi wypatrywały w tym niezwykłym znaku portal między światami, tak samo jak ta niezwykła barwa oddzielała żółcie od błękitów kończących na granatach i purpurze zlewającej się w czerń.
             Heptling oparł się o ścianę budynku i odwrócił się, czekając, aż dziewczyna go dogoni. Czy legendy mówiły prawdę? Nawet jeśli tak, ci, którzy o tym wiedzieli, dawno nie żyli. Patrząc się na jej drobną postać zdał sobie sprawę, że jak zwykle, każda legenda skrywała w sobie ziarno prawdy. Stojąc na granicy życia i śmierci, ciepłej żółci i chłodnych odcieni błękitu, łyskali na nagrania z ludzkich egzystencji swoimi jaskrawozielonymi oczyma.
            Wbrew swemu postanowieniu w niepomaganiu, zabrał jej sprawunki i pomógł jej zanieść większość bagażu do powozu. Nagłą zmianę zdania uzasadnił chwilowym kaprysem. Kazał woźnicy zawieść wszystko na adres nowego mieszkania, które zamierzał jej później pokazać. Teraz była ważniejsza kwestia do rozwiązania, o której mógł do woli myśleć, gdy ślęczał bezproduktywnie nad gazetą.
            Dla niej mogło to być bardzo dużo na raz, ale stwierdził, że tak będzie najlepiej. Musiała mieć swoją broń, to była jej przepustka i identyfikator w świecie bogów śmierci. Bycie bezbronnym nie wchodziło w grę. Zresztą, to, co zamierzali zrobić, wcale nie musiało udać się za pierwszym razem, więc chciał mieć jeszcze potem szansę, aby spróbować drugi raz.
             Jak zwykle, ograniczeniem był czas. Tej nieuchwytnej substancji nigdy nie bywa za dużo, chyba, że trzeba cierpliwie czekać. Wówczas jego ogromem można się śmiało udławić.
            – Andatejko, zatrzymaj się na moment.
            Uważne oczy spoczęły się na jego okularach, czekając co miał jej do przekazania. Znowu wyszła bez butów? Bez obaw, tym razem upewniła się dwa razy zanim wyszła, że jest w sandałach. Może coś się zaplątało jej we włosy? Odruchowo poprawiła spadający kosmyk, zakładając go za ucho. Jeszcze nie zdążyła go poznać na tyle dobrze, by wiedzieć, czego chce.
            Po czasie, który z nim spędziła, miała mieszane uczucia. Z jednej strony wydawał się dziwakiem, który nie mówił jej wszystkiego. Czasami miała do niego żal, ponieważ czuła się bardzo samotna w nowym świecie, a od niego oczekiwała zwłaszcza informacji i porad, jak ma się tutaj zachowywać, a jak do tej pory, to sama musiała je z niego wyciągać, w ten czy w inny sposób. Wydawało się jej, że to trochę niewłaściwe zachowanie, bo zwyczajnie bała się jeszcze użyć w odniesieniu do swojego nauczyciela słowa nieodpowiedzialne. Osąd ma być bezstronny, a takie wyrażenia, nacechowane emocjami do ostatniej literki, wcale w tym nie pomagają. Da mu szansę, zobaczy, jaki jest naprawdę, a za kilka tygodni będzie mogła śmiało określić, co o nim sądzi.
            Druga strona medalu przedstawiała go w o wiele bardziej korzystnym świetle. Miał pogodne usposobienie i tchnęła od niego dobra aura, taka, której nie sposób nie wierzyć. Ciągle kierowała się swoimi odczuciami w stosunku do osób, które widziała po raz pierwszy lub znała niedługo. Ufała swojemu wewnętrznemu instynktowi. Nie zawsze były to trafione decyzje, ale w coś wierzyć trzeba.
            – O co chodzi? – zapytała uważnie, splatając ręce z tyłu na plecach za nadgarstki.
            – Później obejrzysz zachód słońca. Jest sprawa bardziej niecierpiąca zwłoki. Nożyce – uściślił Heptling, uciekając wzrokiem na skrawek jej opadającego rękawa. Co za dziwny krój. Zmęczony umysł podsunął mu wspomnienie, gdy go przez przypadek musnęła włosami. Niby nic wielkiego, ale zostawiło  to po sobie miłe wspomnienie. Zbyt miłe.
            Andatejka nie odezwała się ani słowem, czekając, aż skończy lub rozwinie swoją myśl, ale nic takiego się nie stało. Dopiero po dłuższej chwili udało się jej ponownie nawiązać kontakt wzrokowy z opiekunem. Jego twarz nie wyrażała niczego szczególnego. Ani strachu, ani złości, ani nawet specjalnego zainteresowania.
             Poczuła nieprzyjemny dreszcz biegnący wzdłuż całego ciała na samo wspomnienie tamtej chwili. Wykluczona ze społeczności uczniowskiej, bo urodziła się nie taka, jak powinna. Dudniące w głowie pytanie „A jaka powinnam?!” zbywała milczeniem, uparcie spychając go na krańce świadomości i gorączkowo myśląc o czymś, co lubiła. Szelest liści, promienie słońca przenikające przez spleciony zielony gąszcz i zapach żywicy.
            – Chodź za mną. Musimy się udać w pewne miejsce – Heptling przerwał niezręczną ciszę, podejmując w duchu decyzję, z którą oczywiście nie podzielił się z dziewczyną, ani tym bardziej nie wprowadził ją w szczegóły.
            – Dokąd? – zapytała ciekawsko, przestępując z nogi na nogę – Gdzieś można kupić nożyce? – próbowała rozwiać domysły, werbalizując rodzące się w jej głowie pomysły. Ten wydał się jej całkiem sensowny. Więc niepotrzebnie się tym zamartwiała. Skoro są one dostępne, to dlaczego dyrektor kazał ich tak bardzo pilnować? Głęboki oddech ulgi oczyścił jej umysł z nieprzyjemnego ciężaru, który nieświadomie wyniosła z sali, w której odbyło się powitanie nowych uczniów.
            Wbrew temu, czego oczekiwała, Heptling podał jej dłoń i miękko odbił się od ziemi, lądując na dachu budynku, pociągając ja za sobą bez żadnego trudu.
            – Pan żartuje! Przecież my się zabijemy, jeśli spadniemy! Poza tym, jak mam się utrzymać na śliskim goncie?! – gorączkowała się, coraz bardziej popadając w panikę.
            Głębokie malachitowe oczy w tym momencie wypełnione były po brzegi przerażeniem. Dlaczego dach? Jeszcze po tych płaskich, gdyby koniecznie musiała, może próbowałaby przejść na czworakach, ale zdecydowana większość była pokryta płytkami ceramicznymi, chybotliwie zamocowanych do belek za pomocą gwoździ lub wystających haczyków. Czy nie można dojść tam normalnie, po ziemi? W głowie rodziły się pytania, popędzane kolejnymi, na które nie znała odpowiedzi. Nie dane jej było usłyszeć też wyjaśnień. Najwyraźniej Heptling postanowił od razu rzucić ją na głęboką wodę i przekonać się naocznie, ile warte są te bzdury rozpowiadane wokół o jej rzekomej potędze.
            Trzęsąc się ze strachu machała rękoma na boki, gorączkowo próbując utrzymać równowagę na niedużych koturnach. Serce waliło jej jak młotem, a jego uderzenia czuła aż na gardle, które pulsowało nieprzyjemnie, jakby zaraz miało rozerwać się na strzępy. Podmuchy wiatru, na które nie zwracała uwagi idąc po chodniku, teraz stały się wrogiem publicznym. W dodatku nieprzyjemnie chłodziły jej twarz, na którą wystąpiły drobne kropelki potu. Za nic by się nie przyznała, że potrzebowała teraz ochłody. Irytowało ją to do granic możliwości. Potrzebować czegoś i odpychać jednocześnie, to takie niepoważne, a tej cechy szczególnie nie lubiła. O wiele lepiej by sobie poradziła, gdyby mogła być boso. Uparcie zabierała dłoń z silnego uścisku nauczyciela, przy okazji kilka razy niechcący uderzając go po twarzy, niebezpiecznie przechylając się na którąś ze stron.
            – Zostaw mnie! – krzyczała, usilnie próbując się utrzymać o własnych siłach, dygocząc w panice –  Nie dotykaj mnie, ja się przewrócę!
            – Spokojnie, potraktuj to jako pierwsze zajęcia praktyczne – ironizował Heptling, próbując ją złapać za nadgarstek, w obawie przed jej upadkiem z wysokości, który nie zakończyłby się najlepiej.
            – Chcesz mnie zabić?! – wydarła się z łzami w oczach.
            – A co bym z tego miał?
            – Nie mam pojęcia!
            – Nie jesteś ptakiem, nie odlecisz, nie musisz wystawiać rąk do boku… – tylko cyrkowcy chodzący po linie dla uciechy tłumu robili różne sztuczki tego rodzaju, ale one bardziej rozpraszały, niż pomagały. Przynajmniej tak właśnie uważał.
            – Ale inaczej się zabiję!
            – Zabijesz się sama, jeśli nie podasz mi ręki – zauważył dość trzeźwo Heptling.
            – Nie podam, jeszcze czego! Sama to zro…
            Upartość, która pewnie w prostej linii wywodziła się od tej oślej, właśnie ją zawiodła. Nie skończyła jeszcze mówić, a dzięki nieskoordynowanemu machaniu rękoma na boki straciła równowagę i poślizgnęła na jednym z dachów. Rozległ się potworny pisk, na który poderwały się wszystkie gołębie będące w okolicy. Razem z kawałkiem gontu, na którym stała, spadała w dół. Świat zawirował jej przed oczami, kiedy wychyliła się niebezpiecznie w tył, zapominając, że musi się czegoś schwycić. Nieprzyjemne pieczenie na jej łokciu i brodzie pojawiło się zupełnie niespodziewanie. Znowu spadała, ale tym razem to było dziwne i nazbyt krótkie. Zacisnęła oczy ze strachu, kiedy poczuła silne szarpnięcie i to, że wisi, znoszona trochę przez wiatr, a może jeszcze przez coś innego?
            Kolejne silne szarpnięcie, ale tym razem w górę przywróciło jej jako taką trzeźwość umysłu. Niepewnie otworzyła najpierw jedne, potem drugie oko.
            – Podaj mi rękę.
            Posłusznie spełniła prośbę, mrugając oczami, nie bardzo nawet kojarząc głosu, choć wydawał się jej znajomy. Zmusiła swoje ciało do dźwignięcia opuszczonej kończyny, na której poczuła mocny uścisk. Jakby ktoś założył jej kajdany na ręce. Jeszcze chwila i siedziała już na dachu, kołysząc się w przód i w tył, dopóki się nie opamiętała i jak na komendę zastygła w bezruchu. Jakiś czas bała się zrobić cokolwiek, bo wszystko mogło w jej mniemaniu doprowadzić do powtórki sceny sprzed chwili. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Wciągać powietrze przez nos, a wypuszczać ustami. Serce nadal biło jak oszalałe, a teraz przekonała się, że słyszy jeszcze jakiś szum. To dobrze czy źle? Niepewnie dotknęła opuszkami palców swojej głowy, sprawdzając, czy jest na miejscu, gdyż w tej chwili wydało się to jej niezwykle ważne. Jest, włosy też są. Coś jej przeszkadzało, ale nie umiała powiedzieć, co, dopóki nie odszukała tego rozbieganym wzrokiem. Założyła nogę na kolano, żeby zdjąć nieszczęsne buty. Dotyk własnej skóry okazał się bardzo nieprzyjemny. Zaraz zrozumiała, dlaczego. Jej wzrok przykuła krwawiąca rana na nodze. Musiała uderzyć się o spadające płytki, albo zahaczyć o wystający gdzieś gwóźdź. Ciche westchnienie było jedyną reakcją, jakiej doczekał się opiekun. Zdecydowanym ruchem odwiązała krępujące rzemyki, wyswabadzając swoje nogi z niewoli narzuconej przez elegancie buty. Z wolna oddech powracał do normy. Szok opadł, a jego miejsce zajęła pustka. Zerknęła nieprzekonana na swoje bose stopy i trzymane w rękach sandały.
            - Przepraszam, czy mogę iść bez butów?
            Heptling, który dosiadł się tuż obok niej, kiwnął tylko głową bez słowa. Wyjął z kieszeni paczkę tytoniu. Sprawnie skręcił go w palcach, oprawiając w bibułkę i zapalił. Szczególną przyjemność odnajdywał w puszczaniu kółek z dymu, które, jeśli naprawdę się postarał, potrafiły przybierać niezwykłe kształty. Lubił od czasu do czasu oddać się nałogowi, szczególnie, gdy potrzebował spokoju. Pozwalało mu to ukoić nerwy i przemyśleć sytuację.
            Chyba za dużo od niej oczekiwał jak na pierwszy raz. Możliwe, że się przeliczył i ją przecenił. Przecież to wszystko jest dla niej nowe. Miejsce, otoczenie, szkoła… A legendy to stek bzdur, opowiadane przez babcie gromadom wnucząt. Ich miejsce jest właśnie tam.
            – Jeśli nie dasz rady, to mi o tym powiedz ­– westchnął, osypując popiół palcem. Żarzący się niedopałek stracił cały swój kolor, zanim upadł na dach.
            – Dam. Chodźmy – odparła cicho, ale twardo, wstając z dachu i czekając na niego.
            Nie spodziewał się takiego zacięcia z jej strony. Powinna to przemyśleć, taką decyzję przypisywał jej szokowi. Na powtórzone pytanie uzyskał dokładnie taką sama odpowiedź. Dogasił niedopałek, który wyrzucił przez ramię, gdy dziewczyna odwróciła głowę. Czy powinien dać jej szansę? To już nie miało znaczenia, bogini podjęła decyzję za niego, stawiając wyważone kroki na dachu. Tym razem szedł powoli, nie goniąc jej, pozwalając, by sama znalazła w końcu ten złoty środek, jak należy chodzić po stromych powierzchniach, przeciwdziałając prawom fizyki. Prawie jak kot.
            Andatejka najpierw ostrożnie wymacała nogą powierzchnię dachu. W duchu była niezmiernie rada. Nareszcie, bez butów. Czuła się bez nich wspaniale, w ogóle, dla niej buty mogłyby nie istnieć. Większość dzieciństwa spędziła bez nich, więc nie widziała potrzeby, by nagle je używać non stop.
             Dach. Rozgrzane, rozpalone słońcem płytki. Jedne bardziej stabilne, inne mniej. Pierwszy krok, drugi. Nim się obejrzała, już swobodnie szła po dachu, gdy chód przekształcił się w truchcik, a potem, zupełnie intuicyjnie, lekko wybiła się z dachu jednego budynku, by zakończyć swój łukowaty tor lotu na drugim, przyciskając lekko spódnicę do siebie.
             Wówczas wyczuła to. Śmierć. Życie młodej dziewczyny zakończy się za minutę. Odwróciła głowę w jej kierunku i zupełnie nie przejmując się upomnieniami Heptlinga, zeszła na ziemię.
            Ledwie zdążyła zejść z drogi jakiemuś mężczyźnie, gdy nieomal nie wpadła pod rozpędzony wóz. Znów z pomocą przyszedł jej Heptling, odciągając w porę za róg.
            – Przecież oni cię nie widzą, musisz być bardziej ostrożna – upomniał karcącym tonem.
            A skąd ona ma to wiedzieć?! Pewnie gniewałaby się w myślach na niego trochę dłużej, gdyby nie ten zew śmierci, który otulał ją jak szal i przyciągał do miejsca przeznaczenia. Potem porozmawia z opiekunem.
            – Tamta kobieta zaraz umrze. Zajmiesz się nią?
             Heptling z przerażeniem w oczach spojrzał najpierw na nią, a potem na wypadek, który rozegrał się bezpośrednio przed nim. Dziewczyna w kraciastej chuście na głowie wpadła na nożownika, który przeraził się tym, co właśnie się stało. Napastnik zakrył usta obiema rękoma, gdy zobaczył gwałtownie powiększającą się plamę krwi na ubraniu jego niechcianej ofiary. Z ciężkim jękiem dziewczyna osunęła się na kolana i uderzyła głucho głową o ziemię, przymykając opadające powieki. Sprawca cofnął się nieznacznie, potykając o własne nogi, po czym rzucił zakrwawiony nóż na ulicę i opętany panicznym lękiem przed odpowiedzialnością, uciekał przed siebie, zderzając się z przypadkowymi osobami.
             Zaczynał rozumieć ludzi, dlaczego się jej bali. Straszna umiejętność, przewidywanie śmierci.  I orzekła to z taka pewnością, bez zawahania, po prostu  t o  w i e d z ą c.
            Za dużo lekcji na bieżąco, ale nie miał na to żadnej rady.

16 komentarzy:

  1. Oh, no nie... to było STANOWCZO ZA KRÓTKIE. Wczoraj jedyna myśl która zaprzątała mi głowę brzmiała: ,,Jeeeeeej, juto sobota, a to oznacza kolejny rozdział ^^''. Niby się doczekałam, ale zanim na dobre się wkręciłam to rozdział się skończył. Nienawidzę tego uczucia ;-; Nie wierzę, że na kolejny bęę zmuszona czekać jeszcze cały tydzień. Albo i więcej. Przez to mam depresję xDD No ale trudno. Wobec tego więcej weny, dłuższych rozdziałów i WIĘCEJ Sebcia. ^^ Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, nie chcę pisać czegokolwiek, a wena przychodź w najmniej oczekiwanym momencie, zapewniam. Sebastian... Będzie, nawet już niedługo, ale muszę porządnie to wymyślić. I wcale nie taki krótki, tu jest 4,5 strony! Ja tyle w życiu nie dałam do jednego rozdziału! Mógł być dłuższy, gdybym wstawiła odstępy, ale doszłam do wniosku, że to bezużyteczne.
      Poza tym, trochę smuci mnie fakt, że nie udaje mi się przeforsować głównej bohaterki- cała historia będzie się działała wokół Shinigamich i demona. Muszę się bardziej przyłożyć ^^

      Usuń
    2. Ojej, po Twojej wypowiedzi wnioskuje, ze prawdopodobnie masz wrażenie, ze nie spelnilas moich oczekiwań czy cos... Otóż oczywiście ze spełniłaś, tak bardzo byłam zaaferowana pisaniem ze notka jest za krotka, ze zapomnialam dopisać, ze rozdział jest bardzo, bardzo udany ^^ Jeżeli notka zajęła ci ponad 4 strony, to fakt, ze moim zdaniem była za krótka świadczy o Twojej godnej po zazdroszczenia umiejętności pisania wyjątkowo wciagajacych opowiadań. A z takim talentem trzeba się urodzić. Czekam z niecierpliwością na kolejne notki i przede wszystkim na Sebcia. Pozdrawiam *3*

      Usuń
  2. Ah, teraz mi się tak przypomniało...Pytanie może zabrzmieć niezręcznie, ale nie wiem jak inaczej mam się dowiedzieć. Chodzi o to, że odniosłam wrażenie, że nie prowadzisz (albo nie prowadziłaś) tego bloga sama. Patrząc na Twoje starsze opowiadania a także na komentarze i odpowiedzi z Twojej strony, zauważyłam, że zdarzało się użycie rodzaju męskiego (skończyłem, pisałem itd.) A teraz jest inaczej. Jeśli mogę wiedzieć, to byłabym szczęśliwa. Nie chcę Cię w żaden sposób obrażać, więc jesli poczułaś się urażona- proszę o wybaczenie. Miłego wieczorku ^3^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My lady, proszę o wybaczenie mi tej przykrej konieczności poinformowania cię, że wpadam równie dobrze osobą męską jak i żeńską, co może wzbudzić w Tobie mieszane odczucia.
      Żeby zrozumieć dogłębnie sprawę, zrobię ten wyjątek i ci cierpliwie wytłumaczę. Otóż jestem adminem fp na facebooku poświęconego Kuroshitsuji. Panuje tam zasada, że wybieramy sobie postać i piszemy w jej imieniu wszystkie posty. Jako, że mój wybór padł na Undertakera, musiałem się wyrzec swojej niezaprzeczalnie kobiecej natury i pisania w rodzaju żeńskim. Początkowo, ten blog stworzyłem po to, aby opublikować w jednym miejscu pierwsze opowiadania, a że miał być ściśle powiązany ze stroną, jak i z moją osobą, prowadziłem go z punktu widzenia grabarza. Z czasem zacząłem odczuwać przyjemność z tworzenia, a także, co nie będę nawet ukrywał, wciągnęło mnie to zajęcie do reszty. Blog przestał być podmiotem, a zaczął żyć własnym życiem, a także powoli przechodziłem na formę żeńską, bo to jednak było bardziej naturalne dla mnie. Zapewniam, że nikt inny oprócz mnie tego bloga nie prowadził i prowadzić nie będzie, jak również, że wszystkie opowiadania są mojego autorstwa i nie są plagiatem. Od dłuższego czasu piszę także to, w którym gram rolę Sebastiana, więc męski punkt widzenia staje mi się coraz bliższy...
      Mam nadzieję, że dobitnie ci wyjaśniłam, na czym polega rzecz. Możesz się teraz nawet domyślić, dlaczego mój wybór postaci padł na Undertakera i Andatejkę. Tak, to miało personalne odniesienie.

      Usuń
    2. Bardzo dziękuje za tak szczegółowe wyjaśnienie. Pozatym, kiedy określiłaś mnie jako "My lady" to zrobiło mi się jakoś tak...naprawdę miło. Jeszcze raz chciałam przeprosić za moją wielce niestosowną ciekawość i życzyć dobrej nocy ^^.

      Usuń
  3. Betę dostałaś na pw, przynajmniej taką pobieżną, bo ja tu się wczytuję w treść (wiem, kiepsko mi idzie, ale mam mało praktyki xD). Do rzeczy. Podoba mi się relacja łącząca Heptlinga z Andatejką. On jest taki raczej dtoniwany, odpowiedzialny, a ona taki lekkoduch i chyba po raz pierwszy nie miałam tego "coś mi tu nie gra" odnośnie do jej zachowania - w końcu do mózgu dotarło! XD
    Bo ona jest taka słodka, urocza i w gruncie rzeczy, mimo wszystkich problemów, całego niezrozumienia itp, niesamowicie beztroska. Oczywiście nie brak jej przemyśleń, ale jakoś tak się od tego dystansuje, próbując się cieszyć tym, co ma - to fajne. Radośnie tak tu jest i coraz bardziej nie mogę się doczekać jej konfrontacji z Sebeukiem. To będzie coś. Ciekawe, czy ona do tego czasu spoważnieje... Tak, czy siak, duch walki jest. Nk i nic dziwnego, że się prawie zabiła w butach na koturnie na stromym dachu, kuźwa. Ona w ogóle w butach nie chodzi, a ten kretyn w koturnach ją na dach... Gratulacje temu panu (y).
    Wiem, jakie to niewygodne, bo sama nie umiem, a co ważniejsze, nie mogę przez kalectwo (i dobrze, bk to genialna wymówka <3) łazić w czymś takim, a jak czasem jestem zmuszona, to na płaskim się przewracam... Bez butów jest zdecydowanie wygodniej, szczególnie jak się tak całe życie chodziło, więc titaj jestem Team Andatejka.
    Jedno mnie tylko zastanawia... No bo co to jest za czarnogród wśród tych szowinistów, że jak ona przewiduje śmierć, to jest straszna? Przecież oni skądś wiedzą, po kogo i kiedy mają się udać. Więc KTOŚ lub COŚ musi im tę wiedzę dostarczać. Więc jej inność pod tyn względem powinna być obiektem pożądania, a nie powodem do alienowania jej. Chyba że na to lasz jakieś konkretne wyjaśnienie poza głupotą facetów xD to czekam na wyjaśnienie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Echhh, no i zjadło komentarz.
      Chodzi w głównej mierze o to, że shinigami mają zapisane w księgach, kto umrze i kiedy. Na tej podstawie robią akta i oddają je w obieg. Nie zapoznawszy się wcześniej z lekturą, nie są w stanie przewidzieć, kto straci życie. Andatejka to potrafi, ale tylko na parę minut przed. Nie jest to dużo, ale na pewno się przyda w przyszłości ^^
      O ile chodzi o Sebastiana i wątki z jego udziałem, planuję je dość starannie, o tyle Andatejka tworzy się sama. Pomysł na dach tak naprawdę był dla żartu i podkreślenia pewnych cech jej charakteru, a przerodził się w coś więcej. Tak jak mówisz - mózg wie lepiej.
      Na chwilę obecną ona i Sebastian to dwa odrębne światy, pałające do siebie odrazą. Ze strony demonów już to zaznaczyłam, z bogami śmierci jeszcze jesteśmy przed. Też nie mogę się doczekać ich relacji, ale widząc, co mi się tworzy, to...
      Jedynie powiem na zachętę - kiedy spotka się z Sebastianem, poznamy jej prawdziwe imię. Wreszcie ^^

      Usuń
    2. No ja wiem, że oni mają w księdze i w ogóle, ALE:
      1. To się w tej księdze bierze skądś, co za tym idzie, jakaś siła sprawcza to tam zapisuje, albo coś.
      2. Skoro wiedzą, że istnieje możliwość dowiedzenia się o tym wcześniej, to nie powinno być to dla nich takie... przerażające? Odpychające?
      3. Powinni jej kurde zazdrościć skilla i ewentualnie wyobcować z zazdrości, nie z typowo męskiego podejścia "boję się, bo nie znam".

      Dlatego właśnie mnie to dziwi, bo żadna nowość, że śmierć da się przewidzieć, żadne zaskoczenie, a zachowują się gorzej niż kot, który pierwszy raz widzi swoje odbicie w lustrze. :P

      Usuń
  4. Witam, witam, dawno mnie tu nie było. W końcu moje lenistwo przegrało prowadzoną już od dłuższego czasu batalię. Ciekawość mnie zżerała, jak to rozegrasz, a teraz jest mi głupio, że nie wzięłam się w garść szybciej.
    z drugiej strony, cieszę się, że miałam okazję przeczytać na raz więcej niż jeden rozdział, bo by mnie czekanie na kolejne części wykończyło. Ale teraz muszę pogodzić się z myślą, że na kontynuację muszę uczciwie zaczekać.
    Andatejka - kobieta na zakupach. Coś, co wydało mi się niesamowicie bliskie, jej beztroska, choć w sumie od zawsze nienawidziłam krążenia między regałami, gdy czas uciekał z nienaturalną prędkością. Może jednak chodzi o uczucie, że zrywa ze swoją przeszłością, zapominając o wczorajszych zmartwieniach. Aż nabrałam chęci zrobienia czegoś ze swoim życiem.
    Intryguje mnie postać opiekuna białowłosej (którego nazwiska za nic nie mogę spamiętać). Właściwie, niesamowite są wszystkie postacie, zarówno te, które stworzyłaś, jak i te, którym nadałaś jakieś drugie życie. Może dlatego trochę zaczął mnie irytować Ciel. Bo jemu nie dałaś takiej okazji i on tam jest, żeby być. Nie odbieraj tego źle, to po prostu moja opinia i akurat uważam, że powinno pozostać jak jest.
    Wątki powoli zaczynają się łączyć. Jak ja uwielbiam ten moment, gdy denerwująca pustka w głowie zaczyna się kształtować, ale do rozwiązania zagadki jeszcze daleko. Nasyć mój niedosyt!
    Ubóstwiam piekło, boski akademik, pogawędki Grelly'ego z Underkiem. Mam ochotę wychwalać Cię pod niebiosa, aż mam wrażenie, że się zaraz jąkać zacznę. Łiiii, o czym to ja pisałam na początku? Pokutuj, Shine, za swoją ignorancję.
    Co ja jeszcze chciałam powiedzieć, bo już wątek straciłam... Ano, rozwinęłaś się od początku. Zachwycam się każdym zdaniem. Czytam z wielką przyjemnością.
    Kotek. Ja chcę kotka. Co z kotełkiem? I już ukrywać nie będę, mimo tego całego pochlebnego potoku słów, że ja chcę Seby, no! Co z nim?! Hihi, to takie niespodziewane.

    Jak zwykle, bardzo składny komentarz. Mam nadzieję, że się doczytasz. Przepraszam, za brak odzewu *ukłon* Nie pozbędziesz się juz mnie tak łatwo. Zazdro talentu. Kciuki trzymam za wenę! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się na Ciebię troszeczkę obraziłam, wiesz? Sądziłam, że opowiadanie zmierzało w kierunku, który cię nie satysfakcjonował i dlatego dyskretnie przestałaś się pojawiać. Trochę mi było smutno, ale nie zmieniłam zaplanowanego przebiegu zdarzeń ani o włos.
      Wiesz, jak miło się czyta, gdy ktoś po takim odstępie czau pisze, że się rozwinął? Zwyczajnie łezki w oczkach i pociąganie nosem powinno ci dać jako takie wyobrażenie.
      A Ciel jest rzutnikiem, jego rolą jest bycie rzutnikiem i rzutnikiem będzie ^^ Wyobraź sobie, że on to wszystko widzi. Wiesz, jaki będzie musiał mieć wyraz twarzy, gdy się to wszystko zakończy?
      Heptling Court ( tak, moje beztalencie do nadawania imion xd ) jest nawet dla mnie zagadką. Będzie, co ma być, to się okaże.
      I wszyscy o tym kocie xd To poniekąd jest zabawne, bo oznacza, że rozbudziłam wasz apetyt na wiedzę! Mam nadzieję, że rozwiązanie kotełka was zaskoczy, pozytywnie. Nie sądzę, żebyście same na to wpadły, bo to wytwór chorej wyobraźnie. Ale, odnotuję sobie na plus, że Andziatejcia zbiera pozytywne głosy za swoją wiapłowatość i kota.
      Ja też chcę opisywać Sebcia, ale muszę to dokładnie przemyśleć. Do piekła bez przemyśleń nie idę!

      Usuń
  5. um... witam?
    Um, Nie jestem zbyt dobra w pisaniu komentarzy, więc mam nadzieję, że się nie obrazisz jak napisze króciutki komentarz. Tak żeby zaznaczyć, że ja też czytam twoje cudne opowiadania. ogólnie rzecz biorąc, niesamowicie spodobała mi się Andatejka. Jej charakter, upartość. Wogóle pomysł, żeby pisać o przeszłości rodzeństwa był bardzo interesujący. Chociaż w tej notce ani razu nie pojawił się Undzio to i tak była genialna xD em.. no to chyba na tyle. Czekam na kolejną notkę, życzę dużo weny i pysznej herbatki.
    Sayonara!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć ^^
      Wiesz, zamiast upartość przeczytałam upadłość xd głodnemu chleb na myśli ^^
      Wychodzę z założenia, że nie jest związana ani przywiązana do brata, żeby nie być w stanie pojawić się bez niego.
      Tą herbatką to się wkupiłaś <3 Uwielbiam herbatę, kawa może dla mnie nie istnieć.
      I cieszę się, że Andatejka zyskuje przychylność odbiorców. Wykreowanie postaci przy takich badassach jak Sebastian Michaelis i Undertaker to zadanie, którego sama się czasami przerażam o.o

      Usuń
  6. Dobry, przeczytałam twoje opowiadanie "Wspomnienia demona" i się zachwyciłam. Chcę tylko powiedzieć, że będę tu wpadać co jakiś czas i czytać, może czasem skomentuję :) Przy okazji zawsze chciałam przeczytać opowiadanie o przeszłości Sebastiana <3
    Cieszę się, że trafiłam na twoje :D
    Pozdrawiam i życzę weny <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Chyba nie muszę dodawać, że serdecznie zapraszam na notkę? Dodaję w soboty, zazwyczaj nie zapominam o tym. Do zobaczenia w najnowszym odcinku ;)

      Usuń
  7. Hejka, hejka,
    wspaniale, zobaczył że jest jednak potężna z taką precyzją i spokojem, ale mnie zastanawia co z jej bratem czy nie mysli o niej, czy nie chce się z nia spotkać?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń