Mam
zaszczyt poinformować, że w lipcu stuknie równo 30 000 wyswietleń, z czego
tak się cieszę, że nie bardzo potrafię wyrazić , jak bardzo. Nie sądziłam, że
kiedyś dobiję do takiej ładnej, okrągłej liczby, a teraz jest to pewne. Dlatego
z tej okazji, oddaję Wam, drodzy czytelnicy, oneshota o tym, jak to nadmiar
alkoholu bywa szkodliwy dla wszystkich :) Mam cichą nadzieję, że się wam
spodoba. Dajcie znać.
```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Sebastian
obudził się z takim bólem głowy, że zapomniał się nawet zdziwić, że w ogóle
zasnął, a po drugie, że zasnął na środku salonu, tuż obok nogi stołu, cudem
tylko nie ściągając na siebie serwety z zastawą, tłucząc przy okazji wykwintną,
miśnieńską porcelanę, którą całkiem niedawno sprowadził do rezydencji, aby móc wywierać
odpowiednie wrażenie na gościach młodego spadkobiercy rodu Phantomhive. Tuż
obok niego stała otwarta butelka z ciemnego szkła, rozsiewająca wokół siebie wywietrzały
zapach mocnego trunku. Bodajże brandy, albo szkockiej whisky, tylko nie
wiedział, co ta druga robiła pod jego stołem. Nic nie wiedział. Nieprzytomne
spojrzenie po wnętrzu utwierdziło go w przekonaniu, że salon wygląda jak pobojowisko:
porozsuwane w nieładzie krzesła, śpiąca nieopodal na brzuchu Mey-Rin,
pochrapująca z lekka i mamrocząca coś przez sen. Wyczuł nawet dym dobiegający z
kuchni, w genezie którego uparcie dopatrywał się poczynań Barda.
– Paniczu? – zapytał niepewnie, słysząc w głowie bolesne echo swoich słów, które świdrowały mu czaszkę, dopóki nie został wyparty przez inny, równie irytujący.
–Sebastian, napij się jeszcze!
Po piskliwości obstawiałby że to głos panienki Elżbiety, ale nic poza tym nie mógł sobie przypomnieć. Poza tym nie było jej TUTAJ. Przynajmniej, nie w kilkunastu metrach kwadratowych, po których ślizgał się jego wzrok, nie mogąc skupić na niczym konkretnym. Przed dłuższą chwilę siedział oparty plecami o nóżkę stołka, rozglądając się dookoła i próbując sobie przypomnieć, co się stało, a przede wszystkim: co tu się stało, dlaczego nikogo nie ma, dlaczego nic nie pamięta i dlaczego jego lewy but leży przewrócony na boku pod ścianą, a on śpi na podłodze w samej skarpetce. Nieskazitelnej, czarnej skarpetce.
– To hańba dla kamerdynera rodu Phantomhive – jęknął demon, chowając twarz w dłoniach, bo nawet dzień wydawał mu się za jasny. Nie powinni trochę przyciemnić tego słońca? Zresztą, o czym on myśli. Musi wstać, znaleźć panicza, który pewnie jeszcze śpi, przewracając się na prawy bok, aby słońce nie raziło go przez zamknięte powieki.
Okropna suchość w gardle męczyła go nie gorzej niż ból głowy, a że nie sprawiało mu różnicy, co wypije, bo wszystko co ludzkie nie miało dla niego smaku, zupełnie odruchowo podpełznął do stoliczka pod ścianą, na którym stał bukiet świeżych kwiatów. Ręką przesunął kwiatki na bok, po czym zębami uchwycił kryształowy brzeg i łapczywie konkurował z kwiatkami o panaceum na wszystko, a już na pewno na kaca i ból głowy. Jemu przynajmniej nie groziło zwiędnięcie, a te róże powinien i tak wymienić najpóźniej dziś do południa. Odstawiwszy pusty flakon, przetarł dłonią wilgotne usta, dopiął guziki i udał się do przestronnego holu, aby w obecności lustra doprowadzić się do względnego porządku.
Nieład, w jakim się zastał, zaskoczył go ponowie, pomimo że myślał, że już wyczerpał limit na dzisiaj. Potargane, sterczące włosy na wszystkie strony, koszula wsadzona w spodnie z jednej strony, rozpięty kołnierzyk i rękawy, tyle dobrego, że nie zgubił jeszcze przypinki pierwszego kamerdynera, a nie mógł powiedzieć tego samego o spinkach do koszuli, co wyjaśniło mu w końcu, dlaczego jeden z rękawów nie zamierzał wyglądać tak, jak drugi. Co się stało, że aż tak wczoraj zabalował, jakby był u siebie w domu, w piekle, a nie na ziemi? Machnął niecierpliwie ręką, aby doprowadzić się do porządku, ale nawet to mu nie wychodziło. W ustach czuł przebrzydły smak po wodzie, kosmyk nadal mu sterczał jak grzebień u koguta, a on jest przecież krukiem! Trochę szacunku do samego siebie, nie będzie degradował się do kurnika. Przeszło mu nas myśl, że nawet w chlewie jest czyściej, niż na chwilę obecną w salonie, a skoro już mowa o kurniku, to powinien odwiedzić ich własny przy rezydencji albo wysłać Finniana, to przyrządziłby coś pożywnego dla panicza na śniadanie. Pozapinał guziki ręcznie, choć sprawiało mu to znacznie więcej problemów niż zazwyczaj i już nawet nie chciał myśleć, jak wykona poranną toaletę panicza, skoro jego własna jak na razie przerastała jego możliwości.
Rozbity wszedł – bardziej na pamięć niż świadomie – po schodach, skręcił i przeszedł odliczoną ilość kroków, by zatrzymać się przed drzwiami, pukając w nie lekko, a po odczekaniu standardowego czasu, w którym nie usłyszał odpowiedzi, wyciągnął swój kieszonkowy zegarek. Przez chwilę wpatrywał się w niego tępo, nie rozumiejąc, dlaczego godzina wydała mu się dziwną, dopóki nie uświadomił sobie, że trzyma go do góry nogami. Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie będzie należał do najlepszych.
Lekkim naciskiem dłoni pchnął drzwi do wewnątrz i skierował się od razu do okna. Aby skutecznie wybudzić Ciela ze snu, potrzebował więcej światła, który rozgoniłoby mrok panujący w sypialni.
– Paniczu, pora wstawać – odparł melodyjnie, zresztą, jak zwykle, gdy musiał budzić hrabiego ze snu.
Wyglądało na to, że chłopiec nie spał już od dłuższej chwili, a jedynie udawał, by bacznie obserwować zachowanie swojego lokaja. Zazwyczaj się tak nie zachowywał, co natychmiast wzbudziło w lego służącym czujność. Czyżby zapowiadała się nowa gra, jakie między sobą prowadzili? Tradycyjne nie zamienili ze sobą zbyt wielu słów, które nie byłyby ściśle utartym schematem, który powtarzał się co rano.
– Więc nawet ty możesz się upić – rzucił w końcu, dostrzegając nieszczęsny, frywolny kosmyk na głowie demona i krzywo zapiętą kamizelkę, gdy klęczący demon nakładał mu pończochy. Znajdował się dostatecznie blisko, by wyłapać takie rzeczy bez konieczności nadwyrężania zdolności obserwacji i wyciągania wniosków. Nie sądził, że będzie go to aż tak bawiło i ani przez chwilę nie żałował minionego dnia. Jedynie oparł drobną stopę na kolanie demona, by ten założył mu buty.
– Proszę o wybaczenie, moje wczorajsze zachowanie było niegodne kamerdynera rodu Phantomhive. Paniczu ja – zaczął bardziej emocjonalnie, jak nigdy normalnie by się nie odezwał, ale sprawa była zbyt poważna w jego rozumieniu. – Nie pamiętam niczego z wczorajszej doby od godzin popołudniowych. Nie mam pojęcia dlaczego, wiem, że zawiodłem. Doprowadzę rezydencję jak najszybciej do porządku, a tymczasem proszę cię, abyś tutaj został, dopóki nie przyniosę ci śniadania. Później przyjmę każdy wymiar kary za swoje zachowanie – wyrecytował prawie na jednym oddechu, tym razem jednak hrabia wyczuł w jego głosie nutkę strachu, co niezwykle połechtało jego ego. Jego twarz przybrała złośliwy wyraz, a wyższość, jaką odczuwał poprzez posiadanie dokładnego obrazu wydarzeń wczorajszego wieczoru powodowała, że już od rana miał doskonały humor, co nie umknęło czujnemu oku demona.
Zwlekał z odpowiedzią czekając, aż lokaj dokończy jego garderobę i zawiąże idealnie wyprasowaną wstążkę pod szyją. Delektował się jego niepewnością, chociaż każdy ruch starał się wykonywać z nie mniejszą precyzją niż zwykle. On, dokładny i wyważony, idealny kamerdyner.
– Masz się dowiedzieć, co się wczoraj stało. Zdasz mi później relację, gdy już będziesz miał pełny obraz wszystkiego – zadecydował hrabia i wyciągnął rękę po gazetę, którą podał mu ze srebrnego wózka demon, na którym na swoją kolej czekał jeszcze pachnący Earl Grey w wykwintnej filiżance.
– Tak, mój panie.
Samotne echo kroków na korytarzu w niczym nie pomagało pozbierać mu myśli, chociaż Sebastian ze wszystkich sił starał się zmusić swój umysł do posłuszeństwa.
– Sebastian, napij się jeszcze!
Znowu ten nieprzyjemny głos, gotów rozsadzić mu czaszkę. Teraz, gdy usłyszał go po raz drugi, był pewien, że należał do narzeczonej panicza, jednak nie wiedział, na ile to był twór jego zmęczonego mózgu, a na ile prawda. Przystanął na moment, próbując cofnąć się jeszcze wcześniej.
Ranek. Ścinał białe róże w ogrodzie, odkładając je do wiklinowego koszyka, w którym później przyniósł je do domu i ustawiał w wazonach. W tych samych, z którego dziś rano się napił. Demon powiódł językiem po podniebieniu i dziąsłach, które w dalszym ciągu wydawały mu się niesmaczne i ostatecznie zatopił kły w nadgarstku, spijając odrobinę własnej krwi. Może chociaż to będzie w stanie zabić ten nieznośny posmak w ustach. Nieco odświeżony, ruszył przed siebie, próbując uchwycić się wątłej nici wspomnienia i dzięki niej dojść, co się wczoraj wydarzyło. Rany po kłach na jego skórze zniknęły tak szybko, jakby w ogóle ich nie było.
Na pewno wraz ze ściętymi kwiatami wszedł do kuchni i kazał Bardowi, aby nic dzisiaj nie przygotowywał, bo…
– Sebastian, napij się jeszcze!
Demon o mały włos nie wyrwał sobie włosów z głowy. Już czuł, że trafił na właściwy trop, kiedy Lizzy, nawet nie będąc tutaj, tylko obijając mu się w głowie, znowu zbiła go z tropu. O co chodzi z tym napij się jeszcze?! Nie wystarczy, że obudził się z okropnym bólem głowy, pod stołem, tuż obok otwartych butelek z alkoholem?! Chyba nie chce mu w ten sposób powiedzieć, że jego dzisiejsze samopoczucie jest skutkiem zatrucia alkoholowego, chociaż, patrząc na to z ludzkiej perspektywy, wszystkie objawy miał niemal książkowe. Jedyny szkopuł tkwił w tym, że po pierwsze: był demonem, więc nie powinien się upić ludzkim trunkiem, a po drugie, W OGÓLE nie pamięta, aby pił.
Na podstawie tego, co zdołał sobie przypomnieć, postanowił zejść do kuchni w poszukiwaniu Barda. Nie zamierzał przyznawać się, że niczego nie pamięta, ani się tłumaczyć. Co się stało, to się nie odstanie. Zresztą, Mey- Rin leżała nieopodal, więc szczerze wątpił, aby i on nie miał w tym jakiegoś udziału. Później wypyta nieco pokojówkę, co ona pamięta z wczoraj.
Mężczyzna stał do niego tyłem, gdy wszedł, polerując jedną z patelni. Ku jego zdziwieniu, miotacz ognia stał grzecznie w kącie, przykryty kraciastą serwetką. Czyżby zapowiadał się dzień bez spalenia kuchni? Co takiego go ominęło?
– Dzień dobry, Bard. Mam nadzieję, że noc upłynęła spokojnie – zaczął zwyczajnie, podchodząc do spiżarni, niby przeglądając, co wybierze z tego paniczowi na śniadanie.
– Pewnie! Po takiej ilości alkoholu to każdy spałby jak baranek. Ale było co świętować. Rocznica zaręczyn naszego panicza z panienką Midford – zaczął, rozczulając się do tego stopnia, że biały rękaw jego koszuli posłużył za chusteczkę do oczu.
Sebastian odetchnął lekko. Uporczywy głos w jego głowie w takim razie mógł być prawdziwy i istniało duże prawdopodobieństwo, że tak było.
– Panienka Elżbieta miała niezwykle dobraną kreację. Widać, że włożyła w to dużo serca, zresztą jak we wszystko, co robi dla naszego hrabiego – zaryzykował Sebastian. Jeśli potwierdzi, to będzie znak, że naprawdę tu była, jeśli nie, zbyje go jakąś historyjką wymyśloną na poczekaniu.
– Naprawdę? Co ona miała na sobie… Coś różowego – wzruszył ramionami, przegryzając w ustach niedopałek. Jakby to było ważne, co baby na siebie nakładają. One maja na sobie multum koronek, jakby miał każdą liczyć, to chyba byłby bardzo chory.
– Mam nadzieję, że była zadowolona z przyjęcia.
– I to jak! Skakała na zmianę wokół Ciela i wokół ciebie, inicjując kolejne toasty za zdrowie jej kochanego narzeczonego. Chytra dziewczyna, piła kompot jabłkowy z kieliszka – roześmiał się blondyn, kręcąc na boki głową. – Mówiła coś, że inaczej Paula nie dała by jej żyć, a także, że trochę boi się swojej mamy. Nie dziwię się jej, ja też się jej boję. Straszna kobieta – podsumował, odwieszając błyszczącą patelnię na gwóźdź w ścianie.
Bingo! To już wie, dlaczego ciągle słyszy w głowie jej urwane z kontekstu zdanie. Był też z siebie dumny. Kompot jabłkowy z powodzeniem mógł udawać białe wino, a dzięki temu dziewczyna miała mnóstwo frajdy. On i hrabia już pewnie tyle nie.
– Zajrzę do Mey-Rin – rzucił na odchodne, opuszczając kuchnię.
Pokojówka krzątała się już w salonie, stawiając puste butelki do koszyka, sama w równym nieładzie, co Sebastian tuż po przebudzeniu. Z całego roztrzepania zapomniała nawet założyć szkieł od panicza. A może specjalnie tego nie zrobiła, by ich nie rozbić? Sebastian pokręciwszy głową podszedł do niej, poprawiając na niej zapiętą z tyłu sukienkę, na co biedna dziewczyna najpierw drgnęła, a potem była gotowa zemdleć ze szczęścia.
– Nie powinnaś spać na podłodze. Przeziębisz się i będziesz dla nas dodatkowym problemem – strofował ją, poprawiając przekrzywiony czepek. Zaspana twarzyczka z brązowymi oczami oblekła się rumieńcem, a demon mógł w ciemno zgadywać, że w tej chwili jest jedynym przedmiotem myśli młodej pokojówki.
– Tak… Tak jest, panie Sebastianie! – odparła dzielnie, chociaż kolana uginały się pod nią jak z waty. Idealny obiekt jej westchnień był tak blisko, nie musiała nawet wyciągać reki, by go dotknąć, bo to on dotykał ją!
– Zapamiętam ten dzień do końca życia – szepnęła czule, by zaraz odlecieć z krzykiem, mówiąc, że bardzo przeprasza za ten bałagan i że natychmiast się nim zajmie.
– Spokojnie, pomogę ci – rzucił uspokajającym tonem Sebastian. Miłostki Mey-Rin były dla niego chlebem powszednim, dlatego nawet nie zamierzał w nie ingerować. Każdy powinien mieć jakąś nieszkodliwą manię.
Pokojówka dygnęła, usunęła się z ramion lokaja i zaczęła zbierać porozrzucaną zastawę, starając się nie patrzeć w stronę, gdzie czarnowłosy zabierał kwiatki, które tak zatruły mu smak w ustach rankiem. Dzisiaj zetnie herbaciane róże dla odmiany, powinny się znajdować w oranżerii, o ile jeszcze Finny ich nie ugotował, nie spalił lub nie przytłamsił ogromem swej dobroci zmieszanej w idealnych proporcjach z pewną dozą głupoty. O co powinien ją zapytać?
– Pamiętasz coś z wczoraj? – zaczął sroższym tonem, licząc na to, że weźmie to za naganę i zacznie coś mówić, a to, że sam nie pamięta, ujdzie jakoś niespostrzeżenie.
– Tak… to znaczy… nie bardzo – przyznała skołowana dziewczyna, ustawiając stosik z talerzy. – Panienka Lizzy i Ciel obchodzili rocznicę swoich zaręczyn i wszyscy piliśmy ich zdrowie… Poniosło mnie brandy – przyznała służąca – a jakby tego było mało, panienka ciągle wznosiła kolejne toasty i strofowała nas, że nie chcemy pić, skarżąc się paniczowi.
– Sebastian, napij się jeszcze!
Znów uporczywy głosik odezwał się z tyłu głowy, jednak tym razem Sebastian zobaczył coś jeszcze. Lady nachylała się tuż nad poręczą krzesła hrabiego, na którego twarzy pojawił się cyniczny uśmieszek. Sam miał w kieliszku doskonałe wino, z którego opróżnianiem się nie śpieszył, natomiast pamiętał, że utkwił w nim swój złośliwy wzrok. Coś mu powiedział, tylko nie mógł sobie przypomnieć, co.
– Wyrzucę kwiaty – oznajmił, przymykając drzwi i zostawiając w nich w miarę uprzątnięte pobojowisko wraz z pokojówką w środku. Coś mu powiedział, tylko co?
Wyszedł tylnymi drzwiami na prowadzącymi do ogrodów, by niepostrzeżenie spopielić w dłoniach resztki kwiatów i pozwolić, by wiatr rozsiał resztki, użyźniając w ten sposób ziemię. Był już pewien, że się zwyczajnie upił, nie wiedział tylko jeszcze, dlaczego. Przecież nigdy, na żadnym bankiecie do tej pory nie pozwolił sobie na coś równie uwłaczającego godności kamerdynera. Oraz sługi. A gdyby coś się wówczas stało? Gdyby przez swoją lekkomyślność ucierpiał jego najdroższy panicz, a w konsekwencji, utraciłby obiad?
– Ejejej, panie Sebastianie, nie depcz mi po ogonie! Mówi Bronte – odezwał się cicho Snake, a lokaj odruchowo zerknął pod nogi, cofając nieco nosek jego czarnego, wypolerowanego buta. Czuły słuch wychwycił szelest trawy, po którym pełznął suchy brzuszek jednego z nowych podopiecznych, a którzy wbrew pozorom, bywali bardzo użyteczni.
– Przepraszam, nie zauważyłem – uśmiechnął się zakłopotany. Bardzo szanował swoich wężowych towarzyszy i nie zamierzał być wobec nich niemiłym.
– Nie martw się. Wczorajszy rozkaz panicza wszystkim nam się dał we znaki, mówi Emily. Oskar całą noc podrygiwał przez ten alkohol – uściślił gadzi kamerdyner i skłoniwszy się, grzecznie udał się tam, dokąd od początku zmierzał, gdyby nie wpadł na Sebastiana.
– Rozkaz? – zapytał cicho zdziwiony demon, gdy znowu powrócił mu ten fragment, który wówczas mu uciekł. Nalał wszystkim gościom odrobinę trunku, podczas gdy panienka Elżbieta zaczęła mu skakać dookoła rąk, że on chyba się nie cieszy, bo ani razu nie wzniósł toastu. Demon próbował cierpliwie wytłumaczyć jej, że mu nie wypada i to jego praca, chyba, że panicz rozkaże inaczej. Wówczas Ciel, splótłszy palce u rąk, lekko rzucił, przerywając im rozmowę.
– To rozkaz, Sebastianie.
Kamerdyner spojrzał na panicza oczami okrągłymi ze zdumienia, żeby upewnić się, czy nie żartuje, ale piekący znak na dłoni był innego zdania. Przecież wiedział, że on nie poczuje tego smaku, więc po co w ogóle to robić? Nie lepiej było udawać porządnego kamerdynera? Wziął ostrożnie lampkę i razem z wszystkimi, wzniósł toast za coś, co uważał – podobnie jak sam Ciel – za coś zbędnego.
– Sebastian, napij się jeszcze! – zawołała uradowana narzeczona, a usta panicza ułożyły się w niemym wyrazie „rozkaz”, odsłaniając rząd równych, białych zębów. Ktoś ochoczo dolał mu alkoholu, Tanaka obok siedział z zieloną herbatą i nawet nie miał jak wykręcić się od picia.
– Mały gnojek – przemknęło mu przez myśl, gdy wracał do domu przygotować coś do jedzenia, a z tyłu, jak zaczarowane, wlokło się za nim jeszcze przez sporą część dnia. Więc nie złamał żadnego ze swoich obowiązków, to wszystko zaplanował Ciel, by poprawić sobie humor!
– Sebastian, napij się jeszcze!
– Paniczu? – zapytał niepewnie, słysząc w głowie bolesne echo swoich słów, które świdrowały mu czaszkę, dopóki nie został wyparty przez inny, równie irytujący.
–Sebastian, napij się jeszcze!
Po piskliwości obstawiałby że to głos panienki Elżbiety, ale nic poza tym nie mógł sobie przypomnieć. Poza tym nie było jej TUTAJ. Przynajmniej, nie w kilkunastu metrach kwadratowych, po których ślizgał się jego wzrok, nie mogąc skupić na niczym konkretnym. Przed dłuższą chwilę siedział oparty plecami o nóżkę stołka, rozglądając się dookoła i próbując sobie przypomnieć, co się stało, a przede wszystkim: co tu się stało, dlaczego nikogo nie ma, dlaczego nic nie pamięta i dlaczego jego lewy but leży przewrócony na boku pod ścianą, a on śpi na podłodze w samej skarpetce. Nieskazitelnej, czarnej skarpetce.
– To hańba dla kamerdynera rodu Phantomhive – jęknął demon, chowając twarz w dłoniach, bo nawet dzień wydawał mu się za jasny. Nie powinni trochę przyciemnić tego słońca? Zresztą, o czym on myśli. Musi wstać, znaleźć panicza, który pewnie jeszcze śpi, przewracając się na prawy bok, aby słońce nie raziło go przez zamknięte powieki.
Okropna suchość w gardle męczyła go nie gorzej niż ból głowy, a że nie sprawiało mu różnicy, co wypije, bo wszystko co ludzkie nie miało dla niego smaku, zupełnie odruchowo podpełznął do stoliczka pod ścianą, na którym stał bukiet świeżych kwiatów. Ręką przesunął kwiatki na bok, po czym zębami uchwycił kryształowy brzeg i łapczywie konkurował z kwiatkami o panaceum na wszystko, a już na pewno na kaca i ból głowy. Jemu przynajmniej nie groziło zwiędnięcie, a te róże powinien i tak wymienić najpóźniej dziś do południa. Odstawiwszy pusty flakon, przetarł dłonią wilgotne usta, dopiął guziki i udał się do przestronnego holu, aby w obecności lustra doprowadzić się do względnego porządku.
Nieład, w jakim się zastał, zaskoczył go ponowie, pomimo że myślał, że już wyczerpał limit na dzisiaj. Potargane, sterczące włosy na wszystkie strony, koszula wsadzona w spodnie z jednej strony, rozpięty kołnierzyk i rękawy, tyle dobrego, że nie zgubił jeszcze przypinki pierwszego kamerdynera, a nie mógł powiedzieć tego samego o spinkach do koszuli, co wyjaśniło mu w końcu, dlaczego jeden z rękawów nie zamierzał wyglądać tak, jak drugi. Co się stało, że aż tak wczoraj zabalował, jakby był u siebie w domu, w piekle, a nie na ziemi? Machnął niecierpliwie ręką, aby doprowadzić się do porządku, ale nawet to mu nie wychodziło. W ustach czuł przebrzydły smak po wodzie, kosmyk nadal mu sterczał jak grzebień u koguta, a on jest przecież krukiem! Trochę szacunku do samego siebie, nie będzie degradował się do kurnika. Przeszło mu nas myśl, że nawet w chlewie jest czyściej, niż na chwilę obecną w salonie, a skoro już mowa o kurniku, to powinien odwiedzić ich własny przy rezydencji albo wysłać Finniana, to przyrządziłby coś pożywnego dla panicza na śniadanie. Pozapinał guziki ręcznie, choć sprawiało mu to znacznie więcej problemów niż zazwyczaj i już nawet nie chciał myśleć, jak wykona poranną toaletę panicza, skoro jego własna jak na razie przerastała jego możliwości.
Rozbity wszedł – bardziej na pamięć niż świadomie – po schodach, skręcił i przeszedł odliczoną ilość kroków, by zatrzymać się przed drzwiami, pukając w nie lekko, a po odczekaniu standardowego czasu, w którym nie usłyszał odpowiedzi, wyciągnął swój kieszonkowy zegarek. Przez chwilę wpatrywał się w niego tępo, nie rozumiejąc, dlaczego godzina wydała mu się dziwną, dopóki nie uświadomił sobie, że trzyma go do góry nogami. Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie będzie należał do najlepszych.
Lekkim naciskiem dłoni pchnął drzwi do wewnątrz i skierował się od razu do okna. Aby skutecznie wybudzić Ciela ze snu, potrzebował więcej światła, który rozgoniłoby mrok panujący w sypialni.
– Paniczu, pora wstawać – odparł melodyjnie, zresztą, jak zwykle, gdy musiał budzić hrabiego ze snu.
Wyglądało na to, że chłopiec nie spał już od dłuższej chwili, a jedynie udawał, by bacznie obserwować zachowanie swojego lokaja. Zazwyczaj się tak nie zachowywał, co natychmiast wzbudziło w lego służącym czujność. Czyżby zapowiadała się nowa gra, jakie między sobą prowadzili? Tradycyjne nie zamienili ze sobą zbyt wielu słów, które nie byłyby ściśle utartym schematem, który powtarzał się co rano.
– Więc nawet ty możesz się upić – rzucił w końcu, dostrzegając nieszczęsny, frywolny kosmyk na głowie demona i krzywo zapiętą kamizelkę, gdy klęczący demon nakładał mu pończochy. Znajdował się dostatecznie blisko, by wyłapać takie rzeczy bez konieczności nadwyrężania zdolności obserwacji i wyciągania wniosków. Nie sądził, że będzie go to aż tak bawiło i ani przez chwilę nie żałował minionego dnia. Jedynie oparł drobną stopę na kolanie demona, by ten założył mu buty.
– Proszę o wybaczenie, moje wczorajsze zachowanie było niegodne kamerdynera rodu Phantomhive. Paniczu ja – zaczął bardziej emocjonalnie, jak nigdy normalnie by się nie odezwał, ale sprawa była zbyt poważna w jego rozumieniu. – Nie pamiętam niczego z wczorajszej doby od godzin popołudniowych. Nie mam pojęcia dlaczego, wiem, że zawiodłem. Doprowadzę rezydencję jak najszybciej do porządku, a tymczasem proszę cię, abyś tutaj został, dopóki nie przyniosę ci śniadania. Później przyjmę każdy wymiar kary za swoje zachowanie – wyrecytował prawie na jednym oddechu, tym razem jednak hrabia wyczuł w jego głosie nutkę strachu, co niezwykle połechtało jego ego. Jego twarz przybrała złośliwy wyraz, a wyższość, jaką odczuwał poprzez posiadanie dokładnego obrazu wydarzeń wczorajszego wieczoru powodowała, że już od rana miał doskonały humor, co nie umknęło czujnemu oku demona.
Zwlekał z odpowiedzią czekając, aż lokaj dokończy jego garderobę i zawiąże idealnie wyprasowaną wstążkę pod szyją. Delektował się jego niepewnością, chociaż każdy ruch starał się wykonywać z nie mniejszą precyzją niż zwykle. On, dokładny i wyważony, idealny kamerdyner.
– Masz się dowiedzieć, co się wczoraj stało. Zdasz mi później relację, gdy już będziesz miał pełny obraz wszystkiego – zadecydował hrabia i wyciągnął rękę po gazetę, którą podał mu ze srebrnego wózka demon, na którym na swoją kolej czekał jeszcze pachnący Earl Grey w wykwintnej filiżance.
– Tak, mój panie.
Samotne echo kroków na korytarzu w niczym nie pomagało pozbierać mu myśli, chociaż Sebastian ze wszystkich sił starał się zmusić swój umysł do posłuszeństwa.
– Sebastian, napij się jeszcze!
Znowu ten nieprzyjemny głos, gotów rozsadzić mu czaszkę. Teraz, gdy usłyszał go po raz drugi, był pewien, że należał do narzeczonej panicza, jednak nie wiedział, na ile to był twór jego zmęczonego mózgu, a na ile prawda. Przystanął na moment, próbując cofnąć się jeszcze wcześniej.
Ranek. Ścinał białe róże w ogrodzie, odkładając je do wiklinowego koszyka, w którym później przyniósł je do domu i ustawiał w wazonach. W tych samych, z którego dziś rano się napił. Demon powiódł językiem po podniebieniu i dziąsłach, które w dalszym ciągu wydawały mu się niesmaczne i ostatecznie zatopił kły w nadgarstku, spijając odrobinę własnej krwi. Może chociaż to będzie w stanie zabić ten nieznośny posmak w ustach. Nieco odświeżony, ruszył przed siebie, próbując uchwycić się wątłej nici wspomnienia i dzięki niej dojść, co się wczoraj wydarzyło. Rany po kłach na jego skórze zniknęły tak szybko, jakby w ogóle ich nie było.
Na pewno wraz ze ściętymi kwiatami wszedł do kuchni i kazał Bardowi, aby nic dzisiaj nie przygotowywał, bo…
– Sebastian, napij się jeszcze!
Demon o mały włos nie wyrwał sobie włosów z głowy. Już czuł, że trafił na właściwy trop, kiedy Lizzy, nawet nie będąc tutaj, tylko obijając mu się w głowie, znowu zbiła go z tropu. O co chodzi z tym napij się jeszcze?! Nie wystarczy, że obudził się z okropnym bólem głowy, pod stołem, tuż obok otwartych butelek z alkoholem?! Chyba nie chce mu w ten sposób powiedzieć, że jego dzisiejsze samopoczucie jest skutkiem zatrucia alkoholowego, chociaż, patrząc na to z ludzkiej perspektywy, wszystkie objawy miał niemal książkowe. Jedyny szkopuł tkwił w tym, że po pierwsze: był demonem, więc nie powinien się upić ludzkim trunkiem, a po drugie, W OGÓLE nie pamięta, aby pił.
Na podstawie tego, co zdołał sobie przypomnieć, postanowił zejść do kuchni w poszukiwaniu Barda. Nie zamierzał przyznawać się, że niczego nie pamięta, ani się tłumaczyć. Co się stało, to się nie odstanie. Zresztą, Mey- Rin leżała nieopodal, więc szczerze wątpił, aby i on nie miał w tym jakiegoś udziału. Później wypyta nieco pokojówkę, co ona pamięta z wczoraj.
Mężczyzna stał do niego tyłem, gdy wszedł, polerując jedną z patelni. Ku jego zdziwieniu, miotacz ognia stał grzecznie w kącie, przykryty kraciastą serwetką. Czyżby zapowiadał się dzień bez spalenia kuchni? Co takiego go ominęło?
– Dzień dobry, Bard. Mam nadzieję, że noc upłynęła spokojnie – zaczął zwyczajnie, podchodząc do spiżarni, niby przeglądając, co wybierze z tego paniczowi na śniadanie.
– Pewnie! Po takiej ilości alkoholu to każdy spałby jak baranek. Ale było co świętować. Rocznica zaręczyn naszego panicza z panienką Midford – zaczął, rozczulając się do tego stopnia, że biały rękaw jego koszuli posłużył za chusteczkę do oczu.
Sebastian odetchnął lekko. Uporczywy głos w jego głowie w takim razie mógł być prawdziwy i istniało duże prawdopodobieństwo, że tak było.
– Panienka Elżbieta miała niezwykle dobraną kreację. Widać, że włożyła w to dużo serca, zresztą jak we wszystko, co robi dla naszego hrabiego – zaryzykował Sebastian. Jeśli potwierdzi, to będzie znak, że naprawdę tu była, jeśli nie, zbyje go jakąś historyjką wymyśloną na poczekaniu.
– Naprawdę? Co ona miała na sobie… Coś różowego – wzruszył ramionami, przegryzając w ustach niedopałek. Jakby to było ważne, co baby na siebie nakładają. One maja na sobie multum koronek, jakby miał każdą liczyć, to chyba byłby bardzo chory.
– Mam nadzieję, że była zadowolona z przyjęcia.
– I to jak! Skakała na zmianę wokół Ciela i wokół ciebie, inicjując kolejne toasty za zdrowie jej kochanego narzeczonego. Chytra dziewczyna, piła kompot jabłkowy z kieliszka – roześmiał się blondyn, kręcąc na boki głową. – Mówiła coś, że inaczej Paula nie dała by jej żyć, a także, że trochę boi się swojej mamy. Nie dziwię się jej, ja też się jej boję. Straszna kobieta – podsumował, odwieszając błyszczącą patelnię na gwóźdź w ścianie.
Bingo! To już wie, dlaczego ciągle słyszy w głowie jej urwane z kontekstu zdanie. Był też z siebie dumny. Kompot jabłkowy z powodzeniem mógł udawać białe wino, a dzięki temu dziewczyna miała mnóstwo frajdy. On i hrabia już pewnie tyle nie.
– Zajrzę do Mey-Rin – rzucił na odchodne, opuszczając kuchnię.
Pokojówka krzątała się już w salonie, stawiając puste butelki do koszyka, sama w równym nieładzie, co Sebastian tuż po przebudzeniu. Z całego roztrzepania zapomniała nawet założyć szkieł od panicza. A może specjalnie tego nie zrobiła, by ich nie rozbić? Sebastian pokręciwszy głową podszedł do niej, poprawiając na niej zapiętą z tyłu sukienkę, na co biedna dziewczyna najpierw drgnęła, a potem była gotowa zemdleć ze szczęścia.
– Nie powinnaś spać na podłodze. Przeziębisz się i będziesz dla nas dodatkowym problemem – strofował ją, poprawiając przekrzywiony czepek. Zaspana twarzyczka z brązowymi oczami oblekła się rumieńcem, a demon mógł w ciemno zgadywać, że w tej chwili jest jedynym przedmiotem myśli młodej pokojówki.
– Tak… Tak jest, panie Sebastianie! – odparła dzielnie, chociaż kolana uginały się pod nią jak z waty. Idealny obiekt jej westchnień był tak blisko, nie musiała nawet wyciągać reki, by go dotknąć, bo to on dotykał ją!
– Zapamiętam ten dzień do końca życia – szepnęła czule, by zaraz odlecieć z krzykiem, mówiąc, że bardzo przeprasza za ten bałagan i że natychmiast się nim zajmie.
– Spokojnie, pomogę ci – rzucił uspokajającym tonem Sebastian. Miłostki Mey-Rin były dla niego chlebem powszednim, dlatego nawet nie zamierzał w nie ingerować. Każdy powinien mieć jakąś nieszkodliwą manię.
Pokojówka dygnęła, usunęła się z ramion lokaja i zaczęła zbierać porozrzucaną zastawę, starając się nie patrzeć w stronę, gdzie czarnowłosy zabierał kwiatki, które tak zatruły mu smak w ustach rankiem. Dzisiaj zetnie herbaciane róże dla odmiany, powinny się znajdować w oranżerii, o ile jeszcze Finny ich nie ugotował, nie spalił lub nie przytłamsił ogromem swej dobroci zmieszanej w idealnych proporcjach z pewną dozą głupoty. O co powinien ją zapytać?
– Pamiętasz coś z wczoraj? – zaczął sroższym tonem, licząc na to, że weźmie to za naganę i zacznie coś mówić, a to, że sam nie pamięta, ujdzie jakoś niespostrzeżenie.
– Tak… to znaczy… nie bardzo – przyznała skołowana dziewczyna, ustawiając stosik z talerzy. – Panienka Lizzy i Ciel obchodzili rocznicę swoich zaręczyn i wszyscy piliśmy ich zdrowie… Poniosło mnie brandy – przyznała służąca – a jakby tego było mało, panienka ciągle wznosiła kolejne toasty i strofowała nas, że nie chcemy pić, skarżąc się paniczowi.
– Sebastian, napij się jeszcze!
Znów uporczywy głosik odezwał się z tyłu głowy, jednak tym razem Sebastian zobaczył coś jeszcze. Lady nachylała się tuż nad poręczą krzesła hrabiego, na którego twarzy pojawił się cyniczny uśmieszek. Sam miał w kieliszku doskonałe wino, z którego opróżnianiem się nie śpieszył, natomiast pamiętał, że utkwił w nim swój złośliwy wzrok. Coś mu powiedział, tylko nie mógł sobie przypomnieć, co.
– Wyrzucę kwiaty – oznajmił, przymykając drzwi i zostawiając w nich w miarę uprzątnięte pobojowisko wraz z pokojówką w środku. Coś mu powiedział, tylko co?
Wyszedł tylnymi drzwiami na prowadzącymi do ogrodów, by niepostrzeżenie spopielić w dłoniach resztki kwiatów i pozwolić, by wiatr rozsiał resztki, użyźniając w ten sposób ziemię. Był już pewien, że się zwyczajnie upił, nie wiedział tylko jeszcze, dlaczego. Przecież nigdy, na żadnym bankiecie do tej pory nie pozwolił sobie na coś równie uwłaczającego godności kamerdynera. Oraz sługi. A gdyby coś się wówczas stało? Gdyby przez swoją lekkomyślność ucierpiał jego najdroższy panicz, a w konsekwencji, utraciłby obiad?
– Ejejej, panie Sebastianie, nie depcz mi po ogonie! Mówi Bronte – odezwał się cicho Snake, a lokaj odruchowo zerknął pod nogi, cofając nieco nosek jego czarnego, wypolerowanego buta. Czuły słuch wychwycił szelest trawy, po którym pełznął suchy brzuszek jednego z nowych podopiecznych, a którzy wbrew pozorom, bywali bardzo użyteczni.
– Przepraszam, nie zauważyłem – uśmiechnął się zakłopotany. Bardzo szanował swoich wężowych towarzyszy i nie zamierzał być wobec nich niemiłym.
– Nie martw się. Wczorajszy rozkaz panicza wszystkim nam się dał we znaki, mówi Emily. Oskar całą noc podrygiwał przez ten alkohol – uściślił gadzi kamerdyner i skłoniwszy się, grzecznie udał się tam, dokąd od początku zmierzał, gdyby nie wpadł na Sebastiana.
– Rozkaz? – zapytał cicho zdziwiony demon, gdy znowu powrócił mu ten fragment, który wówczas mu uciekł. Nalał wszystkim gościom odrobinę trunku, podczas gdy panienka Elżbieta zaczęła mu skakać dookoła rąk, że on chyba się nie cieszy, bo ani razu nie wzniósł toastu. Demon próbował cierpliwie wytłumaczyć jej, że mu nie wypada i to jego praca, chyba, że panicz rozkaże inaczej. Wówczas Ciel, splótłszy palce u rąk, lekko rzucił, przerywając im rozmowę.
– To rozkaz, Sebastianie.
Kamerdyner spojrzał na panicza oczami okrągłymi ze zdumienia, żeby upewnić się, czy nie żartuje, ale piekący znak na dłoni był innego zdania. Przecież wiedział, że on nie poczuje tego smaku, więc po co w ogóle to robić? Nie lepiej było udawać porządnego kamerdynera? Wziął ostrożnie lampkę i razem z wszystkimi, wzniósł toast za coś, co uważał – podobnie jak sam Ciel – za coś zbędnego.
– Sebastian, napij się jeszcze! – zawołała uradowana narzeczona, a usta panicza ułożyły się w niemym wyrazie „rozkaz”, odsłaniając rząd równych, białych zębów. Ktoś ochoczo dolał mu alkoholu, Tanaka obok siedział z zieloną herbatą i nawet nie miał jak wykręcić się od picia.
– Mały gnojek – przemknęło mu przez myśl, gdy wracał do domu przygotować coś do jedzenia, a z tyłu, jak zaczarowane, wlokło się za nim jeszcze przez sporą część dnia. Więc nie złamał żadnego ze swoich obowiązków, to wszystko zaplanował Ciel, by poprawić sobie humor!
– Sebastian, napij się jeszcze!