Sebastian był w kropce. Pakt zobowiązywał go do spełnienia
wszelkich rozkazów panicza, a jednocześnie musiał dbać o jego zdrowie. Na
chwilę obecną nie mógł wykonać wszystkiego, co tylko ubodło demoniczne ego. Czyżby
tym razem miał sobie nie dać rady jako idealny kamerdyner?
Ciel zaczynał coraz bardziej się dusić, byle oddech był dla
niego walką o być albo nie być.
–
Paniczu, proszę wytrzymać dwie minuty. Da panicz radę? – zapytał zmartwiony,
kucając przy swoim kontrahencie. Jeśli da mu tyle czasu, znajdzie rozwiązanie,
z tym że ono zjawiło się samo, zupełnie nieoczekiwanie dla obu stron.
–
Pa-panie Sebastianie! – wtem usłyszeli
dobrze znany głos. Z czeluści tunelu wyłoniła się postać pokojówki, z tym że
najpierw obydwaj zobaczyli jej buty na obcasie i białe, bufiaste pantalony na
niewątpliwie zgrabnych nogach. Do łydek i ud były przyczepione pasy ze
schowkami na różnoraką broń. Noże, sztylety, pistolety i naboje to zaledwie
drobny ułamek tego, co miała przy sobie dziewczyna. Sebastian złapał się na
myśli, że chętnie by ją całą rozebrał, aby przekonać się, gdzie jeszcze
pokojówka potrafiła ukryć przydatne rzeczy do walki. Kiedy przenieśli wzrok
nieco wyżej, zobaczyli że dziewczyna naciągnęła sobie na głowę spódnicę, która
była momentami przypalona i jednocześnie przemoczona, tak samo zresztą jak i cała postać, czego wcześniej nie dostrzegli.
Wraz z jej pojawieniem się, do pomieszczenia zawitał podmuch spalenizny, zaniesiony przez ruch powietrza.
– Ktoś podłożył ogień, więc musiałam tędy uciekać. – wyrzuciła szybko, jakby na usprawiedliwienie. – Panie Sebastianie, tamta ciecz, która była we flakonach i ta, która leciała z rur strasznie szybko się zapalała! Czułam się, jakbym przebiegała przez piekło do wyjścia, wszystko stało w płomieniach!
Wraz z jej pojawieniem się, do pomieszczenia zawitał podmuch spalenizny, zaniesiony przez ruch powietrza.
– Ktoś podłożył ogień, więc musiałam tędy uciekać. – wyrzuciła szybko, jakby na usprawiedliwienie. – Panie Sebastianie, tamta ciecz, która była we flakonach i ta, która leciała z rur strasznie szybko się zapalała! Czułam się, jakbym przebiegała przez piekło do wyjścia, wszystko stało w płomieniach!
–
Dobrze, że jesteś – wyrzucił pomiędzy kaszlem Ciel, odwracając z zażenowania
głowę.
– To
nawet i lepiej – szepnął sam do siebie Sebastian, po czym zapytał już na głos.
– Mey, nic ci się nie stało?
– Nie,
jestem cała i zdrowa! – zapewniła dziewczyna, doprowadzając się do porządku. Demon
domyślił się, że skłamała, bo jeszcze wcześniej dostrzegł na nodze dziewczyny
sporych rozmiarów oparzenie, ale tym zamierzał się zająć, kiedy już wrócą do
posiadłości. Kiedy spódnica wróciła na miejsce, poprawiła swoją broń, którą
trzymała na ramieniu. – Myślę, że udało mi się postrzelić tego, który to zrobił
– dodała, chowając pistolety na wyraźny znak ze strony kamerdynera.
–
Doskonale – pochwalił Chinkę. – Ale teraz musimy się stąd wydostać. Weźmiesz
Anabelle, ja panicza i wyjdziemy poprzez szpital. Nie zatrzymuj się nigdzie,
tylko od razu kieruj się do posiadłości. Powinna się obudzić za parę godzin –
poinstruował ją Michaelis, pomagając przywiązać jej dziecko do pleców za pomocą
prześcieradła. – Tak będzie ci wygodniej. Wiązanie nie powinno się poluzować,
ale mimo wszystko, uważaj na siebie.
–
Oczywiście! Może pan na mnie liczyć! Nie zawiodę! – zasalutowała Mey-Rin.
Ciel
dusił się coraz bardziej i bardziej, więc nie mieli chwili do stracenia.
Sebastian wziął swojego panicza delikatnie na ręce, uważając na zwichniętą rękę
swojego pracodawcy i kopnięciem otworzył sobie i pokojówce drzwi. Teraz
wszystko zależało od nich. Pocieszała go świadomość, że chociaż Chinka była
beznadziejna jako pomoc domowa, o tyle jako jej umiejętności jako skrytobójcy
nie musiał się martwić. Był pewien, że uda im się uciec tak szybko jak tylko
się da, bez zbędnego zwracania na siebie uwagi. I teraz tylko to się liczyło.
Gnali
schodami do góry, aby dostać się na poziom parteru, a gdy tylko demon uznał, że
to już, skierowali się korytarzem wprost do drzwi. Szczęśliwie, nikt w tym
czasie nie zmierzał w kierunku kostnicy, skąd kierowali się do wyjścia. Demon
był z siebie równie dumny, że wybrali przejście, którymi wynoszono zwłoki ze
szpitala. Budowniczy zadbali o to, aby to było inne wyjście niż to, którymi
wchodzili pacjenci o własnych siłach.
Gdy
tylko znaleźli się na powietrzu, pary rozdzieliły się. Mey-Rin pobiegła w
kierunku, w którym pozostawili swoje konie, natomiast Sebastian zaniósł swojego
panicza w ustronne miejsce, aby tam podać mu na jednej ze swoich czarnych macek
szklankę wody do wypicia i papierową torebkę.
Ciel
niechętnie patrzył, jak demon używa swoich mocy przy nim, jednak nie miał
lepszego wyjścia. Jego wierny sługa pomógł mu podsunąć torebkę i pilnował, aby
panicz oddychał przez jakiś czas tylko przez nią, dopóki nie uspokoi swojego
oddechu.
Stało
się to, czego najbardziej się obawiał. Co prawda, tym razem choroba
pokrzyżowała mu plany, ale zawsze mogła przecież zaatakować w o wiele gorszej
sytuacji. Przez to stawał się coraz bardziej zawodny, a to z kolei prowadziło
do tego, aby jeszcze bardziej polegał na swoim podwładnym.
–
Sebastian, to rozkaz – powiedział ciężko Ciel – masz znaleźć osobę, którą
postrzeliła Mey Rin. Upewnij się, że Mallcote nie żyje. Po tym wrócisz tutaj –
zażądał. Po prawdzie nie chciał, aby demon oglądał go w takim stanie. Mimo, że
widział go już w o wiele gorszych położeniach, duma szlachcica cierpiała
katusze, kiedy myślał o tym, że jest tak słaby.
– Jak
rozkażesz – skłonił się demon, znikając momentalnie.
Ciel miał wrażenie, że tuż zanim rozpłynął się we mgle,
spojrzał na niego z niepokojem, jednak szybko wyrzucił ten obraz ze swojej
głowy.
Cieszył
się, że udało im się znaleźć dziewczynkę. O jej bezpieczeństwo teraz się nie
martwił, była w dobrych rękach. Mey-Rin zatroszczy się o to, aby dotarła do domu cała i zdrowa. Kiedy jednak pomyślał
o swojej służącej, przed oczyma stanęła mu tak, jak ją zobaczył w kostnicy, tuż
kiedy wybiegła zdyszana z tunelu. Hrabia ponownie zaczerwienił się po same
czubki uszu, ale musiał przyznać sam przed sobą, że Mey Rin miała śliczną
figurę. Był ciekawy, czy Elizabeth będzie chociaż w połowie tak ponętna jak
jego własna pokojówka.
Zmęczony
atakiem astmy spojrzał w górę, a ręka mimowolnie dotknęła przepaski na oku,
które oznaczone było znakiem paktu.
Ciężkie
chmury kłębiły się nad miastem, nie przepuszczając ani jednego promyczka
słońca. Cóż za paskudna pogoda
przeszło mu przez myśl.
Chwile
samotności zadziałały zbawiennie na młodego hrabiego. Czuł się zdecydowanie
lepiej, a poczucie względnego bezpieczeństwa odniosło w tym niewątpliwie ogromną rolę. Mimo to, cały czas trzymał rewolwer w
ręce w pełnej gotowości, gdyby ktoś postanowił go sprzątnąć. Już raz próbowano
go utopić, teraz ktoś podpalił piwnicę przy Longwood. Zdecydowanie bardzo komuś
zależało, aby zatrzeć wszelkie ślady.
Po
chwili rozmyślań, zobaczył zbliżającą się sylwetkę swojego kamerdynera.
–
Znalazłem go, paniczu. Nie zgadnie panicz, kto to był.
Ciel
zmrużył brwi w geście skupienia.
– Sir
Manfred Lucas?
Usta
demona rozciągnęły się w uśmiechu.
– W
rzeczy samej.
– Gdzie
teraz jest? – zapytał ponaglającym tonem Ciel.
– Udał
się do swojej posiadłości w mieście. Jest ranny – dodał spokojnie kamerdyner,
wlepiając swoje uważne spojrzenie w twarz ponurego Psa Jej Królewskiej Mości.
– W
takim razie, złożymy mu niezapowiedzianą wizytę – uśmiechnął się złowieszczo
Ciel.
–
Naturalnie – odpowiedział równie zadowolony demon. – Panicz pozwoli, że wezmę
go na ręce, będzie się nam szybciej podróżowało.
– Zgoda
– rzucił hrabia.
Sebastian
z gracją odbił się od ziemi, a Ciel miał po raz kolejny okazję przekonać się,
jak niezwykły był jego kamerdyner. W mgnieniu oka dostali się niezauważeni do
ogrodów przy posiadłości sir Lucasa, a stamtąd Sebastian był w stanie
stwierdzić bez cienia wątpliwości, gdzie znajduje się poszukiwany mężczyzna.
– Proszę się trzymać – poprosił
demon, po czym zupełnie jak kot wdrapał się po rozłożystym drzewie orzechowym
wprost do okna, które było otwarte. W ten sposób dostali się do zupełnie
pustego korytarza. Ciel przez chwilę nadsłuchiwał, czy ktoś się nie zbliża, ale
kiedy utwierdził się w przekonaniu, że naprawdę są sami, kazał Sebastianowi
zaprowadzić się wprost do gabinetu sir Manfreda.
Zastali go samego, tak jak
obiecywał demon. Miał zabandażowane ramię, z którego ciągle ciekła krew. Łatwo
to było zauważyć, bo bandaże zdążyły przesiąknąć.
– Przepraszam za wtargnięcie, sir
Lucasie, jednak sprawa jest niecierpiąca zwłoki – odezwał się Ciel, na głos
którego mężczyzna odwrócił się w fotelu. Widać było, że z początku jest skonsternowany
i nie kojarzy swoich gości zupełnie, co Ciel zdołał zauważyć.
– Przepraszam, nie przedstawiłem
się, mój błąd. Pies Jej Królewskiej Mości. Tyle powinno wystarczyć – stwierdził
chłodno, stając dokładnie przed mężczyzną i bez ogródek celując rewolwerem prosto
w czoło, uprzednio odbezpieczywszy zamek.
– Phantomhive – wyrzucił z siebie
z lękiem sir Lucas, gorączkowo szukając czegoś ręką w szufladzie ogromnego
biurka.
– Nie radzę. Byle krok, a mój
kamerdyner się tobą zajmie, o ile ja wcześniej nie zdążę przestrzelić ci
czaszki. Przedtem, mam jednak parę pytań – uprzedził, wcale nie zmieniając
zimnego, rzeczowego tonu. – Od udzielonych odpowiedzi zależy twoje życie. Radzę
podejść do sprawy poważnie.
– Słucham – mruknął wyraźnie
niezadowolony, jednak w jego głosie wciąż było słychać pewnego rodzaju obawę.
– To ty stałeś za nielegalnym
dostarczaniem zwłok, które później sprzedawałeś jako fragmenty mumii
przywiezionych tutaj z Egiptu – bardziej stwierdził niż zapytał Ciel, a twarz
sir Lucasa skrzywiła się nieznacznie.
– Ja nikogo nie zabijałem. To był
tylko bardzo dobry biznes – odpowiedział zniesmaczony. – Nie macie na mnie nic.
Zarabianie pieniędzy nie jest przestępstwem – odpowiedział bezczelnie,
wyczuwszy nieco pewności siebie.
Ciel spojrzał wymownie na
Sebastiana.
– Przedostatnie pytanie: W jaki
sposób zostałeś zraniony?
– Przechodziłem ulicą. W jednym z
szynków wybuchła jakaś awantura i nim się spostrzegłem, zostałem postrzelony
przypadkową kulą. Możecie nawet ją zobaczyć – tutaj odwrócił się i pokazał kulę
Cielowi i później wyciągnął rękę w stronę kamerdynera. – Może to potwierdzić
mój woźnica.
– Identyczna, jakich używa
Mey-Rin – Michaelis zwrócił się uniżenie do swego pracodawcy. – Chyba
powinniśmy do listy grzechów dopisać jeszcze kłamstwo.
– Kto jeszcze wiedział o tym? – Ciel
zadał ostatnie pytanie, dając dłonią pozwolenie, aby Sebastian zajął się
intruzem. Uradowany demon w końcu postąpił kilka kroków do przodu, z szalejącym
obłędem w oczach. Za oknem zerwał się silny wiatr, a także stało się
niespotykanie ciemno. Drzwi do gabinetu zablokowały się samoistnie od środka,
tak że nikt nie przeszkodziłby im nawet, gdyby się zorientował co planie
młodego hrabiego.
– Co… Co się dzieje – zapytał
zaniepokojony Manfred, instynktownie odpychając się na fotelu w tył, aby
oddalić się od zbliżającego się demona.
– Kto był twoim wspólnikiem? – Ciel
powtórzył pytanie chłodnym i niewzruszonym tonem. Nic sobie nie robił ze
strachu swojej ofiary, uważał, że to zupełnie nic w stosunku do tego, co
zgotował niewinnym mieszkańcom, którzy przez niego stracili życie. Sebastian z
wolna zatracał ludzką formę, przyjmując najbardziej odrażające wcielenie, jakie
mógł zobaczyć jedynie umierający, którego nie czekało nic innego, jak Otchłań.
Pokój zupełnie utonął w mroku, jaki miał swoje źródło w jestestwie jednego z
synów Piekła.
– Powiem, wszystko powiem! –
krzyczał Manfred, gorączkowo uciekając przed zbliżającą się Ciemnością. W
pewnym momencie przewrócił się z fotela i zaczął uciekać na kolanach,
podpierając się zdrową ręką. Kierował się do zamkniętych drzwi, ale po drodze
jedna z macek mroku dopadła go i przycisnęła do ściany. Dopiero wówczas zaczął
wyrzucać z siebie wszystkie nazwiska wraz z małą charakterystyką. Na
jaw wyszło, że nikt ze służby nic nie wiedział o zajęciu ich pracodawcy. Ciel,
wysłuchawszy wszystkiego do końca, zgodnie z Sebastianem stwierdzili, że nikt z
nich nie został się przy życiu i że czas najwyższy ukarać ostatniego z nich.
– Paniczu, proszę zamknąć oczy i
nie otwierać ich, dopóki nie powiem – poprosił go Sebastian, co też Ciel i
uczynił. W tym czasie usłyszał agonalny krzyk i dźwięk łamanych kości oraz
poczuł przejmujący chłód. Mimo wszystko w tej kwestii wolał posłuchać się
swojego jedynego w tym rodzaju Michaelisa.
Kiedy demon wyraził zgodę, Ciel
zobaczył, że byli już na zewnątrz, z dala od posiadłości, skąd kierowali się po
zostawione wcześniej konie.
– Szybko poszło – stwierdził bez
grama złośliwości.
– Dziękuję serdecznie, paniczu –
odpowiedział zadowolony kamerdyner.
Niespełna parę minut później
pomagał mu już wsiąść na ślicznego, dorodnego siwka, a sam odwiązywał swojego
karego konia.
– Kiedy wrócimy, chciałbym zjeść…
pieczeń ze śliwkami – zdecydował chłopak, co wzbudziło zainteresowanie lokaja.
Wreszcie coś nowego, a nie tylko słodycze i słodycze.
– Naturalnie, paniczu. Zanim
jednak, proszę pozwolić mi opatrzyć swoją rękę. Wydaje mi się, że będzie trzeba
ją nastawić – wtrącił ostrożnie, badając reakcję chłopca.
Ku jego ogromnemu zaskoczeniu,
Ciel jedynie wzruszył ramionami.
– Jeśli tak uważasz, wówczas pozostawiam
to w twoich rękach – odpowiedział, a na jego ustach błąkało się coś na kształt
uśmiechu.
– Mey Rin również należy opatrzeć.
Widziałem, że spaliła nogę – dodał, wciąż doszukując się przyczyny tego
niezwykłego nastroju swego panicza.
– W takim razie najpierw zajmij
się nią i Anabelle. Ja mogę poczekać, chociażby do późnej nocy – wtrącił lekko,
zadzierając głowę, aby spojrzeć w niebo.
– Sebastianie, odpowiedz mi. Czy
dla ciebie te wszystkie chwile… Albo inaczej. Jak odbierasz to wszystko, co się
dzieje wokół ciebie? Jak na nie spoglądasz? Czym one dla ciebie są? – zapytał
Ciel, dzięki czemu demon w końcu miał nieco większy wgląd w to, o czym myślał
jego panicz. Zanim jednak odpowiedział mu, zastanowił się dobrą chwilę, chcąc
udzielić jak najlepszej odpowiedzi.
Mroczny lokaj popędził nieco
swojego konia, aby zrównać się w jednej linii ze swoim panem i pozwolić zwierzętom
kroczyć we wspólnym tempie.
– Nie jestem pewien paniczu, ale
są niezwykle ulotne. Są piękne, ale i nietrwałe, jak wszystko, co jest na tym
świecie. Ludzie, zwierzęta, kwiaty, pory roku. Wszystko jest ulotne.
– A więc to nas łączy. Ulotność.
Miło to wiedzieć – przyznał zadowolony Ciel, po czym obydwaj popędzili swoje
zwierzęta, aby jeszcze przed zmrokiem powrócić do ukochanej rezydencji młodego
hrabiego.
W ten sposób rozstajemy się z kolejną historią. Nie martwcie się, na pewno pojawi się tutaj coś jeszcze, i to w całkiem niedługim czasie (obiecuję, nie zniknę na rok jak ostatnio).
W międzyczasie wpadajcie na Wattpada, znajdziecie mnie tam pod pseudonimem Sugardemononme. Obecnie ukazuje się tam nowa opowieść - "Siła ulotna też cierpi".
Trzymajcie się,
Andatejka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz