Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

sobota, 30 lipca 2016

Wspomnienia demonów, część 41


Cześć :)  Autorka zrobiła sobie wakacje, dlatego w tamtym tygodniu nie było notki. Słabo komentujecie, dlatego też nie chciało mi się produkować, szczególnie, że nie miałam pomysłu, co napisać.  
            Naprawdę nie rozumiem bloggera, dlaczego akapity tańczą, pomimo że w Wordzie jest wszystko w porządku.       
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````           
~~ XLI ~~

            Białowłosa pozwoliła się prowadzić, nie stawiając żadnego oporu. Zebrany tłum nieco ją przytłaczał, a chociaż nie miała powodu by martwić się swoim wyglądem – jak zdążył zapewnić ją Sebastian – to podświadomie oczekiwała, aż ktoś wytknie jej, że tu nie pasuje. Jednak nie spodziewała się aż takiej różnorodności. Silny uścisk pazurów demona na nadgarstku nie przewidywał postojów na zapoznanie się z mieszkańcami ciemności. Jedyne, co dziewczyna mogła zrobić, to mieć oczy szeroko otwarte i zdołać jak najwięcej zauważyć mimochodem.
            Przede wszystkim, nie spodziewała się aż takiej różnorodności. Ludzkie podania – gdzie gawędziarze dawali upust swojej fantazji w kreowaniu czarcich pomiotów – były zaledwie marną próbą odtworzenia wspaniałości potępionego świata. Stwory przybierały kształty tak zaskakujące, że po pewnym czasie Collette przestała się nawet dziwić, przyjmując ich aparyncję za coś oczywistego, na co codziennie można się natknąć, idąc rano piekielnym traktem po świeże bułeczki. Tyle, że demony żadnej z kast nie zniżały się do spożywania pokarmów z ludzkiego świata. Zepchnięte na margines społeczny czarne owce i wszelkiego rodzaju mieszańce czasem próbowały oszukać nimi głód, ale uczucie sytości w ich rozumieniu było zaledwie namiastką sytości, jaką odczuwamy wychodząc z wizyty u kochających babć. A jak czytelnik zdołał się już zorientować, głód demonów zaspokajały tylko dwie rzeczy w całym wszechświecie: ludzkie dusze i krew. Można więc łatwo sobie wyobrazić, jak zdesperowani byli wyrzutkowie, skoro próbowali zapchać kiszki czymś, co można by śmiało przyrównać do napychania przez człowieka ust kamieniami. Tyle, że nie ginęli z głodu lub zatrucia, częściej padali ofiarami piekielnych zwierząt, które ze smakiem zasiadały do obfitej wieczerzy.
            Przez moment zarówno Andatejka, jak i Sebastian, przeciskali się przez zbitą ciżbę, która na widok szkarłatnych oczu jednego z przyszłych władców uskakiwała na boki, nierzadko tratując swoich towarzyszy, wzniecając ryki, krzyki i rzucane w amoku przekleństwa. Gniew księcia był jednak czymś, czego obawiano się o wiele bardziej niż połamania paru kończyn i wybiciu zębów. Takie straty każdy z nich zdoła wyleczyć w przypływie wolnego czasu. Poza tym, kto o zdrowych zmysłach przeciwstawiałby się jednemu z obstawianych faworytów całych igrzysk?          
            W pewnej chwili Andatejka poczuła przeraźliwe zimno. Nie miało skąd przyjść, nie widziała też żadnego nawiewu ani szybu, ale jej nogi skostniały i sczerwieniały od zimna. Omal nie wywróciła się na Sebastiana, gdy kończyny odmówiły jej posłuszeństwa. Zdołała tylko zarejestrować, że to dziwne uczucie zniknęło, gdy minęli siwobrodego staruszka okręconego w białe futra, za które każdy ziemski król sprzedałby duszę. Jej uwagę przykuł pas okręcony na biodrach mężczyzny, na którym nawleczone były, jak początkowo sądziła, starannie wybrane i wyprofilowane kamienie, a dopiero Sebastian uzmysłowił jej, że to wszystko to były zęby zwierząt. Książę natomiast skręcił w pusty, nieuczęszczany korytarz i zaczął prowadzić dziewczynę okrężną drogą, z dala od własnych poddanych.    
            – Widziałaś go? – zapytał ciekawie, rzucając jej przez ramię parę rękawiczek ze skóry, którego pochodzenia dziewczyna nawet nie chciała się dopytywać. Nie wyglądały na ludzkie... Nie... Nie może być... A może?       
            – Raum, z czego one są zrobione? – szepnęła lękliwie, bo po tym co zdołała zobaczyć, gotowa była uwierzyć we wszystko, co by nie usłyszała. Kamuflaż kamuflażem, ale jej dusza krzyczała, gdy tylko przez myśl jej przemknęło, że rękawiczki nie muszą być koniecznie zwierzęcego pochodzenia. Jak mogłaby sobie pozwolić na noszenie jakiejkolwiek części garderoby, mając świadomość, że wcześniej stanowiła ona integralną część ludzkiej istoty?
              Ze skóry. Nie podobają ci się?      
            – Ale z czyjej skóry? 
            – Kreta. Myślę, że nawet dwójki – rzucił beztrosko, nie wiedząc, o co znowu jej chodzi. Jeśli znowu będzie rozpaczać tak, jak przy śniadaniu, bo jakieś zwierzę musiało się poświęcić bytom stojącym na drabinie ewolucji o wiele wyżej od niego samego, poprosi ją, aby porzuciła ten temat dla własnego dobra.   
            Ku zaskoczeniu Sebastiana dziewczyna odetchnęła z ulgą. Domyślił się, że pewnie znowu chodziło jej o jakieś głupie, ludzkie przesądy, w które nawet nie miał zamiaru wnikać. Wystarczy, że zaczęła zupełnie bez powodu przepraszać niewolnika, a w dodatku był pewien, że garbus musiał dostrzec zatknięty za pas sztylet, który dał jej poprzedniego wieczoru.
            – Dlaczego przy tym białym… panu było tak zimno? – zapytała, gdy już rękawiczki były na właściwym miejscu. Nazywanie go demonem wydawało się jej z jakiegoś powodu niegrzeczne. Zresztą, nie miała czasu o tym myśleć, bo odkąd Książę puścił jej dłoń, musiała niekiedy biec, żeby za nim nadążyć.    
            – A więc jednak zauważyłaś – stwierdził zadowolony, śpiesząc z odpowiedzią – to demon, którego bardzo dobrze znasz, ale nigdy nie zdawałaś sobie z jego istnienia.           
            – Znam? –
powtórzyła lekko zszokowana – Raum, ja tu jestem pierwszy raz, nikogo nie znam – zająknęła się, po czym dodała zrezygnowana – i w ogóle, to jest jakieś dziwne.
            – To demon, którego ludzie znają jako Mróz – zaczął powoli, obserwując jej reakcję – Okresowo, schodzi na ziemię, a wówczas pozostaje po nim ślad w postaci szronu na drzewach. Nigdy ci nie przyszło do głowy, dlaczego te ozdoby są tak misterne i aż, chciałoby się rzecz, zbyt piękne jak na wasz świat? – zapytał rozbawiony, skręcając w lewo i przepuszczając przed sobą dziewczynę. Specjalnie chciał zobaczyć jej twarz, wiedzieć, jak bardzo się boi.           
            Andatejka szła dalej w milczeniu. Szok, w jaki wprawił ją demon – chociaż już nie wiedziała, który z nich, Raum czy Mróz bardziej – zmusił ją do chwilowej refleksji. Więc właśnie przed chwilą miała okazję zobaczyć osobę, która włada czymś, co osobiście uwielbiała i zawsze, gdy tylko chłód dostatecznie spowił ziemię zimową porą, biegła boso na zewnątrz, by pooglądać, ile piękna zyskał mroźny poranek. Naturalnie, wracała z odmrożonymi i pokrwawionymi stopami, ale satysfakcja, jaka malowała się na jej twarzy, zawsze zdołała udobruchać opiekującego się nią brata.   
            – Musiałaś wpaść mu w oko. Mało co uchodzi jego uwadze, a twoje włosy są dosyć niezwykłe – rzucił Sebastian. Zaczął się wspinać do kamiennych schodków, a im dalej oddalali się od ciżby demonów, tym bardziej jasne, pełne światła zdawały się być wykute tunele.           
            – To dobrze czy źle? 
            – Nie wiem. To zależy, czy cię polubił – wzruszył ramionami.       
            Gdy w pobliżu nie było już więcej żywych stworzeń, bogini mogła przyjrzeć się korytarzom, które właśnie przemierzali. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, gdy próbowała do czegoś porównać bogato rzeźbione sklepienia, były łuki, które kiedyś widziała w kościele. Wówczas ktoś mówił, że to najwyższy cud budownictwa i że ich podobieństwo do gwiazd ma sławić wszechmocnego boga i jego majestat. Ale ilekroć mała dziewczynka próbowała zobaczyć tam gwiazdy, nie mogła się dopatrzyć niczego, całe te gwiazdy bardziej były jej podobne do żeber wołowych położonych na krzyż, z dużym guzikiem pośrodku. Bała się jednak kogokolwiek o to zapytać, bo nikt nie tłumaczyłby dokładnie małej dziewczynce to raz, a dwa: bała się, aby nie okrzyknięto ją heretyczką.    
            Ściany w niczym nie ustępowały pięknością sufitowi. Wystających żeber na nich co prawda nie było, ale co pewien czas prezentowały się przepiękne, połyskujące kolumny, wykończone skomplikowanymi, wieloczłonowymi formami zwieńczonymi zwierzęcymi protomami. Pod względem dziwności pierwsze miejsce zajmowały łukowato zakończone imitacje okien. Właściwie nie rozumiała, dlaczego zostały zamurowane, a w miejsce widoku, który powinien się w nich rozpościerać, przedstawione były główne zasady rządzące piekłem, pędzla nieznanego artysty. Każdą regułę wieńczył umieszczony wysoko nad obrazem maszkaron, dumnie siedzący na kamiennych półkach.                       
            – To strażnicy areny. Nie radzę się brzydko zachowywać, one wszystko widzą – rzucił żartobliwie Sebastian tonem, który mógł być jednocześnie poważnym i żartobliwym, przez co dziewczyna zabobonnie wolała uwierzyć, że naprawdę jest obserwowana.            
            Wzdłuż karku Andatejki przebiegł dreszcz potęgowany nieprzyjemnym uczuciem, że każda z tych rogatych głów z wywalonym językiem przypatruje się jej i wie, że jest intruzem. W dodatku, piekielna suknia zabierała jej resztki pewności siebie. Głęboko wycięta, w mlecznym kolorze z czarnymi dodatkami pozostawiała odsłonięte plecy, ramiona i piersi, które częściowo zasłaniały rozpuszczone włosy.  Do tego dostała długie rękawiczki, z tego samego materiału, co reszta ubrania, po długich protestach, że czuje się goła.        
            Collette niepewnie dotknęła ręką czarnego, niedużego naszyjnika, który Raum własnoręcznie pomógł jej zapiąć, mówiąc coś o tym, że w czerwonym kamieniu jest substancja czy też ziele, które w razie gdyby moc źródła z niewyjaśnionym przyczyn miała przestać działać, to ten kamień miał ja ochronić, a raczej zamaskować ludzką woń. Nie potrafiła się wówczas skupić. Właściwie, czuła się tak pierwszy raz i do tej pory nie rozumiała, co takiego się stało. Czuła się dziwnie skrępowana, gdy demon był w pobliżu, a mimo to chciała, aby trwał przy niej.            
            Opuściwszy poprzedni poziom przez zamaskowane drzwi, doszli na sam szczyt budowli. Nie miała dachu, a wejścia odgradzały jedynie fantazyjnie wycięte łuki arkad, ciągnących się tak daleko, aż wzrok zaczynał majaczyć w oddali. Zatknięte krwiste sztandary z herbem upadłych aniołów dumnie łopotały na wietrze, obwieszczając doniosłość chwili. Słońce odbijało się w szarych kamieniach, tworząc migoczące drobinki, które rozsiewały się w powietrzu pomiędzy zebranymi. Sebastian zaprowadził dziewczynę do wygodniej, ograniczonej z obu stron loży, dzięki czemu zyskiwała nieco na prywatności, z idealnym widokiem na zgromadzonych niżej członków pospólstwa, inne loże oraz samą arenę. W ogóle, dziewczyna była po raz kolejny zaskoczona, gdy tylko wychyliła się nieco przez poręcz. Z zewnątrz miejsce, w którym się teraz znajdowali, było budynkiem, ale wewnątrz, o czym się przekonała gdy podeszła do granicy loży i wyjrzała przez skalny pułap, zobaczyła ciągnący się w dół niezwykle stromy wąwóz.           
            – To na wypadek dezercji uczestników. Nikt żywy nie wdrapał się po tych ścianach, a nawet, gdyby mu się udało, publika zrzucała go z powrotem na samo dno na pewną śmierć.
            – Okrutne – szepnęła dziewczyna, zakrywając dłonią twarz.         
            – Nie potrzebujemy wśród nas tchórzy. Widzisz te rysy? – wskazał pazurem głębokie zadrapania. – Tutaj wspiął się rekordzista. Chyba nawet został wynagrodzony za swój czyn, bo o ile pamiętam z opowieści, ówcześni władcy mianowali go ekspertem od ucieczek.
            – Nie macie tutaj litości.       
            – Jest zbyteczna. Litość utrzymuje słabeuszy. Na przykład ciebie – dodał wesoło, zdając sobie ponownie sprawę, jak bardzo niewskazane jest to, w co się wpakował. Na wszelki wypadek kazał jej nic nie mówić, nie głosować, gdyby takie miało miejsce i nie brać rzeczy, które on jej nie pozwoli, a które roznosiła służba.          
            Wkrótce wszystkie miejsca zostały zajęte, a Książę zajął wygodną, półleżącą pozycję i kazał bogince usiąść koło niego. Przysunął ją do siebie ręką, a następnie wybrał jedną z przystawek, jakie roznosiły demony – które bardziej wyglądały jak kudłate psy z dużymi, okrągłymi, brązowymi oczami i tacami w pyskach – i poprosił, aby dziewczyna to zjadła, ostentacyjnie, na oczach zgromadzonych karmiąc ją.         
            Zrobił to celowo. Wypatrzył po przeciwległej stronie swojego brata, Setha i aby zagrać mu nieco na nerwach, odstawił to niewinne przedstawienie. Na sam koniec nawet rozciął kłem opuszkę dziewczyny i zlizał kropelkę krwi, żeby jeszcze bardziej go rozsierdzić. Palec to wystarczająco, by ją nie skrzywdzić i dać jasny przekaz reszcie, że zbliżanie się do niej jest wysoce niewskazane.        
            Wkrótce rozbrzmiały dziesiątki werbli i piekielnych trąb, zwiastujące rozpoczęcie się śmiercionośnych igrzysk, które tak bardzo kochały stare, znudzone demony. Co ciekawsze, nikt nie miał za złe jawne propagowanie przemocy. Zwyczajnie uważano, że każdy członek ich społeczności powinien być silny, wyrachowany i brutalny, a odszczepieńców spychano na margines.  Wraz z muzyką, z nieba zaczęły spadać czerwone płatki róż, rozsiewając za sobą słodka woń i zalewając czerwienią piasek areny, na którą zaczęli wychodzić pierwsi uczestnicy. W sumie, do pierwszej walki stawiło się ich sześciu. Nawet z tak wysoka, Andatejka była w stanie dostrzec zacięcie na twarzy każdego z nich. Stawali w walce o lepszą przyszłość i szansę na awans społeczny.          
            Nagle tłumy się uciszyły, a cała szóstka na arenie uklękła na jedno kolano, wywołując falę przemieszczającą się wśród zebranych, aż na demonie z Shinigami kończąc. Sebastian dał jej znać, żeby nie podnosiła głowy, a sam łypnął okiem na czwórkę władców, których przybycie oficjalnie otwierało donośne wydarzenie na kartach historii upadłych aniołów.  Jego ojciec też tam był, poznał go bez trudu.  Ciekawe, czy będzie maltretował swoim wzrokiem tych, których uzna za niegodnych dotrwania do końca walk.        
            Po krótkim przemówieniu, którego Andatejka nie zrozumiała ani trochę, bo jak później jej wytłumaczył Sebastian, było w języku demonów,
w tym samym, w którym musiałaby w najbliższej przyszłości otworzyć portal do domu, nastąpiło ceremonialne opróżnienie przez losowo wybraną parę kielichu najlepszej krwi z piekielnych zbiorów.  Sebastian z zaciekawieniem obserwował, kto w tym roku spełni zaszczytną funkcję, gdy z przerażeniem w oczach odkrył, że fioletowowłosa demonica zmierza z kielichami właśnie w ich stronę. Jeszcze przez chwilę się łudził, że może ich wyminie, ale nadzieja umarła tak szybko, jak się narodziła. Misternie zdobiona taca wraz z dwoma, już gotowymi porcjami napoju, z których ten stojący bliżej niego wydzielał specyficzną woń, w której książę rozpoznał truciznę i stanął przed największym dylematem życia, zatrzymała się tuż przed jego nosem.   
            Jeśli ją wypije, trucizna w trakcie igrzysk rozejdzie się po organizmie niepostrzeżenie, a wieczorem nie będzie dał rady się ruszyć. Nie doczekałby jutra. Z kolei nie mógł nie wypić, bo po pierwsze, oczy prawie całego królestwa były na niego skierowane, a po drugie, gdyby nawet nie wypił, równałoby się to z jego sprzeciwem we wzięciu udziału w święcie. Nie mógł też odstąpić pucharu komukolwiek innemu, inaczej z dziką satysfakcją wlałby zawartość w gardło przekupnej demonicy, która mu przyniosła skażony trunek.  
            Mógł też wziąć drugi kielich, przeznaczony dla jego towarzyszki. Tyle, że nie miał pojęcia, jak trucizna demonów działa na byłych ludzi. A nawet jeśli, zdołałby do wschodu słońca zdobyć dla niej odtrutkę. A jeśli by zginęła... To uzna to za zrządzenie losu. Przecież jeszcze parę godzin temu sam zastanawiał się nad taką możliwością.            
            W ogóle, był pod wrażeniem dla swojego przeciwnika. Gdyby się nie zorientował, wina za otrucie poszłaby na jego towarzyszkę, a miliony świadków potwierdziłoby, że przez cały dzień była w jego pobliżu. Nie mógł też odmówić, to nawet nie wchodziło w grę. Genialny szach. A trucicielem mógł być każdy z zebranych. Powiódł wzrokiem po zebranych, zastanawiając się, komu z nich mogłoby opłacać się wyeliminować go.           
            Sebastian chwycił kielich przeznaczony dla dziewczyny i triumfalnym gestem uniósł go do góry, po czym wysączył zawartość, w akompaniamencie donośnych rogów. W tym samym czasie, z paszcz gargulców prosto na arenę wytoczono litry szkarłatnego trunku, ku uciesze zgromadzonych i na zagrzanie do boju walczących.       
            Dziewczyna stanęła przed koniecznością wypicia czegoś, co trochę ją obrzydzało. Widziała, że Raum wrzucił coś do jej kielicha, a gdy dopiła do końca, walcząc z odruchem wymiotnym, dostrzegła na dnie  kielicha żabieniec i spojrzała zdziwiona na swego towarzysza. Jego twarz nie wyrażała niczego nadzwyczajnego, a puchar, niedbale kręcąc w palcach, postawił nieopodal. Chociaż z początku tylko jej się wydawało, teraz słyszała wyraźny szczęk łańcucha. Szybko odwróciła głowę w kierunku dobiegającego dźwięku i mogłaby przysiąść, że widziała tego demona, na którego wcześniej wpadła, szczególnie, że dostrzegła nieumiejętnie schowany łokieć porośnięty kolcami i jedno z obwisłych uszu. Powoli odwróciła wzrok, nie mając bladego pojęcia, czy powinna o tym powiedzieć Raumowi. Tu było tyle ludzi, na pewno przesadza.
             Z tego, co wiedziała, żabieniec wyciągał trucizny... Czyżby obawiał się o jej zdrowie? Zrobiło się jej przyjemnie ciepło na piersi, by za chwilę znowu pomyśleć, że jednak ten dekolt odkrywa stanowczo za dużo, a ręka jej towarzysza błądzi w zdecydowanie niestosownych miejscach, podczas gdy trybuny poniżej zdawały się drżeć od krzyku, gdy wreszcie pierwsi zawodnicy ruszyli do walki. 



sobota, 16 lipca 2016

Wspomnienia demonów, część 40



            W tym rozdziale chciałabym odesłać wszystkich zainteresowanych do „Bestiariusza słowiańskiego”, który przyszedł mi z pomocą w dzisiejszej notce. Nie mam aż tak olbrzymiej wyobraźni, by samej stworzyć piekło od zera (chociaż do tej pory właśnie to robię), więc będę się posiłkować różnymi wierzeniami, które szczególnie przypadną mi do gustu.
            Będę też systematycznie justować poprzednie notki, ale póki nie dostanę oceny, wstrzymam się z tym i takie ładne będą tylko nowododane części. Dajcie znać o wypatrzonych błędach, bo beta była słabiusieńka.  
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~ XL ~~

            Seth obudził się na skąpanej we krwi podłodze, przesiąknięty do szpiku kości zapachem żelaza. Ciecz prawie w całości zdążyła skrzepnąć i pozostawiła po sobie nieprzyjemne uczucie na skórze tak, że mimowolnie zaczął się drapać pazurami, dopóki całe przedramiona nie pokryły się szramami, które wyraźnie odcinały się na tle śniadej skóry. Po zapachu był w stanie stwierdzić, że ta breja nie należała do jednej osoby, czego się zresztą domyślił, widząc obok siebie półnagą, drzemiącą demonicę i to, co zostało po bliskim spotkaniu butelki z kamienną, onyksową podłogą. Zaschnięte karmazynowe plamy zjednoczyły się z idealnie czarnym, wypolerowanym kamieniem, otaczając resztki rozbitego szkła, chłonąc jedynie źródło światła, jakim był delikatnie żarzący się ogień w kamiennym kominku z masywną poręczą. Piekielni architekci zadbali o to, aby palenisko nie było upstrzone masą dodatków, jednak subtelne wzory na gzymsie świadczyły o kunszcie i precyzji dłuta, jakie można było spotkać tylko w tak przeklętym miejscu, za jakie uważano ziemię potępionych.       
             Śpiąca twarzyczka dziewczyny nie budziła strachu, a wręcz przeciwnie
, dzięki delikatnym rysom,  sprawiała wrażenie zupełnie bezbronnej i słodkiej. Jednak Seth nie potrafił dostrzec w niej wdzięku ukrytego za rozwianymi, srebrnymi włoskami, które rozsypały się w nieładzie na czoło. Oczami wyobraźni widział obok siebie śpiącą istotkę, którą spotkał zaledwie parę godzin temu. Fałszywy obraz rzeczywistości działał na niego na tyle pobudzająco, że zaczął delikatnie głaskać służkę, dopóki nie otworzyła oczu, badając dzisiejszy nastrój swojego pana.   
            – Zejdź mi z oczu – poprosił niezwykle, jak na niego, miłym tonem, na który dziewczyna natychmiast się poderwała do wyjścia. Wprawdzie zawahała się, czy powinna wrócić po zerwany jej wczoraj medalion,
który nadal leżał w kącie, ale skoro jej pan go rzucił, nie miała prawa sprzeciwiać się jego woli. Grzecznie dygnęła i zniknęła za drzwiami, zostawiając Setha sam na sam z jego myślami.   
        Mrok panujący w pokoju był idealnym odniesieniem na to, co się działo wewnątrz umysłu królewskiego brata. Nie umiał myśleć o niczym innym niż zazdrość, a także nie potrafił wyrzucić z pamięci tamtego spojrzenia nieznajomej
, które tak jak płomyk odbijający się w szkle potłuczonej butelki, przykuwał uwagę i odciągał od smutków. Leniwie wstał z podłogi, uciekając się do swoich zdolności, aby skóra związana żelaznymi elementami imitująca ubranie nie była cała we krwi. Nie był estetą, jednak podstawy higieny nie były mu obce, a nie uśmiechało mu się paradowanie oblepionemu czymś, co nie było pierwszej świeżości. Doszedł do rogu, gdzie upadł medalion, który wraz z puklem wyrwał dziewczynie, a który teraz raz po raz drażnił go odbijanymi refleksami ognia z kominka. Schylił się i podniósł ozdobę, ignorując resztę pamiątek po właścicielce, które rzucił beznamiętnie w trzaskający ogień. Oparł łokcie o żelazny ruszt i przez chwilę przypatrzył się bliżej błyskotce.                     
         Właściwie, dlaczego nie? Chce ją mieć dla siebie, więc się odrobinę zabawi, a im więcej włoży w to trudu, tym lepsza będzie nagroda
i pełniejszy będzie miała smak. Czy tego chce, czy nie, tym razem to on zatriumfuje nad swoim bratem. Gdyby przyszło im walczyć na arenie przeciwko sobie, nie da mu żadnej taryfy ulgowej. Ojciec zobaczy, że nie jest tchórzem, wbrew temu, co szepczą demony po kątach na zamku, ilekroć zjawi się obok nich. Seth energicznie zawrócił się na pięcie, omal nie łamiąc obcasu, równie fikuśnego lecz zupełnie innego od tych, na których na co dzień chodził Sebastian i rozsiadł się przy biurku, wyciągając arkusz papieru i pośpiesznie kreśląc na nim kilka zdań.
            Nawet jeszcze nie zaczął, gdy białowłosa postać doszczętnie
zajęła jego zmysły na nowo. Cudowna, zwiewna, tajemnicza. Przypomniał sobie sposób, w jaki obróciła głowę, gdy próbowała uniknąć jego wzroku. Spadające dwa białe kosmyki z ramienia na pierś. Drżące palce, gdy próbowała je założyć ponownie i rozpalony do czerwoności ze wstydu policzek. Słodki zapach jej skóry. Szybkie bicie serca. Demon oblizał długim, wąskim językiem usta, po czym wybrał pióro i maczając go w atramencie, skreślił parę linijek, które miały trafić do dziewczyny. Sam nie musiał jej szukać, zresztą, nawet nie obchodziło go to zbytnio, gdzie może teraz być. Wystarczy, że pokaże ptakowi gończemu długi, biały włos, który sobie wówczas przywłaszczył, a piekielne stworzenie bez trudu odnajdzie wskazaną osobę i doręczy przesyłkę. 

"Piękna o nieznanym mi imieniu,
Mam ogromną nadzieję zobaczyć cię na jutrzejszych igrzyskach. Przesyłam również drobny upominek. Byłbym wielce zadowolony, gdybyś nim nie pogardziła.
Seth"
            Bezprawnie zagrabiony wisiorek pod wpływem mocy demona przyjął kształt wspaniałej, wysadzanej malachitami kolii, którą zapakował i przywiązał mocno do grzbietu ptaka. Po prostu wkupi się w jej łaski, każda kobieta lubi błyskotki. Drobny upominek ma ją tylko zachęcić, by poświęciła mu chwilę uwagi, a on już wykorzysta to w najlepszy z możliwych sposobów. Gotową wiadomość starannie złożył, dbając o to, by tusz się nie rozmazał i korzystając z piekielnych umiejętności, zapieczętował list charakterystycznym dla siebie znakiem: księżycem wplecionym w pięcioramienną gwiazdę.      
*
            – Wyrzuć ten podarunek. Nawet go nie otwieraj – poprosił Sebastian, kończąc czytanie listu. Z początku chciał go zostawić, ale po namyśle spalił go, a lekko przestraszonego ptaka gończego schwycił za szyję, zdecydowanym ruchem ukręcając mu łeb i odzierając go z piór.    
            – Co ty robisz? To tylko biedne zwierzę! –
pisnęła białowłosa, z pewnym przerażeniem wpatrując się w rosnącą kupkę pierza na podłodze obok nogi demona.       
           – Śniadanie. Mamy szczęście, smakowite mięsko samo pofatygowało się do naszej siedziby  – odparł niczym niezrażony demon, rozglądając się za czymś, w czym mógłby go przygotować i czym doprawić do smaku.          
            – Nie mów, że będziesz go jadł.       
            – Nie będę.    
            – Więc jesteś barbarzyńcą! – omal nie wrzasnęła dziewczyna, zaczynając szlochać.
          – Bez przesady, jestem tylko księciem demonów – odpowiedział rozbawiony Sebastian, nabijając ptasie mięso na rożen. Skoro w pomieszczeniu znajdował się kominek, to przygotuje pieczony drób. Trochę się nauczył na ziemi, jak należy karmić śmiertelników, chociaż w głębi duszy, której nie miał, uważał to za strasznie upierdliwe. Ich ciągle trzeba było karmić, a to na dłuższą metę było niepraktyczne. – Poza tym, co jest barbarzyńskiego w jedzeniu śniadania? W takim wypadku cała ludzka rasa to jedna wielka zgraja barbarzyńców.           
            – Ale nie wolno tak po prostu krzywdzić zwierząt! I dlaczego nie mogę przyjąć czegoś od twojego brata? Jesteś zazdrosny i zaborczy – obraziła się, siadając do niego bokiem, żeby w razie potrzeby widzieć, co zrobi.
            – Ja wcale nie powiedziałem, że nie możesz. Oczywiście, że możesz, nikt ci tego nie zabrania – odparł dobitnie, przewracając rożen, nic sobie nie robiąc z jej fochów – jednak będzie to się wiązało ze zmianą kurateli, a pod jego opieką nie gwarantuję ci spokojne przeżycie do końca dnia, nie mówiąc już o powrocie. Decyzja należy do ciebie. 
            Demon wybrał z kieszeni klucz, po czym zostawił na chwilę boginkę samą w czterech ścianach. Niedoprawiona pieczeń będzie po prostu mdła, a on nie jest w stanie stworzyć coś z niczego. Nikt nie był, nawet Salomon, który przed wiekami strącił wielu ze znakomitych osobistości do miejsca zwanego Dworem Cieni, bo po potędze jej mieszkańców zostały tylko opowieści. Czasami, gdy jakiś wymizerowany demon zdołał stamtąd uciec, opowiadał przerażające rzeczy, od których nawet najbardziej nieustraszonym przechodziły ciarki wzdłuż krzyża.
            Gdy powrócił z niezbędnymi rzeczami, zastał dziewczynę wpatrującą się głodnym spojrzeniem w rożen, przewracającą w dłoniach zawiniątko od Setha.     
            – Gdzie mam to położyć? – zapytała cicho, a na twarz Sebastiana wkroczył triumfujący uśmieszek. Chociaż jego poprzednia wypowiedź pachniała lekko szantażem, odniósł zamierzony efekt. Odebrał pakunek z rąk białowłosej, po czym wziął szeroki zamach i wyrzucił go przez okno, wysyłając w ślad za nim jeden z czarnych sztyletów, jakie przy sobie nosił. Gdy ostrze dosięgło pakunku, zielonkawe niebo rozdarł słup czerwonego światła, z którego wypadł na dach zwyczajny, srebrny łańcuszek, który spłonął, zanim jeszcze dosięgnął fioletowych gontów dachów.         
            – Taka strata – rzucił ironicznie sam do siebie, podczas gdy dziewczyna wyglądała, jakby właśnie wrosła w ziemię lub rozpoczęła proces zamiany w kamień. Sztylet wrócił do wyciągniętej ręki demona, a sam nie poświęcając więcej uwagi niż trzeba na tak widowiskowe niszczenie uroków, powrócił do przygotowywania posiłku.            
            – Gotowe. Jedz szybko, to nie jest zatrute. Przynajmniej tak mi się wydaje – dodał już nieco ciszej. Zanim wyruszą, muszą jeszcze raz odwiedzić źródło, a dopiero wówczas zabierze ją na arenę.   
            Stale pośpieszając ją zniecierpliwionym spojrzeniem, zachodził w głowę, jaką korzyść miałby jego brat z pojawienia się dziewczyny na igrzyskach. Teraz miał ochotę zostawić ją tutaj, nie ważne, że byłaby sama przez kilkanaście godzin, ale to zaproszenie kompletnie mu się nie podobało.    
            – A ty nie jesz? – zapytała dziewczyna, wyrywając go ze świata myśli i podsuwając pod nos pieczeń. Smakowała podobnie jak kurczak, tyle, że była delikatniejsza.
             – Nie. Nie czuję smaku takich rzeczy.          
           – A co czujesz? Będziesz głodny – nie dawała za wygraną, jeszcze raz próbując mu podetknąć mięso, tym razem z niepogryzionej strony.         
           Sebastian spojrzał na nią rozbawiony, kiedy jego wzrok zatrzymał się na jasnej sukience. Trochę pachnie człowieczeństwem. Niedobrze.        
           – Ja przeważnie jestem głodny – odparł rozbawiony, ujmując jej policzek w dłoń – Co według ludowych podań jedzą demony?           
            – Dzieci – odparła z pełnymi ustami, próbując przełknąć następny kawałek.         
            Tym razem książę nie wytrzymał i ryknął takim śmiechem, od którego drżały fundamenty. Skąd ona to wytrzasnęła?! Ludzie są fantastyczni w swojej głupocie. Teraz już czekał tylko na dziewice (przereklamowane), wierzących (śmierdzielcy) i zwyrodnialców, chcących dać upust swojej spaczonej naturze (obrzydliwcy). To, że w ich społeczności utrwaliły się pewne zachowania uchodzące za normalne i w pełni akceptowalne, to nie znaczyło, że każdy musiał pałać do nich sympatią i własnoręcznie je powielać.
            Po śniadaniu od razu wyruszyli do strumienia, żeby mieć pewność, że nikt nie weźmie dziewczyny z osobę niepożądaną. Tym razem, zamiast wziąć ją na barana, wolał polegać na sile własnych skrzydeł i oporach powietrza. W dodatku, minimalizowało to ryzyko spotkania osób niepożądanych, a wspólnej kąpieli dłużej odkładać nie mógł.  
            Skalny tunel z rana wyglądał nawet bardziej urokliwie, niż wczoraj, gdy byli tu razem po raz pierwszy. Brązowe kamienie tonęły w szumiącej, wysokiej trawie kołyszącej się na wietrze, a oprócz ich kroków, depczących to monstrualne królestwo jednoliściennych, nie rozlegały się żadne inne dźwięki, dopóki spieniona woda nie wpadła z powrotem w swoje koryto, wesoło biegnąc na spotkanie dziecka niezrodzonego w upadłych, zmywając z pluskiem w dół po kamiennych stopniach wszystko, co napotkała po swojej drodze.          
            Andatejka w dalszym ciągu niepewnie zerkała na to, z jakim spokojem demon potrafił obrać się do kości tylko po to, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Po drodze opowiedział jej, że spotkają dzisiaj masę demonów, więc wolałby nie ryzykować, stąd powtórzenie kąpieli. Prawdę mówiąc, nawet, gdyby się nigdzie nie wybierali, wykąpałby ją na wszelki wypadek, bo ostrożności nigdy dość.     
            – Dziękuję ci.
            Drobne, kościste rączki zaplotły się wokół talii demona, a sam zainteresowany, do cna przemoczony, spojrzał na dziewczynę, jakby była jakimś cudakiem. Przez chwilę się wahał, co powinien zrobić albo co odpowiedzieć, ale ostatecznie położył jej tylko dłoń na głowę. Co mu szkodzi zrobić jeden dobry uczynek przez całe swoje demoniczne życie? To jego wybór.
            No i nigdy nikt mu nie dziękował.   
           – Ubiorę cie trochę bardziej jak demonicę – poinformował w końcu, mgiełką pozbywając się resztek wody. Zanim doczekał się protestów ze strony dziewczyny, dotknął jej sukienki, wycinając ją tak, jak nie powstydziła by się pokazać żadna z mieszkanek Krainy Cieni. O niespotykany kolor włosów się nie martwił. W masach demonów, jakie dzisiaj nadciągną, nie będzie się wyróżniać bardziej, niż powinna.   
            – Będziesz cały czas ze mną. Nie odpowiadaj na żadne zaczepki, trzymaj się blisko mnie – uprzedził, biorąc ją za rękę. – Pooglądasz wielkie święto, razem ze mną. Niczego się nie bój, na trybunach będziesz bezpieczna.            
            Niezbyt pewna podniosła się z ziemi, jednak nie miała innego wyboru. Sebastian uprzedził ją, aby nie zadawała pytań, chociaż wydawało się to okrutne z jego strony, jednak wszystko, o co prosił, było dla jej dobra. Do tej pory nie miała powodu, by mu nie ufać, a igrzyska, o których jej opowiadał, wydawały się niezwykle ciekawe.            
            Gdy powrócili w okolice Zamku Królów, skręcili nieznacznie w prawo i wylądowali tuż przed olbrzymią budowlą, która przesłaniała swoimi wymiarami zasnute chmurami niebo. Kłęby demonów stały przed wejściem, dając małą opłatę strażnikom za wejście. Andatejka sądziła z początku, że zbiorowisko ludzi z przeróżnymi zwierzętami, a kiedy podlecieli z Sebastianem na tyle blisko, z przerażeniem odkryła, że te zwierzęta to również były demony – a jak twierdził jej przewodnik – więcej zniekształceń zaliczało ich do niższych kast. Przeciskając się przez stłoczoną ciżbę niechcący wpadła na jednego z nich. Wystraszona, zaczęła go przepraszać, dopóki przygarbiony stwór łażący na czterech łapach nie zaczął się jej podejrzanie przyglądać. Zgarbione plecy porastały mu kolce, wyrastające kępkami również z szyi  i łokci, a parchata twarz z zakrzywionym nosem i obwisłymi uszami napawała dziewczynę szczerym, pierwotnym strachem. Już miał coś powiedzieć, odsłoniwszy trójkątne zęby, gdy między niego a dziewczynę wkroczył poirytowany książę.     
            – Z drogi – warknął Sebastian na intruza, na moment zmieniając kolor tęczówek z czerwonych na szkarłatne i pociągnął dziewczynę na rękę, która dopiero teraz zobaczyła, że nogi demona, na którego wpadła, skute były łańcuchami.

piątek, 8 lipca 2016

Wspomnienia demonów, częsć 39



Pierwszy raz udało mi się wyjustować tekst tak, by wyglądał porządnie w Wordzie. Do tej pory byłam stronniczką wyrównania do lewej (to, że najmniej przy nim zachodu to pikuś, nieistotny szczegół).            
Poza tym, czekałam na recenzję (pierwszą!), która miała się ukazać wczoraj, a jest dzisiaj. Szkoda, bo narobiłam sobie smaku.  
I ciekawa rzecz, bo pomimo tego, że są wakacje, dni uciekają mi między palcami. Nie wiem, jak to się dzieje, ale tak jest.    


````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~ XXXIX ~~






            – Jeśli zginiesz, ten wymiar zaginie razem z tobą, a zgromadzone tutaj dusze zaleją ludzki świat. Twoim zadaniem jest pilnowanie porządku tutaj. Każda z nich kiedyś osiągnie drugi brzeg, skąd nie ma odwrotu. – Czarny łebek zwierzęcia zwrócił się w stronę, którą miało na myśli. – Gdy wszystkie z nich osiągną swój cel, twoje życie jako Shinigami również dobiegnie kresu i będziesz mogła się udać razem z nimi – wyjaśniło zwierzątko, podchodząc do kucającej dziewczyny, przyglądającej się trzymanemu w rękach pióru. – Dlatego proszę cię, uważaj na siebie, nie bądź lekkomyślna.     
            – Ono było tu od zawsze? – zapytała Andatejka, przykładając miękki puch do policzka. Uwodzicielski zapach otulał ją ze wszystkich stron tak, że w pewnym momencie odniosła wrażenie, jakby demon stał za jej plecami, a mogłaby przysiąść, że czuła jego ręce na sobie, powoli zacieśniające uścisk, od którego robiło się jej coraz cieplej na sercu. Starała się słuchać tego, co mówiła upersonifikowana broń, ale ogarnięta błogim uczuciem, nie do końca nadążała za głosem rozbrzmiewającym wokół niej, puszczając go mimo uszu.         
            Kotka zawahała się, zanim odpowiedziała. Dziewczyna wyglądała tak, jakby wpadła w trans, a piekielne pióro nie było najlepszym poręczeniem ładu w tym nietrwałym świecie, zależnym od istnienia jednej osoby. Tak długo, jak jej serce będzie bić, tak długo będzie sprawowała władzę nad błąkającymi się bytami.          
            – Nie. Pojawiło się, tego samego dnia, gdy znalazłaś je na ulicy.   
            Tak bardzo chciała wypytać ją o tyle rzeczy, ale nawet ona, orędowniczka świata utworzonego w nurtach Styksu nie miała pojęcia, od czego zacząć. Dlaczego demoniczny atrybut ma być gwarancją ładu?! Dlaczego on tu w ogóle jest?! Wszystko w tym wymiarze zależało od wątłej, białowłosej dziewczyny. Skoro przeniosła je tutaj siłą woli, widać tak musiało się stać. Gdyby nie ono… Kotka podejrzewała, że Andatejka zginęłaby tuż po przekroczeniu Heksametonium. To, że ciągle żyła, w swoim przekonaniu, zawdzięczała albo wybitnemu szczęściu, graniczącym z głupotą albo obecności tego pióra.   
            – Collette – zaczęło zwierzątko, wkładając łebek pod jej dłoń, domagając się uwagi. Otrzymała ją nawet z nawiązką, bo ciepła ręką gładząca jej futerko była dostatecznym znakiem skupienia i uczuć, które dziewczyna żywiła względem niej. – Potrafisz przewidywać śmierć. Potrafisz siłą woli przywracać do życia…       
            – Co? – przerwała jej zaskoczona bogini, wstrząśnięta zarówno informacją, jak i wyrwaniem z transu, ale kotka uciszyła ją jednym spojrzeniem złocistych oczu.       
              Potrafisz przywracać do życia siłą woli, kosztem własnych sił. Kiedy podświadomie pomogłaś Heptlingowi, po raz pierwszy skróciłaś własne życie. Collette, to ważne – jęknęło zwierzątko, opierając puchate łapki na jej nodze – jeśli umrzesz przed czasem, zostaniesz błąkającą się duszą, będziesz jak ta mgła! Będziesz jej częścią! Zgubisz siebie i mnie, nie możesz być taka lekkomyślna… Pomogłaś demonowi  – wyrzuciła to w końcu z siebie, chociaż zrobiło się jej głupio, że musi wypominać jej z gruntu dobry uczynek. Bo czy bycie międzyrasowym dobrym Samarytaninem jest czymś godnym potępienia? Przecież chciała dobrze, a ona była w jej rękach tylko narzędziem. Sama przyczyniła się wówczas do poważnego zranienia tamtego dwugłowego potwora, chociaż mogło się to skończyć dla nich bardzo nieciekawie. – Zmieniłaś mu przeznaczenie. On miał wówczas zginąć.           
            Pióro w rękach dziewczyny delikatnie zadrżało. Chociaż go nie znała, właściwie był jej zupełnie obcy, to jakaś cząstka jej ciała sprawiła znienacka taki ból, że dziewczyna zgięła się w pół, upadając razem z zaciśniętym skarbem wewnątrz dłoni.      
            – Ja… płaczę – zauważyła, gdy po jej policzkach zaczęły cieknąc gorące strumienie łez. Nie wiedzieć czemu, informacja o tym, że miałby zginąć powodowała, że nie mogła myśleć racjonalnie.         
            Przed oczami stanęło jej pole bitwy. Sama nie brała w niej udziału, jedynie unosiła się w powietrzu, obserwowała wszystko z niebios, zza chmur, które rozrzedzały się, aby przeistoczyć się w nicość na niższych pułapach nieboskłonu. Zbyt daleko, by jakakolwiek broń mogła ją dosięgnąć. Czuła, jakby nie robiła tego, co było jej odwiecznym obowiązkiem: odprowadzaniem dusz poległych, tego była pewna. Musiała to robić, a jednak znalazła się tutaj, skąd pełna szalejących w niej uczuć, szukała kogoś na pobojowisku.     
            Gorączkowo rozglądała się po placu, mijając nieprzytomnym spojrzeniem ciała poległych, z ran których sączyły się strumienie krwi, makabryczne, poodcinane kończyny, czołgających się żywych, których tratowały pędzące zwierzęta lub współtowarzysze, ratujący własną skórę. Szczęk broni, ryk rannych zwierząt i rzężenie rannych królowały nad olbrzymim obszarem, pochłaniając każdy inny dźwięk w niekończący się chaos. Nie mogąc spokojnie usiedzieć w miejscu, ruszyła w którąś stronę, wyciągnąwszy przed siebie smukłe ręce w złocistych naramiennikach. Biegła w stronę kogoś, kto wydawał się jej bliski, a gdy tylko jej stopa dotknęła spękanej skorupy, ziemia zadrżała, powalając wszystkich wokół, z wyjątkiem czarnej, rogatej postaci.        
            – Uważaj na siebie! – dotarł do niej krzyk kotki, a jej samej zdawało się, że wołała imię Rauma, a właściwie do niego, dopóki się nie obudziła, przerażona i drżąca.      
            W komnacie panowała ciemność, którą rozjaśniało jedynie kolorowe światło padające z zewnątrz. Lękliwie odwróciła głowę, ale nie mogła wyprzeć ze swojego umysłu obrazów krwawej masakry istot nadprzyrodzonych, w która wydawała się jej boleśnie prawdziwa, tak, jakby sama kiedyś brała w niej udział. Nie pomagało nawet zaśpiewanie czegokolwiek, by odpędzić z umysłu nieprzyjemne obrazy. Całe ubranie się do niej nieprzyjemnie kleiło, a świadomość, ze była zamknięta, nie pomagała. Spróbowała parę razy głęboko oddychać, tłumacząc sobie, że to tylko sen i wpatrywała się w okno, dopóki jej wzrok prze przykuły maleńkie światełka unoszące się w powietrzu.            
            Andatejka podniosła się do siadu, próbując namierzyć jakieś światełko, które przed chwilą tak pięknie majaczyło jej nad głową, gdy w kącie zobaczyła małpokształtny cień, a mogłaby przysiąść, że nie miał oczu. Zacisnęła ręce na pościeli, skurczyła się w kłębek i pomimo starań, zaczęła krzyczeć i płakać ze strachu. Gdy tylko zorientowała się, co robi, a nie bez powodu demon zamknął ją na takim odludziu, zasłoniła sobie usta dłonią, choć na wiele to się nie zdało.            
            – Rauuuuuuuuuuuuuuuuuuum!

*

           
            Pierwszy książę piekła skierował się do wyjścia, gdy tylko upewnił się, że nikt nieproszony nie wejdzie do części, w której pozostawił Collette, a nawet, jeśli mu się to uda, to nie odnajdzie ukrytej boginki w sekretnym pokoju. Mosiężny klucz zdobiony w małe różyczki schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Bez niego nikt nie był w stanie otworzyć kamiennych drzwi, tych samych, które później próbowała znaleźć ciekawska dziewczyna, chociaż demon o tym nie wiedział, co nie znaczyło, że nie wziął takiej opcji pod uwagę. Ten klucz był stworzony tylko dla niego, a używając go umiejętnie, mógł stworzyć charakterystyczne przejście. Czasami korzystał z niego, otwierając drzwi w ścianach, gdy chciał szybko zniknąć z oczu lub gdy nie miał więcej czasu i zmuszony był uciekać.      
            Tym razem potrzebował chwili spokoju do namysłu. Jednym z miejsc, które od razu przyszło mu na myśl, było Wilcze Wzgórze, na którym obecnie znajdowało się jego małe sanktuarium. Zmartwień miał co nie miara, dlatego upewniwszy się, ze dziewczyna jest bezpieczna i że nikt za nim nie idzie, opuścił zamek w najszybszy z możliwych sposób i wzbił się bezszelestnie w powietrze.   
            Po pierwsze, wraz z nadejściem świtu, rozpoczynały się igrzyska. Nie musiał brać udział w dwóch pierwszych dniach, to był czas, gdy demony z niższych warstw mogły pokazać, na co je stać bądź definitywnie pożegnać się z życiem albo na zawsze pozostać kaleką, a co za tym idzie, wyrzutkiem i pośmiewiskiem całej społeczności. W razie, gdyby któremuś z nich wybitnie się poszczęściło, czekały go dalsze dni wypełnione walką, dopóki nie zapadłby w pamięć widowni i nie wywalczył sobie miejsca w piekielnej hierarchii.   
            To, ze nie brał w nich czynnego udziału nie oznaczało, że ktokolwiek zwalniał go z biernego uczestnictwa w charakterze widza. Znając życie, przypuszczał, że pewnie dostanie specjalnie przygotowaną lożę, w której będzie się krzątać służba, gotowa spełnić każda jego zachciankę, co już w wyobraźni niezwykle go irytowało.        
            Pozostawienie Collete samej w zamku nie wchodziło w grę. Cały czas obawiałby się, że coś jej grozi, z niezrozumiałych zupełnie dla siebie motywów. Przecież nic z nią go nie wiązało. Wzięcie jej ze sobą na trybuny było tak samo ryzykowne, ale przynajmniej miałby ją cały czas na oku. Jednak jeśli zdecyduje się na tą wersję, wizyta w źródle będzie koniecznością, jeśli chce zatrzymać jej tożsamość tylko dla siebie.
            Powoli obniżał tor lotu, dopóki nie dotknął spiczastymi noskami ziemi. Na suchym piasku, którego ziarenka przenosił byle podmuch wiatru, znikąd zaczęły wyłazić języki ognia, chciałoby się rzecz, że wypływały z najgłębszych czeluści ziemi, by dosięgnąć tego, który je przyzwał. Sebastian nie przejmował się tym bynajmniej, zmierzając wprost na ławeczkę, pozostawiając za sobą wypaloną drogę i zgliszcza.         
            Jeszcze raz spróbował sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie pozostawił ją samą sobie. Zrobiła mu przysługę, wspaniale, on powinien ją za to zabić bez wahania i zakończyć ten głupi problem. Nawet teraz, wciąż nie było za późno. Wróci po cichu do zamku, zbliży się do spowitego purpurą łoża, wyciągnie dłoń do gardła śpiącej dziewczyny i szybko, bezboleśnie przerwie wątłą nić jej życia. Wówczas, w najbardziej wygodny dla siebie sposób pozbędzie się problemu, nie ściągając na swoją głowę niepotrzebnej biedy i kłopotów.   
            Po drugie, jeśli zostawi ją przy życiu, będzie musiał ją czymś karmić. Nie stworzy czegoś z niczego, nie jest bogiem-demiurgiem, a w ich krainie niewiele było rzeczy, co do których miał pewność, że są nieszkodliwe dla ludzi i byłych przedstawicieli rasy istot zdolnych do myślenia abstrakcyjnego, bo dziewczyna oficjalnie nie należała już do tego gatunku. W dodatku ta irytująca regularność śmiertelników w przyjmowaniu pokarmów, z którą zdążył się zapoznać będąc na ziemi, związanym ciągle obowiązującym kontraktem. Spojrzał z obrzydzeniem na swoją dłoń, oszpeconą fioletowym znakiem przymierza i prychnął pogardliwie. Ludzie i ich marne problemy.         
            W dodatku, jeżeli naprawdę będzie chciał jej pomóc opuścić piekło, będzie musiał pomóc jej nauczyć się języka, aby sama odczytała potrzebne zaklęcie. Nie miał pojęcia, jak dostała się tutaj, jakiej użyła metody, sztuczki czy podstępu. Właściwie nie miało to żadnego znaczenia, ale był świadom, że będzie musiał nauczyć ją demonicznego języka. Tylko, jak się za to zabrać?  
            Skoro była analfabetką, nie mógł się posłużyć odniesieniem do innych systemów zapisu, zresztą – w zestawieniu z językiem, jakim na co dzień posługiwano się w piekle i w jakim spisano księgi, które kryły w sobie odpowiedź, co należy zrobić, aby dziewczyna bezpiecznie powróciła na ziemię – było to zupełnie nie możliwe. Po chwili doszedł do wniosku, że to nawet lepiej i spróbował cofnąć się myślami w przeszłość, żeby przypomnieć sobie, jak sam się uczył.       
            Jedynym towarzyszem, którego pytał o radę, gdy chwilami popadał w beznadzieję i na nowo nie rozpatrywał planu pozbycia się bogini, były zorze polarne, przeplatające się kolorowymi wstęgami na czarnym, niekończącym się niebie. Wpatrując się w nie, odczuwał to, o co kiedyś spytała go matka, ale wówczas jeszcze nie zdawał sobie z tego tak bardzo sprawy. Czuł się samotny.          
            W całym tym pozbawionym uczuć świecie, gdzie liczyła się siła i zdobyte umiejętności oraz spryt, czuł bezsens swojej egzystencji. Nie miał niczego stałego, chyba że jako punkt odniesienia weźmie brutalność. Wieczny głód, który zmuszał ich jak zwierzynę do polowań na duszę, również nie działał w żaden sposób budująco. Na chwilę całe sanktuarium stanęło w płomieniach, aż trzaskające języki żywiołu zdawały się tańczyć w powietrzu, będąc równie ulotnymi i nieuchwytnymi, co marzenia, zerkając w twarz lekko przybitemu demonowi i odbijając się w jego oczach szkarłatnym płomieniem.      
            Wpatrując się beznamiętnie w szalejącą, pomarańczową łunę, odnalazł odpowiedź na pytanie, które nurtowało go już dobre parę godzin. Zdawał sobie sprawę, że to brzmiało głupio, ale w tej dziwacznej dziewczynie wyczuwał zagubioną cząstkę siebie, której nie mógł tak po prostu zabić, chociaż nie odsuwał od siebie takiej myśli. To tylko opcja, powinien rozważyć je wszystkie, jeśli chce podjąć właściwą decyzję.     
            Nieznacznym ruchem dłoni ujarzmił szalejący żywioł, który rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie specyficzną woń spalenizny. Nie obchodziło go to bynajmniej, bo czarne obcasy pewnie wystukiwały już rytm po żwirowanej alejce, zanim demon ponownie nie wzbił się w powietrze. Nawet, jeśli jeszcze wmawiał sobie, że nie wie, jak postąpi, w duchu podjął decyzję już dawno. Tymczasem wróci do dziewczyny i…       
            Gdy jego nadludzkie zmysły wychwyciły ciche zawodzenie, a następnie wołanie, obawiał się, że jakiś demon zdołał mimo wszystko przełamać barierę i wejść do środka, tak szybko, jak to było możliwe, mknął, rezygnując z wchodzenia konwencjonalnymi metodami, a wpadając od razu do pokoju oknem, dopiero na podłodze składając skrzydła i podbiegając do spłakanej kulki na łóżku.
            – Co się stało? – spytał tak rzeczowym tonem, że jego samego aż ciarki przeszły wzdłuż krzyża.           
            – W kącie – szlochała Andatejka i wyciągnęła palec, by pokazać wytrwale sterczącą marę.
            – I nic poza tym? – upewnił się Sebastian, odrzucając włosy z jej twarzy, by spojrzeć jej prosto w oczy. Była zbyt roztrzęsiona, a liczył, że może coś wyczyta z jej oczu.            
            – A chcesz coś jeszcze? – zapytała trochę oburzona.          
            W tym momencie demon policzył do dziesięciu, by spokojnie móc jej wszystko wytłumaczyć. Nie wyczuwał żadnej obecności innych demonów, więc najgorsza z jego obaw stawała się bezpodstawna.       
            – Przestań beczeć. To duch, nie zrobi ci krzywdy, spójrz – odparł stanowczo, wysyłając języczek ognia prosto w nos upiornej mary, która odskoczyła z miejsca z piskiem i wypadła przez okno na łeb na szyję. – Nie może sobie zrobić krzywdy, bo jest tylko niematerialnym stworem.     
            Białowłosa niepewnie powiodła wzrokiem w stronę okna, a Sebastian utwierdził się w przekonaniu, że dalej tak myśli: że jednak ona skrywa coś, co należało kiedyś do niego. Jakby zagubioną cząstkę. Tylko nie miał żadnego dowodu na obronę swojej tezy.        
            – No dobrze, idź spać, jutro będzie trudny, ale pełen wrażeń dzień. Zostać z tobą? – zaproponował, widząc jej napuchnięte policzki od płaczu. – A może jesteś głodna?          
            – Nie – zaprzeczyła natychmiast, chwytając go za skrawek płaszcza. – Zo… Zostań. Trochę się boję.   
            – W takim razie uprzedzam, że będę sobie mógł sobie skorzystać z twojego ciała, w zamian za niańczenie cię. – Uśmiechnął się niebywale uprzejmie, by patrzeć, jak twarz Collette zmienia się tak, jak płyną przez nie emocje, aż tryskające z jej policzków. – Żartuję. Nie interesujesz mnie, nie w ten sposób. Śpij, jutro musisz mieć siły. Przygotuję ci coś do jedzenia rano – uprzedził, układając się wygodnie na połówce łóżka.    
            Niepewność, jaka dręczyła dziewczynę, była nie do zniesienia. Teraz, gdy demon leżał tuż obok niej, miała wrażenie, że śniła dokładnie o nim, że w tej ogromnej masakrze szukała właśnie jego i że coś się stało. Co gorsza, sądziła, że jeśli mu o tym powie, zwyczajnie ją wyśmieje. Tymczasem postanowiła naprawdę zasnąć, bo gdyby chciał jej coś zrobić, mógłby przebierać w okazjach.         
            Ku ogromnej uldze demona, dziewczynie udało się zdrzemnąć, za to sam do rana doczekał się jeszcze jednego nieproszonego gościa w sypialni. Nad ranem, gdy czerń czystego nieba ustępowała zielonkawym, mdłym barwom, przez okno wleciał dwugłowy ptak gończy. Do grzbietu miał przywiązany pakunek, a w jednym z dziobów trzymał list, na którym wprawne oko Sebastiana dostrzegło pieczęć swojego brata. Pełen złych przeczuć zerwał się z łóżka i podszedł do okna. Tak jak się spodziewał, nie był adresatem listu, ptak za nic w świecie nie chciał się podzielić wiadomością, dotkliwie raniąc do krwi palce demona, jako intruza. Szamotanina obudziła nieco zaspaną dziewczynę, która przetarła rękoma oczy, zerkając w ich stronę. Nie był pewien, czy ma tak czułe zmysły jak on, ale na wszelki wypadek schował dłonie za siebie, żeby wyleczyć je tak szybko, jak to możliwe, a ptak, korzystając z okazji, sfrunął na kolana dziewczyny, kierując się czułym węchem i rozkazem swojego pana, zostawiając pakunek i list.     
            – Przeczytasz? Sama nie bardzo potrafię – poprosiła, zerkając w jego stronę.