Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

sobota, 23 kwietnia 2016

Wspomnienia demonów, część 31

Właściwie, nawet nie mam ochoty na wstęp. Gdyby nie kultura, jaka każdego z nas obowiązuje w jakimś stopniu, zapewne wyglądałby on tak:  
%&#@*^%^(&*&^%!!!       
A że nie może, to wygląda jak wygląda.
Dzięki za brak jakichkolwiek komentarzy, jak zwykle mnie zmotywowaliście i jestem niezwykle z was dumna. Dla tych, którzy maja problemy ze zrozumieniem czytanej treści powiem, że tu jest środek stylistyczny o tajemniczej nazwie ironia. Mówi wam to coś? A jednak, bo już sądziłam, że jesteście spisani na listę straconych dla świata! Może coś z was będzie, chociaż szczerze wątpię. Skoro ciekawsze są dla was obrazki z dość szczegółowym opisem stosunku seksualnego, to oby tak dalejJ
Pamiętajcie, od drugiego dziecka jest już 500 +.
Już nie wspomnę o tym, że zostałam pociśnięta na innym blogu tylko dlatego, że próbowałam wyrazić swoją opinię o poprawności, która i tak kulała. Zostało mi zarzucone, że nie powinnam poprawiać innych, skoro sama popełniam błędy. Wobec tego, nie powinnam również egzystować, bo żyjąc popełniamy błędy i nie daj boże wpłynęłabym swoją postawą na kogoś innego! Strach pomyśleć, co to by było.
Tak, z językiem polskim jest mi nie po drodze i otwarcie się do tego przyznaję! Wiecie, jakie miałam opory, aby w ogóle zacząć pisać? Właśnie z tego powodu. Bo nie dość, że historia denna, to jeszcze poprawność… no, przeciętna. Już bez przesady z tym poniżaniem się, bo jak czasami trafiam na pseudotwórczość w Internecie, to aż mi się słabo robi i dochodzę do wniosku, że ze mną nie jest aż tak źle.
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXXI~~


            Robert dał znać Sebastianowi, żeby się odsunął, co demon naturalnie posłusznie uczynił. Był ciekawy, co takiego książę chciał zaproponować swojemu bratu i na jaki układ on się zgodzi. Chociaż, gdyby był mądry, wiedziałby, że jego głos nie ma w tej chwili żadnego znaczenia dla sprawy. Przede wszystkim Raum chciał wiedzieć, czy właśnie będzie świadkiem królobójstwa, bo tak w najbardziej prosty i niewymagający sposób hrabia Hiemois stałby się naturalnym kandydatem do tronu.
            – Posłuchaj – zaczął ponownie przerwaną myśl – gdybym cię teraz zabił, wszystkie podejrzenia padłyby na mnie i śledczy musieliby być głupi, żeby się nie domyślić, kto stał za śmiercią króla. W tajemniczych okolicznościach - dodał tonem, który przyprawiał o ciarki i szybsze bicie serc. – Zamiast tego proponuję ci inne rozwiązanie: w obecności świadków, jako wspaniałomyślny król i monarcha, okażesz mi łaskę, jako swojemu królewskiemu bratu, z którym pragniesz żyć w zgodzie i zwrócisz mi wolność.
             Gdy skończył mówić, w sali zapanowała niezręczna cisza, której nie zamierzano przerwać, dopóki  król nie wybuchnął wesołym śmiechem, aż musiał zgiąć się w pół, a Sebastian z dezaprobatą odwrócił głowę w bok.
            – Jesteś szalony? I myślisz, że ot tak cię wypuszczę? Bez żadnej gwarancji?! – Zawołał rozbawiony, trzymając się za brzuch. – Chyba wino za bardzo uderzyło ci do głowy, mój drogi bracie.
            Robert puścił tę uwagę koło uszu, spuściwszy głowę i uśmiechając się lekko. Ryszard nie wiedział, że nie ma szans, ale wkrótce się o tym dowie i zacznie lękliwie odliczać ostatnie dni swojego panowania. Tymczasem, postanowił ciągnąć tę grę.
            – Na twoim miejscu zgodziłbym się po dobrości – stwierdził całkiem poważnie, podchodząc o krok bliżej. – Nie chciałbym cię do niczego zmuszać – odparł cynicznie, dodatkowo podkreślając swoje intencje ruchem dłoni.
            – Nie wiem, jak wydostałeś się z celi, ale przestało mnie to interesować. Jesteś zdrajcą – odpowiedział król, rozglądając się uważne po pomieszczeniu, najwyraźniej szukając czegoś, co mogłoby mu posłużyć w walce z bratem. Negocjacje negocjacjami, ale nikt dobrowolnie nie żegna się z władzą, a już na pewno nie osoba ją sprawująca. Tym razem kombinował, jak przechytrzyć czarnego rycerza, który zniszczył mu miecz. Założył, że skoro jest aż takim osiłkiem, to nie jest zbyt bystry, co niezwykle poprawiło mu humor. Utwierdzał się w tym mylnym przekonaniu, opierając swój osąd przede wszystkim na małomówności tajemniczego gościa. Zresztą, zapatrzony w swój majestat wymyślił kolejną bzdurną teorię, że w obecności króla wszystkich powinien ogarniać lęk.
            Co nie zaszkodzi, by mieć przygotowany w zanadrzu jakiś atak, który, gdy przyjdzie okazja, prawdopodobnie obróci sytuację na jego korzyść, a przede wszystkim pomoże przynajmniej uciec.
            Robert, głęboko zawiedziony, splótł ręce na brzuchu i głęboko westchnął. Wyglądało na to, że brat go nie doceniał. Jego strata.
            – Sebastian, pokaż mu, że nie ma racji. – zażądał, wlepiając wzrok w oczy demona, na którego twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji. Skłonił lekko głowę i zjawił się tuż za plecami króla, zadając mu ból, właściwie tak nagły, ze sam poszkodowany nie zdążył zrozumieć, co się właściwie stało. Za to widząc czarne szpony oplatające jego ciało, zaczął krzyczeć i szamotać się w panicznym napadzie strachu. To, czego nie zdążył zarejestrować zmysłami, podświadomość, tak często ignorowana, zdołała mu przekazać, jednak o włos za późno.
            – Puść, puść mnie! Mówię puść! Głuchy jesteś? To rozkaz! Coś ty zrobił? – jęknął, gdy demon powalił go na kolana.
            – Widzisz, on słucha tylko mich rozkazów. Poprosiłem cię grzecznie, żebyś mnie wypuścił, ale nie uwierzyłeś mi, że mam powody, aby tego od ciebie oczekiwać – dodał smutno, a osoba postronna po tonie jego głosu mogła śmiało uwierzyć, że jest mu z tego powodu niezmiernie przykro. Ale nie Michaelis.
            – Zrobię co zechcesz, tylko zabierz to monstrum ode mnie, ty czarci pomiocie!
            – No, to przejdźmy do ustalania warunków. - Zaproponował ochoczo Robert, zatrzymując się tuż nad głową króla. – Nikomu nie powiesz o tym, co tu się stało. Inaczej, miałbyś kłopoty i nikt by ci nie uwierzył, a Sebastian zadbałby o to, żebyś nie dożył następnej godziny. Po drugie – dodał podsuwając mu arkusz papieru – podpiszesz ten dokument.
            Sebastian zmusił klęczącego Ryszarda, aby spojrzał na podsunięte żądanie, ale to wcale nie było takie proste. Mężczyzna nawet nie zamierzał być posłusznym bratu, a gdy demon bez skrupułów szarpnął jego głową, zacisnął oczy na znak swojego protestu.
            – Przecież wiesz, że nie umiem czytać, a wszystkie tego typu sprawy załatwia arcybiskup – zagrzmiał gniewnie król, miotając się i próbując wydostać z żelaznego uścisku, który znacznie krępował jego ruchy.
            – Wiesz, ja też nie potrafiłem, ale stwierdziłem, że to zbyt wielka strata dla mnie. Wobec tego ślęczałem nad tymi wężykami, dopóki nie nabrały one dla mnie sensu. Zobacz, wystarczy mały podpisik. Nawet powiem więcej, będę dobrym bratem. To dokument mówiący o tym, że nie będziesz ingerował w moje poczynania.
            – Drań – skwitował na głos król i byłby dodał coś jeszcze, gdyby nie rozpalone spojrzenie dwojga soczyście czerwonych oczu tuż przy jego twarzy.
            – To jak, mam nadzieję, że się dogadamy? – zapytał wesoło brat, biorąc bez skrępowania rękę króla i kreśląc nią podpis na dokumencie. – Widzisz, nie bolało. A teraz Sebastian pokaże ci, dlaczego nie warto złamać tej umowy.
            Nawet nie zdążył wydać odpowiedniego rozkazu, kiedy rozpalone ślepia bestii ponownie łypnęły żądzą mordu i rozrywek, jaką mogą mu zapewnić śmiertelnicy. Ryszard, chociaż ślepo zapatrzony w swoją potęgę, nie był na tyle głupi, by nie dostrzec niebezpieczeństwa, jakie mu zagrażało. Chociaż nie bardzo umiał pojąć, jaki związek łączy jego brata i tego osiłka budzącego trwogę, wyczuł, że lepiej będzie, jeśli jednak teraz posłucha się i przystanie na niekorzystny układ. Później każe skrytobójcom zwyczajnie pozbyć się brata, ale naturalnie nie zamierzał się z nim dzielić teraz tą wiedzą.
            – Wobec tego, proponuję, abyś wydał przyjęcie, na którym obwieścisz, że nie chowasz do mnie urazy i jako wspaniałomyślny król pragniesz żyć ze mną w zgodzie – zażądał Robert a król nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić.

*
            Łatwo sobie wyobrazić, jakie zamieszanie wywołało nagłe pojawienie się bogini wśród zebranego tłumu. Osoby z tyłu zaczęły napierać na plecy towarzyszy i naciskać na nich, gdy stracili z oczu półprzytomne spojrzenie Andatejki, chcąc nadal śledzić każdy ruch dziewczyny, a ci z kolei posuwali się coraz bardziej do przodu, zawężając koło wokół nieprzytomnej tak, że nauczyciele z trudem przepychali się do środka, czując się w obowiązku wyjaśnić, co właściwie się stało. Dodatkowy zamęt powodowało zacne grono żabostrzelców, którzy porzuciwszy w nieładzie wiadra z ciągle żywą amunicją, przepychali się na oślep na zewnątrz zbiorowiska, tratując innych uczniów i depcząc im po nogach. Pozostawione w samopas płazy rozpełzły się dookoła, dając koncert składający się z rechotu, kumkań i innych, równie urzekających dźwięków natury, przenoszących co bardziej oddalone od centrum wydarzeń i romantyczne umysły na łono natury. Coraz to słychać było oburzone głosy towarzyszące przepychaniu i szamotaninę oraz dyskretnie rzucone pod nosem przekleństwo.
            Heptling tym razem o mało co nie sięgnął szczytu irytacji. Chciał co prawda oderwać się od nudnego życia, dlatego zgodził się wziąć pod opiekę Andatejke, ale teraz pluł sobie w brodę za swoją decyzję. Nic, tylko się ciągle gdzieś kaleczy, słabnie, a jeśli jest już ciałem wśród nich, to duchem niekoniecznie. Miał serdecznie dosyć tego całego przedstawienia. Machnął zdenerwowany rękoma i usiadł rozzłoszczony na ławce nieopodal, mając po uszy zgiełku i pokrzykiwań. Niech inni się tym zajmą i rozpędzą. Sam nie wiedział, czego dokładnie chciał, ale był pewien, że to dopiero początek kłopotów. Nerwowo obmacał kieszeń w poszukiwaniu tytoniu, ale nie mógł go nigdzie odnaleźć. Jeszcze bardziej rozwścieczony odwrócił głowę i tak gwałtownie szarpnął za kieszeń, aż usłyszał dźwięk rozrywanego materiału.
            – No pięknie – mruknął gniewnie, powstrzymując się przed wypowiedzeniem na głos kolejnych niewskazanych epitetów. Po pudełku z papierosami nie było ani śladu. Musiał je zgubić podczas gdy niósł na plecach nieprzytomną dziewczynę do domu.
             Najbardziej irytowało go to, że naprawdę się o nią martwił, gdy upadła wycieńczona po przywołaniu broni.  Sądził, że to jest ten kryzys, który jeśli przejdzie, będzie coraz lepiej, a tym czasem srogo się zawiódł. Po co wyszła na zewnątrz, a co gorsza, po co atakowała uczniów? Dlaczego znów zachowywała się jak...Wariatka? Pomimo, że nie chciał jej nazywać w ten sposób, nawet w myślach, nie był w stanie znaleźć teraz innego określenia na zachowanie dziewczyny, które znacznie odbiegało od normy.
            – Proszę się rozejść i nie robić zamieszania! – nawoływał jakiś buczący głos przez megafon. Tłum jednak nie miał zamiaru ustępować. Chciał być i uczestniczyć w tym, co się dzieje. Pomogła dopiero osobista interwencja nauczycieli opiekunów. Naturalnie, dzięki temu początkowo tłum jeszcze bardziej wezbrał na sile, a oni nie omieszkali sami przyjrzeć się nieprzytomnej dziewczynie bezwładnie leżącej na swojej kosie i o mało co nie zadeptali kotkę, która przezornie wzięła nogi za pas i usiadła na najbliższym konarze w obawie o swoje cenne futerko.
            Nie mogła wrócić, bogini nie wydała jej takiego rozkazu. Zresztą, do tej pory również nie wydawała, ale podświadomie tego chciała, a one dzieliły podświadomość. Teraz nie zdążyła o tym pomyśleć i była zdana na łaskę otaczających ją zielonookich.
            Największe zdumienie jednak przeszło przez cały tłum, gdy próbowano odciągnąć od niej broń, aby się nie pocięła. Ktoś wystąpił w ogóle z pomysłem zarekwirowania jej na czas nieokreślony, dopóki nie wyjaśni się, dlaczego bez ostrzeżenia zaatakowała innych uczniów na terenie szkoły. Jakież było zdziwienie, gdy pomimo tego, że dziewczynę zdołano usunąć na bok, nikt nie był w stanie podnieść kosy z ziemi!
            Pierwszego śmiałka, który się tego podjął, otwarcie wyszydzono i obdarzono salwą śmiechu, gdy w pocie czoła przyklęknął przy rękojeści i z zaciśniętymi zębami próbował podnieść broń z ziemi, która nie drgnęła nawet na milimetr. Czyjaś ręka usunęła go w bok, wiec zrezygnował, patrząc podejrzliwie na to cudo, które z taką łatwością dzierżyła w swoich dłoniach białowłosa Shinigami. Następny kandydat nie osiągnął nic poza tym, co jego poprzednik – również nie był w stanie przesunąć jej choćby na milimetr. To samo trzeci, piąty i dziesiąty, aż rozzłoszczeni ponurzy żniwiarze dojrzeli świecącą się delikatnie runę w prastarym, wspólnym dla wszystkich nacji języku. W tym momencie postanowili wezwać kogoś z Zarządu i uzgodnić, co mają zrobić.
            Undertakera niewiele obchodził ten cały tłum, bardziej martwił się o siostrę. Ostatni raz widział ją na rozpoczęciu, potem zniknęłaby pojawić się znowu w niekorzystnych okolicznościach. Chciał się do niej dopchać, żeby naocznie przekonać się, co się stało. W końcu udało mu się dostać prawie do samego środka, by z oburzeniem zauważyć, że zebranym bardziej zależy na zabraniu broni niż udzielenia pomocy siostrze. Nie podobało mu się to. Nigdy wcześniej nie zachowywała się podobnie, więc był przekonany, że coś musiało się stać.
            Zanim jednak dopadł do siostry, wszystkim kazano się nareszcie odsunąć i wracać na zajęcia. W tym względzie nie tolerowano wyjątków, o czym boleśnie przekonał się na własnej skórze, gdy spytał jednego z zarządzających, czy mógłby zostać z siostrą. Zamiast zrozumienia spotkało go zimne spojrzenie jadowicie zielonych oczu i odpowiedź, że w tym świecie bogowie nie mają bliskich oraz żeby nie przeszkadzał i zajął się sobą.
            Wyprowadzony z równowagi brat nie zamierzał być posłusznym. Obszedł plac dookoła i stanął z drugiej strony z rękoma skrzyżowanymi na brzuchu, chcąc mieć na oku to, co się działo. Skoro ma się zająć samym sobą, to z przyjemnością to zrobi. Oprócz siostry, nie miał nikogo, a ona nigdy nie wahała się, aby stanąć w jego obronie. Jeśli nie może być blisko, będzie dalej, ale będzie.
            Zarząd zaalarmowany dość niezwykłym wydarzeniem przybył aż w trzyosobowym składzie, żeby w razie potrzeby mieć świadków odnośnie niecodziennego zajścia. Heptlinga pociągnięto do odpowiedzialności za nieupilnowanie uczennicy oraz narażenie innych uczniów na trwały uszczerbek na zdrowiu. Rozgoryczony bóg wyrzucał im, że to nie jego wina i że jak są tacy mądrzy, to niech odpowiedzą, dlaczego nikt nie podniósł broni dziewczyny.
            – Bo jest opatrzona runą w języku staroichirańskim. Wiesz, co to znaczy? – Rozbrzmiał nagle głos niespodziewanego gościa. Cztery głowy natychmiast odwróciły się w kierunku, z którego dobiegał.
            Undertaker aż podskoczył, gdy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Przestraszony spojrzał w bok, widząc postać sędziwego boga. Wszyscy ci, którzy zostali, wiedzieli już, że sprawa jest poważna, skoro zagościł sam król dziwaków, a opiekun Undertakera. Jeśli plotki mówiły prawdę, zajmował się tylko rzeczami, które były bardzo trudne, więc ta miała pełne kwalifikacje, aby taką się stać.
            – Staroichirański? – spytał cicho Heptling, by zaraz dodać nieco żywiej – Jesteś tego pewien?
            – Owszem. Spójrz – mruknął bóg, pochylając się nad kosa i pokazując palcem ledwo widoczną już runę – Broń opatrzona błogosławieństwem i przekleństwem. Jedyny oręż, który nie może być użyty w walce przeciwko niej – powiedział dość zagadkowo i ignorując resztę towarzystwa, zajął się oględzinami kosy. – Zachwycające, zachwycające! – mruczał sam do siebie, dotykając coraz to nowej części – Nie zbliżaj się do szpikulca na końcu. Zawiera truciznę – rzucił cicho do Undertakera, pokazując osadzoną na końcu masywną iglicę. – Prawdopodobnie na nią nie będzie działać, skoro to oręż, którym nie może się zabić – mruknął Shinigami sam do siebie, prowadząc dedukcję. – Ciekawy przypadek – podsumował, pocierając palcem brodę.
            Nikt nie śmiał przerwać ciszy, która zapadła po tym stwierdzeniu. Co stary bóg rozumiał poprzez „ ciekawy przypadek”, jak sam to określił, też nie wiedzieli. Dziewczynę, broń, a może jedno i drugie? Nietęgie miny przedstawicieli zarządu mówiły jasno, co jest przedmiotem ich myśli, a raczej, co je doszczętnie okupuje.
            – W każdym razie, nie możemy pozwolić, by to się powtórzyło w przyszłości. Czy całemu zajściu towarzyszyły jeszcze jakieś dziwne objawy? – dopytywał się sekretarz, uzupełniając jakąś tabelkę, któremu Heptling musiał cierpliwie odpowiadać.
            – Nie, żadne – skłamał pewnie. Nie zamierzał wspominać o uleczonej ranie i kocie, w sumie, to nawet dobrze, że gdzieś się zapodział. A upadek z dachu i towarzyszenie podczas oglądania cinematic records to przecież drobnostka, o której nie warto nawet wspominać.
            – Zanieście ją do środka – polecił stary żniwiarz, zatrzymując Undertakera przy sobie. – W niczym jej nie pomożesz. Lepiej będzie, jeśli pokręcisz się tutaj i dowiesz czegoś istotnego – rzucił półgębkiem tak, aby nikt inny oprócz ich dwójki o tym nie wiedział. Stanowisko opiekuna spotkało się z pełnym zrozumieniem i po chwili ktoś wniósł poobijaną dziewczynę do środka.
            – Przykro mi to mówić, ale musimy ją przywiązać do łóżka, na wypadek, gdyby to się powtórzyło. Traktujemy ją jako niepoczytalną, dopóki nie będzie w stanie stanąć przed zarządem i wyjaśnić swojego postępowania – orzekł jeden z przedstawicieli.
            – Róbcie co chcecie. Mam dość – mruknął Heptling.
            – Moje kondolencje.
            – Przecież nikt nie umarł – obruszył się bóg, którego irytowali już wszyscy i wszystko – chcę tylko świętego spokoju. A w ogóle, zrzekam się opieki nad nią.
            – Nie możesz – wtrącił się staruszek.
            Głębokie westchnienie było jedyną odpowiedzią. Doskonale wiedział, że nie może, jednak chciał, żeby ktoś mu pomógł. A jedynym na tyle kompetentnym, by o tym porozmawiać, wydawał się stary bóg, z czego zamierzał skorzystać.
            –W zakresie twoich obowiązków leży, aby nauczyła się precyzyjnie przywoływać broń i ją chować. W ramach wyjątku masz zezwolenie na korzystanie ze starych ksiąg Shinigami – rzucił na zakończenie jeden z nadętych sztywniaków zarządu, zamykając swoje akta z taką dokładnością, by nie zagiąć ani jednego rogu nic nie znaczących kartek.
            – Lancaster, chciałbym z tobą później porozmawiać – zdecydował Heptling, odszukując twarz starego boga i znajdując w niej niemą zgodę, która pokrzepiła go na duchu.

sobota, 16 kwietnia 2016

Wspomnienia demonów, część 30


Bardzo przepraszam za brak zeszłotygodniowej notki. Jakoś tak się złożyło, że niby w sumie była, ale nie było kiedy ją sprawdzić, a nie chciałam wstawiać fragmentu, który chociaż w minimalnym stopniu by mnie nie zadowalał.
Sama nie wierzę, że to już trzydziesta część. Zgadzam się, że początki były o wiele krótsze, ale i tak jestem dumna z postępów. I cieszę się z waszych komentarzy, chociaż ostatnio mam wrażenie, że mam ukrytych czytelników ninja, którzy nie komentują, jednak w tygodniu znajdują czas na przeczytanie rozdzialików.
Także: pozdrawiam wszystkich czytelników :)
I wspomnę na wszelki wypadek: zarówno Robert ( Robert I Wspaniały) , jak i Ryszard ( Ryszard III) , są postaciami historycznymi. Reszta jest fikcją literacką.
``````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXX~~


             Sebastian stał osłupiały, rejestrując tylko wzrokiem, jak jego kontrahent wymija go pewnym krokiem i coraz bardziej się oddala, z planem, który przed chwilą zrodził się w jego umyśle i który postanowił natychmiast wcielić w życie.
               – Idziesz, czy nie? – zdecydowany głos mężczyzny wyrwał go z pewnego otępienia, nieznośnie drażniąc zmysły. Ocknął się momentalnie i z przepraszającym uśmiechem na ustach skłonił lekko głowę.
            – Oczywiście.
             Właściwie, był ciekaw tego, co planował hrabia. Wszakże sprawa miała dotyczyć jego brata, który przebywał w twierdzy. Chciał się na nim zemścić? Pokonać wtedy, kiedy się nie spodziewa? To byłoby nawet ciekawe. Miesiące oblężenia Falaise, żeby podstępnie dać się złapać i kiedy przeciwnik sądził, że już ma go w swoich rękach, ten decyduje się na decydujący ruch: szach. Zwyczajnie zaczynało mu się podobać to, że może tak bezkarnie ingerować w ludzkie losy, a już na pewno bycie widzem z zarezerwowanym najlepszym miejscem, z którego może podziwiać całą obsadę dramatu, a nawet zerkać od czasu do czasu, co się dzieje za kulisami.
            – Znajdź kwaterę mojego brata i dopilnuj, aby nikogo nie było w środku ani na zewnątrz. Chcę przygotować odpowiednie powitanie. – rozkazał hrabia z cynicznym uśmieszkiem na twarzy.
            Demon nie miał wątpliwości. To był kolejny rozkaz, który musiał wykonać. Nie wiedział tylko czy lepiej będzie zostawić hrabiego tutaj, przynajmniej dopóki nie wykona zadania, czy wziąć go ze sobą. Druga opcja była o wiele bardziej kłopotliwa, a Sebastian wręcz nie cierpiał, kiedy patrzono mu na ręce podczas pracy. Inwigilacja to coś, co chętnie zniszczyłby własnoręcznie, spalił i zakopał w ogródku, jeśli tylko byłby w stanie tego dokonać. Zresztą, kontrakt nic nie mówił o niańczeniu kontrahenta, a gdyby coś istotnie stanowiłoby zagrożenie dla jego życia, zdążyłby wrócić na czas, żeby zażegnać niebezpieczeństwo. Wobec tego postanowił zrobić tak, jak będzie mu wygodniej.
            – Proszę w takim razie na mnie zaczekać. Wrócę, gdy wszystko będzie gotowe. – oznajmił i już miał iść, kiedy stanowczy sprzeciw kontrahenta zatrzymał go wpół kroku. Sebastian stanął osłupiały i odwrócił zdziwioną twarz w stronę mężczyzny. On miał czelność się nie zgodzić? – Przepraszam, niedosłyszałem. – odpowiedział, uśmiechając się grzecznie, mając nadzieję, że hrabia zrozumie tę subtelnie przemyconą aluzję. Tak ładnie się do niego odezwał, nawet nazwał go panem, chociaż mógłby jeszcze na ten temat podyskutować,  a jemu co w tym układzie nie pasuje?! Rozkazał, więc niech z łaski swojej usiądzie na zadku i zaczeka, aż wykona za niego brudną robotę. Ludzie są tacy ograniczeni i głupi. Co za utrapienie.
            – Idę z tobą. Chyba nie sądzisz, że mnie tu zostawisz i zwiejesz z obietnicą kolacji? – powtórzył hrabia, zerkając podejrzliwie na demona.
            Sebastian aż zagotował się w środku. Po pierwsze, będzie mu się ciężej i wolniej wykonywało zadanie. Jak on to sobie wyobrażał, że będzie z nim biegał po murach budynku, jak dziecko szympansa uczepione na maminej szyi? Nie poczuwał się jakoś szczególnie do teorii ewolucji Darwina, żeby zgodzić się na ten układ. Ludzie to co innego, przynajmniej raz na ludzką dekadę dochodził do wniosku, że jednak ten szalony naukowiec mógł mieć odrobinę racji, biorąc pod uwagę to, jak się zachowują i jak bardzo upośledzona jest ich zdolność do wyciągania wniosków z własnych decyzji i uczenia się. Po drugie, chyba właśnie bardzo kulturalnie ubrał w słowa swoją myśl, którą najwyraźniej kontrahent nie zrozumiał. Wobec tego ma to powiedzieć bardziej dobitnie, czy prosto z mostu stwierdzić, że będzie ciężarem?
            – Nie mogę zignorować pańskiego rozkazu, w przeciwnym razie nasze przymierze uległoby zerwaniu. Proszę się nie martwić i zaczekać na mnie tutaj. Zaręczam, że szybko się uwinę z zadaniem. – powoli mówił poirytowany książę piekieł, dobitnie akcentując każdy wymawiany wyraz. Profilaktycznie brał dłuższe oddechy między zdaniami, żeby nie wybuchnąć. Skoro jest sługą, musi być cierpliwy, albo wypracować w sobie mechanizm nie denerwowania się na głupotę kontrahentów, jednak nie zamierzał być aż tak biernym, jak służba w jego rodzinnych stronach. Już dawno postanowił sobie, że jeśli będzie okazja do manipulacji człowiekiem, on pierwszy z niej skorzysta.
           – Niech ci będzie – mruknął poirytowany hrabia. – Tylko się pośpiesz, nie zamierzam sterczeć tu przez pół nocy.
            Sebastian jeszcze opamiętał się na tyle, by odejść spokojnym krokiem, ale gdy tylko cień okrył jego postać, wdrapał się po murze zwinnie jak jaszczurka, przeskakując przez poręcz i z anielskim uśmiechem wymierzając cios dwóm strażnikom, którzy w niemym przerażeniu oglądali popisy wspinaczkowe demona. Miał znaleźć kwaterę króla, więc założył, że będzie pilnie strzeżona. Trochę niedobrze, zwłaszcza, że Robert zażyczył sobie, by nikogo przy niej nie było. Ale ostatecznie, co to za problem dla takiego demona jak on.
            Przyjrzał się uważnie dwóm nieprzytomnym strażnikom, po czym stworzył sobie taki sam uniform. Miał już nawet pomysł, jak szybko i pewnie trafić w pożądane miejsce. Po prostu ruszył przed siebie, czekając tylko, aż natknie się na pierwszego lepszego żołnierza. Tak też się i stało. Nie zdążył przekroczyć drzwi dzielących basztę od schodów prowadzących na dziedziniec, gdy zauważył zbliżającą się do niego straż.
            – Mam pilną wiadomość do króla. Kazano mi ją przekazać osobiście. - oświadczył, lustrując wzrokiem strażników. Ci spojrzeli po sobie, po czym powiedzieli, żeby szedł za nimi. W ten sposób pierwsza część planu Michaelisa została zrealizowana.  W przebraniu poruszał się w asyście dwóch – niczego nie podejrzewających– wartowników. Teraz została druga, która o wiele bardziej mu się podobała i obiecywał sobie po niej dużo zabawy, a może nawet jakąś duszę, która nie obrzydziłaby go samym zapachem.
            Idąc w grupie, nie wzbudzał podejrzeń, więc mijani okoliczni żołnierze nawet nie zaszczycali go nadmierną uwagą. Tymczasem, od nóg demona, po ziemi ciągnęły się czarne cienie, które niespostrzeżenie podpełzały do mijanych osób i dusiły je tak dyskretnie, że nieszczęśnicy nie mieli nawet okazji krzyknąć czy szarpać się. Pod osłoną nocy, niezauważone, oplatały ciała ofiar, by odnaleźć wszystkie punkty witalne i zmiażdżyć je z taką siłą, aby mieć pewność, że nikt nie pozostanie przy życiu. W ten sposób cała droga została oczyszczona, a Sebastian stanął przed główną kwaterą, z doskonale zapamiętaną i na dodatek, zaznaczoną pasmem trupów trasą na wypadek, gdyby zapomniał, którędy przyszedł.
            – Wasza wysokość powinna się tu zaraz zjawić. Zaczekaj. – pouczył go jeden z towarzyszących mężczyzn, zanim cień go nie udusił i nie upadł głucho na ziemię. Sebastian uśmiechnął się, po czym rzucił wzrokiem na pobojowisko, jakie po sobie zostawił. Wystarczył jeden błysk szkarłatnych oczu, by ciała rozpłynęły się we mgle. Wdrapał się na mur strzelniczy, zeskoczył na ziemię i podszedł do wyraźnie znudzonego hrabiego.
           – Co tak długo. Jesteś demonem czy nie? – warknął poirytowany, policzkując Sebastiana. Tylko cudem demon powstrzymał się przed tym, żeby go nie rozszarpać, ale wściekłe oczy przeszywające na wylot zdradzały go i przedmiot jego myśli. Odegra mu się za to i to już całkiem niedługo.
            – Wszystko gotowe. Proszę za mną – odpowiedział, nie siląc się na żadne "panie". W związku z tym, jak zachował się przed chwilą Robert, nie miał zamiaru zanieść go pod samą kwaterę, chociaż mógłby. Za to postanowił go ciągnąć na górę po ciemnych, wąskich schodach.
            – Tędy – uśmiechnął się złośliwie, znikając w środku. On widział doskonale, ale po krótkiej chwili doszedł do wniosku, że może jego kontrahent wolałby, aby miał jakąś pochodnię, jako jego przewodnik do komnat królewskich. Demon rozejrzał się po ścianie i zdjął pierwszą napotkaną żelazną konstrukcję, wzrokiem rozpalając płomień.
            Demon szedł zdecydowanie zbyt szybko dla Roberta, ale hrabia nie miał pojęcia, czy robi mu to na złość, czy taka jest jego demoniczna natura, a w nią wpisany pośpiech. Jednak nie czuł się pewien, gdy światło znikało zbyt szybko w tym krętym pochodzie. Wówczas gorączkowo próbował dogonić swojego nowego sługę, ale ten najwyraźniej bawił się ze swoim kontrahentem jak kot z myszką, oddalając się coraz bardziej tak, że szlachcic słyszał tylko echo kroków swojego podwładnego. Ciężko przełknął ślinę i spróbował wmówić sobie, ze w ciemności nic się nie kryje, a przecież demon jest przed nim i gdyby coś mu zagrażało, to według umowy powinien mu pośpieszyć z pomocą. Skoro tego nie robi, to nie ma czego się bać. Nyktofobia księcia była jednak silniejsza, bo chwilę później już gorączkowo wbiegał po schodach, sapiąc, jakby miał za sobą co najmniej maraton, a nie kilkadziesiąt stopni.
            – Zaczekaj – wycharczał, doganiając demona.
            Sebastian z całych sił powstrzymywał się, by się nie roześmiać z tak idiotycznego w jego rozumieniu strachu. Ta słabość odkrył zupełnie przypadkowo, zamyślając się i zaczynając iść odrobinę szybciej, a później, gdy zauważył nerwowość Roberta, postanowił zemścić się w ten sposób za niedawne spoliczkowanie. Warto było. Widząc minę Roberta, miał wielką ochotę roześmiać mu się w twarz i wyzywać go od tchórzy, ale był pewien, że niejeden przed nim to zrobił, więc postanowił tylko to zapamiętać, by wykorzystać to w odpowiedniej chwili przeciw hrabiemu.
            Wdrapawszy się na piętro, hrabia odetchnął głęboko i spojrzał w rozgwieżdżone niebo nad sobą. Nareszcie koniec tych przeklętych schodów. Słychać było jedynie ćwierkania ptaków, chociaż coś go zaniepokoiło. Miał wrażenie, jakby coś było nie w porządku, a to za sprawą martwej ciszy zalegającej całą basztę.
            – Gdzie jest straż? – zapytał trzeźwo, rozglądając się wokół.
            – Zgodnie z rozkazem, kazałeś mi oczyścić teren. – odparł z dumą Sebastian, zapraszając dłonią, aby ruszył przed nim – na wprost znajduje się kwatera króla. Jeszcze się nie pojawił, więc jeśli zależy panu na niespodziance, radzę się pośpieszyć. – wyszczerzył delikatnie kły w uśmiechu, licząc na kolejną dobrą zabawę.
            Demon ponownie przemierzał ścieżkę, na której niespełna pięć minut temu wymordował wszystkich, którzy pełnili tam wartę. Mijając puste miejsca, nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia, a że wręcz był z siebie dumny, że pozbył się nawet ciał, korzystając ze swoich nieograniczonych możliwości. Uważał, że hrabia powinien to zauważyć, a przynajmniej, wyciągnąć odpowiednie wnioski, a tymczasem mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby go to wcale nie obchodziło. Obojętnie szedł za demonem z pochyloną głową, nawet nie starając się niczego udowadniać. Wyglądał tak, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. Spod półprzymkniętych powiek zerkał tylko pod nogi, nawet na moment się nie rozpraszając. Jednak teraz nie sprawiał wrażenia, jakby się bał ciemności. Najwyraźniej odczuwał lęk tylko przed ciemnymi, ciasnymi pomieszczeniami. Demon wzruszył ramionami. Będzie miał jeszcze czas na uściślenie, co dokładnie wywołało lęk w jego nowym panu.
            – To tutaj. Nie wyczuwam niczyjej obecności. – zakomunikował, otwierając drzwi.
            Robert skinął głową i bez wahania wszedł do pomieszczenia tak, jakby wchodził do siebie po takim czasie, jaki potrzebny jest do odwiedzenia toalety i powrotu. Obrzucił nieobecnym spojrzeniem stojące pod ścianą skrzynie po czym podszedł do stołu, przerzucając równo ułożone papiery i nerwowo przyglądając się zapisanej na nich treści, by po chwili odrzucić na bok, nie dbając o to, gdzie upadnie.
            – Czy mogę pomóc? – zapytał uprzejmie Sebastian, podchodząc nieznacznie do stołu.
            – Nie. – stwierdził twardo, opierając dłonie o blat i ciężko dysząc. – Przynieś wina.
            Demon uśmiechnął się, po czym nawet nie ruszając się z miejsca podał sfrustrowanemu mężczyźnie napełniony kieliszek i obok postawił butelkę z ciemnym, aromatycznym trunkiem. Książę spojrzał niechętnie na lampkę z trunkiem, po czym wyciągnął rękę przed siebie, zaciskając palce na szyjce z matowego szkła i pociągnął zdrowy łyk.
            – Co zrobiłeś ze strażnikami? – zapytał, gdy przyjemne uczucie ciepła rozeszło się po jego ciele. Nawet myślenie zaczęło toczyć się lepszym trybem.
            – Pozbyłem się ich, zgodnie z pańskim życzeniem. – odparł rozbawiony demon. Dopiero zauważył czy zaczęło mu się zbierać na wyrzuty sumienia? Przeszli całą drogę wyludnioną trasą, a mimo to, książę nie rzucił wcześniej żadnej uwagi na ten temat. Raumowi wydawało się, że zaaprobował jego działania, a teraz dochodził do wniosku, że książę był zbyt pochłonięty własnymi myślami.
            W odpowiedzi hrabia pociągnął z butelki i rozsiadł się na posłaniu założonym drogimi futrami. Sebastian nie zamierzał ingerować w jego plany, postanowił tylko dopilnować, żeby wyszedł z tego żywy. Pragnął tylko, jak każdy widz, aby przedstawienie, które przyjdzie mu zobaczyć, było wystarczająco ciekawe, aby nie zasnąć w jego trakcie.
            Po jakimś czasie, obaj usłyszeli na zewnątrz kroki. Hrabia momentalnie się ożywił, a na jego twarzy zagościł nawet lekki uśmiech. Sebastian spojrzał pytająco na swojego nowego pana, ale nie otrzymawszy żadnych wytycznych, pozostał w tym samym miejscu, w którym obecnie przebywał. Skoro nie chciał się dzielić swoim planem, nie zamierzał nalegać.
            Przez uchylone drzwi wpadło do środka świeże, nocne powietrze i w ślad za nim do pokoju wszedł jakiś człowiek, na widok którego hrabia natychmiast się rozchmurzył, a nowoprzybyły, spojrzawszy na niezapowiedzianych gości w swojej komnacie, omal nie upadł, chwytając się kurczowo klamki. Z jego ust wyrwał się krzyk przerażenia, kiedy zamiast metalu wyczuł za sobą coś miękkiego. Im dłużej próbował wymacać, dlaczego klamka jest miękka, tym bardziej zaczynał się bać, aż na czoło wyszły mu kropelki potu.
             Sebastian niemo porozumiał się z Robertem i stanął w drzwiach, odcinając królowi jedyną drogę ucieczki. Teraz zdany był na łaskę i niełaskę swojego brata, który niespodziewanie wyciągnął asa z rękawa, co diametralnie odwróciło sytuację na jego korzyść.
            – Widzisz, twój plan się nie powiódł – zaczął rozbawiony Robert – Przygotowałeś nawet taki ładny wpis do kronik o mnie. „Młodszy brat króla, Robert, zmarł w wyniku ran odniesionych w boju”. Cóż za szlachetność! – zakpił, pociągając drugi haust z butelki.
             Pierwszy szok minął i król, a właściwie, Ryszard III, podniósł się z podłogi i z pogardą obrzucił wzrokiem swojego brata.
            – Jesteś pijany. Nie wiem, jak się wydostałeś z tamtej celi, ale zaraz każę strażom odprowadzić cię do niej z powrotem. Mam nadzieję, że będziesz się czuł niej jak u siebie w domu. Straż! – krzyknął, czekając, aż ktoś nadejdzie zza drzwi. Jednak nic takiego się nie stało.
            – To nie będzie konieczne, tak jak poprawa wzmianki o mojej rzekomej śmierci. A ucieczkę zawdzięczam temu rycerzowi, który stoi za tobą – odparł, przechylając ponownie zawartość butelki do swojego gardła.
            – To zdrada! – krzyknął oburzony król, odwracając się gwałtownie do tyłu, chcąc na własne oczy zobaczyć, o kim mówił jego brat i kogo najwyraźniej niechcący wziął za klamkę. Konsternacja na jego twarzy, gdy jego nos znalazł się na wysokości obojczyka demona, była wprost nie do opisania, a demon z trudem ukrywał swoją wesołość.
            – Kim… Kim jesteś?
            – Piekielnie dobrym rycerzem. – odparł rozbawiony Sebastian, czekając na jakieś rozkazy, a tymczasem, ku jemu olbrzymiemu rozczarowaniu, Robert znalazł ukojenie w alkoholu i na nim najwyraźniej budował swoją odwagę.
            – Czego chcesz? Dobrze wiesz, że nie masz ze mną szans, ty tchórzu! Opamiętaj się! Podnosisz rękę na boskiego pomazańca, na króla tych ziem, ojca wszystkich ludzi! – uniósł się Ryszard, zapętlając w manii wielkości.
            – Darujmy sobie te tytuły, możesz je wciskać motłochowi, ale nie mi. Posłuchaj – dodał, zbliżając się do króla, który dobył swój ciężki miecz i byłby ugodził poważnie własnego brata, gdyby nie Sebastian, który w porę pojawił się pomiędzy nimi i złapał ręką ostrze miecza, unieruchamiając je nad głową władcy i elektora. Król jeszcze przez moment siłował się z w jego mniemaniu olbrzymem, dopóki demon nie przełamał jego broni tuż u nasady i nie odrzucił ostrza daleko za siebie, gdzie upadło pod ścianą.
            – Po… Potwór! – wyszeptał Ryszard, wybałuszając oczy na swojego brata, który wręcz sprawiał wrażenie usatysfakcjowanego wyborem swojego przybocznego sługi.
            – Wasza wysokość przesadza. Jak już mówiłem, jestem tylko piekielnie dobrym rycerzem. – odpowiedział wesoło Sebastian, zerkając raz na jednego, raz na drugiego z braci, którzy w dążeniu do korony, zapomnieli o swoim, najwyraźniej nigdy nie istniejącym pokrewieństwie dusz.


sobota, 2 kwietnia 2016

Wspomnienia demonów, część 29


Witam wszystkich po dość długiej przerwie J Mam nadzieję, że przez święta odpoczęliście na tyle, na ile to możliwe i że podskoczą mi wyświetlenia :D Nie, no, żartuję. Chciałabym, żeby podobała się wam ta historia.
Wczoraj, z racji Prima Aprilis rozważałam, czy nie dać notki o zamknięciu bloga, ale jednak zrezygnowałam. Nie będę was straszyć. Mam jeszcze szczątki serca.
``````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXIX~~

            Więzień starał się nie okazywać bólu, jaki wiązał się z umieszczeniem pieczęci na jego ramieniu. Uchwycił się kurczowo ręki demona i tylko syczał przez zaciśnięte zęby, dopóki zmysły przyćmione dokuczliwym odczuciem palonej skóry nie zaczęły ponownie funkcjonować. Tydzień spędzony w celi o chlebie i wodzie nie zadziałał na zakładnika najlepiej, a już na pewno nie można go było porównywać do rekreacji i ucieczki od obowiązków. Gdy tylko wstał z posłania, poczuł tak silne zawroty głowy, że ledwo ustał na nogach , próbując się czegoś schwycić, żeby nie upaść. Jęknął z ulgą, kiedy męczący proces dobiegł końca i odsunął się parę kroków w tył, aby przyjrzeć się nowemu słudze. Niechcący zahaczył łydką o wystające z prowizorycznego posłania źdźbło. Przez moment przemknęło mu na myśl, czy nawet nie usiąść, ale stwierdził, że jednak tego nie zrobi. To zdecydowanie zły znak, który sugerowałby, że chce tu wrócić. Owszem, chce, ale jako pan i władca, by zemścić się na swoim bracie, który go tu pozostawił na pewną śmierć. Jak powszechnie wiadomo, a czego czytelnik może się z łatwością domyślić, posiadanie rodzeństwa przy sukcesji do tronu jest wysoce niewskazane, gdyż wywołuje szereg komplikacji, które z reguły utrudniają życie i zdobycie upragnionego tronu. Jeżeli ktoś nie zadbał o to odpowiednio wcześniej, jako pomazaniec boży wydawał odpowiednie dyspozycje aranżujące małżeństwa swoich sióstr z ludźmi, którzy ewentualnie mogliby poprzeć pożądaną frakcję w razie potrzeby, a braci… Lepiej, żeby byli lojalni.
                Robert był zadowolony z podjętej decyzji, a jego lotny umysł opracowywał już, jak najlepiej będzie wykorzystać w swoich rękach nowe narzędzie, jakim stał się demon.
                – Masz jakieś imię? – spytał więzień, pobrzękując metalowymi łańcuchami. Raum westchnął ciężko i uchylając się od natychmiastowej odpowiedzi, gołymi dłońmi rozłamał stop na dwoje, uwalniając w ten sposób najpierw ręce, a następnie stopy swojego nowego pana.
                – Nie.
                – Wobec tego musimy ci jakieś nadać, przynajmniej na czas twojej służby u mnie. Nie chcę sobie zdzierać gardło o jakiś piekielny rechot – rzucił nierozważnie, a jadowicie czerwone ślepia w moment znalazły się tuż przy jego twarzy. Człowiek czuł na skórze gorący oddech istoty z czeluści piekielnej, a nawet zdawało mu się, że słyszy ciche charczenie dobiegające z jego gardła. Czyżby przypadkiem odkrył słaby punkt?
                Demon opamiętał się. Ma mu służyć, to jego zadanie, więc nie może reagować na takie zaczepki. Przecież to tylko ograniczone, ludzkie ścierwo, które wybrał na swojego tymczasowego pana. Książę sądził, że wybierając kogoś równego mu pozycją w ludzkim świecie, będzie czuł do niego chociaż znikomy szacunek. Tymczasem, nic takiego nie miało miejsca i na razie nie zapowiadało się, aby obecna sytuacja miała ulec zmianie. Dumnie wypuścił koszulę ze swoich szponów, po czym uklęknął przed Robertem na jedno kolano i zmusił się, aby tym razem zachować się tak, jak od niego oczekiwano.
                – Proszę o wybaczenie. To się więcej nie powtórzy. Możesz mnie nazywać jak chcesz. – odezwał się trochę pokorniej, chociaż pod maską spokoju cały aż kipiał od złości, a głos nadal zdradzał butność. Kurara zapłaci za swój podstęp. I tego chciała dla swojego Setha? Tego poniżenia?!
                Mężczyzna nie zamierzał reagować tym razem, natomiast z ciekawością przyglądał się, jak twarz demona ginie za długimi, czarnymi włosami. W tej pozycji, w której się teraz znajdował, trudno mu było ocenić ich długość, ale szacował, ze spokojnie sięgają aż do pasa. Podszedł bliżej i skuszony ich niezwykłym pięknem, pozwolił sobie wziąć pasmo w dłoń, by gwałtownie zacisnąć na nich pięść i podnieść za włosy do góry demona, który nawet nie pisnął, pomimo, że cały ciężar jego ciała spoczywał teraz na keratynowych nitkach.
                – Niech będzie… Edward. Albo nie – rzucił, krzyżując spojrzenia ze szkarłatnymi tęczówkami, w których tańczyły błędne ogniki szału. – Sebastian. To oznacza dostojną osobę – dodał kpiąco, puszczając demona na kamienną posadzkę.
                 W tym momencie jedynym, czego chciał młody książę piekieł, to powyrywać mu wszystkie członki i pastwić się nad ciałem, dopóki nie stałoby się jedną, krwawą masą. Nawet nie wziąłby do ust takiego ścierwa. Zabić go nie mógł, bo wówczas kontrakt uległby zerwaniu, a rozkaz od ojca był wiążący. Musiał służyć człowiekowi, a w tym momencie był wściekły, że nie może nic zrobić, a musi być mu posłuszny. Albo… podejmie to wyzwanie i pokaże mu, że naprawdę jest dostojną osobą, bo najwyraźniej za taka go nie uważa. Pozbierał się z podłogi, wprawiając w zdumienie Roberta, który spodziewał się jakiegoś zadrapania lub śladu uderzenia, a tym czasem nie mógł się dopatrzyć czegoś takiego.
                – Tak, mój… panie – odpowiedział, chociaż ostatnie słowo ledwo mu przeszło przez gardło. Znak kontraktu na jego dłoni zalśnił delikatnie, obwieszczając, że demon został ochrzczony ludzkim imieniem. Teraz wystarczy być tylko pionkiem, narzędziem w rękach tego, którego wybierał z taką pieczołowitością.              
              Robert nie zwracał uwagi na wewnętrzną walkę nowego towarzysza. Zbyt zajęty był sobą i własnym poczuciem rosnącej wartości i samouwielbienia. Wszyscy mu sprzyjają! To znak, że korona Normandii naprawdę mu się należy. Nawet demony szukają jego duszy, która jest najwyraźniej wartościowa. Jeszcze nie miał pomysłu jak, ale miał plan by wymknąć się od odpowiedzialności, ale na razie zamierzał skorzystać z oferowanej mu pomocy. Przede wszystkim, należało się stąd wydostać, w czym pomoże mu demon. Wyrwał się z rozmyślań, gdy demon otworzył usta, chcąc mu coś powiedzieć, co go rozwścieczyło. Wymierzył  silny cios w brzuch, od którego Sebastian zgiął się cały wpół i kaszlnął głucho.
            – Nie odzywaj się niepytany – warknął książę, ale jakie było jego zdziwienie, gdy czerwonooki schwycił jego dłoń w żelaznym uścisku i nie zamierzał ją puścić, tylko przybliżył się tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
            – W umowie nie przewidziano takiego traktowania, więc go sobie  n i e  ż y c z ę – podkreślił ostatnie słowo, uśmiechając się wdzięcznie i tak mocno ściskając dłoń hrabiego, że obaj usłyszeli trzask kości – byłoby mi niezmiernie miło, gdyby się pan do tego zastosował, w przeciwnym razie zabiję pana i taki będzie koniec naszej znajomości. Proszę o tym pamiętać.
            W tej samej chwili znalazł się na przeciwległym końcu celi, słodko się uśmiechając i kładąc dłoń na piersi. Robert nie wiedział, czy to, co przed chwilą widział to tylko halucynacja, czy prawda, ale wizja utraty korony podziałała na niego otrzeźwiająco. To była jedyna wartość, która się dla niego liczyła. Jako król, z pomocą sił piekielnych, byłby niezwyciężony i nikt nie mógłby się mu przeciwstawić ani stanowić realnego zagrożenia. Coraz bardziej był zadowolony ze swojej decyzji.
            – Niech ci będzie – mruknął, rozcierając obolałą dłoń. – Potrafisz wyglądać jak człowiek? – spytał trzeźwo. – Nic nie mam do twojego wyglądu, nawet chciałbym niektórych postraszyć twoją osobą, ale żeby mieć koronę, potrzebuję poparcia kościoła. Nie udzielą go takiemu posłańcowi jak ty – zauważył, zwracając się do niego o wiele grzeczniej, niż najpierw planował. Ostrzeżenie demona wywarło zamierzony skutek. Lepiej nie robić sobie wrogów we własnych szeregach, a tym bardziej, wśród tak bliskich współpracowników, jakimi niewątpliwie się staną.
            Zabieganie o wstawiennictwo władzy duchownej ocierało w jego wydaniu była istną obłudą, ale taka była gra. Poparcie kościoła było tylko siłą, o którą walczono tak samo, jak o każdą inną rzecz. W dodatku, namiestnicy piotrowi byli niezbędni w uzyskaniu korony, a ponadto, ich władza nie sięgała w granicach jednego kraju, tak, jak osoby rządzącej, oni byli o wiele bardziej zachłanni. Pokojowo podporządkowali sobie większość państw, a szczególnie te, które coś znaczyły na arenie międzynarodowej, a w praktyce, byli ponad nimi. W każdej ważniejszej decyzji, zabiegano o błogosławieństwo duchowieństwa, nie mówiąc już nawet o tak prozaicznych decyzjach, jak małżeństwa dla sojuszu.
            – Oczywiście. Jak mam wyglądać? – zapytał sceptycznie Sebastian. Spodziewał się, że zażyczy sobie kogoś starszego i postawnego,  kogoś, kto wyglądałby jak postrach wśród rycerstwa. To dodałoby mu powagi i ważności w oczach towarzyszy.
            – Bez różnicy. Byle nie jak szczeniak i w miarę ludzko – mruknął więzień, przypatrując się ciekawie poczynaniom demona. Ten ostatni chwilę się jeszcze zastanowił, po czym przybrał taką samą postać, jaką miał w klasztorze, ale o tym jego nowy kontrahent nie wiedział. Zresztą, to było nieistotne dla sprawy.
            Mgła spowiła postać rogatego demona, by po chwili spoglądało w świat przystojne oblicze młodego mężczyzny z  długimi włosami związanymi z tyłu głowy w luźną kitkę. Z jakiegoś powodu, czuło się od niego bijący respekt. Robert zauważył, że na dłoniach miał skórzane rękawice, a cały ubiór został dopasowany do profesji rycerza. Nie zapomniał nawet o ciężkim mieczu, dumnie umocowanym przy jego lewej nodze. Jakkolwiek Raum wywiązał się z zadania idealnie, o tyle książę nie mógł wyjść ze zdziwienia, wysoko unosząc brwi i mierząc postać od stóp do głów i z powrotem.
            Sebastian założył,, że tak będzie mu najwygodniej towarzyszyć swojemu nowemu panu, a jeśli ten będzie miał odmienne zdanie, to naturalnie uczyni wedle jego słów. Czuł na sobie zdziwione spojrzenie hrabiego, ale dał się posłusznie oglądać jak niewolnik na targu. Poniekąd, trochę się tak czuł, a przynajmniej wyobrażał, co mogła taka osoba odczuwać. Zupełną, przygnębiającą przedmiotowość.
            – Oczy – dotarł do niego suchy głos nowego pana.
            Schylił przed nim pokornie głowę i odpowiedział, że niestety, ukrycie kontraktu jak i zmiana koloru oczu są poza jego zasięgiem, więc nie może spełnić tego żądania. Nie wspomniał o paznokciach, postanowił zostawić to na inną okazję. Na razie były ukryte pod kolorową skórą i pobożnie życzył sobie, aby tak zostało. Nie jest białogłową, żeby zachwycać drobnymi dłońmi, chociaż kto ich wie, co mu przyjdzie zrobić podczas służby.
            – Nieważne. Wydostań mnie stąd – rzucił Robert, nie ruszając się nawet z miejsca. – Nie muszę chyba dodawać, że to jest rozkaz.
             Postanowił wszystko zostawić demonowi, który przyciągał jego uwagę swoją zadbaną powierzchownością. Zresztą, był ciekawy, jak sobie poradzi. Traktował to jako swoisty test sprawności, na podstawie którego wyrobi sobie właściwą opinie.
            Sebastian musiałby być w ciemię bity, żeby nie wiedzieć, że przez najbliższy czas będzie bardzo pilnie obserwowany, a każde uchybienie zostanie policzone na jego niekorzyść. W ogóle, przez najbliższe dni zostaną ustalone podstawowe zasady kontraktu i padną najbardziej wiążące rozkazy.
            Nie przypuszczał, że umieszczenie kontraktu na nim będzie miało również negatywne skutki. Czuł się tak, jakby jakaś niewidzialna siła przykuła go do ziemi, nie pozwalając się podnieść w innym celu, niż spełnienie życzenia wypowiedzianego przez jego pana. W głowie boleśnie dzwoniły mu słowa, powtarzające jego wolę, a mianowicie, by go stąd uwolnił, a czyniły to tak dotkliwie, że nie mógł o niczym innym myśleć. Nawet nie próbował, bo sprawiało mu to niewyobrażalny ból.
            – Tak, mój panie – wyszeptał i wstał, by uwolnić się od tego ciężaru.
            Podszedł do zakratowanego okna, przez które się tu dostał jako kruk i – niewiele myśląc – wyłamał pręty, pozbawiając okna zabezpieczenia. Uczynił przy tym niewielką szkodę dla zamku, bo każdy, kto by próbował stąd skoczyć, zginął by na miejscu. Niemniej jednak Sebastian planował dokładnie to samo. Wiedział, że dla niego taka wysokość była niczym, więc nie obawiał się o siebie, ani o swojego podopiecznego. Podszedł do księcia, informując go, że będzie musiał się go mocno uchwycić i że bez uszczerbku na zdrowiu wylądują na ziemi, więc żeby nie martwił się o nic i w pełni mu zaufał.
            – Sądziłem, że zrobisz to z jakimś większym rozmachem – mruknął niezadowolony mężczyzna – opowieści o was są najwyraźniej przesadzone.
            – Opowieści nie oddają nawet ułamka prawdy o tym, jacy jesteśmy – odpowiedziałem – zaręczam jednak, że bardziej korzystne dla nas jest niezauważone wymknięcie.
            – Jak tchórz.
            – Przede wszystkim, zależy mi na pańskim bezpieczeństwie – stwierdził twardo podirytowany demon. Czy nie mógłby mu nie utrudniać pracy? Miał mu rozsadzić wieżę i przy asyście trębaczy wywieźć w zaprzęgu zaprzężonym w kare rumaki?
             Jednak tamte dziewczyny nie były aż tak głupie.
            Książę wymownie zakręcił oczami, dając jasno do zrozumienia, że to mu się nie podoba i że ma o tym zgoła odmienne zdanie. Jednak za namową demona i jego spokojnym, acz pewnym tonem głosu, z którego wywnioskował, że mówi prawdę, założył ramię na szyję Sebastiana, zastrzegając sobie, że będzie się na nim tylko opierał. Wcale nie zamierzał ułatwiać swojemu słudze zadania, o tym mógł zapomnieć i zamierzał mu to pokazać w najbliższym czasie.
            Z kocią zwinnością wylądowali na ziemi, powodując jednak spory szelest, który zaniepokoił stróżujących wartowników. Sebastian pozostawił księcia, a sam pobiegł zająć się intruzami. Nie zamierzał ich zabijać, nie było takiej potrzeby, zwykłe ogłuszenie rozwiązywało sprawę. Dwa uderzenia w potylice z chirurgiczną precyzją i przed nim leżały już dwa ciała, które postanowił na wszelki wypadek sprawdzić, czy nie mają przy sobie czegoś ważnego.
            Instynkt go nie zawiódł. W kieszeni jednego z powalonych strażników znalazł plik ze złamana pieczęcią. Pobieżnie przeleciał wzrokiem po starannie zapisanym piśmie, który miał zostać przekazany w ręce biskupa. Traktował w sumie o niczym, co miałoby wpływ na obecne wydarzenia, ale postanowił go na wszelki wypadek zatrzymać, tym bardziej, że pisany był ręką króla Ryszarda do biskupstwa.
            – Dokąd teraz? – spytał demon, podając dłoń hrabiemu, który lekko drżał nie z zimna, jak początkowo sądził, a z podniecenia na myśl o zbliżającej się zemście.
            – Zrobimy coś, czego zupełnie się nie spodziewa. Ubierz mnie tak, jak przystało do mojego urodzenia – rzucił Robert, ponaglając go wzrokiem. – Te rzeczy cuchną.
            Sebastian nie miał wyboru i musiał spełnić kolejną zachciankę swojego pana. Nie miał innego wyjścia, jak uciec się do swoich piekielnych mocy, by podołać temu zadaniu, ale efekt był całkiem zadowalający obie strony. Książę Robert wyglądał tak, jakby dopiero co przyjechał z podróży, a nie, jakby przed chwilą uciekł z celi.
            – Teraz udamy się do mojego kochanego braciszka i odpłacimy mu pięknym za nadobne – zdecydował hrabia i pewnym krokiem ruszył przed siebie, wymijając osłupiałego demona. – Masz mnie ubezpieczać. To rozkaz.