Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

niedziela, 15 września 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność część 12, finał


                  Sebastian był w kropce. Pakt zobowiązywał go do spełnienia wszelkich rozkazów panicza, a jednocześnie musiał dbać o jego zdrowie. Na chwilę obecną nie mógł wykonać wszystkiego, co tylko ubodło demoniczne ego. Czyżby tym razem miał sobie nie dać rady jako idealny kamerdyner?
Ciel zaczynał coraz bardziej się dusić, byle oddech był dla niego walką o być albo nie być.
                – Paniczu, proszę wytrzymać dwie minuty. Da panicz radę? – zapytał zmartwiony, kucając przy swoim kontrahencie. Jeśli da mu tyle czasu, znajdzie rozwiązanie, z tym że ono zjawiło się samo, zupełnie nieoczekiwanie dla obu stron.
                – Pa-panie  Sebastianie! – wtem usłyszeli dobrze znany głos. Z czeluści tunelu wyłoniła się postać pokojówki, z tym że najpierw obydwaj zobaczyli jej buty na obcasie i białe, bufiaste pantalony na niewątpliwie zgrabnych nogach. Do łydek i ud były przyczepione pasy ze schowkami na różnoraką broń. Noże, sztylety, pistolety i naboje to zaledwie drobny ułamek tego, co miała przy sobie dziewczyna. Sebastian złapał się na myśli, że chętnie by ją całą rozebrał, aby przekonać się, gdzie jeszcze pokojówka potrafiła ukryć przydatne rzeczy do walki. Kiedy przenieśli wzrok nieco wyżej, zobaczyli że dziewczyna naciągnęła sobie na głowę spódnicę, która była momentami przypalona i jednocześnie przemoczona, tak samo zresztą jak i cała postać, czego wcześniej nie dostrzegli.
               Wraz z jej pojawieniem się, do pomieszczenia zawitał podmuch spalenizny, zaniesiony przez ruch powietrza.
                 – Ktoś podłożył ogień, więc musiałam tędy uciekać. – wyrzuciła szybko, jakby na usprawiedliwienie. – Panie Sebastianie, tamta ciecz, która była we flakonach i ta, która leciała z rur strasznie szybko się zapalała! Czułam się, jakbym przebiegała przez piekło do wyjścia, wszystko stało w płomieniach!
                – Dobrze, że jesteś – wyrzucił pomiędzy kaszlem Ciel, odwracając z zażenowania głowę.
                – To nawet i lepiej – szepnął sam do siebie Sebastian, po czym zapytał już na głos. – Mey, nic ci się nie stało?
                – Nie, jestem cała i zdrowa! – zapewniła dziewczyna, doprowadzając się do porządku. Demon domyślił się, że skłamała, bo jeszcze wcześniej dostrzegł na nodze dziewczyny sporych rozmiarów oparzenie, ale tym zamierzał się zająć, kiedy już wrócą do posiadłości. Kiedy spódnica wróciła na miejsce, poprawiła swoją broń, którą trzymała na ramieniu. – Myślę, że udało mi się postrzelić tego, który to zrobił – dodała, chowając pistolety na wyraźny znak ze strony kamerdynera.
                – Doskonale – pochwalił Chinkę. – Ale teraz musimy się stąd wydostać. Weźmiesz Anabelle, ja panicza i wyjdziemy poprzez szpital. Nie zatrzymuj się nigdzie, tylko od razu kieruj się do posiadłości. Powinna się obudzić za parę godzin – poinstruował ją Michaelis, pomagając przywiązać jej dziecko do pleców za pomocą prześcieradła. – Tak będzie ci wygodniej. Wiązanie nie powinno się poluzować, ale mimo wszystko, uważaj na siebie.
                – Oczywiście! Może pan na mnie liczyć! Nie zawiodę! – zasalutowała Mey-Rin.
                Ciel dusił się coraz bardziej i bardziej, więc nie mieli chwili do stracenia. Sebastian wziął swojego panicza delikatnie na ręce, uważając na zwichniętą rękę swojego pracodawcy i kopnięciem otworzył sobie i pokojówce drzwi. Teraz wszystko zależało od nich. Pocieszała go świadomość, że chociaż Chinka była beznadziejna jako pomoc domowa, o tyle jako jej umiejętności jako skrytobójcy nie musiał się martwić. Był pewien, że uda im się uciec tak szybko jak tylko się da, bez zbędnego zwracania na siebie uwagi. I teraz tylko to się liczyło.
                Gnali schodami do góry, aby dostać się na poziom parteru, a gdy tylko demon uznał, że to już, skierowali się korytarzem wprost do drzwi. Szczęśliwie, nikt w tym czasie nie zmierzał w kierunku kostnicy, skąd kierowali się do wyjścia. Demon był z siebie równie dumny, że wybrali przejście, którymi wynoszono zwłoki ze szpitala. Budowniczy zadbali o to, aby to było inne wyjście niż to, którymi wchodzili pacjenci o własnych siłach.
                Gdy tylko znaleźli się na powietrzu, pary rozdzieliły się. Mey-Rin pobiegła w kierunku, w którym pozostawili swoje konie, natomiast Sebastian zaniósł swojego panicza w ustronne miejsce, aby tam podać mu na jednej ze swoich czarnych macek szklankę wody do wypicia i papierową torebkę.
                Ciel niechętnie patrzył, jak demon używa swoich mocy przy nim, jednak nie miał lepszego wyjścia. Jego wierny sługa pomógł mu podsunąć torebkę i pilnował, aby panicz oddychał przez jakiś czas tylko przez nią, dopóki nie uspokoi swojego oddechu.
                Stało się to, czego najbardziej się obawiał. Co prawda, tym razem choroba pokrzyżowała mu plany, ale zawsze mogła przecież zaatakować w o wiele gorszej sytuacji. Przez to stawał się coraz bardziej zawodny, a to z kolei prowadziło do tego, aby jeszcze bardziej polegał na swoim podwładnym.
                – Sebastian, to rozkaz – powiedział ciężko Ciel – masz znaleźć osobę, którą postrzeliła Mey Rin. Upewnij się, że Mallcote nie żyje. Po tym wrócisz tutaj – zażądał. Po prawdzie nie chciał, aby demon oglądał go w takim stanie. Mimo, że widział go już w o wiele gorszych położeniach, duma szlachcica cierpiała katusze, kiedy myślał o tym, że jest tak słaby.
                – Jak rozkażesz – skłonił się demon, znikając momentalnie.
Ciel miał wrażenie, że tuż zanim rozpłynął się we mgle, spojrzał na niego z niepokojem, jednak szybko wyrzucił ten obraz ze swojej głowy.
                Cieszył się, że udało im się znaleźć dziewczynkę. O jej bezpieczeństwo teraz się nie martwił, była w dobrych rękach. Mey-Rin zatroszczy się o to, aby dotarła  do domu cała i zdrowa. Kiedy jednak pomyślał o swojej służącej, przed oczyma stanęła mu tak, jak ją zobaczył w kostnicy, tuż kiedy wybiegła zdyszana z tunelu. Hrabia ponownie zaczerwienił się po same czubki uszu, ale musiał przyznać sam przed sobą, że Mey Rin miała śliczną figurę. Był ciekawy, czy Elizabeth będzie chociaż w połowie tak ponętna jak jego własna pokojówka.
                Zmęczony atakiem astmy spojrzał w górę, a ręka mimowolnie dotknęła przepaski na oku, które oznaczone było znakiem paktu.
                Ciężkie chmury kłębiły się nad miastem, nie przepuszczając ani jednego promyczka słońca. Cóż za paskudna pogoda przeszło mu przez myśl.
                Chwile samotności zadziałały zbawiennie na młodego hrabiego. Czuł się zdecydowanie lepiej, a poczucie względnego bezpieczeństwa odniosło w tym niewątpliwie ogromną rolę. Mimo to, cały czas trzymał rewolwer w ręce w pełnej gotowości, gdyby ktoś postanowił go sprzątnąć. Już raz próbowano go utopić, teraz ktoś podpalił piwnicę przy Longwood. Zdecydowanie bardzo komuś zależało, aby zatrzeć wszelkie ślady.
                Po chwili rozmyślań, zobaczył zbliżającą się sylwetkę swojego kamerdynera.
                – Znalazłem go, paniczu. Nie zgadnie panicz, kto to był.
                Ciel zmrużył brwi w geście skupienia.
                – Sir Manfred Lucas?
                Usta demona rozciągnęły się w uśmiechu.
                – W rzeczy samej.
                – Gdzie teraz jest? – zapytał ponaglającym tonem Ciel.
                – Udał się do swojej posiadłości w mieście. Jest ranny – dodał spokojnie kamerdyner, wlepiając swoje uważne spojrzenie w twarz ponurego Psa Jej Królewskiej Mości.
                – W takim razie, złożymy mu niezapowiedzianą wizytę – uśmiechnął się złowieszczo Ciel.
                – Naturalnie – odpowiedział równie zadowolony demon. – Panicz pozwoli, że wezmę go na ręce, będzie się nam szybciej podróżowało.
                – Zgoda – rzucił hrabia.
                Sebastian z gracją odbił się od ziemi, a Ciel miał po raz kolejny okazję przekonać się, jak niezwykły był jego kamerdyner. W mgnieniu oka dostali się niezauważeni do ogrodów przy posiadłości sir Lucasa, a stamtąd Sebastian był w stanie stwierdzić bez cienia wątpliwości, gdzie znajduje się poszukiwany mężczyzna.
– Proszę się trzymać – poprosił demon, po czym zupełnie jak kot wdrapał się po rozłożystym drzewie orzechowym wprost do okna, które było otwarte. W ten sposób dostali się do zupełnie pustego korytarza. Ciel przez chwilę nadsłuchiwał, czy ktoś się nie zbliża, ale kiedy utwierdził się w przekonaniu, że naprawdę są sami, kazał Sebastianowi zaprowadzić się wprost do gabinetu sir Manfreda.
Zastali go samego, tak jak obiecywał demon. Miał zabandażowane ramię, z którego ciągle ciekła krew. Łatwo to było zauważyć, bo bandaże zdążyły przesiąknąć.
– Przepraszam za wtargnięcie, sir Lucasie, jednak sprawa jest niecierpiąca zwłoki – odezwał się Ciel, na głos którego mężczyzna odwrócił się w fotelu. Widać było, że z początku jest skonsternowany i nie kojarzy swoich gości zupełnie, co Ciel zdołał zauważyć.
– Przepraszam, nie przedstawiłem się, mój błąd. Pies Jej Królewskiej Mości. Tyle powinno wystarczyć – stwierdził chłodno, stając dokładnie przed mężczyzną i bez ogródek celując rewolwerem prosto w czoło, uprzednio odbezpieczywszy zamek.
– Phantomhive – wyrzucił z siebie z lękiem sir Lucas, gorączkowo szukając czegoś ręką w szufladzie ogromnego biurka.
– Nie radzę. Byle krok, a mój kamerdyner się tobą zajmie, o ile ja wcześniej nie zdążę przestrzelić ci czaszki. Przedtem, mam jednak parę pytań – uprzedził, wcale nie zmieniając zimnego, rzeczowego tonu. – Od udzielonych odpowiedzi zależy twoje życie. Radzę podejść do sprawy poważnie.
– Słucham – mruknął wyraźnie niezadowolony, jednak w jego głosie wciąż było słychać pewnego rodzaju obawę.
– To ty stałeś za nielegalnym dostarczaniem zwłok, które później sprzedawałeś jako fragmenty mumii przywiezionych tutaj z Egiptu – bardziej stwierdził niż zapytał Ciel, a twarz sir Lucasa skrzywiła się nieznacznie.
– Ja nikogo nie zabijałem. To był tylko bardzo dobry biznes – odpowiedział zniesmaczony. – Nie macie na mnie nic. Zarabianie pieniędzy nie jest przestępstwem – odpowiedział bezczelnie, wyczuwszy nieco pewności siebie.
Ciel spojrzał wymownie na Sebastiana.
– Przedostatnie pytanie: W jaki sposób zostałeś zraniony?
– Przechodziłem ulicą. W jednym z szynków wybuchła jakaś awantura i nim się spostrzegłem, zostałem postrzelony przypadkową kulą. Możecie nawet ją zobaczyć – tutaj odwrócił się i pokazał kulę Cielowi i później wyciągnął rękę w stronę kamerdynera. – Może to potwierdzić mój woźnica.
– Identyczna, jakich używa Mey-Rin – Michaelis zwrócił się uniżenie do swego pracodawcy. – Chyba powinniśmy do listy grzechów dopisać jeszcze kłamstwo.
– Kto jeszcze wiedział o tym? – Ciel zadał ostatnie pytanie, dając dłonią pozwolenie, aby Sebastian zajął się intruzem. Uradowany demon w końcu postąpił kilka kroków do przodu, z szalejącym obłędem w oczach. Za oknem zerwał się silny wiatr, a także stało się niespotykanie ciemno. Drzwi do gabinetu zablokowały się samoistnie od środka, tak że nikt nie przeszkodziłby im nawet, gdyby się zorientował co planie młodego hrabiego.
– Co… Co się dzieje – zapytał zaniepokojony Manfred, instynktownie odpychając się na fotelu w tył, aby oddalić się od zbliżającego się demona.
– Kto był twoim wspólnikiem? – Ciel powtórzył pytanie chłodnym i niewzruszonym tonem. Nic sobie nie robił ze strachu swojej ofiary, uważał, że to zupełnie nic w stosunku do tego, co zgotował niewinnym mieszkańcom, którzy przez niego stracili życie. Sebastian z wolna zatracał ludzką formę, przyjmując najbardziej odrażające wcielenie, jakie mógł zobaczyć jedynie umierający, którego nie czekało nic innego, jak Otchłań. Pokój zupełnie utonął w mroku, jaki miał swoje źródło w jestestwie jednego z synów Piekła.
– Powiem, wszystko powiem! – krzyczał Manfred, gorączkowo uciekając przed zbliżającą się Ciemnością. W pewnym momencie przewrócił się z fotela i zaczął uciekać na kolanach, podpierając się zdrową ręką. Kierował się do zamkniętych drzwi, ale po drodze jedna z macek mroku dopadła go i przycisnęła do ściany. Dopiero wówczas zaczął wyrzucać z siebie wszystkie nazwiska wraz z małą charakterystyką. Na jaw wyszło, że nikt ze służby nic nie wiedział o zajęciu ich pracodawcy. Ciel, wysłuchawszy wszystkiego do końca, zgodnie z Sebastianem stwierdzili, że nikt z nich nie został się przy życiu i że czas najwyższy ukarać ostatniego z nich.
– Paniczu, proszę zamknąć oczy i nie otwierać ich, dopóki nie powiem – poprosił go Sebastian, co też Ciel i uczynił. W tym czasie usłyszał agonalny krzyk i dźwięk łamanych kości oraz poczuł przejmujący chłód. Mimo wszystko w tej kwestii wolał posłuchać się swojego jedynego w tym rodzaju Michaelisa.
Kiedy demon wyraził zgodę, Ciel zobaczył, że byli już na zewnątrz, z dala od posiadłości, skąd kierowali się po zostawione wcześniej konie.
– Szybko poszło – stwierdził bez grama złośliwości.
– Dziękuję serdecznie, paniczu – odpowiedział zadowolony kamerdyner.
Niespełna parę minut później pomagał mu już wsiąść na ślicznego, dorodnego siwka, a sam odwiązywał swojego karego konia.
– Kiedy wrócimy, chciałbym zjeść… pieczeń ze śliwkami – zdecydował chłopak, co wzbudziło zainteresowanie lokaja. Wreszcie coś nowego, a nie tylko słodycze i słodycze.
– Naturalnie, paniczu. Zanim jednak, proszę pozwolić mi opatrzyć swoją rękę. Wydaje mi się, że będzie trzeba ją nastawić – wtrącił ostrożnie, badając reakcję chłopca.
Ku jego ogromnemu zaskoczeniu, Ciel jedynie wzruszył ramionami.
– Jeśli tak uważasz, wówczas pozostawiam to w twoich rękach – odpowiedział, a na jego ustach błąkało się coś na kształt uśmiechu.
– Mey Rin również należy opatrzeć. Widziałem, że spaliła nogę – dodał, wciąż doszukując się przyczyny tego niezwykłego nastroju swego panicza.
– W takim razie najpierw zajmij się nią i Anabelle. Ja mogę poczekać, chociażby do późnej nocy – wtrącił lekko, zadzierając głowę, aby spojrzeć w niebo.
– Sebastianie, odpowiedz mi. Czy dla ciebie te wszystkie chwile… Albo inaczej. Jak odbierasz to wszystko, co się dzieje wokół ciebie? Jak na nie spoglądasz? Czym one dla ciebie są? – zapytał Ciel, dzięki czemu demon w końcu miał nieco większy wgląd w to, o czym myślał jego panicz. Zanim jednak odpowiedział mu, zastanowił się dobrą chwilę, chcąc udzielić jak najlepszej odpowiedzi.
Mroczny lokaj popędził nieco swojego konia, aby zrównać się w jednej linii ze swoim panem i pozwolić zwierzętom kroczyć we wspólnym tempie.
– Nie jestem pewien paniczu, ale są niezwykle ulotne. Są piękne, ale i nietrwałe, jak wszystko, co jest na tym świecie. Ludzie, zwierzęta, kwiaty, pory roku. Wszystko jest ulotne.
– A więc to nas łączy. Ulotność. Miło to wiedzieć – przyznał zadowolony Ciel, po czym obydwaj popędzili swoje zwierzęta, aby jeszcze przed zmrokiem powrócić do ukochanej rezydencji młodego hrabiego.



W ten sposób rozstajemy się z kolejną historią. Nie martwcie się, na pewno pojawi się tutaj coś jeszcze, i to w całkiem niedługim czasie (obiecuję, nie zniknę na rok jak ostatnio).  
W międzyczasie wpadajcie na Wattpada, znajdziecie mnie tam pod pseudonimem Sugardemononme. Obecnie ukazuje się tam nowa opowieść - "Siła ulotna też cierpi".

Trzymajcie się,
Andatejka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz