Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

sobota, 19 marca 2016

Wspomnienia demonów, część 28

Pisanie rozdziałów na ostatnią chwilę stało się już niemal tradycją. Zwyczajnie nie potrafię inaczej i nie wam to oceniać, czy to dobrze, czy to źle.
Ubiegły tydzień obfitował w mnóstwo wydarzeń, łącznie z moim pobytem w szpitalu, stresującymi sytuacjami i innymi mniej przyjemnymi rzeczami.
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXVIII~~


            Wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko, zbyt chaotycznie i gdyby nie uspokajający głos opiekuna, dziewczyna umarłaby ze strachu. Skaleczyła go. Niechcący, ale zaatakowała, bo nie rozpoznała w pierwszej chwili znajomej osoby i potraktowała ją jako zagrożenie, które należy wyeliminować. Celnie, pewnie i bez wahania, jak bezwolna maszyna do zabijania. Gorączkowo próbowała się bronić, wykorzystując jeden z najbardziej pierwotnych instynktów, który objął jej ciało we władanie w tamtym momencie, o którym najchętniej zapomniałaby albo modliła się, aby nigdy nie miał miejsca.
            Siły opuściły ją zupełnie, a kiedy uleczyła ranę, osunęła się nieprzytomnie na bok i upadła prosto na wilgotną ściółkę. Właściwie, nawet nie była w stanie otworzyć wydarzeń, które dopiero co miały miejsce. Nie czuła niczego oprócz bólu, który wziął się znikąd. Jeszcze przez chwilę sennie spoglądała przez siebie, dopóki powieki nie opadły jej ciężko na oczy. Każdy wdech wiązał się z niewyobrażalnie ciężką pracą, a klatka leniwie podnosiła się i jeszcze szybciej opadała, jakby nawet ona chciała zamanifestować, że pora na przerwę. Nieprzyjemny szum w uszach utrzymywał się jeszcze, dopóki Andatejka nie straciła kontaktu z rzeczywistością. Wówczas zaczęło się jej wydawać, że w tym szumie zaczyna powoli rozpoznawać głosy z mgły. Było ich tyle, ze mogłaby przysiąść, że uciskają jej gardło i rozsadzają czaszkę. Wszystkie te głosy zdawały się krzyczeć, przekrzykiwać jeden przez drugiego, pełne wyrzutów i goryczy o coś, co rzekomo zrobiła. Pytały ją o coś i wyrzucały, dlaczego im nie dała tej szansy. Czym zasłużył sobie na szansę odwrócenia nurtów rzeki czasu i dlaczego oni nie są tego godni, skoro ją tworzą, a każdy najmniejszy kaprys bogini mógłby na zawsze zmienić ich los.
            Ciżba ludzkich głosów tworzących mgłę przylgnęła ciasno do jej ciała, zadając ból, który był niczym w porównaniu do bólu ramienia. Nie wiedziała, co się stało, ale kiedy bezsilnym wzrokiem obrzuciła źródło nieprzyjemnych odczuć, zobaczyła, że to jej ręka krwawi i jest ranna, zamiast jej opiekuna.
            Białowłosa odetchnęła z ulgą. To dobrze, że sama się skaleczyła, głosy kłamały. To znak, że żyje. Nie stało się nic złego i nie musi sobie wyrzucać, że kogoś skrzywdziła. Nawet samo przebywanie w odmętach zawieszonej w przestrzeni mgły wydawało się jej normalne. Czuła się wolna, chociaż rana pogłębiała się z każdą chwilą, ale nie miała do siebie pretensji. Trzeba uważać, jak się trzyma kosę, a jeśli była nieostrożna, to tylko jej wina. Spokojnie dryfowała na plecach w dół, a może to była góra? Nie była pewna, bo nie miała żadnego punktu odniesienia, żeby to jednoznacznie stwierdzić. Wiedziała tylko, że zatraca się w smutnym wymiarze, a mgła unosi ją gdzieś w nieznane, chociaż nie była rzeką i zgodnie z prawami fizyki było to nielogicziczne.
            Głosy błagały o uzdrowienie, jakby była jedyna wszechmocną w tym wymiarze. Strużki krwi, które spadły na jałową ziemię zabarwiły ją na bordowo, a po chwili z miejsca najhojniej obdarowanego krwią wybił się anemiczny pęd, równie bezbarwny, co reszta otaczającego świata.
            – Nie możesz tego robić. – usłyszała spokojny głos. Wiedziała już, że należał do małego kota. Nie chciała pytać, dlaczego, nie obchodziło ją to. Wyciągnęła dłoń w stronę rośliny i lekko musnęła palcami łodyżkę, która natychmiast zaczęła piąć się jak szalona do góry, dopóki nie była gotowa, aby zakwitnąć. Białowłosa odgięła głowę do tyłu i patrzyła, jak powoli, płatek po płatku kwiat ukazuje swoje mechaniczne wnętrze, jakby wielkie koła zębate zegaru nieubłaganie odmierzającego czas. Mgła rozrzedziła się wokół niego, odsłaniając spękaną, szara ziemię. Roślina na dobre umocowała się w ziemi, a metalowe części zgrzytnęły i mechanizm rozpoczął swoja pracę.
            – Zrób to, uzdrów nas – błagały głosy, formując z mgły macki, którymi dotykały kostek dziewczyny, pomimo, że opędzała się od nich i krzyczała, żeby ją zostawiły.
            – Za późno, już nic nie możesz zrobić. Odwróciłaś bieg rzeki – rzekła kotka wypranym z emocji głosem i położyła się obok nieprzytomnej bogini, wpychając łebek pod ociężałą rękę.
*

            Wraz z zupełną utratą świadomości zniknęła odrzucona na bok kosa i kotka, ku olbrzymiemu zaskoczeniu Heptlinga. Nie spodziewał się, że zwierzę będzie częścią broni, a już na pewno nie zgadłby, że zwierzątko stanie pomiędzy nim, a białowłosą, nie dopuszczając go na krok. Na razie jednak musiał się zająć podopieczną i jak najszybciej przetransportować ją do mieszkania, żeby nie odniosła obrażeń na skutek odmrożeń. I tak napędziła mu niezłego stracha, padając bez czucia na ziemię. Nie zdążył jej złapać, zresztą, nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie mógł przewidzieć, że coś takiego może się wydarzyć.
            Żałował, że broń rozpłynęła się w powietrzu, zanim zdążył się jej dokładnie przyjrzeć. Zapamiętał tylko, że był to jakiś rodzaj wyprofilowanej, eleganckiej kosy na długiej rączce bogato zdobionej jakimiś wzorami, zakończona z dołu ostrą iglicą, a na górze ostrzem właściwym. W sumie, nie miał pojęcia, gdzie do tego zestawu miał pasować kot, ale skoro był, to najwyraźniej los wiedział lepiej od niego, że jest to istotny element. Grunt, że broń już była, działała, o czym przekonał się na własnym ramieniu i co lepsze, albo gorsze: odkrył nową umiejętność swojej podopiecznej, która mogła przyprawić nie lada kłopotów.
             Heptling próbował ocucić uczennicę, delikatnie trącając ją za ramię i cały czas pytając, czy go słyszy. Naturalnie, odzewu nie uświadczył. Miał tylko nadzieję, że brzmienie jego głosu będzie tak zbawienne w skutkach, jak jeszcze chwilę temu, gdy dziewczynie powróciła przytomność umysłu po nagłym ataku. Co więcej, był święcie przekonany, że wówczas nie miała bladego pojęcia, przeciw komu występuje. Całe szczęście, że uraz nie był poważny, ale to, co się stało później, trapiło umysł Shinigamiego i pozbawiało spokoju. Nie znał się zbytnio na pierwszej pomocy, specjalizował się raczej w tej ostatniej, jeżeli w ogóle to można było nazwać pomocą, a nie posługą, ale widząc, że Andatejka oddycha, zadowolony usiadł z boku, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Miał nudne życie, chciało mu się odmiany, to teraz nie może narzekać na brak wrażeń. Przyklęknął przy poszkodowanej i energicznie zaczął rozpinać guziki swojej marynarki, by następnie unieść białowłosą do siadu, opierając opadająca głowę o swój tors i nieumiejętnie, ale z całą szczerością, na jaką go było stać, nakładać zbyt obszerny ubiór na bezwładne ciało. Nie umknęło mu, że jego uczennica jest tak wychudzona, że można by było policzyć jej kości, jeśli tylko by miał na to ochotę, co go tylko jeszcze bardziej zmartwiło. Jest zbyt delikatna i drobna, a pomimo tego miała być uosobieniem śmierci. Dlaczego obarczono ją takim ogromnym brzemiem? Na to pytanie nie widział właściwej odpowiedzi. Kaprysy losu są nieobliczalne, a przez to, ze taka kruszynka uratowała mu życie, czuł się tak bardzo niekomfortowo, jak tylko to było możliwe w jego przypadku, czyli inaczej mówiąc, gdyby była taka możliwość, rozpiąłby swoją skórę, tak jak przed chwilą marynarkę i zdjął by z siebie to ograniczenie, odkładając ciało do jakiegoś worka, powiedzmy, że trumny, przynajmniej na jakiś czas, dopóki nie będzie się znów dobrze czuł sam ze sobą.
            Mężczyzna nie kłopocząc się i nie myśląc zbyt wiele, przerzucił sobie dziewczynę przez ramię i ruszył przed siebie. Powinni wrócić do względnej normalności, chociaż nawet o niej nie mogło być mowy. Andatejka nie widziała jeszcze swojego nowego domu, w ciele shinigami przebywała zaledwie kilkadziesiąt godzin, a ostatni czas wypełniony był aż po brzegi wydarzeniami, że wydawało się, że jeszcze jedno dodane do tej zabójczej mieszanki przechyli czarę i naczynie nie będzie w stanie udźwignąć tego ciężaru odpowiedzialności. Chciał, aby dziewczyna przebyła parę dni z dala od tego wszystkiego, planował nawet odsunąć ją od życia szkolnego, by mogła w zupełności oswoić się z nowym miejscem i przywyknąć do nowej roli. W międzyczasie opowiadałby jej co ważniejsze rzeczy, ale i tak najważniejsze już zobaczyła. Widziała śmierć, uczestniczyła w zatwierdzaniu zgonu i ocenie życia zmarłej, udało się jej przywołać broń, zdążyła spaść z dachu i bardzo się pokaleczyć, a także zranić jego samego i uzdrowić. W zestawieniu z poprzednim, wszystko, co do tej pory miało miejsce, było nic nie znaczącym epizodem.
             Zatrzymał się na chwilę, by poprawić na sobie spadające ciało z bezwładnie machającymi się rękoma i plączącymi się białymi włosami. Spróbował jeszcze raz potrząś nią delikatnie za ramię, a gdy to nie odniosło skutku, poklepał ją z wyczuciem po policzku, sprawdzając, czy zareaguje. W jego odczuciu skóra była nieprzyjemnie zimna, ale nie zastanawiał się nad tym. Świadomość, że na pewno oddycha, a co za tym idzie, że żyje, działa uspokajająco. Bardziej go martwiło, że nie miał pojęcia, ile taki stan potrwa.
            Shinigami mieli jasne zasady, równie sztywne, co ich kręgosłupy moralne i poczucie humoru w przeważającej większości populacji. Postępowanie wbrew ustalonym zasadom przez społeczność w najlepszym wypadku kończyło się wykluczeniem z grupy oraz wyobcowaniem. Zasady nie były jakieś dziwaczne, ani tym bardziej nie można im było zarzucić drakoństwa, nie mniej jednak porządkowały pracowite życie mrówek zbierających dusze i nadawały im ramy, których trzymanie się wychodziło wszystkim na dobre. A jedna z nich mówiła o zakazie zmieniania przeznaczenia i losu, czyli przekładając na realia śmierci - nie akceptowano przywracania do życia i wszelkich prób cofania czasu. Wiadomo, w długiej historii można znaleźć masę przypadków, w których to było niezbędne i akceptowane przez ogół, a nawę chwalone jednostce, że podjęła słuszną decyzję w obliczu wyzwania. Takie sytuacje zdarzały się jednak nader rzadko, toteż Andatejce groziło pozwanie o złamanie praw, gdyby prawda wyszła na jaw.
            Stary bóg nie zamierzał do tego dopuścić. Nie wiedział, co spowodowało taką, a nie inną reakcję, ale nie zamierzał tego wykorzystywać przeciwko dziewczynie, dopóki motywy były niejasne. W duchu obiecywał sobie, że gdy tylko się obudzi, porozmawia z nią na ten temat i uzgodni, albo jeśli zajdzie taka potrzeba, zmusi, aby obustronnie zapomnieli, co miało miejsce w Świątyni Shinigamich. Upartość podopiecznej nie miała tutaj żadnego znaczenia. Dla wyższego dobra był w stanie posunąć się do niekonwencjonalnych rozwiązań, jeśli tylko byłby przekonany o ich słuszności.
            Zręcznie odbijał się od podłoża, wymijając zarośla i rozłożyste krzaczyska, przenosząc się wkrótce na konary. Porzucone szyszki irytująco boleśnie wbijały się w stopy, a nie miał ochoty dodatkowo uważać na ściółkę, gdy bezwładne ciało uczennicy nieustannie zsuwało mu się z barku, dopóki nie uchwycił ją w pasie i nie przycisnął do siebie. Wystarczy, że obijające się dłonie o plecy działały rozpraszająco. Przez portal dostał się do bezpiecznego boskiego wymiaru i dziękował w duchu niebiosom, że chociaż do tej pory oszczędziły mu niespodzianek. Z tą dziewczyną każda minuta spokoju wydawała się być błogosławieństwem.
            Na jego prośbę zakwaterowano ją w mieszkaniach nauczycielskich. Heptling powołał się na wyjątkową sytuację, argumentując, jak niewłaściwym byłoby umieszczenie jej razem z innymi uczniami w akademikach. On tego nie widział i sprawił, że zarząd po jego wywodzie również oślepł dostatecznie, by wydać pomyślną decyzję. Naturalnie budziło to sprzeciw sporej części nauczycieli, traktującej przebywanie z uczniem jako coś gorszego i uwłaczającego ich godności osobistej. Pozostałej części było to zupełnie obojętne lub liczyli na zawiązanie bliższej znajomości z nową współlokatorką, o której krążące plotki rozprzestrzeniały się z prędkością zarazy.
            Tymczasem nieprzytomna Andatejka na silnym ramieniu swojego opiekuna przekroczyła próg czegoś, co od tej chwili miało być jej nowym domem. W porównaniu do tego, jak żyła dotychczas, pewnie stanęłaby niepewnie w drzwiach i bała się postawić kroku na przód, z zapartym tchem chłonąc wszystko, co się znajdowało wokół niej. Któż mógł przewidzieć, że ominie ją ta przyjemność, a jej pierwsze kroki w nowym mieszkaniu postawi za nią Heptling?
            Shinigami zaniósł dziewczynę do pokoju, który pełnił rolę sypialni. Z zadowoleniem odkrył, że dostawcy z boskiego świat stanęli na wysokości zadania. Dzisiejsze zakupy stały ułożone w wojskowym porządku, pudełko przy pudełku w niewielkim, ciemnym korytarzu. Podsuwając część z nich, aby nie torowały przejścia, dostał się do beżowego pokoju i ułożył Andatejkę na łóżku. Zignorował brudne stopy po leśnej eskapadzie bez butów, ale pozostałe rany nie wyglądały za ładnie. Żałował, że nie ma za bardzo kogo poprosić o pomoc, toteż zdecydował, że przyniesie i postawi jej na szafeczkę obok szklankę wody, na wypadek, gdyby pragnienie wybudziło ją ze snu i postanowił wpadać co godzinę, by zobaczyć, jak się czuje. W końcu, jego mieszkanie było tuż obok, więc byli sąsiadami, a nie uśmiechało mu się niańczenie dziewczyny, zresztą, to było tak bardzo niezgodne z jego charakterem, że zwyczajnie sobie tego nie wyobrażał. Zostawił nieco uchylone okno, żeby świeże powietrze z zewnątrz krążyło w sypialni, okrył ciepło boginię i wyszedł, by zgodnie z obietnica zrobioną samemu sobie zaglądać co jakiś czas i stwierdzać, że nie ma żadnej poprawy.
            Świat Shinigami natomiast aż trząsł się w podstawach od najnowszej wieści. Ktoś nadgorliwy, bezsenny nocny marek zauważył, że późną nocą Heptling wrócił do swojego mieszkania razem z boginką na plecach. Naturalnie dorobiono do tego tysiąc i jedną wersję wydarzeń, co mogło się stać, z czego ponad pięćdziesiąt procent przedstawiało dziewczynę w niekorzystnym świetle. Następnego dnia nie pojawiła się na zajęciach, kolejnego także nie. Nie wiedziano, co o tym myśleć, więc tym chętniej powtarzano sobie plotkę z ust do ust, przyjmując wszystko za najświętszą prawdę, pomimo, że większość historii nie trzymała się kupy, o  jakimkolwiek sensie nie wspominając.
            Zazdrośni o względy boginki uczniowie podstępem wytropili, gdzie znajduje się mieszkanie dziewczyny. Spędzili nad tym pracowite godziny, podsłuchując tam, gdzie trzeba i pytając kogo trzeba. Postanowili pokazać jej, kto tu rządzi i że nadal jest istotą niepożądaną w ich świecie, toteż razem ustalili swój plan. Wiadro z żywymi żabami przykryte szczelnie pokrywką miało być najważniejszym argumentem w tej zabawie. Wyobrażano sobie, jak będzie piszczeć, gdy podrzucą jej ten prezent do domu. Ku ich olbrzymiemu zaskoczeniu, nawet okno było otwarte, więc dzieciaki chwycili żaby w dłonie i zaczęli nimi rzucać do otwartego okna na piętrze.
             Andatejka leżała na plecach z otwartymi oczami już od jakiegoś czasu, zastanawiając się, co się stało, gdzie jest, co robi i czy w ogóle jest sobą, bo jakoś niewygodnie jej było we własnej skórze. Śnieżnobiały sufit przyjemnie koił zmęczony wzrok, ale nie podpowiadał, gdzie mogła się znaleźć. Przewróciła się z wysiłkiem na bok, by obejrzeć beżowe ściany i skromne umeblowanie, chociaż dla niej wydawało się, że jest na jakimś zamku. Rozbieganym wzrokiem krążyła po pokoju, dziwiąc się, dlaczego meble rechoczą. Mozę się jej wydawało. Co robiła ostatnio… Była na zakupach z Heptlingiem, a potem spadła z dachu i już nic więcej nie pamiętała. To chyba dlatego czuła się tak podle, o czym utwierdziły ją w mylnym przekonaniu pocięte dłonie i obite łokcie.
            Cos śliskiego siedziało jej na twarzy, ale zanim się nie zorientowała, że nie powinna nic takiego odczuwać, minął jeszcze jakiś czas, podczas którego śliskość rozprzestrzeniła się na ramiona, szyję i nawet nogi.
            – Żaby? – spytała zmęczonym głosem, zdejmując jedną z nich – Skąd się tu wzięłyście?
             Opierając się na łokciach, usiadła na łóżku i wówczas usłyszała dobiegający z zewnątrz karcący głos któregoś z nauczycieli, do których dołączył się później Heptling. Dziewczyna odrzuciła kołdrę i nieprzytomnie zeszła na dół, chcąc dowiedzieć się, o co chodzi i dlaczego w jej pokoju są żaby. Nie miała nic przeciwko nim, ale sama obecność wydawała się dziwna.
            Wraz z jej pojawieniem się cały harmider ucichł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Andatejka nie zdawała sobie sprawę, w jakim jest opłakanym stanie. Fioletowe sińce pod oczami i rozległe siniaki tego samego koloru nie działały na jej korzyść, a zapadnięte policzki mówiły, że od dłuższego czasu nic nie miała w ustach. W ogóle zakrawało na cud, że jeszcze trzymała się na nogach.
            Grupka bohaterów, głęboko wstrząśniętych, że zmasowany atak żab nie odniósł pożądanego skutku, a wręcz odwrotnie, przyprawił ich o zimny pot i szybsze bicie serca na widok tej, którą zamierzali upokorzyć, zaczęła się trząść ze strachu przed prawdziwą przedstawicielką śmierci, tym bardziej, kiedy w dłoni dziewczyny pojawiła się bez uprzedzenia kosa. Zbliżała się do nich pewnym krokiem, głucha na otaczające głosy. Trzymane żaby w dłoniach były dowodem ich winy. Nieprzytomne oczy na wpół przymknięte od słońca nie wróżyły nic dobrego. Nagle uniosła broń w powietrze i byłaby już wyprowadziła uderzenie, raniąc cały przerażony rządek na oczach obecnych nauczycieli i rosnącego tłumku gapiów, gdyby nagle z tłumu głosów nie dobiegł do niej znajomy dźwięk zlany z trzech głosów w jej umyśle.
            – Nie rób tego!
            – Nie rób tego!
            – Stój!
             Dwa z nich zamierzała zignorować, to był Heptling i kotka, ale trzeci ukłuł ją prosto w serce, powodując, że znowu na chwilkę wyszła z mściwego amoku.
            – Unduś? – zapytała, odwracając się w kierunku, z którego wyłowiła błagające wołanie i zobaczyła w oddali zmartwiony wyraz twarzy brata, zanim ponownie nie upadła bez czucia na ziemię.

4 komentarze:

  1. Nominowałam cię do L.M.A., szczegóły na
    http://leviandhissecondchance.blogspot.com/2016/03/liebster-blog-award.html
    Pozdrawiam :)
    Poza tym świetny rozdział, coraz bardziej zaczyna mi się podobać Andatejka, liczę, że następny też będzie ekstra <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ci idzie pisanie czekam na kolejną cześć pozdrawiam Wera

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka, hejeczka,
    wspaniale, w końca szczerze porozmawiali, tak sami ruszyli się na ratunek...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń