Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

niedziela, 17 listopada 2019

Ogłoszenia parafialne

Cześć i czołem każdemu, kto zabłądzi i trafi na ten blog ;)

Smuci mnie to, że mało kto już tu zagląda, dlatego przeniosłam się na Wattpad: klik

Jeżeli macie jakieś życzenia, to piszcie, co chcielibyście przeczytać. Co dla was stworzyć.
Myślę, że niedługo (od grudnia) będę tu publikować nowe opowiadanie: "Siła nieczysta też cierpi". Mogliście przeczytać początek na Wattpadzie.

Dajcie znać, co sądzicie.
Wasza Andatejka


niedziela, 15 września 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność część 12, finał


                  Sebastian był w kropce. Pakt zobowiązywał go do spełnienia wszelkich rozkazów panicza, a jednocześnie musiał dbać o jego zdrowie. Na chwilę obecną nie mógł wykonać wszystkiego, co tylko ubodło demoniczne ego. Czyżby tym razem miał sobie nie dać rady jako idealny kamerdyner?
Ciel zaczynał coraz bardziej się dusić, byle oddech był dla niego walką o być albo nie być.
                – Paniczu, proszę wytrzymać dwie minuty. Da panicz radę? – zapytał zmartwiony, kucając przy swoim kontrahencie. Jeśli da mu tyle czasu, znajdzie rozwiązanie, z tym że ono zjawiło się samo, zupełnie nieoczekiwanie dla obu stron.
                – Pa-panie  Sebastianie! – wtem usłyszeli dobrze znany głos. Z czeluści tunelu wyłoniła się postać pokojówki, z tym że najpierw obydwaj zobaczyli jej buty na obcasie i białe, bufiaste pantalony na niewątpliwie zgrabnych nogach. Do łydek i ud były przyczepione pasy ze schowkami na różnoraką broń. Noże, sztylety, pistolety i naboje to zaledwie drobny ułamek tego, co miała przy sobie dziewczyna. Sebastian złapał się na myśli, że chętnie by ją całą rozebrał, aby przekonać się, gdzie jeszcze pokojówka potrafiła ukryć przydatne rzeczy do walki. Kiedy przenieśli wzrok nieco wyżej, zobaczyli że dziewczyna naciągnęła sobie na głowę spódnicę, która była momentami przypalona i jednocześnie przemoczona, tak samo zresztą jak i cała postać, czego wcześniej nie dostrzegli.
               Wraz z jej pojawieniem się, do pomieszczenia zawitał podmuch spalenizny, zaniesiony przez ruch powietrza.
                 – Ktoś podłożył ogień, więc musiałam tędy uciekać. – wyrzuciła szybko, jakby na usprawiedliwienie. – Panie Sebastianie, tamta ciecz, która była we flakonach i ta, która leciała z rur strasznie szybko się zapalała! Czułam się, jakbym przebiegała przez piekło do wyjścia, wszystko stało w płomieniach!
                – Dobrze, że jesteś – wyrzucił pomiędzy kaszlem Ciel, odwracając z zażenowania głowę.
                – To nawet i lepiej – szepnął sam do siebie Sebastian, po czym zapytał już na głos. – Mey, nic ci się nie stało?
                – Nie, jestem cała i zdrowa! – zapewniła dziewczyna, doprowadzając się do porządku. Demon domyślił się, że skłamała, bo jeszcze wcześniej dostrzegł na nodze dziewczyny sporych rozmiarów oparzenie, ale tym zamierzał się zająć, kiedy już wrócą do posiadłości. Kiedy spódnica wróciła na miejsce, poprawiła swoją broń, którą trzymała na ramieniu. – Myślę, że udało mi się postrzelić tego, który to zrobił – dodała, chowając pistolety na wyraźny znak ze strony kamerdynera.
                – Doskonale – pochwalił Chinkę. – Ale teraz musimy się stąd wydostać. Weźmiesz Anabelle, ja panicza i wyjdziemy poprzez szpital. Nie zatrzymuj się nigdzie, tylko od razu kieruj się do posiadłości. Powinna się obudzić za parę godzin – poinstruował ją Michaelis, pomagając przywiązać jej dziecko do pleców za pomocą prześcieradła. – Tak będzie ci wygodniej. Wiązanie nie powinno się poluzować, ale mimo wszystko, uważaj na siebie.
                – Oczywiście! Może pan na mnie liczyć! Nie zawiodę! – zasalutowała Mey-Rin.
                Ciel dusił się coraz bardziej i bardziej, więc nie mieli chwili do stracenia. Sebastian wziął swojego panicza delikatnie na ręce, uważając na zwichniętą rękę swojego pracodawcy i kopnięciem otworzył sobie i pokojówce drzwi. Teraz wszystko zależało od nich. Pocieszała go świadomość, że chociaż Chinka była beznadziejna jako pomoc domowa, o tyle jako jej umiejętności jako skrytobójcy nie musiał się martwić. Był pewien, że uda im się uciec tak szybko jak tylko się da, bez zbędnego zwracania na siebie uwagi. I teraz tylko to się liczyło.
                Gnali schodami do góry, aby dostać się na poziom parteru, a gdy tylko demon uznał, że to już, skierowali się korytarzem wprost do drzwi. Szczęśliwie, nikt w tym czasie nie zmierzał w kierunku kostnicy, skąd kierowali się do wyjścia. Demon był z siebie równie dumny, że wybrali przejście, którymi wynoszono zwłoki ze szpitala. Budowniczy zadbali o to, aby to było inne wyjście niż to, którymi wchodzili pacjenci o własnych siłach.
                Gdy tylko znaleźli się na powietrzu, pary rozdzieliły się. Mey-Rin pobiegła w kierunku, w którym pozostawili swoje konie, natomiast Sebastian zaniósł swojego panicza w ustronne miejsce, aby tam podać mu na jednej ze swoich czarnych macek szklankę wody do wypicia i papierową torebkę.
                Ciel niechętnie patrzył, jak demon używa swoich mocy przy nim, jednak nie miał lepszego wyjścia. Jego wierny sługa pomógł mu podsunąć torebkę i pilnował, aby panicz oddychał przez jakiś czas tylko przez nią, dopóki nie uspokoi swojego oddechu.
                Stało się to, czego najbardziej się obawiał. Co prawda, tym razem choroba pokrzyżowała mu plany, ale zawsze mogła przecież zaatakować w o wiele gorszej sytuacji. Przez to stawał się coraz bardziej zawodny, a to z kolei prowadziło do tego, aby jeszcze bardziej polegał na swoim podwładnym.
                – Sebastian, to rozkaz – powiedział ciężko Ciel – masz znaleźć osobę, którą postrzeliła Mey Rin. Upewnij się, że Mallcote nie żyje. Po tym wrócisz tutaj – zażądał. Po prawdzie nie chciał, aby demon oglądał go w takim stanie. Mimo, że widział go już w o wiele gorszych położeniach, duma szlachcica cierpiała katusze, kiedy myślał o tym, że jest tak słaby.
                – Jak rozkażesz – skłonił się demon, znikając momentalnie.
Ciel miał wrażenie, że tuż zanim rozpłynął się we mgle, spojrzał na niego z niepokojem, jednak szybko wyrzucił ten obraz ze swojej głowy.
                Cieszył się, że udało im się znaleźć dziewczynkę. O jej bezpieczeństwo teraz się nie martwił, była w dobrych rękach. Mey-Rin zatroszczy się o to, aby dotarła  do domu cała i zdrowa. Kiedy jednak pomyślał o swojej służącej, przed oczyma stanęła mu tak, jak ją zobaczył w kostnicy, tuż kiedy wybiegła zdyszana z tunelu. Hrabia ponownie zaczerwienił się po same czubki uszu, ale musiał przyznać sam przed sobą, że Mey Rin miała śliczną figurę. Był ciekawy, czy Elizabeth będzie chociaż w połowie tak ponętna jak jego własna pokojówka.
                Zmęczony atakiem astmy spojrzał w górę, a ręka mimowolnie dotknęła przepaski na oku, które oznaczone było znakiem paktu.
                Ciężkie chmury kłębiły się nad miastem, nie przepuszczając ani jednego promyczka słońca. Cóż za paskudna pogoda przeszło mu przez myśl.
                Chwile samotności zadziałały zbawiennie na młodego hrabiego. Czuł się zdecydowanie lepiej, a poczucie względnego bezpieczeństwa odniosło w tym niewątpliwie ogromną rolę. Mimo to, cały czas trzymał rewolwer w ręce w pełnej gotowości, gdyby ktoś postanowił go sprzątnąć. Już raz próbowano go utopić, teraz ktoś podpalił piwnicę przy Longwood. Zdecydowanie bardzo komuś zależało, aby zatrzeć wszelkie ślady.
                Po chwili rozmyślań, zobaczył zbliżającą się sylwetkę swojego kamerdynera.
                – Znalazłem go, paniczu. Nie zgadnie panicz, kto to był.
                Ciel zmrużył brwi w geście skupienia.
                – Sir Manfred Lucas?
                Usta demona rozciągnęły się w uśmiechu.
                – W rzeczy samej.
                – Gdzie teraz jest? – zapytał ponaglającym tonem Ciel.
                – Udał się do swojej posiadłości w mieście. Jest ranny – dodał spokojnie kamerdyner, wlepiając swoje uważne spojrzenie w twarz ponurego Psa Jej Królewskiej Mości.
                – W takim razie, złożymy mu niezapowiedzianą wizytę – uśmiechnął się złowieszczo Ciel.
                – Naturalnie – odpowiedział równie zadowolony demon. – Panicz pozwoli, że wezmę go na ręce, będzie się nam szybciej podróżowało.
                – Zgoda – rzucił hrabia.
                Sebastian z gracją odbił się od ziemi, a Ciel miał po raz kolejny okazję przekonać się, jak niezwykły był jego kamerdyner. W mgnieniu oka dostali się niezauważeni do ogrodów przy posiadłości sir Lucasa, a stamtąd Sebastian był w stanie stwierdzić bez cienia wątpliwości, gdzie znajduje się poszukiwany mężczyzna.
– Proszę się trzymać – poprosił demon, po czym zupełnie jak kot wdrapał się po rozłożystym drzewie orzechowym wprost do okna, które było otwarte. W ten sposób dostali się do zupełnie pustego korytarza. Ciel przez chwilę nadsłuchiwał, czy ktoś się nie zbliża, ale kiedy utwierdził się w przekonaniu, że naprawdę są sami, kazał Sebastianowi zaprowadzić się wprost do gabinetu sir Manfreda.
Zastali go samego, tak jak obiecywał demon. Miał zabandażowane ramię, z którego ciągle ciekła krew. Łatwo to było zauważyć, bo bandaże zdążyły przesiąknąć.
– Przepraszam za wtargnięcie, sir Lucasie, jednak sprawa jest niecierpiąca zwłoki – odezwał się Ciel, na głos którego mężczyzna odwrócił się w fotelu. Widać było, że z początku jest skonsternowany i nie kojarzy swoich gości zupełnie, co Ciel zdołał zauważyć.
– Przepraszam, nie przedstawiłem się, mój błąd. Pies Jej Królewskiej Mości. Tyle powinno wystarczyć – stwierdził chłodno, stając dokładnie przed mężczyzną i bez ogródek celując rewolwerem prosto w czoło, uprzednio odbezpieczywszy zamek.
– Phantomhive – wyrzucił z siebie z lękiem sir Lucas, gorączkowo szukając czegoś ręką w szufladzie ogromnego biurka.
– Nie radzę. Byle krok, a mój kamerdyner się tobą zajmie, o ile ja wcześniej nie zdążę przestrzelić ci czaszki. Przedtem, mam jednak parę pytań – uprzedził, wcale nie zmieniając zimnego, rzeczowego tonu. – Od udzielonych odpowiedzi zależy twoje życie. Radzę podejść do sprawy poważnie.
– Słucham – mruknął wyraźnie niezadowolony, jednak w jego głosie wciąż było słychać pewnego rodzaju obawę.
– To ty stałeś za nielegalnym dostarczaniem zwłok, które później sprzedawałeś jako fragmenty mumii przywiezionych tutaj z Egiptu – bardziej stwierdził niż zapytał Ciel, a twarz sir Lucasa skrzywiła się nieznacznie.
– Ja nikogo nie zabijałem. To był tylko bardzo dobry biznes – odpowiedział zniesmaczony. – Nie macie na mnie nic. Zarabianie pieniędzy nie jest przestępstwem – odpowiedział bezczelnie, wyczuwszy nieco pewności siebie.
Ciel spojrzał wymownie na Sebastiana.
– Przedostatnie pytanie: W jaki sposób zostałeś zraniony?
– Przechodziłem ulicą. W jednym z szynków wybuchła jakaś awantura i nim się spostrzegłem, zostałem postrzelony przypadkową kulą. Możecie nawet ją zobaczyć – tutaj odwrócił się i pokazał kulę Cielowi i później wyciągnął rękę w stronę kamerdynera. – Może to potwierdzić mój woźnica.
– Identyczna, jakich używa Mey-Rin – Michaelis zwrócił się uniżenie do swego pracodawcy. – Chyba powinniśmy do listy grzechów dopisać jeszcze kłamstwo.
– Kto jeszcze wiedział o tym? – Ciel zadał ostatnie pytanie, dając dłonią pozwolenie, aby Sebastian zajął się intruzem. Uradowany demon w końcu postąpił kilka kroków do przodu, z szalejącym obłędem w oczach. Za oknem zerwał się silny wiatr, a także stało się niespotykanie ciemno. Drzwi do gabinetu zablokowały się samoistnie od środka, tak że nikt nie przeszkodziłby im nawet, gdyby się zorientował co planie młodego hrabiego.
– Co… Co się dzieje – zapytał zaniepokojony Manfred, instynktownie odpychając się na fotelu w tył, aby oddalić się od zbliżającego się demona.
– Kto był twoim wspólnikiem? – Ciel powtórzył pytanie chłodnym i niewzruszonym tonem. Nic sobie nie robił ze strachu swojej ofiary, uważał, że to zupełnie nic w stosunku do tego, co zgotował niewinnym mieszkańcom, którzy przez niego stracili życie. Sebastian z wolna zatracał ludzką formę, przyjmując najbardziej odrażające wcielenie, jakie mógł zobaczyć jedynie umierający, którego nie czekało nic innego, jak Otchłań. Pokój zupełnie utonął w mroku, jaki miał swoje źródło w jestestwie jednego z synów Piekła.
– Powiem, wszystko powiem! – krzyczał Manfred, gorączkowo uciekając przed zbliżającą się Ciemnością. W pewnym momencie przewrócił się z fotela i zaczął uciekać na kolanach, podpierając się zdrową ręką. Kierował się do zamkniętych drzwi, ale po drodze jedna z macek mroku dopadła go i przycisnęła do ściany. Dopiero wówczas zaczął wyrzucać z siebie wszystkie nazwiska wraz z małą charakterystyką. Na jaw wyszło, że nikt ze służby nic nie wiedział o zajęciu ich pracodawcy. Ciel, wysłuchawszy wszystkiego do końca, zgodnie z Sebastianem stwierdzili, że nikt z nich nie został się przy życiu i że czas najwyższy ukarać ostatniego z nich.
– Paniczu, proszę zamknąć oczy i nie otwierać ich, dopóki nie powiem – poprosił go Sebastian, co też Ciel i uczynił. W tym czasie usłyszał agonalny krzyk i dźwięk łamanych kości oraz poczuł przejmujący chłód. Mimo wszystko w tej kwestii wolał posłuchać się swojego jedynego w tym rodzaju Michaelisa.
Kiedy demon wyraził zgodę, Ciel zobaczył, że byli już na zewnątrz, z dala od posiadłości, skąd kierowali się po zostawione wcześniej konie.
– Szybko poszło – stwierdził bez grama złośliwości.
– Dziękuję serdecznie, paniczu – odpowiedział zadowolony kamerdyner.
Niespełna parę minut później pomagał mu już wsiąść na ślicznego, dorodnego siwka, a sam odwiązywał swojego karego konia.
– Kiedy wrócimy, chciałbym zjeść… pieczeń ze śliwkami – zdecydował chłopak, co wzbudziło zainteresowanie lokaja. Wreszcie coś nowego, a nie tylko słodycze i słodycze.
– Naturalnie, paniczu. Zanim jednak, proszę pozwolić mi opatrzyć swoją rękę. Wydaje mi się, że będzie trzeba ją nastawić – wtrącił ostrożnie, badając reakcję chłopca.
Ku jego ogromnemu zaskoczeniu, Ciel jedynie wzruszył ramionami.
– Jeśli tak uważasz, wówczas pozostawiam to w twoich rękach – odpowiedział, a na jego ustach błąkało się coś na kształt uśmiechu.
– Mey Rin również należy opatrzeć. Widziałem, że spaliła nogę – dodał, wciąż doszukując się przyczyny tego niezwykłego nastroju swego panicza.
– W takim razie najpierw zajmij się nią i Anabelle. Ja mogę poczekać, chociażby do późnej nocy – wtrącił lekko, zadzierając głowę, aby spojrzeć w niebo.
– Sebastianie, odpowiedz mi. Czy dla ciebie te wszystkie chwile… Albo inaczej. Jak odbierasz to wszystko, co się dzieje wokół ciebie? Jak na nie spoglądasz? Czym one dla ciebie są? – zapytał Ciel, dzięki czemu demon w końcu miał nieco większy wgląd w to, o czym myślał jego panicz. Zanim jednak odpowiedział mu, zastanowił się dobrą chwilę, chcąc udzielić jak najlepszej odpowiedzi.
Mroczny lokaj popędził nieco swojego konia, aby zrównać się w jednej linii ze swoim panem i pozwolić zwierzętom kroczyć we wspólnym tempie.
– Nie jestem pewien paniczu, ale są niezwykle ulotne. Są piękne, ale i nietrwałe, jak wszystko, co jest na tym świecie. Ludzie, zwierzęta, kwiaty, pory roku. Wszystko jest ulotne.
– A więc to nas łączy. Ulotność. Miło to wiedzieć – przyznał zadowolony Ciel, po czym obydwaj popędzili swoje zwierzęta, aby jeszcze przed zmrokiem powrócić do ukochanej rezydencji młodego hrabiego.



W ten sposób rozstajemy się z kolejną historią. Nie martwcie się, na pewno pojawi się tutaj coś jeszcze, i to w całkiem niedługim czasie (obiecuję, nie zniknę na rok jak ostatnio).  
W międzyczasie wpadajcie na Wattpada, znajdziecie mnie tam pod pseudonimem Sugardemononme. Obecnie ukazuje się tam nowa opowieść - "Siła ulotna też cierpi".

Trzymajcie się,
Andatejka

niedziela, 1 września 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, część 11



               Na wszelki wypadek hrabia uszczypnął się w ramię, aby upewnić się, że nie śni, ale gdy nic się nie zmieniło nawet po jego doświadczeniu i powtórnym szczypaniu zdrową ręką w łokieć na temblaku, postanowił od razu przejść do rzeczy.
                – Sebastian, postaw mnie. A ona to… – urwał, pokazując ręką w kierunku dziewczyny, której w żaden sposób nie mógł skojarzyć.
                – Rebecca, starsza siostra małej Anabelle, która znacząco pomogła nam w śledztwie – odpowiedział pewnie kamerdyner, spełniając życzenie młodego Phantomhive’a.
                – Do usług, panie – dygnęła równie przerażona, co reszta służby – proszę pomóc naszej siostrze! Wiem, że powiedziała panu o tych morderstwach – zaczęła, po czym natychmiast zaczęła żałować za swoją inpertynencję. Przygryzła się w język i spoglądała niepewnie to na Sebastiana, to na Ciela, nie będąc do końca pewnej, do kogo powinna się zwrócić aby nikogo nie urazić. – Będziemy do końca życia wdzięczni za okazaną nam pomoc, gdyby nie pan, nadal nie mielibyśmy na chleb – tu skłoniła się przed Michaelisem – ale nie mogę pozwolić, aby stała się jej krzywda!
Rebecce zabłysły łzy w jasnych oczach. Była każdej chwili gotowa, by rzucić się na kolana przed hrabią. Jedynie stojąca obok Mey-Rin powstrzymywała ją od tego zamiaru. Pokojówka dzielnie podtrzymywała załamaną dziewczynę fizycznie i psychicznie, zapewniając o dobrym sercu ich panicza.
                – Proszę się uspokoić – Ciel zwrócił się do Rebecki – Nie zostawię dziecka na pastwę losu. – Jego głos był stanowczy, pewny, a nawet zdawałoby się, nazbyt dojrzały. – Odnajdziemy ją. Nie możemy ją tak zostawić po tym, co dla nas wszystkich uczyniła.
                – Dziękuję! Paniczu, do śmierci nie zapomnimy pańskiej dobroci…
                – Nie ma czasu do stracenia. Sebastian, zmiana planów – rozkazał swojemu słudze, wchodząc w słowo siostrze porwanej. – Zbieramy się. Natychmiast jedziemy na Longwood. Mey-Rin, jedziesz z nami, przygotuj się. W razie czego zabierzesz Anabelle ze sobą do posiadłości. Snake, wyślij swoje węże do małej leśniczówki na południe od Londynu, mają się zająć wszystkimi, którzy tam jeszcze będą. Niech mają oko na wszystko i wszystkich. Sebastian – tu zrobił chwilę przerwy, jakby nie miał pojęcia, jakie zadanie przydzielić swojemu najlepszemu słudze – idziesz ze mną. Finnian, Bard, zadbacie o Rebeckę i przypilnujecie posiadłości.
                – Tak jest! – rozległ się zgodny chór.
                – Pojedziemy konno. Sebastian, siodłaj konie, Mey, ty po dotarciu masz się nimi zająć i do nas dołączysz. Będziesz ubezpieczać tyły.
                – O-oczywiście, paniczu – przytaknęła zdeterminowana pokojówka. Zdecydowanym ruchem zasunęła swoje okulary za długą grzywkę i pobiegła po niezbędne rzeczy, by po niespełna trzech minutach i czterdziestu dwóch sekunach, jak raczył pedantycznie zauważył kamerdyner, spoglądając na swój kieszonkowy zegarek, być w pełni uzbrojonej po zęby już na grzbiecie konia i to o zgrozo, w męskim siodle. Mey jednak to nie przeszkadzało, poprosiła jedynie, aby nie zawracać sobie głowy mało istotnymi szczegółami.
                Cała trójka popędzała swoje konie tak, że zwierzęta gnały niemal od samego początku galopem, nie szczędząc sił. Towarzyszył im jedynie wiatr smagający policzki i włosy oraz miarowy, zsynchronizowany tętent kopyt.
Ciel miał nadzieję, że zdążą. Mógł zdać się tylko na Sebastiana, ale uznał, że będzie miał wystarczająco dużo zadań, jeśli będzie musiał chronić jego i pozbyć się całej grupy odpowiedzialnej za nielegalny handel zwłokami. Wolał mieć zapasową figurę w grze, zupełnie jak w szachach. Gdyby był złośliwy… Gdyby miał inny humor, pewnie kazałby mu się tym zająć w pojedynkę, ale na chwilę obecną naprawdę niepokoił się o małą Anabelle. Poniekąd zaczynał rozumieć, dlaczego ludzie bali się mówić, nawet jeżeli cokolwiek wiedzieli. Zapewne Anabelle nie była jedyna. Wiele spośród ofiar mogło być podobnie zastraszonych, w zabójczo skuteczny sposób.
                Ciel rozkazał, aby zatrzymali się trzy przecznice wcześniej, na wszelki wypadek. Gdy tylko zeskoczył z konia, a w ślad za nim demon stanął na kamiennym trotuarze, pobiegli od razu przed siebie pod wskazany adres na Longwood, pozostawiając Mey ze zwierzętami.
                – Przede wszystkim, ratujesz małą. Kiedy Mey dostanie się do nas, przekazujesz ją i załatwiasz resztę – wydał szybkie dyspozycje demonowi.
                – Oczywiście, paniczu – odpowiedział demon i nim Ciel zdołał się obejrzeć, brunet był już daleko przed nim i z lekkością otworzył drzwi, wchodząc i na dzień dobry łapiąc między śnieżnobiałe rękawiczki parę kul, które go chybiły.
                Ciel nigdy nie mógł się pochwalić dobrą kondycją fizyczną, jednak dzisiaj biegło mu się o wiele gorzej, chociażby przez uszkodzoną rękę, którą nie mógł wspomagać się w biegu. Zanim dogonił swojego piekielnego sługę, udało mu się po omacku wyciągnąć niewielki rewolwer i odbezpieczyć spust. Miał nadzieję, że trening Sebastiana w celności przyniesie zamierzone efekty, inaczej mogłoby być bardzo ciężko trafić kogoś ręką, której nie zwykł używać jako wiodącej.
                Sebastian za to zdawał się być w swoim żywiole.
                – Najmocniej przepraszam za wtargnięcie – odezwał się z kurtuazją, wypluwając resztę łusek, które utkwiły w jego ciele, wprawiając resztę zebranych osób w piwnicy w stan pewnego przerażenia. – Z czego robione są te pociski? – zapytał sam siebie, spoglądając na zawartość zakrwawionej rękawiczki, którą dopiero co wypluł. – Kiedyś to były bronie, nie to co teraz.
                – Ani kroku dalej, bo pożegnacie się z życiem! – krzyknął jeden z bandy, mierząc w demona srebrnym bagnetem.
Demon przewrócił oczyma.
                – Obawiam się, że nie masz takiej mocy, aby pozbawić mnie życia. Aczkolwiek, nie zniechęcam do próbowania, zawsze to będzie ciekawszy pojedynek niż te, które stoczyłem dotychczas.
                – Sebastian, do roboty – mruknął Ciel – Nie przyszliśmy tu na pogaduszki… – dodał, gdy tylko stanął za plecami kamerdynera i wycelował swoją broń.
W tym momencie demon zasłonił sobą panicza, wyjmując z ręki wbitą strzykawkę, a drugą odrzucając postać w białym fartuchu. Ciel zdążył jedynie zauważyć, że nie był to Mallcote.
                – Paniczu, proszę się nie wychylać – poprosił uprzejmym tonem Sebastian, po czym odkopnął zbliżającego się do niego mężczyznę tak, że ten bez trudu poleciał na sąsiednią ścianę, popychając kolejnego, który wpadł na stół, przewracając stojącą na nim butelkę z ciemnego szkła. Ciel mógł w tym momencie przysiąść, że z ust idealnego kamerdynera wydostało się ciche przekleństwo, szczególnie kiedy ciecz zaczęła ściekać ze stołu, a do jego nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach, z którym już się wcześniej obydwaj spotkali.
                Z butelki, którą przypadkiem rozbili, wypływał spreparowany, nierozcieńczony fenol.
                – Paniczu, proszę postarać się oddychać przez rękaw i nie zbliżać do rozlanej cieczy w miarę możliwości – poprosił demon, wybijając łokciem szybę w oknie, aby nieco usprawnić wentylację pomieszczenia. Odłamki szkła posypały się na podłogę, ale szkarłatnooki nic sobie z tego nie robił, jak i z nieco zakrwawionej ręki. Strzykawka napełniona śmiercionośnym środkiem na pewno mu się jeszcze przyda, więc nie zamierzał jej wyrzucać.
                Zanim jeszcze ruszył, w akcie desperacji rzucili się na niego ostatni z bandy, jednak Sebastian poczęstował ich wystrzelonymi wcześniej łuskami i sam wyminął ich z gracją, tak że zanim się zorientowali, ich przeciwnik nie tylko zdołał ich pokonać, ale już był w zupełnie innym pomieszczeniu.
                Tu, gdzie dotarł, zauważył schody prowadzące w głąb piwnicy. Zapach, który się stamtąd wydobywał wskazywał na to, że prawdopodobnie to właśnie tutaj zajmowano się tworzeniem podrabianych zwłok na sprzedaż. Już na wejściu zauważył identyczne maszyny do spryskiania karbolem, jakie zauważył w szpitalu, kiedy rozmawiali z Mallcotem, a ponadto szpitalna woń przemieszana była dokładnie z zapachem alkoholu, substancji drażniących i łzawiących oraz nasilonym zapachem macierzanki, lebiody i cząbru.
                – Ciekawe – mruknął sam do siebie demon, kiedy usłyszał trzask otwieranych z zewnątrz drzwi.
                Do środka wpadła zdyszana Mey i gdy tylko uderzyło ją w twarz powietrze wewnątrz pokoju, natychmiast zakryła nos i usta kawałkiem swojego fartucha.
                – Mey, zostań z paniczem, kiedy przyniosę ci Anabelle, masz ją natychmiast stąd wywieźć – rozkazał dziewczynie.
                – Oczywiście!
                Ciel, chociaż od razu zastosował się do prośby demona, czuł, że dzieje się to, czego obawiał się najbardziej. Wydobywający się fenol podrażniał jego i tak wrażliwe drogi oddechowe, prowokując zbliżający się atak astmy. Mimo to postanowił nie mówić o tym nikomu, zaklinając w duchu własną przypadłość, aby objawiła się dopiero wtedy, kiedy już wyjdą stąd. Nie wcześniej. Wystarczy mu na razie kontuzjowana ręka.
                – Sebastian, idę z tobą – mruknął, wstając z podłogi.
                – Paniczu, wolałbym, abyś został – odpowiedział cierpliwie Sebastian, ale Ciel był nieugięty.
                – To rozkaz.
Demon westchnął męczeńsko i skierował się do nowo odkrytego przejścia. Będzie miał więcej pracy, ale powinien podołać.
                Im niżej schodzili, tym więcej dostrzegali prowizorycznych zbitych szaf, na których leżały stosy bandaży i innych preparatów, których przeznaczenia jedynie się domyślali. W zbitych drewnianych skrzyniach leżały piły, szczypce i inne narzędzia, którymi oddzielano poszczególne członki, aby je później oddzielnie sprzedawać, prawdopodobnie zgodnie z zamówieniami. Na samym końcu Sebastian uciszył paru strażników, ale stojący dalej zdołali podnieść alarm, który uruchomił całą lawinę zdarzeń.
                Z sufitu niemal natychmiast został uruchomiony deszcz żrącego fenolu, przed którym Michaelis musiał ochronić swojego panicza. Zrobił to najbardziej instynktownie, jak tylko mógł: osłonił postać chłopca samym sobą, pozwalając, aby to on został zmoczony, a panicz bezpiecznie przeniesiony pod połami jego płaszcza. W takich sytuacjach demon niezwykle się cieszył, że ludzkie środki nie są w stanie wyrządzić mu aż taką krzywdę, jak im samym. Co prawda, jego ludzka postać zaczynała być nieco uszkodzona, ale pocieszał się faktem, że wystarczyła później jedynie chwila, aby znów mógł pokazać światu swoje nienaganne oblicze.
Na samym końcu korytarza znajdowały się cztery pomieszczenia. Michaelis z ulgą stwierdził, że deszcz fenolu nie sięga aż tak daleko. Z jego obserwacji wynikało, że rury były tylko rozprowadzone na długości korytarza, a tu, gdzie obecnie się znaleźli, nie zagrażało im już podobne niebezpieczeństwo. Zadowolony, postawił panicza na ziemię, po czym wyciągnął się na boki, zupełnie jakby rozgrzewał się przed zawodami.
Na umówiony znak wchodzili do każdego z nich, likwidując pracujących nad zwłokami chirurgów, lekarzy i pomocników, którzy zajmowali się ściśle bandażowaniem. Niektóre ze zwłok były już częściowo opatrzone, inne były dopiero poddawane procesowi mumifikacji.
Dopiero od trzeciego z pracowników udało się im dowiedzieć, gdzie przetrzymują resztę „materiałów” i że Mallcote właśnie tam się udał. Ciel niemal zbladł, gdy to usłyszał i nim Sebastian skończył swoją pracę, wybiegł z pomieszczenia, trzymając przed sobą rewolwer i zmierzając prosto w opisane przez współpracowników miejsce. Pchnął ostatnie z drzwi, jakie tutaj się znajdowały i zagłębił się w mrok.
Podziemny korytarz, oficjalnie nieużywany, prowadził do podziemi szpitala, w którym pracował sam Mallcote oraz inni, zaangażowani w proceder sprzedawania zwłok. Im dłużej się nim przemieszczali, tym wyraźniejsze było światełko na końcu tunelu. Kiedy do niego dobiegli, ich oczom ukazała się sala szpitalna, którą zaaranżowano na kostnicę. W łóżkach leżały nakryte zwłoki z przyczepioną karteczką do nogi, kto to był i na co zmarł. Biedaków po których nikt się nie zgłosił, prawdopodobnie czekał los zostania mumią po swojej śmierci.
                Nad jednym z łóżek pochylał się Mallcote ze strzykawką w ręku.
                Sebastian w mgnieniu oka dopadł do niego, wykręcając mu rękę, a Ciel znalazł się przy łóżku. Leżała w nim nieprzytomna dziewczynka, której szukali. Hrabia natychmiast odrzucił przykrycie na bok i spróbował potrząsnąć Anabelle, ale dziewczynka nadal nie dawała znaku życia. Dopiero kiedy zbadał jej puls i upewnił się, że żyje, podszedł do człowieka, którym w tej chwili gardził nawet bardziej, niż swoimi własnymi oprawcami.
                – Co jej zrobiłeś – wysyczał, zaciskając zęby.
                – Uśpiłem – odpowiedział Mallcote, wzruszając rękoma, mimo że Sebastian trzymał go w żelaznym uścisku.
                – Paniczu, mogę? – zapytał demon, a jego oczy zalśniły szkarłatem.
                – Momencik. Co dokładnie powoduje ta trucizna, która była w fiolce? Mów – zwrócił się do Mallcote’a, podsuwając mu pod nos fiolkę zdobytą przez Sebastiana w starciu.
                – Wstrzyknięta w serce powoduje prawie natychmiastowy zgon. Podana doustnie niszczy drogi oddechowe i pokarmowe. Wyżera je od środka. Zastrzyk jest o wiele bardziej humanitarnym sposobem – odpowiedział, pod wyraźnym naciskiem ze strony demona. Końcówką dzielił się już z wyraźnym strachem w głosie, bowiem Michaelis zaczynał powoli zatracać swoją człowieczą formę. Macki ciemności snuły się po podłodze, subtelnie otaczając ciało ofiary.
                – Sebastian, kieliszek – rozkazał Ciel, wyciągając rękę w stronę swojego lokaja. Demon, początkowo zaskoczony prośbą, z wolna zaczynał rozumieć, do czego zmierzał jego podopieczny.
                – Gotowe, paniczu – podał misternie zdobione naczynie wprost w ręce Psa Jej Królewskiej Mości.
                Ciel zdecydowanym ruchem zabrał kieliszek od Sebastiana i przez igłę wylał zawartość strzykawki wprost do kieliszka, ku rosnącemu przerażeniu w oczach Mallcote’a, który zaczynał się szamotać i krzyczeć oraz błagać o litość.
                – Pij – rozkazał suchym głosem Ciel, podsuwając mu kieliszek do ręki.
                – Błagam! – jęczał James.
                – Nie miałeś litości nawet dla dziecka. Zgnijesz w piekle – odpowiedział Ciel, przemocą biorąc usta mężczyzny i wlewając mu żrący środek, a Sebastian dopilnował, aby wszystko wypił. Chociaż James próbował walczyć do ostatniej chwili, wystarczył piekielny wzrok kamerdynera, aby zrozumiał, że to już koniec. Czarne macki coraz ciaśniej oplatały jego ciało, a kiedy zaczął pluć krwią, demon rzucił go na ziemię, pozwalając, aby Ciel mógł się napatrzeć, jak jeden z głównych winnych odbiera zasłużoną karę.
                – Skrócę twoją mękę, jeżeli powiesz, kto był waszym szefem – zaproponował Phantomive, odmierzając na zegarku dokładnie dwie minuty.
                – Sir… Manfred… Lucas… – wykrztusił wśród krwi Mallcote, wyciągając rękę w stronę stojącej dwójki. – Błagam, dobij…
                – Nie zasługujesz. Jesteś w dodatku zdrajcą. Dla takich jak ty jest ostatni krąg piekła – odpowiedział bezwzględnie Ciel. – Sebastian, zabierz Anabelle, ja zostanę i upewnię się, że skończył – rozkazał demonowi, chociaż duszności zaczynały przeszkadzać nawet mu coraz bardziej i bardziej.
                – Paniczu – zwrócił się zaniepokojony sługa, widząc, co się święci.
                – Rób co mówię! Mey i Anabelle nie mogą ucierpieć! – zdenerwował się hrabia, a jego oddech stał się świszczący. Nerwowym ruchem starał się poluzować kołnierzyk koszuli, wyrywając przy tym guzik.  


Część szybciej, niż się spodziewałam :) Nie ma to jak zaskoczyć samą siebie :P Łapcie ją na osłodę pierwszego dnia w szkole.
Przy okazji, wszystkim uczniom życzę samych dobrych ocen i wspaniałych prowadzących, 
studentom zdanych poprawek lub udanego ostatniego miesiąca studenckich wakacji, 
a całej reszcie czytelników, aby szczęście was nie opuszczało na krok.

Wasza Andatejka

Tradycyjnie proszę o jakiś znak, że jesteście, że czytacie, czy się podobało czy nie.

niedziela, 25 sierpnia 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, część 10


Ciel skierował się od razu do oberży „Czerwony kogut”, o której opowiadał mu po drodze Sebastian. Miał jeszcze sporo czasu do umówionego spotkania, niemiej liczył skrycie na to, że po drodze natknie się na coś ciekawego. Trochę też obawiał się, że ktoś mógł go widzieć i co gorsza, rozpoznać, kiedy szukali Howarda.
Wmawiał sobie, że teraz nie powinien się wycofać. W przeciwnym razie ci, na których mu zależało zdążyliby się wycofać, albo pozyskać nowych członków, co byłoby dość kłopotliwe dla Psa Jej Królewskiej Mości. Im bardziej zagłębiał się w poszukiwania sprawców, tym silniej odzywało się w nim poczucie sprawiedliwości i chęć ukarania winnych. W jakiś sposób odczuwał przyjemność z karania tych, którzy zaburzyli ład. Wówczas jego zraniona psychika miewała się doskonale.
W trakcie drogi zorientował się, że zupełnie nie wie, gdzie dokładnie mieści się szynk, którego szukał. Z początku sądził, że zna jego lokalizację, niemniej kiedy dotarł na miejsce i ze zgrozą zauważył, że oberża nie nazywa się „Czerwony Kogut” tylko „Pod złotym prosiakiem”, nieco zakręciło mu się w głowie. Na szczęście zdołał szybko doprowadzić się do porządku. Parę głębszych wdechów i spokojnych wydechów zdołało przywrócić mu jasność umysłu. Postanowił, że będzie udawał chłopca na posyłki i po prostu zapyta kogoś z przechodniów. Na szczęście jego przebranie, które ciągle na sobie miał, nadawało się do tego znakomicie.
Aby być bardziej wiarygodnym, nawet kawałek podbiegł, rozejrzał się jakby czegoś pilnie szukał, a dopiero wówczas zaczepił jednego z mijanych przechodniów, który dość szczegółowo wskazał mu trasę. Ciel podziękował i ruszył biegiem do wskazanego miejsca.
Gdyby później ktoś go pytał, mógłby przysiąść, że nie słyszał tętnu końskich kopyt. Na swoje szczęście, w ostatniej chwili zauważył kątem oka pędzącą dorożkę i ledwo zdołał uskoczyć na bok, kiedy rozpędzony powóz dosłownie śmignął mu przed oczyma. Naturalnie w myślał obiecywał mu zemstę w swoim czasie, niemiej teraz ważniejszym było ujęcie sprawców haniebnego procederu pozyskiwania szczątków poprzez liczne morderstwa. Kiedy chłopiec upewnił się, że na razie na ulicy jest spokojnie, spróbował się podnieść. Kiedy oparł się na ręce, na którą upadł zasłaniając głowę przed upadkiem, poczuł dotkliwy, przejmujący ból.
Hrabia spróbował rozmasować obolałe miejsce, ale ono jedynie bardziej bolało przy dotyku, tak że podejrzewał, że mógł nawet zwichnąć rękę, ale tym, jak się pocieszał, Sebastian będzie w stanie się zająć. Gorzej, że nie bardzo mógł nią poruszać, dlatego chcąc nie chcąc zrobił sobie z kawałka koszuli prowizoryczny temblak, do którego włożył obolałą rękę i przewiesił sobie przez głowę.
Po kolejnym kwadransie dotarł do umówionego miejsca spotkania. Był jeszcze sporo przed czasem, ale postanowił wejść do środka, aby się przekonać, kto tu bywa i pokręcić się trochę, w nadziei że wpadnie na jakiś trop.
Po wejściu hrabia skierował się od razu do baru i poprosił o kufel piwa.
– Nic za darmo. Masz na to pieniądze? – odburknął wąsaty oberżysta. Grubą szmatą wycierał akurat solidny, drewniany kufel, a potem tą samą szmatą odgonił natrętną muchę znad swojej łysej głowy.
– Ile? – zapytał równie sucho Ciel, nie dając się zbić z tropu.
– Jak dla ciebie, chłopczyku – zastanowił się oberżysta. – Sześć pensów. Masz tyle? Jeśli nie, to zmykaj.
– Lej i nie  gadaj tyle – westchnął Ciel i położył na stole całego szylinga. – Za resztę mi powiedz, jak wygląda pan Atkins Jeffrey. Mój pan mnie do niego wysłał, muszę się wywiązać z polecenia – poprosił hrabia. Oberżysta spojrzał na niego spode łba, ale zawrócił, aby odkręcić kurek z jednej z ogromnych beczek składowanych w rogu. Gdy tylko to zrobił, do kufla popłynęła złota ciecz o gęstej pianie, którą nawet stąd mógł dostrzec młody Phantomhive i dość przyjemnym, chmielowym zapachu. Naturalnie, nie miał zamiaru tego pić, najwyżej moczyć usta aż do przyjścia Sebastiana. W końcu, nie mógł się za bardzo wyróżniać z tłumu, na herbatę stać było tylko mały procent społeczeństwa, głównie szlachtę.
– Powiem ci, gdy przyjdzie – odpowiedział mężczyzna, rozglądając się na boki. – Umowa stoi?
– Niech będzie – zgodził się niechętnie hrabia.
W tej chwili drzwi otworzyły się z hukiem i do środka weszło kilkoro nietrzeźwych mężczyzn, więc Ciel przezornie zabrał swój kubek i odciągnął stołek w sam róg, niemal przy samym końcu lady, tuż przy zapasie beczek z piwem i upił łyk. Oberżysta pokręcił głową, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że to nie ci, więc Ciel zajął się spokojnie obserwacją tutejszej klienteli, zanurzając usta w słodko-gorzkiej pianie.
Karczma wyglądała raczej zwyczajnie. Nigdzie nie rzuciły mu się w oczy tajne przejścia, czy coś w tym guście. Dziewczyna, która donosiła trunki była zaczepiana przez podchmielonych klientów, jednak z gracją udawało się jej lawirować między tuzinami wyciągniętych rąk, gotowych pomacać ją po różnych częściach zgrabnego ciała.
Jego uwagę przykuła tylko dwójka osób, które siedziały pod ścianą. Nie był pewien, jednak wydawało mu się, że jedna z nich była kobietą. Siedzieli nadzwyczaj cicho, starając się nie wtrącać w ogólny gwar rozmów i rubasznych żartów, skupionych nad swoją zimną pieczenią i sałatką, jaką zamówili. Cielowi przeszło przez myśl, że to mogli być potencjalni nabywcy.
W tej chwili, Sebastian wszedł do środka, co nie umknęło uwadze panicza. Wiedział, że od razu go wypatrzył, niemniej wcale nie zdawał się do niego zbliżać. Sprawiał wrażenie angielskiego gentlemana, mimo że miał na sobie swój zwyczajowy strój kamerdynera, który teraz zakrywał czarny, ciężki płaszcz. Paradoksalnie nikt nigdy nie podejrzewałby, że nie należał do szlachty. Coś w jego ogólnej prezencji kazałoby natychmiast odrzucić ten pomysł. Na głowie miał gustowny melonik, a do klapy miał przypiętą tasiemkę, zapewne od jakiejś damy w kolorze zbliżonym do toffi.
Ciel z początku się skrzywił na to odkrycie, że jego podwładny wygląda bardziej szlachecko niż on sam na daną chwilę, ale po pewnym czasie przyszło mu do głowy, że to mogłoby być bardzo pomocne w śledztwie. Skoro Sebastian zdobył informację od innego z nabywców, to może to jest jakaś metoda. Poirytowało go tylko jedno, jedyne pytanie, które zadawał sobie w duchu: dlaczego nic nie wiedział o tym, co planuje jego kamerdyner?!
Ciel postanowił podejść na chwilę do demona, aby wyjaśnić ewentualne niedopowiedzenia i opracować wspólny plan. Doszedł do wniosku, że chyba w tej sytuacji najprościej będzie po prostu odwrócić role i pozwolić, aby to Sebastian nacieszył się tym chwilowym zwierzchnictwem nad nim.
Kiedy podszedł do Michaelisa, zatrzymał się przed nim i tłamsząc niezadowolenie, ledwo słyszalnie wyburczał, wbijając wzrok w ziemię.
                – Już jestem, p…panie – odezwał się, a wówczas oczy demona zalśniły nieukrywaną ciekawością. Już on sobie to odbije, gdy tylko zakończą sprawę. Nie będzie mu się tutaj panoszył byle demon. I nie będzie sobie myślał niewiadomo czego, a na znak, że nie żartuje, przydepnął niezauważenie nogę kamerdynera. Zapobiegawczo, jak sobie tłumaczył.
                – To wspaniale się składa – zaskoczenie u demona płynnie przeszło w rozbawienie, kiedy zamierzona nagana w postaci deptania jego stopy nie przynosiła rezultatu. Niezwykle dyskretnie ujął kolano panicza i przesunął go nieznacznie na bok, aby nie wzbudzać podejrzeń, a następnie delikatnie ujął zranioną rękę, obserwując niepewny grymas na twarzy chłopca. Wyglądało jednak na to, że Michaelis chwycił w locie zasady gry. – Zostaniemy tu na chwilę. Możesz usiąść obok –  uprzejmie zaproponował jak na gentlemana przystało, wskazując ręką miejsce naprzeciwko siebie. – Mam nadzieję, że wykonałeś polecenie?
Wzrok panicza wyrażał w tej chwili jedynie przyszłe plany zemsty nad swoim sługą.
                – Tak – odpowiedział cicho.
                – Nie dosłyszałem – delektował się demon.
                – Tak… panie – wypluł z siebie ostatnie słowo zupełnie, jakby się nim zakrztusił.
                – Od razu lepiej – rozpromienił się demon. – O, widzę, że nasz gość się zbliża. Zaraz wejdzie.
W tym samym czasie Ciel usłyszał donośne chrząknięcie w stronie, gdzie stał oberżysta. Kiedy na niego popatrzył, a ich spojrzenia się na chwilę na sobie zatrzymały, łysy mężczyzna skinął nieznacznie głową, w niemym potwierdzeniu. Ciel natychmiast utkwił spojrzenie w rozklekotanych drzwiach na dość niepewnych zawiasach, które właśnie się zamykały z cichym piskiem. Właśnie dołączył do nich ten, na kogo czekali, czyli Atkins Jeffrey, a Ciel postanowił na razie czekać na rozwój wydarzeń.
                Atkins wyglądał na gbura, a obejście miał wybitnie nieprzyjemne. Chociaż można było powiedzieć, że był nawet postawny, wysoki i w jakimś sensie przystojny, o tyle biła od niego jakaś wybitnie nieprzyjemna aura, wiejąca chłodem. Stalowe oczy prędko obiegły pomieszczenie, ślizgając się po twarzach zebranych, a wówczas wybrał miejsce pod ścianą, z daleka od okna i poprosił o grzane wino. Cielowi przyszło na myśl, że to on mógł go porwać wówczas po pokazie, jednak nie miał na to żadnych dowodów. Z jakiegoś powodu wydawał mu się być podobnym do suma, być może przez swój dość charakterystyczny zarost.
                Michaelis za to siedział zadowolony, czekając, aż pierwszy interesant, który się właśnie dosiadł, odejdzie i sam ruszył do Atkinsa, zamówić sobie na fałszywe nazwisko pani Kimberly Olivii Southpathern rękę mumii. W tym czasie Ciel, jak na chłopca na posyłki przystało, stanął za swoim lokajem. Tak jak się spodziewał, kiedy dołączył do Michaelisa i mógł znajdować się całkiem blisko pośrednika, z łatwością dostrzegł, że na twarzy Atkinsa malowało się lekkie zdziwienie i zniesmaczenie. Żaden z ich trójki nie miał wątpliwości, że ci dwoje się poznali.  Mimo to, Sebastian niewzruszenie doprowadził do końca umowę i dopiero kiedy Atkins przyjął zamówienie, przeprosił ich, mówiąc, że się śpieszy i ruszył szybkim krokiem do wyjścia.
                – Sebastian, śledź go. To rozkaz.
Demon lekko skłonił się i już miał wychodzić, ale zatrzymało go delikatne szarpnięcie materiału. Kiedy się odwrócił, zobaczył hrabiego, który uchwycił się lewą ręką jego płaszcza.
– Bierzesz mnie ze sobą. – dodał.
– Oczywiście – uśmiechnął się kamerdyner.
                W ten sposób znaleźli się już na obrzeżach miasta, ciągle mając na oku Atkinsa. Wydawało się, że nigdzie więcej się nie zatrzymywał po drodze, jednak trasa, jaką zmierzał, była bardzo okrężna i panicz już dawno by się zmęczył i poddał, gdyby nie fakt, że Sebastian po jakimś czasie niósł go na rękach, ukrytego w obszernych fałdach czarnego płaszcza.
                Niemal przy samej granicy miasta Atkins udał się prosto do zagrody, w której stała dwójka bułanych koni. Sprawnie odwiązał jednego z nich, nie zadając sobie nawet trudu, by go osiodłać, po czym wskoczył lekko na grzbiet wierzchowca i galopem udał się w stronę lasu.
                – Sebastian, nie zgub go – mruknął Ciel, nie przejmując się, że został tylko jedno zwierzę.
                – Naturalnie, proszę się o to nie martwić. Tymczasem mam pytanie: co robimy ze śledzącymi nas? – zapytał Sebastian tak lekko, jakby rozważał wybór między galaretką truskawkową a agrestową.
Chociaż hrabia starał się zachować pozory, demon z łatwością odgadł, że chłopiec nie zorientował się, że są śledzeni. Tak bardzo skupił się na celu, że z łatwością wpadłby w pułapkę, gdyby nie jego nieludzko zdolny podwładny.
                – Jak długo o nich wiesz? – zapytał sucho.
                – Od samego początku, czyli od wyjścia z oberży. Swoją drogą, do twarzy paniczowi w wąsach z piany po piwie – zaśmiał się demon, ukazując szereg śnieżnobiałych, ostrych zębów, a twarz Ciela momentalnie przybrała buraczkową barwę, kiedy gwałtownym ruchem ścierał z twarzy reszty piany zdrową ręką.
                – To, co zwykle. Nie pozostawiamy po sobie zbędnych śladów – Ciel starał się przywrócić rozmowę ku jej pierwotnemu torowi. – Czego się szczerzysz?
                – Proszę o wybaczenie. Już naprawiam swoje niedoparzenie – odpowiedział wesoło demon, odwracając się powoli, gdzie czekała już na nich grupka pięciu mężczyzn. Dwoje z nich miało broń palną, trójka pozostałych potężne, drewniane kije.
                – Pięciu na jednego i… Dziecko? Nie uważają tego panowie za drobną przesadę? – zapytał z kurtuazją, po czym złapał w locie kule wystrzelone w jego stronę, lawirując tak, aby żadna z nich nie dosięgła panicza. – Ta, zdaje się należeć do pana… Ach, mój błąd, jednak do ciebie – prowadził swój monolog, pozbywając się po kolei śledzących. Banda była na tyle zszokowana tym, co się wokół nich działo, że tylko dwójka ostatnich zaczęła krzyczeć, ale Michaelis bardzo skutecznie ich uciszył, łamiąc im karki jedną ręką.
                – Gotowe, paniczu. Teraz możemy spokojnie śledzić Atkinsa, z łatwością odnajdziemy go po śladach pozostawionych przez konia – zwrócił się z nieukrywaną dumą do Ciela.
                – Długo ci zeszło – skwitował chłopiec.
                – Panicz jak zwykle jest bardzo surowy – zaśmiał się brunet, po czym poprawił sobie dziedzica na ramieniu i pomknął niezauważony przez las, zagłębiając się coraz bardziej i bardziej w gęstwiny.
Pędził jak pies, który złapie ślad, dopóki nie dotarli do opuszczonego domku leśniczego, jak zdawałoby się na pierwszy rzut oka. Trop wydawał się dobry, bo koń o beżowym umaszczeniu stał przywiązany do ganku, a z jego boków spadały płaty piany. Widać Atkinsowi bardzo się śpieszyło z przekazaniem informacji, że aż tak zmęczył biedne zwierzę.
                – Więc chcesz powiedzieć, że ten szczeniak, który wówczas się kręcił, żyje?! – zapytał rozwścieczony głos, który z łatwością usłyszeli zarówno panicz jak i jego sługa z miejsca, w którym się aktualnie znajdowali.
                Ciel pokazał demonowi na migi, aby podeszli nieco bliżej, do uchylonego okna. Michaelisowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
                – Nie wiem, jak to możliwe, przecież sam własnoręcznie go związałem i wrzuciłem do wody! Czarci pomiot czy co? – odpowiadał wzburzonym głosem na swoje usprawiedliwienie Atkins.  
                – Nieważne. Mamy teraz problemy. Musimy się zwijać. Śledzili cię?
                – Tak, ale ludzie Barry’ego się nimi zajęli.
                – Na wszelki wypadek uznajmy tę bazę za spaloną. Towar będziecie dostarczać na Longwood dwadzieścia, do starej piwnicy. Będę tam, potem Mallcote zajmie się resztą. Dajcie mu znać. Gdyby ktoś się was pytał, to zamówienie dla sir Lucasa i nic więcej nie wiecie. Zrozumiano?
                – Tak jest!
                – Zająć się ewentualnymi szczurami w szeregach. Ma być porządek – podkreślił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Ciel kazał Michaelisowi ukryć się i przyjrzał się dokładnie wszystkim wychodzącym osobom. Za wszelką cenę chciał zapamiętać ich twarze. Planował jutro oficjalne zamknięcie sprawy pod nowym adresem, a jednocześnie miał zadanie dla Sebastiana na noc, aby dowiedział się, kto w Muzeum Brytyjskim mógł z nimi współpracować i ewentualnie pozbyć się tych osób. W jaki sposób – to pozostawiał w decyzji swojego kamerdynera.
– Wracamy do rezydencji – rozkazał szeptem demonowi.
W ramionach swojego piekielnego kamerdynera poczuł się nieco senny, tak że nawet nie zauważył, kiedy zdążył się zdrzemnąć. Z błogostanu wyrwał go dopiero niezrozumiały z początku jazgot i kakofonia nakładających się głosów, wśród których rozpoznał głosy swojej służby. Leniwie otworzył powieki, próbując zrozumieć, co się stało, że aż tak lamentują, ale jak na razie potrafił jedynie rozpoznać ściany własnego domostwa, twarze swoich podwładnych, jedną nową zapłakaną dziewczynę i poważną twarz swojego kamerdynera, co od razu obudziło jego uśpioną czujność.
– Paniczu, mała Anabelle została porwana! – krzyknęła zdruzgotana Mey-Rin.
                Cielowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Od razu pojął, że to porwanie nie było przypadkowe.



Cześć :) Kolejna część na początku września, do końca sierpnia raczej nie dam rady. 
Dajcie znać, czy się podobało, uwagi, wskazówki, cokolwiek. Uwielbiam czytać komentarze. 
Do przeczytania,
Andatejka

wtorek, 6 sierpnia 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, część 9

– Kto? – zapytał Ciel, niemal w tym samym momencie, w którym Sebastian zbliżył się do niego z chusteczką. Plama po herbacie okazała się większa, niż wcześniej zakładał, a to oznaczało, że zgodnie z umową nie mógł przy osobach trzecich używać mocy piekielnych.
                – Paniczu – zaczął ostrożnie, tylko dzięki swojemu nadludzkiemu refleksowi unikając ręki hrabiego, dającej znać, że ma się odsunąć.
                – Nie przeszkadzaj – rzucił Ciel, nie zwracając na niego większej niż musiał, uwagi. W tej chwili pożerał wzrokiem dziewczynę, mierząc ją od stóp do głów, a kiedy już to wykonał, to w przeciwnym kierunku, od głowy do stóp i na posadzkę, dopóki nie usłyszał odpowiedzi na swoje pytanie.
                – Howard, przecież już powiedziałam.
                – Jesteś zupełnie pewna? – dopytywał, a w jego umyśle rodził się coraz większy chaos. Przecież… Przecież to miał być Mallcote! Jakim cudem to nie on? Może używał fałszywego imienia?
                – Paniczu, powinien się panicz przebrać. Nalegam – odezwał się kamerdyner, wyrywając chłopca z zamyślenia.
                Phantomhive zmierzył go lodowatym, przejmującym spojrzeniem swego jedynego oka. Co on sobie myślał? Zdenerwowany sięgnął po dzwonek, a dosłownie po parunastu sekundach do pokoju wbiegła zadyszana Mey Rin.
                – Dobrze, że jesteś. Proszę, przypilnuj mojego gościa. Poproś Snejka, aby doniósł nam grzanego wina – hrabia pewnym, acz spokojnym głosem wydał dyspozycje pokojówce. – Mam nadzieję, że będzie ci smakowało – zwrócił się do dziewczynki. – Poczekaj tu chwileczkę, dobrze? – dodał. – Jak masz na imię?
                – Anabelle, proszę pana.
                – W takim razie, zaraz wracam, Anabelle. Rozgość się. Gdybyś miała na coś ochotę, poproś Snejka – pouczył dziewczynkę, po czym wyszedł z gabinetu, a gdy tylko drzwi się zamknęły i miał pewność, że nie przestraszy dziecka, schwycił demona za krawat i pociągnął za sobą jak psa. Byli już niemal przy garderobie, z dala od gabinetu, gdy chłopak się zatrzymał. Był wyraźnie wściekły. Ręce mu drżały, a oddech zdawał się być zbyt szybki nawet jak na niewielki wysiłek fizyczny. Wziął kilka głębszych oddechów, po czym puścił krawat swojego sługi, a kiedy się odwrócił i stanęli twarzami do siebie, nie mógł się nadziwić, jak bardzo uszczęśliwiona była twarz demona. Kły wyszczerzone w bezczelnym uśmieszku. Zupełnie, jakby sobie z niego kpił. Niewiele myśląc, spoliczkował demona, a echo siarczystego plasku niosło się swobodnie przez pusty korytarz, dopóki zupełnie nie zanikło. Zadowolenie ustąpiło miejsca zdziwieniu na twarzy przystojnego bruneta.
                – To ja decyduję, co robimy – warknął Ciel – a ty masz mi być bezwzględnie posłuszny. Chyba dałem ci znak, żebyś mi nie przeszkadzał?!
                – Najmocniej proszę o wybaczenie, że nie dopilnowałem swoich obowiązków. Zawiodłem jako kamerdyner rodu Phantomhive – Sebastian zaczął gładko recytować jedną z formułek. – Jednakże popełniłbym kolejny błąd, gdybym pozwolił mojemu panu a jednocześnie gentlemanowi angielskiemu na kontynuowanie spotkania w poplamionym ubraniu. Dlatego jeszcze raz nalegam, aby panicz zgodził się zmienić swój strój – dokończył, po czym skłonił się nisko i najwyraźniej czekał na pozwolenie od chłopaka, kiedy znowu będzie mógł wrócić do normalnej pozycji.
                – Jakie to upierdliwe – westchnął Ciel – nie stój tak, idź po ubranie, przebiorę się.
                – Dziękuję paniczowi – odpowiedział nieco weselej Sebastian.
Kwadrans później wracali już, chociaż nie zamienili ze sobą więcej ani słowa. Ciel miał wyrzuty sumienia, że zareagował tak gwałtownie. W końcu, racja była po stronie Sebastiana, ale w tamtej chwili o wiele ważniejsze było dla niego uzyskanie informacji od Anabelle. Dzięki przymusowej przerwie miał parę dodatkowych minut na ponowne poukładanie sobie wszystkiego w głowie, dzięki czemu wiedział, że teraz zada o wiele bardziej przemyślane pytania.
                Kiedy weszli do garderoby, zastali w niej Mey i Anabelle z kubkiem ciepłego wina, a Snake pokazywał jakąś sztuczkę dziewczynce, chcąc ją nieco rozbawić. Dusza cyrkowca przydawała się w takiej sytuacji jak nic innego.
                – Przepraszam, że tyle to trwało – zwrócił się do reszty. – Mey, Snake, jesteście wolni. Zawołam was, jak skończymy. Anabelle, powiedz mi, jak wygląda Howard?
                – Jest bardzo duży – odpowiedziała z rozmysłem dziewczynka. Zmarszczyła czoło, przez chwilę coś liczyła na palcach. – Jest dwa razy ode mnie wyższy i o taki szeroki – pokazała rękoma, rozkładając ramiona w boki, zupełnie jakby opisywała złapaną rybę. – No i jest bardzo silny, ale też i niebezpieczny. Howard widzi rzeczy, których nikt poza nim nie widzi. Często wyje i krzyczy po nocach. Zdarza się, że biegnie bez celu po ulicach, a potem dobija się do domów, krzycząc, że ktoś go goni, że rozjada mu ciało aż do kości i że potrzebuje pomocy, ale to nieprawda. Zawsze jest cały następnego ranka, ani śladu zadrapania czy nawet siniaka. Dorośli zabraniają się nam z nim bawić. Howard kiedyś był zdrowy tak jak wszyscy, ale odkąd skończył szesnaście lat zaczął się tak zachowywać i mu zostało. Kiedyś, kiedy jeszcze jego mamie wiodło się lepiej, zapłaciła doktorowi, aby obejrzał go i pomógł mu. Nie wiem dokładnie, na co jest chory, ale słyszałam, jak lekarz mówił mamie Howarda, że nic ni może zrobić i że trzeba go zamknąć w jakimś ośrodku, ale mama się nie zgodziła – podsumowała swoją historię, po czym upiła łyczek wina z kubeczka i ugryzła kawałek bułki.
                Ciel popatrzył w milczeniu na Sebastiana. W przeciwieństwie do dziewczynki wiedział o jakim ośrodku była mowa. Był jedynie ciekaw, czy Sebastian już wie, jaka to choroba i czego mogą się spodziewać. No i jakby nie patrzeć, dostrzegał pewne powiązanie między Mallcotem a Howardem: jeden z nich był lekarzem, a drugi człowiekiem chorym psychicznie.
                Sebastian odwzajemnił spojrzenie, lekko potakując głową.
                – Czy widziałaś dokładnie moment, w którym Howard zabił tamtą kobietę? – zapytał Sebastian.
                – Mniej więcej – Anabelle przyznała uczciwie. – Byłam nad rzeką, mama kazała mi zrobić pranie. Jacyś pijani mężczyźni kręcili się w pobliżu, więc musiałam zająć inne miejsce niż zazwyczaj. Było już późno, kiedy usłyszałam krzyk, a potem głos. Od razu go poznałam, to jest Howarda. Mówił coś o tym, że musi to zrobić, bo inaczej jego choroba się nie zatrzyma, czy coś takiego. Że jakiś czarny dym wydobywa się, tylko nie wiem skąd. Wystraszyłam się, bo poznałam, że nie jest sobą, jego słowa nie miały żadnego sensu. Nie miałam gdzie się schować, więc skoczyłam do wody i podpłynęłam do pierwszej lepszej przewróconej łodzi, którą używają rybacy. Stamtąd mnie nie widzieli, ale ja większość widziałam.
                – Co dokładnie? – dopytywał Ciel.
                – Jak Susanne uciekała. To było straszne.
                – Zaczekaj… Znałaś tę kobietę?! – zapytał zszokowany Ciel. Po raz kolejny tego poranka doznał ogromnego szoku związanego ze śledztwem. Gdyby tylko wiedział, od razu kazałby Sebastianowi szukać tego świadka bez względu na cenę.
                – Pewnie, nie ja jedna – przyznała zaskoczona dziewczynka.
                – Więc… Dlaczego nikt nie powiedział tego, kiedy Scotland Yard pytał? – zadał pytanie, ale można było odnieść wrażenie, że nie tyle do świadka, co w pustkę.
                – Baliśmy się, że będziemy następni. Howard nas straszył, że będziemy kolejni. Krzyczał potem po nocach, że on tego nie chce, ale musi zabijać i żeby Bóg się nad nim zlitował – podsumowała dziewczynka, wykonując znak krzyża, jakby chciała odpędzić czyhające zło.
                Ciel, zbyt zaskoczony, aby cokolwiek zrobić, oparł się tylko w fotelu i spojrzał w sufit. Jego wzrok ślizgał się po zdobieniach grzymsowych na suficie, błąkając się od jednego do drugiego, zastanawiając się, jaki powinien być kolejny krok.
                – Bardzo ci dziękujemy za pomoc – odpowiedział za panicza Sebastian. – W zamian mów, co chciałabyś dostać. Zasłużyłaś.
                – Naprawdę? – ucieszyła się Anabell. – W takim razie gomółkę se… Albo nie. Proszę pomóc znaleźć mojemu bratu i siostrze pracę. Brat jest pracowity, a siostra potrafi dobrze szyć – poprosiła dziewczynka. – To by bardzo pomogło naszej chorej mamie. Mielibyśmy wówczas na lekarza, moglibyśmy jej pomóc.
                – Nie martw się o lekarza. Zapłacimy za niego. A o pracę też się nie martw, odprowadzę cię, porozmawiam i z nimi i na pewno coś się znajdzie – obiecał Sebastian w imieniu hrabiego.
                – Naprawdę? – rozpromieniła się dziewczynka. – Serdecznie dziękuję! Z całego serca! Niech pana Bóg ma w opiece!
                – Albo ktokolwiek inny – mruknął Ciel.
                – Ależ paniczu – dodał urażony demon.
                – Zgadzam się – dodał już głośno Phantomhive, urywając tę grę słów. – Sebastian, każ Snejkowi przygotować powóz. Gdy tylko wrócisz, wyruszamy. Postaraj się to załatwić szybko.
                – Jak rozkażesz, paniczu – skłonił się Sebastian i wyszedł z dziewczynką, przy okazji ładując jej zapas jedzenia do małego koszyka, aby nie wróciła tylko z niedogryzionymi bułkami do domu.
                W tym czasie Ciel postanowił przejrzeć poranną prasę i ewentualne listy, aby nie marnować czasu. Jak bardzo utalentowany nie byłby jego kamerdyner, to jednak on był właścicielem całego majątku i niektóre decyzje pozostawały tylko i wyłącznie w jego rękach. Po prawdzie, mógł całość obowiązków zrzucić na swego lokaja, w końcu dla niego podrobienie podpisu tu czy tam nie stanowiłoby zapewne najmniejszego kłopotu. Sęk w tym, że Ciel nie chciał pozostawiać wszystkiego w rękach demona. Owszem, zajmował się lwią częścią obowiązków, niemniej młody hrabia sam pragnął wiedzieć, co się dzieje w jego majątku, jakie kroki zostały podjęte i tym podobne. W jakimś sensie czuł się za to wszystko odpowiedzialny. Do tego stopnia, że napisał po sobie testament, w którym sowicie wynagradza każdego ze swoich ludzkich sług w zamian za ciężką pracę świadczoną w jego rezydencji, o ile dożyją do dnia jego śmierci. Swoją decyzję motywował tym, że przeżył już straszliwy wypadek, w którym zginęła niemal cała jego rodzina i nie chciałby, aby majątek po jego śmierci odziedziczył ktoś nieodpowiedni. Co przez to rozumiał, nie wiadomo, nie mniej szczodrze obdarował okoliczny sierociniec, część zapisów trafiła do panny Midford, a resztę trzymał jako asa w rękawie i nawet Sebastian nie mógł odgadnąć, komu przypadnie w udziale spadek w postaci fabryk, przynoszących olbrzymie dochody.
                Kiedy Sebastian zapukał do drzwi gabinetu (panicz wiedział o tym, bo żadne z innych służących nie byłoby w stanie bezgłośnie zjawić się pod drzwiami: Mey zapewne coś by stłukła, Bard stawiałby ciężkie, acz pewne kroki, Finnian zrobiłby ich więcej niż powinien a Snake rozmawiałby z wężami), hrabia był już gotowy do drogi.
                – Chcę znaleźć Howarda – poinformował demona o swoich planach – myślę, że po opowieści Anabelle to nie będzie takie trudne. Po drodze opowiesz mi o tym wspólniku. Jestem przekonany, że Mallcote, chociaż sam nie zabijał, jest z nimi w jakiś sposób powiązany. Myślę, że nawet w znaczący sposób – dodał, po czym wstał z krzesła i zdecydowanym krokiem ruszył ku wyjściu. – Ruszamy. Zabierz mi jakiś płaszcz na wszelki wypadek, co tam uważasz za stosownego.
                – Jak sobie panicz życzy.
                Dorożka powoli ruszyła do miasta. Odkąd do posiadłości zawitał Snake, to przeważnie on był woźnicą, dzięki czemu Sebastian mógł podróżować wewnątrz razem z Cielem. Nie, żeby Ciel mu na to często pozwalał: to należało do rzadkości, jak dzisiejszego razu. Przeważnie dostawał jeszcze wytyczne, które miał sprawdzić w trakcie podróży, zanim młody Panicz miał dotrzeć do celu.
                – Opowiadaj – stwierdził Ciel, odkładając swoją laskę na bok, tak aby nie przeszkadzała w podróży i nie rozpraszała go w trakcie.
                – Czy panicz pamięta wczorajszą licytację dłoni? – zapytał na wstępie Michaelis, kierując uważne spojrzenie na twarz chłopca. Ciel podrapał się w głowę, poprawiając nieco sznurek od przepaski, którą nosił na oku, po czym założył nogę na nogę, dając znać, aby demon kontynuował. – Głównymi licytatorami byłem ja i pewna kobieta. Postanowiłem dowiedzieć się od niej czegoś więcej…
                – Pomiń szczegóły – przerwał mu Ciel, nieco ponaglając, aby przechodził do sedna sprawy. Sposób, w jaki pozyskał informacje był mu zupełnie obojętny.
                – Jak sobie panicz życzy – skomentował demon, przechylając głowę na bok, z tym jego igrającym półuśmieszkiem na twarzy, którego Ciel szczerze nie znosił. Był wręcz przekonany, że demon najchętniej opowiedziałby mu ze szczegółami wszystko, byleby podirytować młodego panicza. Co on chciał tym osiągnąć? Nie zajmował się jego życiem prywatnym, to uzgodnili między sobą jeszcze na bardzo wczesnych etapach znajomości. Jeśli Sebastian poza służeniem mu znalazł jeszcze czas, aby prowadzić własne życie, to niech robi, na co tylko ma ochotę. Doskonale wiedział, że umowa, jaką zawarli ze sobą w dniu podpisania paktu wyraźnie zabraniała demonowi działania na szkodę Phantomhive’a, więc czuł się zupełnie spokojny. – Owa dama zdradziła mi imię pośrednika, u którego można zamówić dowolną część, która zostanie następnie wystawiona na sprzedaż.
                – Mów – poprosił Ciel.
                – Nazywa się Atkins Jeffrey. Ponoć jest stałym bywalcem oberży „Czerwony kogut”. Można go znaleźć tylko między czternastą, a osiemnastą. Według mojego wstępnego śledztwa, to prawda, udało mi się go zobaczyć, więc gdyby panicz miał ochotę…
                – Będę miał, ale najpierw zajmiemy się Howardem – przerwał mu Ciel. – Najlepiej zacząć od dołu, góra niezbyt dba o swoich podwładnych. Poza tym, musimy mieć na niego przynajmniej jeszcze jedne zeznania oprócz naszych.
                – Jak panicz rozkaże. Obawiam się jednak, że najlepiej będzie zostawić powóz i przeszukiwać ulice incognito.
                – Tak też będzie. Myślisz, że po co wziąłem ze sobą te ubrania? – zapytał Ciel, pokazując Sebastianowi małe zawiniątko pod nogami, na które Sebastian do tej pory nie zwrócił uwagi. – Przebiorę się, kiedy dojedziemy na miejsce.
                Jak postanowił, tak też uczynił. Kiedy upewnił się, że nikt nie zwraca na nich uwagi, uchylił drzwi i wyskoczył wprost na brukowaną ulicę, szybko zamykając za sobą drzwi. Snake dostał polecenie pilnowania ich środka transportu, co ze wsparciem węży wcale nie wydawało się trudnym zadaniem. Sebastian niczym cień poruszał się za swoim paniczem, a ten przemykając między ulicami, rozglądając się w poszukiwaniu Howarda.
                Szlachcic żałował, że nie wypytał dokładniej dziewczynki o wygląd mężczyzny. Kiedy po dwóch godzinach bezowocnego krążenia usiadł zrezygnowany nieopodal rzeki, opierając się plecami o pozostawione beczki, przez chwilę powątpiewał w słuszność swojego działania. Może faktycznie lepiej było od razu szukać tego całego Atkinsa?
                Wtem rozległ się rozrywający krzyk, a potem obydwaj usłyszeli, jak ktoś biegnie ulicą. Prawdopodobnie obydwaj pomyśleli w tej chwili o tym samym. Ciel zerwał się na równe nogi, a chwilę później wbiegł mężczyzna, machając nieskoordynowanie rękoma dookoła siebie, który idealnie zgadzał się z tym, co opowiadała o nim dziewczynka.
                – To on! Sebastian, złap go! – rozkazał demonowi. W odpowiedzi usłyszał jedynie trzepot materiału fraka, kiedy Sebastian dobiegł do potężnego mężczyzny. Chociaż jego kamerdyner był postawny, w porównaniu z nieobliczalnym człowiekiem wydawał się bardzo drobny i niewysoki. Z boku wydawałoby się, że kamerdyner nie miał żadnych szans, jednakże Ciel był niezwykle pewien swego. Obserwował z boku, jak demon uchyla się przed ciosem mężczyzny, a następnie odskakuje nieco w bok, by za chwilę podciąć mu nogi. Howard nie był jednak głupcem. Przewrócił się, bo nie spodziewał się takiego zagrania ze strony demona, ale padając chwycił za ramię Michaelisa, który upadł razem z nim i zaczęli się szamotać na ulicy. Kamerdyner za wszelką cenę starał się być na górze, jednak było to niezwykle trudne, zważywszy, że jego przeciwnikiem był niepoczytalny człowiek o Samsonowej sile. Raz po raz demon wymierzał mu ciosy, w twarz, w ramiona, ogółem w punkty, które mogłyby utrudnić poruszanie się przeciwnikowi. Niestety. Każdy normalny człowiek odczuwałby to w zupełnie inny sposób, tymczasem Howard zdawał się nie przejmować bólem, a ponadto oddawał ciosy Sebastianowi. W pewnym momencie przygniótł go sobą i chwyciwszy demona za głowę, zaczął uderzać nią o bruk. Ciel widział, jak przystojną głowę bruneta powoli zdobią coraz większe bryzgi krwi, a bruk zabarwia się szkarłatnym odcieniem.
                – Masz go pojmać żywego! – krzyknął Ciel i mógłby przysiąść, że demon był jeszcze w stanie przewrócić oczami. Mimo straszliwego widoku był teraz przekonany, że dziewczynka nie kłamała. Kobieta prawdopodobnie zginęła w podobny sposób, ponieważ nie miała tyle siły, aby wyrwać się oprawcy. Nie to, co Sebastian.
                Demon gorączkowo szukał czegoś ręką na ulicy, siłując się z olbrzymem, a kiedy znalazł cokolwiek, co okazało się kamieniem, uderzył jednocześnie. Ręką wycelował w głowę Howarda, nogami uderzył go z całej siły w brzuch i kiedy udało mu się wyswobodzić, skorzystał z chwili przewagi, po czym dopadł do przeciwnika, wybijając mu całkowicie rękę ze stawu i to samo czyniąc z drugą, aby upewnić się, że nie będzie mu już zagrażał.
                 Razem stanowili straszny widok: jego lokaj, skąpany we krwi swojej i przeciwnika, ciężko dyszący, wybrudzony, pobity, w porwanym fraku, a także olbrzym, z niemal identycznymi obrażeniami. Przywodzili na myśl bestie, które właśnie rozstrzygnęły między sobą najtrudniejszy pojedynek.
                – Zabierz go do jakiegoś ustronnego miejsca – rozkazał Ciel. Z boku wglądało to bezdusznie, zważywszy na opłakany stan jego podwładnego, niemniej hrabia dobrze wiedział, że demon nie odniósł żadnych poważniejszych ran. Wyglądał co prawda beznadziejnie, ale gdy tylko znikną z ludzkich oczu, zapewne w mgnieniu oka doprowadzi się do porządku.
                Sebastian zarzucił sobie mężczyznę na plecy i poniósł go daleko od ulicy, na której stoczyli pojedynek. Kątem oka widział, jak okiennice delikatnie się uchylają, a mieszkańcy przypatrują się, kto był na tyle piekielnie silny, aby pokonać potwora mieszkającego w ich części miasta. Michaelis udawał, że tego nie widzi, zamiast tego wybierał coraz mniejsze i ciemniejsze uliczki, z dala od szlaku głównego, a kiedy miał już absolutną pewność, że nikt ich nie śledził, wybrał drzwi od jednych z opustoszałych obecnie piwnic i poprosił Phantomhive’a, aby tutaj weszli. Chłopak nie miał nic przeciwko, więc demon otworzył sobie drzwi kopniakiem, z racji że miał zajęte ręce i puścił przodem dziedzica, samemu wchodząc za nim. Szybko zamknął za sobą drzwi (Ciel nawet nie chciał wiedzieć, jak) i rzucił Howardem w kąt, zupełnie jakby ten był jakimś workiem żyta.
                – Proszę o wybaczenie, paniczu – ukląkł na jedno kolano przed chłopcem. – Tam byliśmy obserwowani przez zbyt wiele osób, dlatego pozwoliłem zniszczyć mu swoje ubranie i doprowadzić się do takiego stanu. Proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny.
                – Ale jest w stanie rozmawiać? – upewnił się Ciel.
                – Jak najbardziej, zadbałem o ten aspekt – przyznał demon z samozadowoleniem, a jego pokiereszowana twarz wykrzywiła się w uśmiechu.
                – Wyglądasz jak psychopata. Doprowadź się do porządku. I tak jest chory, nikt mu nie uwierzy, jeśli w dodatku naprawdę ma zwidy.
                – Cierpi na schizofrenię – wtrącił demon, otaczając się otoczką czarnego dymu, w którym Ciel bezbłędnie rozpoznał fragment jego prawdziwego Jestestwa.
                – Skąd to wiesz?
                – Oj paniczu, żyję już wystarczająco długo, uwierz mi.
                W tym momencie ocknął się obolały mężczyzna, a kiedy próbował się podnieść, widać było, że nie mógł już używać swoich rąk. Kiedy to sobie uzmysłowił i zobaczył przed sobą demona, tego samego, który go pokonał, przerażony cofnął się na ścianę, drżąc i kręcił głową, mamrocząc, żeby nie podchodził.
                – Nie podejdzie, jeżeli odpowiesz mi na kilka pytań. Zgoda? – zaproponował Ciel, na co mężczyzna, natychmiast przystał.
                – W takim razie, najważniejsze z nich. Czy to ty zabiłeś Parkera, Susanne oraz Clarke’a? – zapytał chłodno Ciel.
Mężczyzna pokiwał głową, zaczynając płakać.
                – Tak, to ja… Z nich wydobywa się smolista ciecz, która wyżera moje ciało aż do kości i to tak strasznie boli – chlipał. – Kiedy to już się stało nie do zniesienia, chciałem… Chciałem coś zrobić! Nie chciałem zabijać… Parker to niechcący. Chciałem go odepchnąć, aby zabierał siebie i tę maź, a wtedy wpadł do wody. Szamotał się, więc chciałem go przytrzymać, aby zrozumiał, jak to jest dla mnie ważne. Wtedy zobaczył mnie James.
                – James Mallcote? Ten lekarz? – upewnił się Ciel.
                – Tak, dokładnie. Zapytał, co robię, więc mu wytłumaczyłem. On natomiast zaproponował mi, że powie, jak się pozbyć tej smolistej cieczy, ale jeśli komukolwiek o tym pisnę choć słówko, to pożałuję i że złapie mnie Scotland Yard, a potem odeślą do przytułku dla obłąkanych. Nie chcę tam iść! – rzucił się w akcie rozpaczy, samemu tym razem bijąc głową w bruk.
                – Uspokój się. – Rozkazał mu władczo Ciel. – Mów, co było dalej.
                – Dalej? – zapytał nieprzytomnie mężczyzna. – Dalej Mallcote przychodził do mnie i pokazywał mi ludzi, którzy byli szczególnie pełni tej bolesnej mazi. Miałem się ich pozbywać. Ja nie chciałem zabijać! Potem była Rose, Cathy, Suela, Marie, Susanne, wiele innych, których nawet nie znałem… – wyliczał, płacząc coraz bardziej. – Od razu zabierał ich ciała, nie mogłem je nawet przeprosić! Nie chciałem tego robić, ale on wówczas straszył mnie, że wyda mnie, a że jestem zabójcą to nikt mi nie uwierzy. Clark widział, jak Mallcote mówił mi o następnym człowieku, dlatego rzucił w niego nożem. Jego nie zabrał, bo wtedy było zbyt wielu ludzi w mieście – podsumował, wyjąc żałośnie.
                Ciel w milczeniu słuchał tego, co opowiadał mu Howard. Z początku czuł wobec niego tylko obrzydzenie, jednak z czasem zaczynał coraz bardziej gardzić Mallcotem. Co za szuja. Żeby nie pobrudzić sobie rąk, znalazł idealnego kandydata. Przecież nikt nie uwierzy w jego słowa, bo znany był jako osoba niepoczytalna, mieszająca wydarzenia prawdziwe z fikcyjnymi. Narastający gniew sprawiał, że hrabiemu zaczął trzęść się podbródek.
                – Pomijając fragment o mazi, on nie kłamie – odezwał się ponuro Sebastian.
                – Musimy go przekazać Scotland Yardowi, a tam skierują go niezwłocznie do przytułku. Albo nie, od razu tam trafi. Jest niebezpieczny, ktoś jeszcze może stracić przez niego życie. Sam napiszę notatkę do Scotland Yardu, aby się niepotrzebnie nie fatygowali – postanowił Ciel.
Mężczyzna nawet już nie zwracał na nich uwagi, siedząc cicho w kącie i chlipiąc, że nie chce już nikogo więcej zabijać i że chce przeprosić wszystkie osoby, które skrzywdził.
                – Mallcote to drań. Odpowie za swoje czyny, mogę ci to obiecać – zwrócił się do obłąkanego. – Sebastian, zabierz go do Szpitala, ja wracam do posiadłości. Spotkamy się później kwadrans przed czternastą, przy tym szynku, o którym wspominałeś. Jego wspólników również złapiemy – postanowił Ciel. – Nie ujdzie im to na sucho.


Sama jestem zaskoczona tempem, w jakim pojawiła się kolejna notka! Mam nadzieję, że się wam podobało - dajcie znać w komentarzach, co sądzicie o rozwoju akcji.
Ja tam trzymam kciuki za Ciela ;P

Trzymajcie się cieplutko,
Andatejka