Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

wtorek, 22 marca 2016

Liebster Blog Award



                 Z dużym zaskoczeniem przyjęłam do wiadomości, że ktoś, a raczej Oleczka ( żeby być dokładnym: http://leviandhissecondchance.blogspot.com/2016/03/liebster-blog-award.html) nominowała mnie do czegoś o tajemniczym skrócie L.B.A, co jest nagrodą za „ dobrze wykonaną pracę” dla blogów o małej liczbie obserwatorów. Nie powiem, byłam zdumiona, tym bardziej, że takie zabawy łańcuszkowe omijały mnie od zawsze szerokim łukiem, co wyłączało mnie poniekąd z wielu zabaw. Z zazdrością czytałam kolejne nominacje dla innych stron, pocieszając się jedynie tym, że w sumie pytania są takie nijakie, że nie czuję przemożnej potrzeby odpowiadania na nie, ponieważ nie są jakieś wybitnie zajmujące. Zmieniłam o nich zdanie dopiero wówczas, gdy sama musiałam wymyślić serię 11 pytań, które znajdziecie poniżej.
                Jednak z racji tego, że to moja pierwsza taka przygoda, więc podchodzę do niej z o wiele większym entuzjazmem niż powinnam, postaram się odpowiedzieć jak najlepiej, żeby zaspokoić waszą ciekawość.

Pytanie 1. Jakie jest twoje ulubione anime? Mogą być dwie odpowiedzi.

                To tak, jakby mnie zapytano, który z 20 palców jakie mam w posiadaniu lubię najbardziej. Anime już od dłuższego czasu stało się integralną częścią mojego życia, co nie oznacza, że z zapartym tchem śledzę wszystkie produkcje, jakie wychodzą w danym sezonie. Nic z tych rzeczy, i jeśli myślicie, że jestem typowym otaku – to jesteście w błędzie. Osobiście cenię sobie dalekowschodnie produkcje za to, ze poszerzyły mój światopogląd i dzięki nim mogę spojrzeć na problematykę z różnych stron. Doskonale rozumiem zarzuty, że to bajki dla dzieci. Po obejrzeniu kilku serii, wstyd mi, że takie coś ujrzało światło dzienne, bo nie zawierały niczego, co przykuwałoby uwagę lub niosło wartościowy przekaz.
                Nie potrafię wskazać tytułu, który najbardziej ujął mnie za serce, niemniej jednak sama mam kilka kryteriów, za które animacja może trafić do mojego serduszka. Są to:
                a)  bohaterowie i ich postawa ( Noragami, Hagure Yuusha no Estetica, Kaichou wa Maid-sama, Tokyo Godfathers)
                b) wysokiej jakości ścieżka dźwiękowa ( Kuroshitsuji, Code Geass, Strawberry Panic, Durarara, Vampire Knight)
                c) przekaz ( Mononoke Hime, Kotonoha no Niwa, Anemone )

Pytanie 2. Dlaczego piszesz bloga?

                Ponoć to pytanie jest obowiązkowe, więc na mojej liście również znajdzie swoje miejsce, ale wracając do tematu. Pewnie Was to zdziwi, ale w ten sposób chciałam zemścić się na głównym bohaterze serii Kuroshitsuji, a mianowicie Sebastianie Michaelisie, porażając go ilością błędów gramatycznych, stylistycznych, językowych, logicznych… Jest wiele sposobów, ale wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Nie doszukujcie się w tym sensu, bo go zwyczajnie nie ma i co więcej, to szczera prawda. Obarczyłam tę postać winą za wiele zdarzeń, w tym moich decyzji, przypadków. Chciałam za wszelką cenę udowodnić sobie coś i to chyba było decydującym impulsem do działania. Nie mogę też pominąć nagabywań ze strony moich znajomych, przekonywujących mnie dość długi okres czasu, żebym zaczęła przygodę z blogowaniem. Nie wierzyłam, że to się może udać, wykręcałam się brakiem czasu i sądziłam, że nie dam rady. Nie zawsze jest łatwo, więc moje uprzedzenia nie były całkiem bezzasadne.

Pytanie 3. Ulubiona postać.

                Złe pytanie, bo zadane tak oględnie, że mam problem ze sformułowaniem odpowiedzi. Ulubiona postać gdzie? Mam ulubioną panią kasjerkę, u której mogę liczyć na najładniejszą bułeczkę, ulubionego asystenta, który swoimi żarcikami poprawia szary poranek, wykładowcę… Jednak wszystkich na głowę bije moja mama. Tak, to nie pomyłka, jestem wiecznym dzieckiem, nikt nie daje mi tylu lat, ile mam. W moim opowiadanku to niewątpliwie Andatejka. Kreuję ją tak, by była naturalna i jednocześnie głupia. To trudna mieszanka, staram się jak umiem, ale o efekcie nie jestem przekonana. A z literatury pięknej to … ciężka sprawa! Sympatyzuję zdecydowanie zbyt wielu osobom, ale moją faworytką będzie Milady de Winter oraz Feride Hany ( czy ja właśnie pominęłam Scarlet O’Harę? O zgrozo! )

4. Najlepszy przedmiot.

                Oczywiście, że fizyka, matematyka, fortepian, anatomia i fizjologia! Nie, nie jestem piekielnie dobrym studentem.

5. Najbardziej znienawidzone COŚ ( przedmiot/nauczyciel)

                To wszystkie te, które zajmują czas, a nie wnoszą nie do mojego życia, czytaj psychologia, socjologia, pedagogika… I poszerzając rozumienie wyrazu „przedmiot”, wskażę jeszcze zupę warzywną.

6. Co byś chciała najbardziej na świecie?

                Rozumiem, że chodzi o marzenia? Jeżeli tak, to chciałabym zagrać duet fortepianowy na Steinway&Sons ( dwa fortepiany, ku uściśleniu) z idealnym kamerdynerem, Sebastianem Michaelisem, ale to nie koniec! Tego wieczoru będę wyglądać olśniewająco w długiej aż do ziemi sukni z gorsetem i tiurniurą, naturalnie w błękitnym kolorze, a na sam koniec udamy się na bal noworoczny do Viener Philkarmoniker, gdzie spędzę niezapomnianą noc życia!

7. Ulubiony Seiyuu.

                Odkrywczym to nie będzie, jeżeli powiem, że Ono Daisuke.

8. Ulubione zwierzę.

                Zdecydowanie koty. Jeżeli idąc spotkam jakiegoś przypadkiem na swojej drodze, zatrzymuję się i miauczę do niego tak długo, dopóki się nie zatrzyma i nie spojrzy na mnie. Czasami sobie tak rozmawiamy, ale nie mogę powiedzieć o czym, nie zdradzam kocich tajemnic ;) Jedynie dodam, że czarne koty mnie unikają, starając się, abym nie przebiegła im drogi. Podobno uważają to za zły znak.

9. Ulubiony kolor.

Niebieski.

10. Ulubiony aktor.

                 Ten wianuszek ulubieńców jest zbyt długi, by go udostępnić, ale na pewno na Top Liście miejsca dla siebie grzeją: Colin Firth, Johnny Deep, Geoffrey Rush, Nicolas Cage, Jackie Chan, Mel Gibson, Pierce Brosman, Sean Conery i Daniel Craig oraz wielu, wielu innych.

11. Ulubiona piosenka.

                Same trudne pytania! Mój gust zmienia się jak w kalejdoskopie i jest w głównej mierze uzależniony od aktualnie panującego nastroju. Jednak zawsze mam sentyment do pewnego walca, a mianowicie: „ Zamieć” Sviridova.

Przyszedł czas na pytania ode mnie! Nominuję:
1. Nami
2. Animeholik
3. walerianka
4. Kaori Chan
5. Iris
6. Sakurako too

7. Alder
8. Lysandra Sutcliff
9. Maddie
10. Nanami Kunimitsu
11. Pewna Książkoholiczka

Lista pytań:
1. Co cię skłoniło do rozpoczęcia bloggowania?
2. Jak wyglądałby twój wymarzony dzień?
3. Zbliża się koniec świata, a zostało ci tylko 10 złotych. Co kupujesz?
4. Wolisz ołówki automatyczne czy zwyczajne? Odpowiedź uzasadnij.
5. Kiedy miewasz „napady weny”?
6. Widzisz połowę szklanki pełną czy pustą?
7. Danie, które nigdy ci nie obrzydło.
8. Sposoby na nudę, o ile taka gości w twoim życiu.
9. Częstotliwość kłamstw na tydzień.
10. Ulubiony cytat ( nie musi być mądry).
11. Osoba, która jest dla ciebie wzorem do naśladowania.

„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

sobota, 19 marca 2016

Wspomnienia demonów, część 28

Pisanie rozdziałów na ostatnią chwilę stało się już niemal tradycją. Zwyczajnie nie potrafię inaczej i nie wam to oceniać, czy to dobrze, czy to źle.
Ubiegły tydzień obfitował w mnóstwo wydarzeń, łącznie z moim pobytem w szpitalu, stresującymi sytuacjami i innymi mniej przyjemnymi rzeczami.
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXVIII~~


            Wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko, zbyt chaotycznie i gdyby nie uspokajający głos opiekuna, dziewczyna umarłaby ze strachu. Skaleczyła go. Niechcący, ale zaatakowała, bo nie rozpoznała w pierwszej chwili znajomej osoby i potraktowała ją jako zagrożenie, które należy wyeliminować. Celnie, pewnie i bez wahania, jak bezwolna maszyna do zabijania. Gorączkowo próbowała się bronić, wykorzystując jeden z najbardziej pierwotnych instynktów, który objął jej ciało we władanie w tamtym momencie, o którym najchętniej zapomniałaby albo modliła się, aby nigdy nie miał miejsca.
            Siły opuściły ją zupełnie, a kiedy uleczyła ranę, osunęła się nieprzytomnie na bok i upadła prosto na wilgotną ściółkę. Właściwie, nawet nie była w stanie otworzyć wydarzeń, które dopiero co miały miejsce. Nie czuła niczego oprócz bólu, który wziął się znikąd. Jeszcze przez chwilę sennie spoglądała przez siebie, dopóki powieki nie opadły jej ciężko na oczy. Każdy wdech wiązał się z niewyobrażalnie ciężką pracą, a klatka leniwie podnosiła się i jeszcze szybciej opadała, jakby nawet ona chciała zamanifestować, że pora na przerwę. Nieprzyjemny szum w uszach utrzymywał się jeszcze, dopóki Andatejka nie straciła kontaktu z rzeczywistością. Wówczas zaczęło się jej wydawać, że w tym szumie zaczyna powoli rozpoznawać głosy z mgły. Było ich tyle, ze mogłaby przysiąść, że uciskają jej gardło i rozsadzają czaszkę. Wszystkie te głosy zdawały się krzyczeć, przekrzykiwać jeden przez drugiego, pełne wyrzutów i goryczy o coś, co rzekomo zrobiła. Pytały ją o coś i wyrzucały, dlaczego im nie dała tej szansy. Czym zasłużył sobie na szansę odwrócenia nurtów rzeki czasu i dlaczego oni nie są tego godni, skoro ją tworzą, a każdy najmniejszy kaprys bogini mógłby na zawsze zmienić ich los.
            Ciżba ludzkich głosów tworzących mgłę przylgnęła ciasno do jej ciała, zadając ból, który był niczym w porównaniu do bólu ramienia. Nie wiedziała, co się stało, ale kiedy bezsilnym wzrokiem obrzuciła źródło nieprzyjemnych odczuć, zobaczyła, że to jej ręka krwawi i jest ranna, zamiast jej opiekuna.
            Białowłosa odetchnęła z ulgą. To dobrze, że sama się skaleczyła, głosy kłamały. To znak, że żyje. Nie stało się nic złego i nie musi sobie wyrzucać, że kogoś skrzywdziła. Nawet samo przebywanie w odmętach zawieszonej w przestrzeni mgły wydawało się jej normalne. Czuła się wolna, chociaż rana pogłębiała się z każdą chwilą, ale nie miała do siebie pretensji. Trzeba uważać, jak się trzyma kosę, a jeśli była nieostrożna, to tylko jej wina. Spokojnie dryfowała na plecach w dół, a może to była góra? Nie była pewna, bo nie miała żadnego punktu odniesienia, żeby to jednoznacznie stwierdzić. Wiedziała tylko, że zatraca się w smutnym wymiarze, a mgła unosi ją gdzieś w nieznane, chociaż nie była rzeką i zgodnie z prawami fizyki było to nielogicziczne.
            Głosy błagały o uzdrowienie, jakby była jedyna wszechmocną w tym wymiarze. Strużki krwi, które spadły na jałową ziemię zabarwiły ją na bordowo, a po chwili z miejsca najhojniej obdarowanego krwią wybił się anemiczny pęd, równie bezbarwny, co reszta otaczającego świata.
            – Nie możesz tego robić. – usłyszała spokojny głos. Wiedziała już, że należał do małego kota. Nie chciała pytać, dlaczego, nie obchodziło ją to. Wyciągnęła dłoń w stronę rośliny i lekko musnęła palcami łodyżkę, która natychmiast zaczęła piąć się jak szalona do góry, dopóki nie była gotowa, aby zakwitnąć. Białowłosa odgięła głowę do tyłu i patrzyła, jak powoli, płatek po płatku kwiat ukazuje swoje mechaniczne wnętrze, jakby wielkie koła zębate zegaru nieubłaganie odmierzającego czas. Mgła rozrzedziła się wokół niego, odsłaniając spękaną, szara ziemię. Roślina na dobre umocowała się w ziemi, a metalowe części zgrzytnęły i mechanizm rozpoczął swoja pracę.
            – Zrób to, uzdrów nas – błagały głosy, formując z mgły macki, którymi dotykały kostek dziewczyny, pomimo, że opędzała się od nich i krzyczała, żeby ją zostawiły.
            – Za późno, już nic nie możesz zrobić. Odwróciłaś bieg rzeki – rzekła kotka wypranym z emocji głosem i położyła się obok nieprzytomnej bogini, wpychając łebek pod ociężałą rękę.
*

            Wraz z zupełną utratą świadomości zniknęła odrzucona na bok kosa i kotka, ku olbrzymiemu zaskoczeniu Heptlinga. Nie spodziewał się, że zwierzę będzie częścią broni, a już na pewno nie zgadłby, że zwierzątko stanie pomiędzy nim, a białowłosą, nie dopuszczając go na krok. Na razie jednak musiał się zająć podopieczną i jak najszybciej przetransportować ją do mieszkania, żeby nie odniosła obrażeń na skutek odmrożeń. I tak napędziła mu niezłego stracha, padając bez czucia na ziemię. Nie zdążył jej złapać, zresztą, nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie mógł przewidzieć, że coś takiego może się wydarzyć.
            Żałował, że broń rozpłynęła się w powietrzu, zanim zdążył się jej dokładnie przyjrzeć. Zapamiętał tylko, że był to jakiś rodzaj wyprofilowanej, eleganckiej kosy na długiej rączce bogato zdobionej jakimiś wzorami, zakończona z dołu ostrą iglicą, a na górze ostrzem właściwym. W sumie, nie miał pojęcia, gdzie do tego zestawu miał pasować kot, ale skoro był, to najwyraźniej los wiedział lepiej od niego, że jest to istotny element. Grunt, że broń już była, działała, o czym przekonał się na własnym ramieniu i co lepsze, albo gorsze: odkrył nową umiejętność swojej podopiecznej, która mogła przyprawić nie lada kłopotów.
             Heptling próbował ocucić uczennicę, delikatnie trącając ją za ramię i cały czas pytając, czy go słyszy. Naturalnie, odzewu nie uświadczył. Miał tylko nadzieję, że brzmienie jego głosu będzie tak zbawienne w skutkach, jak jeszcze chwilę temu, gdy dziewczynie powróciła przytomność umysłu po nagłym ataku. Co więcej, był święcie przekonany, że wówczas nie miała bladego pojęcia, przeciw komu występuje. Całe szczęście, że uraz nie był poważny, ale to, co się stało później, trapiło umysł Shinigamiego i pozbawiało spokoju. Nie znał się zbytnio na pierwszej pomocy, specjalizował się raczej w tej ostatniej, jeżeli w ogóle to można było nazwać pomocą, a nie posługą, ale widząc, że Andatejka oddycha, zadowolony usiadł z boku, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Miał nudne życie, chciało mu się odmiany, to teraz nie może narzekać na brak wrażeń. Przyklęknął przy poszkodowanej i energicznie zaczął rozpinać guziki swojej marynarki, by następnie unieść białowłosą do siadu, opierając opadająca głowę o swój tors i nieumiejętnie, ale z całą szczerością, na jaką go było stać, nakładać zbyt obszerny ubiór na bezwładne ciało. Nie umknęło mu, że jego uczennica jest tak wychudzona, że można by było policzyć jej kości, jeśli tylko by miał na to ochotę, co go tylko jeszcze bardziej zmartwiło. Jest zbyt delikatna i drobna, a pomimo tego miała być uosobieniem śmierci. Dlaczego obarczono ją takim ogromnym brzemiem? Na to pytanie nie widział właściwej odpowiedzi. Kaprysy losu są nieobliczalne, a przez to, ze taka kruszynka uratowała mu życie, czuł się tak bardzo niekomfortowo, jak tylko to było możliwe w jego przypadku, czyli inaczej mówiąc, gdyby była taka możliwość, rozpiąłby swoją skórę, tak jak przed chwilą marynarkę i zdjął by z siebie to ograniczenie, odkładając ciało do jakiegoś worka, powiedzmy, że trumny, przynajmniej na jakiś czas, dopóki nie będzie się znów dobrze czuł sam ze sobą.
            Mężczyzna nie kłopocząc się i nie myśląc zbyt wiele, przerzucił sobie dziewczynę przez ramię i ruszył przed siebie. Powinni wrócić do względnej normalności, chociaż nawet o niej nie mogło być mowy. Andatejka nie widziała jeszcze swojego nowego domu, w ciele shinigami przebywała zaledwie kilkadziesiąt godzin, a ostatni czas wypełniony był aż po brzegi wydarzeniami, że wydawało się, że jeszcze jedno dodane do tej zabójczej mieszanki przechyli czarę i naczynie nie będzie w stanie udźwignąć tego ciężaru odpowiedzialności. Chciał, aby dziewczyna przebyła parę dni z dala od tego wszystkiego, planował nawet odsunąć ją od życia szkolnego, by mogła w zupełności oswoić się z nowym miejscem i przywyknąć do nowej roli. W międzyczasie opowiadałby jej co ważniejsze rzeczy, ale i tak najważniejsze już zobaczyła. Widziała śmierć, uczestniczyła w zatwierdzaniu zgonu i ocenie życia zmarłej, udało się jej przywołać broń, zdążyła spaść z dachu i bardzo się pokaleczyć, a także zranić jego samego i uzdrowić. W zestawieniu z poprzednim, wszystko, co do tej pory miało miejsce, było nic nie znaczącym epizodem.
             Zatrzymał się na chwilę, by poprawić na sobie spadające ciało z bezwładnie machającymi się rękoma i plączącymi się białymi włosami. Spróbował jeszcze raz potrząś nią delikatnie za ramię, a gdy to nie odniosło skutku, poklepał ją z wyczuciem po policzku, sprawdzając, czy zareaguje. W jego odczuciu skóra była nieprzyjemnie zimna, ale nie zastanawiał się nad tym. Świadomość, że na pewno oddycha, a co za tym idzie, że żyje, działa uspokajająco. Bardziej go martwiło, że nie miał pojęcia, ile taki stan potrwa.
            Shinigami mieli jasne zasady, równie sztywne, co ich kręgosłupy moralne i poczucie humoru w przeważającej większości populacji. Postępowanie wbrew ustalonym zasadom przez społeczność w najlepszym wypadku kończyło się wykluczeniem z grupy oraz wyobcowaniem. Zasady nie były jakieś dziwaczne, ani tym bardziej nie można im było zarzucić drakoństwa, nie mniej jednak porządkowały pracowite życie mrówek zbierających dusze i nadawały im ramy, których trzymanie się wychodziło wszystkim na dobre. A jedna z nich mówiła o zakazie zmieniania przeznaczenia i losu, czyli przekładając na realia śmierci - nie akceptowano przywracania do życia i wszelkich prób cofania czasu. Wiadomo, w długiej historii można znaleźć masę przypadków, w których to było niezbędne i akceptowane przez ogół, a nawę chwalone jednostce, że podjęła słuszną decyzję w obliczu wyzwania. Takie sytuacje zdarzały się jednak nader rzadko, toteż Andatejce groziło pozwanie o złamanie praw, gdyby prawda wyszła na jaw.
            Stary bóg nie zamierzał do tego dopuścić. Nie wiedział, co spowodowało taką, a nie inną reakcję, ale nie zamierzał tego wykorzystywać przeciwko dziewczynie, dopóki motywy były niejasne. W duchu obiecywał sobie, że gdy tylko się obudzi, porozmawia z nią na ten temat i uzgodni, albo jeśli zajdzie taka potrzeba, zmusi, aby obustronnie zapomnieli, co miało miejsce w Świątyni Shinigamich. Upartość podopiecznej nie miała tutaj żadnego znaczenia. Dla wyższego dobra był w stanie posunąć się do niekonwencjonalnych rozwiązań, jeśli tylko byłby przekonany o ich słuszności.
            Zręcznie odbijał się od podłoża, wymijając zarośla i rozłożyste krzaczyska, przenosząc się wkrótce na konary. Porzucone szyszki irytująco boleśnie wbijały się w stopy, a nie miał ochoty dodatkowo uważać na ściółkę, gdy bezwładne ciało uczennicy nieustannie zsuwało mu się z barku, dopóki nie uchwycił ją w pasie i nie przycisnął do siebie. Wystarczy, że obijające się dłonie o plecy działały rozpraszająco. Przez portal dostał się do bezpiecznego boskiego wymiaru i dziękował w duchu niebiosom, że chociaż do tej pory oszczędziły mu niespodzianek. Z tą dziewczyną każda minuta spokoju wydawała się być błogosławieństwem.
            Na jego prośbę zakwaterowano ją w mieszkaniach nauczycielskich. Heptling powołał się na wyjątkową sytuację, argumentując, jak niewłaściwym byłoby umieszczenie jej razem z innymi uczniami w akademikach. On tego nie widział i sprawił, że zarząd po jego wywodzie również oślepł dostatecznie, by wydać pomyślną decyzję. Naturalnie budziło to sprzeciw sporej części nauczycieli, traktującej przebywanie z uczniem jako coś gorszego i uwłaczającego ich godności osobistej. Pozostałej części było to zupełnie obojętne lub liczyli na zawiązanie bliższej znajomości z nową współlokatorką, o której krążące plotki rozprzestrzeniały się z prędkością zarazy.
            Tymczasem nieprzytomna Andatejka na silnym ramieniu swojego opiekuna przekroczyła próg czegoś, co od tej chwili miało być jej nowym domem. W porównaniu do tego, jak żyła dotychczas, pewnie stanęłaby niepewnie w drzwiach i bała się postawić kroku na przód, z zapartym tchem chłonąc wszystko, co się znajdowało wokół niej. Któż mógł przewidzieć, że ominie ją ta przyjemność, a jej pierwsze kroki w nowym mieszkaniu postawi za nią Heptling?
            Shinigami zaniósł dziewczynę do pokoju, który pełnił rolę sypialni. Z zadowoleniem odkrył, że dostawcy z boskiego świat stanęli na wysokości zadania. Dzisiejsze zakupy stały ułożone w wojskowym porządku, pudełko przy pudełku w niewielkim, ciemnym korytarzu. Podsuwając część z nich, aby nie torowały przejścia, dostał się do beżowego pokoju i ułożył Andatejkę na łóżku. Zignorował brudne stopy po leśnej eskapadzie bez butów, ale pozostałe rany nie wyglądały za ładnie. Żałował, że nie ma za bardzo kogo poprosić o pomoc, toteż zdecydował, że przyniesie i postawi jej na szafeczkę obok szklankę wody, na wypadek, gdyby pragnienie wybudziło ją ze snu i postanowił wpadać co godzinę, by zobaczyć, jak się czuje. W końcu, jego mieszkanie było tuż obok, więc byli sąsiadami, a nie uśmiechało mu się niańczenie dziewczyny, zresztą, to było tak bardzo niezgodne z jego charakterem, że zwyczajnie sobie tego nie wyobrażał. Zostawił nieco uchylone okno, żeby świeże powietrze z zewnątrz krążyło w sypialni, okrył ciepło boginię i wyszedł, by zgodnie z obietnica zrobioną samemu sobie zaglądać co jakiś czas i stwierdzać, że nie ma żadnej poprawy.
            Świat Shinigami natomiast aż trząsł się w podstawach od najnowszej wieści. Ktoś nadgorliwy, bezsenny nocny marek zauważył, że późną nocą Heptling wrócił do swojego mieszkania razem z boginką na plecach. Naturalnie dorobiono do tego tysiąc i jedną wersję wydarzeń, co mogło się stać, z czego ponad pięćdziesiąt procent przedstawiało dziewczynę w niekorzystnym świetle. Następnego dnia nie pojawiła się na zajęciach, kolejnego także nie. Nie wiedziano, co o tym myśleć, więc tym chętniej powtarzano sobie plotkę z ust do ust, przyjmując wszystko za najświętszą prawdę, pomimo, że większość historii nie trzymała się kupy, o  jakimkolwiek sensie nie wspominając.
            Zazdrośni o względy boginki uczniowie podstępem wytropili, gdzie znajduje się mieszkanie dziewczyny. Spędzili nad tym pracowite godziny, podsłuchując tam, gdzie trzeba i pytając kogo trzeba. Postanowili pokazać jej, kto tu rządzi i że nadal jest istotą niepożądaną w ich świecie, toteż razem ustalili swój plan. Wiadro z żywymi żabami przykryte szczelnie pokrywką miało być najważniejszym argumentem w tej zabawie. Wyobrażano sobie, jak będzie piszczeć, gdy podrzucą jej ten prezent do domu. Ku ich olbrzymiemu zaskoczeniu, nawet okno było otwarte, więc dzieciaki chwycili żaby w dłonie i zaczęli nimi rzucać do otwartego okna na piętrze.
             Andatejka leżała na plecach z otwartymi oczami już od jakiegoś czasu, zastanawiając się, co się stało, gdzie jest, co robi i czy w ogóle jest sobą, bo jakoś niewygodnie jej było we własnej skórze. Śnieżnobiały sufit przyjemnie koił zmęczony wzrok, ale nie podpowiadał, gdzie mogła się znaleźć. Przewróciła się z wysiłkiem na bok, by obejrzeć beżowe ściany i skromne umeblowanie, chociaż dla niej wydawało się, że jest na jakimś zamku. Rozbieganym wzrokiem krążyła po pokoju, dziwiąc się, dlaczego meble rechoczą. Mozę się jej wydawało. Co robiła ostatnio… Była na zakupach z Heptlingiem, a potem spadła z dachu i już nic więcej nie pamiętała. To chyba dlatego czuła się tak podle, o czym utwierdziły ją w mylnym przekonaniu pocięte dłonie i obite łokcie.
            Cos śliskiego siedziało jej na twarzy, ale zanim się nie zorientowała, że nie powinna nic takiego odczuwać, minął jeszcze jakiś czas, podczas którego śliskość rozprzestrzeniła się na ramiona, szyję i nawet nogi.
            – Żaby? – spytała zmęczonym głosem, zdejmując jedną z nich – Skąd się tu wzięłyście?
             Opierając się na łokciach, usiadła na łóżku i wówczas usłyszała dobiegający z zewnątrz karcący głos któregoś z nauczycieli, do których dołączył się później Heptling. Dziewczyna odrzuciła kołdrę i nieprzytomnie zeszła na dół, chcąc dowiedzieć się, o co chodzi i dlaczego w jej pokoju są żaby. Nie miała nic przeciwko nim, ale sama obecność wydawała się dziwna.
            Wraz z jej pojawieniem się cały harmider ucichł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Andatejka nie zdawała sobie sprawę, w jakim jest opłakanym stanie. Fioletowe sińce pod oczami i rozległe siniaki tego samego koloru nie działały na jej korzyść, a zapadnięte policzki mówiły, że od dłuższego czasu nic nie miała w ustach. W ogóle zakrawało na cud, że jeszcze trzymała się na nogach.
            Grupka bohaterów, głęboko wstrząśniętych, że zmasowany atak żab nie odniósł pożądanego skutku, a wręcz odwrotnie, przyprawił ich o zimny pot i szybsze bicie serca na widok tej, którą zamierzali upokorzyć, zaczęła się trząść ze strachu przed prawdziwą przedstawicielką śmierci, tym bardziej, kiedy w dłoni dziewczyny pojawiła się bez uprzedzenia kosa. Zbliżała się do nich pewnym krokiem, głucha na otaczające głosy. Trzymane żaby w dłoniach były dowodem ich winy. Nieprzytomne oczy na wpół przymknięte od słońca nie wróżyły nic dobrego. Nagle uniosła broń w powietrze i byłaby już wyprowadziła uderzenie, raniąc cały przerażony rządek na oczach obecnych nauczycieli i rosnącego tłumku gapiów, gdyby nagle z tłumu głosów nie dobiegł do niej znajomy dźwięk zlany z trzech głosów w jej umyśle.
            – Nie rób tego!
            – Nie rób tego!
            – Stój!
             Dwa z nich zamierzała zignorować, to był Heptling i kotka, ale trzeci ukłuł ją prosto w serce, powodując, że znowu na chwilkę wyszła z mściwego amoku.
            – Unduś? – zapytała, odwracając się w kierunku, z którego wyłowiła błagające wołanie i zobaczyła w oddali zmartwiony wyraz twarzy brata, zanim ponownie nie upadła bez czucia na ziemię.

niedziela, 13 marca 2016

Wspomnienia demonów, część 27

Witam w części, która pojawiła się później i wcale nie zamierzam z tego powodu nikogo przepraszać. Ostatnio sprawiacie wrażenie, jakby niewiele was to wszystko obchodziło, mnie zresztą też przestaje.
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXVII~~


            Do zlewającego się szumu ludzkich głosów dołączył teraz radosny i niczym nieskrępowany pisk dziewczyny. Niespodziewane wysokie tony obudziły chwilowy dreszcz obrzydzenia w kocim przewodniku. Dźwięk przeszywał niemal na wskroś jego maleńki móżdżek, świdrując ocalałe resztki tak, by nic z nich nie zostało. Zniesmaczone zwierzę przerwało na moment swoją toaletę, odrywając aksamitną, czarną łapkę od pyszczka, zupełnie tak, jakby chciało nią przysłonić uszka, złożone po sobie na trójkątnym łebku, zyskując pewność, że przetrwa tę szczególną apokalipsę. Przyszło jej na myśl, że jej nowa pani jest właściwie niepoczytalna oraz że z cała pewnością może ją uważać za niezrównoważoną psychicznie. Niezadowolone wąsiki opadły na boki, nerwowo podskakując, ilekroć głos przybierał na sile. Jak można być tak hałaśliwym? Co prawda, gwar rozmów, szeptów i płaczów utrzymywał się w tym wymiarze cały czas, dryfując od jednego brzegu nicości do drugiego, ale amplituda jej możliwości wokalnych to czysta przesada.
            Na razie wolała się nie wtrącać. W ogóle przepełniała ją duma, że gdyby nie ona, bogini w życiu nie znalazłaby się tu tak szybko. Aksamitne futerko zjeżyło się na karku, gdy wszystko wróciło do względnego hałasu. Gdyby białowłosa wiedziała, gdzie dokładnie znajduje się ich wymiar i dlaczego jest tak ponury, pewnie by nie uwierzyła, dlatego kotka nie zamierzała się na razie dzielić tą wiedzą. Wszystko w swoim czasie. Tylko czy ona będzie w stanie dzierżyć tak potężną moc, która czerpie swoje źródło właśnie tutaj? Narastające wątpliwości nie napawały przesadnym optymizmem.
            Pozostało tylko nie zamartwiać się na zapas i zaakceptować ten fakt, że dziewczyna sprawia wrażenie roztrzepanej i zupełnie nie nadającej się do nowej roli. Jednak wraz z życiem Andatejki życie jej broni również dobiegnie końca, a zwierzątko wcale nie chciało umierać tak szybko, więc wmawiało sobie, że jego pani da sobie radę, inaczej nie stworzyłaby swojego świata właśnie tutaj! Nawet starożytni bogowie byli bezsilni wobec tego miejsca. W końcu odnalazła to, czego szukała, a towarzyszący jej wybuch radości przepełnionej aż po brzegi euforią dawał złudną nadzieję, że naprawdę chciała ją odnaleźć. Tak, jakby naprawdę jej na niej zależało. Przyjemne ciepło wypełniło małe, zwierzęce ciałko. Czy to był znak, że ktoś ją potrzebował?  
             Na podstawie swoich doświadczeń i z tego, co dotychczas się wydarzyło, Andatejka spodziewała się trudności i niepowodzeń, a przynajmniej kilkukrotnego podejścia do sprawy, zanim szczęśliwie doprowadzi ją do końca. Nie sądziła, że pójdzie tak łatwo, a tymczasem pozytywnie się rozczarowała. Bała się założyć, że zła passa powoli się kończy i pozostanie tylko wspomnieniem, jakby samo myślenie o tym mogło negatywnie wpłynąć na przyszłe wydarzenia i zakląć rzeczywistość na niekorzyść. Zasadniczo nie była przesądna, ale w ważnych sprawach wolała nie ryzykować.
             Białowłosa starała się opanować z całych sił i w myślach powtarzała mantrę, żeby nie wyrwać się i nie pognać przed siebie na oślep, byle w końcu móc już dotknąć upragnionej broni. Obawa, że narzędzie może się rozpłynąć w powietrzu skutecznie ją powstrzymywała przed przemożną potrzebą poczucia tego ciężaru we własnych dłoniach. Ku jej szczeremu zaskoczeniu, broń nie była żadną z typowych, jaką sobie wyobrażała. Spodziewała się najpierw odnaleźć jakieś duże nożyce na wzór tych, które były rozdawane w Akademii. Właściwie, nie wiedziała nawet, dlaczego akurat nożyce. Było tyle rzeczy, o które chciała zapytać Heptlinga, a jeszcze więcej, o których zamierzała opowiedzieć bratu. Wciąż pamiętała o swojej prośbie. Odnajdzie go, gdy tylko wrócą do Akademii i opowie o wszystkim.
             Później ideę nożyc wyparła wizja ogromnego miecza, takiego, jakiego się używało na turniejach, tylko nie przemyślała, jak to niby miałoby uszkadzać dusze. Jeszcze do niedawna sądziła, że to coś niematerialnego, czego nie można zobaczyć ani poczuć żadnym ze zmysłów. Teraz nie była pewna, czy przypadkiem cinematic records, które widziała parę godzin wcześniej, nie były właśnie jej elementem. A jeśli nie miecz, to może kusza, chociaż one były bardzo ciężkie, a przynajmniej takie słyszała opowieści od wędrownych grajków, którzy chętnie wystawiali drobne przedstawienia bądź umilali wieczory swoimi pieśniami, których znali bez liku. Dziewczynka zdołała kilka zapamiętać ze słuchu i nauczyć się na pamięć, a kiedy nikogo nie było w pobliżu, nuciła sobie pod nosem dzieje walecznego Rolanda lub inne, dość popularne chanson de geste, traktujące o dworskim życiu i jego miłosnych problemach bądź bardziej słoneczne virelai.
            Dotykając idealnie wyważonego ostrza pokrytego motywem krzewu różanego tuż przy samym brzegu przypomniała sobie, jak kiedyś znaleźli z bratem nieżywego rycerza. Tamtego dnia bawili się w berka, ganiając po okolicznych łąkach, dopóki oboje nie wyczuli czegoś dziwnego i za namową intuicji nie poszli sprawdzić, co to takiego. Przedzierali się boso przez kłujące zarośla, dopóki zdyszani nie dopadli do rozdroża. Nieopodal traktu dostrzegli zmęczonego konia. Boki wymizerowanego zwierzęcia pokrywały białe płaty piany, powoli opadające do podgniłych kopyt. Siostra schowała się za ramię Undertakera, szepcząc mu na ucho, że wierzchowiec chyba nie ma podków, albo bardzo długo jechał przez mokradła, a przecież takich nie było nigdzie w pobliżu, inaczej by je znali. Wówczas mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie w siodle i osunął na ziemię, nie wstając z niej już więcej. Dzieci nie miały wątpliwości, że człowiek, którego znaleźli, zasnął snem wiecznym. Wskazywało na to wszystko: bielmo na oczach, sztywność a także to, co ich tu przywiodło. Instynkt, dzięki którym przeczuwali nadchodzącą śmierć.
            Ciężki miecz, zapewne z jednej z wypraw krzyżowych podczas upadku odczepił się od pasa i upadł z brzękiem jakieś pół metra dalej. Zanim przyciągnął uwagę rodzeństwa na tyle skutecznie, na ile był w stanie, dzieci pochyliły się nad zwłokami, sprawdzając, czy nie ma czegoś, co można by bez obaw sobie przywłaszczyć. Naturalnie, białowłosa nie miała wówczas pojęcia, ani kim był, ani skąd pochodził czy dokąd zmierzał. Z biegiem czasu sprawa nie wyjaśniła się ani odrobinę, a w związku z tym nie czuła nawet żadnego żalu czy coś w rodzaju niezaspokojenia. To było tylko jedno ze wspomnień, niczym się nie różniące od pozostałych. Zwłoki były jej obojętne.
            W głowie usłyszała kawałek własnej rozmowy, prowadzonej na tamtym rozdrożu, kiedy jeszcze była człowiekiem. Niespodziewanie zrobiło się jej przykro. W myślach ganiła się, że nie ma czego żałować, ponieważ tamto życie było podłe i ciężkie, a teraz przecież otrzymała od losu szansę. A jednak czuła żal, coraz bardziej ją ogarniający, ilekroć pamięć podsuwała jej kolejne fragmenty.
            – Zabiorę mu miecz! – zaproponowała Andatejka, chwytając ciężką, toporną rękojeść z jękiem. Z olbrzymim wysiłkiem dźwignęła go z ziemi, sapiąc cieżko. Nie odciągnęła go nawet o kilka centymetrów, bo upadł jej ponownie głucho na ziemię, rozcinając skórę na dłoniach i nodze.
            – Lepiej go zostaw. Jeszcze będziemy mieli przez to kłopoty – upomniał ją brat, podchodząc bliżej i przykładając liść babki na stłuczone kolano siostry.
            – Ale on był taki ciężki – wyszlochała dziewczyna, wycierając nos w rękaw.  
            – To po co go brałaś? – zapytał Undertaker, odgarniając opadające włosy na brudną twarz.
            – Bo był fajny – odparła z takim przekonaniem i błyskiem w oczach, że przekonałaby każdego,  zapominając, że jeszcze przed chwilą płakała.
            Andatejka roześmiała się w duchu, przypominając sobie to wszystko. Gdyby brat stał tu obok, czuła by się pewniej, ale go nie było. Jego obecność rekompensowała czyjaś inna. Zerknęła przez ramię do tyłu, czy kot ciągle jest na swoim miejscu.
            – Nic dziwnego, że żałujesz. Przecież to było jedyne życie, jakie znałaś. Nie musisz się za to potępiać. – usłyszała ten spokojny głos i aż podskoczyła w miejscu. Słyszał? Słyszał to, o czym teraz myślała? – Tak, słyszę cały czas. – uściślił ponownie, pozbywając ją domysłów o halucynacji.
            – Gdzie jesteś? Chcę cię zobaczyć. Podziękować – poprosiła dziewczyna, wstając na kolana i niepewnie się rozglądając wokół, kładąc drobne palce na rękojeści kosy, przysuwając ją nieznacznie w swoją stronę, aby mieć pewność, że nikomu nie przyjdzie do głowy ja zabrać. Nawet TEMU głosowi.
            – Jestem tu. Albo zaczekaj, inaczej nie zrozumiesz. Za dużo tłumaczenia – gorączkowo rozglądała się po bokach, podczas gdy kot wstał leniwie i wyciągnąwszy się porządnie, wskoczył na sam wierzchołek trzymanej kosy przez dziewczynę i oblekł się połyskującą, srebrną stalą, zachowując jedynie złocisty kolor oczu, które okazały się wysadzane złotem.
            Andatejka stała przez dobre parę sekund bez ruchu, z otwartą buzią, zanim zrozumiałą, co się właściwie stało. Kot, na jej oczach stał się brakującym fragmentem broni. Dokładnie! Brakującym! Od początku czuła, że to nie wszystko, ale ni gdyby nie przypuszczała, że chodzi o coś takiego.
            – Eeeee… Panie Kocie? Wszystko w porządku? – dopytywał się natarczywie, podczas gdy kot ponownie pokrył się czarnym futerkiem, nie zmieniając zupełnie swojego położenia, bo nie widział takiej potrzeby.
            Czarnowłosa piękność ze złotymi oczami siedziała spokojnie myjąc pyszczek, bynajmniej nie zwracając uwagę na dziewczynę. Nie reagowała nawet na przeciągłe kicikicikici, bo zlewało się ono z szumem głosów, które tworzyły mgłę w tym wymiarze, a ona najwyraźniej była jedyną żywą osobą poza Andatejką, która była w stanie tu przebywać.
             Dziewczyna westchnęła i ostrożnie podniosła z ziemi broń za wyprofilowaną rączkę. Piękno broni uderzyło ją, a jeszcze bardziej, że kot lub kotka, bo nawet tyle o niej nie wiedziała, tak idealnie utrzymywał się na czubku kosy.
            – Ty mi lepiej powiedz, po co przeniosłaś do naszego wymiaru tamto pióro – wtrąciła kotka, gdy już uznała swoją twarz za krystalicznie czystą.
            – Jakie pióro? – spytała kompletnie zbita z tropu bogini. Sytuacja zaczynała ją przerastać i tylko ostatkami sił walczyła, by nie zacząć krzyczeć, rzucać się i błagać na kolanach o wyjaśnienie. Nie wszyscy potrafią w locie chwytać potrzebne informacje. – Co tu się dzieje? – spytała płaczliwie, chowając twarz za włosami i dłonią zaczęła ocierać łzy, na które też zaczynała być zła, bo zbierały się bez jej woli i moczyły twarz. Teraz nie ma dla nich miejsca! To nie jest odpowiednia pora.
            Kot zeskoczył jej na ramię, boleśnie wpinając się pazurkami w skórę i ku ogromnemu zaskoczeniu, zaczął trącać dziewczynę w policzek noskiem i zlizywać płynące łzy.
            – Jestem twoją kosą śmierci. Słyszę twoje myśli, rozumiem uczucia i pragnienia. Wykonam każde twoje polecenie, zdradzę ci o sobie każdą tajemnicę, tylko nie załamuj się, białowłosa bogini o malachitowych oczach. No, zobacz, jak ładnie cię nazwałam, a tak, właściwie jestem kotką. Tamta kosa i ja stanowimy jedno.
            Andatejka coraz bardziej szlochała, pomimo wyjaśnień kotki i uspakajającego mruczenia na ramieniu. Cieszyła się, rozumiała, a jednocześnie żałowała, czuła się zagubiona i smutna. Nie rozumiała tego. Ciągle widziała, jak spadała ze skarpy, mając za ostatni obraz z tego świata ciało spadającego obok brata i potępiający wzrok mieszkańców wioski. Natłok sprzecznych emocji targał jej psychiką, doprowadzając do bolesnego płaczu, i chociaż siedziała i wyła z ogarniającej niemocy, z każdą chwilą było jej lżej. Wszyscy mieli wobec niej jakieś oczekiwania, plany, a ona chciała tylko być szczęśliwa i nic więcej. Nie zamierzała nikomu zachodzić w drogę, walczyć o moc, władzę, zadowoliłaby się wszystkim w tamtej chwili. Spokojny głos zwierzęcia ucichł, ustępując pola tylko cichutkiemu mruczeniu. Dziewczyna zdjęła kota z ramienia i mocno przytuliła do swojego strudzonego serca, które biło jak oszalałe. Chciała być znowu człowiekiem, to przynajmniej rozumiała jako tako.
            – Ejejejejej, panienko, tylko nie wycieraj mną nosa! – awanturowała się kotka, dopóki na twarzy czerwonej od płaczu nie pojawił się uśmiech. Tak abstrakcyjna uwaga oderwała boginię śmierci od płaczu, bo zaczęła się podśmiewać i wytarła nos w dłoń, żeby koteczka nie musiała się niczym martwić.
            – I nie płacz więcej, dobrze? – dodało zwierzątko, dotykając noskiem zapłakaną dziewczynę. Oczywiście, na to zapewnienie otrzymała kolejny wybuch emocjonalny, ale wiedziała, że śmierć musi się wypłakać. Nie wiedziała, czy utrata człowieczeństwa tak boli, ale mając wgląd do jej duszy, rozumiała jej reakcję. Sama chyba też by płakała.
            Na chwilę oderwała się od rozchwianej emocjonalnie dziewczyny i potruchtała po pióro, o którym mówiła. Nie miała pojęcia, co ono tu robi, ale pachniało bardzo ładnie, nawet dla jej kociego zmysłu. Wzięła je ostrożnie w pyszczek i położyła na kolana bogini, mając nadzieję, że poprawi jej znaleziskiem humor.
            – Skąd je masz?! – wykrzyknęła zdumiona bogini, biorąc znalezisko do ręki i przysuwając do nosa. Heptling ją okłamał! Teraz wiedziała to na pewno. To pióro pachniało jak kadzidła i ogrody różane, takie, które pojawiały się w baśniach! Według niej, tak powinny pachnieć ogrody Semiramidy. Nie wiedziała, gdzie konkretnie są, ani co w nich rośnie, ale któryś z bardów śpiewał o nich z taką pasją, że nauczyła się tej pieśni na pamięć po jednokrotnym wysłuchaniu. Nieświadomie zaczęła nucić cicho pod nosem melodię, gładząc palcem długą dutkę, dopóki pióro nie zaczęło drżeć i jeszcze intensywniej pachnieć.
            – Tak bardzo je wówczas chciałam mieć, ale Heptling je wyrzucił i podeptał… Ciekawe, dlaczego? Chociaż, jakby się przyjrzeć, to pióro nie nosi śladów połamania. Może to inne? – zastanawiała się na głos, pokazując kotce nienaruszoną konstrukcję.
            – Mnie bardziej zastanawia, dlaczego ono się tutaj w ogóle pojawiło – zauważyła sceptycznie kotka. Nie pasowało jej to do żadnego ptasiego pióra, bardziej obstawiałaby w jakieś mityczne stwory. Bazyliszki, cerbery, chimery, coś w ten deseń.
            – Nie wiem, ale cieszę się, że je znalazłam. I dziękuję ci, że wówczas mówiłaś mi, co mam robić – wyznała po raz kolejny, tuląc do siebie zwierzątko – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła!
            – Drobiazg. Bez ciebie i twojej mocy też nic bym nie zrobiła – skwitowała kotka i podniosła się z ziemi – Musisz wracać, inaczej twoje ciało wychłodzi się… no może nie na śmierć, bo już nią jesteś, ale będziesz miała nieprzyjemności. – poradziło zwierzę, popychając ją główką w sobie wiadomym kierunku. Białowłosa rozejrzała się dookoła, chcąc wiedzieć, dokąd ma iść, ale wokół znajdowała się tylko ta niematerialna mgła pełna życia i ludzkich głosów.
             Andatejka otworzyła gwałtownie oczy i z krzykiem wstała, widząc wokół siebie ciemną noc, aż nagle zakręciło się jej w głowie i zrobiło się słabo. Obraz przed oczami zaczął zanikać na rzecz czarnych plam, z czego zaczęła się irracjonalnie dusić, dopóki nie poczuła czyjegoś dotyku na ramieniu.
            – Zostaw, puść mnie! – krzyknęła i na oślep uderzyła znienacka zmaterializowaną kosą w dłoni, dopóki nie poczuła, że coś ciepłego spływaj jej po ręce. Wystraszona słyszała swoje bicie serca, które niemal podskoczyło do samego gardła.
            – Spokojnie, to ja, Heptling – usłyszała i odwróciła głowę, jęknąwszy z przerażenia. Ostrze wbiło się głęboko w rękę, kotka, która kazała jej przecież wracać stała pomiędzy nimi, broniąc przerażonej dziewczyny a wzór na metalu połyskiwał niebezpiecznym czerwonym światłem, zupełnie, jakby czerpał krew od przeciwnika. Bogini z krzykiem odrzuciła broń na bok, wpatrując się intensywnie w ranę opiekuna i dotykając ją zimnymi palcami, dopóki nie zaczęła syczeć. Cała postać zaczęła emanować biała poświatą, a oczy… Oczy, te malachitowe, które nie uległy przemianie, teraz posiadały w sobie tyle życia, tyle barw i odcieni zieleni, że zdawały się pożerać ranę, dopóki nie zdołały jej uleczyć. Czyżby jej moc wyczuwania śmierci wiązała się z niezwykła barwą oczu? Oczu, które przywracały zdrowie?
            –Przynajmniej nasza misja zakończyła się sukcesem – odezwał się opiekun, gdy rana na ręce zniknęła bez śladu. – I dowiedziałem się o tobie czegoś nowego – dodał w myślach.