Właściwie, nawet nie mam ochoty na
wstęp. Gdyby nie kultura, jaka każdego z nas obowiązuje w jakimś stopniu,
zapewne wyglądałby on tak:
%&#@*^%^(&*&^%!!!
A że nie może, to wygląda jak wygląda.
Dzięki za brak jakichkolwiek komentarzy, jak zwykle mnie zmotywowaliście i jestem niezwykle z was dumna. Dla tych, którzy maja problemy ze zrozumieniem czytanej treści powiem, że tu jest środek stylistyczny o tajemniczej nazwie ironia. Mówi wam to coś? A jednak, bo już sądziłam, że jesteście spisani na listę straconych dla świata! Może coś z was będzie, chociaż szczerze wątpię. Skoro ciekawsze są dla was obrazki z dość szczegółowym opisem stosunku seksualnego, to oby tak dalejJ
Pamiętajcie, od drugiego dziecka jest już 500 +.
Już nie wspomnę o tym, że zostałam pociśnięta na innym blogu tylko dlatego, że próbowałam wyrazić swoją opinię o poprawności, która i tak kulała. Zostało mi zarzucone, że nie powinnam poprawiać innych, skoro sama popełniam błędy. Wobec tego, nie powinnam również egzystować, bo żyjąc popełniamy błędy i nie daj boże wpłynęłabym swoją postawą na kogoś innego! Strach pomyśleć, co to by było.
Tak, z językiem polskim jest mi nie po drodze i otwarcie się do tego przyznaję! Wiecie, jakie miałam opory, aby w ogóle zacząć pisać? Właśnie z tego powodu. Bo nie dość, że historia denna, to jeszcze poprawność… no, przeciętna. Już bez przesady z tym poniżaniem się, bo jak czasami trafiam na pseudotwórczość w Internecie, to aż mi się słabo robi i dochodzę do wniosku, że ze mną nie jest aż tak źle.
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXXI~~
%&#@*^%^(&*&^%!!!
A że nie może, to wygląda jak wygląda.
Dzięki za brak jakichkolwiek komentarzy, jak zwykle mnie zmotywowaliście i jestem niezwykle z was dumna. Dla tych, którzy maja problemy ze zrozumieniem czytanej treści powiem, że tu jest środek stylistyczny o tajemniczej nazwie ironia. Mówi wam to coś? A jednak, bo już sądziłam, że jesteście spisani na listę straconych dla świata! Może coś z was będzie, chociaż szczerze wątpię. Skoro ciekawsze są dla was obrazki z dość szczegółowym opisem stosunku seksualnego, to oby tak dalejJ
Pamiętajcie, od drugiego dziecka jest już 500 +.
Już nie wspomnę o tym, że zostałam pociśnięta na innym blogu tylko dlatego, że próbowałam wyrazić swoją opinię o poprawności, która i tak kulała. Zostało mi zarzucone, że nie powinnam poprawiać innych, skoro sama popełniam błędy. Wobec tego, nie powinnam również egzystować, bo żyjąc popełniamy błędy i nie daj boże wpłynęłabym swoją postawą na kogoś innego! Strach pomyśleć, co to by było.
Tak, z językiem polskim jest mi nie po drodze i otwarcie się do tego przyznaję! Wiecie, jakie miałam opory, aby w ogóle zacząć pisać? Właśnie z tego powodu. Bo nie dość, że historia denna, to jeszcze poprawność… no, przeciętna. Już bez przesady z tym poniżaniem się, bo jak czasami trafiam na pseudotwórczość w Internecie, to aż mi się słabo robi i dochodzę do wniosku, że ze mną nie jest aż tak źle.
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
~~XXXI~~
Robert dał znać Sebastianowi, żeby się odsunął, co demon naturalnie posłusznie uczynił. Był ciekawy, co takiego książę chciał zaproponować swojemu bratu i na jaki układ on się zgodzi. Chociaż, gdyby był mądry, wiedziałby, że jego głos nie ma w tej chwili żadnego znaczenia dla sprawy. Przede wszystkim Raum chciał wiedzieć, czy właśnie będzie świadkiem królobójstwa, bo tak w najbardziej prosty i niewymagający sposób hrabia Hiemois stałby się naturalnym kandydatem do tronu.
– Posłuchaj – zaczął ponownie przerwaną myśl – gdybym cię teraz zabił, wszystkie podejrzenia padłyby na mnie i śledczy musieliby być głupi, żeby się nie domyślić, kto stał za śmiercią króla. W tajemniczych okolicznościach - dodał tonem, który przyprawiał o ciarki i szybsze bicie serc. – Zamiast tego proponuję ci inne rozwiązanie: w obecności świadków, jako wspaniałomyślny król i monarcha, okażesz mi łaskę, jako swojemu królewskiemu bratu, z którym pragniesz żyć w zgodzie i zwrócisz mi wolność.
Gdy skończył mówić, w sali zapanowała niezręczna cisza, której nie zamierzano przerwać, dopóki król nie wybuchnął wesołym śmiechem, aż musiał zgiąć się w pół, a Sebastian z dezaprobatą odwrócił głowę w bok.
– Jesteś szalony? I myślisz, że ot tak cię wypuszczę? Bez żadnej gwarancji?! – Zawołał rozbawiony, trzymając się za brzuch. – Chyba wino za bardzo uderzyło ci do głowy, mój drogi bracie.
Robert puścił tę uwagę koło uszu, spuściwszy głowę i uśmiechając się lekko. Ryszard nie wiedział, że nie ma szans, ale wkrótce się o tym dowie i zacznie lękliwie odliczać ostatnie dni swojego panowania. Tymczasem, postanowił ciągnąć tę grę.
– Na twoim miejscu zgodziłbym się po dobrości – stwierdził całkiem poważnie, podchodząc o krok bliżej. – Nie chciałbym cię do niczego zmuszać – odparł cynicznie, dodatkowo podkreślając swoje intencje ruchem dłoni.
– Nie wiem, jak wydostałeś się z celi, ale przestało mnie to interesować. Jesteś zdrajcą – odpowiedział król, rozglądając się uważne po pomieszczeniu, najwyraźniej szukając czegoś, co mogłoby mu posłużyć w walce z bratem. Negocjacje negocjacjami, ale nikt dobrowolnie nie żegna się z władzą, a już na pewno nie osoba ją sprawująca. Tym razem kombinował, jak przechytrzyć czarnego rycerza, który zniszczył mu miecz. Założył, że skoro jest aż takim osiłkiem, to nie jest zbyt bystry, co niezwykle poprawiło mu humor. Utwierdzał się w tym mylnym przekonaniu, opierając swój osąd przede wszystkim na małomówności tajemniczego gościa. Zresztą, zapatrzony w swój majestat wymyślił kolejną bzdurną teorię, że w obecności króla wszystkich powinien ogarniać lęk.
Co nie zaszkodzi, by mieć przygotowany w zanadrzu jakiś atak, który, gdy przyjdzie okazja, prawdopodobnie obróci sytuację na jego korzyść, a przede wszystkim pomoże przynajmniej uciec.
Robert, głęboko zawiedziony, splótł ręce na brzuchu i głęboko westchnął. Wyglądało na to, że brat go nie doceniał. Jego strata.
– Sebastian, pokaż mu, że nie ma racji. – zażądał, wlepiając wzrok w oczy demona, na którego twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji. Skłonił lekko głowę i zjawił się tuż za plecami króla, zadając mu ból, właściwie tak nagły, ze sam poszkodowany nie zdążył zrozumieć, co się właściwie stało. Za to widząc czarne szpony oplatające jego ciało, zaczął krzyczeć i szamotać się w panicznym napadzie strachu. To, czego nie zdążył zarejestrować zmysłami, podświadomość, tak często ignorowana, zdołała mu przekazać, jednak o włos za późno.
– Puść, puść mnie! Mówię puść! Głuchy jesteś? To rozkaz! Coś ty zrobił? – jęknął, gdy demon powalił go na kolana.
– Widzisz, on słucha tylko mich rozkazów. Poprosiłem cię grzecznie, żebyś mnie wypuścił, ale nie uwierzyłeś mi, że mam powody, aby tego od ciebie oczekiwać – dodał smutno, a osoba postronna po tonie jego głosu mogła śmiało uwierzyć, że jest mu z tego powodu niezmiernie przykro. Ale nie Michaelis.
– Zrobię co zechcesz, tylko zabierz to monstrum ode mnie, ty czarci pomiocie!
– No, to przejdźmy do ustalania warunków. - Zaproponował ochoczo Robert, zatrzymując się tuż nad głową króla. – Nikomu nie powiesz o tym, co tu się stało. Inaczej, miałbyś kłopoty i nikt by ci nie uwierzył, a Sebastian zadbałby o to, żebyś nie dożył następnej godziny. Po drugie – dodał podsuwając mu arkusz papieru – podpiszesz ten dokument.
Sebastian zmusił klęczącego Ryszarda, aby spojrzał na podsunięte żądanie, ale to wcale nie było takie proste. Mężczyzna nawet nie zamierzał być posłusznym bratu, a gdy demon bez skrupułów szarpnął jego głową, zacisnął oczy na znak swojego protestu.
– Przecież wiesz, że nie umiem czytać, a wszystkie tego typu sprawy załatwia arcybiskup – zagrzmiał gniewnie król, miotając się i próbując wydostać z żelaznego uścisku, który znacznie krępował jego ruchy.
– Wiesz, ja też nie potrafiłem, ale stwierdziłem, że to zbyt wielka strata dla mnie. Wobec tego ślęczałem nad tymi wężykami, dopóki nie nabrały one dla mnie sensu. Zobacz, wystarczy mały podpisik. Nawet powiem więcej, będę dobrym bratem. To dokument mówiący o tym, że nie będziesz ingerował w moje poczynania.
– Drań – skwitował na głos król i byłby dodał coś jeszcze, gdyby nie rozpalone spojrzenie dwojga soczyście czerwonych oczu tuż przy jego twarzy.
– To jak, mam nadzieję, że się dogadamy? – zapytał wesoło brat, biorąc bez skrępowania rękę króla i kreśląc nią podpis na dokumencie. – Widzisz, nie bolało. A teraz Sebastian pokaże ci, dlaczego nie warto złamać tej umowy.
Nawet nie zdążył wydać odpowiedniego rozkazu, kiedy rozpalone ślepia bestii ponownie łypnęły żądzą mordu i rozrywek, jaką mogą mu zapewnić śmiertelnicy. Ryszard, chociaż ślepo zapatrzony w swoją potęgę, nie był na tyle głupi, by nie dostrzec niebezpieczeństwa, jakie mu zagrażało. Chociaż nie bardzo umiał pojąć, jaki związek łączy jego brata i tego osiłka budzącego trwogę, wyczuł, że lepiej będzie, jeśli jednak teraz posłucha się i przystanie na niekorzystny układ. Później każe skrytobójcom zwyczajnie pozbyć się brata, ale naturalnie nie zamierzał się z nim dzielić teraz tą wiedzą.
– Wobec tego, proponuję, abyś wydał przyjęcie, na którym obwieścisz, że nie chowasz do mnie urazy i jako wspaniałomyślny król pragniesz żyć ze mną w zgodzie – zażądał Robert a król nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić.
*
Łatwo sobie wyobrazić, jakie zamieszanie wywołało nagłe pojawienie się bogini wśród zebranego tłumu. Osoby z tyłu zaczęły napierać na plecy towarzyszy i naciskać na nich, gdy stracili z oczu półprzytomne spojrzenie Andatejki, chcąc nadal śledzić każdy ruch dziewczyny, a ci z kolei posuwali się coraz bardziej do przodu, zawężając koło wokół nieprzytomnej tak, że nauczyciele z trudem przepychali się do środka, czując się w obowiązku wyjaśnić, co właściwie się stało. Dodatkowy zamęt powodowało zacne grono żabostrzelców, którzy porzuciwszy w nieładzie wiadra z ciągle żywą amunicją, przepychali się na oślep na zewnątrz zbiorowiska, tratując innych uczniów i depcząc im po nogach. Pozostawione w samopas płazy rozpełzły się dookoła, dając koncert składający się z rechotu, kumkań i innych, równie urzekających dźwięków natury, przenoszących co bardziej oddalone od centrum wydarzeń i romantyczne umysły na łono natury. Coraz to słychać było oburzone głosy towarzyszące przepychaniu i szamotaninę oraz dyskretnie rzucone pod nosem przekleństwo.
Heptling tym razem o mało co nie sięgnął szczytu irytacji. Chciał co prawda oderwać się od nudnego życia, dlatego zgodził się wziąć pod opiekę Andatejke, ale teraz pluł sobie w brodę za swoją decyzję. Nic, tylko się ciągle gdzieś kaleczy, słabnie, a jeśli jest już ciałem wśród nich, to duchem niekoniecznie. Miał serdecznie dosyć tego całego przedstawienia. Machnął zdenerwowany rękoma i usiadł rozzłoszczony na ławce nieopodal, mając po uszy zgiełku i pokrzykiwań. Niech inni się tym zajmą i rozpędzą. Sam nie wiedział, czego dokładnie chciał, ale był pewien, że to dopiero początek kłopotów. Nerwowo obmacał kieszeń w poszukiwaniu tytoniu, ale nie mógł go nigdzie odnaleźć. Jeszcze bardziej rozwścieczony odwrócił głowę i tak gwałtownie szarpnął za kieszeń, aż usłyszał dźwięk rozrywanego materiału.
– No pięknie – mruknął gniewnie, powstrzymując się przed wypowiedzeniem na głos kolejnych niewskazanych epitetów. Po pudełku z papierosami nie było ani śladu. Musiał je zgubić podczas gdy niósł na plecach nieprzytomną dziewczynę do domu.
Najbardziej irytowało go to, że naprawdę się o nią martwił, gdy upadła wycieńczona po przywołaniu broni. Sądził, że to jest ten kryzys, który jeśli przejdzie, będzie coraz lepiej, a tym czasem srogo się zawiódł. Po co wyszła na zewnątrz, a co gorsza, po co atakowała uczniów? Dlaczego znów zachowywała się jak...Wariatka? Pomimo, że nie chciał jej nazywać w ten sposób, nawet w myślach, nie był w stanie znaleźć teraz innego określenia na zachowanie dziewczyny, które znacznie odbiegało od normy.
– Proszę się rozejść i nie robić zamieszania! – nawoływał jakiś buczący głos przez megafon. Tłum jednak nie miał zamiaru ustępować. Chciał być i uczestniczyć w tym, co się dzieje. Pomogła dopiero osobista interwencja nauczycieli opiekunów. Naturalnie, dzięki temu początkowo tłum jeszcze bardziej wezbrał na sile, a oni nie omieszkali sami przyjrzeć się nieprzytomnej dziewczynie bezwładnie leżącej na swojej kosie i o mało co nie zadeptali kotkę, która przezornie wzięła nogi za pas i usiadła na najbliższym konarze w obawie o swoje cenne futerko.
Nie mogła wrócić, bogini nie wydała jej takiego rozkazu. Zresztą, do tej pory również nie wydawała, ale podświadomie tego chciała, a one dzieliły podświadomość. Teraz nie zdążyła o tym pomyśleć i była zdana na łaskę otaczających ją zielonookich.
Największe zdumienie jednak przeszło przez cały tłum, gdy próbowano odciągnąć od niej broń, aby się nie pocięła. Ktoś wystąpił w ogóle z pomysłem zarekwirowania jej na czas nieokreślony, dopóki nie wyjaśni się, dlaczego bez ostrzeżenia zaatakowała innych uczniów na terenie szkoły. Jakież było zdziwienie, gdy pomimo tego, że dziewczynę zdołano usunąć na bok, nikt nie był w stanie podnieść kosy z ziemi!
Pierwszego śmiałka, który się tego podjął, otwarcie wyszydzono i obdarzono salwą śmiechu, gdy w pocie czoła przyklęknął przy rękojeści i z zaciśniętymi zębami próbował podnieść broń z ziemi, która nie drgnęła nawet na milimetr. Czyjaś ręka usunęła go w bok, wiec zrezygnował, patrząc podejrzliwie na to cudo, które z taką łatwością dzierżyła w swoich dłoniach białowłosa Shinigami. Następny kandydat nie osiągnął nic poza tym, co jego poprzednik – również nie był w stanie przesunąć jej choćby na milimetr. To samo trzeci, piąty i dziesiąty, aż rozzłoszczeni ponurzy żniwiarze dojrzeli świecącą się delikatnie runę w prastarym, wspólnym dla wszystkich nacji języku. W tym momencie postanowili wezwać kogoś z Zarządu i uzgodnić, co mają zrobić.
Undertakera niewiele obchodził ten cały tłum, bardziej martwił się o siostrę. Ostatni raz widział ją na rozpoczęciu, potem zniknęłaby pojawić się znowu w niekorzystnych okolicznościach. Chciał się do niej dopchać, żeby naocznie przekonać się, co się stało. W końcu udało mu się dostać prawie do samego środka, by z oburzeniem zauważyć, że zebranym bardziej zależy na zabraniu broni niż udzielenia pomocy siostrze. Nie podobało mu się to. Nigdy wcześniej nie zachowywała się podobnie, więc był przekonany, że coś musiało się stać.
Zanim jednak dopadł do siostry, wszystkim kazano się nareszcie odsunąć i wracać na zajęcia. W tym względzie nie tolerowano wyjątków, o czym boleśnie przekonał się na własnej skórze, gdy spytał jednego z zarządzających, czy mógłby zostać z siostrą. Zamiast zrozumienia spotkało go zimne spojrzenie jadowicie zielonych oczu i odpowiedź, że w tym świecie bogowie nie mają bliskich oraz żeby nie przeszkadzał i zajął się sobą.
Wyprowadzony z równowagi brat nie zamierzał być posłusznym. Obszedł plac dookoła i stanął z drugiej strony z rękoma skrzyżowanymi na brzuchu, chcąc mieć na oku to, co się działo. Skoro ma się zająć samym sobą, to z przyjemnością to zrobi. Oprócz siostry, nie miał nikogo, a ona nigdy nie wahała się, aby stanąć w jego obronie. Jeśli nie może być blisko, będzie dalej, ale będzie.
Zarząd zaalarmowany dość niezwykłym wydarzeniem przybył aż w trzyosobowym składzie, żeby w razie potrzeby mieć świadków odnośnie niecodziennego zajścia. Heptlinga pociągnięto do odpowiedzialności za nieupilnowanie uczennicy oraz narażenie innych uczniów na trwały uszczerbek na zdrowiu. Rozgoryczony bóg wyrzucał im, że to nie jego wina i że jak są tacy mądrzy, to niech odpowiedzą, dlaczego nikt nie podniósł broni dziewczyny.
– Bo jest opatrzona runą w języku staroichirańskim. Wiesz, co to znaczy? – Rozbrzmiał nagle głos niespodziewanego gościa. Cztery głowy natychmiast odwróciły się w kierunku, z którego dobiegał.
Undertaker aż podskoczył, gdy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Przestraszony spojrzał w bok, widząc postać sędziwego boga. Wszyscy ci, którzy zostali, wiedzieli już, że sprawa jest poważna, skoro zagościł sam król dziwaków, a opiekun Undertakera. Jeśli plotki mówiły prawdę, zajmował się tylko rzeczami, które były bardzo trudne, więc ta miała pełne kwalifikacje, aby taką się stać.
– Staroichirański? – spytał cicho Heptling, by zaraz dodać nieco żywiej – Jesteś tego pewien?
– Owszem. Spójrz – mruknął bóg, pochylając się nad kosa i pokazując palcem ledwo widoczną już runę – Broń opatrzona błogosławieństwem i przekleństwem. Jedyny oręż, który nie może być użyty w walce przeciwko niej – powiedział dość zagadkowo i ignorując resztę towarzystwa, zajął się oględzinami kosy. – Zachwycające, zachwycające! – mruczał sam do siebie, dotykając coraz to nowej części – Nie zbliżaj się do szpikulca na końcu. Zawiera truciznę – rzucił cicho do Undertakera, pokazując osadzoną na końcu masywną iglicę. – Prawdopodobnie na nią nie będzie działać, skoro to oręż, którym nie może się zabić – mruknął Shinigami sam do siebie, prowadząc dedukcję. – Ciekawy przypadek – podsumował, pocierając palcem brodę.
Nikt nie śmiał przerwać ciszy, która zapadła po tym stwierdzeniu. Co stary bóg rozumiał poprzez „ ciekawy przypadek”, jak sam to określił, też nie wiedzieli. Dziewczynę, broń, a może jedno i drugie? Nietęgie miny przedstawicieli zarządu mówiły jasno, co jest przedmiotem ich myśli, a raczej, co je doszczętnie okupuje.
– W każdym razie, nie możemy pozwolić, by to się powtórzyło w przyszłości. Czy całemu zajściu towarzyszyły jeszcze jakieś dziwne objawy? – dopytywał się sekretarz, uzupełniając jakąś tabelkę, któremu Heptling musiał cierpliwie odpowiadać.
– Nie, żadne – skłamał pewnie. Nie zamierzał wspominać o uleczonej ranie i kocie, w sumie, to nawet dobrze, że gdzieś się zapodział. A upadek z dachu i towarzyszenie podczas oglądania cinematic records to przecież drobnostka, o której nie warto nawet wspominać.
– Zanieście ją do środka – polecił stary żniwiarz, zatrzymując Undertakera przy sobie. – W niczym jej nie pomożesz. Lepiej będzie, jeśli pokręcisz się tutaj i dowiesz czegoś istotnego – rzucił półgębkiem tak, aby nikt inny oprócz ich dwójki o tym nie wiedział. Stanowisko opiekuna spotkało się z pełnym zrozumieniem i po chwili ktoś wniósł poobijaną dziewczynę do środka.
– Przykro mi to mówić, ale musimy ją przywiązać do łóżka, na wypadek, gdyby to się powtórzyło. Traktujemy ją jako niepoczytalną, dopóki nie będzie w stanie stanąć przed zarządem i wyjaśnić swojego postępowania – orzekł jeden z przedstawicieli.
– Róbcie co chcecie. Mam dość – mruknął Heptling.
– Moje kondolencje.
– Przecież nikt nie umarł – obruszył się bóg, którego irytowali już wszyscy i wszystko – chcę tylko świętego spokoju. A w ogóle, zrzekam się opieki nad nią.
– Nie możesz – wtrącił się staruszek.
Głębokie westchnienie było jedyną odpowiedzią. Doskonale wiedział, że nie może, jednak chciał, żeby ktoś mu pomógł. A jedynym na tyle kompetentnym, by o tym porozmawiać, wydawał się stary bóg, z czego zamierzał skorzystać.
–W zakresie twoich obowiązków leży, aby nauczyła się precyzyjnie przywoływać broń i ją chować. W ramach wyjątku masz zezwolenie na korzystanie ze starych ksiąg Shinigami – rzucił na zakończenie jeden z nadętych sztywniaków zarządu, zamykając swoje akta z taką dokładnością, by nie zagiąć ani jednego rogu nic nie znaczących kartek.
– Lancaster, chciałbym z tobą później porozmawiać – zdecydował Heptling, odszukując twarz starego boga i znajdując w niej niemą zgodę, która pokrzepiła go na duchu.