Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

niedziela, 6 sierpnia 2017

Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, cz. 2

                Sir Randallowi nie pozostawało nic innego, jak powstrzymanie się od nienawiści jeszcze na jakiś czas, przynajmniej dopóki Pies Jej Królewskiej Mości wraz ze swoim nie odstępującym go na krok lokajem nie obejrzą ciał. Podejrzewał, że tak będzie, właściwie był przekonany, że właśnie to było powodem ich wizyty, bo informacje, jakie mieli w posiadaniu, były doprawdy żałosne. Mężczyzna wbrew pozorom wcale nie był taki głupi, za jakiego można by było wywnioskować po stylu, w jaki traktował go hrabia Phantomhive. Chłodne relacje między nimi wynikały głównie z olbrzymiej dozy nietolerancji, jaką do siebie żywili. Gdyby nie siła zwierzchnia w postaci królowej Wiktorii, zapewne kiedyś skoczyliby sobie do gardeł, a tak, i jeden i drugi cierpiał niewyobrażalne katusze w obecności drugiego, podsycany tylko myślą, że to dla dobra Anglii.
                Ciel milczał. We trójkę zeszli w dół, zmierzając do policyjnego powozu. W bramie dołączył do nich czwarty uczestnik wyprawy: młody Mallcote, który miał towarzyszyć sir Randallowi i przy okazji obserwować młodego szlachcica. Komisarz Scotland Yardu dał krótki rozkaz do jazdy, a gdy powóz ruszył, nieco poprawił okulary na nosie. Przynajmniej potrzebują jego pomocy, aby wejść do prosektorium, w którym obecnie przebywały znalezione ciała. Ta krótka myśl poprawiła mu humor na tyle, że jego angielskie wąsy drgnęły w wyrazie uznania względem siebie samego i na powrót skierował uwagę w kierunku młodego chłopca, siedzącego naprzeciwko.
                Prawdę mówiąc wątpił, aby sam był na tyle genialny, by rozwiązywać wszystkie zlecane mu zadania przez królową. Jakby nie patrzeć, to zaledwie trzynastoletnie dziecko. Znał nie za dobrze jego przeszłość, a to nie za dobrze wiązało się przede wszystkim z tym, że bardzo rzadko o niej napominał, tylko wtedy, kiedy było to niezbędne i takimi ogólnikami, że po paru minutach słuchacz zwyczajnie chciał zrezygnować i przejść do nieco przyjemniejszych, bardziej porywających tematów. Kiedyś, z ciekawości, próbował znaleźć coś na temat jego zniknięcia, w aktach znalazł tylko artykuł o wielkim pożarze w rezydencji Phantomhive, w wyniku której znaleziono zwęglone ciała poprzednich właścicieli i kilkoro ze służby. Kilku uważało się za zaginionych, w tym młodego panicza. Jego rodziców rozpoznano po drobiazgach, jakie przy nich znaleziono. I wszystko było by piękne i nawet do przyjęcia i uwierzenia, gdyby nie fakt, że z pomocą jakichś diabelskich sił ten dzieciak powrócił i, jakby tego było mało, wykonywał wszystko, aby przywrócić ród do należytej mu pozycji.
                Dobrze wiedział, z jakich niewyrafinowanych sposobów korzystał jego ojciec, Vincent Phantomhive. Dla niego, sir Artura Randalla, taki typ ludzi był właściwie gorszy niż robactwo.  Podczas gdy on stał na straży sprawiedliwości, pracując oddanie królowej i Anglii wkładając całe swoje siły i zdrowie, aby rozsławić dobre imię Scotland Yardu, ta szlachetka parała się czarnymi interesami, kontrolując nielegalne podziemia londyńskiego półświatku. Nie miał pojęcia za to, w jaki sposób działał jego syn. Czy również korzystał z takich metod, jakie przypadły jego rodzinie w udziale? Mało wiarygodne. Na pewno część może by mu w czymś pomogła, ze względu na bliskie stosunki z domem Phantomhive, ale reszta nie chciałaby współpracować z dzieckiem. Jak ono mogłoby zagrozić ich pozycji? Nie ma siły sprawczej, czegoś, czego inni mogli by się bać, jeśli nie liczyć jego paskudnego charakteru.
                Tak byłoby w przypadku zwyczajnego dziecka, a Ciel Phantomhive zdecydowanie takim dzieckiem nie był. Skoro do tej pory rozwiązywał trafnie zlecenia dawane mu przez królową, to musiał mieć coś, czego on nie miał. I ten brak potrafił irytować komisarza całymi godzinami.
                Dyliżans policyjny wjechał kołami w kałuże, rozchlapując błoto na boki, zanim się zatrzymał przy wyjściu. Najpierw wysiedli przedstawiciele Scotland Yardu, na końcu Ciel i Sebastian, który zamknął drzwi. Budynek znajdował się niemal przy samym brzegu Tamizy, z jego okien położonych na piętrze musiał się rozciągać naprawdę zapierający dech w piersiach widok na majestatyczne koryto rzeki.
                ­– Proszę za mną – odezwał się Mallcote. – Jestem co prawda z katedry medycyny, ale pomagam Scotland Yardowi. Specjalizuję się w medycynie sądowej, więc gdybyście mieli jakieś pytania…
                – Nie omieszkam – urwał mu Ciel. Sprawiając wrażenie zupełnie ignorującego swoich towarzyszy, zdjął pośpiesznie rękawice i szedł, korzystając ze swojej laski. – Proszę nas zaprowadzić.
                – Mogę zapytać, czego spodziewa się hrabia po tej wizycie? – zagadnął go pogodnie, licząc, że może ta nieuprzejmość jest jedynie chwilowa, spowodowana jakąś drobnostką.
                – Dowodów – odpowiedział jednym słowem Ciel, grzebiąc i tak nikłe szanse na ocieplenie wzajemnych stosunków.
                Bo też nie miał hrabia zupełnie do tego głowy, zbyt zajęty przypuszczeniami, które rodziły się w jego głowie. Prawdę mówiąc, wiele sobie obiecywał po tej wizycie. Jeśli zobaczy ciała, będzie mógł przyjąć albo odrzucić którąś z hipotez.
                – To może być nieprzyjemny widok… – zaczął Mallcote, aż poirytowany hrabia zatrzymał się i obrzucił go od stóp do głów pogardliwym spojrzeniem.
                – A czy uważa pan moją pracę za przyjemną? – zapytał.
Cień uśmiechu przemknął przez twarz jego kamerdynera. Jak zwykle ludzie, którzy próbowali traktować Ciela jak dziecko, bardzo szybko przekonywali się na własnej skórze, że to nie do końca mądre rozwiązanie.
                – Na pewno jest niezwykle odpowiedzialna – wtrącił pokojowo mężczyzna, najwyraźniej nie mając nic złego na myśli. – Niemniej jednak ja musze uprzedzić was, że to może robić wstrząsające wrażenie – dodał i otworzył drzwi znajdujące się po ich lewej stronie, wpuszczając kolejno wszystkich do środka.
                Na środku jasnej, czystej sali stały trzy stoły, na których leżały przykryte białymi prześcieradłami zwłoki. Każde z nich miało przyczepione do palca na nodze karteczki z niezbędnymi danymi. Nie wszystkie dało się zdobyć, to zauważył już na pierwszy rzut oka Ciel, gdy dostrzegł puste, niewypełnione pola.
                – Czy to wszyscy? – zapytał rzeczowo.
                – Tak. Dotychczas znaleziono trzy osoby – potwierdził Randall.
                – I nikt ich nie rozpoznał? Ani z rodzin, ani ze znajomych? – dopytywał Ciel z lekkim niedowierzaniem. – Więc skąd te dane?
                – Scotland Yard ma swoje metody – odpowiedział sir Randall. – Odkrywamy pierwsze ciało. Imienia nie udało się niestety ustalić, prawdopodobna przyczyna zgonu to utopienie. Znaleziono go na brzegu Tamizy nad ranem, gdy przechodziły tamtędy praczki.
                – Sekcja to potwierdza – dodał Mallcote, wskazując na szeroki ślad na piersi po rozcięciu ciała. – W płucach znajdowała się woda. Nie znaleźliśmy śladów trucizny, nawet jakiejś bójki… – urwał, gdy znikąd wyrósł tuż pod jego łokciem milczący kamerdyner, biorąc dłoń zmarłego i uważnie przyglądając się jego paznokciom.
                – Najmocniej przepraszam, proszę kontynuować – odezwał się Michaelis.
                – Ekhem… Tak… Z kolei druga ofiara to kobieta. Jej głowa została roztrzaskana o ścianę budynku. To naprawdę nie jest najprzyjemniejszy widok – zaczął.
                – Proszę pokazać – powiedział chłodno Ciel, aż Mallcote’owi przeszły ciarki po plecach. Ta dwójka była w jakiś sposób bardziej straszna od martwych!
                – To ciekawe. Najpierw utopienie, teraz rozbicie czaszki… Naprawdę sądzą panowie, że to ta sama osoba mogła to wykonać? – odezwał się niezwykle kulturalnie Michaelis, przekawiając żywe zainteresowanie tematem.
                – Prawdę mówiąc, nie mamy dowodów. Świadek słyszał, jak zamordowana krzyczała, błagając o litość, a potem słyszał głuche uderzenia. Sam bał się o swoje życie, więc uciekł i powiadomił nas o tym. Niestety, nic nie widział, za bardzo bał się podejść bliżej. Faktycznie, jeśli tak na to spojrzeć, to utopienie mogło być przypadkowe. Jedyne, co je łączy, to że nikt nie rozpoznał ofiary z ich najbliższych.
                – Więc może to byli podróżni? – zagadnął hrabia, opierając rękę na brodzie. – To na razie zbyt mało, by je ze sobą połączyć. No a trzeci?
                - Trzeci skończył z nożem w plecach – westchnął Randall, sam czując, że ciężko mu to powiązać gdy tak na to patrzył, ale jego intuicja mówiła mu, że te ofiary naprawdę były czymś połączone. Niestety, nie miał pojęcia, czym. Ani sposobów, by to odkryć.
                – Ciekawe, czy nie został zdradzony w jakiś sposób… Tak uciszając osoby, trzeba mieć powód, by to zrobić. Na pewno ani drugi, ani trzeci nie były wypadkiem – zastanawiał się na głos Ciel. – Poproszę przygotować odpis medyczny sekcji i danych osobowych, które zostały ustalone – zadecydował, zerkając ostatni raz na ciała. – Dziękuję, Mallcote, sir Randallu. Myślę, że nie będę was więcej niepokoił. Pożegnam was, gdy dojedziemy z powrotem do siedziby Scotland Yardu – zapowiedział.
                Tak też się i stało. Czwórka podróżujących rozstała się, a powóź z herbem Phantomhive’wów ruszył z drogę powrotną, gdzie Ciel w milczeniu oczekiwał, aż Sebastian obierze mu pomarańczę.
                – Co o tym sądzisz? – zapytał, patrząc prosto przed siebie.
                – Myślę, że sir Randall się wścieka – odpowiedział złośliwie Sebastian, czerpiąc dziką satysfakcję z tego, jak jego panicz przewraca wzrokiem. – Ma rację, te ofiary mogą być połączone. Wystarczy przyjąć, że zabójca nie ma jedynego, wybranego sposobu na pozbawianie swoich wybrańców życia. Poza tym, pod paznokciami tego mężczyzny, oprócz mułu, zauważyłem nitki z ubrania. Po zapoznaniu się z protokołem, łatwo będzie stwierdzić, czy to było jego.
                – Jakiego były koloru?
                – Jasnobrązowego. Wątpię, aby zabójcy chciało się przebierać w ubranie właściwe biedakom, skoro nie zdecydował się na jeden sposób zabijania. To nieprofesjonalne, a więc można wykluczyć, ż eto osoba bogata i wpływowa – zakończył, wręczając w skórce oddzielone cząstki owocu.
                – Może masz rację… Ale będziesz miał zadanie na wieczór. Dowiesz się, jak wszyscy z nich się nazywali, innymi słowy, sprawdzisz to, co zebrał Scotland Yard. Po drugie, spróbujesz się dowiedzieć czy trzecia ofiara nie padła w jakimś lokalnym porachunku i czy pierwsza na pewno nie jest przypadkowa – zadecydował młody hrabia.
                Twarz kamerdynera rozszerzyła się w uśmiechu, kiedy wypowiadał dobrze znaną im obu regułkę. Przez chwilę delektował się smakiem swoich słów i ledwo słyszalnym echem, którego resztki wsiąknęły w materię, którą obito wnętrze powozu.
                Wkrótce już wysiadali na półokrągłym podjeździe, kiedy z rezydencji wypadło trio zniszczenia, ze szczerymi uśmiechami witając powracającego dziedzica i machając do niego jak stadko stęsknionych, nieco głupawych dzieci. Ciel westchnął cicho, ale spojrzał w ich stronę z uśmiechem. Mimo, że byli beznadziejni w wielu sprawach, często po prostu im wybaczał za ich przywiązanie i szczere serca. Aż dziw, że ktoś taki chciał służyć w ich domu, gdzie do tańca grał sam diabeł. A ich przeszłość… Cóż, któż z nas nie ma nic do ukrycia? Nie za wszystko ponosimy odpowiedzialność, jak wielu chciałoby wmówić, czasem rzeczy są zupełnie niezależne, albo rasa ludzka wobec nich zupełnie bezsilna.


Wyszłam z wprawy, więc i notka krótka. Stosunkowo, ma się rozumieć. Za to tak długiej przerwy to jeszcze nie miałam. W trakcie niej zdziwiło mnie to, że nadal były osoby, które tutaj zaglądały. Dzięki wam chyba zacznę pisać na nowo. 

4 komentarze:

  1. Super że jest kolejna notka. Akcja się rozkręca, co niezmiernie mnie cieszy. Szkoda tylko że tak krótko... Niecierpliwie czekam na dalszy ciąg! Życzę weny, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akcja musi, taki urok kryminałów :) Krótko, bo wypadłam z wprawy, a nie chciałam niczego ciągnąć na siłę w obawie, aby nie zepsuć. Ale pomysł w głowie mam, lekki zarys też, więc powinno być optymalnie. Dziękuję i również gorąco pozdrawiam!

      Usuń
  2. Zgadzam się z poprzednim komentarzem - tak dłuuugo oczekiwana przeze mnie część się pojawiła. Nadal cudownie czyta się Twoje opowiadania. Co do akcji... Rozwija się, ale mam pewien niedosyt bo część jest nieco krótka. Liczę, że kolejna będzie dłuższa �� Nie porzucaj pisania bo na kolejne części czeka bardzo dużo fanów Twojej twórczości - kiedy piszesz pamiętaj, że wszyscy czekamy... I podziwiamy. Proszę tylko żebyś nie czekała z publikacja tyyle miesięcy, bo powoli wariujemy z oczekiwania. Życzę weny i chociaż odrobiny czasu na pisanie �� bo wszyscy wiemy jak to jest z tym czasem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedosyt jest chyba pożądany, bo gdybym podała wszystko jak na talerzu, to jaka by była przyjemność z czytania? :P Wiem, moja wina, bardzo długo zwlekałam, ale teraz myślę, że może to dobrze: odpoczęłam, a powracam z nowymi siłami i mam nadzieję, że pomysłami.
      I dziękuję za miłe słowa <3 Nie sądziłam, że w ogóle mam jakichś fanów, bo tak rzadko się ujawniacie, że zaczynam podejrzewać, że to jakiś oddział skrytobójców czy coś w tym rodzaju. Albo tajnych agentów xD
      Również pozdrawiam cieplutko i dziękuję za miłe słowa.

      Usuń