Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

piątek, 16 grudnia 2016

Wspomnienia demonów, część 54

~~ LIV ~~


Tak, jak dbał dotychczas o pozory, zmierzając w stronę miasta, tak teraz Sebastian nie zadał sobie nawet odrobiny trudu. Zresztą, pędzącego demona byli w stanie wypatrzeć tylko ptasi drapieżnicy, z racji ich doskonałego wzroku i zwiększonej intuicji łowcy. Może wyczuwali między sobą moc piekielnego kruka, narzucającego im bez trudu swoją wolę, a może nie. Nie ma takiego świadka, który powiedziałby, co się czaiło w ptasich umysłach. Poza tym, droga, jaką obrał do stawu była oddalona od ludzkich mieszkań, a także, jak się zdawało młodemu księciu, interesów, które mogłyby zaciągnąć robaczą ciżbę właśnie w to miejsce, w którym planował się zrelaksować.
                Im dłużej był w trasie, tym bardziej mgła podnosiła się z nicości i zajmowała kolejne terytoria, otulając drzewa, kamienie, a także ziemię, odgradzając je od świata nieprzeniknioną, miękką zasłoną. Każdy mijany przez demona obiekt tonął w białym tiulu magii i mistycyzmu, i chociaż ludzie w takich warunkach widzieli znacznie gorzej, on nadal nie miał problemu z percepcją rzeczywistości na zadowalającym poziomie. Nie była to może jego szczytowa forma, ale wystarczająco dobra, by w porę dostrzec zbliżające się zagrożenie, a to przecież głównie o to chodziło. Pojedyncze promienie światła, jakim udało się przedrzeć przez kotarę chmur, ginęły bezpowrotnie schwytane w półprzeźroczystej mgle, rozświetlając jej tunele i nadając nieco ciepła, zanim nie rozproszyły się zupełnie. Sama blada pani zdawała się dosięgać swoimi mackami nieba, łącząc się niepojętymi, niemal już nieistniejącymi kropelkami wody z błękitnym zwierciadłem wiszącym nad strudzoną ziemią, w którym co więksi marzyciele lub bardziej pobożni szukali ratunku, odkupienia i łaski.
                Jakież było rozczarowanie demona, gdy niemal u celu swojej wędrówki uderzył go w nozdrza odór gnijącego mięsa. Z niewymuszoną gracją zwolnił kroku i postanowił podejść bliżej, by przekonać się, co się stało. Dobiegające z oddali ludzkie głosy tylko pobudziły jego ciekawość, więc zadbał o wizerunek wystarczająco nierzucający się w oczy i zdecydowanym krokiem zbliżył się do zbiorowiska. Może trochę z nudów, z chęci zapewnienia sobie rozrywki, a może z potrzeby zrozumienia kierującymi ludzi motywów.
                Nie musiał nawet wsłuchiwać się do końca, bo śmierdząca woda wyrzuciła tuż obok niego na brzeg zdechłą rybę. Powoli przymknął oczy, niezadowolony, że planowaną kąpiel będzie musiał przełożyć i już zamierzał odejść, gdy przyprowadzono przed zbiegowisko zaniedbaną kobietę, która za wszelką cenę próbowała się wyrwać, gdy umieszczano ją siłą w wykopanym dole sięgającym jej do pół pasa. Krzyki nie robiły na nim żadnego wrażenia, za to gdy odwrócił nieco głowę, ujrzał na pobliskim drzewie parę wstrętnie zielonych, limonkowych tęczówek. Odruchowo przez twarz Sebastiana przemknął ledwie widoczny grymas, jednak wystarczająco wyraźny dla jego adresata.
                Demon nawet nie zamierzał się wycofywać. To, że jakiś znudzony bóg śmierci tu był to jeszcze nie znaczyło, że miał zmiatać stąd z podkulonym ogonem. Równie dobrze mógł poddenerwować swoją obecnością drugą stronę, czego nie zamierzał sobie teraz odmawiać. Przymierze, jakie zostało zawarte w dawnych czasach mówiło tylko o wzajemnym niezabijaniu się, nic więcej praktycznie nie regulowało. No, może poza małymi wyjątkami, w które Sebastian nie zamierzał się teraz zagłębiać. Oparł się wygodnie plecami o jedno z pobliskich drzew i spojrzał prosto w twarz żniwiarzowi, jakby rzucał mu wyzwanie, nazbyt ciekawy, czy rzucona przez niego rękawica zostanie podniesiona.
                Tymczasem zbiorowisko zaczęło rzucać wyzwiskami pod adresem kobiety, stawiać absurdalne zarzuty, że swoimi praktykami rodem z piekieł (tu Sebastian ledwo powstrzymał się od wesołości) sprowadziła nieszczęście i swoimi mocami otrzymanymi od diabła ( to było pewne ) sprowadziła chorobę i nieszczęścia, a także wytruła wszystkie ryby, chociaż niektórzy twierdzili, że powyższe to była kara boża za jej prowadzenie (tutaj głosy były podzielone). Niemniej jednak winą kobiety było to, że była kobietą, w dodatku potrafiącą myśleć, więc z automatu czarownicą, gdyż prawdziwa, pobożna niewiasta z samego nazwania powinna nie wiedzieć, a więc wiedzy nie posiadać i broń boże, jej nie praktykować. Najbardziej niezrozumiałe jednak dla demona było to, że nawet osoby, którym rzekomo pomogła, teraz świadczyły przeciwko niej. Taka hipokryzja odrzucała dziecko ciemności, chociaż nie brakowało jej w piekle, ale w tak podłym wydaniu zwyczajnie była niesmaczna, a nawet z lekka niestrawna, co odbijało się niekorzystnie na smaku podłych dusz ludzkich.
                Wkrótce potem rozpoczęła się egzekucja, a w stronę na wpół zakopanej poleciały kamienie, odbijające się od jej ciała, pozostawiające po sobie krwiaki, a nawet wyrwane mięśnie, gdy któryś z mężczyzn postanowił pofolgować swojej sile. Napiętnowanie przerodziło się niebawem w krwawy szał żądnych przemocy zaślepionych bestii, a demon z niesmakiem spojrzał w stronę żniwiarza, czy zamierza coś zrobić. Z jego wypranej z emocji twarzy nie mógł nic wyczytać, więc postanowił wtrącić się w przebieg wydarzeń. Nie musiał nawet podejść wystarczająco daleko, gdy lanca wbiła się w ziemię, tuż przed nim, a drogę zagrodził mu sam wysłannik śmierci.
                – Nie zbliżaj się do niej – warknął zza swoich okularów. – Ma umrzeć dopiero za cztery godziny, kiedy pozostanie krwawą, bezkształtną masą. Nic tu po tobie – dodał, unosząc ostrze w stronę demona na potwierdzenie swoich słów, że nie żartuje.
                Książę ciemności spojrzał na niego tak, jakby za chwilę miał się roześmiać i ujął eleganckim chwytem szczypcowym broń, odsuwając ją od swojej twarzy. Nie lubił negocjacji w tak napiętym towarzystwie, a przesadna powaga Wysłannika Śmierci napawała go śmiechem, więc tylko z lekka odsłonił kły.
                Heptling, bo o nim mowa, również nie zamierzał ustąpić. Jako honorowy żniwiarz miał bardzo mało dusz na koncie, które wykradły mu demony, a także był posłuszny prawu, które określało zasady postępowania Nieumarłych: w żadnym wypadku nie ingerować w ludzkie życie. Cieszył się jedynie, że zostawił swoją podopieczną w bibliotece, gdyż nie był pewien, jak zniosłaby zdarzenie tak bardzo przypominające jej własną śmierć. Zlecenie, które zostało mu odgórnie przyznane, musiało zostać wykonane, w jego kwestii należała decyzji, czy zabierze na nie swoich podopiecznych czy nie. Natomiast postawa demona, bo co do tego nie miał wątpliwości, gniewała go do tego stopnia, że zdarzyło mu się zgrzytać zębami, co na flegmatycznych pedantów było oznaką ogromnej furii.
                Jeszcze dobrą chwilę mierzyli się wzrokiem, dopóki demon nie postanowił się zabawić, a tym samym wcielić w życie swojego planu rozruszania sztywnego towarzysza. Skoro nie mógł po dobroci, to chciał wypróbować swoich sił w walce z czterookim.
                Demon lekko odbił się od ziemi, przemieszczając się w kierunku masakrowanej kobiety, na co Heptling nie mógł pozostawać obojętny i chcąc nie chcąc, ruszył za młodzikiem, który niebezpiecznie blisko kręcił się wokół ofiary, jak sęp czekający, kiedy jego obiad dokończy żywota. Honor nie pozwalał mu stracić swojego zadania, a duma Żniwiarzy kazała bronić słusznej sprawy.
                Naturalnie obaj zadbali, aby ludzkie oczy nie były w stanie ich dosięgnąć. Deszcz spadających kamieni potęgował tylko zabawę demona, który wręcz tańczył między nimi, ciągnąc za sobą Heptlinga w miejsce przewidywanego ciosu, a możliwość ruchu z przeciwnikiem godnym jego umiejętności powodowała narastającą ekscytację i zwiększony obieg adrenaliny we krwi, która pchała do działania. Stary bóg kierował się z kolei wieloletnim doświadczeniem, i choć rzuty głazami nie wyrządzały mu krzywdy, o tyle znacznie ograniczały jego zwinność i prędkość. Co więcej, jego broń była zbyt długa i nieporęczna, by mógł ją tak swobodnie atakować demona, nie narażając jej na szwank ze strony śmiertelników.
                Sebastian zręcznie unikał ciosów lancy, wyprowadzanych przez boga śmierci do tego stopnia, że ledwo zauważył, kiedy ten drugi zmienił taktykę i o mało co nie oberwał przez swoją nadmierną pewność siebie w plecy, tak gwałtownie opadając na ziemię, że wzniecił tylko tuman kurzu, a sam znalazł się w niewielkiej wyrwie, podobnej po upadku meteorytu, która odstraszyła zbiorowisko wieśniaków. Zabobonnie zaczęli coś nawijać o boskiej karze i rzucili się w popłochu do ucieczki, kiedy drugi wybuch ziemi przysypał ich piaskiem od stóp do głów.
                Tym razem to Heptling musiał awaryjnie lądować, broniąc się przed ciosem demonich pazurów, a i to pozostała mu znacząca szrama zdobiąca na czerwono koszulę. Tymczasem książę, chociaż jak stwierdził z zadowoleniem Shinigami, również otrzymał ranę kłutą w tym starciu, wydawał się jeszcze bardziej rozochocony, a jego oczy zaczęły dziko błyszczeć, dopóki po okolicy nie uniósł się obłędny, piekielny śmiech.
                – Dalej, okularniku! Walczymy o nią, prawda? – podjudzał demon, specjalnie wyrzucając w stronę boga jeden ze sztyletów, z którymi rzadko kiedy się rozstawał. Czekając na rozwój akcji prowokował swojego przeciwnika, zlizując odrobinkę krwi, jaka była na jego ramieniu. Naturalnie, bóg mu nie odpowiedział. Ostrze odbite od lancy zmieniło swój kierunek na tyle przemyślanie, że poleciało prosto w zakrwawioną kobietę, wbijając się z taką siłą w serce, że z łatwością zatopiło się w piersiach, skracając żywot nieszczęśnicy. Jej głowa opadła bezwładnie do przodu, a demon zdążył jeszcze wyrwać z niej swoją broń, zanim dopadł go poturbowany mężczyzna, celując mu ostrzem prosto w gardło. Tego ruchu nie przewidział i był rozwścieczony na siebie samego.
                – Uznajmy, że mamy remis. W końcu nie możemy się zabić – zaproponował zadowolony czerwonooki, obserwując, jak dusza powoli opuszcza ciało. Z ran zaczęły wyciekać filmowe nagrania, które bynajmniej nie ciekawiły młodego księcia. On zrobił to, co chciał od początku: nie dać tyle bezsensownie cierpieć. Akurat ta dusza wcale go nie interesowała, to, co pchnęło go do działania było raczej własną pychą i nudą. A ten nóż przy gardle… Mógłby już go schować, bo nawet nie jest w stanie go zabić.
                – Obyście wszyscy powyzdychali – warknął zielonooki.
                – Dziękuję za komplement! – zawołał wesoło de mon, salutując żniwiarzowi, co jeszcze bardziej irytowało go i powodowało, że gotował się od środka ze wściekłości, po czym stracił na chwile czujność a Książę Czeluści opuścił zadowolony pobojowisko, zerkając na ramię, które niemal się już zdążyło wygoić.
                Pozostawiając za sobą pobojowisko Raum oddalił się lekki duchem i nawet zdecydowany, by zająć się raz a dobrze sprawą Ryszarda. Nie będzie nawet specjalnie kombinował, aby ułożyć jakiś plan: poczeka na dogodną okazję i zda się na los. Od swojego pana miał tylko jedno wskazanie: miał się tym zająć cicho, bez śladów i bez świadków. Poniekąd bardzo go cieszył ten ruch, gdyż po wyeliminowaniu konkurentów do tronu książę Robert będzie mógł śmiało zająć tron Normandii, a to przecież stanowiło pierwszą cześć życzenia, na której opierał się kontrakt Druga część nieco się skomplikowała przez tę Herlevę, ale demon wierzył, że sobie poradzi. Wszak nie bez powodu był księciem ciemności, a to że służba była karą, to inna sprawa.
                Zadowolony wrócił z trasy i postanowił udać się od razu do Falaise, gdzie planował zastać królewską głowę. Sam, poprzez związek z Robertem miał bardzo wysoki status i nawet nie musiał się specjalnie uciekać do diabelskich sztuczek, aby dostać się tam, gdzie chciał. Posunięcie to okazało się nawet nad wyraz dobre, bo przy okazji spotkał królewskiego posłańca, który oddał mu swoje listy z nadzieją, że dostarczy je prosto do rąk monarchy.
                Sebastian byłby głupi, gdyby oddał je, nie znając wcześniej ich zawartości. Zdecydowanym ruchem przełamał lak, otwierając pisma, nie troszcząc się o to, że ktoś go zobaczy. Po pierwsze, nie wyglądałoby to podejrzanie, a po drugie, po zakończeniu lektury wykorzysta swoje zdolności, aby pieczęć znów wyglądała jak nienaruszona. Demony,  z cała swoją mocą nie mogły bowiem tworzyć coś z niczego, to potrafił tylko Bóg. Natomiast wszelkie kosmetyczne poprawki, zmiany kształtu, materii, to wszystko było w zakresie ich możliwości. Zwyczajna drewniana łyżka mogła się stać na potrzeby widowiska sztućcem wykonanym z czystego złota, ale gdyby demon nie miał niczego, nie zrobiłby nawet tej drewnianej, najzwyklejszej, chociażby i z drzazgami.
                Listy wyglądały obiecująco. Otóż władca Francji prosił głowę Normandii o wsparcie udzielone mu, aby zwyciężyć i uciszyć zbuntowanego brata i matkę. Demon szybko kalkulował w myślach, czy taka ingerencja przyniesie korzyści jego panu i o jaką nagrodę dobrze byłoby się ubiegać w zamian za przysługę. Na pewno wzrośnie jego pozycja na arenie międzynarodowej, rozszerzy swoje wpływy na dwór francuski, a także może nawet poszerzy pokojowo swoje terytoria. Ponadto, przynajmniej na tej granicy będzie tymczasowo pokój.
                Demon zboczył nieco z kursu, aby zahaczyć o zbiory z mapami, aby na pewno podjąć dobrą decyzję. Na razie wstrzyma się z odpowiedzią, przynajmniej dopóki nie pozbędzie się Ryszarda. Dopiero po tym kroku będzie mógł podjąć kolejne, bez obawy o przyszłość, a w związku z zaistniała sytuacją, sprzątnięcie królewskiego brata stało się sytuacją dość palącą.
                Ze względu na posiadane wpływy dwór francuski był bardzo dobrą inwestycją na przyszłość i tego Sebastian był pewien. Jednak nie zamierzał nazbyt udzielać się w zaprowadzeniu porządku na dworze Henryka I. Miał nieco bardziej zagmatwaną sytuację niż jego obecny pan, ale w porównaniu do piekielnych zawiłości dziedziczenia, ludzkie prawo było drobnostką. Natomiast po dłuższym ślęczeniu nad mapą wypatrzył teren o sporym znaczeniu politycznym i w przyszłości, za swe usługi postanowił się domagać Vexin, wraz z jego stolicą.
                Los zdawał się sprzyjać młodemu demonowi w każdym z jego poczynań, bo swoim wyczulonym słuchem zdołał usłyszeć, że król Ryszard wybiera się na polowanie, więc postanowił działać. Po szybkiej kalkulacji oszacował, że obecność Roberta nawet nie jest konieczna, no chyba, że dostanie oficjalne zaproszenie, ale osobiści wolał, aby go tam nie było. Wystarczył cień le diable, aby jego plany zostały wprowadzone w życie, przy wykorzystaniu prawdziwych, piekielnych mocy. Niewiele myśląc, demon wyszedł ze swojego azylu, naciągając na dłonie rękawice z czarnej, aksamitnej skóry i ruszył pewnym krokiem przed siebie, by wykonać zadanie z największą precyzją, na jaką go było stać. Chwilę później, korzystając z zacienionego korytarza zmienił się w swoją kruczą formę i wyleciał przez okno, czekając przy bramie wartowniczej, aż cały orszak wreszcie się zbierze, gotowy do wymarszu, a ciężkie wrota ze skrzypieniem uniosą się po raz ostatni dla króla.
                

6 komentarzy:

  1. W ogóle nie miała ochoty tego czytać, bo spodziewałam się, że na koniec będzie coś w stylu "TO KONIEC OPKA BO TAK", dlatego czytałam z kompa i dlatego wytknę tylko 3 rzeczy, bo jedna mnie boli motzno bardzo, a dwie pozostałe, bo tak. Grunt, że nie było wielkiego końca, bo byłby foch.
    Gramma nazi jak zwykle na poziomie, interpunkcja spadła, ale nie jakoś bardzo. No i chociaż błędów sporo (gdzieś nawet był "de mon") i nawias oddzielony zbędnymi spacjami od wewnątrz, to czytało się lekko.
    I są dwa scenariusze: Heptling opowie młodej o spotkaniu z demonem, a ona będzie żyć nadzieją, że to jej demon, albo jej o tym nie wspomni i będzie takie "patrzcie, ile omija Was w życiu i nawet się o tym nie dowiecie". A które, to już nie wiem, grunt, że mnie to nie zaskoczy xD.
    Okay, błędy:
    "Zabobonnie zaczęli coś nawijać" ... serio?
    Książe Czeluści – no okay, ale jakich? Aż wygooglowałam znaczenie tego słowa, no i jednak brakuje tu dodatkowego przymiotnika, bo wychodzi na to, że Sebuń jest księciem głębi. Trochę to mało konkretne.
    A co do "le diable"... Ja wątpię, żeby ktokolwiek z czytających zrozumiał, o co chodziło. Powinnaś to wygwiazdkować, bo nawet jeśli wspominałaś o tym wcześniej, to nikt już nie pamięta xD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czeluści gramma nazi xD
      Dlatego właśnie nie porywam się na pisanie książek. Bajka typowo nie dla mnie. Tak, scenariusz któryś z nich będzie, i nie, nie będę gwiazdkować coś, co już się parokrotnie pojawiło i gdzieś po drodze było tak dobitnie wyjaśnione, że jaśniej nie można. Zresztą, czego można się spodziewać po miesięcznej przerwie, totalnego braku czasu, o ktorym nawet nie chciało mi się już truć we wstępie, bo kogo to w ogóle obchodzi, w ogóle kogo cokolwiek obchodzi.
      A koniec będzie, spokojnie, ale dopiero wtedy, kiedy wszystko napisze.

      Usuń
  2. Tak siedzę i myślę... myślę... I nie wymyśliłam nic kreatywnego. Opowiadanie świetne. Ze wszystkich przeczytanych opowiadań z Sebastianem ten wykreowany przez ciebie podoba mi się zdecydowanie najbardziej Y.Y. Podziwiam twój zapał i umiejętności pisania. Bla Bla kreatywności Bla weny i więcej komentarzy życzę. Inaczej wyobrażałam se ten komentarz w głowie ale mówi się trudno i pisze się dalej.
    (Czy tylko ja zamiast "Colette" widzę "kotlet"?xD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahahaahah, dziękuję ♡ Nigdy nie myślałam o niej per kotlet, ale teraz coś czuję, że to już zostanie na zawsze xD
      Z komentarzami jest jak z pisaniem: im więcej praktyki, tym lepsze. No i niezwykle sie cieszę, że Sebastian ci przypadł do gustu, bo jednak stworzyć tak długie, bardzo lekko związane opowiadanie z kanonem jest trudno, bo nie wiadomo ani jak to wyjdzie, ani jak zostaną przyjęci bohaterowie ( szczególnie, gdy tak dużo trzeba wymyśleć samemu. No cóż poradzi się jakoś)
      Jeszcze raz dziękuję za komentarz, bo każdy taki wpis dodaje weny ♡

      Usuń