Chociaż plan wydawał się dobry,
należało się do niego przygotować, i Ciel dobrze o tym wiedział. Przecież nie
staną na rogu Saxe-Cobury jako hrabia ze swoim kamerdynerem i nie będą pilnować
każdego podejrzanego przechodnia. Wiadomo też było, że operację należy
rozpocząć jeszcze dziś, z nastaniem wieczoru.
Poczynił już nawet pewne kroki, a
mianowicie wygrzebał swoje przebranie: krótkie, podarte spodnie przetarte na
kolanach i za dużą bluzkę. Chciał wyglądać jak jedno z licznych, porzuconych
londyńskich sierot, których jedynym domem były londyńskie bruki i rynsztoki.
Potrzebował tylko być jeszcze tak brudnym jak oni.
Aby sprawy nie przybrały jakiegoś
dziwacznego obrotu, zebrał swoją służbę i rozkazał, aby nie zwracali przez
najbliższą dobę uwagi na jego dziwactwa. Wydał także dyspozycje na wypadek
niezapowiedzianych gości: należy odpowiadać, że jest poza posiadłością w pilnej
sprawie u Jej Królewskiej Mości i nie wiadomo, kiedy wróci.
Kiedy uznał, że formalności już są
zakończone, założył swój strój i wyszedł na zewnątrz. Przez chwilę się wahał,
co zrobić, po czym skierował się w stronę cieplarni z różami.
Kiedy wszedł do środka, uderzył go
słodki zapach kwiatów. Zbyt czysto. Miał cichą nadzieję, ze będzie mógł tu się
odpowiednio wybrudzić. Spojrzał na świeżo wypieloną i podlana grządkę. Takie
piękne, białe róże to dzieło Sebastiana. Głęboko westchnął, wzdrygnął się, po
czym rzucił się prosto na kolące kwiaty. Poczuł palący świąd na policzkach i
dłoniach. Spojrzał na swoje ręce i nogi: podrapane. Zupełnie tak, jak tego
oczekiwał. Sięgnął dłonią dalej i zaczerpnął całą garść błota. Gęsta papka
spływała mu między palcami na zniszczone spodnie. Roztarł błoto najlepiej, jak
uważał, nie oszczędzając nawet twarzy. Kiedy ukończył swoje dzieło wizażu wstał
i wyszedł triumfatorsko ze szklarni, wpadając po drodze wprost na zszokowanego
demona.
– Paniczu, wszystko w porządku?! –
lokaj upadł na kolana i już miał zamiar wycierać zakrwawionego chłopca, lecz
ten go powstrzymał.
– Przecież to przebranie na dzisiejszy
wieczór – prychnął zniecierpliwiony – nic się nie stało. To ja połamałem róże i
narobiłem tam bałaganu.
– Rozumiem, jednak pozwól mi chociaż
oczyścić rany, inaczej może dojść do zakażenia – odpowiedział Sebastian, kiedy
zdążył już trochę ochłonąć. – Naprawdę, zawsze mnie zaskakujesz, paniczu.
– Jeśli już musisz, to czyść.
– Bardzo bym prosił, abyś udał się
ze mną do rezydencji – powiedział spokojnie – wówczas będę mógł fachowo zająć
się twoimi zadrapaniami.
Hrabia obrzucił gniewnym wzrokiem
swego sługę i pomaszerował do rezydencji pełen kipiącego oburzenia.
Sebastianowi trudno było zachować w
tym momencie powagę, jednak postanowił nie zdenerwować hrabiego bardziej. Idąc,
gryzł policzek, aby nie wybuchnąć śmiechem.
– Naprawdę, co on sobie myślał? Czasami jego psie przywiązanie do sprawy jest aż przerażające. Żałuję, że nie widziałem, jak on się do tego zabierał. Chociaż efekt końcowy jest piorunujący.
– Naprawdę, co on sobie myślał? Czasami jego psie przywiązanie do sprawy jest aż przerażające. Żałuję, że nie widziałem, jak on się do tego zabierał. Chociaż efekt końcowy jest piorunujący.
Jednak, jako demon, dobrze wiedział,
jak szybko drobnoustroje z gleby przenikają przez uszkodzony naskórek i jak
niewiele trzeba, aby stracić swój wymarzony posiłek. Nie mógł sobie na to
pozwolić.
– Podczas dzisiejszego wieczoru będę
się kręcić po placu. Będziesz w pogotowiu – poinformował trochę zamyślonego
Sebastiana – osobę, która przyniesie zwłoki chcę mieć żywą. Musi powiedzieć
wszystko, co wie.
– Zrozumiałem.
– Wyruszamy o siódmej. Zadbaj o
resztę.
– Oczywiście.
Wieczorem, tak jak założyli, byli
już na placu Saxe-Cobury. Ludzie powoli rozchodzili się do mieszkań, choć na
ulicy nadal panował gwar. Rozgrzany bruk grzał w stopy, a powietrze było parne.
Niezmordowane dzieci goniły się po ulicach, a równie wytrwali kieszonkowcy
zbierali ostatnie żniwa. Stragany zamykano, podobnie jak wystawy sklepowe.
Miasto szykowało się na noc.
Ciel odnalazł pod ściana jednego z
budynków skrzynię wymoszczoną na dnie słomą. Wdrapał się po jej deskach i
usiadł na pokrywie. Miał stąd widok na całą okolicę. Słońce powoli chowało się
za dachami budynków.
Gdy już całkiem się ściemniło,
poczuł się odrobinę głodny. Rozejrzał się na obie strony, po czym utwierdził
się w swoim przekonaniu i odruchowo sięgnął ręką do obszernej kieszeni w
spodniach. Aż podskoczył, kiedy natrafił na coś ręką. Ostrożnie wyjął
zawartość. Na jego kolanach w ten sposób znalazła się: pożywna bułeczka z
marchewką, lizak z jego przedsiębiorstwa oraz wygodny długi szykowny sztylecik,
w sam raz do samoobrony.
– Kiedy on zdążył mi to wszystko
podrzucić? Cholerny Sebastian!
Pomimo oburzenia, przekąska okazała
się bardzo przydatna. W sam raz, aby zabić nudę, nie wyglądać podejrzanie i
pokonać głód.
Kilka minut po północy, kiedy na
dworze nie było już nikogo, zza rogu z jednej ulic ukazała się postać. Nie
rzucała się w oczy, ale niosła na rękach drugą osobę. Dla Ciela to był
wystarczający impuls do działania. Natychmiast zeskoczył ze skrzyni i schował
się za nią. Osoba podeszła do rogu placu, po czym rozejrzała się wokół.
Następnie ostrożnie położyła na ziemi swojego towarzysza i zdjęła z niej
szaro-bure okrycie.
To, co ukazało się oczom hrabiego,
było tym, na co tak długo czekał. Młoda hinduska ubrana w tradycyjne sari, z
zamkniętymi oczyma i kopertą w dłoni. Momentalnie wyskoczył ze swojej kryjówki
i pobiegł w kierunku domniemanego zabójcy.
Usłyszawszy tupot, odwrócił się i
natychmiast rzucił nożem w nadbiegającego chłopca. Światło księżyca odbiło się
w ostrzu i hrabia z trudem zdołał go uniknąć, padając na bruk. Poczuł mocny ból
ręki.
– Sebastian!!!
Wezwany,
natychmiast zmaterializował się za napastnikiem i w paru zręcznych chwytach powalił
go na ziemię.
– Nic ci nie jest, paniczu? – spytał
zmartwiony, widząc spuchniętą rękę.
– Chyba do twoich obowiązków należy
zapewnienie mi bezpieczeństwa – warknął Ciel – Gdzie się podziewałeś?
– Wykonywałem tylko twoje rozkazy –
odparł usłużnie, przydeptując i gniotąc kości dłoni napastnika, który darł się
w niebogłosy.
Hrabia prychnął i odwrócił się do
człowieka leżącego na ziemi. Schwycił go za włosy na samym czubku głowy i
podniósł na tyle, by móc swobodnie widzieć jego twarz.
– No proszę, nie dość że zabójca, to
jeszcze nożownik.
– Niee, ja, ja, ja nikogo nie
zabiłem! – jąkał się poturbowany napastnik.
– To ciekawe. Chcesz powiedzieć, że
tak po prostu znalazłeś tą kobietę i postanowiłeś być jej tragarzem? – mówiąc
to wbił swój sztylecik w drugą dłoń niedoszłego zabójcy.
– Ja...ja...ja wszystko powiem –
jęczał.
– Słuchamy – odparł hrabia,
obracając nóż w ranie. Krzyki rannego wypełniały całą okolicę.
– Jeżeli będziesz tak głośno,
będziemy musieli cię uciszyć – rzekł hrabia, udając bardzo zmartwionego tym
faktem i rozciął dłoń jeszcze bardziej.
– Ja nikogo nie zabiłem... Te
kobiety kazał mi wynosić Willibert Sorton – odpowiedział, zaciskając zęby.
– Willibert Sorton, członek
towarzystwa?
– Dokładnie – wyszeptał.
– Poprzednie też wynosiłeś?
– Nie. Pierwszy raz to robię.
– Kto wynosił poprzednie i skąd?
– Nie wiem. Wiem tylko tyle, że
jedną wynosił jego stajenny i słuch o nim zaginął.
– Skąd?
– I ja i on wynosiliśmy z rezydencji
Sortona.
Ciel spojrzał wymownie na
Sebastiana, po czym wstał z klęczek i podszedł do ofiary po zdjęcie z koperty
– Miałeś rację ze swoją teorią –
zwrócił się do Sebastiana – daj znać Undertakerowi. Może coś wykryje. I zakończ
to.
– Yes, my lord. – Oczy rozbłysły mu
szkarłatem i w minutę było po wszystkim.
– A więc teraz towarzystwo – szepnął
ni do siebie, ni do otaczającej ciemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz