Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

środa, 28 grudnia 2016

Wspomnienia demonów, część 55

~~ LV ~~

Wszystko sprawiało, że demon górując nad orszakiem w kruczej postaci czuł się coraz bardziej zadowolony. Tarcza słoneczna wysoko królowała na niebie, rozświetlając ciągle unoszącą się na ziemi mgłę, która ograniczając znacznie widoczność stwarzała idealne warunki, by sprzątnąć niewygodną osobę. Sebastian postanowił zdać się na los i wybrać dogodną okazję, nie tracąc czasu na wymyślanie niestworzonych scenariuszy, bo jeśli coś mogło w nich pójść nie tak, to na pewno tak by się stało. Główny cel tej eskapady był banalnie oczywisty: pozbyć się królewskiego brata, który stanowił główną przeszkodę w wywiązaniu się z pierwszej części wiążącego go kontraktu. „Chcę być Królem Normandii”.
                Wraz z upływem czasu biała poświata rozrzedziła się do tego stopnia, że nie stanowiła większej przeszkody dla podróżujących, za to z ociąganiem godnym cnotliwej damy zaczęła odsłaniać swe wdzięki, późnowiosennej przyrody w pełnej krasie. Skraplająca się w powietrzu wilgoć gromadziła się na liściach wieloletnich drzew, tworząc z początku mikroskopijne skupiska, które choć niewidoczne dla ludzkiego oka, stale się powiększały, by następnie pod postacią kropelek spadać na przemieszczający się przez las pochód, zraszając końskie grzywy i niemyte człowiecze szyje. O ile zwierzę jeszcze zwyczajnie potrząsało łbem na boki, otrząsając się z nieprzyjemnego doznania i rżąc, o tyle jeźdźcy wzdrygali się i zastygali w bezruchu, trwając w swoim śmiesznym postanowieniu nie wykonywania zbędnych ruchów, bo przecież jadą z królem, dlatego ich reakcje były o wiele bardziej nienaturalne, niż wskazywałaby na to ich przyczyna. Inną zupełnie sprawą było, że gdyby spadł teraz w swojej ciężkiej zbroi z konia, potrzebowałby co najmniej dziesięciu do pomocy aby pomogli mu się podnieść. Stąd łatwo się domyślić, dlaczego podczas starć wojennych podnoszono jedynie króla, reszta, która spadła, niestety przegrała swój los.
                Cały orszak zapadał się miejscami niemal po pęciny w błoto, a wówczas zwierzęta stawały się bardziej poddenerwowane, zaczynały wymykać się spod kontroli, kopiąc i wyrzucając kopyta razem z resztkami mazi. Jeden z wierzchowców chciał nawet zrzucić z siebie zbędny balast, ale udało się go uspokoić, a Sebastian żałował w duchu, że to nie był koń Ryszarda i że ten spadając, nie złamał sobie karku. Za to sama refleksja natchnęła go, w jaki sposób mógłby rozwiązać sprawę, z czego niezwykle rad, rozłożył czarne skrzydełka i zakrakał donośnie, co bardziej wrażliwi przetłumaczyliby z ptasiego języka jako samouwielbienie w rozsądnej dawce.
                Demon na razie postanowił przysiąść na sęku jednego z rozłożystych dębów, gdzie konnica zaczęła się gromadzić, a w końcu zdecydowano rozbić tutaj obozowisko. Na pierwszy ogień poszli sokolnicy i charty mające za zadanie wytropić zwierzynę. Król wszak nie może czekać! Czerwone oczy kruka obserwowały bacznie każdy ruch, decydując się szybko na wypadek podczas polowania, gdzie było wystarczająco dużo świadków, jeśli chodzi o sam wypadek, a co ważniejsze, nie było Roberta, więc nie mógł paść na niego nawet cień podejrzeń, gdyby zaczęto doszukiwać się osoby, która pomogła losowi zakończyć pewien żywot. Wystarczy, że obok czaił się Cień Diabła, gotowy spełnić wszelkie rozkazy, aby w końcu otrzymać upragnioną wolność i zemścić się na Kurarze.
                Najpierw wypuszczono ptactwo, które wzbiło się z krzykiem w górę, gdy tylko sokolnicy ściągnęli z ich główek skórzane kaptury i wznieśli swe ręce w górę, pozwalając, aby zdały się na instynkt i pomogły zaszczuć zwierzynę. Doprawdy niezwykły był to widok, gdy szereg grubych, wzmacnianych rękawic trwa jeszcze w powietrzu, a sokoły sznurem unoszą się coraz wyżej i wyżej. Książę w tym czasie ze świtą przygotowywał łuki, czekając, aż będzie pierwsza okazja do sprawdzenia swych umiejętności w trafianiu do celu.
                Kruk siedział markotnie na drzewie, a gdy jeden z drapieżników chciał na niego zapolować, otworzył parę swoich oczu, przeszywając go na wskroś tak, że martwy sokół upadł na ziemię, a odpowiedzialny za niego człowiek strwożony pobiegł do ptaka, nie rozumiejąc, co się stało. Zdarzało się tak, że niedostatecznie wytrenowane nie wracały, ale on swoim życiem świadczył za podobne przypadki. Gdyby to było złamane skrzydło to jeszcze pół biedy, ale gdy wziął ciepłe jeszcze ciało w swoje dłonie zrozumiał, że jeśli szybko nie wkupi się w łaski króla, to marny jego żywot.
                – Panie, klątwa! Wycofajmy się stąd, to miejsce jest nieczyste – zaczął przerażony, ale otoczyła go tylko straż, wyzywając od idiotów i wyprowadziła poza zgromadzenie, aby swoją gadaniną nie psuł rozrywki reszcie.
                Świta upolowała wiele przepiórek, zdarzyło się nawet parę zajęcy a dzielne ptaki w nagrodę za swą służbę otrzymały świeżo odcięte głowy swoich ofiar, aby mogły w ten sposób zasmakować zwycięstwa. Reszta była oczywiście dla króla.
                Następnie przyszła pora na charty. Psy głodzono przez dłuższy czas, aby były bardziej agresywne i zdeterminowane, aby zdobyć ofiarę. Na znak dany przez trębacza myśliwi puścili psy, a sami dali znak konnicy, że może się powoli przesuwać w głąb puszczy.
                Sebastian się uśmiechnął w duchu, a następnie zrezygnował z niewygodnego w tym momencie ciała kruka na rzecz cienia, a dokładniej: stania się cieniem dowolnie wybranego przedmiotu. W ten sposób przemykał się od drzewa do drzewa zupełnie niepostrzeżenie, dopóki nie połączył się z jednym z chartów, zupełnie przejmując nad nim kontrolę poprzez manipulację cieniem. W ten sposób zmusił psa, aby zmienił swój kierunek, a także z kilkoma innymi ruszył na konia księcia, przerażając zwierzę do tego stopnia, że wyrwało lejce jeźdźcy i pognało przed siebie.
                Dokładnie o to chodziło przebiegłemu demonowi. Jego obłęd udzielił się trójce psów, które tocząc ślinę goniły za koniem, dopóki nie dopadły do niego i nie zatopiły boleśnie swoich kłów w nogach zwierzęcia. Siwek próbował jeszcze wierzgać kopytami w akcie desperacji, ale charty były silniejsze. Nie słuchały nawet rozkazów księcia, a zanim jeźdźcy zdążyli dotrzeć z odsieczą, koń stanął na tylnych nogach, zrzucając z siebie księcia wprost na wbitą pod kątem w ziemię kopię przygotowaną na grubego zwierza. Zapach krwi tylko bardziej rozjuszył psy, bo zaczęły szarpać za nogi i króla, dopóki jeden z dworskich nie wystrzelił w ich kierunku, ubijając jedno z nich na miejscu.
                Sebastian zadowolony czmychnął na cień pobliskiego krzewu z cienia martwego zwierzęcia, obserwując, jak ostrze elegancko przebiło się przez jelita króla. Wypadek podczas polowania, nikt nie mógł być winny, wszyscy widzieli, jak charty rzucili się na osobę władcy. Innymi słowy, pełen sukces, przy minimalnym nakładzie pracy. A teraz zadba o to, aby został należycie opatrzony w zamku i otrzymał odpowiednią pomoc medyczną.
                Gwar, jaki powstał, był ciężki do opisania. Co chytrzejsi próbowali jeszcze coś ugrać na zdarzeniu dla siebie, reszta zaniosła króla na nosze naprędce zrobione ze skóry i przymocowane do dwóch koni, pokrzykując do siebie, a w ogólnym zamieszaniu i stresie krzyczeli głośniej, niż to było potrzebne. Trębacz dął w instrument, grając sygnał do natychmiastowego odwrotu, głodne psy ujadały i kręciły się pod nogami, dopóki nie zostały z powrotem przywiązane. Najszybciej, jak się dało wyruszono z powrotem do Exmes, puszczając przodem człowieka, który miał zawiadomić nadwornych medyków o nieszczęściu, dając mu najlepszego konia. Oczywiście, nie pojechał byle kto, na prędce zgłosił się jeden ze szlachty towarzyszącej, mający nadzieję na sowite wynagrodzenie po ozdrowieniu władcy.
                Sebastian w te pędy, znowu jako kruk, powrócił do pałacu, tym razem dbając o przebranie jednego z medyków, gdy przemierzał ciemne korytarze zamku. Powitano go z nieufnością, ale na poczekaniu zaserwował im wiarygodną historyjkę, że jest lekarzem miejskim, a nakaz królewski stawiał ich wszystkich w gotowości w podobnych wypadkach. Nie miał też na celu znaleźć się wystarczająco blisko chorego: wystarczy, że przygotowana przez niego mieszanka trafi do adresata. Tylko i aż tyle.
                Korzystając z ostatnich chwil, wyciągnął z przepastnego rękawa woreczek z suszoną cykutą. W moździerzu roztarł go na proch, dodając kilka igieł cisu dla wzmocnienia efektu, a następnie dorzucił dla niepoznaki nieco miodu, by ukryć zapach i sprawić, że lek będzie łatwiejszy do podania.
                W niecała godzinę później jeźdźcy przybyli do zamku, wysyłając posłańców o najważniejszych osób w państwie, w tym do Roberta, a następnie biskup przeżegnał wnoszonego rannego do pokoju. Kopię udało się ułamać, ale jej stercząca część w ciele i zasychająca krew stanowiła przykry widok, od którego białogłowy chowały swe twarze w woalki bądź odwracały wzrok i z lękiem spoglądały w stronę drzwi, gdzie miano położyć rannego władcę.
                Sebastian stał w kącie, nie pchając się do dyskusji z ograniczonymi medykami tych czasów, którzy jednak byli zgodni, że szanse przeżycia są niewielkie, jeśli zostawią drzewiec w ciele, bo może rozwinąć się zagrażająca życiu infekcja. Dlatego też położono i rozebrano rannego, a wówczas demona uderzył smród grzybicy, po czym zniesmaczony pomyślał, że niechcący znalazł sprzymierzeńca w walce i nawet domieszka cisu wydawała się być jedynie zabezpieczeniem.
                Teraz należało być cierpliwym. Podawał bandaże, wynosił wodę zabarwioną na różowo do dziewek kuchennych, aby wylewały ją pod zamkowe płoty i przynosiły świeżej w tych samych misach. Chirurdzy zgodnie orzekali, że muszą zaczekać, aż zacznie gromadzić się ropa, która przyśpieszy gojenie rany i absolutnie odradzano jakiekolwiek mycie. Demon, słuchając tego wszystkiego z boku nie mógł się nadziwić, jak bardzo cywilizacja potrafiła się stoczyć w tak krótkim czasie prawie na samo dno, pozbawione chociaż podstaw logicznego myślenia. Za to cierpliwie, walcząc niemal z samym sobą i narastającym obrzydzeniem oczekiwał, kiedy wreszcie będą podawane pierwsze lekarstwa.
                O niskiej wiedzy lekarzy na temat serwowanych substancji przekonał się już wówczas, gdy nie dyskutowano, co najlepiej podać władcy, tylko kiedy podać, aby konstelacja gwiazd była w tym okresie jak najbardziej korzystna dla chorego, aby podana substancja wykazała maksimum właściwości absorpcyjnych, analgetycznych i zwalczających stan zapalny. Godziny wlekły mu się niemiłosiernie, wśród chaosu i bieganiny, a także wychwytywanych czułym uchem modłów biskupów oraz podszeptów spiskujących, co w razie śmierci i do kogo lepiej się wkupić w łaski. Bo że się coś zmieni to na pewno, w końcu król nie miał nawet żony, nie mówiąc już o potomstwie.
                W końcu zaniesiono pierwszą porcję leków a demon dopilnował osobiście, aby poszedł jego miód. Oddając tacę przewrócił nawet specjalną klepsydrę, odliczającą czas do wystąpienia pierwszych objawów. Każde spadające ziarenko przybliżało go do celu, a chora fascynacja, dotychczas uśpiona dawała się ujrzeć światu poprzez nieznaczny uśmiech.
                Nie musiał nawet czkać do końca, gdy usłyszał, jak lekarze mówią, że chory wymiotuje i ma drgawki. Winą obarczono nadwornego astrologa, obiecując mu bliskie spotkanie z toporem kata. Uradowany Sebastian popędził, aby na własne oczy przekonać się o skuteczności swoich działań. Gdy tylko go ujrzał, nie miał żądnych wątpliwości: poza tym, o czym już usłyszał zauważył rozszerzone źrenice, ciężki oddech, a także sączącą się strużkę śliny z kącika ust. Jeszcze tylko trochę, tylko odrobinka… Na wszelki wypadek wolał pozostać przy nim do końca.
                Już się odwrócił zadowolony z rychłego końca, a w myślach gratulował sobie porządnie wykonanej roboty, gdy kątem oka zauważył limonkowy błysk i blask białych włosów. Odwrócił się gwałtownie, spotykając twarzą w twarz z dziewczyną, którą odprawił z Piekła kilka ludzkich lat temu. Niby taka sama, a jednak nieco wydoroślała, a jej twarz nabrała więcej subtelności. To pierwsze, co mu się rzuciło w oczy. Przyszła razem z tym bogiem, z którym ostatnio się bił, a po jej wyrazistej mimice nie miał wątpliwości, że go poznała. Dziwił się tylko, że zaślepiony Shinigami tego nie zauważył.
                – To znowu ty? – Warknął, na dzień dobry przykładając swoją kosę do gardła demona.
                – Widać jesteśmy na siebie skazani… Też mi się to nie podoba – zauważył z teatralnym zasmuceniem, zakrywając twarz dłonią. – Moje kondolencje. Twój klient śmierdzi jak tona gnijących ryb – dodał na odchodne, nie wiadomo jak wydostając się z ataku boga i stając na niej nogami w swej już prawdziwej, demonicznej formie, z której rozpłynął się w powietrzu, zanim dziewczyna zdążyła go dotknąć.
                Czyżby wcale jej nie poznał? A może już zapomniał? Zresztą, Heptling zdołał jej już opowiedzieć o swojej niedawnej potyczce podczas akcji, kiedy razem szli tutaj, a tak klął na dzieci ciemności, aż Collette więdły uszy. Z opisu podejrzewała, że to mógł być jej demon, ale na wszelki wypadek kazała sercu być cicho, a tymczasem on sam pokazywał się jej w pełnej krasie, wywołując rumieńce na policzkach. Jeszcze przez dobre parę minut zerkała spod opadających włosów na boki, łudząc się nadzieją, że go jeszcze zobaczy, że to nie będzie tak, jak teraz. Tyle razy pisała do niego, jak bardzo chciałaby go ujrzeć, porozmawiać, ale nigdy nawet nie przypuszczała, że odbędzie się to właśnie tak.
                Może traktował ją jako zamkniętą sprawę, do której się nie wraca? Ale gdy w ten sposób próbowała o tym pomyśleć, serce tak boleśnie ściskało się jej w piersi, że miała ochotę usiąść i gorzko zapłakać. Przecież miał być jej przyjacielem… Jak bardzo była głupia! Jak bardzo naiwne było dziecięce serce! Demony są przecież ich wrogami, tak mówią im wszyscy wokół, ona sama zabiła już kilku słabszych, jednak… To, że przeżyła, zawdzięczała kaprysowi demonicznego księcia. A może czai się gdzieś w mroku? Tak mało światła wpada przez te mury.
                – Raum? Przyjacielu? – szepnęła, łudząc się, że może usłyszy. Nie mogła też tak zupełnie oderwać się od zajęcia, bo chodź byli niewidzialni dla ludzkiego zbiorowiska, to jednak wciąż była ze swoim nauczycielem. A jeszcze musiała tym razem sama obejrzeć nagranie filmowe, które wydobywało się od zmarłego.
                Biedna bogini przysiadła na boczku, podpierając głowę na ręce i beznamiętnie wlepiła spojrzenie w równe, jednotorowe, nierozgałęziające się nagranie. Ot, historia typowa dla czasów w których żył, nic wartego pozazdroszczenia, najwyżej status społeczny. Ale czy to go uchroniło przed śmiercią? Wycięła parę fragmentów i podała je Heptlingowi, aby skompletował dokumentację.
                Dopiero, gdy Shinigami zaksięgował zgon, oddając dziewczynie akta do sprawdzenia, zapytał mimochodem, czy nie pamięta żadnego z demonów, które widziała podczas pobytu w Piekle.
                – Nie, żadnego – potwierdziła szybciutko, chowając twarz za papierami, aż to wyglądało tak nienaturalnie, że aż śmiesznie. Nie chciała o nim nikomu opowiadać, to była jej tajemnica. W przeciwnym razie czuła, że mogłaby sprowadzić na niego kłopoty, a tego nie chciała.
                Heptling nie był w ciemię bity i chociaż nie od razu skojarzył wzroku dziewczyny, którym niemal pożerała pięknego demona, to teraz stawało się dla niego wszystko jasne. Zabrał jej z rąk kartki, odsłaniając zaczerwienione policzki i drżące ręce.
                – Na-naprawdę… – zawahała się, ale wówczas stary bóg ujął jej twarz w dłonie i zmusił, by na niego popatrzyła, chociaż uciekała wzrokiem na wszystkie możliwe strony i chowała go za długimi, mlecznymi rzęsami. Widział, że kłamie, całe jej ciało aż śpiewało o tym. W końcu utkwiła w nim nieme spojrzenie pełne bólu, zza szklanego spojrzenia malachitowych oczu.
                – Nic nie powiem… Przepraszam, wracaj beze mnie – poprosiła, wyrywając się w końcu i zostawiając wszystko na głowie Heptlinga.
                – Collette, wracaj natychmiast! To nie ma sensu! – krzyknął za nią, chwytając dziewczynę mocno za ramię. Chociaż się wyrywała i piszczała, ani na trochę nie poluzował uścisku, tylko jeszcze mocniej ją do siebie przyciągnął i unieruchomił stanowczym chwytem, dopóki nie przestała się szamotać. Potem po prostu nie wytrzymała i zaczęła płakać, kuląc się w kącie.
                – Hamuj się, na litość! Chociaż wyjdźmy stąd, bo ten smród naprawdę mnie dobije – westchnął Heptling, opuszczając zbiorowisko, w którym lament stawał się nieznośny, a w połączeniu z załamaniem nerwowym własnej podopiecznej stawał się niezwykle trudny do zniesienia – Wstawaj i przestań się mazać. Lepiej wyjaśnij mi, co takiego w nim było niezwykłego, że jest warty takiego szlochania – rzucił, podając dziewczynie rękę i pomagając się jej pozbierać z podłogi.
                Andatejka pokiwała głową i próbując się uspokoić, wyszła za bogiem śmierci. Nawet nie pytała, dokąd ją prowadził. Szła przed siebie, zagubiona w tym, co czuła i tym, z czym skonfrontowała się w rzeczywistości. Jedyne, czego była pewna to to, że nie rozumie. Nie otrzymał jej listów? Ale przecież znikały! Co prawda, dawno żadnego nie zaniosła pod rozłożyste drzewo na łące, ale mimo wszystko było jej przykro. Może powinna powiedzieć Heptlingowi? Znała go już na tyle dobrze, że może mu chyba zaufać…
                – Kiedyś też była taka jedna bogini, co to zakochała się w demonie. Nie radzę powtarzać jej losu, źle skończyła – zaczął mężczyzna, siadając pod rozłożystym drzewem i z wyraźnym westchnieniem ulgi opierając plecy o korę. Chwilkę pomacał się po kieszeni, szukając skręconego tytoniu, a kiedy go znalazł, zapalił i porządnie się zaciągnął, zanim znowu się odezwał.
                – Myślę, że nadszedł czas powiedzieć prawdę, co naprawdę wówczas się wydarzyło. 

piątek, 16 grudnia 2016

Wspomnienia demonów, część 54

~~ LIV ~~


Tak, jak dbał dotychczas o pozory, zmierzając w stronę miasta, tak teraz Sebastian nie zadał sobie nawet odrobiny trudu. Zresztą, pędzącego demona byli w stanie wypatrzeć tylko ptasi drapieżnicy, z racji ich doskonałego wzroku i zwiększonej intuicji łowcy. Może wyczuwali między sobą moc piekielnego kruka, narzucającego im bez trudu swoją wolę, a może nie. Nie ma takiego świadka, który powiedziałby, co się czaiło w ptasich umysłach. Poza tym, droga, jaką obrał do stawu była oddalona od ludzkich mieszkań, a także, jak się zdawało młodemu księciu, interesów, które mogłyby zaciągnąć robaczą ciżbę właśnie w to miejsce, w którym planował się zrelaksować.
                Im dłużej był w trasie, tym bardziej mgła podnosiła się z nicości i zajmowała kolejne terytoria, otulając drzewa, kamienie, a także ziemię, odgradzając je od świata nieprzeniknioną, miękką zasłoną. Każdy mijany przez demona obiekt tonął w białym tiulu magii i mistycyzmu, i chociaż ludzie w takich warunkach widzieli znacznie gorzej, on nadal nie miał problemu z percepcją rzeczywistości na zadowalającym poziomie. Nie była to może jego szczytowa forma, ale wystarczająco dobra, by w porę dostrzec zbliżające się zagrożenie, a to przecież głównie o to chodziło. Pojedyncze promienie światła, jakim udało się przedrzeć przez kotarę chmur, ginęły bezpowrotnie schwytane w półprzeźroczystej mgle, rozświetlając jej tunele i nadając nieco ciepła, zanim nie rozproszyły się zupełnie. Sama blada pani zdawała się dosięgać swoimi mackami nieba, łącząc się niepojętymi, niemal już nieistniejącymi kropelkami wody z błękitnym zwierciadłem wiszącym nad strudzoną ziemią, w którym co więksi marzyciele lub bardziej pobożni szukali ratunku, odkupienia i łaski.
                Jakież było rozczarowanie demona, gdy niemal u celu swojej wędrówki uderzył go w nozdrza odór gnijącego mięsa. Z niewymuszoną gracją zwolnił kroku i postanowił podejść bliżej, by przekonać się, co się stało. Dobiegające z oddali ludzkie głosy tylko pobudziły jego ciekawość, więc zadbał o wizerunek wystarczająco nierzucający się w oczy i zdecydowanym krokiem zbliżył się do zbiorowiska. Może trochę z nudów, z chęci zapewnienia sobie rozrywki, a może z potrzeby zrozumienia kierującymi ludzi motywów.
                Nie musiał nawet wsłuchiwać się do końca, bo śmierdząca woda wyrzuciła tuż obok niego na brzeg zdechłą rybę. Powoli przymknął oczy, niezadowolony, że planowaną kąpiel będzie musiał przełożyć i już zamierzał odejść, gdy przyprowadzono przed zbiegowisko zaniedbaną kobietę, która za wszelką cenę próbowała się wyrwać, gdy umieszczano ją siłą w wykopanym dole sięgającym jej do pół pasa. Krzyki nie robiły na nim żadnego wrażenia, za to gdy odwrócił nieco głowę, ujrzał na pobliskim drzewie parę wstrętnie zielonych, limonkowych tęczówek. Odruchowo przez twarz Sebastiana przemknął ledwie widoczny grymas, jednak wystarczająco wyraźny dla jego adresata.
                Demon nawet nie zamierzał się wycofywać. To, że jakiś znudzony bóg śmierci tu był to jeszcze nie znaczyło, że miał zmiatać stąd z podkulonym ogonem. Równie dobrze mógł poddenerwować swoją obecnością drugą stronę, czego nie zamierzał sobie teraz odmawiać. Przymierze, jakie zostało zawarte w dawnych czasach mówiło tylko o wzajemnym niezabijaniu się, nic więcej praktycznie nie regulowało. No, może poza małymi wyjątkami, w które Sebastian nie zamierzał się teraz zagłębiać. Oparł się wygodnie plecami o jedno z pobliskich drzew i spojrzał prosto w twarz żniwiarzowi, jakby rzucał mu wyzwanie, nazbyt ciekawy, czy rzucona przez niego rękawica zostanie podniesiona.
                Tymczasem zbiorowisko zaczęło rzucać wyzwiskami pod adresem kobiety, stawiać absurdalne zarzuty, że swoimi praktykami rodem z piekieł (tu Sebastian ledwo powstrzymał się od wesołości) sprowadziła nieszczęście i swoimi mocami otrzymanymi od diabła ( to było pewne ) sprowadziła chorobę i nieszczęścia, a także wytruła wszystkie ryby, chociaż niektórzy twierdzili, że powyższe to była kara boża za jej prowadzenie (tutaj głosy były podzielone). Niemniej jednak winą kobiety było to, że była kobietą, w dodatku potrafiącą myśleć, więc z automatu czarownicą, gdyż prawdziwa, pobożna niewiasta z samego nazwania powinna nie wiedzieć, a więc wiedzy nie posiadać i broń boże, jej nie praktykować. Najbardziej niezrozumiałe jednak dla demona było to, że nawet osoby, którym rzekomo pomogła, teraz świadczyły przeciwko niej. Taka hipokryzja odrzucała dziecko ciemności, chociaż nie brakowało jej w piekle, ale w tak podłym wydaniu zwyczajnie była niesmaczna, a nawet z lekka niestrawna, co odbijało się niekorzystnie na smaku podłych dusz ludzkich.
                Wkrótce potem rozpoczęła się egzekucja, a w stronę na wpół zakopanej poleciały kamienie, odbijające się od jej ciała, pozostawiające po sobie krwiaki, a nawet wyrwane mięśnie, gdy któryś z mężczyzn postanowił pofolgować swojej sile. Napiętnowanie przerodziło się niebawem w krwawy szał żądnych przemocy zaślepionych bestii, a demon z niesmakiem spojrzał w stronę żniwiarza, czy zamierza coś zrobić. Z jego wypranej z emocji twarzy nie mógł nic wyczytać, więc postanowił wtrącić się w przebieg wydarzeń. Nie musiał nawet podejść wystarczająco daleko, gdy lanca wbiła się w ziemię, tuż przed nim, a drogę zagrodził mu sam wysłannik śmierci.
                – Nie zbliżaj się do niej – warknął zza swoich okularów. – Ma umrzeć dopiero za cztery godziny, kiedy pozostanie krwawą, bezkształtną masą. Nic tu po tobie – dodał, unosząc ostrze w stronę demona na potwierdzenie swoich słów, że nie żartuje.
                Książę ciemności spojrzał na niego tak, jakby za chwilę miał się roześmiać i ujął eleganckim chwytem szczypcowym broń, odsuwając ją od swojej twarzy. Nie lubił negocjacji w tak napiętym towarzystwie, a przesadna powaga Wysłannika Śmierci napawała go śmiechem, więc tylko z lekka odsłonił kły.
                Heptling, bo o nim mowa, również nie zamierzał ustąpić. Jako honorowy żniwiarz miał bardzo mało dusz na koncie, które wykradły mu demony, a także był posłuszny prawu, które określało zasady postępowania Nieumarłych: w żadnym wypadku nie ingerować w ludzkie życie. Cieszył się jedynie, że zostawił swoją podopieczną w bibliotece, gdyż nie był pewien, jak zniosłaby zdarzenie tak bardzo przypominające jej własną śmierć. Zlecenie, które zostało mu odgórnie przyznane, musiało zostać wykonane, w jego kwestii należała decyzji, czy zabierze na nie swoich podopiecznych czy nie. Natomiast postawa demona, bo co do tego nie miał wątpliwości, gniewała go do tego stopnia, że zdarzyło mu się zgrzytać zębami, co na flegmatycznych pedantów było oznaką ogromnej furii.
                Jeszcze dobrą chwilę mierzyli się wzrokiem, dopóki demon nie postanowił się zabawić, a tym samym wcielić w życie swojego planu rozruszania sztywnego towarzysza. Skoro nie mógł po dobroci, to chciał wypróbować swoich sił w walce z czterookim.
                Demon lekko odbił się od ziemi, przemieszczając się w kierunku masakrowanej kobiety, na co Heptling nie mógł pozostawać obojętny i chcąc nie chcąc, ruszył za młodzikiem, który niebezpiecznie blisko kręcił się wokół ofiary, jak sęp czekający, kiedy jego obiad dokończy żywota. Honor nie pozwalał mu stracić swojego zadania, a duma Żniwiarzy kazała bronić słusznej sprawy.
                Naturalnie obaj zadbali, aby ludzkie oczy nie były w stanie ich dosięgnąć. Deszcz spadających kamieni potęgował tylko zabawę demona, który wręcz tańczył między nimi, ciągnąc za sobą Heptlinga w miejsce przewidywanego ciosu, a możliwość ruchu z przeciwnikiem godnym jego umiejętności powodowała narastającą ekscytację i zwiększony obieg adrenaliny we krwi, która pchała do działania. Stary bóg kierował się z kolei wieloletnim doświadczeniem, i choć rzuty głazami nie wyrządzały mu krzywdy, o tyle znacznie ograniczały jego zwinność i prędkość. Co więcej, jego broń była zbyt długa i nieporęczna, by mógł ją tak swobodnie atakować demona, nie narażając jej na szwank ze strony śmiertelników.
                Sebastian zręcznie unikał ciosów lancy, wyprowadzanych przez boga śmierci do tego stopnia, że ledwo zauważył, kiedy ten drugi zmienił taktykę i o mało co nie oberwał przez swoją nadmierną pewność siebie w plecy, tak gwałtownie opadając na ziemię, że wzniecił tylko tuman kurzu, a sam znalazł się w niewielkiej wyrwie, podobnej po upadku meteorytu, która odstraszyła zbiorowisko wieśniaków. Zabobonnie zaczęli coś nawijać o boskiej karze i rzucili się w popłochu do ucieczki, kiedy drugi wybuch ziemi przysypał ich piaskiem od stóp do głów.
                Tym razem to Heptling musiał awaryjnie lądować, broniąc się przed ciosem demonich pazurów, a i to pozostała mu znacząca szrama zdobiąca na czerwono koszulę. Tymczasem książę, chociaż jak stwierdził z zadowoleniem Shinigami, również otrzymał ranę kłutą w tym starciu, wydawał się jeszcze bardziej rozochocony, a jego oczy zaczęły dziko błyszczeć, dopóki po okolicy nie uniósł się obłędny, piekielny śmiech.
                – Dalej, okularniku! Walczymy o nią, prawda? – podjudzał demon, specjalnie wyrzucając w stronę boga jeden ze sztyletów, z którymi rzadko kiedy się rozstawał. Czekając na rozwój akcji prowokował swojego przeciwnika, zlizując odrobinkę krwi, jaka była na jego ramieniu. Naturalnie, bóg mu nie odpowiedział. Ostrze odbite od lancy zmieniło swój kierunek na tyle przemyślanie, że poleciało prosto w zakrwawioną kobietę, wbijając się z taką siłą w serce, że z łatwością zatopiło się w piersiach, skracając żywot nieszczęśnicy. Jej głowa opadła bezwładnie do przodu, a demon zdążył jeszcze wyrwać z niej swoją broń, zanim dopadł go poturbowany mężczyzna, celując mu ostrzem prosto w gardło. Tego ruchu nie przewidział i był rozwścieczony na siebie samego.
                – Uznajmy, że mamy remis. W końcu nie możemy się zabić – zaproponował zadowolony czerwonooki, obserwując, jak dusza powoli opuszcza ciało. Z ran zaczęły wyciekać filmowe nagrania, które bynajmniej nie ciekawiły młodego księcia. On zrobił to, co chciał od początku: nie dać tyle bezsensownie cierpieć. Akurat ta dusza wcale go nie interesowała, to, co pchnęło go do działania było raczej własną pychą i nudą. A ten nóż przy gardle… Mógłby już go schować, bo nawet nie jest w stanie go zabić.
                – Obyście wszyscy powyzdychali – warknął zielonooki.
                – Dziękuję za komplement! – zawołał wesoło de mon, salutując żniwiarzowi, co jeszcze bardziej irytowało go i powodowało, że gotował się od środka ze wściekłości, po czym stracił na chwile czujność a Książę Czeluści opuścił zadowolony pobojowisko, zerkając na ramię, które niemal się już zdążyło wygoić.
                Pozostawiając za sobą pobojowisko Raum oddalił się lekki duchem i nawet zdecydowany, by zająć się raz a dobrze sprawą Ryszarda. Nie będzie nawet specjalnie kombinował, aby ułożyć jakiś plan: poczeka na dogodną okazję i zda się na los. Od swojego pana miał tylko jedno wskazanie: miał się tym zająć cicho, bez śladów i bez świadków. Poniekąd bardzo go cieszył ten ruch, gdyż po wyeliminowaniu konkurentów do tronu książę Robert będzie mógł śmiało zająć tron Normandii, a to przecież stanowiło pierwszą cześć życzenia, na której opierał się kontrakt Druga część nieco się skomplikowała przez tę Herlevę, ale demon wierzył, że sobie poradzi. Wszak nie bez powodu był księciem ciemności, a to że służba była karą, to inna sprawa.
                Zadowolony wrócił z trasy i postanowił udać się od razu do Falaise, gdzie planował zastać królewską głowę. Sam, poprzez związek z Robertem miał bardzo wysoki status i nawet nie musiał się specjalnie uciekać do diabelskich sztuczek, aby dostać się tam, gdzie chciał. Posunięcie to okazało się nawet nad wyraz dobre, bo przy okazji spotkał królewskiego posłańca, który oddał mu swoje listy z nadzieją, że dostarczy je prosto do rąk monarchy.
                Sebastian byłby głupi, gdyby oddał je, nie znając wcześniej ich zawartości. Zdecydowanym ruchem przełamał lak, otwierając pisma, nie troszcząc się o to, że ktoś go zobaczy. Po pierwsze, nie wyglądałoby to podejrzanie, a po drugie, po zakończeniu lektury wykorzysta swoje zdolności, aby pieczęć znów wyglądała jak nienaruszona. Demony,  z cała swoją mocą nie mogły bowiem tworzyć coś z niczego, to potrafił tylko Bóg. Natomiast wszelkie kosmetyczne poprawki, zmiany kształtu, materii, to wszystko było w zakresie ich możliwości. Zwyczajna drewniana łyżka mogła się stać na potrzeby widowiska sztućcem wykonanym z czystego złota, ale gdyby demon nie miał niczego, nie zrobiłby nawet tej drewnianej, najzwyklejszej, chociażby i z drzazgami.
                Listy wyglądały obiecująco. Otóż władca Francji prosił głowę Normandii o wsparcie udzielone mu, aby zwyciężyć i uciszyć zbuntowanego brata i matkę. Demon szybko kalkulował w myślach, czy taka ingerencja przyniesie korzyści jego panu i o jaką nagrodę dobrze byłoby się ubiegać w zamian za przysługę. Na pewno wzrośnie jego pozycja na arenie międzynarodowej, rozszerzy swoje wpływy na dwór francuski, a także może nawet poszerzy pokojowo swoje terytoria. Ponadto, przynajmniej na tej granicy będzie tymczasowo pokój.
                Demon zboczył nieco z kursu, aby zahaczyć o zbiory z mapami, aby na pewno podjąć dobrą decyzję. Na razie wstrzyma się z odpowiedzią, przynajmniej dopóki nie pozbędzie się Ryszarda. Dopiero po tym kroku będzie mógł podjąć kolejne, bez obawy o przyszłość, a w związku z zaistniała sytuacją, sprzątnięcie królewskiego brata stało się sytuacją dość palącą.
                Ze względu na posiadane wpływy dwór francuski był bardzo dobrą inwestycją na przyszłość i tego Sebastian był pewien. Jednak nie zamierzał nazbyt udzielać się w zaprowadzeniu porządku na dworze Henryka I. Miał nieco bardziej zagmatwaną sytuację niż jego obecny pan, ale w porównaniu do piekielnych zawiłości dziedziczenia, ludzkie prawo było drobnostką. Natomiast po dłuższym ślęczeniu nad mapą wypatrzył teren o sporym znaczeniu politycznym i w przyszłości, za swe usługi postanowił się domagać Vexin, wraz z jego stolicą.
                Los zdawał się sprzyjać młodemu demonowi w każdym z jego poczynań, bo swoim wyczulonym słuchem zdołał usłyszeć, że król Ryszard wybiera się na polowanie, więc postanowił działać. Po szybkiej kalkulacji oszacował, że obecność Roberta nawet nie jest konieczna, no chyba, że dostanie oficjalne zaproszenie, ale osobiści wolał, aby go tam nie było. Wystarczył cień le diable, aby jego plany zostały wprowadzone w życie, przy wykorzystaniu prawdziwych, piekielnych mocy. Niewiele myśląc, demon wyszedł ze swojego azylu, naciągając na dłonie rękawice z czarnej, aksamitnej skóry i ruszył pewnym krokiem przed siebie, by wykonać zadanie z największą precyzją, na jaką go było stać. Chwilę później, korzystając z zacienionego korytarza zmienił się w swoją kruczą formę i wyleciał przez okno, czekając przy bramie wartowniczej, aż cały orszak wreszcie się zbierze, gotowy do wymarszu, a ciężkie wrota ze skrzypieniem uniosą się po raz ostatni dla króla.
                

sobota, 19 listopada 2016

Wspomnienia demonów, część 53

Witajcie! Do rąk przekazuje kolejną część, chociaż mi nieco smutno, bo się postarałam i opublikowałam dwie części w tygodniu, a ta środowa spotkała się z zaskakująco małym odzewem… Zdaje sobie sprawę, że zdążyłam przyzwyczaić was do czegoś innego, ale nie miejcie mi za złe. Myślę, że każdy na moim miejscu czułby podobnie. Niemniej jednak, gdyby ktoś przeoczył, to jest jeszcze środowa część do przeczytania przed tą poniżej.
Dla usystematyzowania: Akcja teraźniejszego rozdziału toczy się w roku 1028, natomiast poprzedni cztery lata później. Sądzę, że data ta pomoże Wam w czytaniu, gdyż wszelkie wydarzenia poniżej są zaczerpnięte z historii. To Sebuś jest tam na dolepkę J
––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––
~~ LIII ~~



Sebastian nie mógł sobie pozwolić na zbyt długi pobyt w piekle, nawet pomimo zamieszania, jakie wywołał swoimi decyzjami odnośnie młodej bogini. Był zmuszony wracać na ziemię i dokończyć swój nieszczęsny kontrakt. Dlatego postanowił – mimo ogromnej niechęci, a nawet odrobiny strachu – poprosić o oficjalną audiencję u ojca ( bo w jego przypadku, im więcej świadków, tym lepiej  ) i poprosić o zgodę na kontynuowanie swojej misji, uzasadniając konieczność złamaniem paktu, jeśli się z tego nie wywiąże. Król wysłuchał i przychylił się do prośby, a młody książę odchodził z fioletowych murów z lekkim sercem i myślą, że wszystko będzie dobrze. Na razie nie powiązano go ze zniknięciem,  a wierzył, że jeśli sam zniknie z oczów poddanych na jakiś czas, to tym bardziej nikt nie będzie drążył. Poniekąd, sam życzył sobie, aby to się stało.
                Przed samym odejściem udał się do miejsca zesłania jego matki, po czym dał tylko lakoniczną wiadomość, że znowu idzie na ziemię, a jego rodzicielka spojrzała na niego i zbyła ruchem dłoni, uprzedzając, aby nie narobił sobie tym razem problemów.
                Co się działo z Sethem, Rauma zupełnie nie obchodziło. Dowiedział się lepiej, niż ktokolwiek inny, z pierwszej ręki o całym zajściu i bynajmniej nie winił dziewczyny. Uważał, że złotooki sam sobie jest winien, bo to nie był pierwszy raz, gdy z jego komnat wypadały przerażone demonice i shinigami nie była żadnym wyjątkiem. No dobrze, była, pod względem swojej rasy, ale nie zajścia tak powtarzalnego, że aż nudnego w swej monotonii.
                Tym razem, nauczony doświadczeniem, Raum przygotował się mentalnie, że pierwsze chwile na Ziemi, gdy przejdzie przez Heksametonium, będą dla niego bardzo, bardzo nieprzyjemne. Na miejsce otwarcia przejścia za bardzo nie miał wpływ, ale postarał się, by znowu to było gdzieś na obrzeżach lasu, z dala od ludzkich oczu, po czym korzystając ze swoich piekielnych możliwości gnał przez las, aby dostarczyć pismo do jednego z popierających obecnego księcia, a jego kontrahenta, Roberta, gdy tylko jego zmysły w pełni dostosowały się do nowych warunków, a uszy przywykły do świergotu ptactwa. Teraz już wystarczyło tylko zjednać się z wiatrem w drodze powrotnej oraz znowu ubrać się w te niewygodne szaty, które momentami doprowadzały demona do szału.
                Po pierwsze, idiotyczne rajtuzy, na które musiał zawiązać łapcie, ubliżające butom, jakie nosił w piekle. Były dla niego źle skrojone, niewygodne, co gorsza, bez obcasów! Ale gdy pomyślał, ż i tak jest jednym z uprzywilejowanych, którzy mieli najlepsze rzeczy tuż po królu, to był gotów się wściec. Jak cywilizacja mogła upaść przez zaledwie paręset lat do takiego poziomu? No i ta kolczuga, ze specjalnie zrobionymi dłońmi przypominającymi rękawiczki przyszyte do kombinezonu. Zmiłujcie się, jeśli to miało uchronić od kul czy strzał! To było przede wszystkim niesamowicie ciężkie, niepraktyczne i spowalniające. Dzięki swoim demonicznym umiejętnościom zamienił swoje ubranie na te łachy w jego rozumieniu, chociaż i tak starał się je maksymalnie odciążyć oraz dostosować do swoich potrzeb, jednak w taki sposób, aby nie wyróżniać się od pospólstwa, w które przyszło mu się wtopić.
                Już nawet nie chciał wspominać o hełmie, który nie dość, że był brzydki, a wyglądem przypominał nocną wazę, to znacznie ograniczał mu pole widzenia. Jednak musiał, dla dobra kontraktu pocierpieć, obiecując sobie, że może faktycznie te wszystkie wyrzeczenia warte są duszy, którą na koniec zje. Wyszarpie jeszcze z gorącego ciała, które będzie zalewało się krwią, rozsiewając dookoła subtelny aromat, tak bliski jego sercu.
                Zarzucił tarczę na konia, którego nabył w najbliższej miejscowości, zostawiając po sobie taką sumę pieniędzy, że mieszkańcy zasypali go błogosławieństwami, gdy opuszczał osadę. Nie były mu do niczego potrzebne, ale bawiła go w duchu ta ludzka służalczość i fakt, że za pieniądze są gotowi zrobić prawie wszystko.
                Warto to zapamiętać na przyszłość – przemknęło mu przez myśl, po czym lekko odbił się z ziemi i zajął miejsce w siodle, ujmując lejce zwierzęcia i momentalnie narzucając mu swoją wolę.
Przyszła najgorsza część jazdy. Był zbyt blisko Falaise, tam, gdzie spodziewał się zastać Roberta, a z racji bezpieczeństwa wolał udawać strudzonego podróżnego niż poirytowanego demona wracającego z rodzinnych stron. Bujanie się w kulbace nużyło go niemiłosiernie, ale zacisnął zęby i odruchowo sięgnął dłonią, by odrzucić swoje włosy z pleców. Poczuł bolesne ukłucie w sercu, gdy jego dłoń trafiła w pustkę, a najdłuższe czarne kosmyki załaskotały w twarz. Na moment stracił nad sobą panowanie i łysnął wściekle czerwonymi oczami spod hełmu, wzbudzając przerażenie w stadzie wron, które wyczuwszy gniew swojego króla, wzbiły się w powietrze, niosąc żałobne krakanie, nasączając wiatr nutką smutku.
                Na wszelki wypadek wstąpił po drodze do karczmy, gdzie zamówił kufel grzanego piwa, którym zamierzał potorturować swój żołądek, ale jednocześnie posłuchać, czy za jego tydzień nieobecności nie wydarzyło się coś dziwnego.
                Nawet nie doczekał swojego zamówienia, bo po piętnastu minutach miał dość bezmyślności swojego kontrahenta. Wyszedł niezwykle wzburzony, kontrolując się na każdym kroku, aby jego cień nie uległ zniekształceniu, bo ludzie zaczynali już szeptać między sobą, że hrabia Hiemois chyba zawarł pakt z diabłem, ale to już pal licho, głupi jest to mówi, ale to, co zrobił, przerosło jego najśmielsze oczekiwania.
                Zmusił konia do szalonego galopu, denerwując się, co tak wolno biegnie i że sam pokonałby ten dystans w co najmniej dwukrotnie mniejszym czasie, po czym przemierzył nareszcie most zwodzony do zamku otoczonego z wolna narastającego złą famą hrabiego Roberta le diable, zsiadł pośpiesznie i zostawił zwierzę dla tutejszej służby, rzucając im monetę, aby dobrze oporządzili jego konia i nie zadawali zbędnych pytań.
                Teraz chciał przede wszystkim znaleźć Roberta i najchętniej cisnąć jego głową o ścianę. Marzył o byciu królem Normandii – niech sobie będzie, chciał mieć zapewnioną sukcesję – to też da się załatwić, ale swoim postępowaniem podważa cały autorytet, jaki powinien otaczać przyszłego władcę! A jak na razie, to Ryszard jest królem, chociaż związanym z nimi masą umów i tajemnicą milczenia, w przeciwnym razie mógł się spotkać z niezadowoleniem samego księcia piekieł.
                – Nie możesz teraz wejść. Hrabia jest zajęty – odezwał się jakiś buc, zagradzając mu drogę, machnąwszy lancą tuż przed samą twarzą. No tylko tego brakowało. Demon policzył do pięciu, bo do dziesięciu nie zdołał i spojrzał na niego tak strasznym wzrokiem, że nie musieli długo czekać, aby usłyszeć, jak ciecz obija się o klepisko zamku. Cień niezadowolenia przemknął przez twarz demona, szpecąc jego oblicze, gdy był zmuszony przesunąć się nieco na bok.
                – Mam pilną wiadomość do przekazania bezpośrednio – wycedził przez zęby, zostawiając wartownika nie tylko z plamą na tyłku, ale i na honorze. Nawet z daleka uderzył go zapach nieczystości, więc tylko przyśpieszył kroku i nie zadając sobie trudu o zbędne pukanie, wszedł do środka, zastając Roberta szykującego się do wyjścia.
                – Mogę wiedzieć, co aż tak zauroczyło cię w tej… Damie? – zapytał chłodnym tonem, mierząc księcia rozgniewanym wzrokiem. Od razu zdjął też hełm, bo mu już wszystko zaczynało przeszkadzać, ale to było niczym, w porównaniu z tym, co zrobił jego kontrahent w zaledwie tydzień jego nieobecności.
                – O to samo mógłbym się spytać odnośnie twoich włosów. Czyżby jakaś honorowa potyczka? – zakpił Robert, nawet nie zdając sobie sprawy, jak uderzył w tym momencie demona. Warknął, ledwo mogąc się opanować, ale dawał z siebie wszystko. Przeszedł się po pokoju, gdy usłyszał kolejne pytanie. – Dostarczyłeś listy?
                – Wątpisz w moje umiejętności czy moją lojalność?
                – Ależ skąd – żachnął się mężczyzna, bawiąc się w duchu. – Jesteś najlepszym kurierem, jakiego miałem.
                – Dziękuję za komplement, panie – rzucił ironicznie Raum, teatralnie skłaniając się przed swoim panem, dopóki kontrakt nie zabolał go nagle tak, że z trudem się podniósł. Przesadził? Pakt próbował mu coś przekazać?
                – Coś się stało? – zapytał z udawaną troską hrabia.
                – Ależ skąd. Proszę się nie kłopotać – odparł ledwo demon, starając się wyprostować. – Dotarły mnie alarmujące wieści. Otóż wystarczy, by nie było mnie tydzień, podczas gdy ty, mój panie – dodał ironicznie, chociaż opłacił to bólem w dłoni – zapraszasz pierwszą lepszą dziewczynę, aby wjechała do zamku z honorami i przyznajesz jej tym samym status metresy. Wiesz, skoro na poważnie myślimy o twoim życzeniu, to potrzebujesz za żonę kogoś, kto swoją pozycją umocni twoje rządy. Tymczasem ty zadowalasz się pierwszą lepszą. A jeśli nie, to ja mogę  w każdej chwili wypowiedzieć ci służbę i na tym zakończymy naszą znajomość – rzucił oschle demon, czekając na wyjaśnienia.
                Robert spojrzał na niego wzrokiem pełnym oburzenia, potem takim, jakby chciał mu powiedzieć „ jesteś męczydupą”, ale szkoda mu było słów dla kogoś jego pokroju.
                – Zobaczyłem ją z wieży, gdy garbowała skóry. Może kontrakt zabrania mi nawet uciech, co, Sebastianie? – zapytał z lekkim wyrzutem w głosie.
                W tym miał rację, ale demon nie zamierzał dać się spłoszyć.
                – Nie obchodzi mnie, z kim spędzasz czas, tak długo, dopóki nie ma to wpływu na nasz kontrakt, to wszystko – odparł, ciągle obserwując hrabiego i próbując zrozumieć, co takiego w niej widział. – Chciałbym ją zobaczyć – dodał po chwili.
                – Nie ma takiej potrzeby.
                – Nalegam – uparł się demon. – Może właśnie sprawa sukcesji się rozwiąże przy okazji. Chciałbym ją zobaczyć – powtórzył spokojnie, acz pewnie i zdecydowanie. – Jak ma na imię?
                – Herleva – odparł niechętnie Robert, ale widząc, że nic nie wskóra, uległ prośbie.
                Tak jak się spodziewał, książę otoczył ją wszystkim, czego tylko pragnęła, a także przydzielił jej służbę, obrzucił upominkami i ślepił się w nią jak w obrazek, czego demon już zupełnie nie mógł zrozumieć. Nie miała w sobie nic, czym przykułaby jego, demoniczną uwagę, ale przynajmniej wyglądała na zdrową, czerstwą kobietę.
                – I tak będziesz musiał poślubić kogoś odpowiadającego ci pozycją – dokończył, zabierając się z miejsca.
                – Wracajmy, chcę jeszcze o czymś z tobą porozmawiać – rozkazał Robert, a takiej prośbie demon oprzeć się nie mógł, chociaż tak naprawdę nie chciał go już widzieć.
                Wystarczy, że był odpowiedzialny za przyszłość tego człowieka, a ponadto on jakby celowo robił mu na złość. Aż poczuł chorą satysfakcję, gdy przypomniał sobie, jak taki mięczak jak on bał się ciemności. Że go pochłonie. Ha, ha, ha. Przecież sam sobie wybrał taki los.
                – Podczas twojej nieobecności myślałem nad czymś – zaczął hrabia, wskazując demonowi miejsce, które miał zająć, dokładnie naprzeciwko  jego. – Ryszard zaczyna być bezużyteczny.
                – Masz rację, panie – zgodził się Sebastian, a ponadto coś mu podpowiadało, że mogło się zrobić ciekawie. W końcu, umowa traktowała o zdobyciu tronu i najwyższa pora była sięgnąć po to. Nie zamierał jednak popędzać ani naciskać na swojego człowieka, przyjął założenie, że jeśli sytuacja stanie się bardziej odpowiednia, sam się tym zajmie, chyba, że wcześniej wyjdzie taka propozycja od jego przełożonego. No i nie zawiódł się, nazbyt wydumane ambicje nie zamierają.
                – Chciałbym, abyś się tym zajął. Ma zginąć, abym mógł spokojnie przejąć koronę. A ty masz rozwiązać problem, ewentualnie zabić niewygodnych świadków. Daję ci wolną rękę.
                – Nie lepiej by było sprowadzić na niego jakąś chorobę? Inaczej wiele osób będzie w stanie powiązać cię z tym faktem i posądzić o bratobójstwo, a tego byśmy nie chcieli – zauważył Sebastian. Dla niego było zupełnie bez różnicy, jaką hrabia podejmie decyzję. On był tylko narzędziem, nie czuł się odpowiedzialny za całe przedsięwzięcie. Jego celem było doprowadzenie paktu do sfinalizowania, a to, jakie błędy popełni na tej drodze Robert, zupełnie nie zaprzątało umysłu demona.
                – Nie. Chcę, żeby zniknął i to ty masz to zrobić. Czasami miewasz rację – przyznał demonowi, nieco się nachylając w jego stronę – nie mogę zwracać na siebie zbytniej uwagi. Zrób to tak, aby nikt nie odnalazł jego ciała.
                – Tak, mój panie – wyrzucił z siebie demon, a wiążąca ich więź zmusiła go, aby wstał i nieznacznie się przed nim ukłonił. Klękać nie miał zamiaru. Niech ten pakt mu urwie rękę.
                – A, i jeszcze jedno. Chcę, abyś był moim pierwszym, najbardziej zaufanym doradcą w sprawach państwowych – poprosił, po czym dał znać demonowi, że jest wolny i że może odejść.
                Sebastian z przyjemnością oddalił się nie tylko sprzed oblicza władcy, ale i z całego budynku, przemierzając pewnym, sprężystym krokiem dziedziniec. Nie było pory, by nie kręcili się na nim służący, zawsze było coś, co należało wykonać. Czy to przynieść kosze z pieczywem, czy z bielizną, czy to przekazać komuś wiadomość. Zamek tętnił swoim własnym życiem bez względu, kto obecnie sprawował nad nim pieczę. Wiadome było jedno: nie ważne kto by nie rządził, i tak nikt nie opanuje tego wszędobylskiego brudu, gromadzących się śmieci w rogach czy kur bezmyślnie pędzących w popłochu po dziedzińcu i zanieczyszczających odchodami trasę, po której każdego dnia przemierzała blisko setka ludzi.
                Mijając zagrody, niebywale zręcznie przemykając się korytarzami, jak na zbrojnego, Sebastian dotarł do stajni. Bez problemu odnalazł swojego wierzchowca, jak również z zadowoleniem stwierdził, że drobna zaliczka przyniosła doskonałe efekty. Koń był nie tylko należycie oporządzony, ponadto w boksie wymieniono zupełnie podściółkę, nanosząc czystej słomy, wyczyszczono zwierzęciu kopyta, a w koryto nasypano pysznego owsa. Rozejrzawszy się po otoczeniu i nie znajdując w niej nikogo, Sebastian zrzucił z siebie znienawidzone, kolczaste wdzianko i położył się w pachnącym sianie, gdyż według jego przeprowadzonej dedukcji, było to najprawdopodobniej najczystsze miejsce na zamku.
                Skoro miał odpowiadać za stan królestwa, musiałby zorientować się w sytuacji politycznej i zastanowić się, kogo najlepiej poprzeć, aby w zamian liczyć na ich poparcie w sukcesji do tronu Roberta. To nie wydawało mu się trudne, jednak był bezradny, gdy szukał motywów, by zrozumieć, dlaczego sprowadził akurat tamta dziewczynę.
                Ciekawe, czy tamta mała sobie poradziła – pomyślał, odbiegając myślami od spraw Normandii i biegnąc w kierunku białowłosej bogini. Ot, miła przygoda, a ponadto świadomość, że gdzieś tam na tej ziemi błąka się ktoś, kto uważa go za przyjaciela, mile ogrzewała jego serce. Pewnie z czasem zacznie go nienawidzić, jak przystało na porządnego, nudnego i pedantycznego do choroby Boga śmierci. A może powinien podesłać jej parę dusz, jeśli ją kiedyś zobaczy? Z całej bezkształtnej paplaniny pamiętał, że pochodziła jako człowiek gdzieś z tych stron. Jednak nie życzył sobie ją widzieć. Zrobił, co do niego należało, a najwyżej przygarnąłby jedno takie zwierzątko, które zwieńczało jej kosę śmierci.
                Płynnie z jednego tematu jego myśli powróciły do problemu, jakim okazało się usunięcie Ryszarda. Nareszcie coś, przy czym obiecywał sobie troch zabawy. Jak powinien go zabić? Krótko, szybko i bezboleśnie, a może przedstawić się i powiedzieć, że no niestety, taka sytuacja. Albo poznęcać się nad nim, chociaż ta trzecia opcja wcale mu nie przypadłą do gustu. Znęcać się nad kimś, kto na to zasługuje – spodziewajcie się Michaelisa w pierwszym rzędzie. A tak, to tylko jego praca, musi pozbyć się człowieka, koniec, kropka. Czyli najlepiej by było, gdyby zrobił to w miarę po cichu i bezboleśnie, jak na demona przystało.
                Kolejną rzeczą, którą musiał rozważyć, był czas. Lepiej trochę odczekać i po cichu załatwić sprawę, czy jednak lepiej będzie od razu, bezpośrednio po otrzymaniu rozkazu? Jak będzie lepiej dla jego pana?
                Ostro zakończone badyle zaczęły przebijać się przez materiał demona, podrażniając jego nieskazitelną skórę, więc książę ciemności zaczął się wiercić w poszukiwaniu idealnej pozycji, potęgując jedynie nieprzyjemne doznania. I tak, chcąc nie chcąc, został zmuszony wstać, otrzepać włosy z resztek traw i śmieci, jak również swoje ubranie, które nie pozostawało bez szwanku po małej drzemce. Jednak nie drażniło go to aż tak bardzo, bo przynajmniej pachniał naturą. Wówczas wpadł na genialny pomysł. Lekkim truchtem wybiegł z zamku i udał się, bez obawy, że jest śledzony, do pobliskiego stawu, by się wykąpać. Liczył na to, że wysiłek fizyczny wpłynie pozytywnie na jego zdolność myślenia i zdoła wpaść na jakiś dobry pomysł w tak zwanym międzyczasie. 

środa, 16 listopada 2016

Wspomnienia demonów, część 52

Cześć! Raz pod wozem, raz na wozie, ale staram się pisać.
Nawet całkiem szybko powstałą kolejna część, a powinnam się wstydzić, bo październik obfitował tylko we dwie części a to trochę, no… smutne. Jak moje blizny pooparzeniowe.
No nic, czytajcie, cieszcie się razem ze mną z szybkiego powstania rozdzialiku <3

~~ LII ~~


Najdroższy przyjacielu!
Tęsknię za tobą z każdym dniem coraz bardziej. Tak bardzo chciałabym cię zobaczyć, ale nie mam pojęcia, ani jak cię znaleźć, ani gdzie jesteś. Świadomość, że tak mało o tobie wiem, dobija mnie. Wprawdzie nic przede mną nie ukrywałeś, jednak… Nawet w chwili obecnej nie wiedziałabym, o co mam cię pytać, gdybym ciebie zobaczyła. Ile masz lat? Jak silny jesteś? Czy mnie jeszcze pamiętasz… Widzieliśmy się zaledwie dwa razy, raz na pamiętnym balu, a drugi raz w Piekle. Czy tak wiele żądam, chcąc cię zobaczyć trzeci raz, możliwe, że ostatni?
Czasami boję się, że moje słowa do ciebie nie dotarły. Wydawałeś się taki zdziwiony i skonsternowany, Raumie, jakbyś nie wierzył własnym uszom. Powiadają, że czas leczy rany. Moje wciąż o tobie pamiętają, na przekór wszystkiemu.
Tamte słowa były prawdziwe. Kocham cię i przekonuję się o tym z każdym kolejnym dniem. Coraz więcej czasu przesiaduję w bibliotece, przeczesując ją pod kątem bliskich nam wydarzeń. Żmudna to praca, ale o dziwo, często pomaga mi Lancaster, chociaż jest nauczycielem mojego brata.
Ostatnio dzieją się jakieś anomalie, w nasze szeregi dołączają coraz młodsi i młodsi członkowie. Kiedy my przybyliśmy tu z braciszkiem, byliśmy jednymi z młodszych dzieci, teraz zdarzają się nawet maluszki kilkuletnie. Bogowie sprawiają wrażenie spokojnych, jakby nic nie było w stanie wyprowadzić ich z równowagi, jednak gdy posłuchać, o czym rozmawiają, gdy jedne szkła okularów miną się z drugimi na rozległych korytarzach, domniemują czasy sprzed jakiejś Wielkiej Wojny, a mówią o tym z takim szacunkiem, że napisanie tej nazwy z wielkich liter nie jest przesadzone. Sama dotarłam do nielicznych zapisków z tamtego okresu, ale większość jest tak mętna, że nawet z najczystszymi zamiarami nie sposób przedrzeć się przez to, co autor napisał a dotrzeć do tego, co NAPRAWDĘ chciał przekazać…
Ostatnio, gdy przyszłam pod tamte drzewo, gdzie zazwyczaj składałam dla ciebie fragmenty życia, z którym tak otwarcie się z Tobą dzieliłam, starsze wiadomości zniknęły, a w moim sercu rozpłonął płomień nadziei. Znalazłeś je? Czy to możliwe, abyś po tylu latach wpadł na mój trop? Kolana się pode mną ugięły, a żeby nie krzyczeć, zasłoniłam sobie dłonią usta. Raum, chciałabym, abyś wiedział jedno: zawsze będę cię kochać, a myśl, że spełniło się moje drugie pod względem ważności marzeń sprawia, że nie mogę ustać w miejscu, chętna zacząć tańczyć i śpiewać na błotnistej ulicy, nie dbając zupełnie o stan moich nóg ani o to, jak wrócę do domu.

                – Ależ naiwna dziewczyna! – prychnął bladoskóry demon, wrzucając do ogniska ostatni z arkuszy zapisanych drobnymi, pełnymi uczuć literkami, nie doczytawszy go nawet do końca. Zbierające się mdłości od nadmiaru dziewczyńskich emocji i świata, którym się dzieliła z odbiorcą skutecznie obrzydzały lekturę, którą próbował zabić czas i gdyby mógł, pewnie zwróciłby posiłek. Sęk w tym, że jego usta były spiechrzałe od długotrwałej głodówki, a w żołądku nie było już nic, zresztą, mógł zaobserwować przez miejsca, gdzie skóra z białawej stawała się prześwitująca, jak smętnie jego jelita burczą w brzuchu, marząc o byle podlejszej duszyczce, która zaspokoiłaby niemilknący koncert zmizerniałych trzewi.
                Ogień z pasją zaczął trawić papier, skwiercząc i wypalając czarne dziury o złocistych rogach i odskakującymi iskierkami na boki, dopóki z ciemności nie wyłonił się Garbus. Na dzień dobry wymierzył bladoskóremu cios w kark, nie mówiąc ani słowa. Nie rozumiał, jak można być takim idiotą. Wyjął z popieliska nadpaloną korespondencję, nie dbając o poparzone dłonie i porządnie dmuchnął, aby dogasić ostatnie, tlące się płomyki.
                – Do reszty zgłupiałeś? Ona niedługo przyjdzie, a wówczas zabieramy ją do nas. Te listy są zbyt cenne. W zupełności pogrążają księcia Rauma – przypomniał mu Garbus, zdecydowanym ruchem ręki wrzucając dowody do torby a jednocześnie zarywając kolcami wystającymi z łokcia delikatną skórę na policzku towarzysza. Tym razem niespecjalnie, tylko wykonał na tyle zamaszysty ruch, podyktowany częściowo złością dopełniającą się z poirytowaniem.
                – Eeeej, nie znudziło się ci za nią gonić? – Zapytał, dłubiąc w pazurach. Nie pojmował zacięcia swojego towarzysza. Grał o wielką stawkę, bo w razie powodzenia misji mógł nie tylko odzyskać imię, a także dobre stanowisko i szacunek, ale… Ganianie się za ludzkim robakiem? Z tego co kojarzył, dla niektórych wystarczyło, że zobaczyli ich w pełnej krasie, by schodzili z tego świata z zafajdanymi portkami. Obrzydlistwo.
                – Nie. Jeśli ja złapię, Księżna nada mi imię. Nigdy tego nie pojmiesz, jak to jest być bezimiennym – odparł po chwili, dłubiąc patykiem w ziemi.
                – Nie sądzę – zaśmiał się obleśnie stwór – w końcu obaj pochodzimy z nizin.
                – W przeciwieństwie do ciebie, ja mam aspirację się z nich wydostać – burknął demon, łamiąc w dłoniach gałązkę na proch. Starał się panować nad sobą, jednak wzburzenie nie chciało go opuścić.
                Chobaliel. Oto, kim się stanie, jeśli nie zawiedzie Księżnej. Ta myśl dodawała mu skrzydeł i była machiną napędzającą, gdy w ciemnościach nocy wątpił w powodzenie swojego zadania.  Już od jakiegoś czasu wycofał się z życia w piekle, oddając się w całości tej jednej sprawie. Udało mu się dodatkowo zwerbować jednego ze swoich kompanów, właśnie tego, który teraz tak lekkomyślnie podniszczył niezbite dowody winy.  Przy okazji uniknęli kary za nieudany atak na Dwór Cieni, z którego w ostatniej chwili się wycofali, a że zawczasu zaradny Garbus kombinował, jak zatrzeć za sobą ślady, nikt nie potrafił go powiązać z intrygą, o której społeczne przekonanie, ze do niej należał, wahało się w granicy stu procent.
                Dla ludzi upływ prawie czterech lat był znamienny, zwłaszcza, że szukał ludzkie dziecko. Najpierw nie przyszło mu do głowy, że w tym czasie się może zmienić. Chodził wzdłuż i wszerz, zaglądając do każdej z napotkanych mieścinek. W zależności od humoru, na jedne sprowadzał nieszczęścia, inne zostawiał w spokoju. Z ciekawości, gdy zbliżył się do, jak mu się zdawało na pierwszy rzut oka, spokojnej osady, baby rzuciły się na niego z miotłami i widłami, krzycząc coś o potworze, o trądzie i innych bzdetach, a że rozwścieczyły go swoim zachowaniem, nie dość, że wszystkie wybił, to również sprowadził zarazę na wszelkie zwierzęta znajdujące się w okolicy tak, że w przeciągu tygodnia całą okolica ścieliła się gęsto trupem i nadgniłym mięsem.
                 Potem, gdy bezskutecznie szukał tej, która utkwiła mu w pamięci, obserwował kąpiące się dzieci w rzece, dotarł do tego błyskotliwego odkrycia. Dla nich, te niespełna cztery ludzkie lata minęły jak okamgnienie, dla ludzi to był szmat czasu przepełniony klęskami, bólem, głodem i wojnami. A już szczególnie dla ludzkich kobiet.
                – Możesz iść. Ja tu zostanę – rzucił, leniwie wstając z ziemi i przerywając swoje myśli, którym pozwolił zanadto się rozpędzić. Bezkształtnymi stopami zadusił jeszcze tlący się żar, a następnie wdrapał się na drzewo i wygodnie rozsiadając się w wysokich konarach, zaczął ślepić w żółtawą tarczę księżyca oraz zatapiając się w szmer liściastego lasu. Już od dłuższego czasu, gdy tak spędzał noce, by zbytnio nie rzucać się w oczy, zaczął coraz częściej przyłapywać się, że ten świat wydawał mu się o wiele bardziej spokojny, bezpieczny i przyjazny niż rodzinne strony.
                Kiedy dziewczyna zaginęła, w piekle panował istny chaos. Wiadomość, że człowiek był świadkiem walk rozprzestrzeniała się jak zaraza, nie oszczędzając nikogo, a za każdym razem zataczając coraz szersze kręgi wśród pospólstwa. Księcia Setha, z powodu licznych zeznań, wtrącono do aresztu, ale z braku dowodów i umiejętnie poprowadzonych zeznań pod okiem najznamienitszych adwokatów piekła, nie można mu było nic zarzucić. Już szczególnie postarała się o to sama Księżna, podkreślając na każdym kroku, że przecież to książę Raum pierwszy pojawił się w towarzystwie białowłosej dziewczyny.
                Isztar nie była obojętna na plotki, jakie rozsiewała jej konkurentka. Wskazała na to, jak próbowano otruć księcia podczas igrzysk i że do tej pory nie znaleziono winnego, więc jest wysoce prawdopodobne, że ta sama osoba posłużyła się również dziewczyną do swoich celów. Ponadto zaznaczała na każdym kroku, że jednorazowe spotkanie jest kwestią przypadku i że jeśli nie wierzą, mogą powołać najznakomitszych matematyków piekła, którzy swoimi obliczeniami dotyczącymi prawdopodobieństwa wykażą prawdziwość jej słów. W dodatku, to książę Seth był widywany kilkakrotnie z dziewczyną, i wszystko wskazywało, że nie był z nią z kaprysu, a celowo starał się, aby został zauważony, więc jeśli kogoś należy podejrzewać, to właśnie złotookiego księcia o udział w spisku przeciwko władcom. Tym samym obie kobiety rozsierdziły Beliala, który kazał je wysłać w dwa najdalsze zakątki piekła aż do odwołania.
                W takim zamęcie zniknięcie Sebastiana na kilka godzin nie wzbudziło żadnego zainteresowania, tym bardziej, że młody, czerwonooki książę miał zwyczaj znikać od zawsze, i wiedzieli o tym wszyscy, dlatego przypisanie każdej uczieczce jakiegoś czynu, który akurat miał miejsce, zwyczajnie się nie sprawdzał.
                W dodatku, pogoda wyświadczyła mu ogromną przysługę. Wrócił wówczas przemoczony i zziębnięty wprost w ramiona Efsedarum, która z matczyną troską zajęła się swoim wychowankiem, susząc go ręcznikiem i jednocześnie słowami głowę. Błękitnowłosa demonica wprost nie mogła się nadziwić głupocie, jaką ciągle wykazywał jej podopieczny.
                W taką pogodę żaden z demonów nawet nie zamierzał wyściubiać nosa w obawie o tymczasową utratę mocy i konsekwencje zdrowotne, które mogli złapać, paradując tego jednego, jedynego dnia w trakcie deszczu odkupienia ich anielskich braci. W dodatku, lejąca się strumieniami woda z krwistoczerwonych niebios zupełnie rozwiała człowieczy zapach dziewczyny, przynosząc na jego miejsce zapach ozonu i powietrza po burzy. Dlatego trop urwał się, gdy tylko czarno-biała para opuściła mury Zamku Królów, a Garbus został autentycznie z niczym i przeczuciem, jak sprawy się potoczyły i gdzie powinien szukać.
                Problem, albo ukryte błogosławieństwo polegało na tym, że nikt nie dawał wiary słowom demona-niewolnika, szczególnie takiemu, któremu odebrano jego własne imię i stawał się bezimiennym. Garbus już raz jest stracił za własną głupotę i nie zamierzał więcej tego błędu powtarzać. Wyciągnął wnioski z nauki, odrobił swoją pracę domową i był gotów wiele poświęcić, aby znowu wrócić przynajmniej w grono szanowanych obywateli Czeluści.
                Pamiętał jak dziś, jak zaczął gonić dziewczynę, przesiąkniętą zapachem krwi, przerażoną, czym prędzej oddalającą się z komnat Setha. Raz, prawie już ją miał, ale śliski materiał sukienki wymsknął mu się w locie, a drugą szansę zabrał mu Raum.
                – Bogowie zabili jednego z nas – wtrącił nagle, zupełnie bez powodu kompan, przerywając
nocną ciszę.
                – To co? – spytał Garbus, będąc zbyt oderwanym od tematu, by złapać wątek niezbędny do kontynuowania wymiany zdań. Zresztą, nie miał ochoty gadać z wyblakłoskórym. Wystarczy, że był ohydą dla oczu. – Ubrałbyś się w coś! Że też matka cię nie zadusiła przy narodzinach!
                – Nie miała okazji. Ponoć sama przy nich zdechła.
                – Też bym zdechł, gdybym musiał coś takiego wydać na świat – podsumował Garbus – W przeciwieństwie do ciebie, ja przynajmniej mam styl!
                – Chciałeś powiedzieć: ohydną mordę, garb i kupę kolców – nabijał się bladoskóry, po czym rozciągnął palcami swoją twarz i parodiował miny swego kompana, uchylając się przed kolejnymi ciosami. – Zemścijmy się na nich. Dlaczego by nie? – zaproponował nagle. – To powinno być karalne. My nie możemy ich zabijać na terenie neutralnym, jakim jest Ziemia. Oni mogą, jeśli nakryją nas na kradzieży dusz.
                – Sam sobie odpowiedziałeś na pytanie – mruknął zadowolony Garbus, dociskając wreszcie kompana do ziemi i wykręcając mu nogi. – Skoro był tak głupi i nie zabrał ich daleko stąd, byle by zejść z oczu tym pedantom, chociażby i do pierwszego lepszego sanktuarium, to jest sam sobie winien.
                – Ale tym razem, to była ta dziewczyna, którą szukałeś. Udało mi się uciec i przekazałem ci informację. Dlatego musisz się podzielić ze mną nagrodą – mruknął zadowolony, oblizując spierzchnięte usta. Po chwili wypluł w twarz garbusa całą serię z grudek ziemi, i kiedy spływały one po skórze kompana, zaczął chichotać śmiechem tak obleśnym, że aż Księżyc schował się za chmury, aby nie być świadkiem czegoś tak obleśnego. – Wygląda nawet, że się nie zorientowała!
                – Powtórzyłeś to już z pięćdziesiąt razy. Tak, nie zorientowała. Masz jeszcze jakieś jej gryzmoły? Nudzi mi się, a nie mam pojęcia, kiedy napisze kolejny.
                – Wydaje mi się, że to nie są wszystkie. Ale możesz być spokojny. Tak długo jak tu siedzę, a już trochę ją obserwuję, to nie minie dziesięć Słońć, jak pojawi  się tutaj znowu. 

sobota, 12 listopada 2016

Wspomnienia demonów, część 51

Witam wszystkich czytelników! Dzisiejszy rozdział jest nieco inny od pozostałych. Od razu uprzedzam, że wszelkie błędy, przekręcenia, zła pisownia, ogółem, wszystko, co odraża i odrzuca od czytania, jest celowe i to jest zabieg artystyczny mający coś pokazać. Co – musicie odgadnąć sami. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, mimo początkowych trudności i uwag ze strony mózgu „ale przecież to powinno być napisane inaczej!”
Piszcie, czy Wam się spodobało i ewentualnie co poprawić.

~~ LI ~~



Cześć Raumie!
Bardzo tęsknię. *kleks* Udało mi się wru wró wrucić do domu bezpiecznie, jestem cała i chciałam ci za to podziękować.
A wienc, jeszcze raz dziękuje za wszystko, za to, że mogę teraz napisać do Ciebie list. Przepraszam, rze nie od razu, ale *zamazane*. Ja wcale nie umiałam pisadź, a teraz dopiero się ucze i robie strasznie dużo błendów. *Część nieczytelna i poskreślana*.
 Mamy teraz przedzimie. Wszyscy chodzimy na zajencia, *roztarte, nieczytelne* a braciszek jest kochany! Ani razu na mnie nie krzyczał.
Wiem, że potrafisz wszystko, a niewiem, jak cię znaleźć, dlatego będę chować listy do ciebie pod korzeń wielkiego dębu niedaleko Exmes. To jak pójdziesz prosto od wschodniej bramy, to ić prosto, prosto prosto prosto, aż miniesz kowala Jaquesa i tam skręć w lewo. Będzie durze pastwisko, ale przynajmniej tam nikt nie chodzi zbierać listów. *kleks* Raum, nie rozumiem, dlaczego u nas nie ma nic w staroichirańskim, ale będę szukać! *nieczytelne*

Kochany Raumie,
to już miesiąc, odkąd wruciłam i wszystko powoli przechodzi do normy i porządku dziennego. Pisanie też mi już idzie nieco lepiej, robię mniej rażących błędów, bo za każdy mój tyłek ozdabiały niebieskie pręty bakałarzów. Undusiowi pisanie przychodzi z ogromną łatwością, nie to, co mi. Zastanawiam się kilka razy nad każdym słowem, które *kleks* chcę napisać, a i tak efekty są niewspółmierne do starań. *rozmazane*  No i mam tyle myśli, które chcę przekazać, a one nie mieszczą się w słowach! Ostatnio też zaczęłam do ciebie pisać ( a napiszesz mi, jak otrzymasz którykolwiek z listów? Wiem, że niektóre giną w drodze i zawsze mnie to zastanawia, jak, skoro wiezie je kurier. No i ostatnio odkryłam! *kleks* Braciszek wszedł niezapowiedzianie do mojego pokoju, akurat, gdy zbierauam myśli. Natychmiast zasłoniłam pisaninę rękawem, ale przez chaotyczność ruchów wywróciłam kubek z wodą i ubrudziłam rękawy tuszem. Stół zresztą też. Wiadomo, po takim zmasowanym ataku na list, to już nic tam się odczytać nie dało, dzięki czemu nasza tajemnica nie wyszła na światło dzienne. *zamazana końcówka*

Mon ami,
Ten zarząd mnie kiedyś wykończy. Odkąd wróciłam, a to już ( zawsze muszę się doliczyć na palcach. Nigdy mi nie wychodzi jeszcze tak z pamięci, chociaż muszę przyznać, że braciszek jest nie w porównaniu lepszy z algebry niż ja. Czasami czuję się taka tępa na tych wszystkich lekcjach! Jednak staram się bardzo uważać, żeby być tak mądrą jak ty. Nie za dobrze mi idzie szybkie notowanie, bo dopiero co naucyłam się pisć, a przeważnie ćwicze pisanie w listach do ciebie. Dlatego próbuję rysować na kartkach najważniejsze zagadnienia, a to idzie mi całkiem sprawnie. Jakie było moje zaskoczenie, gdy pewnego razu idąc korytarzem, podsłuchauam niechcący ( wszyscy mówią, że to nie ładnie podsłuchiwać, a ja uważam, że wszyscy tak robiom). No, to podsłuchałam niechcący, ze kilkoro chłopaków również ma problemy z pisaniem, ale wstydzą się przyznać. Poczułam się tak jakoś raźniej, że to nie tylko mój problem.
A, zaczęłam o zarządzie. Raum, co ja mogę im powiedzieć? Są tak uparci, że to aż nie mieści się w głowie, a zawsze jak do nich idę, to czuję taką wielka gule w gardle i nie dam rady iść. No i wszystko mnie wówczas boli, a raz nawet mnie mdliło. To nie tak, że oni mnie trują, skądże znowu. To ich pytania. Czy widziałaś jakiegoś demona? – pyta jeden z okularników.  Mówię, że nie i zastanawiam się, dlaczego wszyscy bogowie mają okulary. Nie uwierzysz, ale ja z braciszkiem jesteśmy jedynymi osobami w całym tym mętliku, które nie mają problemów ze wzrokiem. To trochę dziwne, aż czuję się momentami nienormalna. Kolejne pytania: Jak to nie, przez tak długi okres czasu od twojego zaginięcia? Wówczas mówię, że wydawało mi się, że byłam tam zaledwie parę godzin. Czy widziałaś tam coś, co szczególnie zwróciło twoją uwagę? Raum, jak bardzo źle zrobiłam, mówiąc im o tych kwiatkach, którymi mnie uleczyłeś? Coś powiedzieć musiałam, na bardziej niewygodne tematy mówię im, że nie pamiętam, a chyba roślinki to nie takie straszne rzeczy, aby o nich nie mówić…

Raum!
Pamiętasz, co ci powiedziałam, gdy znikałam w przejściu? Nie daje mi to spokoju. Już blisko rok minął od naszego pierwszego i ostatniego spotkania, a ja… Czuję niepokój, gdy o tobie myślę. Według tego, co lekceważąco i z wielką niechęcią przebąkną o Was wykładowcy, powinniście być zimnymi, złymi, wyrachowanymi istotami, które istnieją tylko po to, bo były kaprysem boskim i po to, by kraść nam dusze, które musimy zbierać. A jednak ty wydawałeś się inny. Nie wiem, skąd zostało we mnie to wrażenie, ale jest ono sile i niezatarte.
Czasami mi się śnisz. Wówczas znowu jestem ten rok wcześniej, ale od razu cię znam. Biegnę do Ciebie z uśmiechem na ustach, krzycząc o jakichś drobiazgach. Wówczas znikasz, rozpływasz się w powietrzu, a ja zostaję z niczym i budzę się z płaczem. Wówczas wstaję i boso, na palcach skradam się w kąt pokoju, gdzie pod przegniłą deską ukryłam dwie rzeczy, które mi po Tobie zostały. Właściwie to są trzy, ale mam wrażenie, jakby ta trzecia na stałe zadomowiła się w moim sercu. Pamiętasz ten czerwony wisiorek, który mi podarowałeś, aby krył mój ludzki zapach? Ciągle go mam. Boję się go zabierać gdziekolwiek, dlatego w dzień leży ukryty *kleks*, a czasami w nocy, gdy jest mi już tak bardzo smutno, że nie daję sobie rady, zasypiam z nim, mocno ściskając w dłoni.
Właściwie to, że go mam, zasługuje na jakiś cud. Brat i Heptling mi opowiadali, że nie mogli mi otworzyć ręki, gdy mnie znaleźli po przekroczeniu wymiarów. Dopiero, gdy sama się obudziłam, zorientowałam się, że palce tak mi zesztywniały, że nie mogę nic zrobić. Z wielkim trudem poszerzyłam nieco szparki, a wówczas nie potrzebowałam zbyt wiele czasu, by ukryć medalion jak najszybciej w pierze poduszki, zresztą tak samo jak sztylet. Może widzieli to, nie mam pojęcia. W każdym razie wszyscy solidarnie zeznali, że nic przy sobie nie miałam, więc rewizja okazała się zbyteczna. Jakoś czuję wstręt na myśl, że czyjeś ręce miałyby mnie obłapiać wszędzie. Brrr, aż teraz mam ciarki! *kleks*
No nie, a już tyle napisałam czystego listu! Te kleksy są moją zmorą. Gdy jakiś niechcący powstaje, staram się go od razu przykryć papierkiem, żeby wsiąkł nadmiar tuszu, ale gdzież tam! Robią mi się dodatkowe odbitki, a po kilku takich próbach cały arkusz wygląda po prostu źle. I to bardzo. Aż tonie w kolorach! Najczęściej czarnym, lub czerwonym, ale niebieski i zielony też się zdarza, zależy, jaki mamy barwnik.
Trzecią rzeczą, która mi o tobie przypomina, chociaż nie dostałam od ciebie, jest pewne czarne pióro. Ach, wyobraź sobie, zabawna historia! Wzięło się znikąd w… no, u mnie i pachnie zupełnie tak samo jak ty, chociaż znalazłam je przypadkiem, gdy razem z Heptlingiem wykonywaliśmy jedno z moich pierwszych zleceń w pobliżu Exmes. Aaaa, nie pisałam ci o nim, więc możesz go nie znać. Heptling to mój nauczyciel opiekun, również bóg śmierci. Ma podobne do moich, zielone oczy, naturalnie okulary, a jego bronią jest taka długa, biała lanca. Gdybyś go spotkał kiedyś, uważaj, nie zna litości. Poznasz go po charakterystycznie przyciętych z lewej strony włosach koloru ochry.
A pióro… Ono pachnie tobą. Nie wiem, jak to możliwe, ale ilekroć je dotykam czuję się tak, jakby cząstka ciebie ciągle była  blisko mnie.

Mój przyjacielu,
Jakaż ja byłam naiwna sadząc, że jeśli będę pisać do Ciebie listy bez adresu, to one dotrą, ponieważ w mojej wyobraźni rozrosłeś się do rangi boga, który może wszystko. Jednak samo to pisanie stało się niejako tradycją, więc dalej będę ją kontynuować, trwając w naiwnej, dziecięcej wierze w cuda.
Czy jeszcze chociaż trochę mnie pamiętasz? Ja nie mogę zapomnieć o tobie. Chociaż z czasem wspomnienia blakną, chociażby jak moje ziemskie życie, wspólne chwile z tobą błyszczą w moim sercu i dają ciepło dla duszy.
Pamiętam twoje oczy. Były takiego pięknego koloru, aż brakuje mi słów, by je opisać. To nie była zwykła czerwień, to był niemal szkarłat, gdy się złościłeś, albo burgund, gdy żartowałeś. One były pełne życia, pomimo że nie żyjesz nim, a wszelkie uczucia zdawały się dla ciebie obce. Pamiętam twój śmiech, gdy raczyłeś mnie nim po niezbyt mądrym pytaniu z mojej strony. Cóż, byłam takim dzieckiem.
Przeszukałam całą bibliotekę, wypytując Heptlinga, czy znajdę coś w staroichirańskim. Ta część dla uczniów jest co najmniej opłakana! Już po wyrazie jego twarzy widziałam, że wcale mu się to nie podoba, ale zabrał mnie dyskretnie do części nauczycieskiej i wybrał parę pozycji, które nie zniknęły pod naciskiem ze strony zarządu. A wszystko przez obawę, aby inni bogowie nie powtórzyli mojej eskapady!
Czytanie było bardzo trudne. Pamiętałam doskonale podstawy, które zdołałeś mi wpoić, ale po tak długim czasie nieużywania i kontakcie jedynie z francuskim, sporadycznie angielskim, długo się namęczyłam, zanim porządnie odczytałam jeden z prostszych tekstów. Złożyłam sobie obietnicę, że nigdy go nie zapomnę, a w miarę możliwości nawet rozwinę swoje umiejętności, bo ciągle wierzę, że kiedyś się spotkamy ponownie, pomimo że byłeś temu tak przeciwny. Z czasem zrozumiałam twoje pobudki, w ogóle się dziwię, jak ja jeszcze żyję w jednym kawałku.

Kochany Raumie!
Dzisiaj bardzo się zawiodłam. Niedługo są moje szesnaste urodziny, a w związku z tym przypomniałam sobie, że przecież nawet nie zapytałam, ile ty miałeś lat, gdy cię widziałam, a to już niedługo trzy lata temu. Wciąż pamiętam dokładnie tamten październik i żyje on swoim życiem w moich wspomnieniach, tworząc jedne z piękniejszych chwil mojego życia.
Trochę wstyd mi to napisać, ale chyba cię pokochałam od pierwszego wejrzenia, tylko będąc takim dzieckiem, nie potrafiłam tego zrozumieć.
A tak poza tym, to irytują mnie spojrzenia przygłupów z szkoły, śliniących się do mojej klatki piersiowej. Głupio mi z tym i dlatego zawsze mam na sobie coś luźniejszego. W dodatku, piersi są niewygodne! Podskakują przy bieganiu, a to trochę ciągnie skórę. No i przyciąga uwagę. Chętnie byłabym bardziej płaska, chociaż w porównaniu z ziemskimi kobietami, które zbieramy podczas ćwiczeń i odnosimy ich dusze do centrum naukowo-dydaktycznego shinigami, to wyglądam przy nich jak dziecko albo płaska deska i to mnie niejako pociesza. A weź tu chodź z takimi balonami! To chyba za jakąś karę! Moje w zupełności mi wystarczą.
Ostatnio podsłuchałam rozmowę bogów, że jedna z akcji, do której mieliśmy się przygotować, miała zostać odwołana, bo stwierdzono obecność demonów w pobliżu, a w związku z tym uznano, ze to zbyt niebezpieczne. Oczywiście co zrobiłam? Poleciałam w te pędy do Heptlinga i tyle mu nadojadałam, aż nie wybuchnął złością i nie poszedł nas zapisać do tego miejsca, mamrocząc pod nosem takie straszne rzeczy, że aż bałam się podejść bliżej. Przez cały dzień chodziłam podekscytowana, uczesałam nieco inaczej włosy, żeby ci się spodobało, założyłam ładniejszą sukienkę i sprawdziłam, czy z moją bronią wszystko w porządku. Nie zmieniła się od czasu, gdy ostatni raz ją widziałeś. Kotka bardzo mi pomaga, nie tylko w walce. Zawsze służy radą i pomocą, gdy tego potrzebuję. Razem stanowimy naprawdę zgrany duet!
Byłam gotowa do wyjścia praktycznie godzinę przed czasem i kręciłam się po pokoju, dopóki nie wyciągnęłam na wszelki wypadek sztyletu. Alderański, prawda? Staram się zapamiętywać takie rzeczy, abyś mógł być dumny ze swojej przyjaciółki.
Wiesz, chęć odnalezienia przyjaciela pomogła mi się odrodzić. Czasami myślę, że to dzięki Tobie żyję, ale skoro jeszcze nie odeszłam tam, gdzie inni Shinigami po spełnieniu swojego przeznaczenia ciągle wierzę, że moje przeznaczenie jeszcze zdoła mnie zaskoczyć. I wierzę w to, że się spotkamy.
Kiedy wreszcie wyszliśmy, gnałam przed siebie co sił, ile powietrza w płucach i ile miłości w sercu. To chyba ona tak mi kazała biec na miejsce, dopóki Heptling nie złapał mnie za ramię i nie wymierzył siarczystego policzka, krzycząc, abym się ocknęła. Mówił, że wołał do mnie już od jakiegoś czasu, a ja go ignorowałam. Troszkę się rozpłakałam, bo chciałam, żebyś zobaczył mnie piękną, a nie z opuchniętym policzkiem, no ale cóż. Heptling zawsze pragnął dla mnie dobra, więc nie miałam mu za złe, a gdybym była tak nieprzytomna w walce, to mogłoby się skończyć źle, skoro nawet już nie odbierałam bodźców z tego świata, tak pochłonięta myślami o Tobie.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, zgodnie z zasłyszanymi plotkami demon szykował się do odebrania duszy. Pierwszy raz byłam świadkiem czegoś takiego i muszę przyznać, że wywarło to na mnie… Nawet nie potrafię określić jak ogromne wrażenie. Szpetna kreatura, rodem z legend, naprawdę nie trzeba było dużo spostrzegawczości, aby go rozpoznać. To się czuło razem z pulsującą krwią w naszych żyłach.
To było morderswo. Tradycyjnie, niewiele myśląc ( to moja zmora!) rzuciłam się ze sztyletem na demona. Dobrze mi szło na zajęciach z walki wręcz, ale dopiero pojedynek z nim zweryfikował moje umiejętności. Drugi z nich uciekł, zapamiętałam tylko, że był miejscami póprześwitujący i mam niezatarte wrażenie, że gdzieś go widziałam podczas mojego pobytu w piekle, ale gdzie - mógłbyś mi uciąć głowę, a i tak nie byłabym w stanie sobie o tym przypomnieć, bo już głowię się nad tym trzy dni i beż żadnego rezultatu.
Wracając do tamtego demona… Nie pożarł duszy. Zabiłam go tym ostrzem. Z jakiegoś powodu inne rany zagajał na sobie, od tej broni nie. Pogratulowano mi i wróciliśmy z nowym doświadczeniem, ponieważ pokonaliśmy mordercę. Jednak ja sama, czułam w sercu ból? Czy ty także tak zabijasz? Czy żyjesz w ten sposób?
Nawet jeśli, w niczym nie jestem lepsza, bo zabiłam jednego z was i zasługuje na miano mordercy w takim samym stopniu, jak przyległo ono do Was. Źle mi z tym. W dodatku nie było tam Ciebie. Gdybyś był, czy umiałabym przeciwko Tobie walczyć? Czy umiałabym cię zabić z zimną krwią, jak oczekują ode mnie moi przełożeni i cała rasa bogów śmierci? Odbieranie życia, które ulega końcowi nie z naszej winy to zupełnie cos innego, niż wyszarpywanie je własnymi rękoma z jeszcze bijących, gorących serc.
Przez to nie mogłam spać. Kilka dni byłam nieobecna duchem, jednak znalazłam odpowiedź. Ciebie, mój drogi, nie potrafiłabym zabić. 

środa, 2 listopada 2016

Wspomnienia demonów, część 50

Dzień dobry po długiej przerwie!
Zdążyłam się w międzyczasie bardzo dotkliwie oparzyć, tak, że mimo mojej niechęci do służby zdrowia wybieram się do lekarza po poradę. Najpierw ręka, teraz brzuch. Prześladuje mnie fatum albo własna głupota, nie wiem, co gorsze.
Kiedy kolejny? Trudno powiedzieć. Na razie wygląda tak, że będę miała ODROBINKĘ czasu, ale ta odrobina jest przeznaczona zarówno na żywienie, odpoczynek, naukę, rozrywkę, hobby oraz sen. Także sami rozumiecie, chcieć a móc to zupełnie różne rzeczy. W dodatku znowu miewam chwile autorskiego zwątpienia, nie mam kiedy porządnie betować notek, w ogóle wszystko na nie i „szycie jest cięszkie”, jak powiada pewien sławny, internetowy mem.


~~ L ~~

Wpatrywanie się w rozedrgane litery, zmieniające się zupełnie co jakiś czas, wymagało od Undertakera wielkiego opanowania, znacznie przekraczającego jego młody wiek i ciężar, który był w stanie udźwignąć. Historia po raz kolejny zmieniła swój bieg, a on mógł jedynie modlić się bądź zaklinać rzeczywistość na wszelkie dostępne sposoby, aby ta zmiana już się utrzymała do końca. Zdołał przeczytać kilka alternatywnych wersji, wiodących do różnych zakończeń w zależności od podjętych decyzji, uwzględniającego nie tylko śmierć ukochanej siostry, ale także daleko idące konsekwencje wykraczające poza krąg osób z nią związanych.
                Wszystkim towarzyszyło takie samo ciążące uczucie, krępujące ruchy i ograniczające w ciasnej skorupie, na którą składało się wiele czynników. Nie mógł wykroczyć poza możliwości swego ciała ani dowolnie manipulować przestrzenią . Chęć cofnięcia czasu również przebłyskiwała w odmętach myśli młodego boga, ale widzą, jak wiele może zmienić nawet najbardziej, zdawałoby się, błaha decyzja, Undertaker nie był już pewien, czy to ludzkie pragnienie nie było po prostu próbą oszukania samego siebie, a w dalszych konsekwencjach sposobem złagodzenia wyrzutów sumienia i umniejszenia winy.
                W końcu, zgodnie z opisem, do którego dotarł i ponownie przeczytał w milczeniu kilka razy, aby upewnić się, że nie śni,  około godziny drugiej w nocy, zupełnie niedaleko wyjścia z lasku miało się otworzyć przejście łączące piekielny i boski wymiar. Rozedrganym palcem wiódł wzdłuż liter, przełykając nieistniejącą ślinę w suchym gardle.  Powróci, a więc zupełnie coś innego, niż mówili mu od początku starzy żniwiarze, chcąc w ten sposób przygotować chłopca na najgorsze. Potrzeba ujrzenia bliskiej osoby z każdą sekundą zajmowała coraz większy obszar myśli, dopóki obsesyjnie nie myślał tylko o tym jednym. Zobaczy siostrę, wszystko się uda, będzie dobrze! Nawet nie dopuszczał do wiadomości innych możliwości. Trwał w swoim wewnętrznie wykreowanym świecie, nerwowo zerkając w stronę drzwi, czy przypadkiem nikomu nie przyszło do głowy urządzać nocnych spacerów po korytarzu. Cisza, jaka panoszyła się razem z ciemnością, nadając miejscu niezwykle złudny spokój, przerywana była jedynie, dudniącymi – jak się zdawało białowłosemu – uderzeniami jego serca i stanowczo zbyt głośnym oddechu. Chłopiec nagle poderwał się z ziemi i pobiegł przez korytarze bezszelestnie, tak, aby nie zostać zauważonym, a żeby jak najszybciej dostać się do gabinetu, w którym ślęczeli nad notatkami sędziwi bogowie.
                Shinigami - Heptling oraz Lancaster - również nie najlepiej znosili zniknięcie dziewczyny. Pomimo dogłębnej analizy wszystkich źródeł, wszelkich możliwości wykraczających czasami w świat baśni i legend oraz za i przeciw, zwyczajnie nie dawali dziewczynie szans na powrót większych od zera, a pomimo takiego werdyktu - który sami przecież wydali, opierając się na źródłach naukowych dostępnych światowi ponurych żniwiarzy - czekali, na przekór zdrowemu rozsądkowi i logice, z tlącą się nadzieją w sercach. Na co dokładnie liczyli? Ciężko powiedzieć.
                – Ona wróci! – krzyknął Undertaker, wpadając rozentuzjazmowany od progu i przerywając  męczącą ciszę. – Za kilka minut. Chodźcie, proszę! Chodźcie ze mną! Wróci! Wiem, gdzie!    Mężczyźni spojrzeli na siebie niepewnie, odczytując ze swoich twarzy wyraźnie rysujące się na nich obawy. Nadzieja była tak nikła, ale musieli doprowadzić sprawę pomyślnie do końca, jak przystało na porządnych żniwiarzy. Woleli na razie nie zadawać pytań, na to przyjdzie jeszcze czas. Teraz musieli za wszelką cenę uregulować sytuację. Jeśli to się uda, to dziewczyna będzie żywą legendą, jedyną boginią, która powróciła ze świata demonów do boskiego ładu żywa.
                Całą trójką wymknęli się z budynku, dbając o pozory i wręcz zapobiegliwie przestrzegając najbardziej idiotycznych, pedantycznych reguł. Lancaster zapobiegliwie wziął swojego ucznia za rękę, aby nie zgubił się w pędzie, jak również żeby zostać od razu pokierowanym, gdyby ten drugi zauważył coś wartego uwagi. Pomimo pośpieszań ze strony Heptlinga jak i niecierpliwości przejawianej ze strony białowłosego, na wszelki wypadek wyjaśnił pokrótce, jak powinien się zachowywać, aby szybko przemieszczać się z miejsca na miejsce, na wzór najbardziej nieuchwytnej ze wszystkich – śmierci.
                Niemal w ostatniej chwili zdążyli, by zobaczyć na własne oczy, jak materia rozwiera swoją gardziel, niszcząc i zakrzywiając świat dookoła. Drzewa wygięły się w stronę otworu, zasysane jakąś nieznajomą siłą, a ponadto dookoła zerwał się porywczy wiatr, gnając przed siebie i pędząc śmiecie napotkane na drodze oraz wzbijając ziarenka piasku. Przesądni powiedzieliby, że natura sama buntowała się na łączenie tak odległych wymiarów i wyrażała w ten sposób swój gniew. Nawet zwierzęta pochowały się na ten czas, czując coś nieokreślonego, ale jednocześnie wywołującego lęk i niepokój, jakby instynkt ich ostrzegał przed realnym zagrożeniem.
                W miejscu szwu otworzyła się ogromna, przepastna dziura skąpana w takim mroku, że nocne niebo rozświetlone tysiącami gwiazd zdawało się być jasnym i przyjemnym. Ku zdziwieniu mężczyzn, nawet tak absolutną czerń zaczęły z wolna rozświetlać złociste drobinki, namnażając się i unosząc w powietrzu, jak niezliczona chmara robaczków świętojańskich. Wówczas z mroku wyłoniła się biała postać, a przylegająca ciemność  otulała ja miękko, gładząc każdą część ciała, zanim nie wypuściła jej ze swoich macek i nie schowała się w zamykającej się dziurze.
                Wówczas wszystko ustało. Wiatr ucichł, jakby go nigdy nie było, ptaki znowu zaczęły świergotać, umilając długie, nocne godziny, a gwiazdy sprawiały wrażenie, jakby to, czego przed chwilą były świadkami, zupełnie ich nie poruszyło.
                Brat nie wytrzymał emocjonalnie i rzucił się na siostrę, tuląc ją do siebie, podczas gdy wzrok dziewczyny ciągle pozostawał pusty i wpatrzony w zanikające przejście, chociaż gdy bogowie spojrzeli w tą samą stronę, co ona, nie mogli zrozumieć, co takiego tam zobaczyła, a że z natury byli ostrożni, woleli przypisać to jakiemuś skutkowi przebywania w piekielnej krainie.  Lancaster jako jedyny z całej trójki zauważył, że jedna z macek ciemności wcale nie uciekła, tak jak inne, a została wchłonięta przez ciało bogini. Podszedł nieco bliżej i przyjrzał się temu miejscu, jednak nie nosiło ono żadnych śladów czy ran. Nauczony doświadczeniem wolał jednak o tym nie zapominać i nie zwalać na karb wyobraźni, a teraz wydawało się, ze najrozsądniejszym będzie o sprawie przemilczeć.
                – Collette, Collette, poznajesz mnie? – dopytywał brat, dotykając powoli każdego kawałka twarzy, próbując przyciągnąć jej uwagę z wielkim trudem.
                Zapiski, które czytał po kryjomu, nic nie wspominały o uczuciach ani myślach, mówiły jedynie, że wróci, a to, co widział, napawało go z wolna strachem. W głowie rodziła się powoli niechciana myśl, że jednak nie wszystko poszło tak dobrze, jak sobie wymarzył.
                – Zabierzmy ją do środka – rzucił Heptling, odsuwając dziewczynę od brata. Zdjął swoją kurtkę i narzucił na ramiona nieobecnej duchem, kiedy poczuł delikatny nacisk na swojej piersi.
                – Heptling, prawda? – usłyszał cichy głosik, a malachitowe spojrzenie utkwiło w jego jadowicie zielonych tęczówkach. Skinął głową, czekając, aż dziewczyna powie coś więcej, ale ona tylko rozglądała się, jakby nie do końca była świadoma, co się dzieje. Drobne palce nadal były tam, gdzie je zatrzymała, a mógłby przysiąść, że chociaż patrzyła przed siebie, niewiele widziała z otaczającego ją świata. Sprawiała nieodparte wrażenie, jakby szukała kogoś jeszcze, jakby jakaś jej cząstka nadal tkwiła w tamtym wymiarze, zaburzając zdolność racjonalnego myślenia
                – Jego tutaj nie ma, prawda? – zadała kolejne pytanie, które potwierdziło większość przypuszczeń shinigami.
                Lancaster spojrzał wymownie na swojego towarzysza, ale ten stanowczo pokręcił głową. Undertaker nie miał w tym momencie zielonego pojęcia, o co im chodziło, a wypytywać nie bardzo miał ochotę, bo zdrowie siostry było dla niego w tej ważniejsze. W swej naiwności zwalał wszystko na szok odbyty po takiej podróży i po cichu liczył, że jedna w pełni przespana noc w swoim własnym łóżku zdoła uleczyć, a przynajmniej zniwelować większość problemów, z którymi się w tej chwili borykali.
                – Nic ci nie jest? Nic cię nie boli? Zastanów się – nagabywał, dopóki biała główka nie odwróciła się ciężko w jego stronę.
                – Braciszku… Tyle się wydarzyło…
                – Opowiesz o tym później – przerwał poirytowany, ale jednocześnie wzruszony ze szczęścia Heptling. Odzyskał swoją podopieczną, teraz będzie już tylko lepiej, musi być. Przynajmniej obiecywał sobie w duchu solennie, że już nigdy nie zostawi jej samej przy żadnym zaklęciu. – Na razie się prześpisz, a jutro poważnie porozmawiamy, na razie tylko w czwórkę. Obiecuję ci to.
                – Dobrze ­– odparła sennie dziewczyna, zapadając się i zanim powrócili, zmęczone ciało odmówiło jej posłuszeństwa i odeszła w swoją krainę snu.
                Znowu była sama, w swojej pustce, razem z mechaniczną rośliną, która swoim tykaniem wypełniała cały martwy wymiar. Innych dźwięków nie było. W tym swoim świecie nigdy nie czuła bólu ani zmęczenia, nie miała jednak łączności ze swoim ciałem. Usiadła i tępo wpatrywała się w końcówki swoich palców, dopóki nie poczuła mruczenia ocierającego się o jej rękę.
                – Zostawił ci coś – zagadnęła kotka, szurając dziewczynę w rękę, w której kurczowo trzymała naszyjnik.
                Dziewczyna spojrzała na błyskotkę, a następnie przeniosła wzrok na spękaną ziemię wokół mechanicznej rośliny. Pomijając fakt, że według niej tykała o wiele szybciej, to ziemia wokół niej spękała, a w tym wypadku mogła przysiąść, że wcześniej tych rys nie było. W dodatku z nich wydobywały się delikatne, czarne opary, podobne do tych, które widziała w tunelu.
                – Chciałabym go jeszcze kiedyś zobaczyć.
                –  Na razie to znowu skróciłaś sobie życie, ratując jego. Jesteś zwyczajnie niereformowalna.

*
Bogowie zanieśli ja do jej własnego pokoju, postanawiając, że wszyscy zostaną w mieszkaniu na wypadek bóg raczy wiedzieć czego. Atmosfera znowu stała się napięta, a głównie przez to, że nie wiedzieli, czego mają się spodziewać. Dziewczyna nie wyglądała na jakość przesadnie poranioną, ba, w ogóle nie widać było, aby z kimś walczyła, a to nie mieściło się w ich głowach. W dodatku jedna z jej pięści była tak mocno zaciśnięta, że od środka zabarwiła się krwią i padła nawet propozycja, czy nie spróbować jej podważyć czymś palców i zobaczyć, co takiego tam chowa. Korzystając z okazji Lancaster obejrzał też ramię, ale niczego nie znalazł. Ciało było nienaruszone, ale ewidentnie z psychiką coś się stało.
                Stan taki utrzymywał się aż do rana, kiedy to dziewczyna, jak gdyby nigdy nic obudziła się we własnym łóżku. Zero majaczeń, krzyków, lunatykowania. Nic, co by wzbudzało podejrzenia. Nic, do czego można by było się przyczepić lub jej zarzucić. Brat pomógł na jej prośbę się ubrać, a następnie całe konsylium żniwiarzy wmusiło w nią śniadanie, chociaż skończyło się to zwróceniem posiłku niespełna parę chwil później.
                Nie do odroczenia była też wizyta zarządu, którą opiekunowie starali się odkładać jak najdłużej, aby dać dziewczynie czas. Tym razem sami musieli się pofatygować do biura zarządu, gdzie czekali już na nich grono przynudzających okularników. Czasami Heptling zastanawiał się nad tym fenomenem. Jego członkowie zdawali się być tak samo bez zdania, bez wyrazu i bez chęci do życia, jakby sklonowano cały personel albo wpuszczono jakąś zarazę zabierającą radość z życia. A do był dopiero początek, bo mieli przesłuchać ich wszystkich.
                Naturalnie, Undertaker słowem nie wspomniał o kradzieży księgi, mówiąc jedynie, że miał silne przeczucie, które przyprowadziło go na miejsce zdarzenia, a którego wyjaśnić nie umie. Pedanci rozważali takie wyjaśnienia jak fenomen bliźniąt, ale prawda była taka, że jednak Undertaker nie mógł do końca zaprzeczyć, jakoby tak nie było.
                Od zawsze czuł z siostrą szczególną więź. Nawet nie dlatego, że byli sobie niezwykle bliscy i wychowywali się razem jako bliźnięta, ale było coś jeszcze. W jakiś sposób czasami miał wrażenie, jakby mógł zajrzeć do jej umysłu. Wówczas okazywało się, ze myśleli dokładnie o tym samym, albo zabierali się za tę samą czynność dokładnie w taki sam sposób, jakby się zmówili i siebie naśladowali, a przecież wcale tak nie było. Identycznie się miała sprawa z odczuwaniem bólu, jednak brat nie miał pojęcia, czy działa to we dwie strony, czy to można zwalić na karb przewrażliwienia. Za to w snach często brał udział w wielu bitwach, odprowadzając poległych, co w ostatnim czasie zaczęło go niezwykle fascynować.
                Po męczącym przesłuchaniu zarząd podjął decyzję, która była do przewidzenia, a mianowicie: zakazał używania zaklęcia, którego uczyła się Andatejka. W przeciągu kilku dni miało kompletnie zniknąć ze wszystkich ksiąg, a jako uzasadnienie podano niebezpieczeństwo przekroczenia wymiarów. Dotychczas nikt nie odnotował takiego przypadku, dziewczyna była pierwsza, dlatego wolano już dmuchać na zimne. Co ciekawsze, białowłosą nie ukarano, ale wymuszono na niej dosyć specyficzną umowę: miała dokładnie opowiedzieć zarządowi o wszystkim, co widziała w świecie demonów, a Collette stanęła przed osobistym dylematem, na ile ważna była dla niej obietnica, jaką złożyła Raumowi.