Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

wtorek, 22 grudnia 2015

Wspomnienia demonów, część 15



Rozdziału na pewno nie będzie 26 grudnia, możecie o tym zapomnieć ;)
Weny trzeba nabrać, coś napisać, a i tak zaliczam to do kategorii bożonarodzeniowego cudu, że dzisiejszy odcinek ujrzał światło dzienne.
Jeszcze raz życzę wszystkim Wesołych Świąt <3
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````


~~XV~~




            W porównaniu do siostry, Undertaker dość szybko odnalazł się w nowym środowisku, niewątpliwie za sprawą swojego wrodzonego wdzięku i daru przyciągania obcych do siebie. Nie znaczy to jednak, że przenosiny w zupełnie inne miejsce, jakim była Akademia Shinigamich, odbyły się tak zupełnie bez echa. Owszem, obfitowały w równie ciekawe wydarzenia, które zamierzamy przybliżyć, jednak może nie tak wypełnione tajemnicą i zupełnym odepchnięciem, co dawano wyraźnie odczuć w stosunku do Andatejki.
            Jako opiekuna przydzielono mu sędziwego boga śmierci, zgorzkniałego i zniechęconego życiem. Czy to był los na loterii? Na pewno, biorąc pod uwagę zarówno plusy, jak i minusy takiego wyboru. Śmiało można założyć, że będzie się różnił diametralnie od opiekuna siostry, którego czytelnik miał przyjemność już wcześniej poznać.
            Nigdy nic mu się nie chciało, a kiedy już okoliczności brutalnie zmusiły go do jakiegokolwiek niezbędnego wysiłku, całą swoja postawa reprezentował skrajne niezadowolenie i zmęczenie sprawą, przejawiające się w postawie, mowie, gestykulacji, a nawet tak prozaicznych i wydawałoby się, niewartych uwagi rzeczach, jak specyficzne przymrużenie powiek. Wówczas, spod lekko spuszczonej głowy i na wpółprzymkniętych oczu, wydzierały połówki wściekle jaskrawozielonych tęczówek, wzbudzające strach w rozmówcy, który miał nieszczęście znaleźć się zbyt blisko i przynieść złą nowinę.  
            Najchętniej zwalał większość pracy na swoich podopiecznych, którzy należeli już do wyjątków, jeśli w ogóle tacy istnieli. Towarzyszył im tylko wówczas, kiedy było to absolutnie niezbędne, w przeciwnym razie zaszywał się w cichym miejscu i znikał na całe godziny, oddając się zupełnie swojej jedynej pasji – twórczości literackiej. Nikt dokładnie nie wiedział, co tworzy, ani uczniowie, ani inni wykładowcy i nauczyciele.  Co ciekawsi i bardziej odważni, próbowali kiedyś zakraść się potajemnie i odnaleźć to, co spędzało sen z powiek tak wielu. Wyprawa zakończyła się niepowodzeniem, gdy tylko przekroczyli próg pokoju starego boga. Kosa śmierci na gardle gości subtelnie, acz dobitnie przekazywała, że ich obecność jest w tym miejscu niewskazana i na pewno mają jakieś ciekawsze rzeczy do roboty, niż rozwikłanie tej zagadki. Kto nie był biegły w odczytywaniu emocji małomównego Shinigamiego z języka jego broni, temu jego wściekły wzrok wystarczał do końca swojej edukacji, aby w jego obecności mieć się na baczności.
            Zakazany owoc smakuje najlepiej, więc jeżeli niemożliwym było się dowiedzieć, czym jest dokładnie jego praca, powstawały niezliczone plotki na ten temat, rosnące jak grzyby po deszczu i rozmnażające się jak drożdże piekarskie, które, nomen omen, też są grzybami używanymi w piekarnictwie. Gdy nakreśliliśmy już mniej więcej szybkość, liczebność i zasięg zjawiska, nikogo nie powinno dziwić, że pomysły miały niezwykle szeroki zakres. Jedni wychodzili z założenia, że skoro nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze i stary Shinigami jest głównym księgowym, prowadzącym rachunki wszystkich kont uczniowskich i jest odpowiedzialny za sytuację finansową Akademii. Oponenci podważali jednak tą myśl, argumentując to tym, że kto o zdrowych zmysłach oddawałby się z taką pasją rachunkom, marnując tyle lat nieśmiertelnego życia. Moglibyśmy teraz rozwinąć myśl, czy bogowie śmierci w ogóle są zdrowi na umyśle, bo w tej sprawie głosy są podzielone. Trzymajmy się jednak myśli, że nie ma bytów zdrowych, są tylko niezdiagnozowane.
            Sentymentaliści i romantycy, których nigdzie nie brakuje, wysuwali na czoło tezę, że stary bóg pisze pamiętniki z młodości. Myśl wydawała by się bardziej racjonalna z ludzkiego punktu widzenia, który wcale nie był obcy bogom. Powagi wymagano u nich tylko podczas wykonywania swoich obowiązków, natomiast po pracy ujawniały się ich najróżniejsze dziwactwa. Niektóre były przeniesione jeszcze z życia, które urwało się za wcześnie, inne nabyte później jako antidotum na nudę i uporządkowanie. Stara prawda była taka, że nawet najciekawsze zajęcie powtarzane w nieskończoność przynosi ze sobą zabijającą rutynę, i to w znaczeniu dosłownym.
            Mniej liczny, ale nie ostatni odłam frakcji pt: „ Co pisze jedna z zagadek Akademii” szeptał po kątach, że to może być powieść. Możliwe, ale niech nasz uważny czytelnik zauważy, że uczniowie bardzo przywiązali się do myśli, że bóg pisze, na podstawie tego, że używa artykułów piśmienniczych. Niech was to nie zwiedzie, bo to wcale nie prawda. Stary bóg mógł wprawdzie pisać, ale także  s z k i c o w a ć. W każdym bądź razie, wiadomo było, że nie wiadomym jest, co go tak pochłania na długie godziny sam na sam w towarzystwie starych ksiąg, piór i tuszu.
            Z przyczyn nieznanych żadnemu z nowoprzyjętych uczniów, pomimo swoich dziwactw, cieszył się olbrzymim szacunkiem ze strony współpracowników. Sprawy, którymi się zajmował, jako Shinigami, który musi ocenić niebezpieczeństwo i wagę duszy, były stosunkowo nieliczne, ale dorównywały tysiącom innych żmudnych procesów swoim stopniem zagmatwania  i wprawnego oka, które się nabierało z czasem. Albo nigdy.
            Undertaker po zapisaniu się w księgach przyjętych i rozminięciu w drzwiach z siostrą, wyszedł na schody, zmęczony tym wszystkim. Sytuacja była zwyczajnie przytłaczająca. Już na wstępie w mury nowej uczelni doszedł do wniosku, że tutaj na pewno nauczy się hartu ducha i ogromnej kontroli emocji.
            Można mieć mądre myśli, ale one nie pomagają w rzeczach prozaicznych. Tak też było w przypadku białowłosego chłopca. Odkrycie nie pomogło mu w podjęciu decyzji, w którą stronę ma się teraz udać. Przystanął na chwilę pośrodku rzędu schodów prowadzących w dół, do przestronnego holu. Dobiegały stamtąd piskliwe głosiki przeplatające się z buczeniem basów, innymi słowy cała kakofonia, jaka prezentuje nam przebywanie w tłumie, w którym, aby się usłyszeć, każdy stara się mówić jeszcze głośniej, napędzając to swoiste perpetuum mobile. Nieufnie dołączył do zgromadzonych, starając się wtopić w tłum. Przesuwał się w wyznaczonym wcześniej kierunku, ocierając o plecy i ramiona nieuważnie i bezmyślnie powystawiane, rzucając od czasu do czasu oględne „przepraszam”. Nie silił się na razie na nic innego, chciał dobrze wniknąć w tę strukturę, poznać zasady jej funkcjonowania i przyjąć jak najlepszą taktykę, aby nie być odtrąconym i zapewnić siostrze minimum zrozumienia.
            Przemieszczając się, chcąc nie chcąc był świadkiem urywków rozmów, które wyrwane z kontekstu często miały zabawne, a wręcz idiotyczne zabarwienie.
            Widzisz, jak ważny jest kontekst rozmowy. Dzięki niemu, można odczytać prawdziwe znaczenie przekazywanej informacji – rozmawiał sam ze sobą w głowie, uśmiechając się pod nosem, gdy usłyszał co zabawniejszy urywek.
            Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, a przynajmniej nie jemu. Dzięki temu, upewnił się, ze tutaj zgromadzili się pierwszoroczni, czyli on też powinien, przed jakąś ceremonią otwarcia. Undertaker nic sobie po niej nie obiecywał, sceptycyzm służył mu za rodzaj ochrony. Dotarł sobie bezpiecznie przez masy ludzi do ściany pomiędzy dwoma oknami i oparł się o nią plecami, splatając ręce na piersiach i krzyżując nogi. Na razie nie miał ochoty z nikim zawiązywać znajomości, wolał ich poobserwować z boku.
            Jego opiekun zaginął gdzieś po drodze, a przynajmniej teraz, w tym tłumie Undertaker nie był w stanie go wypatrzeć. Niezbyt to go jednak zmartwiło. Nie potrzebował chodzącej niańki z tyłu. Akceptował potrzebę istnienia takiego urzędu, jednak nic sobie po nim nie obiecywał. Pod tym względem, dobrali się do siebie idealnie.
            Jego chłodna postawa, idealnie korespondująca z kolorem włosów, tak bliskim krajobrazowi północy, zwyczajnie intrygowała. Skończył się czas, w którym mógł sobie pozwolić na bycie incognito w tłumie, plotki i przeciętna spostrzegawczość w końcu dała o sobie znać. W końcu był jednym z tego niezwykłego rodzeństwa, a to stwarzało zagrożenie bycia rozdeptanym przez napierający, ciekawski tłum. Nie można winić ograniczonych bogów za to, że każdy chciał go zobaczyć na własne oczy, to było raczej takie… ludzkie.
             Ucieczka była niemożliwa, więc musiał stanąć twarzą w twarz z czekającym wyzwaniem. Pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę, były jaskrawozielone tęczówki wszystkich tutaj zgromadzonych. Mimowolnie, gdy o tym pomyślał, uniósł dłoń i dotknął powiekę, która broniła dostępu do oka. Jego miały przecież taki sam odcień, ale dałby sobie rękę uciąć, że Andatejka zachowała swój szlachetny, malachitowy odcień. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, ale nieco go to zaniepokoiło. Prychnął rozbawiony ze swego odkrycia.
            Malachit, kamień życia – przemknęło mu przez myśl. Słyszał kiedyś taką opowieść o bogini przywracającej do życia, mieszkającej daleko w mroźnych górach Skandynawii. Uśmiechnął się lekko i poruszył niecierpliwie dłonią, jakby chciał odegnać niepotrzebną teraz myśl od siebie.
            Gdy wszyscy zajęli miejsca w sali, na środek wyszedł jeden z okularników i rozpoczął przemówienie. Undertaker powitania wysłuchiwał obojętnie, podśmiewując się w duchu z oklepanych frazesów, takich jak „ jest nam niezwykle miło”, „cieszę się z …”. Wszystko było dla niego obłudą, fałszem pod maską kulturalności. Jednak takie coś wystarczało, aby utwierdzić większość tu zgromadzonych o swojej wyjątkowości i niepowtarzalności, niecnie dokładając się do podbudowywania i tak nazbyt wybujałego ego co po niektórych. Obserwacja dostarczała mu niezwykle dużo wiadomości na temat zgromadzonych. Starając się nie kręcić głową na boki, dyskretnie odszukał wzrokiem Andatejkę. Stała na przeciwnym końcu sali, miętoląc w dłoniach nerwowo sukienkę. Bała się. Nie umiała chować swoich emocji, była jak otwarta księga, tylko trzeba było umieć z niej czytać.
             Zaniepokoił się poważnie, gdy zauważył zamieszanie z nożyczkami w tamtym rogu. Chłodno zanalizował sytuację i domyślił się, co się stało. Natychmiast wzrokiem odnalazł jej opiekuna. Dzięki swojemu zamiłowaniu, nigdy nie miał problemu z zapamiętaniem czyichś twarzy. Heptling, czy jak mu było, kojarzył mu się przede wszystkim z dobrodusznością. Nie wiedział do końca czemu, ale był zadowolony, że właśnie pod jego skrzydła trafiła jego siostra.
            Był gotowy oddać jej swoje własne, gdy zauważył spokojny wzrok opiekuna. O co tam chodziło? Mniejsza z tym, potem ją złapie i dowie się na spokojnie, co się stało.
            Szlachetny plan nie wypalił. Po zakończeniu został otoczony przez grupkę ciekawskich, usilnie próbującej zwrócić na siebie jego uwagę i pozyskać w grono znajomych kogoś, kto już pierwszego dnia był sławny.
             Ociągał się, jak tylko mógł, by wyjść jak najpóźniej. Liczył na to, że jakoś uda mu się zaczekać na Andatejkę. Wodził oczami po ścianach, suficie, przepuszczał kulturalnie innych, wykręcając się, że zaraz do nich dołączy. Nic z tego. Wychodząc z sali, odwrócił się jeszcze na moment, by spojrzeć na siostrę. Stała samotnie, pod ścianą, z głową spuszczoną w dół. Jednak nie czuł już od niej smutku. Coś się zmieniło. Zerknął ostatni raz na Heptlinga, po czym doszedł do wniosku, że jednak lepiej będzie ich jeszcze zostawić. Na rozmowę z siostrą zawsze znajdzie się odpowiednia pora.


4 komentarze:

  1. Podobało mi się. Co prawda wiesz, że ja jestem Team Sebastian, ale ten rodzaj narracji bardzo ci służy. Pominę kwestie merytoryczne, bi w zasadzie treść nie niesie w sobie żadnej zagadki, a literówkami dostałaś z liścia w okienku czatu. Za to forma zdecydowanie na duży plus. Nie umiem określić, czemu, bo w końcu kim ja jestem, ale czytając, czułam taką lekkość. Było niewiele niezgrabnych zdań i zgrzytów, co najmniej jedno zabawne rymowanie (to nie jest błąd, ale czasami może zepsuć nastrój, chociaż w tym wypadku tego nie zrobił). Było lekko, płynnie i przyjemnie. Nie czułam, że zaległaś gdzieś na trasie od jednego akapitu do drugiego kamieniem i siliłaś się, żeby ruszyć dalej. Co prawda określenie "my" w przytoczymy, opowiemy niexo mi zgrzyta, bo niezbyt wiem, kim są ci "my" (zadkładam, że narrator i jego alter ego, bądź alter ega xD), ale to i tak nie przeszkadzało. Dobrze widzieć lerspektywe Undertskera, a w połączeniu z tą lekką konwencją, nadaje całości takiego nieco beztroskiego, gawędziarskiego stylu, przez co, nie wiem, czy zamierzenie, doskonale widać jak odmiennie przebiega proces adaptacji rodzeństwa. Dla Undertskera zdaje się to być takie proste, ot kolejne miejsce, kolejno ludzi, chciałoby się rzecz yolo, ale za nic nie pasuje ani do stylu opka, ani koemntarza. Za to Andatejka widzi to dużo czarniej, denerwuje się, sprawia jej to problemy, nie umie tak łatwo się przystosować i podejść do tego na luzie (skoro już i tak podniosły styl komcia poszedł się ogonować xD). Zamierzone, czy nie -jak widzisz, nawet problemy z weną czasem działają na plu.^^
    Loffki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Z dziwnego powodu przypomniała mi się scena przydzielania do Domów w Harrym Potterze...xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Nie, jestem ignorantem HP, nie czytałam nigdy więc ciężko mi się odnieść na podstawie samego filmu. I z tego, co kojarzę, tam była tiara, a u mnie zwykła biurokracja i przywiązanie do każdego ucznia jego opiekuna. Nie, nie wydaje mi się, ale dziękuję za uwagę.

      Usuń
  3. Hej,
    wspaniale, ale jest mi smutno, że tak Andatejke traktują, a Underyraker jest sławny, a to dzięki niej znaleźli się tutaj...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń