Kuroshitsuji fanfiction opowiadania pl Kuroshitsuji blog<\a>Ciel Phantomhive<\a>Sebastian Michaelis

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Skacowany demon



Mam zaszczyt poinformować, że w lipcu stuknie równo 30 000 wyswietleń, z czego tak się cieszę, że nie bardzo potrafię wyrazić , jak bardzo. Nie sądziłam, że kiedyś dobiję do takiej ładnej, okrągłej liczby, a teraz jest to pewne. Dlatego z tej okazji, oddaję Wam, drodzy czytelnicy, oneshota o tym, jak to nadmiar alkoholu bywa szkodliwy dla wszystkich :) Mam cichą nadzieję, że się wam spodoba. Dajcie znać.
```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

            Sebastian obudził się z takim bólem głowy, że zapomniał się nawet zdziwić, że w ogóle zasnął, a po drugie, że zasnął na środku salonu, tuż obok nogi stołu, cudem tylko nie ściągając na siebie serwety z zastawą, tłucząc przy okazji wykwintną, miśnieńską porcelanę, którą całkiem niedawno sprowadził do rezydencji, aby móc wywierać odpowiednie wrażenie na gościach młodego spadkobiercy rodu Phantomhive. Tuż obok niego stała otwarta butelka z ciemnego szkła, rozsiewająca wokół siebie wywietrzały zapach mocnego trunku. Bodajże brandy, albo szkockiej whisky, tylko nie wiedział, co ta druga robiła pod jego stołem. Nic nie wiedział. Nieprzytomne spojrzenie po wnętrzu utwierdziło go w przekonaniu, że salon wygląda jak pobojowisko: porozsuwane w nieładzie krzesła, śpiąca nieopodal na brzuchu Mey-Rin, pochrapująca z lekka i mamrocząca coś przez sen. Wyczuł nawet dym dobiegający z kuchni, w genezie którego uparcie dopatrywał się poczynań Barda.
            – Paniczu? – zapytał niepewnie, słysząc w głowie bolesne echo swoich słów, które świdrowały mu czaszkę, dopóki nie został wyparty przez inny, równie irytujący.  
            Sebastian, napij się jeszcze!
            Po piskliwości obstawiałby że to głos panienki Elżbiety, ale nic poza tym nie mógł sobie przypomnieć. Poza tym nie było jej TUTAJ. Przynajmniej, nie w kilkunastu metrach kwadratowych, po których ślizgał się jego wzrok, nie mogąc skupić na niczym konkretnym. Przed dłuższą chwilę siedział oparty plecami o nóżkę stołka, rozglądając się dookoła i próbując sobie przypomnieć, co się stało, a przede wszystkim: co tu się stało, dlaczego nikogo nie ma, dlaczego nic nie pamięta i dlaczego jego lewy but leży przewrócony na boku pod ścianą, a on śpi na podłodze w samej skarpetce. Nieskazitelnej, czarnej skarpetce.
            – To hańba dla kamerdynera rodu Phantomhive – jęknął demon, chowając twarz w dłoniach, bo nawet dzień wydawał mu się za jasny. Nie powinni trochę przyciemnić tego słońca? Zresztą, o czym on myśli. Musi wstać, znaleźć panicza, który pewnie jeszcze śpi, przewracając się na prawy bok, aby słońce nie raziło go przez zamknięte powieki.
            Okropna suchość w gardle męczyła go nie gorzej niż ból głowy, a że nie sprawiało mu różnicy, co wypije, bo wszystko co ludzkie nie miało dla niego smaku, zupełnie odruchowo podpełznął do stoliczka pod ścianą, na którym stał bukiet świeżych kwiatów. Ręką przesunął kwiatki na bok, po czym zębami uchwycił kryształowy brzeg i łapczywie konkurował z kwiatkami o panaceum na wszystko, a już na pewno na kaca i ból głowy. Jemu przynajmniej nie groziło zwiędnięcie, a te róże powinien i tak wymienić najpóźniej dziś do południa. Odstawiwszy pusty flakon, przetarł dłonią wilgotne usta, dopiął guziki i udał się do przestronnego holu, aby w obecności lustra doprowadzić się do względnego porządku.
            Nieład, w jakim się zastał, zaskoczył go ponowie, pomimo że myślał, że już wyczerpał limit na dzisiaj. Potargane, sterczące włosy na wszystkie strony, koszula wsadzona w spodnie z jednej strony, rozpięty kołnierzyk i rękawy, tyle dobrego, że nie zgubił jeszcze przypinki pierwszego kamerdynera, a nie mógł powiedzieć tego samego o spinkach do koszuli, co wyjaśniło mu w końcu, dlaczego jeden z rękawów nie zamierzał wyglądać tak, jak drugi. Co się stało, że aż tak wczoraj zabalował, jakby był u siebie w domu, w piekle, a nie na ziemi? Machnął niecierpliwie ręką, aby doprowadzić się do porządku, ale nawet to mu nie wychodziło. W ustach czuł przebrzydły smak po wodzie, kosmyk nadal mu sterczał jak grzebień u koguta, a on jest przecież krukiem! Trochę szacunku do samego siebie, nie będzie degradował się do kurnika. Przeszło mu nas myśl, że nawet w chlewie jest czyściej, niż na chwilę obecną w salonie, a skoro już mowa o kurniku, to powinien odwiedzić ich własny przy rezydencji albo wysłać Finniana, to przyrządziłby coś pożywnego dla panicza na śniadanie. Pozapinał guziki ręcznie, choć sprawiało mu to znacznie więcej problemów niż zazwyczaj i już nawet nie chciał myśleć, jak wykona poranną toaletę panicza, skoro jego własna jak na razie przerastała jego możliwości.
            Rozbity wszedł – bardziej na pamięć niż świadomie – po schodach, skręcił i przeszedł odliczoną ilość kroków, by zatrzymać się przed drzwiami, pukając w nie lekko, a po odczekaniu standardowego czasu, w którym nie usłyszał odpowiedzi, wyciągnął swój kieszonkowy zegarek. Przez chwilę wpatrywał się w niego tępo, nie rozumiejąc, dlaczego godzina wydała mu się dziwną, dopóki nie uświadomił sobie, że trzyma go do góry nogami. Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie będzie należał do najlepszych.
            Lekkim naciskiem dłoni pchnął drzwi do wewnątrz i skierował się od razu do okna. Aby skutecznie wybudzić Ciela ze snu, potrzebował więcej światła, który rozgoniłoby mrok panujący w sypialni.
            – Paniczu, pora wstawać – odparł melodyjnie, zresztą, jak zwykle, gdy musiał budzić hrabiego ze snu.
            Wyglądało na to, że chłopiec nie spał już od dłuższej chwili, a jedynie udawał, by bacznie obserwować zachowanie swojego lokaja. Zazwyczaj się tak nie zachowywał, co natychmiast wzbudziło w lego służącym czujność. Czyżby zapowiadała się nowa gra, jakie między sobą prowadzili? Tradycyjne nie zamienili ze sobą zbyt wielu słów, które nie byłyby ściśle utartym schematem, który powtarzał się co rano.
            – Więc nawet ty możesz się upić – rzucił w końcu, dostrzegając nieszczęsny, frywolny kosmyk na głowie demona i krzywo zapiętą kamizelkę, gdy klęczący demon  nakładał mu pończochy. Znajdował się dostatecznie blisko, by wyłapać takie rzeczy bez konieczności nadwyrężania zdolności obserwacji i wyciągania wniosków. Nie sądził, że będzie go to aż tak bawiło i ani przez chwilę nie żałował minionego dnia. Jedynie oparł drobną stopę na kolanie demona, by ten założył mu buty.
            – Proszę o wybaczenie, moje wczorajsze zachowanie było niegodne kamerdynera rodu Phantomhive. Paniczu ja – zaczął bardziej emocjonalnie, jak nigdy normalnie by się nie odezwał, ale sprawa była zbyt poważna w jego rozumieniu. – Nie pamiętam niczego z wczorajszej doby od godzin popołudniowych. Nie mam pojęcia dlaczego, wiem, że zawiodłem. Doprowadzę rezydencję jak najszybciej do porządku, a tymczasem proszę cię, abyś tutaj został, dopóki nie przyniosę ci śniadania. Później przyjmę każdy wymiar kary za swoje zachowanie – wyrecytował prawie na jednym oddechu, tym razem jednak hrabia wyczuł w jego głosie nutkę strachu, co niezwykle połechtało jego ego. Jego twarz przybrała złośliwy wyraz, a wyższość, jaką odczuwał poprzez posiadanie dokładnego obrazu wydarzeń wczorajszego  wieczoru powodowała, że już od rana miał doskonały humor, co nie umknęło czujnemu oku demona.
            Zwlekał z odpowiedzią czekając, aż lokaj dokończy jego garderobę i zawiąże idealnie wyprasowaną wstążkę pod szyją. Delektował się jego niepewnością, chociaż każdy ruch starał się wykonywać z nie mniejszą precyzją niż zwykle. On, dokładny i wyważony, idealny kamerdyner.
            – Masz się dowiedzieć, co się wczoraj stało. Zdasz mi później relację, gdy już będziesz miał pełny obraz wszystkiego – zadecydował hrabia i wyciągnął rękę po gazetę, którą podał mu ze srebrnego wózka demon, na którym na swoją kolej czekał jeszcze pachnący Earl Grey w wykwintnej filiżance.
            – Tak, mój panie.
            Samotne echo kroków na korytarzu w niczym nie pomagało pozbierać mu myśli, chociaż Sebastian ze wszystkich sił starał się zmusić swój umysł do posłuszeństwa.
            Sebastian, napij się jeszcze!
            Znowu ten nieprzyjemny głos, gotów rozsadzić mu czaszkę. Teraz, gdy usłyszał go po raz drugi, był pewien, że należał do narzeczonej panicza, jednak nie wiedział, na ile to był twór jego zmęczonego mózgu, a na ile prawda. Przystanął na moment, próbując cofnąć się jeszcze wcześniej.
            Ranek. Ścinał białe róże w ogrodzie, odkładając je do wiklinowego koszyka, w którym później przyniósł je do domu i ustawiał w wazonach. W tych samych, z którego dziś rano się napił. Demon powiódł językiem po podniebieniu i dziąsłach, które w dalszym ciągu wydawały mu się niesmaczne i ostatecznie zatopił kły w nadgarstku, spijając odrobinę własnej krwi. Może chociaż to będzie w stanie zabić ten nieznośny posmak w ustach. Nieco odświeżony, ruszył przed siebie, próbując uchwycić się wątłej nici wspomnienia i dzięki niej dojść, co się wczoraj wydarzyło. Rany po kłach na jego skórze zniknęły tak szybko, jakby w ogóle ich nie było.
            Na pewno wraz ze ściętymi kwiatami wszedł do kuchni i kazał Bardowi, aby nic dzisiaj nie przygotowywał, bo…
            Sebastian, napij się jeszcze!
            Demon o mały włos nie wyrwał sobie włosów z głowy. Już czuł, że trafił na właściwy trop, kiedy Lizzy, nawet nie będąc tutaj, tylko obijając mu się w głowie, znowu zbiła go z tropu. O co chodzi z tym napij się jeszcze?! Nie wystarczy, że obudził się z okropnym bólem głowy, pod stołem, tuż obok otwartych butelek z alkoholem?! Chyba nie chce mu w ten sposób powiedzieć, że jego dzisiejsze samopoczucie jest skutkiem zatrucia alkoholowego, chociaż, patrząc na to z ludzkiej perspektywy, wszystkie objawy miał niemal książkowe. Jedyny szkopuł tkwił w tym, że po pierwsze: był demonem, więc nie powinien się upić ludzkim trunkiem, a po drugie, W OGÓLE nie pamięta, aby pił.
            Na podstawie tego, co zdołał sobie przypomnieć, postanowił zejść do kuchni w poszukiwaniu Barda. Nie zamierzał przyznawać się, że niczego nie pamięta, ani się tłumaczyć. Co się stało, to się nie odstanie. Zresztą, Mey- Rin leżała nieopodal, więc szczerze wątpił, aby i on nie miał w tym jakiegoś udziału. Później wypyta nieco pokojówkę, co ona pamięta z wczoraj.
            Mężczyzna stał do niego tyłem, gdy wszedł, polerując jedną z patelni. Ku jego zdziwieniu, miotacz ognia stał grzecznie w kącie, przykryty kraciastą serwetką. Czyżby zapowiadał się dzień bez spalenia kuchni? Co takiego go ominęło?
            – Dzień dobry, Bard. Mam nadzieję, że noc upłynęła spokojnie – zaczął zwyczajnie, podchodząc do spiżarni, niby przeglądając, co wybierze z tego paniczowi na śniadanie.
            – Pewnie! Po takiej ilości alkoholu to każdy spałby jak baranek. Ale było co świętować. Rocznica zaręczyn naszego panicza z panienką Midford – zaczął, rozczulając się do tego stopnia, że biały rękaw jego koszuli posłużył za chusteczkę do oczu.
            Sebastian odetchnął lekko. Uporczywy głos w jego głowie w takim razie mógł być prawdziwy i istniało duże prawdopodobieństwo, że tak było.
           
 Panienka Elżbieta miała niezwykle dobraną kreację. Widać, że włożyła w to dużo serca, zresztą jak we wszystko, co robi dla naszego hrabiego – zaryzykował Sebastian. Jeśli potwierdzi, to będzie znak, że naprawdę tu była, jeśli nie, zbyje go jakąś historyjką wymyśloną na poczekaniu.
            – Naprawdę? Co ona miała na sobie… Coś różowego – wzruszył ramionami, przegryzając w ustach niedopałek. Jakby to było ważne, co baby na siebie nakładają. One maja na sobie multum koronek, jakby miał każdą liczyć, to chyba byłby bardzo chory.
            – Mam nadzieję, że była zadowolona z przyjęcia.
            – I to jak! Skakała na zmianę wokół Ciela i wokół ciebie, inicjując kolejne toasty za zdrowie jej kochanego narzeczonego. Chytra dziewczyna, piła kompot jabłkowy z kieliszka – roześmiał się blondyn, kręcąc na boki głową. – Mówiła coś, że inaczej Paula nie dała by jej żyć, a także, że trochę boi się swojej mamy. Nie dziwię się jej, ja też się jej boję. Straszna kobieta – podsumował, odwieszając błyszczącą patelnię na gwóźdź w ścianie.
            Bingo! To już wie, dlaczego ciągle słyszy w głowie jej urwane z kontekstu zdanie. Był też z siebie dumny. Kompot jabłkowy z powodzeniem mógł udawać białe wino, a dzięki temu dziewczyna miała mnóstwo frajdy. On i hrabia już pewnie tyle nie.
            – Zajrzę do Mey-Rin – rzucił na odchodne, opuszczając kuchnię.
            Pokojówka krzątała się już w salonie, stawiając puste butelki do koszyka, sama w równym nieładzie, co Sebastian tuż po przebudzeniu. Z całego roztrzepania zapomniała nawet założyć szkieł od panicza. A może specjalnie tego nie zrobiła, by ich nie rozbić? Sebastian pokręciwszy głową podszedł do niej, poprawiając na niej zapiętą z tyłu sukienkę, na co biedna dziewczyna najpierw drgnęła, a potem była gotowa zemdleć ze szczęścia.
            – Nie powinnaś spać na podłodze. Przeziębisz się i będziesz dla nas dodatkowym problemem – strofował ją, poprawiając przekrzywiony czepek. Zaspana twarzyczka z brązowymi oczami oblekła się rumieńcem, a demon mógł w ciemno zgadywać, że w tej chwili jest jedynym przedmiotem myśli młodej pokojówki.
            – Tak… Tak jest, panie Sebastianie! – odparła dzielnie, chociaż kolana uginały się pod nią jak z waty. Idealny obiekt jej westchnień był tak blisko, nie musiała nawet wyciągać reki, by go dotknąć, bo to on dotykał ją!
            – Zapamiętam ten dzień do końca życia – szepnęła czule, by zaraz odlecieć z krzykiem, mówiąc, że bardzo przeprasza za ten bałagan i że natychmiast się nim zajmie.
            – Spokojnie, pomogę ci – rzucił uspokajającym tonem Sebastian. Miłostki Mey-Rin były dla niego chlebem powszednim, dlatego nawet nie zamierzał w nie ingerować. Każdy powinien mieć jakąś nieszkodliwą manię.
            Pokojówka dygnęła, usunęła się z ramion lokaja i zaczęła zbierać porozrzucaną zastawę, starając się nie patrzeć w stronę, gdzie czarnowłosy zabierał kwiatki, które tak zatruły mu smak w ustach rankiem. Dzisiaj zetnie herbaciane róże dla odmiany, powinny się znajdować w oranżerii, o ile jeszcze Finny ich nie ugotował, nie spalił lub nie przytłamsił ogromem swej dobroci zmieszanej w idealnych proporcjach z pewną dozą głupoty. O co powinien ją zapytać?
            – Pamiętasz coś z wczoraj? – zaczął sroższym tonem, licząc na to, że weźmie to za naganę i zacznie coś mówić, a to, że sam nie pamięta, ujdzie jakoś niespostrzeżenie.
            – Tak… to znaczy… nie bardzo – przyznała skołowana dziewczyna, ustawiając stosik z talerzy. – Panienka Lizzy i Ciel obchodzili rocznicę swoich zaręczyn i wszyscy piliśmy ich zdrowie… Poniosło mnie brandy – przyznała służąca – a jakby tego było mało, panienka ciągle wznosiła kolejne toasty i strofowała nas, że nie chcemy pić, skarżąc się paniczowi.
            Sebastian, napij się jeszcze!
Znów uporczywy głosik odezwał się z tyłu głowy, jednak tym razem Sebastian zobaczył coś jeszcze. Lady nachylała się tuż nad poręczą krzesła hrabiego, na którego twarzy pojawił się cyniczny uśmieszek. Sam miał w kieliszku doskonałe wino, z którego opróżnianiem się nie śpieszył, natomiast pamiętał, że utkwił w nim swój złośliwy wzrok. Coś mu powiedział, tylko nie mógł sobie przypomnieć, co.
            – Wyrzucę kwiaty – oznajmił, przymykając drzwi i zostawiając w nich w miarę uprzątnięte pobojowisko wraz z pokojówką w środku. Coś mu powiedział, tylko co?
            Wyszedł tylnymi drzwiami na prowadzącymi do ogrodów, by niepostrzeżenie spopielić w dłoniach resztki kwiatów i pozwolić, by wiatr rozsiał resztki, użyźniając w ten sposób ziemię. Był już pewien, że się zwyczajnie upił, nie wiedział tylko jeszcze, dlaczego. Przecież nigdy, na żadnym bankiecie do tej pory nie pozwolił sobie na coś równie uwłaczającego godności kamerdynera. Oraz sługi. A gdyby coś się wówczas stało? Gdyby przez swoją lekkomyślność ucierpiał jego najdroższy panicz, a w konsekwencji, utraciłby obiad?
            – Ejejej, panie Sebastianie, nie depcz mi po ogonie! Mówi Bronte – odezwał się cicho Snake, a lokaj odruchowo zerknął pod nogi, cofając nieco nosek jego czarnego, wypolerowanego buta. Czuły słuch wychwycił szelest trawy, po którym pełznął suchy brzuszek jednego z nowych podopiecznych, a którzy wbrew pozorom, bywali bardzo użyteczni.
            – Przepraszam, nie zauważyłem – uśmiechnął się zakłopotany. Bardzo szanował swoich wężowych towarzyszy i nie zamierzał być wobec nich niemiłym.
            – Nie martw się. Wczorajszy rozkaz panicza wszystkim nam się dał we znaki, mówi Emily. Oskar całą noc podrygiwał przez ten alkohol – uściślił gadzi kamerdyner i skłoniwszy się, grzecznie udał się tam, dokąd od początku zmierzał, gdyby nie wpadł na Sebastiana.
            – Rozkaz? – zapytał cicho zdziwiony demon, gdy znowu powrócił mu ten fragment, który wówczas mu uciekł. Nalał wszystkim gościom odrobinę trunku, podczas gdy panienka Elżbieta zaczęła mu skakać dookoła rąk, że on chyba się nie cieszy, bo ani razu nie wzniósł toastu. Demon próbował cierpliwie wytłumaczyć jej, że mu nie wypada i to jego praca, chyba, że panicz rozkaże inaczej. Wówczas Ciel, splótłszy palce u rąk, lekko rzucił, przerywając im rozmowę.
            – To rozkaz, Sebastianie.
            Kamerdyner spojrzał na panicza oczami okrągłymi ze zdumienia, żeby upewnić się, czy nie żartuje, ale piekący znak na dłoni był innego zdania. Przecież wiedział, że on nie poczuje tego smaku, więc po co w ogóle to robić? Nie lepiej było udawać porządnego kamerdynera? Wziął ostrożnie lampkę i razem z wszystkimi, wzniósł toast za coś, co uważał – podobnie jak sam Ciel – za coś zbędnego.
            – Sebastian, napij się jeszcze! – zawołała uradowana narzeczona, a usta panicza ułożyły się w niemym wyrazie „rozkaz”, odsłaniając rząd równych, białych zębów. Ktoś ochoczo dolał mu alkoholu, Tanaka obok siedział z zieloną herbatą i nawet nie miał jak wykręcić się od picia.
            – Mały gnojek – przemknęło mu przez myśl, gdy wracał do domu przygotować coś do jedzenia, a z tyłu, jak zaczarowane, wlokło się za nim jeszcze przez sporą część dnia. Więc nie złamał żadnego ze swoich obowiązków, to wszystko zaplanował Ciel, by poprawić sobie humor!
            Sebastian, napij się jeszcze!

piątek, 17 czerwca 2016

Wspomnienia demonów, część 37


Witam wszystkich czytelników, tych utajonych także :D
Tym razem wybitnie szybko udało mi się wyprodukować rozdział, zajęło mi to tylko dwa dni. Ale to nic w porównaniu z komfortem, że nie muszę się śpieszyć z pisaniem i mogę na spokojnie pomyśleć, co dalej zrobić z tym fantem, jak rozegrać losy bohaterów.
Smutno mi, ze nie skomentowaliście rozdziału z Sethem, którego powstanie przypłaciłam bólem głowy, załamaniem nerwowym i nieodstępująca na krok myślą: „Boże, ale ja pierdoły piszę!” Jednak mam także i dobrą wiadomość. Niedługo będę obchodzić trzydzieści tysięcy wyświetleń bloga, a z tej okazji powstanie oneshot. Nie mam pojęcia, kiedy go wstawię, bo obecny czas jest gorący i obfitujący w wydarzenia i dobrze będzie, jeśli będę się wyrabiać ze standardową twórczością.
``````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~ XXXVII ~~


            – Martwiłem się. Zbyt długo nie wracała, a co gorsza, nie mogłem jej wyczuć  – przyznał Undertaker, rozciągając się wygodnie na dywanie usłanym z opadłych, czerwonych liści. Od tego siedzenia w jednej pozycji przez dłuższy czas zesztywniały mu mięśnie, a młody hrabia jak siedział nad kamerdynerem, tak siedział i nawet nie wyglądało na to,  że seans z retrospekcji życia zbliża się ku końcowi.  
            – No to dlaczego podszedłeś za nimi? – zapytał lekko rozkojarzony Grell.                      
           
– To było naturalne. Dobrze wiesz, że sprawa dotyczyła mojej siostry, a oni robili z tego wielką tajemnicę i sprawa urastała do niebagatelnych rozmiarów. Miałem pozwolić, by to wszystko działo się obok mnie, bez mojego udziału? O nie – żachnął się grabarz, zatrzymując wzrok na chwilę na jednej z jego licznych blizn pokrywających dłonie – byłem zbyt dobrym bratem. Może, gdyby sprawa nie dotyczyła mnie, byłoby inaczej… Ciężko powiedzieć.
                Grella zdziwiła ta forma czasu przeszłego, ale się nie dopytywał. Grabarz wtajemniczał go po trochu w historię, dlatego sądził, że może jeszcze się dowie. A może zwyczajnie odpracowała już swoje grzechy, za które została skazana na żywot shinigami i powróciła jako wolna dusza? Albo to zwyczajny przypadek?
                Undertaker wyrwał się z transu i kontynuował swoją historię, udając, że poprawiał pierścień rzekomo uciskający opuchnięte palce.
                –  Gdyby to była jednorazowa rozmowa, pewnie bym sobie darował i stwierdził, że rozmawiają na jakiś zwyczajny temat, jednak nie umknęło mi, że ich spotkania stawały się coraz częstsze, a przed każdym z nich Lancaster przesiadywał godzinami w swoim papierowym sanktuarium. Wówczas nie można było mu przeszkadzać, więc zasadniczo wszystkich interesantów odsyłałem, prosząc, by zostawili wiadomość lub przyszli później, a żeby zabić nudę zacząłem przeglądać jedną z porzuconych na podłodze ksiąg. Wyglądała na bardzo starą, właściwie, rozsypywała się w dłoniach.
            – Pfe! A potem weź domyj ten wszędobylski kurz! Już nie mówię o podrażnionych spojówkach – obruszył się Grell, zapobiegliwie przecierając oczy, pomimo że wśród listopadowej wichury na dworze nie groził mu żaden paproch z książki, a szczególnie takiej naturze jak czerwonowłosy shinigami, dla którego książka równała się najwyższej karze, jaką należy ponieść w imię swobody wymachiwania stylizowana piłą mechaniczną przed nagraniami filmowymi. – Najważniejsza jest praktyka – kontynuował przerwana myśl – gdy zaatakuje cię Sebastian, nie pyta, ile przeczytałeś ksiąg ani na której stronie zostawiliśmy zakładkę. Liczy się tylko miłość, emocje i krew! – zawołał, wpadając w ramy swojego standardowego, dobrego nastroju, drażniąc ząbkami łańcucha idealnie gładką twarz.  – Och, Sebuś, wrrrrrr! Tnąłbym cię, kochałbym cię, tylko się obudź! – jęczał, kręcąc się w miejscu. – Tęsknię… Ten drań Ciel zabrał cię całego dla siebie. Wiem, jak bardzo cierpisz, tak bardzo tego nie chciałeś…
            – Spokojnie, kiedyś na pewno się ocknie. Widać użyłeś sporo soku – uspokajał białowłosy, widząc, że Grell oddaje się w całości swojemu fetyszowi.
            – No a jak! Wylałem cały flakonik, dla efektu – natychmiast potwierdził jego przypuszczenia, kładąc piłę na kolana. – Ej, Unduś, a może by tak wstawić do mojej piły silnik czterosuwowy? Wówczas nie musiałbym się martwić o układ smarowania, a wiesz, z jaką przyjemnością moje maleństwo wówczas rozbryzgałoby krew demona, zabarwiając wszystko na czerwono! – ekscytował się, pokazując urządzenie staremu shinigamiemu, chociaż każdy, kto wówczas by ich widział, bez trudu by orzekł, jak bardzo grabarzowi to było obojętne. W przeciwieństwie do kolegi po fachu, mechanika nie pociągała go aż tak bardzo, ale w całości akceptował bzika Grella na punkcie jego kosy. W pewnych sytuacjach, była o wiele bardziej przydatna niż zwyczajne nożyce. Albo chociażby kosiarka Ronalda.
            – Widać – uśmiechnął się Grabarz, powracając do historii. – Ta księga była dziwna. Nic z niej nie rozumiałem. W tym czasie Hepting po prostu wpadł do gabinetu, rzucając w przestrzeń, że dziewczyna będzie zajęta w bibliotece, a Lancaster skinął głową bez żadnego słowa.  Rozmawiali.

                Kazałem jej nauczyć się na pamięć inkantacji – stwierdził Heptling, siadając na krześle naprzeciwko sędziwego boga przy biurku zawalonym stosem papierów i ręcznie sporządzonych notatek. Część z nich pokryta była rysunkami ze szczegółowymi przypisami, pozostałe stanowiły po prostu urywki, które przepisywał z kodeksów, aby nic istotnego mu nie uciekło.
                Lancaster obrzucił go takim spojrzeniem, które miałoby siłę zabijać, aż Undertaker mimowolnie poczuł przebiegające dreszcze. Podpełzł na kolanach do drzwi i dosłownie zamienił się w słuch. Jaką inkantację? Wypadałoby wiedzieć, chociażby po to, by móc ją w razie potrzeby chronić. Oddychał miarowo spokojnym, wyuczonym sposobem i starał się jak najwięcej wynieść z tej rozmowy.
                 – Powinieneś z nią być – zasugerował staruszek.
                – A nie przyszło ci do głowy, że to może być uciążliwe takie wiszenie komuś nad karkiem cały czas? Ma zadanie do wykonania, niech zrobi je w spokoju. Wystarczy, że codziennie przychodzą ci pedanci z Zarządu, wypytując się o każdą pierdołę. Ciągle traktują ją  jak potencjalne zagrożenie. To jest chore. To tylko zwykła dziewczyna – żalił się jedynemu z bogów, który chciał mu pomóc. Westchnął męczeńsko, odrzucając głowę do tyłu. Żeby jeszcze tylko jego przepytywali, to pół biedy, jakoś by to zniósł, ale codzienne nękanie dziewczyny uważał za poniżej godności czyjejkolwiek.  
                 – Właśnie, Heptling. Dziewczyna w świecie bogów śmierci, z łatwością łamiąca wszelkie zasady. W dodatku z runą w języku staroichirańskim. Zbadałem to i nie mam wątpliwości. Już gdy pierwszy raz ją zobaczyłem nie miałem żadnych, ale sprawa była na tyle poważna, że sprawdzałem to jeszcze kilka razy i wniosek za każdym razem był ten sam. Nie ma mowy o pomyłce. Wiesz, co to za język, prawda?
                 – Oczywiście. Prastary wspólny język. Kiedyś go używaliśmy.
                 – Prastary wspólny język dlaaaa…? – kontynuował Lancaster, przeciągając ostatnią samogłoskę, chcąc, aby jego kolega po fachu wypowiedział to na głos.
                 – Dla… Aniołów, Bogów śmierci i Demonów – dokończył o wiele bardziej zdenerwowany. – Lancaster, co ty insynuujesz?! – dodał nie na żarty zdenerwowany.
                Undertaker poczuł dziwny, nagły, rozszarpujący ból na nodze. Przezornie nie poruszył się, tylko zerknął wzrokiem. Z nim było wszystko w porządku, za to ze zdenerwowaniem uświadomił sobie, że nie wyczuwa obecności siostry. Tak jakby była i nagle rozpłynęła się w powietrzu. Co gorsza, wyglądało na to, że odczuwany dyskomfort zaliczał się do bólów fantomowych.
                – Właśnie, w tym jest chyba najgorsza rzecz. Albo i nie. Wystarczy, że coś przekręci, pomyśli, źle zaakcentuje, a może spowodować zmianę w dowolnym świecie. Gdyby zarząd się o tym dowiedział, jestem przekonany, ze znalazłby sposób, żeby się jej pozbyć.
                 – Ale, Lancaster… Wytłumacz mi jedną rzecz ­– zaczął męczeńsko Heptling. – Dlaczego przeznaczenie tak bardzo ją nienawidzi?
                 – Nie wiem – odparł cicho bóg – może w jej księdze znalazłaby się odpowiedź, ale czytanie ich, dopóki wydarzenia nie będą miały miejsca, jest zabronione. Inaczej wyobraź sobie ten chaos, gdyby bogowie zmieniali przyszłość swoim faworytom.  – Nawet nie chcę o tym myśleć – przyznał uczciwie, wzdrygając się na myśl o bałaganie.
                 – Jest coś gorszego. Sam już nie wiem – westchnął stary bóg, garbiąc się nad stołem. Wszystko, co zdołał zanotować, od razu zapamiętywał, więc ten cały stos papierów utwierdzał go jedynie w przekonaniu, że nie śni. – Wiesz, kiedy ostatni raz według różnych  źródeł ten język był w użyciu?
                Heptling podniósł zmęczony wzrok, wpatrując się w twarz pooraną zmarszczkami.  Chociaż tego nie powiedział, w powietrzu wisiała ciężka prośba „dobij”.
                 – Podczas wojny trzech nacji. Po tej, w której osądzaliśmy straty. Byłeś już wówczas na świecie?
                 – Nie – zaprzeczył Heptling – zaledwie słyszałem pogłoski. Nigdy o tym otwarcie nie mówiono.
                – Bo też nie było i o czym. Czyż  warto chwalić się rzezią mas Aniołów i Demonów? Pozostaliśmy neutralni. To był błąd, może gdybyśmy się opowiedzieli po którejś stronie, nie zginęłoby tyle istnień… Te dusze nie spoczęły, Heptling. One odbywają wędrówkę w ludzkich ciałach. Stąd tyle wybitnych osób i najgorszych zwyrodnialców. Wszystko zależy, jakie upodobania mieli ci, co zginęli.
                Undertaker omal nie jęknął z bólu. Był pewien, że stało się coś złego. Zerwał się z miejsca nie dbając, że zostanie usłyszany. Rzucił się do drzwi i gnał do biblioteki, gdzie według słów nauczyciela powinien ją zastać. Rozgorączkowany biegał od stołu do stołu, przejrzał wszystkie półki zastawione książkami w nadziei, że się myli i że gdzieś jest.
                –  Nie ma – jęknął, biegnąc dalej, aż kilka nadgorliwych osobników zwróciło mu uwagę, że tutaj nie wolno biegać.
                Wbiegł z powrotem do pokoju, w którym spotkał się ze zdenerwowanym wzrokiem obu mężczyzn. Jednak chłopak nie przejmował się takimi drobiazgami jak przerwanie rozmowy, chociaż dobrze wiedział, że obydwaj by tego nie chcieli.
                – Andatejka zniknęła – wysapał, ledwo stojąc na nogach. – Nie ma jej nigdzie, nie wyczuwam jej. Sprawdzałem. Co to było za zaklęcie?! – omal nie wydarł się, dopóki Lancaster spojrzeniem nie sprowadził go na ziemię.
                – Słyszałeś? – zapytał spokojnie, jednak widać było, że się gniewa.
                – Wszystko – odpowiedział hardo chłopak. Nie było rzeczy, której nie zrobiłby dla ukochanej siostry. A teraz był pewien, że coś się stało.
                Bogowie spojrzeli po sobie. Nie było im na rękę, aby coraz więcej osób wiedziało o przedmiocie ich rozmów, ale z drugiej strony, Lancaster wiedział, że gdyby jej brat się nie dowiedział, robiłby zbyt dużo problemów. Lepiej było mieć nad nim chociaż jakąś kontrolę.
                – Przywołanie broni, tak? – upewnił się sędziwy Shinigami, po czym podszedł do tej samej księgi, którą w korytarzu przeglądał jego uczeń. Wprawnie odnalazł stronę, ale zmieniający się wyraz jego twarzy nie wróżył niczego dobrego. Przeczytał kilkukrotnie fragment, obrócił nerwowo kartkę, po czym usiadł i ukrył twarz w dłoniach. – Jest stracona na zawsze…

                – ŻE CO? ŻE OTWORZYŁA PORTAL DO PIEKŁA?! – wydarł się czerwonowłosy żniwiarz, strasząc swoim głosem okoliczne wrony, które chramami okupowały nagie konary drzew rywalizując z jemiołą, kogo będzie więcej. Teraz kraczące masy wzbiły się w powietrze i odleciały dalej, przezornie nie wybierając na kolejne siedlisko obszaru zagrożonego niespodziewanym hałasem ze strony rudego ignoranta.
                – Dokładnie. Zrobiła to, a co gorsza, obydwaj bogowie powiedzieli mi, żebym o niej zapomniał i że już nie wróci – dodał smutno grabarz, i chociaż starał się brzmieć normalnie, widać było, jak ciężkie było dla niego ponowne cofnięcie się do przeszłości. Sam głos zdradzał, że gdyby nie jego wysiłki, rozpłakałby się, chociaż minęło już wiele lat od minionych wydarzeń.
                Wówczas poczuł na sobie kojący dotyk. W pierwszej chwili nawet nie zorientował się, o co może chodzić ani co się dzieje. Widział jedynie rękawy płaszcza i zadbane dłonie o równo obciętych paznokciach, a na swoim ramieniu – nawet przez warstwy ubrania – poczuł ciepło ludzkiego ciała, jakże odmienne od trupów, z którymi najczęściej miał do czynienia w zakładzie. Takie dobre i życzliwe, chociaż początkowo próbował się od niego opędzić. Dopiero po czasie dotarło do niego, że Sutcliff próbował dodać mu w ten sposób otuchy, a i to był mocno zdezorientowany. Jedynie był na siebie zły, że jego bliskość spowodowała, że po tylu latach coś w nim pękło i rozpłakał się po raz pierwszy od tamtych wydarzeń.
                – Przepraszam, zawsze radziłem sobie sam. W dodatku, to było objęte tajemnicą – próbował się tłumaczyć, ale z każdym kolejnym słowem tylko pogrążał się w beznadziei. Gdy znał już koniec, wszystko to bolało jeszcze bardziej, a rzucona iskierka na stos pogrzebanych uczuć na nowo rozbudziła w nim płomień żalu, który miał strawić to, co jeszcze pozostało. Bo co właściwie pozostało? Może czas wreszcie rozliczyć się z przeszłością?
                – Nadęte dupki – wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia – oczywiście, że moglibyśmy ją uratować! Jesteśmy nie-po-ko-na-ni jak śmierć! – podkreślił czerwono włosy, oblizując usta. – Mielibyśmy się dać demonom? One nam kradną dusze! To niewybaczalne. Wybacz, Sebusiu, nawet tobie nie mogę darować, w przeciwnym razie Will wyrwałby mi nogi z dupy, zabrał moje maleństwo i zrzucił mnie z ostatniego piętra najwyższego wieżowca, by potem obdarować tyloma nadgodzinami, że ech… Moja cera tego nie wytrzyma! Moje serce też!
                Słuchając paplaniny swego towarzysza, grabarzowi udało się jako tako pozbierać i był mu nawet wdzięczny, że swoją niezmierzoną głupotą odrywał go od przykrych myśli. Nie mógł cofnąć czasu, a może to nawet i lepiej, że teraz wyrzucił z siebie to, co tłamsił przez tyle lat.  Czasami bardzo za nią tęsknił, a żeby nie wpaść w szpony melancholii, oddawał się sumiennemu projektowaniu trumien i zabiegał, aby ostatnia droga zmarłych na tej ziemi przebiegła bez zarzutu. Nigdy tego nie mówił na głos, ale samotność bardzo dawała mu się we znaki, a z biegiem lat zdziwaczał do reszty. Często chodził zupełnie charytatywnie posprzątać cmentarz, bo wśród ciszy tych, którzy już odeszli, odnajdywał wewnętrzny spokój.
                – Właściwie… Dlaczego nie wróci? – zreflektował się Grell, gdy cisza, która go otaczała, wydała mu się nienaturalnie długa. Odsunął się od żniwiarza i powrócił na swoje stare miejsce. Starczy tego tulenia, jeśli już ma kogoś tulić, to chciałby, aby to był Sebastian, ale on jak na złość, tulił Ciela przed każdym pójściem spać, życząc mu dobrej nocy i zostawiając niezgaszone świece, bo szczeniak bał się sam zasypiać, czego nienawidził przyznawać przed swoim sługą.
                – Powiedzieli mi, że każdy demon bez wyjątku zabije ją na swojej drodze, gdy się spotkają, a to bardzo mało prawdopodobne, żeby żadnego nie spotkała – wyjaśnił spokojnie – wezmą ją za intruza.
                – No ale przecież otworzyła portal samodzielnie – czerwonowłosy nadal upierał się przy swojej wersji – to mogła i wrócić! Unduś, przecież żadne z nas nigdy nie było w piekle! Nie wierzę, że poszła tam tylko po to, by zginąć!
                – Całe szczęście, że była tak samo uparta, jak ty – roześmiał się, widząc, jak Grell kibicuje Collette, chociaż historia była z góry przesądzona. – Tej samej nocy nie mogłem spać – przyznał grabarz. – To było dla mnie nie do zaakceptowania.
                – Nie byłbyś sobą, gdybyś niczego nie zrobił.
                – Nie. Nie od parady jestem informatorem. Zrobiłem coś, co było zakazane – białowłosy uśmiechnął się przebiegle – Gdy nadeszła noc i każdy zajął się sobą, wykradłem się z pokoju i udałem do biblioteki. Tam z duszą na ramieniu krążyłem między półkami, szukając spisów żyjących osób. Muszę przyznać, że były bardzo dobrze zabezpieczone, bo pomimo, ze obeszłam całe pomieszczenie, nie znalazłem ksiąg shinigami. Parę razy sądziłem że już po mnie, każdy szelest czy skrzypnięcie deski przyprawiał mnie o zawał serca.
                – Ale znalazłeś? – dopytywał się Grell.
                – Znalazłem. Musiałem wykraść dodatkowo klucz z biurka, a pod nim zobaczyłem skrytkę w podłodze.
                – Taką, co wygląda, jakby w tym miejscu była zalana czymś podłoga? – dopytywał się żniwiarz. Gdy próbował sobie to wyobrazić, to faktycznie, było takie brzydsze miejsce przy biurku, ale nigdy nie sądził, ze to mogła być skrytka na coś tak ważnego.
                – Wybacz, nie mogę powiedzieć. Wystarczające głupstwo zrobiłem, idąc tam. Naturalnie, wykradłem księgę i udałem się z nią do siebie, gdzie zrobiłem podwójne dno w szafie, żeby nikt jej nie znalazł. Po prostu nie uspokoiłbym się, nie wierzyłem w to, co usłyszałem w dzień. Nie wierzyłem, musiałem to przeczytać. Jednak nigdy nie spodziewałem się tego, co tam było napisane. A księga miała jeszcze jedną wadę: zawierała jedynie suche fakty.

sobota, 11 czerwca 2016

Wspomnienia demonów, część 36



Przepraszam, że tak późno, jednak w tygodniu sesja zżerała systematycznie moje siły doprowadzając do takiego stanu, w którym patrząc na bardziej roznegliżowane arty z Sebastianem w roli głównej, widziałam na nim nie postać wykreowaną przez Toboso-sensei, a zbiór mięśni z przyczepami takimi i czynnościami siakimi. Niestety, to nie koniec, to dopiero początek, ale postaram się dodawać posty regularnie. Najwyżej – tak jak dziś – trochę później niż zwykle.
Opóźnienie wynika tez stąd, że nie mam daru szybkiego pisania, a aby stworzyć rozdział, potrzebuję świętego spokoju. Pisanie na telefonie nie przypadło mi do gustu, szczególnie, że później mam z tym masę kłopotu do poprawy.
Dajcie znać w komentarzach, jak nowa postać. Hejty też przyjmuję, ale jeśli ktoś mi zarzuci plagiat, to za nogi podwieszę i odeślę do notki poprzedniej i pierwszej z tego opowiadanka.
Miłej lektury!
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

~~ XXXVI ~~






            – Spokojnie, braciszku – dotarł do ich uszu niezwykle przyjemny głos.
            Andatejka ciągle miała w głowie ostrzeżenie Sebastiana, dlatego uporczywie oglądała czubki swoich butów z pochylona głową do tego stopnia, że większość włosów zsunęła się jej na twarz, oddzielając szczelną kotarą od natręta. Dzięki temu, że nie widziała go bezpośrednio, poczuła się nieco lepiej i nawet odważyła się wziąć głębszy oddech, bo szybko się przekonała, że bezdech to nienajlepsze rozwiązanie, szczególnie na dłuższą metę.
            – Nawet się ze mną nie przywitasz? Bardzo nieładnie. Bardzo, bardzo nieładnie
– powtórzył złotooki, żeby jeszcze bardziej uzmysłowić Collette, jak niewłaściwe było jej zachowanie, a tak naprawdę, żeby zabić w niej resztki ewentualnej pewności siebie, która mogła wyniknąć z zaproszenia przez Rauma na Zamek Królów, czym nie mógł się pochwalić byle kto, ale o tym dziewczyna jeszcze nie wiedziała. – Nie wiesz, że jestem bratem księcia? – zagaił Seth, zignorowawszy władcze spojrzenie swojego konkurenta do tronu i nawinął na szponiasty palec jeden z pukli białowłosej, otwarcie igrając z własnym bratem.
            – Raum weźmie cię na jedną noc i porzuci. Nie dba o takie, jak ty – zaczął czule szeptać bogini do ucha, z każdym nawinięciem kosmyka na palec znajdując się coraz
bliżej, tak, że dziewczyna czuła na swojej skórze jego rozgrzany oddech. Seth cały czas miał wzrok utkwiony w obliczu demona  badając, na ile może sobie pozwolić. Nie obchodził go bynajmniej los dziewczyny. Demonica – w jego mniemaniu – jakich wiele; jedna mniej, jedna więcej, nikomu nie robiło to żadnej różnicy.
            Czerwonooki westchnął ciężko.  Seth zbyt dobrze się bawił, by miał teraz dobrowolnie przerwać. Gdy tylko wysunął dłoń, by objąć lekko dziewczynę
w jego obecności, Sebastian poczęstował go gorącym zapewnieniem, że nie powinien tego robić, tworząc znikąd jęzor ognia. Poparzony demon krzyknął, a Andatejka odruchowo odwróciła głowę w jego stronę, czując w powietrzu swąd spalenizny. Stał, trzymając się za zwęgloną ranę na przedramieniu, która w mgnieniu oka zaczęła odpadać czarnymi płatami na ziemię, odsłaniając w tym samym miejscu, zdrową, tak samo śniadą jak reszta jego ciała. Przez chwilę ich spojrzenia się skrzyżował, jednak Collette uświadomiwszy sobie ten fakt, natychmiast odwróciła głowę, zaciskając nerwowo dłonie i przygryzając wewnętrzną stronę policzka.
            Chociaż miała nie patrzeć, jego wygląd wrył się samoistnie
w pamięć, a teraz podświadomie zaczęła go odtwarzać, gdy znowu ukryła się za bezpieczną, białą kurtyną długich włosów. W przeciwieństwie do Rauma nie miał rogów. Lekko zdeformowaną czaszkę zdobiły kostne wyrostki, ciągnące się od czoła i w tył, rozszerzając do boku jak  skalne płaty, przypominające płetwy rekinów. Nie potrafiła odtworzyć ubioru, ale był równie wymyślny jak na piekielne standardy, a przynajmniej tak jej się wydawało.
            Za to jej oczy
o niespotykanym malachitowym odcieniu, które schowały się za powiekami, gdy tylko dłużej się na nim zatrzymały, zauroczyły Setha do tego stopnia, zrezygnował nawet na moment ze swojego kuszenia, szczerze zainteresowany dziewczyną.
            – Hej, z jakiego rejonu piekła jesteś? Nigdy nie widziałem tak pięknych oczu – zapytał zaciekawiony, jednak nie miał okazji usłyszeć odpowiedzi, gdyż wtrącił się rozdrażniony
tą całą błazenadą Sebastian.
            – Z takiego, w który tchórze
twojego pokroju nie zaglądają – odgryzł się, po czym jego złość natychmiast ulotniła się w powietrzu, gdy tylko zerknął w  wykrzywioną grymasem twarz brata – wydawało mi się, że gdzieś się śpieszysz. Czyżbyś zmierzał na ziemię zawiązać jakiś kontrakt? Kurara byłaby taka dumna – dodał złośliwie, czując olbrzymią satysfakcję. Ciągle nie mógł darować, ze jego matka wrobiła go w to całe zesłanie na Ziemię, tym bardziej, że kontrakt ciągle go zobowiązywał, o czym świadczyła fioletowa pieczęć na jego dłoni i wyglądało na to, ze jeszcze długo będzie związany z ludzkim śmieciem, aby osiągnąć spokój i wrócić już na stałe do piekła. Doskonale wiedział, że jego brat nie ma tego daru, czy też w jego odczuciu, przekleństwa, a także jak bardzo go to boli, więc postanowił dopiec mu, żeby czym prędzej zniknął im z oczu.
             Seth połknął haczyk. Prychnął, zawróciwszy się w miejscu, udając, że wcale go to nie dotknęło
, ba, że wypowiedziane zdanie nie miało miejsca i że jego królewski brat nie jest godny, by marnował na niego swój cenny czas na rozmowę, która nie wniesie nic ciekawego. Oddalając się, nie mógł sobie darować kąśliwej uwagi pod adresem Sebastiana, którą wypowiedział na tyle głośno, by cała trójka mogła swobodnie usłyszeć.
            – Padalec.
            – Skurwysyn – dotarło do niego w odpowiedzi. Odwrócił się momentalnie, żeby zrewanżować się za obelgę, ale po czarno-białej parze nie zostało już śladu. Wyprowadzony z równowagi demon szukał czegokolwiek, by wyładować swoją złość, a że nic takiego nie wpadło mu w ręce, dlatego zamachnął się i z całej siły uderzył w ścianę, która popękała od nadmiaru złości i siły. Rysy rozszerzały się gwałtownie, kruszejąc i sypiąc odłamkami, dopóki nie powypadały czarne kamienie, tworząc pokaźnych rozmiarów dziurę, przez którą Seth zobaczył, jak jeden z generałów piekielnych
legionów właśnie wgryzał się w szyję swojej nowej faworyty. Para nie zaszczyciła nawet szkodnika uwagą, całkowicie pochłonięta sobą, co jeszcze bardziej rozwścieczyło złotookiego, tak, że wypadł z zamku jak burza, tratując przy okazji wszystkich, jakby chociaż w ten sposób mógł się wyżyć nad swoim bratem, który w danej chwili był nieosiągalny.
            Dotarł wściekły do zachodniego skrzydła, trzaskając drzwiami i z miną, jakby samodzielnie musiał się zmierzyć z armią mrówek, które nie giną od jednego mocniejszego przygniecenia, a ciągłym gryzieniem irytują do stopnia, w której straci się zdrowy rozsądek, a szaleństwo przejmuje całkowicie kontrolę nad tym, co robimy. W tym momencie Sebastian i jego docinki były takimi mrówkami, z którymi Seth nie mógł nic zrobić.
            – Czy mogę coś...
            – Wyjdź – rzucił złotooki książę, przerywając kłaniającemu się w pas demonowi, ostatkiem sił kontrolując się, by nie zrobić mu krzywdy. Gdy tylko został sam, pozwolił, aby kościste wyrostki uwierające go w plecy rozerwały skórę i jednym machnięciem błoniastych skrzydeł zamknął wszystkie okiennice, pozwalając, by nieprzenikniona ciemność zapanowała wewnątrz salonu, w którym lubił przebywać.
            – Krwi! – wrzasnął rozwścieczony, aż echo niosące jego głos spowodowało, że zachrypnięty krzyk obijał się o ściany, niosąc w sobie przeraźliwy zgrzyt i nieskończony ból istoty upadłej. Jak zwykle, odkąd tylko sięgał pamięcią, Raum się uśmiechał w jego obecności, czując swoją wyższość nad nim. A on, pomimo tylu starań, nie mógł osiągnąć nawet części tego, co dla jego brata przychodziło z taką łatwością. Schwycił się za włosy i skulił tam, gdzie stał, czując w gardle drącą, nieprzyjemną suszę.
            – Krwi! – powtórzył, emitując złowroga aurą, od której zaczynały kruszeć kamienie. Gdy pierwszy raz jej zażądał, nie sądził, że jest aż tak spragniony, dopiero wypowiedzenie życzenia na głos uzmysłowiło mu ogrom swojego pragnienia. Co prawda, dawno nic nie jadł, bo nie odczuwał takiej potrzeby, a teraz, gdy głos w jego ustach brzmiał tak obco, czuł, jak zaschnięte gardło zdziera mu się od mówienia, a żołądek burczy smutno, chociaż żaden pokarm nie był w stanie zaspokoić ich głodu. Najwyżej lekko zamaskować na jakiś czas, a to mogły z kolei tylko dwie rzeczy w całym wszechświecie: ludzka posoka i dusze.
            Usłyszawszy pukanie, uniósł leniwie głowę. Do wewnątrz weszła szybkim krokiem jedna z demonic, niosąc mu kielich wypełniony krwią i jeszcze butelkę w zapasie na wypadek, gdyby pragnienie księcia okazało się większe niż zakładano. Seth zignorowałby swoją służbę jak zwykle, jednak tym razem przyjrzał się, kto odważył się przestąpić jego próg, gdy zawładnął nim gniew i zazdrość.
            – Podejdź – zdecydował, wskazując jej pazurem miejsce tuż obok siebie.
            Twarz demonicy zdradziła lekkie zaniepokojenie, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, by sprzeciwić się swojemu panowi. Posłusznie usiadła obok, podając mu do rąk misternie zdobione naczynie. W oczach władczy wrzał gniew, widziała to. Jego tęczówki, zazwyczaj koloru płynnego złota, teraz przybierały barwę miedzi. Tylko co mogło go tym razem tak zdenerwować?
            – Ojciec zawsze faworyzował Rauma – zaczął książę, odpowiadając jej na niemo zadane pytanie, gdy już oderwał usta od naczynia, obnażając śnieżnobiałe kły – zawsze. Chociaż robiłem wszystko, co w mojej mocy, by mu dorównać, nic nie osiągnąłem. Rozumiesz? – zapytał, wpatrując się w oblicze demonicy. Krótka, szara czuprynka potwierdzająco poruszyła się w odpowiedzi na jego pytanie, a wzrok Setha zatrzymał się na chwile na medalionie zdobiącym czoło jego towarzyszki. – Zawsze to, nad czym siedziałem żmudnymi godzinami, on opanowywał w moment – kontynuował, wyciągając przed siebie dłoń, by dotknąć cienkiego łańcuszka. Dziewczyna wstrzymała oddech, śledząc każdy ruch szponiastej dłoni. – Na nic w życiu nie zapracował, wszystko przychodziło mu z łatwością. Nawet nie wiesz, jakie to uczucie, być razem z nim u Ojca. Mieć świadomość, że jesteś tylko dodatkiem, gorszą kategorią, bo jest umiłowany Raum, a Seth – tu zaśmiał się ironicznie – to tylko dodatek.
            Zacisnął pięść na medalionie i zdecydowanym ruchem zerwał go, odrzucając w kąt, razem z pęczkiem włosów, który wyrwał przy okazji. Nawet błyskotka go drażniła, a żal rozpierający go od środka nie dawał mu spokoju. Czuł się dokładnie tak samo, jak nic nie warta ozdoba rzucona w kąt silną ręką. Czym był gorszy? Dlaczego nie mógł sobie zasłużyć na miłość Ojca? Tak bardzo pragnął, by kiedyś z dumą przy wszystkich Belial oświadczył, że on jest godny miana jego syna oraz zasiąść u jego stóp, by wszystkie demony wiedziały, jak potężną jest osobą. By jego dłoń spoczęła na jego głowie. Już nawet byłby w stanie przeboleć to, że nie mógł zawiązywać kontraktów. Rozdrażniony dolał sobie szkarłatnej cieczy do naczynia, jednym haustem wypijając zawartość. Nawet krew nie mogła zaspokoić jego głodu, potęgowanego przez ból. W końcu w ślad za medalionem rzucił puchar, który po zderzeniu z ziemią wygiął się, a jedna z miniaturowych trupich czaszeczek odpadła tocząc się smutno po podłodze, dopóki nie wpadła w jakąś szparę. Ciężko dysząc, podszedł do klęczącej demonicy z malującym się obłędem w oczach.
            – Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię! – wrzasnął, unosząc ją za podbródek. W wystraszonych źrenicach zobaczył nędzny obraz samego siebie, którym niezwykle gardził. Nic dziwnego, że nie zasługiwał na jego miłość, choć matka tak bardzo się dla niego starała. Nienawidził jej tak samo jak siebie za to, że nie mógł zawiązać chluby demonów: paktu ze śmiertelnikiem. – Nic nie rozumiesz! Jesteś tylko śmieciem, tak samo jak ja!
            – Panie! – odezwała się przerażona demonica, błagając w duchu, by wyjść stąd w jednym kawałku.
            – Dlaczego jesteś tak bardzo do niej podobna? – jęknął, wpatrując się w twarz kobiety. Zamiast stalowych oczu osadzonych w drobnej twarzyczce i naturalnych czerwonych szram na policzkach zobaczył na moment radosną twarzyczkę dziewczyny, która szła dzisiaj z jego bratem. Uśmiechała się do niego tak ciepło, że koiła jego strudzone serce. Nawet ona, niewiadomo skąd, przybłęda wolała jego brata, pomimo, że wówczas użył całego swojego uroku, aby ją zdobyć.
            – Dlaczego nie jesteś nią! – wrzasnął, pazurami zdzierając skórę z twarzy dziewczyny. Nie tak powinna wyglądać. Tamto spojrzenie malachitowych oczu, długie, mleczne włosy, tak zupełnie niepasujące do piekła… Nim się zorientował, rozcinał skórę raz po razie, znajdując w monotonni zajęcia i towarzyszącym mu krzykom ulgę. Po twarzy przyszła kolej na ramiona, brzuch, uda. Tamta demonica jeszcze go wybierze, a jeśli nie, srogo tego pożałuje, już on o to zadba. Będzie jego, czy tego chce czy nie, a tymczasem zanurzył kły w poharatanym ciele, by napić się krwi, a raczej utonąć w szkarłatnym szaleństwie i pozwolić bólowi przejąć nad sobą władzę.

*

            Sebastian doskonale zdawał sobie sprawę, że Seth bywa nieobliczalny, szczególnie, gdy był rozwścieczony, dlatego nie pytając dziewczynę o zgodę wziął ją na ręce i zniknął stamtąd tak szybko, jak tylko potrafił, aby zazdrosny braciszek nie wyżywał się na nich, a znalazł sobie bardziej twórczy sposób radzenia z kompleksem niższości. Nie odzywali się do siebie przez prawie całą drogę, zresztą Andatejka była zbyt przerażona, by wydusić z siebie słowo. Bała się, że Sebastian będzie na nią krzyczał, że się znowu nie posłuchała, ale jak miała się powstrzymać, gdy poczuła zapach spalonej skóry? A może za nieposłuszeństwo też ją spali? Tylko, że ona nie zdąży się wyleczyć tak szybko, jak… Seth? A zostanie kupką zwęglonego popiołu.
            – Dlaczego nazwałeś go tchórzem? – zapytała w końcu. Nie mogła tego zrozumieć. W końcu, z tego co mówili, byli braćmi, choć ich wzajemna relacja zupełnie na to nie wskazywała. Tak samo jak z jego zachowania nie mogła wywnioskować, gdzie tam się przejawiało tchórzostwo. Wiedziała, że to nie jej interes, ale nie mogła się powstrzymać. Sama miała rodzeństwo, doskonale wiedziała, jak to jest. Różnica tkwiła w tym, że ona naprawdę kochała Undertakera, a on troszczył się o nią.
            – A dlaczego miałbym go nazywać inaczej, skoro taka jest prawda? – odpowiedział jej pytaniem na pytanie. W ogóle dziwiło go, że nurtowała ją taka drobnostka. Jakby to było chociaż ważne.
            – Przecież to twój brat! – zaoponowała gwałtownie. – To już nie jest szczerość. To brutalność – odparła dziewczyna, broniąc niezamierzenie Setha i ostentacyjnie odwracając od niego głowę, co w Sebastianie spowodowało wybuch wesołości i głośnego, nieskrępowanego śmiechu.
            – Jesteś taka ludzka – odparł tylko, wnosząc ją do jednego z pokoi. Jeżeli jeszcze sądzi, że magicznie ich ze sobą pogodzi, to otwarcie ją wyśmieje. Zupełnie nie rozumiała, jakie prawa panują w ich świecie, a jej naiwność była doprawdy urocza.
            Collette prychnęła głośno i postanowiła, że więcej nie poruszy tego tematu. Sebastian posadził ją na olbrzymim łóżku, prosząc, by się przez chwilę nie ruszała i żeby nie wpadła na genialny pomysł zwiedzania zamku bez niego, bo może spotkać niechcący kogoś, kogo w ludzkim świecie nazwałoby mordercą, zboczeńcem lub inną osobą, która przejawia nietypowe zainteresowania niepopierane przez ogół społeczeństwa z tej prostej przyczyny, że zwyczajnie zagrażają bezpieczeństwu ogółu. Dziewczyna nie bardzo wierzyła w to, co mówił, ale kiedy podszedł do niej ze sztyletem w dłoni, przestraszyła się nie na żarty. Demon uklęknął przed nią, żeby być na jednym poziomie z boginią. Jego celem nie było spowodowanie, że zejdzie mu po raz drugi na zawał, jednak kiedy położył swoją dłoń na jej kolanie, Andatejka niemal podskoczyła w miejscu.
            – Uspokój się, w przeciwieństwie do innych nie zrobię ci nic złego. Posłuchaj – zaczął, kładąc broń w rękach dziewczyny i zaciskając na niej jej palce. – To jest bardzo cenna rzecz, alderański sztylet. Możesz nim zabić każdego demona, włącznie ze mną, ale nie radzę na mnie testować, bo się pogniewamy. Schowaj go i miej zawsze przy sobie. Na wszelki wypadek – podsumował, wstając z klęczek.