Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

piątek, 8 lipca 2016

Wspomnienia demonów, częsć 39



Pierwszy raz udało mi się wyjustować tekst tak, by wyglądał porządnie w Wordzie. Do tej pory byłam stronniczką wyrównania do lewej (to, że najmniej przy nim zachodu to pikuś, nieistotny szczegół).            
Poza tym, czekałam na recenzję (pierwszą!), która miała się ukazać wczoraj, a jest dzisiaj. Szkoda, bo narobiłam sobie smaku.  
I ciekawa rzecz, bo pomimo tego, że są wakacje, dni uciekają mi między palcami. Nie wiem, jak to się dzieje, ale tak jest.    


````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~ XXXIX ~~






            – Jeśli zginiesz, ten wymiar zaginie razem z tobą, a zgromadzone tutaj dusze zaleją ludzki świat. Twoim zadaniem jest pilnowanie porządku tutaj. Każda z nich kiedyś osiągnie drugi brzeg, skąd nie ma odwrotu. – Czarny łebek zwierzęcia zwrócił się w stronę, którą miało na myśli. – Gdy wszystkie z nich osiągną swój cel, twoje życie jako Shinigami również dobiegnie kresu i będziesz mogła się udać razem z nimi – wyjaśniło zwierzątko, podchodząc do kucającej dziewczyny, przyglądającej się trzymanemu w rękach pióru. – Dlatego proszę cię, uważaj na siebie, nie bądź lekkomyślna.     
            – Ono było tu od zawsze? – zapytała Andatejka, przykładając miękki puch do policzka. Uwodzicielski zapach otulał ją ze wszystkich stron tak, że w pewnym momencie odniosła wrażenie, jakby demon stał za jej plecami, a mogłaby przysiąść, że czuła jego ręce na sobie, powoli zacieśniające uścisk, od którego robiło się jej coraz cieplej na sercu. Starała się słuchać tego, co mówiła upersonifikowana broń, ale ogarnięta błogim uczuciem, nie do końca nadążała za głosem rozbrzmiewającym wokół niej, puszczając go mimo uszu.         
            Kotka zawahała się, zanim odpowiedziała. Dziewczyna wyglądała tak, jakby wpadła w trans, a piekielne pióro nie było najlepszym poręczeniem ładu w tym nietrwałym świecie, zależnym od istnienia jednej osoby. Tak długo, jak jej serce będzie bić, tak długo będzie sprawowała władzę nad błąkającymi się bytami.          
            – Nie. Pojawiło się, tego samego dnia, gdy znalazłaś je na ulicy.   
            Tak bardzo chciała wypytać ją o tyle rzeczy, ale nawet ona, orędowniczka świata utworzonego w nurtach Styksu nie miała pojęcia, od czego zacząć. Dlaczego demoniczny atrybut ma być gwarancją ładu?! Dlaczego on tu w ogóle jest?! Wszystko w tym wymiarze zależało od wątłej, białowłosej dziewczyny. Skoro przeniosła je tutaj siłą woli, widać tak musiało się stać. Gdyby nie ono… Kotka podejrzewała, że Andatejka zginęłaby tuż po przekroczeniu Heksametonium. To, że ciągle żyła, w swoim przekonaniu, zawdzięczała albo wybitnemu szczęściu, graniczącym z głupotą albo obecności tego pióra.   
            – Collette – zaczęło zwierzątko, wkładając łebek pod jej dłoń, domagając się uwagi. Otrzymała ją nawet z nawiązką, bo ciepła ręką gładząca jej futerko była dostatecznym znakiem skupienia i uczuć, które dziewczyna żywiła względem niej. – Potrafisz przewidywać śmierć. Potrafisz siłą woli przywracać do życia…       
            – Co? – przerwała jej zaskoczona bogini, wstrząśnięta zarówno informacją, jak i wyrwaniem z transu, ale kotka uciszyła ją jednym spojrzeniem złocistych oczu.       
              Potrafisz przywracać do życia siłą woli, kosztem własnych sił. Kiedy podświadomie pomogłaś Heptlingowi, po raz pierwszy skróciłaś własne życie. Collette, to ważne – jęknęło zwierzątko, opierając puchate łapki na jej nodze – jeśli umrzesz przed czasem, zostaniesz błąkającą się duszą, będziesz jak ta mgła! Będziesz jej częścią! Zgubisz siebie i mnie, nie możesz być taka lekkomyślna… Pomogłaś demonowi  – wyrzuciła to w końcu z siebie, chociaż zrobiło się jej głupio, że musi wypominać jej z gruntu dobry uczynek. Bo czy bycie międzyrasowym dobrym Samarytaninem jest czymś godnym potępienia? Przecież chciała dobrze, a ona była w jej rękach tylko narzędziem. Sama przyczyniła się wówczas do poważnego zranienia tamtego dwugłowego potwora, chociaż mogło się to skończyć dla nich bardzo nieciekawie. – Zmieniłaś mu przeznaczenie. On miał wówczas zginąć.           
            Pióro w rękach dziewczyny delikatnie zadrżało. Chociaż go nie znała, właściwie był jej zupełnie obcy, to jakaś cząstka jej ciała sprawiła znienacka taki ból, że dziewczyna zgięła się w pół, upadając razem z zaciśniętym skarbem wewnątrz dłoni.      
            – Ja… płaczę – zauważyła, gdy po jej policzkach zaczęły cieknąc gorące strumienie łez. Nie wiedzieć czemu, informacja o tym, że miałby zginąć powodowała, że nie mogła myśleć racjonalnie.         
            Przed oczami stanęło jej pole bitwy. Sama nie brała w niej udziału, jedynie unosiła się w powietrzu, obserwowała wszystko z niebios, zza chmur, które rozrzedzały się, aby przeistoczyć się w nicość na niższych pułapach nieboskłonu. Zbyt daleko, by jakakolwiek broń mogła ją dosięgnąć. Czuła, jakby nie robiła tego, co było jej odwiecznym obowiązkiem: odprowadzaniem dusz poległych, tego była pewna. Musiała to robić, a jednak znalazła się tutaj, skąd pełna szalejących w niej uczuć, szukała kogoś na pobojowisku.     
            Gorączkowo rozglądała się po placu, mijając nieprzytomnym spojrzeniem ciała poległych, z ran których sączyły się strumienie krwi, makabryczne, poodcinane kończyny, czołgających się żywych, których tratowały pędzące zwierzęta lub współtowarzysze, ratujący własną skórę. Szczęk broni, ryk rannych zwierząt i rzężenie rannych królowały nad olbrzymim obszarem, pochłaniając każdy inny dźwięk w niekończący się chaos. Nie mogąc spokojnie usiedzieć w miejscu, ruszyła w którąś stronę, wyciągnąwszy przed siebie smukłe ręce w złocistych naramiennikach. Biegła w stronę kogoś, kto wydawał się jej bliski, a gdy tylko jej stopa dotknęła spękanej skorupy, ziemia zadrżała, powalając wszystkich wokół, z wyjątkiem czarnej, rogatej postaci.        
            – Uważaj na siebie! – dotarł do niej krzyk kotki, a jej samej zdawało się, że wołała imię Rauma, a właściwie do niego, dopóki się nie obudziła, przerażona i drżąca.      
            W komnacie panowała ciemność, którą rozjaśniało jedynie kolorowe światło padające z zewnątrz. Lękliwie odwróciła głowę, ale nie mogła wyprzeć ze swojego umysłu obrazów krwawej masakry istot nadprzyrodzonych, w która wydawała się jej boleśnie prawdziwa, tak, jakby sama kiedyś brała w niej udział. Nie pomagało nawet zaśpiewanie czegokolwiek, by odpędzić z umysłu nieprzyjemne obrazy. Całe ubranie się do niej nieprzyjemnie kleiło, a świadomość, ze była zamknięta, nie pomagała. Spróbowała parę razy głęboko oddychać, tłumacząc sobie, że to tylko sen i wpatrywała się w okno, dopóki jej wzrok prze przykuły maleńkie światełka unoszące się w powietrzu.            
            Andatejka podniosła się do siadu, próbując namierzyć jakieś światełko, które przed chwilą tak pięknie majaczyło jej nad głową, gdy w kącie zobaczyła małpokształtny cień, a mogłaby przysiąść, że nie miał oczu. Zacisnęła ręce na pościeli, skurczyła się w kłębek i pomimo starań, zaczęła krzyczeć i płakać ze strachu. Gdy tylko zorientowała się, co robi, a nie bez powodu demon zamknął ją na takim odludziu, zasłoniła sobie usta dłonią, choć na wiele to się nie zdało.            
            – Rauuuuuuuuuuuuuuuuuuum!

*

           
            Pierwszy książę piekła skierował się do wyjścia, gdy tylko upewnił się, że nikt nieproszony nie wejdzie do części, w której pozostawił Collette, a nawet, jeśli mu się to uda, to nie odnajdzie ukrytej boginki w sekretnym pokoju. Mosiężny klucz zdobiony w małe różyczki schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Bez niego nikt nie był w stanie otworzyć kamiennych drzwi, tych samych, które później próbowała znaleźć ciekawska dziewczyna, chociaż demon o tym nie wiedział, co nie znaczyło, że nie wziął takiej opcji pod uwagę. Ten klucz był stworzony tylko dla niego, a używając go umiejętnie, mógł stworzyć charakterystyczne przejście. Czasami korzystał z niego, otwierając drzwi w ścianach, gdy chciał szybko zniknąć z oczu lub gdy nie miał więcej czasu i zmuszony był uciekać.      
            Tym razem potrzebował chwili spokoju do namysłu. Jednym z miejsc, które od razu przyszło mu na myśl, było Wilcze Wzgórze, na którym obecnie znajdowało się jego małe sanktuarium. Zmartwień miał co nie miara, dlatego upewniwszy się, ze dziewczyna jest bezpieczna i że nikt za nim nie idzie, opuścił zamek w najszybszy z możliwych sposób i wzbił się bezszelestnie w powietrze.   
            Po pierwsze, wraz z nadejściem świtu, rozpoczynały się igrzyska. Nie musiał brać udział w dwóch pierwszych dniach, to był czas, gdy demony z niższych warstw mogły pokazać, na co je stać bądź definitywnie pożegnać się z życiem albo na zawsze pozostać kaleką, a co za tym idzie, wyrzutkiem i pośmiewiskiem całej społeczności. W razie, gdyby któremuś z nich wybitnie się poszczęściło, czekały go dalsze dni wypełnione walką, dopóki nie zapadłby w pamięć widowni i nie wywalczył sobie miejsca w piekielnej hierarchii.   
            To, ze nie brał w nich czynnego udziału nie oznaczało, że ktokolwiek zwalniał go z biernego uczestnictwa w charakterze widza. Znając życie, przypuszczał, że pewnie dostanie specjalnie przygotowaną lożę, w której będzie się krzątać służba, gotowa spełnić każda jego zachciankę, co już w wyobraźni niezwykle go irytowało.        
            Pozostawienie Collete samej w zamku nie wchodziło w grę. Cały czas obawiałby się, że coś jej grozi, z niezrozumiałych zupełnie dla siebie motywów. Przecież nic z nią go nie wiązało. Wzięcie jej ze sobą na trybuny było tak samo ryzykowne, ale przynajmniej miałby ją cały czas na oku. Jednak jeśli zdecyduje się na tą wersję, wizyta w źródle będzie koniecznością, jeśli chce zatrzymać jej tożsamość tylko dla siebie.
            Powoli obniżał tor lotu, dopóki nie dotknął spiczastymi noskami ziemi. Na suchym piasku, którego ziarenka przenosił byle podmuch wiatru, znikąd zaczęły wyłazić języki ognia, chciałoby się rzecz, że wypływały z najgłębszych czeluści ziemi, by dosięgnąć tego, który je przyzwał. Sebastian nie przejmował się tym bynajmniej, zmierzając wprost na ławeczkę, pozostawiając za sobą wypaloną drogę i zgliszcza.         
            Jeszcze raz spróbował sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie pozostawił ją samą sobie. Zrobiła mu przysługę, wspaniale, on powinien ją za to zabić bez wahania i zakończyć ten głupi problem. Nawet teraz, wciąż nie było za późno. Wróci po cichu do zamku, zbliży się do spowitego purpurą łoża, wyciągnie dłoń do gardła śpiącej dziewczyny i szybko, bezboleśnie przerwie wątłą nić jej życia. Wówczas, w najbardziej wygodny dla siebie sposób pozbędzie się problemu, nie ściągając na swoją głowę niepotrzebnej biedy i kłopotów.   
            Po drugie, jeśli zostawi ją przy życiu, będzie musiał ją czymś karmić. Nie stworzy czegoś z niczego, nie jest bogiem-demiurgiem, a w ich krainie niewiele było rzeczy, co do których miał pewność, że są nieszkodliwe dla ludzi i byłych przedstawicieli rasy istot zdolnych do myślenia abstrakcyjnego, bo dziewczyna oficjalnie nie należała już do tego gatunku. W dodatku ta irytująca regularność śmiertelników w przyjmowaniu pokarmów, z którą zdążył się zapoznać będąc na ziemi, związanym ciągle obowiązującym kontraktem. Spojrzał z obrzydzeniem na swoją dłoń, oszpeconą fioletowym znakiem przymierza i prychnął pogardliwie. Ludzie i ich marne problemy.         
            W dodatku, jeżeli naprawdę będzie chciał jej pomóc opuścić piekło, będzie musiał pomóc jej nauczyć się języka, aby sama odczytała potrzebne zaklęcie. Nie miał pojęcia, jak dostała się tutaj, jakiej użyła metody, sztuczki czy podstępu. Właściwie nie miało to żadnego znaczenia, ale był świadom, że będzie musiał nauczyć ją demonicznego języka. Tylko, jak się za to zabrać?  
            Skoro była analfabetką, nie mógł się posłużyć odniesieniem do innych systemów zapisu, zresztą – w zestawieniu z językiem, jakim na co dzień posługiwano się w piekle i w jakim spisano księgi, które kryły w sobie odpowiedź, co należy zrobić, aby dziewczyna bezpiecznie powróciła na ziemię – było to zupełnie nie możliwe. Po chwili doszedł do wniosku, że to nawet lepiej i spróbował cofnąć się myślami w przeszłość, żeby przypomnieć sobie, jak sam się uczył.       
            Jedynym towarzyszem, którego pytał o radę, gdy chwilami popadał w beznadzieję i na nowo nie rozpatrywał planu pozbycia się bogini, były zorze polarne, przeplatające się kolorowymi wstęgami na czarnym, niekończącym się niebie. Wpatrując się w nie, odczuwał to, o co kiedyś spytała go matka, ale wówczas jeszcze nie zdawał sobie z tego tak bardzo sprawy. Czuł się samotny.          
            W całym tym pozbawionym uczuć świecie, gdzie liczyła się siła i zdobyte umiejętności oraz spryt, czuł bezsens swojej egzystencji. Nie miał niczego stałego, chyba że jako punkt odniesienia weźmie brutalność. Wieczny głód, który zmuszał ich jak zwierzynę do polowań na duszę, również nie działał w żaden sposób budująco. Na chwilę całe sanktuarium stanęło w płomieniach, aż trzaskające języki żywiołu zdawały się tańczyć w powietrzu, będąc równie ulotnymi i nieuchwytnymi, co marzenia, zerkając w twarz lekko przybitemu demonowi i odbijając się w jego oczach szkarłatnym płomieniem.      
            Wpatrując się beznamiętnie w szalejącą, pomarańczową łunę, odnalazł odpowiedź na pytanie, które nurtowało go już dobre parę godzin. Zdawał sobie sprawę, że to brzmiało głupio, ale w tej dziwacznej dziewczynie wyczuwał zagubioną cząstkę siebie, której nie mógł tak po prostu zabić, chociaż nie odsuwał od siebie takiej myśli. To tylko opcja, powinien rozważyć je wszystkie, jeśli chce podjąć właściwą decyzję.     
            Nieznacznym ruchem dłoni ujarzmił szalejący żywioł, który rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie specyficzną woń spalenizny. Nie obchodziło go to bynajmniej, bo czarne obcasy pewnie wystukiwały już rytm po żwirowanej alejce, zanim demon ponownie nie wzbił się w powietrze. Nawet, jeśli jeszcze wmawiał sobie, że nie wie, jak postąpi, w duchu podjął decyzję już dawno. Tymczasem wróci do dziewczyny i…       
            Gdy jego nadludzkie zmysły wychwyciły ciche zawodzenie, a następnie wołanie, obawiał się, że jakiś demon zdołał mimo wszystko przełamać barierę i wejść do środka, tak szybko, jak to było możliwe, mknął, rezygnując z wchodzenia konwencjonalnymi metodami, a wpadając od razu do pokoju oknem, dopiero na podłodze składając skrzydła i podbiegając do spłakanej kulki na łóżku.
            – Co się stało? – spytał tak rzeczowym tonem, że jego samego aż ciarki przeszły wzdłuż krzyża.           
            – W kącie – szlochała Andatejka i wyciągnęła palec, by pokazać wytrwale sterczącą marę.
            – I nic poza tym? – upewnił się Sebastian, odrzucając włosy z jej twarzy, by spojrzeć jej prosto w oczy. Była zbyt roztrzęsiona, a liczył, że może coś wyczyta z jej oczu.            
            – A chcesz coś jeszcze? – zapytała trochę oburzona.          
            W tym momencie demon policzył do dziesięciu, by spokojnie móc jej wszystko wytłumaczyć. Nie wyczuwał żadnej obecności innych demonów, więc najgorsza z jego obaw stawała się bezpodstawna.       
            – Przestań beczeć. To duch, nie zrobi ci krzywdy, spójrz – odparł stanowczo, wysyłając języczek ognia prosto w nos upiornej mary, która odskoczyła z miejsca z piskiem i wypadła przez okno na łeb na szyję. – Nie może sobie zrobić krzywdy, bo jest tylko niematerialnym stworem.     
            Białowłosa niepewnie powiodła wzrokiem w stronę okna, a Sebastian utwierdził się w przekonaniu, że dalej tak myśli: że jednak ona skrywa coś, co należało kiedyś do niego. Jakby zagubioną cząstkę. Tylko nie miał żadnego dowodu na obronę swojej tezy.        
            – No dobrze, idź spać, jutro będzie trudny, ale pełen wrażeń dzień. Zostać z tobą? – zaproponował, widząc jej napuchnięte policzki od płaczu. – A może jesteś głodna?          
            – Nie – zaprzeczyła natychmiast, chwytając go za skrawek płaszcza. – Zo… Zostań. Trochę się boję.   
            – W takim razie uprzedzam, że będę sobie mógł sobie skorzystać z twojego ciała, w zamian za niańczenie cię. – Uśmiechnął się niebywale uprzejmie, by patrzeć, jak twarz Collette zmienia się tak, jak płyną przez nie emocje, aż tryskające z jej policzków. – Żartuję. Nie interesujesz mnie, nie w ten sposób. Śpij, jutro musisz mieć siły. Przygotuję ci coś do jedzenia rano – uprzedził, układając się wygodnie na połówce łóżka.    
            Niepewność, jaka dręczyła dziewczynę, była nie do zniesienia. Teraz, gdy demon leżał tuż obok niej, miała wrażenie, że śniła dokładnie o nim, że w tej ogromnej masakrze szukała właśnie jego i że coś się stało. Co gorsza, sądziła, że jeśli mu o tym powie, zwyczajnie ją wyśmieje. Tymczasem postanowiła naprawdę zasnąć, bo gdyby chciał jej coś zrobić, mógłby przebierać w okazjach.         
            Ku ogromnej uldze demona, dziewczynie udało się zdrzemnąć, za to sam do rana doczekał się jeszcze jednego nieproszonego gościa w sypialni. Nad ranem, gdy czerń czystego nieba ustępowała zielonkawym, mdłym barwom, przez okno wleciał dwugłowy ptak gończy. Do grzbietu miał przywiązany pakunek, a w jednym z dziobów trzymał list, na którym wprawne oko Sebastiana dostrzegło pieczęć swojego brata. Pełen złych przeczuć zerwał się z łóżka i podszedł do okna. Tak jak się spodziewał, nie był adresatem listu, ptak za nic w świecie nie chciał się podzielić wiadomością, dotkliwie raniąc do krwi palce demona, jako intruza. Szamotanina obudziła nieco zaspaną dziewczynę, która przetarła rękoma oczy, zerkając w ich stronę. Nie był pewien, czy ma tak czułe zmysły jak on, ale na wszelki wypadek schował dłonie za siebie, żeby wyleczyć je tak szybko, jak to możliwe, a ptak, korzystając z okazji, sfrunął na kolana dziewczyny, kierując się czułym węchem i rozkazem swojego pana, zostawiając pakunek i list.     
            – Przeczytasz? Sama nie bardzo potrafię – poprosiła, zerkając w jego stronę.

7 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe czekam na więcej . Życzę weny!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawe czekam na więcej . Życzę weny!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Andatejka ma grube schizy xD. Wojna, Raum i jantu wuczuwam romans, albo coś, co m robić czytelnika w bambuko, sugerując, że będzie romans. Bo to taka klasyka klasyki - leżeli razem w jednym łóżku, myśląc o sobie i powstrzymując się, by nie dać się ponieść instynktowi... xD.
    Anyway, żeby pióro Andatejki było aż tak silnie związane z właścicielem? Chyba że ja coś źle zrozumiałam i ta cząstka to nie pióro, no ale na to wychodzi.Dziiiiwneeeee, ale takie dziwne okazji, nie hen. Nie zboczenie xD.
    Anyway. Jednego nie ogarniam. Po co Sebastian chce uczyć Andatejkę swojego języka (poza tym, że fabuła wymaga, żeby był pretekst, by tam została xD). Przecież gdyby chciał jej pomóc, mógłby jej nauczyć tych kilku słów, by wyklepała je z pamięci, jak to nieudolnie zrobiła poprzednio. Uczenie jej w tym kontekście całego języka aż za bardzo wieje pretekstem xD
    No, chyba że ja znowu nie widzę jakiegoś drugiego dna, ale na swoją obronę mam to, że nswet pierwsze mi się ledwo widziało, bo me wa itai (że bolą xD).

    OdpowiedzUsuń
  5. Oh tę opowiadanie coraz bardziej wciąga <3 Sebastian jest uroczy jak się nad czymś rozwodzi :D A na całkiem innym poziomie uroku kiedy biegnie jej pomóc <3<3<3 Jeszcze trochę i otwarcie się przyznam, że ich shipuje xD Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy tak mówisz o shippwaniu, ja widzę oczyma wyobraźni to:
      http://66.media.tumblr.com/f500d68fa4291a997cc22640595c3563/tumblr_oa5q3ivNUF1uw59vjo1_540.gif

      Polecam i dziękuję za wsparcie ♡

      Usuń
  6. Hejeczka,
    wspqnoale, czyli ma wieksze zadanie Andatejka jak widac, Raum i ta troska jest cudowna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń