Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

środa, 28 grudnia 2016

Wspomnienia demonów, część 55

~~ LV ~~

Wszystko sprawiało, że demon górując nad orszakiem w kruczej postaci czuł się coraz bardziej zadowolony. Tarcza słoneczna wysoko królowała na niebie, rozświetlając ciągle unoszącą się na ziemi mgłę, która ograniczając znacznie widoczność stwarzała idealne warunki, by sprzątnąć niewygodną osobę. Sebastian postanowił zdać się na los i wybrać dogodną okazję, nie tracąc czasu na wymyślanie niestworzonych scenariuszy, bo jeśli coś mogło w nich pójść nie tak, to na pewno tak by się stało. Główny cel tej eskapady był banalnie oczywisty: pozbyć się królewskiego brata, który stanowił główną przeszkodę w wywiązaniu się z pierwszej części wiążącego go kontraktu. „Chcę być Królem Normandii”.
                Wraz z upływem czasu biała poświata rozrzedziła się do tego stopnia, że nie stanowiła większej przeszkody dla podróżujących, za to z ociąganiem godnym cnotliwej damy zaczęła odsłaniać swe wdzięki, późnowiosennej przyrody w pełnej krasie. Skraplająca się w powietrzu wilgoć gromadziła się na liściach wieloletnich drzew, tworząc z początku mikroskopijne skupiska, które choć niewidoczne dla ludzkiego oka, stale się powiększały, by następnie pod postacią kropelek spadać na przemieszczający się przez las pochód, zraszając końskie grzywy i niemyte człowiecze szyje. O ile zwierzę jeszcze zwyczajnie potrząsało łbem na boki, otrząsając się z nieprzyjemnego doznania i rżąc, o tyle jeźdźcy wzdrygali się i zastygali w bezruchu, trwając w swoim śmiesznym postanowieniu nie wykonywania zbędnych ruchów, bo przecież jadą z królem, dlatego ich reakcje były o wiele bardziej nienaturalne, niż wskazywałaby na to ich przyczyna. Inną zupełnie sprawą było, że gdyby spadł teraz w swojej ciężkiej zbroi z konia, potrzebowałby co najmniej dziesięciu do pomocy aby pomogli mu się podnieść. Stąd łatwo się domyślić, dlaczego podczas starć wojennych podnoszono jedynie króla, reszta, która spadła, niestety przegrała swój los.
                Cały orszak zapadał się miejscami niemal po pęciny w błoto, a wówczas zwierzęta stawały się bardziej poddenerwowane, zaczynały wymykać się spod kontroli, kopiąc i wyrzucając kopyta razem z resztkami mazi. Jeden z wierzchowców chciał nawet zrzucić z siebie zbędny balast, ale udało się go uspokoić, a Sebastian żałował w duchu, że to nie był koń Ryszarda i że ten spadając, nie złamał sobie karku. Za to sama refleksja natchnęła go, w jaki sposób mógłby rozwiązać sprawę, z czego niezwykle rad, rozłożył czarne skrzydełka i zakrakał donośnie, co bardziej wrażliwi przetłumaczyliby z ptasiego języka jako samouwielbienie w rozsądnej dawce.
                Demon na razie postanowił przysiąść na sęku jednego z rozłożystych dębów, gdzie konnica zaczęła się gromadzić, a w końcu zdecydowano rozbić tutaj obozowisko. Na pierwszy ogień poszli sokolnicy i charty mające za zadanie wytropić zwierzynę. Król wszak nie może czekać! Czerwone oczy kruka obserwowały bacznie każdy ruch, decydując się szybko na wypadek podczas polowania, gdzie było wystarczająco dużo świadków, jeśli chodzi o sam wypadek, a co ważniejsze, nie było Roberta, więc nie mógł paść na niego nawet cień podejrzeń, gdyby zaczęto doszukiwać się osoby, która pomogła losowi zakończyć pewien żywot. Wystarczy, że obok czaił się Cień Diabła, gotowy spełnić wszelkie rozkazy, aby w końcu otrzymać upragnioną wolność i zemścić się na Kurarze.
                Najpierw wypuszczono ptactwo, które wzbiło się z krzykiem w górę, gdy tylko sokolnicy ściągnęli z ich główek skórzane kaptury i wznieśli swe ręce w górę, pozwalając, aby zdały się na instynkt i pomogły zaszczuć zwierzynę. Doprawdy niezwykły był to widok, gdy szereg grubych, wzmacnianych rękawic trwa jeszcze w powietrzu, a sokoły sznurem unoszą się coraz wyżej i wyżej. Książę w tym czasie ze świtą przygotowywał łuki, czekając, aż będzie pierwsza okazja do sprawdzenia swych umiejętności w trafianiu do celu.
                Kruk siedział markotnie na drzewie, a gdy jeden z drapieżników chciał na niego zapolować, otworzył parę swoich oczu, przeszywając go na wskroś tak, że martwy sokół upadł na ziemię, a odpowiedzialny za niego człowiek strwożony pobiegł do ptaka, nie rozumiejąc, co się stało. Zdarzało się tak, że niedostatecznie wytrenowane nie wracały, ale on swoim życiem świadczył za podobne przypadki. Gdyby to było złamane skrzydło to jeszcze pół biedy, ale gdy wziął ciepłe jeszcze ciało w swoje dłonie zrozumiał, że jeśli szybko nie wkupi się w łaski króla, to marny jego żywot.
                – Panie, klątwa! Wycofajmy się stąd, to miejsce jest nieczyste – zaczął przerażony, ale otoczyła go tylko straż, wyzywając od idiotów i wyprowadziła poza zgromadzenie, aby swoją gadaniną nie psuł rozrywki reszcie.
                Świta upolowała wiele przepiórek, zdarzyło się nawet parę zajęcy a dzielne ptaki w nagrodę za swą służbę otrzymały świeżo odcięte głowy swoich ofiar, aby mogły w ten sposób zasmakować zwycięstwa. Reszta była oczywiście dla króla.
                Następnie przyszła pora na charty. Psy głodzono przez dłuższy czas, aby były bardziej agresywne i zdeterminowane, aby zdobyć ofiarę. Na znak dany przez trębacza myśliwi puścili psy, a sami dali znak konnicy, że może się powoli przesuwać w głąb puszczy.
                Sebastian się uśmiechnął w duchu, a następnie zrezygnował z niewygodnego w tym momencie ciała kruka na rzecz cienia, a dokładniej: stania się cieniem dowolnie wybranego przedmiotu. W ten sposób przemykał się od drzewa do drzewa zupełnie niepostrzeżenie, dopóki nie połączył się z jednym z chartów, zupełnie przejmując nad nim kontrolę poprzez manipulację cieniem. W ten sposób zmusił psa, aby zmienił swój kierunek, a także z kilkoma innymi ruszył na konia księcia, przerażając zwierzę do tego stopnia, że wyrwało lejce jeźdźcy i pognało przed siebie.
                Dokładnie o to chodziło przebiegłemu demonowi. Jego obłęd udzielił się trójce psów, które tocząc ślinę goniły za koniem, dopóki nie dopadły do niego i nie zatopiły boleśnie swoich kłów w nogach zwierzęcia. Siwek próbował jeszcze wierzgać kopytami w akcie desperacji, ale charty były silniejsze. Nie słuchały nawet rozkazów księcia, a zanim jeźdźcy zdążyli dotrzeć z odsieczą, koń stanął na tylnych nogach, zrzucając z siebie księcia wprost na wbitą pod kątem w ziemię kopię przygotowaną na grubego zwierza. Zapach krwi tylko bardziej rozjuszył psy, bo zaczęły szarpać za nogi i króla, dopóki jeden z dworskich nie wystrzelił w ich kierunku, ubijając jedno z nich na miejscu.
                Sebastian zadowolony czmychnął na cień pobliskiego krzewu z cienia martwego zwierzęcia, obserwując, jak ostrze elegancko przebiło się przez jelita króla. Wypadek podczas polowania, nikt nie mógł być winny, wszyscy widzieli, jak charty rzucili się na osobę władcy. Innymi słowy, pełen sukces, przy minimalnym nakładzie pracy. A teraz zadba o to, aby został należycie opatrzony w zamku i otrzymał odpowiednią pomoc medyczną.
                Gwar, jaki powstał, był ciężki do opisania. Co chytrzejsi próbowali jeszcze coś ugrać na zdarzeniu dla siebie, reszta zaniosła króla na nosze naprędce zrobione ze skóry i przymocowane do dwóch koni, pokrzykując do siebie, a w ogólnym zamieszaniu i stresie krzyczeli głośniej, niż to było potrzebne. Trębacz dął w instrument, grając sygnał do natychmiastowego odwrotu, głodne psy ujadały i kręciły się pod nogami, dopóki nie zostały z powrotem przywiązane. Najszybciej, jak się dało wyruszono z powrotem do Exmes, puszczając przodem człowieka, który miał zawiadomić nadwornych medyków o nieszczęściu, dając mu najlepszego konia. Oczywiście, nie pojechał byle kto, na prędce zgłosił się jeden ze szlachty towarzyszącej, mający nadzieję na sowite wynagrodzenie po ozdrowieniu władcy.
                Sebastian w te pędy, znowu jako kruk, powrócił do pałacu, tym razem dbając o przebranie jednego z medyków, gdy przemierzał ciemne korytarze zamku. Powitano go z nieufnością, ale na poczekaniu zaserwował im wiarygodną historyjkę, że jest lekarzem miejskim, a nakaz królewski stawiał ich wszystkich w gotowości w podobnych wypadkach. Nie miał też na celu znaleźć się wystarczająco blisko chorego: wystarczy, że przygotowana przez niego mieszanka trafi do adresata. Tylko i aż tyle.
                Korzystając z ostatnich chwil, wyciągnął z przepastnego rękawa woreczek z suszoną cykutą. W moździerzu roztarł go na proch, dodając kilka igieł cisu dla wzmocnienia efektu, a następnie dorzucił dla niepoznaki nieco miodu, by ukryć zapach i sprawić, że lek będzie łatwiejszy do podania.
                W niecała godzinę później jeźdźcy przybyli do zamku, wysyłając posłańców o najważniejszych osób w państwie, w tym do Roberta, a następnie biskup przeżegnał wnoszonego rannego do pokoju. Kopię udało się ułamać, ale jej stercząca część w ciele i zasychająca krew stanowiła przykry widok, od którego białogłowy chowały swe twarze w woalki bądź odwracały wzrok i z lękiem spoglądały w stronę drzwi, gdzie miano położyć rannego władcę.
                Sebastian stał w kącie, nie pchając się do dyskusji z ograniczonymi medykami tych czasów, którzy jednak byli zgodni, że szanse przeżycia są niewielkie, jeśli zostawią drzewiec w ciele, bo może rozwinąć się zagrażająca życiu infekcja. Dlatego też położono i rozebrano rannego, a wówczas demona uderzył smród grzybicy, po czym zniesmaczony pomyślał, że niechcący znalazł sprzymierzeńca w walce i nawet domieszka cisu wydawała się być jedynie zabezpieczeniem.
                Teraz należało być cierpliwym. Podawał bandaże, wynosił wodę zabarwioną na różowo do dziewek kuchennych, aby wylewały ją pod zamkowe płoty i przynosiły świeżej w tych samych misach. Chirurdzy zgodnie orzekali, że muszą zaczekać, aż zacznie gromadzić się ropa, która przyśpieszy gojenie rany i absolutnie odradzano jakiekolwiek mycie. Demon, słuchając tego wszystkiego z boku nie mógł się nadziwić, jak bardzo cywilizacja potrafiła się stoczyć w tak krótkim czasie prawie na samo dno, pozbawione chociaż podstaw logicznego myślenia. Za to cierpliwie, walcząc niemal z samym sobą i narastającym obrzydzeniem oczekiwał, kiedy wreszcie będą podawane pierwsze lekarstwa.
                O niskiej wiedzy lekarzy na temat serwowanych substancji przekonał się już wówczas, gdy nie dyskutowano, co najlepiej podać władcy, tylko kiedy podać, aby konstelacja gwiazd była w tym okresie jak najbardziej korzystna dla chorego, aby podana substancja wykazała maksimum właściwości absorpcyjnych, analgetycznych i zwalczających stan zapalny. Godziny wlekły mu się niemiłosiernie, wśród chaosu i bieganiny, a także wychwytywanych czułym uchem modłów biskupów oraz podszeptów spiskujących, co w razie śmierci i do kogo lepiej się wkupić w łaski. Bo że się coś zmieni to na pewno, w końcu król nie miał nawet żony, nie mówiąc już o potomstwie.
                W końcu zaniesiono pierwszą porcję leków a demon dopilnował osobiście, aby poszedł jego miód. Oddając tacę przewrócił nawet specjalną klepsydrę, odliczającą czas do wystąpienia pierwszych objawów. Każde spadające ziarenko przybliżało go do celu, a chora fascynacja, dotychczas uśpiona dawała się ujrzeć światu poprzez nieznaczny uśmiech.
                Nie musiał nawet czkać do końca, gdy usłyszał, jak lekarze mówią, że chory wymiotuje i ma drgawki. Winą obarczono nadwornego astrologa, obiecując mu bliskie spotkanie z toporem kata. Uradowany Sebastian popędził, aby na własne oczy przekonać się o skuteczności swoich działań. Gdy tylko go ujrzał, nie miał żądnych wątpliwości: poza tym, o czym już usłyszał zauważył rozszerzone źrenice, ciężki oddech, a także sączącą się strużkę śliny z kącika ust. Jeszcze tylko trochę, tylko odrobinka… Na wszelki wypadek wolał pozostać przy nim do końca.
                Już się odwrócił zadowolony z rychłego końca, a w myślach gratulował sobie porządnie wykonanej roboty, gdy kątem oka zauważył limonkowy błysk i blask białych włosów. Odwrócił się gwałtownie, spotykając twarzą w twarz z dziewczyną, którą odprawił z Piekła kilka ludzkich lat temu. Niby taka sama, a jednak nieco wydoroślała, a jej twarz nabrała więcej subtelności. To pierwsze, co mu się rzuciło w oczy. Przyszła razem z tym bogiem, z którym ostatnio się bił, a po jej wyrazistej mimice nie miał wątpliwości, że go poznała. Dziwił się tylko, że zaślepiony Shinigami tego nie zauważył.
                – To znowu ty? – Warknął, na dzień dobry przykładając swoją kosę do gardła demona.
                – Widać jesteśmy na siebie skazani… Też mi się to nie podoba – zauważył z teatralnym zasmuceniem, zakrywając twarz dłonią. – Moje kondolencje. Twój klient śmierdzi jak tona gnijących ryb – dodał na odchodne, nie wiadomo jak wydostając się z ataku boga i stając na niej nogami w swej już prawdziwej, demonicznej formie, z której rozpłynął się w powietrzu, zanim dziewczyna zdążyła go dotknąć.
                Czyżby wcale jej nie poznał? A może już zapomniał? Zresztą, Heptling zdołał jej już opowiedzieć o swojej niedawnej potyczce podczas akcji, kiedy razem szli tutaj, a tak klął na dzieci ciemności, aż Collette więdły uszy. Z opisu podejrzewała, że to mógł być jej demon, ale na wszelki wypadek kazała sercu być cicho, a tymczasem on sam pokazywał się jej w pełnej krasie, wywołując rumieńce na policzkach. Jeszcze przez dobre parę minut zerkała spod opadających włosów na boki, łudząc się nadzieją, że go jeszcze zobaczy, że to nie będzie tak, jak teraz. Tyle razy pisała do niego, jak bardzo chciałaby go ujrzeć, porozmawiać, ale nigdy nawet nie przypuszczała, że odbędzie się to właśnie tak.
                Może traktował ją jako zamkniętą sprawę, do której się nie wraca? Ale gdy w ten sposób próbowała o tym pomyśleć, serce tak boleśnie ściskało się jej w piersi, że miała ochotę usiąść i gorzko zapłakać. Przecież miał być jej przyjacielem… Jak bardzo była głupia! Jak bardzo naiwne było dziecięce serce! Demony są przecież ich wrogami, tak mówią im wszyscy wokół, ona sama zabiła już kilku słabszych, jednak… To, że przeżyła, zawdzięczała kaprysowi demonicznego księcia. A może czai się gdzieś w mroku? Tak mało światła wpada przez te mury.
                – Raum? Przyjacielu? – szepnęła, łudząc się, że może usłyszy. Nie mogła też tak zupełnie oderwać się od zajęcia, bo chodź byli niewidzialni dla ludzkiego zbiorowiska, to jednak wciąż była ze swoim nauczycielem. A jeszcze musiała tym razem sama obejrzeć nagranie filmowe, które wydobywało się od zmarłego.
                Biedna bogini przysiadła na boczku, podpierając głowę na ręce i beznamiętnie wlepiła spojrzenie w równe, jednotorowe, nierozgałęziające się nagranie. Ot, historia typowa dla czasów w których żył, nic wartego pozazdroszczenia, najwyżej status społeczny. Ale czy to go uchroniło przed śmiercią? Wycięła parę fragmentów i podała je Heptlingowi, aby skompletował dokumentację.
                Dopiero, gdy Shinigami zaksięgował zgon, oddając dziewczynie akta do sprawdzenia, zapytał mimochodem, czy nie pamięta żadnego z demonów, które widziała podczas pobytu w Piekle.
                – Nie, żadnego – potwierdziła szybciutko, chowając twarz za papierami, aż to wyglądało tak nienaturalnie, że aż śmiesznie. Nie chciała o nim nikomu opowiadać, to była jej tajemnica. W przeciwnym razie czuła, że mogłaby sprowadzić na niego kłopoty, a tego nie chciała.
                Heptling nie był w ciemię bity i chociaż nie od razu skojarzył wzroku dziewczyny, którym niemal pożerała pięknego demona, to teraz stawało się dla niego wszystko jasne. Zabrał jej z rąk kartki, odsłaniając zaczerwienione policzki i drżące ręce.
                – Na-naprawdę… – zawahała się, ale wówczas stary bóg ujął jej twarz w dłonie i zmusił, by na niego popatrzyła, chociaż uciekała wzrokiem na wszystkie możliwe strony i chowała go za długimi, mlecznymi rzęsami. Widział, że kłamie, całe jej ciało aż śpiewało o tym. W końcu utkwiła w nim nieme spojrzenie pełne bólu, zza szklanego spojrzenia malachitowych oczu.
                – Nic nie powiem… Przepraszam, wracaj beze mnie – poprosiła, wyrywając się w końcu i zostawiając wszystko na głowie Heptlinga.
                – Collette, wracaj natychmiast! To nie ma sensu! – krzyknął za nią, chwytając dziewczynę mocno za ramię. Chociaż się wyrywała i piszczała, ani na trochę nie poluzował uścisku, tylko jeszcze mocniej ją do siebie przyciągnął i unieruchomił stanowczym chwytem, dopóki nie przestała się szamotać. Potem po prostu nie wytrzymała i zaczęła płakać, kuląc się w kącie.
                – Hamuj się, na litość! Chociaż wyjdźmy stąd, bo ten smród naprawdę mnie dobije – westchnął Heptling, opuszczając zbiorowisko, w którym lament stawał się nieznośny, a w połączeniu z załamaniem nerwowym własnej podopiecznej stawał się niezwykle trudny do zniesienia – Wstawaj i przestań się mazać. Lepiej wyjaśnij mi, co takiego w nim było niezwykłego, że jest warty takiego szlochania – rzucił, podając dziewczynie rękę i pomagając się jej pozbierać z podłogi.
                Andatejka pokiwała głową i próbując się uspokoić, wyszła za bogiem śmierci. Nawet nie pytała, dokąd ją prowadził. Szła przed siebie, zagubiona w tym, co czuła i tym, z czym skonfrontowała się w rzeczywistości. Jedyne, czego była pewna to to, że nie rozumie. Nie otrzymał jej listów? Ale przecież znikały! Co prawda, dawno żadnego nie zaniosła pod rozłożyste drzewo na łące, ale mimo wszystko było jej przykro. Może powinna powiedzieć Heptlingowi? Znała go już na tyle dobrze, że może mu chyba zaufać…
                – Kiedyś też była taka jedna bogini, co to zakochała się w demonie. Nie radzę powtarzać jej losu, źle skończyła – zaczął mężczyzna, siadając pod rozłożystym drzewem i z wyraźnym westchnieniem ulgi opierając plecy o korę. Chwilkę pomacał się po kieszeni, szukając skręconego tytoniu, a kiedy go znalazł, zapalił i porządnie się zaciągnął, zanim znowu się odezwał.
                – Myślę, że nadszedł czas powiedzieć prawdę, co naprawdę wówczas się wydarzyło. 

6 komentarzy:

  1. Podoba mi się pierwsza część — polowanie. To takie realistyczne, zupełnie jakbyś przeniosła się do epoki, uczestniczyła w tym wydarzeniu, wróciła i spisała, co widziała. Opisy są cudowne, takie... Wyraźne. Dają ogromne pole do popisu dla wyobraźni, za co już u mnie punktujesz.
    Wygląda na to, że od czasu do czasu się pojawię i skomentuję. Dla tych opisów i rzetelności warto.

    Pozdrawiam, życzę weny!
    Dravelia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa 🎆 Bardzo się staram i cieszę, że będziesz tutaj zaglądać. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz, a apetyt będzie rósł w miarę czytania.

      Usuń
  2. Powiem prawdę, co naprawdę się wydarzyło. Jezu, to będzie szkatułkowato teraz xD.
    Anyway, śmiechłam z czekania na układ gwiazd z podaniem lekarstwa. Ludzie xD.
    Nie mam weny na nic ambitnego. No ale dobrze, że już po królu, Sebuń wróci do piekła i zrobi im jesień średniowiecza xDDDD. A, nie. Jeszcze propsuue bycie cieniem, wygodna sprawa. Też chcę xD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie smiechaj, bo tak naprawdę było xd gwiazdy są bardzo ważne! I tak szybko nie wróci, jeszcze sprawa z potomstwem xD kontrakt musi być wypełniony.

      Usuń