Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

sobota, 30 lipca 2016

Wspomnienia demonów, część 41


Cześć :)  Autorka zrobiła sobie wakacje, dlatego w tamtym tygodniu nie było notki. Słabo komentujecie, dlatego też nie chciało mi się produkować, szczególnie, że nie miałam pomysłu, co napisać.  
            Naprawdę nie rozumiem bloggera, dlaczego akapity tańczą, pomimo że w Wordzie jest wszystko w porządku.       
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````           
~~ XLI ~~

            Białowłosa pozwoliła się prowadzić, nie stawiając żadnego oporu. Zebrany tłum nieco ją przytłaczał, a chociaż nie miała powodu by martwić się swoim wyglądem – jak zdążył zapewnić ją Sebastian – to podświadomie oczekiwała, aż ktoś wytknie jej, że tu nie pasuje. Jednak nie spodziewała się aż takiej różnorodności. Silny uścisk pazurów demona na nadgarstku nie przewidywał postojów na zapoznanie się z mieszkańcami ciemności. Jedyne, co dziewczyna mogła zrobić, to mieć oczy szeroko otwarte i zdołać jak najwięcej zauważyć mimochodem.
            Przede wszystkim, nie spodziewała się aż takiej różnorodności. Ludzkie podania – gdzie gawędziarze dawali upust swojej fantazji w kreowaniu czarcich pomiotów – były zaledwie marną próbą odtworzenia wspaniałości potępionego świata. Stwory przybierały kształty tak zaskakujące, że po pewnym czasie Collette przestała się nawet dziwić, przyjmując ich aparyncję za coś oczywistego, na co codziennie można się natknąć, idąc rano piekielnym traktem po świeże bułeczki. Tyle, że demony żadnej z kast nie zniżały się do spożywania pokarmów z ludzkiego świata. Zepchnięte na margines społeczny czarne owce i wszelkiego rodzaju mieszańce czasem próbowały oszukać nimi głód, ale uczucie sytości w ich rozumieniu było zaledwie namiastką sytości, jaką odczuwamy wychodząc z wizyty u kochających babć. A jak czytelnik zdołał się już zorientować, głód demonów zaspokajały tylko dwie rzeczy w całym wszechświecie: ludzkie dusze i krew. Można więc łatwo sobie wyobrazić, jak zdesperowani byli wyrzutkowie, skoro próbowali zapchać kiszki czymś, co można by śmiało przyrównać do napychania przez człowieka ust kamieniami. Tyle, że nie ginęli z głodu lub zatrucia, częściej padali ofiarami piekielnych zwierząt, które ze smakiem zasiadały do obfitej wieczerzy.
            Przez moment zarówno Andatejka, jak i Sebastian, przeciskali się przez zbitą ciżbę, która na widok szkarłatnych oczu jednego z przyszłych władców uskakiwała na boki, nierzadko tratując swoich towarzyszy, wzniecając ryki, krzyki i rzucane w amoku przekleństwa. Gniew księcia był jednak czymś, czego obawiano się o wiele bardziej niż połamania paru kończyn i wybiciu zębów. Takie straty każdy z nich zdoła wyleczyć w przypływie wolnego czasu. Poza tym, kto o zdrowych zmysłach przeciwstawiałby się jednemu z obstawianych faworytów całych igrzysk?          
            W pewnej chwili Andatejka poczuła przeraźliwe zimno. Nie miało skąd przyjść, nie widziała też żadnego nawiewu ani szybu, ale jej nogi skostniały i sczerwieniały od zimna. Omal nie wywróciła się na Sebastiana, gdy kończyny odmówiły jej posłuszeństwa. Zdołała tylko zarejestrować, że to dziwne uczucie zniknęło, gdy minęli siwobrodego staruszka okręconego w białe futra, za które każdy ziemski król sprzedałby duszę. Jej uwagę przykuł pas okręcony na biodrach mężczyzny, na którym nawleczone były, jak początkowo sądziła, starannie wybrane i wyprofilowane kamienie, a dopiero Sebastian uzmysłowił jej, że to wszystko to były zęby zwierząt. Książę natomiast skręcił w pusty, nieuczęszczany korytarz i zaczął prowadzić dziewczynę okrężną drogą, z dala od własnych poddanych.    
            – Widziałaś go? – zapytał ciekawie, rzucając jej przez ramię parę rękawiczek ze skóry, którego pochodzenia dziewczyna nawet nie chciała się dopytywać. Nie wyglądały na ludzkie... Nie... Nie może być... A może?       
            – Raum, z czego one są zrobione? – szepnęła lękliwie, bo po tym co zdołała zobaczyć, gotowa była uwierzyć we wszystko, co by nie usłyszała. Kamuflaż kamuflażem, ale jej dusza krzyczała, gdy tylko przez myśl jej przemknęło, że rękawiczki nie muszą być koniecznie zwierzęcego pochodzenia. Jak mogłaby sobie pozwolić na noszenie jakiejkolwiek części garderoby, mając świadomość, że wcześniej stanowiła ona integralną część ludzkiej istoty?
              Ze skóry. Nie podobają ci się?      
            – Ale z czyjej skóry? 
            – Kreta. Myślę, że nawet dwójki – rzucił beztrosko, nie wiedząc, o co znowu jej chodzi. Jeśli znowu będzie rozpaczać tak, jak przy śniadaniu, bo jakieś zwierzę musiało się poświęcić bytom stojącym na drabinie ewolucji o wiele wyżej od niego samego, poprosi ją, aby porzuciła ten temat dla własnego dobra.   
            Ku zaskoczeniu Sebastiana dziewczyna odetchnęła z ulgą. Domyślił się, że pewnie znowu chodziło jej o jakieś głupie, ludzkie przesądy, w które nawet nie miał zamiaru wnikać. Wystarczy, że zaczęła zupełnie bez powodu przepraszać niewolnika, a w dodatku był pewien, że garbus musiał dostrzec zatknięty za pas sztylet, który dał jej poprzedniego wieczoru.
            – Dlaczego przy tym białym… panu było tak zimno? – zapytała, gdy już rękawiczki były na właściwym miejscu. Nazywanie go demonem wydawało się jej z jakiegoś powodu niegrzeczne. Zresztą, nie miała czasu o tym myśleć, bo odkąd Książę puścił jej dłoń, musiała niekiedy biec, żeby za nim nadążyć.    
            – A więc jednak zauważyłaś – stwierdził zadowolony, śpiesząc z odpowiedzią – to demon, którego bardzo dobrze znasz, ale nigdy nie zdawałaś sobie z jego istnienia.           
            – Znam? –
powtórzyła lekko zszokowana – Raum, ja tu jestem pierwszy raz, nikogo nie znam – zająknęła się, po czym dodała zrezygnowana – i w ogóle, to jest jakieś dziwne.
            – To demon, którego ludzie znają jako Mróz – zaczął powoli, obserwując jej reakcję – Okresowo, schodzi na ziemię, a wówczas pozostaje po nim ślad w postaci szronu na drzewach. Nigdy ci nie przyszło do głowy, dlaczego te ozdoby są tak misterne i aż, chciałoby się rzecz, zbyt piękne jak na wasz świat? – zapytał rozbawiony, skręcając w lewo i przepuszczając przed sobą dziewczynę. Specjalnie chciał zobaczyć jej twarz, wiedzieć, jak bardzo się boi.           
            Andatejka szła dalej w milczeniu. Szok, w jaki wprawił ją demon – chociaż już nie wiedziała, który z nich, Raum czy Mróz bardziej – zmusił ją do chwilowej refleksji. Więc właśnie przed chwilą miała okazję zobaczyć osobę, która włada czymś, co osobiście uwielbiała i zawsze, gdy tylko chłód dostatecznie spowił ziemię zimową porą, biegła boso na zewnątrz, by pooglądać, ile piękna zyskał mroźny poranek. Naturalnie, wracała z odmrożonymi i pokrwawionymi stopami, ale satysfakcja, jaka malowała się na jej twarzy, zawsze zdołała udobruchać opiekującego się nią brata.   
            – Musiałaś wpaść mu w oko. Mało co uchodzi jego uwadze, a twoje włosy są dosyć niezwykłe – rzucił Sebastian. Zaczął się wspinać do kamiennych schodków, a im dalej oddalali się od ciżby demonów, tym bardziej jasne, pełne światła zdawały się być wykute tunele.           
            – To dobrze czy źle? 
            – Nie wiem. To zależy, czy cię polubił – wzruszył ramionami.       
            Gdy w pobliżu nie było już więcej żywych stworzeń, bogini mogła przyjrzeć się korytarzom, które właśnie przemierzali. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, gdy próbowała do czegoś porównać bogato rzeźbione sklepienia, były łuki, które kiedyś widziała w kościele. Wówczas ktoś mówił, że to najwyższy cud budownictwa i że ich podobieństwo do gwiazd ma sławić wszechmocnego boga i jego majestat. Ale ilekroć mała dziewczynka próbowała zobaczyć tam gwiazdy, nie mogła się dopatrzyć niczego, całe te gwiazdy bardziej były jej podobne do żeber wołowych położonych na krzyż, z dużym guzikiem pośrodku. Bała się jednak kogokolwiek o to zapytać, bo nikt nie tłumaczyłby dokładnie małej dziewczynce to raz, a dwa: bała się, aby nie okrzyknięto ją heretyczką.    
            Ściany w niczym nie ustępowały pięknością sufitowi. Wystających żeber na nich co prawda nie było, ale co pewien czas prezentowały się przepiękne, połyskujące kolumny, wykończone skomplikowanymi, wieloczłonowymi formami zwieńczonymi zwierzęcymi protomami. Pod względem dziwności pierwsze miejsce zajmowały łukowato zakończone imitacje okien. Właściwie nie rozumiała, dlaczego zostały zamurowane, a w miejsce widoku, który powinien się w nich rozpościerać, przedstawione były główne zasady rządzące piekłem, pędzla nieznanego artysty. Każdą regułę wieńczył umieszczony wysoko nad obrazem maszkaron, dumnie siedzący na kamiennych półkach.                       
            – To strażnicy areny. Nie radzę się brzydko zachowywać, one wszystko widzą – rzucił żartobliwie Sebastian tonem, który mógł być jednocześnie poważnym i żartobliwym, przez co dziewczyna zabobonnie wolała uwierzyć, że naprawdę jest obserwowana.            
            Wzdłuż karku Andatejki przebiegł dreszcz potęgowany nieprzyjemnym uczuciem, że każda z tych rogatych głów z wywalonym językiem przypatruje się jej i wie, że jest intruzem. W dodatku, piekielna suknia zabierała jej resztki pewności siebie. Głęboko wycięta, w mlecznym kolorze z czarnymi dodatkami pozostawiała odsłonięte plecy, ramiona i piersi, które częściowo zasłaniały rozpuszczone włosy.  Do tego dostała długie rękawiczki, z tego samego materiału, co reszta ubrania, po długich protestach, że czuje się goła.        
            Collette niepewnie dotknęła ręką czarnego, niedużego naszyjnika, który Raum własnoręcznie pomógł jej zapiąć, mówiąc coś o tym, że w czerwonym kamieniu jest substancja czy też ziele, które w razie gdyby moc źródła z niewyjaśnionym przyczyn miała przestać działać, to ten kamień miał ja ochronić, a raczej zamaskować ludzką woń. Nie potrafiła się wówczas skupić. Właściwie, czuła się tak pierwszy raz i do tej pory nie rozumiała, co takiego się stało. Czuła się dziwnie skrępowana, gdy demon był w pobliżu, a mimo to chciała, aby trwał przy niej.            
            Opuściwszy poprzedni poziom przez zamaskowane drzwi, doszli na sam szczyt budowli. Nie miała dachu, a wejścia odgradzały jedynie fantazyjnie wycięte łuki arkad, ciągnących się tak daleko, aż wzrok zaczynał majaczyć w oddali. Zatknięte krwiste sztandary z herbem upadłych aniołów dumnie łopotały na wietrze, obwieszczając doniosłość chwili. Słońce odbijało się w szarych kamieniach, tworząc migoczące drobinki, które rozsiewały się w powietrzu pomiędzy zebranymi. Sebastian zaprowadził dziewczynę do wygodniej, ograniczonej z obu stron loży, dzięki czemu zyskiwała nieco na prywatności, z idealnym widokiem na zgromadzonych niżej członków pospólstwa, inne loże oraz samą arenę. W ogóle, dziewczyna była po raz kolejny zaskoczona, gdy tylko wychyliła się nieco przez poręcz. Z zewnątrz miejsce, w którym się teraz znajdowali, było budynkiem, ale wewnątrz, o czym się przekonała gdy podeszła do granicy loży i wyjrzała przez skalny pułap, zobaczyła ciągnący się w dół niezwykle stromy wąwóz.           
            – To na wypadek dezercji uczestników. Nikt żywy nie wdrapał się po tych ścianach, a nawet, gdyby mu się udało, publika zrzucała go z powrotem na samo dno na pewną śmierć.
            – Okrutne – szepnęła dziewczyna, zakrywając dłonią twarz.         
            – Nie potrzebujemy wśród nas tchórzy. Widzisz te rysy? – wskazał pazurem głębokie zadrapania. – Tutaj wspiął się rekordzista. Chyba nawet został wynagrodzony za swój czyn, bo o ile pamiętam z opowieści, ówcześni władcy mianowali go ekspertem od ucieczek.
            – Nie macie tutaj litości.       
            – Jest zbyteczna. Litość utrzymuje słabeuszy. Na przykład ciebie – dodał wesoło, zdając sobie ponownie sprawę, jak bardzo niewskazane jest to, w co się wpakował. Na wszelki wypadek kazał jej nic nie mówić, nie głosować, gdyby takie miało miejsce i nie brać rzeczy, które on jej nie pozwoli, a które roznosiła służba.          
            Wkrótce wszystkie miejsca zostały zajęte, a Książę zajął wygodną, półleżącą pozycję i kazał bogince usiąść koło niego. Przysunął ją do siebie ręką, a następnie wybrał jedną z przystawek, jakie roznosiły demony – które bardziej wyglądały jak kudłate psy z dużymi, okrągłymi, brązowymi oczami i tacami w pyskach – i poprosił, aby dziewczyna to zjadła, ostentacyjnie, na oczach zgromadzonych karmiąc ją.         
            Zrobił to celowo. Wypatrzył po przeciwległej stronie swojego brata, Setha i aby zagrać mu nieco na nerwach, odstawił to niewinne przedstawienie. Na sam koniec nawet rozciął kłem opuszkę dziewczyny i zlizał kropelkę krwi, żeby jeszcze bardziej go rozsierdzić. Palec to wystarczająco, by ją nie skrzywdzić i dać jasny przekaz reszcie, że zbliżanie się do niej jest wysoce niewskazane.        
            Wkrótce rozbrzmiały dziesiątki werbli i piekielnych trąb, zwiastujące rozpoczęcie się śmiercionośnych igrzysk, które tak bardzo kochały stare, znudzone demony. Co ciekawsze, nikt nie miał za złe jawne propagowanie przemocy. Zwyczajnie uważano, że każdy członek ich społeczności powinien być silny, wyrachowany i brutalny, a odszczepieńców spychano na margines.  Wraz z muzyką, z nieba zaczęły spadać czerwone płatki róż, rozsiewając za sobą słodka woń i zalewając czerwienią piasek areny, na którą zaczęli wychodzić pierwsi uczestnicy. W sumie, do pierwszej walki stawiło się ich sześciu. Nawet z tak wysoka, Andatejka była w stanie dostrzec zacięcie na twarzy każdego z nich. Stawali w walce o lepszą przyszłość i szansę na awans społeczny.          
            Nagle tłumy się uciszyły, a cała szóstka na arenie uklękła na jedno kolano, wywołując falę przemieszczającą się wśród zebranych, aż na demonie z Shinigami kończąc. Sebastian dał jej znać, żeby nie podnosiła głowy, a sam łypnął okiem na czwórkę władców, których przybycie oficjalnie otwierało donośne wydarzenie na kartach historii upadłych aniołów.  Jego ojciec też tam był, poznał go bez trudu.  Ciekawe, czy będzie maltretował swoim wzrokiem tych, których uzna za niegodnych dotrwania do końca walk.        
            Po krótkim przemówieniu, którego Andatejka nie zrozumiała ani trochę, bo jak później jej wytłumaczył Sebastian, było w języku demonów,
w tym samym, w którym musiałaby w najbliższej przyszłości otworzyć portal do domu, nastąpiło ceremonialne opróżnienie przez losowo wybraną parę kielichu najlepszej krwi z piekielnych zbiorów.  Sebastian z zaciekawieniem obserwował, kto w tym roku spełni zaszczytną funkcję, gdy z przerażeniem w oczach odkrył, że fioletowowłosa demonica zmierza z kielichami właśnie w ich stronę. Jeszcze przez chwilę się łudził, że może ich wyminie, ale nadzieja umarła tak szybko, jak się narodziła. Misternie zdobiona taca wraz z dwoma, już gotowymi porcjami napoju, z których ten stojący bliżej niego wydzielał specyficzną woń, w której książę rozpoznał truciznę i stanął przed największym dylematem życia, zatrzymała się tuż przed jego nosem.   
            Jeśli ją wypije, trucizna w trakcie igrzysk rozejdzie się po organizmie niepostrzeżenie, a wieczorem nie będzie dał rady się ruszyć. Nie doczekałby jutra. Z kolei nie mógł nie wypić, bo po pierwsze, oczy prawie całego królestwa były na niego skierowane, a po drugie, gdyby nawet nie wypił, równałoby się to z jego sprzeciwem we wzięciu udziału w święcie. Nie mógł też odstąpić pucharu komukolwiek innemu, inaczej z dziką satysfakcją wlałby zawartość w gardło przekupnej demonicy, która mu przyniosła skażony trunek.  
            Mógł też wziąć drugi kielich, przeznaczony dla jego towarzyszki. Tyle, że nie miał pojęcia, jak trucizna demonów działa na byłych ludzi. A nawet jeśli, zdołałby do wschodu słońca zdobyć dla niej odtrutkę. A jeśli by zginęła... To uzna to za zrządzenie losu. Przecież jeszcze parę godzin temu sam zastanawiał się nad taką możliwością.            
            W ogóle, był pod wrażeniem dla swojego przeciwnika. Gdyby się nie zorientował, wina za otrucie poszłaby na jego towarzyszkę, a miliony świadków potwierdziłoby, że przez cały dzień była w jego pobliżu. Nie mógł też odmówić, to nawet nie wchodziło w grę. Genialny szach. A trucicielem mógł być każdy z zebranych. Powiódł wzrokiem po zebranych, zastanawiając się, komu z nich mogłoby opłacać się wyeliminować go.           
            Sebastian chwycił kielich przeznaczony dla dziewczyny i triumfalnym gestem uniósł go do góry, po czym wysączył zawartość, w akompaniamencie donośnych rogów. W tym samym czasie, z paszcz gargulców prosto na arenę wytoczono litry szkarłatnego trunku, ku uciesze zgromadzonych i na zagrzanie do boju walczących.       
            Dziewczyna stanęła przed koniecznością wypicia czegoś, co trochę ją obrzydzało. Widziała, że Raum wrzucił coś do jej kielicha, a gdy dopiła do końca, walcząc z odruchem wymiotnym, dostrzegła na dnie  kielicha żabieniec i spojrzała zdziwiona na swego towarzysza. Jego twarz nie wyrażała niczego nadzwyczajnego, a puchar, niedbale kręcąc w palcach, postawił nieopodal. Chociaż z początku tylko jej się wydawało, teraz słyszała wyraźny szczęk łańcucha. Szybko odwróciła głowę w kierunku dobiegającego dźwięku i mogłaby przysiąść, że widziała tego demona, na którego wcześniej wpadła, szczególnie, że dostrzegła nieumiejętnie schowany łokieć porośnięty kolcami i jedno z obwisłych uszu. Powoli odwróciła wzrok, nie mając bladego pojęcia, czy powinna o tym powiedzieć Raumowi. Tu było tyle ludzi, na pewno przesadza.
             Z tego, co wiedziała, żabieniec wyciągał trucizny... Czyżby obawiał się o jej zdrowie? Zrobiło się jej przyjemnie ciepło na piersi, by za chwilę znowu pomyśleć, że jednak ten dekolt odkrywa stanowczo za dużo, a ręka jej towarzysza błądzi w zdecydowanie niestosownych miejscach, podczas gdy trybuny poniżej zdawały się drżeć od krzyku, gdy wreszcie pierwsi zawodnicy ruszyli do walki. 



6 komentarzy:

  1. No no robi się coraz bardziej ciekawie i wciąga znacznie mocnej. Trzymaj tak dalej i pisz tak jak piszesz z niecierpliwoscią czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Pozdrawiam Weronika.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś masakrycznie dużo powtórzeń. A ogolnje błędów Ci niebaypisze, bo mam dziś najleniwszy dzień roku i beta zupełnie by to lenistwo złamala. No ale jest duuuuuużoooo powtórzeń, trochę gramma nazi i w jednym miejscu na jedno słowo font się zmienia Oo.

    Opis spoko, bo w sumie ten rozdział to w 90% opis jak dla mnie, ale ja tu liczyłam na akcję. Igrzyska w końcu, kurde. I w ogóle... Czy ja czegoś nie ogarniam, czy się zgubiłam, czy po prostu jest zbyt wcześnie, ale już od dawna mi się wydawało, że Seth i Sebuś mieli w tych igrzyskach przecieko sobie walczyć? A teraz ktoś go truje, a on siedzi sobie w loży jak jakiś obserwator i tyle... Wtf xD.
    No i... Andatejka taka analfabwtka, a umie poznać coś, co wchłania trucizny? Gryzie mi się to z jej totalnym nieogarem wszystkiego xD. Niby to możliwe, ale jak ona nawet liczyć nie potrafi, to miałaby się znać na czymś takim? Tym bardziej, że w jej historii też nie widzę jakiegoś konkretnego powodu, by mogła takà wiedzę posiadać :P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze Ci się wydaje. Sebuś gdzieś o tym mówił, że chociaż w pierwszych dniach nie bierze czynnego udziału, ale musi być jako widz.
      A taki kamień to bardzo popularne było, do tego nie potrzeba specjalistycznej wiedzy XD Chociaż, jak brzmi mój ulubiony cytat o tym kamieniu:
      "- Nie widzę żabieńca w pucharze twojej narzeczonej. Czyżby był ci obojętny jej los?
      - Znałem takich, co się nim udławili, Wasza Ekscelencjo."
      Więc Andzia nie musiała umieć czytać ani pisać, aby wynieść o nim wiedzę z życia ziemskiego.
      A z tą akcją to T_T Jakoś nie wychodzi mi.

      Usuń
  3. Jestem ciekawa kiedy rozpoczną się gry rankingowe i prawdopodobnie (czyli moje przypuszczenia)Collette zostanie sama na trybunach. A może poprostu ją zamknie. Hmmm Seth , Seth Seth zazdrośnik coś czuje , że on już wykorzysta chwile nieobecności Sebcia a może będzie musiał toczyć walkę z braciszkiem i może poprostu nie bendzie miał okazji...

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, zastanawiam się czy władcy nie zainteresuja się osobą przy Raumie, no czyżby z ta trucizną to sprawka Setha
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń