Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

niedziela, 25 sierpnia 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, część 10


Ciel skierował się od razu do oberży „Czerwony kogut”, o której opowiadał mu po drodze Sebastian. Miał jeszcze sporo czasu do umówionego spotkania, niemiej liczył skrycie na to, że po drodze natknie się na coś ciekawego. Trochę też obawiał się, że ktoś mógł go widzieć i co gorsza, rozpoznać, kiedy szukali Howarda.
Wmawiał sobie, że teraz nie powinien się wycofać. W przeciwnym razie ci, na których mu zależało zdążyliby się wycofać, albo pozyskać nowych członków, co byłoby dość kłopotliwe dla Psa Jej Królewskiej Mości. Im bardziej zagłębiał się w poszukiwania sprawców, tym silniej odzywało się w nim poczucie sprawiedliwości i chęć ukarania winnych. W jakiś sposób odczuwał przyjemność z karania tych, którzy zaburzyli ład. Wówczas jego zraniona psychika miewała się doskonale.
W trakcie drogi zorientował się, że zupełnie nie wie, gdzie dokładnie mieści się szynk, którego szukał. Z początku sądził, że zna jego lokalizację, niemniej kiedy dotarł na miejsce i ze zgrozą zauważył, że oberża nie nazywa się „Czerwony Kogut” tylko „Pod złotym prosiakiem”, nieco zakręciło mu się w głowie. Na szczęście zdołał szybko doprowadzić się do porządku. Parę głębszych wdechów i spokojnych wydechów zdołało przywrócić mu jasność umysłu. Postanowił, że będzie udawał chłopca na posyłki i po prostu zapyta kogoś z przechodniów. Na szczęście jego przebranie, które ciągle na sobie miał, nadawało się do tego znakomicie.
Aby być bardziej wiarygodnym, nawet kawałek podbiegł, rozejrzał się jakby czegoś pilnie szukał, a dopiero wówczas zaczepił jednego z mijanych przechodniów, który dość szczegółowo wskazał mu trasę. Ciel podziękował i ruszył biegiem do wskazanego miejsca.
Gdyby później ktoś go pytał, mógłby przysiąść, że nie słyszał tętnu końskich kopyt. Na swoje szczęście, w ostatniej chwili zauważył kątem oka pędzącą dorożkę i ledwo zdołał uskoczyć na bok, kiedy rozpędzony powóz dosłownie śmignął mu przed oczyma. Naturalnie w myślał obiecywał mu zemstę w swoim czasie, niemiej teraz ważniejszym było ujęcie sprawców haniebnego procederu pozyskiwania szczątków poprzez liczne morderstwa. Kiedy chłopiec upewnił się, że na razie na ulicy jest spokojnie, spróbował się podnieść. Kiedy oparł się na ręce, na którą upadł zasłaniając głowę przed upadkiem, poczuł dotkliwy, przejmujący ból.
Hrabia spróbował rozmasować obolałe miejsce, ale ono jedynie bardziej bolało przy dotyku, tak że podejrzewał, że mógł nawet zwichnąć rękę, ale tym, jak się pocieszał, Sebastian będzie w stanie się zająć. Gorzej, że nie bardzo mógł nią poruszać, dlatego chcąc nie chcąc zrobił sobie z kawałka koszuli prowizoryczny temblak, do którego włożył obolałą rękę i przewiesił sobie przez głowę.
Po kolejnym kwadransie dotarł do umówionego miejsca spotkania. Był jeszcze sporo przed czasem, ale postanowił wejść do środka, aby się przekonać, kto tu bywa i pokręcić się trochę, w nadziei że wpadnie na jakiś trop.
Po wejściu hrabia skierował się od razu do baru i poprosił o kufel piwa.
– Nic za darmo. Masz na to pieniądze? – odburknął wąsaty oberżysta. Grubą szmatą wycierał akurat solidny, drewniany kufel, a potem tą samą szmatą odgonił natrętną muchę znad swojej łysej głowy.
– Ile? – zapytał równie sucho Ciel, nie dając się zbić z tropu.
– Jak dla ciebie, chłopczyku – zastanowił się oberżysta. – Sześć pensów. Masz tyle? Jeśli nie, to zmykaj.
– Lej i nie  gadaj tyle – westchnął Ciel i położył na stole całego szylinga. – Za resztę mi powiedz, jak wygląda pan Atkins Jeffrey. Mój pan mnie do niego wysłał, muszę się wywiązać z polecenia – poprosił hrabia. Oberżysta spojrzał na niego spode łba, ale zawrócił, aby odkręcić kurek z jednej z ogromnych beczek składowanych w rogu. Gdy tylko to zrobił, do kufla popłynęła złota ciecz o gęstej pianie, którą nawet stąd mógł dostrzec młody Phantomhive i dość przyjemnym, chmielowym zapachu. Naturalnie, nie miał zamiaru tego pić, najwyżej moczyć usta aż do przyjścia Sebastiana. W końcu, nie mógł się za bardzo wyróżniać z tłumu, na herbatę stać było tylko mały procent społeczeństwa, głównie szlachtę.
– Powiem ci, gdy przyjdzie – odpowiedział mężczyzna, rozglądając się na boki. – Umowa stoi?
– Niech będzie – zgodził się niechętnie hrabia.
W tej chwili drzwi otworzyły się z hukiem i do środka weszło kilkoro nietrzeźwych mężczyzn, więc Ciel przezornie zabrał swój kubek i odciągnął stołek w sam róg, niemal przy samym końcu lady, tuż przy zapasie beczek z piwem i upił łyk. Oberżysta pokręcił głową, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że to nie ci, więc Ciel zajął się spokojnie obserwacją tutejszej klienteli, zanurzając usta w słodko-gorzkiej pianie.
Karczma wyglądała raczej zwyczajnie. Nigdzie nie rzuciły mu się w oczy tajne przejścia, czy coś w tym guście. Dziewczyna, która donosiła trunki była zaczepiana przez podchmielonych klientów, jednak z gracją udawało się jej lawirować między tuzinami wyciągniętych rąk, gotowych pomacać ją po różnych częściach zgrabnego ciała.
Jego uwagę przykuła tylko dwójka osób, które siedziały pod ścianą. Nie był pewien, jednak wydawało mu się, że jedna z nich była kobietą. Siedzieli nadzwyczaj cicho, starając się nie wtrącać w ogólny gwar rozmów i rubasznych żartów, skupionych nad swoją zimną pieczenią i sałatką, jaką zamówili. Cielowi przeszło przez myśl, że to mogli być potencjalni nabywcy.
W tej chwili, Sebastian wszedł do środka, co nie umknęło uwadze panicza. Wiedział, że od razu go wypatrzył, niemniej wcale nie zdawał się do niego zbliżać. Sprawiał wrażenie angielskiego gentlemana, mimo że miał na sobie swój zwyczajowy strój kamerdynera, który teraz zakrywał czarny, ciężki płaszcz. Paradoksalnie nikt nigdy nie podejrzewałby, że nie należał do szlachty. Coś w jego ogólnej prezencji kazałoby natychmiast odrzucić ten pomysł. Na głowie miał gustowny melonik, a do klapy miał przypiętą tasiemkę, zapewne od jakiejś damy w kolorze zbliżonym do toffi.
Ciel z początku się skrzywił na to odkrycie, że jego podwładny wygląda bardziej szlachecko niż on sam na daną chwilę, ale po pewnym czasie przyszło mu do głowy, że to mogłoby być bardzo pomocne w śledztwie. Skoro Sebastian zdobył informację od innego z nabywców, to może to jest jakaś metoda. Poirytowało go tylko jedno, jedyne pytanie, które zadawał sobie w duchu: dlaczego nic nie wiedział o tym, co planuje jego kamerdyner?!
Ciel postanowił podejść na chwilę do demona, aby wyjaśnić ewentualne niedopowiedzenia i opracować wspólny plan. Doszedł do wniosku, że chyba w tej sytuacji najprościej będzie po prostu odwrócić role i pozwolić, aby to Sebastian nacieszył się tym chwilowym zwierzchnictwem nad nim.
Kiedy podszedł do Michaelisa, zatrzymał się przed nim i tłamsząc niezadowolenie, ledwo słyszalnie wyburczał, wbijając wzrok w ziemię.
                – Już jestem, p…panie – odezwał się, a wówczas oczy demona zalśniły nieukrywaną ciekawością. Już on sobie to odbije, gdy tylko zakończą sprawę. Nie będzie mu się tutaj panoszył byle demon. I nie będzie sobie myślał niewiadomo czego, a na znak, że nie żartuje, przydepnął niezauważenie nogę kamerdynera. Zapobiegawczo, jak sobie tłumaczył.
                – To wspaniale się składa – zaskoczenie u demona płynnie przeszło w rozbawienie, kiedy zamierzona nagana w postaci deptania jego stopy nie przynosiła rezultatu. Niezwykle dyskretnie ujął kolano panicza i przesunął go nieznacznie na bok, aby nie wzbudzać podejrzeń, a następnie delikatnie ujął zranioną rękę, obserwując niepewny grymas na twarzy chłopca. Wyglądało jednak na to, że Michaelis chwycił w locie zasady gry. – Zostaniemy tu na chwilę. Możesz usiąść obok –  uprzejmie zaproponował jak na gentlemana przystało, wskazując ręką miejsce naprzeciwko siebie. – Mam nadzieję, że wykonałeś polecenie?
Wzrok panicza wyrażał w tej chwili jedynie przyszłe plany zemsty nad swoim sługą.
                – Tak – odpowiedział cicho.
                – Nie dosłyszałem – delektował się demon.
                – Tak… panie – wypluł z siebie ostatnie słowo zupełnie, jakby się nim zakrztusił.
                – Od razu lepiej – rozpromienił się demon. – O, widzę, że nasz gość się zbliża. Zaraz wejdzie.
W tym samym czasie Ciel usłyszał donośne chrząknięcie w stronie, gdzie stał oberżysta. Kiedy na niego popatrzył, a ich spojrzenia się na chwilę na sobie zatrzymały, łysy mężczyzna skinął nieznacznie głową, w niemym potwierdzeniu. Ciel natychmiast utkwił spojrzenie w rozklekotanych drzwiach na dość niepewnych zawiasach, które właśnie się zamykały z cichym piskiem. Właśnie dołączył do nich ten, na kogo czekali, czyli Atkins Jeffrey, a Ciel postanowił na razie czekać na rozwój wydarzeń.
                Atkins wyglądał na gbura, a obejście miał wybitnie nieprzyjemne. Chociaż można było powiedzieć, że był nawet postawny, wysoki i w jakimś sensie przystojny, o tyle biła od niego jakaś wybitnie nieprzyjemna aura, wiejąca chłodem. Stalowe oczy prędko obiegły pomieszczenie, ślizgając się po twarzach zebranych, a wówczas wybrał miejsce pod ścianą, z daleka od okna i poprosił o grzane wino. Cielowi przyszło na myśl, że to on mógł go porwać wówczas po pokazie, jednak nie miał na to żadnych dowodów. Z jakiegoś powodu wydawał mu się być podobnym do suma, być może przez swój dość charakterystyczny zarost.
                Michaelis za to siedział zadowolony, czekając, aż pierwszy interesant, który się właśnie dosiadł, odejdzie i sam ruszył do Atkinsa, zamówić sobie na fałszywe nazwisko pani Kimberly Olivii Southpathern rękę mumii. W tym czasie Ciel, jak na chłopca na posyłki przystało, stanął za swoim lokajem. Tak jak się spodziewał, kiedy dołączył do Michaelisa i mógł znajdować się całkiem blisko pośrednika, z łatwością dostrzegł, że na twarzy Atkinsa malowało się lekkie zdziwienie i zniesmaczenie. Żaden z ich trójki nie miał wątpliwości, że ci dwoje się poznali.  Mimo to, Sebastian niewzruszenie doprowadził do końca umowę i dopiero kiedy Atkins przyjął zamówienie, przeprosił ich, mówiąc, że się śpieszy i ruszył szybkim krokiem do wyjścia.
                – Sebastian, śledź go. To rozkaz.
Demon lekko skłonił się i już miał wychodzić, ale zatrzymało go delikatne szarpnięcie materiału. Kiedy się odwrócił, zobaczył hrabiego, który uchwycił się lewą ręką jego płaszcza.
– Bierzesz mnie ze sobą. – dodał.
– Oczywiście – uśmiechnął się kamerdyner.
                W ten sposób znaleźli się już na obrzeżach miasta, ciągle mając na oku Atkinsa. Wydawało się, że nigdzie więcej się nie zatrzymywał po drodze, jednak trasa, jaką zmierzał, była bardzo okrężna i panicz już dawno by się zmęczył i poddał, gdyby nie fakt, że Sebastian po jakimś czasie niósł go na rękach, ukrytego w obszernych fałdach czarnego płaszcza.
                Niemal przy samej granicy miasta Atkins udał się prosto do zagrody, w której stała dwójka bułanych koni. Sprawnie odwiązał jednego z nich, nie zadając sobie nawet trudu, by go osiodłać, po czym wskoczył lekko na grzbiet wierzchowca i galopem udał się w stronę lasu.
                – Sebastian, nie zgub go – mruknął Ciel, nie przejmując się, że został tylko jedno zwierzę.
                – Naturalnie, proszę się o to nie martwić. Tymczasem mam pytanie: co robimy ze śledzącymi nas? – zapytał Sebastian tak lekko, jakby rozważał wybór między galaretką truskawkową a agrestową.
Chociaż hrabia starał się zachować pozory, demon z łatwością odgadł, że chłopiec nie zorientował się, że są śledzeni. Tak bardzo skupił się na celu, że z łatwością wpadłby w pułapkę, gdyby nie jego nieludzko zdolny podwładny.
                – Jak długo o nich wiesz? – zapytał sucho.
                – Od samego początku, czyli od wyjścia z oberży. Swoją drogą, do twarzy paniczowi w wąsach z piany po piwie – zaśmiał się demon, ukazując szereg śnieżnobiałych, ostrych zębów, a twarz Ciela momentalnie przybrała buraczkową barwę, kiedy gwałtownym ruchem ścierał z twarzy reszty piany zdrową ręką.
                – To, co zwykle. Nie pozostawiamy po sobie zbędnych śladów – Ciel starał się przywrócić rozmowę ku jej pierwotnemu torowi. – Czego się szczerzysz?
                – Proszę o wybaczenie. Już naprawiam swoje niedoparzenie – odpowiedział wesoło demon, odwracając się powoli, gdzie czekała już na nich grupka pięciu mężczyzn. Dwoje z nich miało broń palną, trójka pozostałych potężne, drewniane kije.
                – Pięciu na jednego i… Dziecko? Nie uważają tego panowie za drobną przesadę? – zapytał z kurtuazją, po czym złapał w locie kule wystrzelone w jego stronę, lawirując tak, aby żadna z nich nie dosięgła panicza. – Ta, zdaje się należeć do pana… Ach, mój błąd, jednak do ciebie – prowadził swój monolog, pozbywając się po kolei śledzących. Banda była na tyle zszokowana tym, co się wokół nich działo, że tylko dwójka ostatnich zaczęła krzyczeć, ale Michaelis bardzo skutecznie ich uciszył, łamiąc im karki jedną ręką.
                – Gotowe, paniczu. Teraz możemy spokojnie śledzić Atkinsa, z łatwością odnajdziemy go po śladach pozostawionych przez konia – zwrócił się z nieukrywaną dumą do Ciela.
                – Długo ci zeszło – skwitował chłopiec.
                – Panicz jak zwykle jest bardzo surowy – zaśmiał się brunet, po czym poprawił sobie dziedzica na ramieniu i pomknął niezauważony przez las, zagłębiając się coraz bardziej i bardziej w gęstwiny.
Pędził jak pies, który złapie ślad, dopóki nie dotarli do opuszczonego domku leśniczego, jak zdawałoby się na pierwszy rzut oka. Trop wydawał się dobry, bo koń o beżowym umaszczeniu stał przywiązany do ganku, a z jego boków spadały płaty piany. Widać Atkinsowi bardzo się śpieszyło z przekazaniem informacji, że aż tak zmęczył biedne zwierzę.
                – Więc chcesz powiedzieć, że ten szczeniak, który wówczas się kręcił, żyje?! – zapytał rozwścieczony głos, który z łatwością usłyszeli zarówno panicz jak i jego sługa z miejsca, w którym się aktualnie znajdowali.
                Ciel pokazał demonowi na migi, aby podeszli nieco bliżej, do uchylonego okna. Michaelisowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
                – Nie wiem, jak to możliwe, przecież sam własnoręcznie go związałem i wrzuciłem do wody! Czarci pomiot czy co? – odpowiadał wzburzonym głosem na swoje usprawiedliwienie Atkins.  
                – Nieważne. Mamy teraz problemy. Musimy się zwijać. Śledzili cię?
                – Tak, ale ludzie Barry’ego się nimi zajęli.
                – Na wszelki wypadek uznajmy tę bazę za spaloną. Towar będziecie dostarczać na Longwood dwadzieścia, do starej piwnicy. Będę tam, potem Mallcote zajmie się resztą. Dajcie mu znać. Gdyby ktoś się was pytał, to zamówienie dla sir Lucasa i nic więcej nie wiecie. Zrozumiano?
                – Tak jest!
                – Zająć się ewentualnymi szczurami w szeregach. Ma być porządek – podkreślił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Ciel kazał Michaelisowi ukryć się i przyjrzał się dokładnie wszystkim wychodzącym osobom. Za wszelką cenę chciał zapamiętać ich twarze. Planował jutro oficjalne zamknięcie sprawy pod nowym adresem, a jednocześnie miał zadanie dla Sebastiana na noc, aby dowiedział się, kto w Muzeum Brytyjskim mógł z nimi współpracować i ewentualnie pozbyć się tych osób. W jaki sposób – to pozostawiał w decyzji swojego kamerdynera.
– Wracamy do rezydencji – rozkazał szeptem demonowi.
W ramionach swojego piekielnego kamerdynera poczuł się nieco senny, tak że nawet nie zauważył, kiedy zdążył się zdrzemnąć. Z błogostanu wyrwał go dopiero niezrozumiały z początku jazgot i kakofonia nakładających się głosów, wśród których rozpoznał głosy swojej służby. Leniwie otworzył powieki, próbując zrozumieć, co się stało, że aż tak lamentują, ale jak na razie potrafił jedynie rozpoznać ściany własnego domostwa, twarze swoich podwładnych, jedną nową zapłakaną dziewczynę i poważną twarz swojego kamerdynera, co od razu obudziło jego uśpioną czujność.
– Paniczu, mała Anabelle została porwana! – krzyknęła zdruzgotana Mey-Rin.
                Cielowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Od razu pojął, że to porwanie nie było przypadkowe.



Cześć :) Kolejna część na początku września, do końca sierpnia raczej nie dam rady. 
Dajcie znać, czy się podobało, uwagi, wskazówki, cokolwiek. Uwielbiam czytać komentarze. 
Do przeczytania,
Andatejka

wtorek, 6 sierpnia 2019

Kuroshitsuji fanfiction. Opowiadanie. Kuroshitsuji, Ulotność, część 9

– Kto? – zapytał Ciel, niemal w tym samym momencie, w którym Sebastian zbliżył się do niego z chusteczką. Plama po herbacie okazała się większa, niż wcześniej zakładał, a to oznaczało, że zgodnie z umową nie mógł przy osobach trzecich używać mocy piekielnych.
                – Paniczu – zaczął ostrożnie, tylko dzięki swojemu nadludzkiemu refleksowi unikając ręki hrabiego, dającej znać, że ma się odsunąć.
                – Nie przeszkadzaj – rzucił Ciel, nie zwracając na niego większej niż musiał, uwagi. W tej chwili pożerał wzrokiem dziewczynę, mierząc ją od stóp do głów, a kiedy już to wykonał, to w przeciwnym kierunku, od głowy do stóp i na posadzkę, dopóki nie usłyszał odpowiedzi na swoje pytanie.
                – Howard, przecież już powiedziałam.
                – Jesteś zupełnie pewna? – dopytywał, a w jego umyśle rodził się coraz większy chaos. Przecież… Przecież to miał być Mallcote! Jakim cudem to nie on? Może używał fałszywego imienia?
                – Paniczu, powinien się panicz przebrać. Nalegam – odezwał się kamerdyner, wyrywając chłopca z zamyślenia.
                Phantomhive zmierzył go lodowatym, przejmującym spojrzeniem swego jedynego oka. Co on sobie myślał? Zdenerwowany sięgnął po dzwonek, a dosłownie po parunastu sekundach do pokoju wbiegła zadyszana Mey Rin.
                – Dobrze, że jesteś. Proszę, przypilnuj mojego gościa. Poproś Snejka, aby doniósł nam grzanego wina – hrabia pewnym, acz spokojnym głosem wydał dyspozycje pokojówce. – Mam nadzieję, że będzie ci smakowało – zwrócił się do dziewczynki. – Poczekaj tu chwileczkę, dobrze? – dodał. – Jak masz na imię?
                – Anabelle, proszę pana.
                – W takim razie, zaraz wracam, Anabelle. Rozgość się. Gdybyś miała na coś ochotę, poproś Snejka – pouczył dziewczynkę, po czym wyszedł z gabinetu, a gdy tylko drzwi się zamknęły i miał pewność, że nie przestraszy dziecka, schwycił demona za krawat i pociągnął za sobą jak psa. Byli już niemal przy garderobie, z dala od gabinetu, gdy chłopak się zatrzymał. Był wyraźnie wściekły. Ręce mu drżały, a oddech zdawał się być zbyt szybki nawet jak na niewielki wysiłek fizyczny. Wziął kilka głębszych oddechów, po czym puścił krawat swojego sługi, a kiedy się odwrócił i stanęli twarzami do siebie, nie mógł się nadziwić, jak bardzo uszczęśliwiona była twarz demona. Kły wyszczerzone w bezczelnym uśmieszku. Zupełnie, jakby sobie z niego kpił. Niewiele myśląc, spoliczkował demona, a echo siarczystego plasku niosło się swobodnie przez pusty korytarz, dopóki zupełnie nie zanikło. Zadowolenie ustąpiło miejsca zdziwieniu na twarzy przystojnego bruneta.
                – To ja decyduję, co robimy – warknął Ciel – a ty masz mi być bezwzględnie posłuszny. Chyba dałem ci znak, żebyś mi nie przeszkadzał?!
                – Najmocniej proszę o wybaczenie, że nie dopilnowałem swoich obowiązków. Zawiodłem jako kamerdyner rodu Phantomhive – Sebastian zaczął gładko recytować jedną z formułek. – Jednakże popełniłbym kolejny błąd, gdybym pozwolił mojemu panu a jednocześnie gentlemanowi angielskiemu na kontynuowanie spotkania w poplamionym ubraniu. Dlatego jeszcze raz nalegam, aby panicz zgodził się zmienić swój strój – dokończył, po czym skłonił się nisko i najwyraźniej czekał na pozwolenie od chłopaka, kiedy znowu będzie mógł wrócić do normalnej pozycji.
                – Jakie to upierdliwe – westchnął Ciel – nie stój tak, idź po ubranie, przebiorę się.
                – Dziękuję paniczowi – odpowiedział nieco weselej Sebastian.
Kwadrans później wracali już, chociaż nie zamienili ze sobą więcej ani słowa. Ciel miał wyrzuty sumienia, że zareagował tak gwałtownie. W końcu, racja była po stronie Sebastiana, ale w tamtej chwili o wiele ważniejsze było dla niego uzyskanie informacji od Anabelle. Dzięki przymusowej przerwie miał parę dodatkowych minut na ponowne poukładanie sobie wszystkiego w głowie, dzięki czemu wiedział, że teraz zada o wiele bardziej przemyślane pytania.
                Kiedy weszli do garderoby, zastali w niej Mey i Anabelle z kubkiem ciepłego wina, a Snake pokazywał jakąś sztuczkę dziewczynce, chcąc ją nieco rozbawić. Dusza cyrkowca przydawała się w takiej sytuacji jak nic innego.
                – Przepraszam, że tyle to trwało – zwrócił się do reszty. – Mey, Snake, jesteście wolni. Zawołam was, jak skończymy. Anabelle, powiedz mi, jak wygląda Howard?
                – Jest bardzo duży – odpowiedziała z rozmysłem dziewczynka. Zmarszczyła czoło, przez chwilę coś liczyła na palcach. – Jest dwa razy ode mnie wyższy i o taki szeroki – pokazała rękoma, rozkładając ramiona w boki, zupełnie jakby opisywała złapaną rybę. – No i jest bardzo silny, ale też i niebezpieczny. Howard widzi rzeczy, których nikt poza nim nie widzi. Często wyje i krzyczy po nocach. Zdarza się, że biegnie bez celu po ulicach, a potem dobija się do domów, krzycząc, że ktoś go goni, że rozjada mu ciało aż do kości i że potrzebuje pomocy, ale to nieprawda. Zawsze jest cały następnego ranka, ani śladu zadrapania czy nawet siniaka. Dorośli zabraniają się nam z nim bawić. Howard kiedyś był zdrowy tak jak wszyscy, ale odkąd skończył szesnaście lat zaczął się tak zachowywać i mu zostało. Kiedyś, kiedy jeszcze jego mamie wiodło się lepiej, zapłaciła doktorowi, aby obejrzał go i pomógł mu. Nie wiem dokładnie, na co jest chory, ale słyszałam, jak lekarz mówił mamie Howarda, że nic ni może zrobić i że trzeba go zamknąć w jakimś ośrodku, ale mama się nie zgodziła – podsumowała swoją historię, po czym upiła łyczek wina z kubeczka i ugryzła kawałek bułki.
                Ciel popatrzył w milczeniu na Sebastiana. W przeciwieństwie do dziewczynki wiedział o jakim ośrodku była mowa. Był jedynie ciekaw, czy Sebastian już wie, jaka to choroba i czego mogą się spodziewać. No i jakby nie patrzeć, dostrzegał pewne powiązanie między Mallcotem a Howardem: jeden z nich był lekarzem, a drugi człowiekiem chorym psychicznie.
                Sebastian odwzajemnił spojrzenie, lekko potakując głową.
                – Czy widziałaś dokładnie moment, w którym Howard zabił tamtą kobietę? – zapytał Sebastian.
                – Mniej więcej – Anabelle przyznała uczciwie. – Byłam nad rzeką, mama kazała mi zrobić pranie. Jacyś pijani mężczyźni kręcili się w pobliżu, więc musiałam zająć inne miejsce niż zazwyczaj. Było już późno, kiedy usłyszałam krzyk, a potem głos. Od razu go poznałam, to jest Howarda. Mówił coś o tym, że musi to zrobić, bo inaczej jego choroba się nie zatrzyma, czy coś takiego. Że jakiś czarny dym wydobywa się, tylko nie wiem skąd. Wystraszyłam się, bo poznałam, że nie jest sobą, jego słowa nie miały żadnego sensu. Nie miałam gdzie się schować, więc skoczyłam do wody i podpłynęłam do pierwszej lepszej przewróconej łodzi, którą używają rybacy. Stamtąd mnie nie widzieli, ale ja większość widziałam.
                – Co dokładnie? – dopytywał Ciel.
                – Jak Susanne uciekała. To było straszne.
                – Zaczekaj… Znałaś tę kobietę?! – zapytał zszokowany Ciel. Po raz kolejny tego poranka doznał ogromnego szoku związanego ze śledztwem. Gdyby tylko wiedział, od razu kazałby Sebastianowi szukać tego świadka bez względu na cenę.
                – Pewnie, nie ja jedna – przyznała zaskoczona dziewczynka.
                – Więc… Dlaczego nikt nie powiedział tego, kiedy Scotland Yard pytał? – zadał pytanie, ale można było odnieść wrażenie, że nie tyle do świadka, co w pustkę.
                – Baliśmy się, że będziemy następni. Howard nas straszył, że będziemy kolejni. Krzyczał potem po nocach, że on tego nie chce, ale musi zabijać i żeby Bóg się nad nim zlitował – podsumowała dziewczynka, wykonując znak krzyża, jakby chciała odpędzić czyhające zło.
                Ciel, zbyt zaskoczony, aby cokolwiek zrobić, oparł się tylko w fotelu i spojrzał w sufit. Jego wzrok ślizgał się po zdobieniach grzymsowych na suficie, błąkając się od jednego do drugiego, zastanawiając się, jaki powinien być kolejny krok.
                – Bardzo ci dziękujemy za pomoc – odpowiedział za panicza Sebastian. – W zamian mów, co chciałabyś dostać. Zasłużyłaś.
                – Naprawdę? – ucieszyła się Anabell. – W takim razie gomółkę se… Albo nie. Proszę pomóc znaleźć mojemu bratu i siostrze pracę. Brat jest pracowity, a siostra potrafi dobrze szyć – poprosiła dziewczynka. – To by bardzo pomogło naszej chorej mamie. Mielibyśmy wówczas na lekarza, moglibyśmy jej pomóc.
                – Nie martw się o lekarza. Zapłacimy za niego. A o pracę też się nie martw, odprowadzę cię, porozmawiam i z nimi i na pewno coś się znajdzie – obiecał Sebastian w imieniu hrabiego.
                – Naprawdę? – rozpromieniła się dziewczynka. – Serdecznie dziękuję! Z całego serca! Niech pana Bóg ma w opiece!
                – Albo ktokolwiek inny – mruknął Ciel.
                – Ależ paniczu – dodał urażony demon.
                – Zgadzam się – dodał już głośno Phantomhive, urywając tę grę słów. – Sebastian, każ Snejkowi przygotować powóz. Gdy tylko wrócisz, wyruszamy. Postaraj się to załatwić szybko.
                – Jak rozkażesz, paniczu – skłonił się Sebastian i wyszedł z dziewczynką, przy okazji ładując jej zapas jedzenia do małego koszyka, aby nie wróciła tylko z niedogryzionymi bułkami do domu.
                W tym czasie Ciel postanowił przejrzeć poranną prasę i ewentualne listy, aby nie marnować czasu. Jak bardzo utalentowany nie byłby jego kamerdyner, to jednak on był właścicielem całego majątku i niektóre decyzje pozostawały tylko i wyłącznie w jego rękach. Po prawdzie, mógł całość obowiązków zrzucić na swego lokaja, w końcu dla niego podrobienie podpisu tu czy tam nie stanowiłoby zapewne najmniejszego kłopotu. Sęk w tym, że Ciel nie chciał pozostawiać wszystkiego w rękach demona. Owszem, zajmował się lwią częścią obowiązków, niemniej młody hrabia sam pragnął wiedzieć, co się dzieje w jego majątku, jakie kroki zostały podjęte i tym podobne. W jakimś sensie czuł się za to wszystko odpowiedzialny. Do tego stopnia, że napisał po sobie testament, w którym sowicie wynagradza każdego ze swoich ludzkich sług w zamian za ciężką pracę świadczoną w jego rezydencji, o ile dożyją do dnia jego śmierci. Swoją decyzję motywował tym, że przeżył już straszliwy wypadek, w którym zginęła niemal cała jego rodzina i nie chciałby, aby majątek po jego śmierci odziedziczył ktoś nieodpowiedni. Co przez to rozumiał, nie wiadomo, nie mniej szczodrze obdarował okoliczny sierociniec, część zapisów trafiła do panny Midford, a resztę trzymał jako asa w rękawie i nawet Sebastian nie mógł odgadnąć, komu przypadnie w udziale spadek w postaci fabryk, przynoszących olbrzymie dochody.
                Kiedy Sebastian zapukał do drzwi gabinetu (panicz wiedział o tym, bo żadne z innych służących nie byłoby w stanie bezgłośnie zjawić się pod drzwiami: Mey zapewne coś by stłukła, Bard stawiałby ciężkie, acz pewne kroki, Finnian zrobiłby ich więcej niż powinien a Snake rozmawiałby z wężami), hrabia był już gotowy do drogi.
                – Chcę znaleźć Howarda – poinformował demona o swoich planach – myślę, że po opowieści Anabelle to nie będzie takie trudne. Po drodze opowiesz mi o tym wspólniku. Jestem przekonany, że Mallcote, chociaż sam nie zabijał, jest z nimi w jakiś sposób powiązany. Myślę, że nawet w znaczący sposób – dodał, po czym wstał z krzesła i zdecydowanym krokiem ruszył ku wyjściu. – Ruszamy. Zabierz mi jakiś płaszcz na wszelki wypadek, co tam uważasz za stosownego.
                – Jak sobie panicz życzy.
                Dorożka powoli ruszyła do miasta. Odkąd do posiadłości zawitał Snake, to przeważnie on był woźnicą, dzięki czemu Sebastian mógł podróżować wewnątrz razem z Cielem. Nie, żeby Ciel mu na to często pozwalał: to należało do rzadkości, jak dzisiejszego razu. Przeważnie dostawał jeszcze wytyczne, które miał sprawdzić w trakcie podróży, zanim młody Panicz miał dotrzeć do celu.
                – Opowiadaj – stwierdził Ciel, odkładając swoją laskę na bok, tak aby nie przeszkadzała w podróży i nie rozpraszała go w trakcie.
                – Czy panicz pamięta wczorajszą licytację dłoni? – zapytał na wstępie Michaelis, kierując uważne spojrzenie na twarz chłopca. Ciel podrapał się w głowę, poprawiając nieco sznurek od przepaski, którą nosił na oku, po czym założył nogę na nogę, dając znać, aby demon kontynuował. – Głównymi licytatorami byłem ja i pewna kobieta. Postanowiłem dowiedzieć się od niej czegoś więcej…
                – Pomiń szczegóły – przerwał mu Ciel, nieco ponaglając, aby przechodził do sedna sprawy. Sposób, w jaki pozyskał informacje był mu zupełnie obojętny.
                – Jak sobie panicz życzy – skomentował demon, przechylając głowę na bok, z tym jego igrającym półuśmieszkiem na twarzy, którego Ciel szczerze nie znosił. Był wręcz przekonany, że demon najchętniej opowiedziałby mu ze szczegółami wszystko, byleby podirytować młodego panicza. Co on chciał tym osiągnąć? Nie zajmował się jego życiem prywatnym, to uzgodnili między sobą jeszcze na bardzo wczesnych etapach znajomości. Jeśli Sebastian poza służeniem mu znalazł jeszcze czas, aby prowadzić własne życie, to niech robi, na co tylko ma ochotę. Doskonale wiedział, że umowa, jaką zawarli ze sobą w dniu podpisania paktu wyraźnie zabraniała demonowi działania na szkodę Phantomhive’a, więc czuł się zupełnie spokojny. – Owa dama zdradziła mi imię pośrednika, u którego można zamówić dowolną część, która zostanie następnie wystawiona na sprzedaż.
                – Mów – poprosił Ciel.
                – Nazywa się Atkins Jeffrey. Ponoć jest stałym bywalcem oberży „Czerwony kogut”. Można go znaleźć tylko między czternastą, a osiemnastą. Według mojego wstępnego śledztwa, to prawda, udało mi się go zobaczyć, więc gdyby panicz miał ochotę…
                – Będę miał, ale najpierw zajmiemy się Howardem – przerwał mu Ciel. – Najlepiej zacząć od dołu, góra niezbyt dba o swoich podwładnych. Poza tym, musimy mieć na niego przynajmniej jeszcze jedne zeznania oprócz naszych.
                – Jak panicz rozkaże. Obawiam się jednak, że najlepiej będzie zostawić powóz i przeszukiwać ulice incognito.
                – Tak też będzie. Myślisz, że po co wziąłem ze sobą te ubrania? – zapytał Ciel, pokazując Sebastianowi małe zawiniątko pod nogami, na które Sebastian do tej pory nie zwrócił uwagi. – Przebiorę się, kiedy dojedziemy na miejsce.
                Jak postanowił, tak też uczynił. Kiedy upewnił się, że nikt nie zwraca na nich uwagi, uchylił drzwi i wyskoczył wprost na brukowaną ulicę, szybko zamykając za sobą drzwi. Snake dostał polecenie pilnowania ich środka transportu, co ze wsparciem węży wcale nie wydawało się trudnym zadaniem. Sebastian niczym cień poruszał się za swoim paniczem, a ten przemykając między ulicami, rozglądając się w poszukiwaniu Howarda.
                Szlachcic żałował, że nie wypytał dokładniej dziewczynki o wygląd mężczyzny. Kiedy po dwóch godzinach bezowocnego krążenia usiadł zrezygnowany nieopodal rzeki, opierając się plecami o pozostawione beczki, przez chwilę powątpiewał w słuszność swojego działania. Może faktycznie lepiej było od razu szukać tego całego Atkinsa?
                Wtem rozległ się rozrywający krzyk, a potem obydwaj usłyszeli, jak ktoś biegnie ulicą. Prawdopodobnie obydwaj pomyśleli w tej chwili o tym samym. Ciel zerwał się na równe nogi, a chwilę później wbiegł mężczyzna, machając nieskoordynowanie rękoma dookoła siebie, który idealnie zgadzał się z tym, co opowiadała o nim dziewczynka.
                – To on! Sebastian, złap go! – rozkazał demonowi. W odpowiedzi usłyszał jedynie trzepot materiału fraka, kiedy Sebastian dobiegł do potężnego mężczyzny. Chociaż jego kamerdyner był postawny, w porównaniu z nieobliczalnym człowiekiem wydawał się bardzo drobny i niewysoki. Z boku wydawałoby się, że kamerdyner nie miał żadnych szans, jednakże Ciel był niezwykle pewien swego. Obserwował z boku, jak demon uchyla się przed ciosem mężczyzny, a następnie odskakuje nieco w bok, by za chwilę podciąć mu nogi. Howard nie był jednak głupcem. Przewrócił się, bo nie spodziewał się takiego zagrania ze strony demona, ale padając chwycił za ramię Michaelisa, który upadł razem z nim i zaczęli się szamotać na ulicy. Kamerdyner za wszelką cenę starał się być na górze, jednak było to niezwykle trudne, zważywszy, że jego przeciwnikiem był niepoczytalny człowiek o Samsonowej sile. Raz po raz demon wymierzał mu ciosy, w twarz, w ramiona, ogółem w punkty, które mogłyby utrudnić poruszanie się przeciwnikowi. Niestety. Każdy normalny człowiek odczuwałby to w zupełnie inny sposób, tymczasem Howard zdawał się nie przejmować bólem, a ponadto oddawał ciosy Sebastianowi. W pewnym momencie przygniótł go sobą i chwyciwszy demona za głowę, zaczął uderzać nią o bruk. Ciel widział, jak przystojną głowę bruneta powoli zdobią coraz większe bryzgi krwi, a bruk zabarwia się szkarłatnym odcieniem.
                – Masz go pojmać żywego! – krzyknął Ciel i mógłby przysiąść, że demon był jeszcze w stanie przewrócić oczami. Mimo straszliwego widoku był teraz przekonany, że dziewczynka nie kłamała. Kobieta prawdopodobnie zginęła w podobny sposób, ponieważ nie miała tyle siły, aby wyrwać się oprawcy. Nie to, co Sebastian.
                Demon gorączkowo szukał czegoś ręką na ulicy, siłując się z olbrzymem, a kiedy znalazł cokolwiek, co okazało się kamieniem, uderzył jednocześnie. Ręką wycelował w głowę Howarda, nogami uderzył go z całej siły w brzuch i kiedy udało mu się wyswobodzić, skorzystał z chwili przewagi, po czym dopadł do przeciwnika, wybijając mu całkowicie rękę ze stawu i to samo czyniąc z drugą, aby upewnić się, że nie będzie mu już zagrażał.
                 Razem stanowili straszny widok: jego lokaj, skąpany we krwi swojej i przeciwnika, ciężko dyszący, wybrudzony, pobity, w porwanym fraku, a także olbrzym, z niemal identycznymi obrażeniami. Przywodzili na myśl bestie, które właśnie rozstrzygnęły między sobą najtrudniejszy pojedynek.
                – Zabierz go do jakiegoś ustronnego miejsca – rozkazał Ciel. Z boku wglądało to bezdusznie, zważywszy na opłakany stan jego podwładnego, niemniej hrabia dobrze wiedział, że demon nie odniósł żadnych poważniejszych ran. Wyglądał co prawda beznadziejnie, ale gdy tylko znikną z ludzkich oczu, zapewne w mgnieniu oka doprowadzi się do porządku.
                Sebastian zarzucił sobie mężczyznę na plecy i poniósł go daleko od ulicy, na której stoczyli pojedynek. Kątem oka widział, jak okiennice delikatnie się uchylają, a mieszkańcy przypatrują się, kto był na tyle piekielnie silny, aby pokonać potwora mieszkającego w ich części miasta. Michaelis udawał, że tego nie widzi, zamiast tego wybierał coraz mniejsze i ciemniejsze uliczki, z dala od szlaku głównego, a kiedy miał już absolutną pewność, że nikt ich nie śledził, wybrał drzwi od jednych z opustoszałych obecnie piwnic i poprosił Phantomhive’a, aby tutaj weszli. Chłopak nie miał nic przeciwko, więc demon otworzył sobie drzwi kopniakiem, z racji że miał zajęte ręce i puścił przodem dziedzica, samemu wchodząc za nim. Szybko zamknął za sobą drzwi (Ciel nawet nie chciał wiedzieć, jak) i rzucił Howardem w kąt, zupełnie jakby ten był jakimś workiem żyta.
                – Proszę o wybaczenie, paniczu – ukląkł na jedno kolano przed chłopcem. – Tam byliśmy obserwowani przez zbyt wiele osób, dlatego pozwoliłem zniszczyć mu swoje ubranie i doprowadzić się do takiego stanu. Proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny.
                – Ale jest w stanie rozmawiać? – upewnił się Ciel.
                – Jak najbardziej, zadbałem o ten aspekt – przyznał demon z samozadowoleniem, a jego pokiereszowana twarz wykrzywiła się w uśmiechu.
                – Wyglądasz jak psychopata. Doprowadź się do porządku. I tak jest chory, nikt mu nie uwierzy, jeśli w dodatku naprawdę ma zwidy.
                – Cierpi na schizofrenię – wtrącił demon, otaczając się otoczką czarnego dymu, w którym Ciel bezbłędnie rozpoznał fragment jego prawdziwego Jestestwa.
                – Skąd to wiesz?
                – Oj paniczu, żyję już wystarczająco długo, uwierz mi.
                W tym momencie ocknął się obolały mężczyzna, a kiedy próbował się podnieść, widać było, że nie mógł już używać swoich rąk. Kiedy to sobie uzmysłowił i zobaczył przed sobą demona, tego samego, który go pokonał, przerażony cofnął się na ścianę, drżąc i kręcił głową, mamrocząc, żeby nie podchodził.
                – Nie podejdzie, jeżeli odpowiesz mi na kilka pytań. Zgoda? – zaproponował Ciel, na co mężczyzna, natychmiast przystał.
                – W takim razie, najważniejsze z nich. Czy to ty zabiłeś Parkera, Susanne oraz Clarke’a? – zapytał chłodno Ciel.
Mężczyzna pokiwał głową, zaczynając płakać.
                – Tak, to ja… Z nich wydobywa się smolista ciecz, która wyżera moje ciało aż do kości i to tak strasznie boli – chlipał. – Kiedy to już się stało nie do zniesienia, chciałem… Chciałem coś zrobić! Nie chciałem zabijać… Parker to niechcący. Chciałem go odepchnąć, aby zabierał siebie i tę maź, a wtedy wpadł do wody. Szamotał się, więc chciałem go przytrzymać, aby zrozumiał, jak to jest dla mnie ważne. Wtedy zobaczył mnie James.
                – James Mallcote? Ten lekarz? – upewnił się Ciel.
                – Tak, dokładnie. Zapytał, co robię, więc mu wytłumaczyłem. On natomiast zaproponował mi, że powie, jak się pozbyć tej smolistej cieczy, ale jeśli komukolwiek o tym pisnę choć słówko, to pożałuję i że złapie mnie Scotland Yard, a potem odeślą do przytułku dla obłąkanych. Nie chcę tam iść! – rzucił się w akcie rozpaczy, samemu tym razem bijąc głową w bruk.
                – Uspokój się. – Rozkazał mu władczo Ciel. – Mów, co było dalej.
                – Dalej? – zapytał nieprzytomnie mężczyzna. – Dalej Mallcote przychodził do mnie i pokazywał mi ludzi, którzy byli szczególnie pełni tej bolesnej mazi. Miałem się ich pozbywać. Ja nie chciałem zabijać! Potem była Rose, Cathy, Suela, Marie, Susanne, wiele innych, których nawet nie znałem… – wyliczał, płacząc coraz bardziej. – Od razu zabierał ich ciała, nie mogłem je nawet przeprosić! Nie chciałem tego robić, ale on wówczas straszył mnie, że wyda mnie, a że jestem zabójcą to nikt mi nie uwierzy. Clark widział, jak Mallcote mówił mi o następnym człowieku, dlatego rzucił w niego nożem. Jego nie zabrał, bo wtedy było zbyt wielu ludzi w mieście – podsumował, wyjąc żałośnie.
                Ciel w milczeniu słuchał tego, co opowiadał mu Howard. Z początku czuł wobec niego tylko obrzydzenie, jednak z czasem zaczynał coraz bardziej gardzić Mallcotem. Co za szuja. Żeby nie pobrudzić sobie rąk, znalazł idealnego kandydata. Przecież nikt nie uwierzy w jego słowa, bo znany był jako osoba niepoczytalna, mieszająca wydarzenia prawdziwe z fikcyjnymi. Narastający gniew sprawiał, że hrabiemu zaczął trzęść się podbródek.
                – Pomijając fragment o mazi, on nie kłamie – odezwał się ponuro Sebastian.
                – Musimy go przekazać Scotland Yardowi, a tam skierują go niezwłocznie do przytułku. Albo nie, od razu tam trafi. Jest niebezpieczny, ktoś jeszcze może stracić przez niego życie. Sam napiszę notatkę do Scotland Yardu, aby się niepotrzebnie nie fatygowali – postanowił Ciel.
Mężczyzna nawet już nie zwracał na nich uwagi, siedząc cicho w kącie i chlipiąc, że nie chce już nikogo więcej zabijać i że chce przeprosić wszystkie osoby, które skrzywdził.
                – Mallcote to drań. Odpowie za swoje czyny, mogę ci to obiecać – zwrócił się do obłąkanego. – Sebastian, zabierz go do Szpitala, ja wracam do posiadłości. Spotkamy się później kwadrans przed czternastą, przy tym szynku, o którym wspominałeś. Jego wspólników również złapiemy – postanowił Ciel. – Nie ujdzie im to na sucho.


Sama jestem zaskoczona tempem, w jakim pojawiła się kolejna notka! Mam nadzieję, że się wam podobało - dajcie znać w komentarzach, co sądzicie o rozwoju akcji.
Ja tam trzymam kciuki za Ciela ;P

Trzymajcie się cieplutko,
Andatejka