Ciel skierował się od razu do
oberży „Czerwony kogut”, o której opowiadał mu po drodze Sebastian. Miał
jeszcze sporo czasu do umówionego spotkania, niemiej liczył skrycie na to, że
po drodze natknie się na coś ciekawego. Trochę też obawiał się, że ktoś mógł go
widzieć i co gorsza, rozpoznać, kiedy szukali Howarda.
Wmawiał sobie, że teraz nie
powinien się wycofać. W przeciwnym razie ci, na których mu zależało zdążyliby
się wycofać, albo pozyskać nowych członków, co byłoby dość kłopotliwe dla Psa
Jej Królewskiej Mości. Im bardziej zagłębiał się w poszukiwania sprawców, tym
silniej odzywało się w nim poczucie sprawiedliwości i chęć ukarania winnych. W
jakiś sposób odczuwał przyjemność z karania tych, którzy zaburzyli ład. Wówczas
jego zraniona psychika miewała się doskonale.
W trakcie drogi zorientował się,
że zupełnie nie wie, gdzie dokładnie mieści się szynk, którego szukał. Z
początku sądził, że zna jego lokalizację, niemniej kiedy dotarł na miejsce i ze
zgrozą zauważył, że oberża nie nazywa się „Czerwony Kogut” tylko „Pod złotym
prosiakiem”, nieco zakręciło mu się w głowie. Na szczęście zdołał szybko
doprowadzić się do porządku. Parę głębszych wdechów i spokojnych wydechów
zdołało przywrócić mu jasność umysłu. Postanowił, że będzie udawał chłopca na
posyłki i po prostu zapyta kogoś z przechodniów. Na szczęście jego przebranie,
które ciągle na sobie miał, nadawało się do tego znakomicie.
Aby być bardziej wiarygodnym,
nawet kawałek podbiegł, rozejrzał się jakby czegoś pilnie szukał, a dopiero
wówczas zaczepił jednego z mijanych przechodniów, który dość szczegółowo
wskazał mu trasę. Ciel podziękował i ruszył biegiem do wskazanego miejsca.
Gdyby później ktoś go pytał,
mógłby przysiąść, że nie słyszał tętnu końskich kopyt. Na swoje szczęście, w
ostatniej chwili zauważył kątem oka pędzącą dorożkę i ledwo zdołał uskoczyć na
bok, kiedy rozpędzony powóz dosłownie śmignął mu przed oczyma. Naturalnie w
myślał obiecywał mu zemstę w swoim czasie, niemiej teraz ważniejszym było
ujęcie sprawców haniebnego procederu pozyskiwania szczątków poprzez liczne
morderstwa. Kiedy chłopiec upewnił się, że na razie na ulicy jest spokojnie,
spróbował się podnieść. Kiedy oparł się na ręce, na którą upadł zasłaniając
głowę przed upadkiem, poczuł dotkliwy, przejmujący ból.
Hrabia spróbował rozmasować
obolałe miejsce, ale ono jedynie bardziej bolało przy dotyku, tak że
podejrzewał, że mógł nawet zwichnąć rękę, ale tym, jak się pocieszał, Sebastian
będzie w stanie się zająć. Gorzej, że nie bardzo mógł nią poruszać, dlatego
chcąc nie chcąc zrobił sobie z kawałka koszuli prowizoryczny temblak, do
którego włożył obolałą rękę i przewiesił sobie przez głowę.
Po kolejnym kwadransie dotarł do
umówionego miejsca spotkania. Był jeszcze sporo przed czasem, ale postanowił
wejść do środka, aby się przekonać, kto tu bywa i pokręcić się trochę, w
nadziei że wpadnie na jakiś trop.
Po wejściu hrabia skierował się
od razu do baru i poprosił o kufel piwa.
– Nic za darmo. Masz na to
pieniądze? – odburknął wąsaty oberżysta. Grubą szmatą wycierał akurat solidny,
drewniany kufel, a potem tą samą szmatą odgonił natrętną muchę znad swojej
łysej głowy.
– Ile? – zapytał równie sucho
Ciel, nie dając się zbić z tropu.
– Jak dla ciebie, chłopczyku –
zastanowił się oberżysta. – Sześć pensów. Masz tyle? Jeśli nie, to zmykaj.
– Lej i nie gadaj tyle – westchnął Ciel i położył na
stole całego szylinga. – Za resztę mi powiedz, jak wygląda pan Atkins Jeffrey.
Mój pan mnie do niego wysłał, muszę się wywiązać z polecenia – poprosił hrabia.
Oberżysta spojrzał na niego spode łba, ale zawrócił, aby odkręcić kurek z
jednej z ogromnych beczek składowanych w rogu. Gdy tylko to zrobił, do kufla
popłynęła złota ciecz o gęstej pianie, którą nawet stąd mógł dostrzec młody
Phantomhive i dość przyjemnym, chmielowym zapachu. Naturalnie, nie miał zamiaru
tego pić, najwyżej moczyć usta aż do przyjścia Sebastiana. W końcu, nie mógł
się za bardzo wyróżniać z tłumu, na herbatę stać było tylko mały procent
społeczeństwa, głównie szlachtę.
– Powiem ci, gdy przyjdzie –
odpowiedział mężczyzna, rozglądając się na boki. – Umowa stoi?
– Niech będzie – zgodził się
niechętnie hrabia.
W tej chwili drzwi otworzyły się
z hukiem i do środka weszło kilkoro nietrzeźwych mężczyzn, więc Ciel przezornie
zabrał swój kubek i odciągnął stołek w sam róg, niemal przy samym końcu lady,
tuż przy zapasie beczek z piwem i upił łyk. Oberżysta pokręcił głową, dając mu
w ten sposób do zrozumienia, że to nie ci, więc Ciel zajął się spokojnie
obserwacją tutejszej klienteli, zanurzając usta w słodko-gorzkiej pianie.
Karczma wyglądała raczej
zwyczajnie. Nigdzie nie rzuciły mu się w oczy tajne przejścia, czy coś w tym
guście. Dziewczyna, która donosiła trunki była zaczepiana przez podchmielonych
klientów, jednak z gracją udawało się jej lawirować między tuzinami wyciągniętych
rąk, gotowych pomacać ją po różnych częściach zgrabnego ciała.
Jego uwagę przykuła tylko dwójka
osób, które siedziały pod ścianą. Nie był pewien, jednak wydawało mu się, że
jedna z nich była kobietą. Siedzieli nadzwyczaj cicho, starając się nie wtrącać
w ogólny gwar rozmów i rubasznych żartów, skupionych nad swoją zimną pieczenią
i sałatką, jaką zamówili. Cielowi przeszło przez myśl, że to mogli być
potencjalni nabywcy.
W tej chwili, Sebastian wszedł do
środka, co nie umknęło uwadze panicza. Wiedział, że od razu go wypatrzył,
niemniej wcale nie zdawał się do niego zbliżać. Sprawiał wrażenie angielskiego gentlemana,
mimo że miał na sobie swój zwyczajowy strój kamerdynera, który teraz zakrywał
czarny, ciężki płaszcz. Paradoksalnie nikt nigdy nie podejrzewałby, że nie
należał do szlachty. Coś w jego ogólnej prezencji kazałoby natychmiast odrzucić
ten pomysł. Na głowie miał gustowny melonik, a do klapy miał przypiętą
tasiemkę, zapewne od jakiejś damy w kolorze zbliżonym do toffi.
Ciel z początku się skrzywił na
to odkrycie, że jego podwładny wygląda bardziej szlachecko niż on sam na daną
chwilę, ale po pewnym czasie przyszło mu do głowy, że to mogłoby być bardzo
pomocne w śledztwie. Skoro Sebastian zdobył informację od innego z nabywców, to
może to jest jakaś metoda. Poirytowało go tylko jedno, jedyne pytanie, które
zadawał sobie w duchu: dlaczego nic nie wiedział o tym, co planuje jego
kamerdyner?!
Ciel postanowił podejść na chwilę
do demona, aby wyjaśnić ewentualne niedopowiedzenia i opracować wspólny plan.
Doszedł do wniosku, że chyba w tej sytuacji najprościej będzie po prostu
odwrócić role i pozwolić, aby to Sebastian nacieszył się tym chwilowym
zwierzchnictwem nad nim.
Kiedy podszedł do Michaelisa,
zatrzymał się przed nim i tłamsząc niezadowolenie, ledwo słyszalnie wyburczał,
wbijając wzrok w ziemię.
– Już
jestem, p…panie – odezwał się, a wówczas oczy demona zalśniły nieukrywaną
ciekawością. Już on sobie to odbije, gdy tylko zakończą sprawę. Nie będzie mu
się tutaj panoszył byle demon. I nie będzie sobie myślał niewiadomo czego, a na
znak, że nie żartuje, przydepnął niezauważenie nogę kamerdynera. Zapobiegawczo,
jak sobie tłumaczył.
– To
wspaniale się składa – zaskoczenie u demona płynnie przeszło w rozbawienie,
kiedy zamierzona nagana w postaci deptania jego stopy nie przynosiła rezultatu.
Niezwykle dyskretnie ujął kolano panicza i przesunął go nieznacznie na bok, aby
nie wzbudzać podejrzeń, a następnie delikatnie ujął zranioną rękę, obserwując
niepewny grymas na twarzy chłopca. Wyglądało jednak na to, że Michaelis chwycił
w locie zasady gry. – Zostaniemy tu na chwilę. Możesz usiąść obok – uprzejmie zaproponował jak na gentlemana
przystało, wskazując ręką miejsce naprzeciwko siebie. – Mam nadzieję, że wykonałeś
polecenie?
Wzrok panicza wyrażał w tej chwili jedynie przyszłe plany
zemsty nad swoim sługą.
– Tak –
odpowiedział cicho.
– Nie
dosłyszałem – delektował się demon.
– Tak…
panie – wypluł z siebie ostatnie słowo zupełnie, jakby się nim zakrztusił.
– Od
razu lepiej – rozpromienił się demon. – O, widzę, że nasz gość się zbliża.
Zaraz wejdzie.
W tym samym czasie Ciel usłyszał
donośne chrząknięcie w stronie, gdzie stał oberżysta. Kiedy na niego popatrzył,
a ich spojrzenia się na chwilę na sobie zatrzymały, łysy mężczyzna skinął
nieznacznie głową, w niemym potwierdzeniu. Ciel natychmiast utkwił spojrzenie w
rozklekotanych drzwiach na dość niepewnych zawiasach, które właśnie się
zamykały z cichym piskiem. Właśnie dołączył do nich ten, na kogo czekali, czyli
Atkins Jeffrey, a Ciel postanowił na razie czekać na rozwój wydarzeń.
Atkins
wyglądał na gbura, a obejście miał wybitnie nieprzyjemne. Chociaż można było
powiedzieć, że był nawet postawny, wysoki i w jakimś sensie przystojny, o tyle
biła od niego jakaś wybitnie nieprzyjemna aura, wiejąca chłodem. Stalowe oczy
prędko obiegły pomieszczenie, ślizgając się po twarzach zebranych, a wówczas
wybrał miejsce pod ścianą, z daleka od okna i poprosił o grzane wino. Cielowi
przyszło na myśl, że to on mógł go porwać wówczas po pokazie, jednak nie miał
na to żadnych dowodów. Z jakiegoś powodu wydawał mu się być podobnym do suma,
być może przez swój dość charakterystyczny zarost.
Michaelis
za to siedział zadowolony, czekając, aż pierwszy interesant, który się właśnie
dosiadł, odejdzie i sam ruszył do Atkinsa, zamówić sobie na fałszywe nazwisko pani
Kimberly Olivii Southpathern rękę mumii. W tym czasie Ciel, jak na chłopca na
posyłki przystało, stanął za swoim lokajem. Tak jak się spodziewał, kiedy
dołączył do Michaelisa i mógł znajdować się całkiem blisko pośrednika, z
łatwością dostrzegł, że na twarzy Atkinsa malowało się lekkie zdziwienie i
zniesmaczenie. Żaden z ich trójki nie miał wątpliwości, że ci dwoje się
poznali. Mimo to, Sebastian
niewzruszenie doprowadził do końca umowę i dopiero kiedy Atkins przyjął
zamówienie, przeprosił ich, mówiąc, że się śpieszy i ruszył szybkim krokiem do
wyjścia.
–
Sebastian, śledź go. To rozkaz.
Demon lekko skłonił się i już miał wychodzić, ale zatrzymało
go delikatne szarpnięcie materiału. Kiedy się odwrócił, zobaczył hrabiego,
który uchwycił się lewą ręką jego płaszcza.
– Bierzesz mnie ze sobą. –
dodał.
– Oczywiście – uśmiechnął się
kamerdyner.
W ten
sposób znaleźli się już na obrzeżach miasta, ciągle mając na oku Atkinsa.
Wydawało się, że nigdzie więcej się nie zatrzymywał po drodze, jednak trasa,
jaką zmierzał, była bardzo okrężna i panicz już dawno by się zmęczył i poddał,
gdyby nie fakt, że Sebastian po jakimś czasie niósł go na rękach, ukrytego w
obszernych fałdach czarnego płaszcza.
Niemal
przy samej granicy miasta Atkins udał się prosto do zagrody, w której stała
dwójka bułanych koni. Sprawnie odwiązał jednego z nich, nie zadając sobie nawet
trudu, by go osiodłać, po czym wskoczył lekko na grzbiet wierzchowca i galopem
udał się w stronę lasu.
–
Sebastian, nie zgub go – mruknął Ciel, nie przejmując się, że został tylko
jedno zwierzę.
–
Naturalnie, proszę się o to nie martwić. Tymczasem mam pytanie: co robimy ze
śledzącymi nas? – zapytał Sebastian tak lekko, jakby rozważał wybór między
galaretką truskawkową a agrestową.
Chociaż hrabia starał się zachować pozory, demon z łatwością
odgadł, że chłopiec nie zorientował się, że są śledzeni. Tak bardzo skupił się
na celu, że z łatwością wpadłby w pułapkę, gdyby nie jego nieludzko zdolny
podwładny.
– Jak
długo o nich wiesz? – zapytał sucho.
– Od
samego początku, czyli od wyjścia z oberży. Swoją drogą, do twarzy paniczowi w
wąsach z piany po piwie – zaśmiał się demon, ukazując szereg śnieżnobiałych,
ostrych zębów, a twarz Ciela momentalnie przybrała buraczkową barwę, kiedy
gwałtownym ruchem ścierał z twarzy reszty piany zdrową ręką.
– To,
co zwykle. Nie pozostawiamy po sobie zbędnych śladów – Ciel starał się przywrócić
rozmowę ku jej pierwotnemu torowi. – Czego się szczerzysz?
–
Proszę o wybaczenie. Już naprawiam swoje niedoparzenie – odpowiedział wesoło
demon, odwracając się powoli, gdzie czekała już na nich grupka pięciu mężczyzn.
Dwoje z nich miało broń palną, trójka pozostałych potężne, drewniane kije.
–
Pięciu na jednego i… Dziecko? Nie uważają tego panowie za drobną przesadę? –
zapytał z kurtuazją, po czym złapał w locie kule wystrzelone w jego stronę,
lawirując tak, aby żadna z nich nie dosięgła panicza. – Ta, zdaje się należeć
do pana… Ach, mój błąd, jednak do ciebie – prowadził swój monolog, pozbywając
się po kolei śledzących. Banda była na tyle zszokowana tym, co się wokół nich
działo, że tylko dwójka ostatnich zaczęła krzyczeć, ale Michaelis bardzo
skutecznie ich uciszył, łamiąc im karki jedną ręką.
–
Gotowe, paniczu. Teraz możemy spokojnie śledzić Atkinsa, z łatwością
odnajdziemy go po śladach pozostawionych przez konia – zwrócił się z
nieukrywaną dumą do Ciela.
– Długo
ci zeszło – skwitował chłopiec.
–
Panicz jak zwykle jest bardzo surowy – zaśmiał się brunet, po czym poprawił
sobie dziedzica na ramieniu i pomknął niezauważony przez las, zagłębiając się
coraz bardziej i bardziej w gęstwiny.
Pędził jak pies, który złapie ślad,
dopóki nie dotarli do opuszczonego domku leśniczego, jak zdawałoby się na
pierwszy rzut oka. Trop wydawał się dobry, bo koń o beżowym umaszczeniu stał
przywiązany do ganku, a z jego boków spadały płaty piany. Widać Atkinsowi
bardzo się śpieszyło z przekazaniem informacji, że aż tak zmęczył biedne
zwierzę.
– Więc
chcesz powiedzieć, że ten szczeniak, który wówczas się kręcił, żyje?! – zapytał
rozwścieczony głos, który z łatwością usłyszeli zarówno panicz jak i jego sługa
z miejsca, w którym się aktualnie znajdowali.
Ciel
pokazał demonowi na migi, aby podeszli nieco bliżej, do uchylonego okna.
Michaelisowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
– Nie
wiem, jak to możliwe, przecież sam własnoręcznie go związałem i wrzuciłem do
wody! Czarci pomiot czy co? – odpowiadał wzburzonym głosem na swoje
usprawiedliwienie Atkins.
–
Nieważne. Mamy teraz problemy. Musimy się zwijać. Śledzili cię?
– Tak,
ale ludzie Barry’ego się nimi zajęli.
– Na
wszelki wypadek uznajmy tę bazę za spaloną. Towar będziecie dostarczać na
Longwood dwadzieścia, do starej piwnicy. Będę tam, potem Mallcote zajmie się
resztą. Dajcie mu znać. Gdyby ktoś się was pytał, to zamówienie dla sir Lucasa
i nic więcej nie wiecie. Zrozumiano?
– Tak
jest!
– Zająć
się ewentualnymi szczurami w szeregach. Ma być porządek – podkreślił tonem
nieznoszącym sprzeciwu.
Ciel kazał Michaelisowi ukryć się
i przyjrzał się dokładnie wszystkim wychodzącym osobom. Za wszelką cenę chciał
zapamiętać ich twarze. Planował jutro oficjalne zamknięcie sprawy pod nowym
adresem, a jednocześnie miał zadanie dla Sebastiana na noc, aby dowiedział się,
kto w Muzeum Brytyjskim mógł z nimi współpracować i ewentualnie pozbyć się tych
osób. W jaki sposób – to pozostawiał w decyzji swojego kamerdynera.
– Wracamy do rezydencji –
rozkazał szeptem demonowi.
W ramionach swojego piekielnego
kamerdynera poczuł się nieco senny, tak że nawet nie zauważył, kiedy zdążył się
zdrzemnąć. Z błogostanu wyrwał go dopiero niezrozumiały z początku jazgot i
kakofonia nakładających się głosów, wśród których rozpoznał głosy swojej
służby. Leniwie otworzył powieki, próbując zrozumieć, co się stało, że aż tak
lamentują, ale jak na razie potrafił jedynie rozpoznać ściany własnego
domostwa, twarze swoich podwładnych, jedną nową zapłakaną dziewczynę i poważną
twarz swojego kamerdynera, co od razu obudziło jego uśpioną czujność.
– Paniczu, mała Anabelle została
porwana! – krzyknęła zdruzgotana Mey-Rin.
Cielowi
nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Od razu pojął, że to porwanie nie było
przypadkowe.
Cześć :) Kolejna część na początku września, do końca sierpnia raczej nie dam rady.
Dajcie znać, czy się podobało, uwagi, wskazówki, cokolwiek. Uwielbiam czytać komentarze.
Do przeczytania,
Andatejka